Kingdom of Without - Tang Andrea - ebook + audiobook + książka

Kingdom of Without ebook i audiobook

Tang Andrea

3,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Cyberpunkowa powieść osadzona w alternatywnym, podzielonym na klasy Pekinie. Gdy młoda, przebiegła złodziejka Zhong Ning’er przyjmuje zlecenie na włamanie, spodziewa się szybkiej akcji i łatwych pieniędzy. Ku jej zaskoczeniu podczas napadu poznaje byłego żołnierza, który brał udział w rebelii kilka lat wcześniej. Renegat marzy o powstaniu i uratowaniu swojego przywódcy, który jest przetrzymywany w tajnym laboratorium.W Pekinie rządzą brutalni potomkowie Yuan Shikai, a ich żandarmeria – Armia Beiyang – strzeże ulic, wspomagana przez cyborgi i Straż Brokatową. Wzniesiono mury, dzieląc miasto na dzielnice zwane Pierścieniami. Trzęsienia ziemi niszczą pola uprawne na północy, plony toną w południowych tajfunach, a ludzie w całym kraju są uzależnieni od narkotyku, który nazywają samozadowoleniem. Jako dziewczyna z Szóstego Kręgu, która obserwowała poprzednie powstania brutalnie stłumione przez rząd, Ning’er nie jest optymistką, a już na pewno nie jest rewolucjonistką. Ale to może nie zależeć od niej – gdy stawka rośnie, a czas szybko się kończy, musi zdecydować, czy ma odwagę przeciwstawić się reżimowi.

Książka ma światową premierę w listopadzie 2023 roku. Autorka specjalizuje się w dystopijnych historiach, osadzonych w alternatywnej rzeczywistości. Kingdom of Without jest inspirowane powieścią Les Misérables i idealnie wpasuje się w gusta fanów Szóstki Wron oraz Fullmetal Alchemist.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 56 min

Lektor: Ania Juraszek-Dzilińska
Oceny
3,6 (18 ocen)
3
9
3
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
erture

Z braku laku…

Jeszcze jedna młodzieżowa antyutopia z randomową fabułą i sztampowymi bohaterami, skąpana w azjatyckim sosie. Poświęca logikę na rzecz emocji, w związku z tym jest tak pełna niedorzecznoczności że ciężko zaangażować się w opowiadaną historię. Dla wytrwałych
20
Shellmovsky

Nie polecam

Bardzo słaba pozycja. Książka dla małolatek, to nie ma nic wspólnego z scifi, cyberpunk etc.
20
Malirth

Nie oderwiesz się od lektury

Niby temat ograny, rewolucja, ucisk, sceptycznie nastawiony bohater. Ale opowiedziane pięknie i porywająco, trochę poetycko, jest adrenalina ale też łapie za serce, idealnie zrównoważone. Coś wspaniałego! Chciałabym aby doczekało się ekranizacji. Gorąco polecam!
00

Popularność




Rozdział 1. Widma

Roz­dział 1

Widma

Poru­sza­nie się po mie­ście na jed­nej nodze, z jedną ręką na sta­nie i bez ani jed­nej kro­pli Zado­wo­le­nia, która mogłaby zre­kom­pen­so­wać brak dwóch koń­czyn, było – ku prze­cięt­nej kon­ster­na­cji Ning’er – naj­trud­niej­szym doświad­cze­niem w jej życiu.

Kijek, któ­rym się pod­pie­rała, nie był naj­do­sko­nal­szym roz­wią­za­niem, ale tonący brzy­twy się chwyta. Cza­sami dosłow­nie. Tak więc Ning’er trzy­mała się kur­czowo rachi­tycz­nej, pro­wi­zo­rycz­nej laski. Może nie była to kom­for­towa pro­teza, ale przy­naj­mniej utrzy­my­wała ją w pio­nie od dwóch prze­cznic, co Ning’er poczy­ty­wała za marne, ale jed­nak zwy­cię­stwo. Pokrę­ciła głową. Co za wspa­niały spo­sób na spę­dze­nie sobot­niego wie­czoru w Szó­stym Kręgu, zale­d­wie kilka prze­cznic od knajp, w któ­rych tęt­niło nocne życie, dostępne zresztą za psie pie­nią­dze. Zamiast szu­kać oka­zji do wypi­cia dar­mo­wych drin­ków, wlo­kła po ulicy swoje ciało pozba­wione dwóch koń­czyn i, szcze­rze mówiąc, ogól­nie dość mocno udrę­czone – w kie­runku jaskini pra­co­ho­lika, który nie­na­wi­dził alko­holu i miał zaraz na nią nakrzy­czeć.

Ning’er wes­tchnęła. Ten skromny ruch powie­trza, powo­do­wany chę­cią uża­la­nia się nad sobą, spra­wił jej satys­fak­cję.

– Ty skoń­czona idiotko – skar­ciła sie­bie, cmo­ka­jąc dono­śnie, co zapewne spra­wiło, że jesz­cze bar­dziej wyglą­dała na wariatkę. – Sprze­daj swoje nie­le­galne pro­tezy, Ning’er – burk­nęła, kiedy kijek ześli­zgnął się po nie­rów­nym bruku. – Nie bierz dar­mo­wych leków na ból, które wci­ska lekarz w jakiejś ciem­nej uliczce – zachwiała się nie­bez­piecz­nie, ale po chwili odzy­skała rów­no­wagę. – Nie chcesz skoń­czyć, łyka­jąc znowu Zado­wo­le­nie jak twój stary, Ning’er.

Ostroż­nie zro­biła następny krok, posta­wiła kijek, a potem znów do przodu.

Minęło już dużo czasu, odkąd miała mniej niż trzy dobrze funk­cjo­nu­jące koń­czyny. Była przy­zwy­cza­jona do radze­nia sobie ze skut­kami kalec­twa, jesz­cze zanim sprze­dała swoje pro­tezy, co zda­rzyło się jakąś godzinę temu. Takie były uroki życia w Szó­stym Kręgu. Jak nie burda w podej­rza­nej mor­downi, to wynisz­cza­jąca praca czy aresz­to­wa­nie przez agre­syw­nego andro­ida z patrolu w cza­sie godziny poli­cyj­nej. Jed­nak dotąd ciało Ning’er było przy­zwy­cza­jone do bory­ka­nia się z jed­nym poważ­nym uszko­dze­niem naraz.

Nie­wiele mogła zro­bić z jedną nogą, jedną ręką i kij­kiem.

Ten obrót spraw byłby czymś prze­ra­ża­jąco przy­gnę­bia­ją­cym, gdyby nie trzy oko­licz­no­ści.

Po pierw­sze, męż­czy­zna, który miał – przy odro­bi­nie szczę­ścia – za chwilę na nią nawrzesz­czeć. Ten potra­fił napra­wić pra­wie wszystko.

Po dru­gie, jego warsz­tat jest nie­da­leko tej rzeźni, którą wła­ści­ciele nazy­wają kli­niką, gdzie zdjęli jej pro­tezy, więc przy­naj­mniej nie musiała daleko iść.

I po trze­cie, wlo­kąc swój żało­sny i obo­lały kadłu­bek w kie­runku warsz­tatu, zoba­czyła miga­jące w środku świa­tło.

Po dłuż­szej chwili szczęk­nęła zasuwka w drzwiach.

– Nie spie­szy­łeś się – wychry­piała Ning’er, po czym wkuś­ty­kała do środka.

Silne, pokryte tatu­ażami ramiona chwy­ciły ją z wprawą. Kijek opadł na zie­mię z łosko­tem.

– 1 – wes­tchnął Ge Rong. – Ning’er, nic do cie­bie nie tra­fia? Co było, kiedy poprzed­nio sprze­da­łaś moje wyroby na czar­nym rynku? Jakieś wnio­ski, reflek­sje, nauczka – nic?

– Po pierw­sze, jak śmiesz z góry zakła­dać taki sce­na­riusz? Skąd wiesz, jak czarny był ten rynek? A może teraz jestem zre­so­cja­li­zo­waną oby­wa­telką? – Ning’er spró­bo­wała się dum­nie wypro­sto­wać za pomocą swo­ich nie­licz­nych koń­czyn. – A może zosta­łam kochanką jakie­goś play­boya miliar­dera i wysła­łam swoje pro­tezy jako poda­ru­nek dla jego żony, na pocie­sze­nie? – Ge Rong zła­pał ją, zanim zdą­żyła upaść, i prze­rzu­cił ją sobie przez ramię jak worek ryżu.

– Nie sądzę, że zada­wa­nie się z popu­la­cją taitai2 miesz­ka­jącą w Peki­nie może kogo­kol­wiek zre­so­cja­li­zo­wać.

– Postaw mnie – Nin’ger wydała roz­kaz far­tu­chowi Ge Ronga, który pach­niał far­bami i meta­lo­wymi opił­kami. – To jest poni­ża­jące.

– Powin­naś była o tym pomy­śleć, zanim wybra­łaś karierę poszu­ki­waczki złota w Dru­gim Kręgu – posa­dził ją bez­ce­re­mo­nial­nie na jed­nym ze stoł­ków robo­czych. – Ale nie pomy­śla­łaś.

Ning’er obrzu­ciła go drwią­cym spoj­rze­niem.

– Pro­szę cię. Czy przy­szła­bym tutaj, gdy­bym miała jakie­kol­wiek legalne środki, by kupić sobie pro­tezy?

Do cho­lery, po latach uży­wa­nia zaawan­so­wa­nych pro­tez zapo­mniała, jak bar­dzo potra­fią doku­czać bóle fan­to­mowe. Jej głowa opa­dła na ścianę za ple­cami. Sła­bym gło­sem wyznała:

– Potrze­bo­wa­łam pie­nię­dzy. Ta spe­lunka, gdzie udaję bar­mankę, płaci marne gro­sze.

Ge Rong, odwró­cony tyłem, grze­biąc w swoim maga­zy­nie, odrzekł:

– Nie możesz się podej­mo­wać gów­nia­nych zajęć, a potem sprze­da­wać swoje koń­czyny, żeby opła­cić czynsz, dzie­ciaku.

– Ha, ha. Dobre sobie.

– Mówię poważ­nie. Teraz patrzył jej w oczy. W każ­dej dłoni trzy­mał nową pro­tezę, a za uchem miał zatknięty śru­bo­kręt. Ning’er nie mogła się zde­cy­do­wać, czy fakt, że maga­zy­no­wał w swoim warsz­ta­cie zapa­sowe pro­tezy w jej roz­mia­rze, powi­nien wzbu­dzić jej ogromne zaże­no­wa­nie czy wzru­sze­nie pomie­szane z urazą.

– Czy wiesz, że ludzie po ampu­ta­cji muszą cze­kać w Niż­szych Krę­gach mie­sią­cami w dru­go­rzęd­nych warsz­ta­tach, a potem bory­kać się ze źle dopa­so­wa­nymi pro­te­zami i ze słabą mecha­niką? A ty sprze­da­jesz swoje, kiedy tylko jesteś spłu­kana, bo wydaje ci się, że masz ten luk­sus…

– Mam cie­bie. Ty jesteś moim jedy­nym luk­su­sem w tym cho­ler­nym życiu, A’rong.

Ge Rong wes­tchnął.

– Może i tak – przy­znał ze znu­że­niem. – Co nie zna­czy, że taki stan rze­czy jest dobry, słuszny i pra­wi­dłowy. A co się stało z napiw­kami z tego two­jego baru?

– Jakimi napiw­kami? – spy­tała iro­nicz­nie. Jej ramiona opa­dły. – Inte­resy nie idą. Z oczy­wi­stych powo­dów.

Ge Rong miał w sobie tyle przy­zwo­ito­ści, że grzecz­nie się skrzy­wił, koja­rząc fakty:

– Łań­cu­chy dostaw?

– Łań­cu­chy dostaw – Ning’er wyko­nała eks­pre­syjny gest, który miał naśla­do­wać toast. – Dostawy alko­holi są dziś zupeł­nie nie­prze­wi­dy­walne. W ubie­głym tygo­dniu, kiedy zapo­mnie­li­śmy dobrze się przy­go­to­wać na napływ gości po zakoń­cze­niu zmiany i zabra­kło naj­tań­szego piwa, nie­malże doszło do roz­ru­chów. Kie­row­nic­two mówi, że być może będą musieli zamknąć bar – skrzy­wiła się. – Albo zacząć kupo­wać jesz­cze pod­lej­sze piwo. To ta gor­sza strona tych głu­pich trzę­sień ziemi.

– Nie sądzę – Ge Rong odparł oschle. – Obsta­wiam, że rol­nicy, któ­rych domy, plony i pla­no­wane zyski tra­fił szlag, nie zgo­dzi­liby się z tobą.

Ge Rong przez chwilę patrzył na nią gniew­nie, ale potem zła­god­niał. Wes­tchnęła:

– Przy­ję­łam.

– A co sły­chać u two­jego ojca? – Ge Rong przy­kląkł przy niej i spraw­nie pod­wi­nął pustą nogawkę jej spodni. – Może on będzie mógł ci pomóc?

– Mój stary? Ten, który sprze­dał moją rękę i nogę za działkę Zado­wo­le­nia? Ten sam, który wpę­dził nas w kło­poty, z któ­rych do tej pory nie możemy wyjść? – prych­nęła Ning’er. – Tak. Dzię­kuję, postoję. Auć! – syk­nęła z bólu, kiedy cie­niut­kie kable cyber­ne­tyczne nowej pro­tezy wbiły się w kikut jej uda.

– Prze­pra­szam, zaraz to popra­wię – śru­bo­kręt tań­czył w zręcz­nych pal­cach Ge Ronga, kory­gu­jąc umiej­sco­wie­nie kabli, aż pie­cze­nie cał­ko­wi­cie ustało. – To może znaj­dziesz lep­szą pracę?

– Masz na myśli jakąś inną fuchę w sek­to­rze obsługi klienta?

Ge Rong wes­tchnął. Kiedy Ning’er dostrze­gła zmę­cze­nie w jego oczach, poczuła nie­znaczne ukłu­cie wyrzu­tów sumie­nia. A’rong czę­sto wzdy­chał w jej towa­rzy­stwie. Pew­nie nie zasłu­gi­wał na tę harówkę, któ­rej mu czę­sto przy­spa­rzała. Utrzy­my­wa­nie jej na dwóch spraw­nych nogach wią­zało się dla niego z więk­szym ryzy­kiem niż zazwy­czaj, jed­nak ni­gdy nie odmó­wił jej pomocy. Ge Rong miał rzadki, wystę­pu­jący raz na poko­le­nie, talent. Te pięk­nie wyta­tu­owane ręce zaro­biły nie­wielką for­tunę, wyko­nu­jąc usługi dla prze­cięt­nie sytu­owa­nych miesz­kań­ców Czwar­tego i Trze­ciego Kręgu. Dużo więk­szą for­tunę zaro­biły, zaspo­ka­ja­jąc fana­be­rie nowo­bo­gac­kich miesz­kań­ców Dru­giego Kręgu.

Mógł pro­wa­dzić warsz­tat bli­żej swo­ich naj­lep­szych klien­tów, wynaj­mu­jąc luk­su­sowe miesz­ka­nie w Trze­cim Kręgu lub kupu­jąc apar­ta­ment w Czwar­tym. A jed­nak zamiesz­kał tutaj, w tan­det­nym warsz­ta­cie w Szó­stym Kręgu, mar­nu­jąc swój talent na pro­duk­cję pod­ró­bek pro­tez dla nik­czem­ni­ków bez gro­sza, takich jak Ning’er. Tego typu dobro­czynne non­sensy mogły zakoń­czyć jego karierę i nara­zić na długą odsiadkę, gdyby funk­cjo­na­riu­sze dworu coś wykryli. Czę­sto jej gro­ził albo zanu­dzał kaza­niami, ale ni­gdy nie odmó­wił Ning’er pomocy.

– Sama coś wykom­bi­nuj – odpo­wie­dział A’rong. – To jest ostatni zestaw pro­tez, jaki ode mnie dosta­jesz.

Naj­wi­docz­niej, oprócz tego, że był arty­stycz­nym i inży­nie­ryj­nym geniu­szem, miał także dar czy­ta­nia w myślach.

Zaczął maso­wać nad­we­rę­żone mię­śnie jej barku, żeby je przy­go­to­wać na zespo­le­nie z kablami nowej pro­tezy. Wziął głę­boki wdech – Ning’er była pewna, że Ge Rong ćwi­czył przed lustrem argu­ment, który zaraz wygłosi – i zaczął mówić:

– Nie możesz cią­gle sprze­da­wać swo­ich koń­czyn, a ja nie mogę cię cią­gle bio­ha­ko­wać, żeby utrzy­my­wać cię na powierzchni.

– Dla­czego? – Ning’er nor­mal­nie nie lubiła prze­gi­nać, ale wie­działa o jego dzia­łal­no­ści wię­cej niż inni. – Czyżby twój wysoko posta­wiony i potężny klient zabro­nił ci dobro­czyn­nych unie­sień?

– Czer­wony Yak­sha jest moim zle­ce­nio­dawcą, a nie suwe­re­nem – odparł Ge Rong nieco zgryź­li­wie. Pod­łą­czył kable dru­giej pro­tezy do jej ramie­nia, nie przej­mu­jąc się, że Ning’er krzy­czała z bólu. – Nie, to ja mówię „stop”. Przy­wi­lej bar­mana. Powin­naś wie­dzieć, jak to jest.

Ning’er poka­zała mu język. Poru­szyła pal­cami nowej pro­tezy, spraw­dzała jej dzia­ła­nie. Śmi­gały spraw­niej niż kie­dy­kol­wiek. Umie­jęt­no­ści Ge Ronga wciąż stały na wyso­kim pozio­mie. W jej wnę­trzu zadrżała jakaś czuła struna.

– Ostat­nim razem też mówi­łeś „stop” – nie mogła się oprzeć poku­sie wytknię­cia mu tego. – I poprzed­nim razem tak samo. Myślisz, że do trzech razy sztuka?

– Czte­rech – odpo­wie­dział Ge Rong, gło­sem cał­ko­wi­cie pozba­wio­nym weso­ło­ści. – Teraz to naprawdę ostatni raz.

– Bo łań­cu­chy dostaw się magicz­nie same napra­wią – wyrzu­ciła z sie­bie z fru­stra­cją Ning’er. – Daj spo­kój, prze­cież wiesz, jak jest. A może nie dostrze­głeś demon­stra­cji, które wybu­chają zawsze, gdy ceny ryżu zaczy­nają szy­bo­wać, a dwór sie­dzi bez­czyn­nie na swo­ich zgrab­nych dupach? Sły­sza­łam pogło­ski, że pla­nują wydłu­żyć godzinę poli­cyjną w Niż­szych Krę­gach, żeby zdu­sić pro­te­sty, co super uła­twi utrzy­ma­nie dzia­łal­no­ści baru.

– Są prze­cież inne zaję­cia.

– A kto zatrudni takiego lumpa jak ja, bez dyplomu szkoły śred­niej i z zero­wymi per­spek­ty­wami na ukoń­cze­nie stu­diów? A’rong, musisz skoń­czyć z wiarą w…

– Mój klient potrze­buje zło­dzieja.

Ning’er zatrzy­mała się w pół zda­nia. Powie­trze zamarło w jej płu­cach.

– Po pierw­sze, ja już tego nie robię – powie­działa, kiedy odzy­skała wła­dzę nad swoim gło­sem. – A po dru­gie, nie masz chyba na myśli…

– Czer­wo­nego Yak­shy? – A’rong uniósł brwi. – Powie­dzia­łem ci, on nie jest moim suwe­re­nem. Kiedy cze­goś chce, zawsze płaci. I to godzi­wie.

Ning’er wcią­gnęła powoli powie­trze, roz­wa­ża­jąc moż­li­wo­ści. Czer­wony Yak­sha był boha­te­rem wiel­bio­nym przez Niż­sze Kręgi. Cie­niem, który się skrywa pod osłoną nocy i doko­nuje kra­dzieży w Wyż­szych Krę­gach, aby żywić bie­dotę. Ning’er nie uwie­rzy­łaby w jego ist­nie­nie, gdyby nie nie­sławne wła­ma­nie do Chry­sa­lis – naj­więk­szego pro­du­centa czę­ści do andro­idów i naj­no­wo­cze­śniej­szych pro­tez – które miało miej­sce w tym samym roku, gdy stra­ciła swoje praw­dziwe koń­czyny. Kra­dzież danych była dobrze sko­or­dy­no­wana w cza­sie. Kto­kol­wiek ją prze­pro­wa­dził, miał na celow­niku naj­taj­niej­sze plany kom­po­nen­tów cyber­ne­tycz­nych.

Ofi­cjal­nie posia­da­nie przy­zwo­itej pro­tezy nie było praw­nie zaka­zane w Niż­szych Krę­gach, jed­nak dra­koń­skie prawa chro­niące wła­sność inte­lek­tu­alną spra­wiały, że mało kogo było na nią stać. Za to for­tuny pro­du­cen­tów z sie­dzi­bami w Wyż­szych Krę­gach rosły sobie ku niebu.

Sekrety Chry­sa­lis zna­la­zły się w posia­da­niu Ge Ronga. Wieść nie­sie, że była to robota Czer­wo­nego Yak­shy, zbawcy Niż­szych Krę­gów, zmory żan­dar­me­rii i wroga cesar­skiego dworu.

– Kim on jest? – Ning’er zapy­tała w końcu. Unio­sła rękę, tę z krwi i kości, zanim A’rong zacząłby wci­skać jakieś bzdury. – Nie. Kto, tak naprawdę, skrywa się pod maską Czer­wo­nego Yak­shy?

A’rong już krę­cił głową.

– Nie mogę ci tego powie­dzieć.

– Ale możesz mi kazać dla niego pra­co­wać – Ning’er splo­tła ramiona. – To nie w porządku, A’rong. W dodatku, jak ci już mówi­łam, skoń­czy­łam z tym.

Kącik ust A’ronga zadrgał.

– Zawsze możesz do tego wró­cić.

– Dla jakie­goś upior­nego facia w masce? Postoję.

– On zbu­do­wał twoje pro­tezy.

– Ty zbu­do­wa­łeś moje pro­tezy – Ning’er popra­wiła go ostro. Meta­lowe palce zazgrzy­tały o wnę­trze dłoni, kiedy zaci­snęła ją w pięść. – W każ­dym razie teraz jestem czy­sta. Nie jestem jak mój stary. Nie tknę­łam Zado­wo­le­nia, odkąd skoń­czy­łam z kra­dzie­żami.

A’rong spoj­rzał na nią czule.

– Nie potrze­bu­jesz oxy­ve­ris, żeby wyko­ny­wać swoją pracę.

– Czyżby? – Ning’er się skrzy­wiła. – Mówimy o pracy pole­ga­ją­cej na wspi­na­niu się na wyso­kie budynki, wła­my­wa­niu się i ucie­ka­niu z cen­nym łupem. No więc moje bogate doświad­cze­nie mówi mi, że do takich czyn­no­ści potrze­buję Zado­wo­le­nia.

– Ono cię wzmac­nia fizycz­nie – odrzekł Ge Rong. – Ale nie wyko­nuje roboty za cie­bie.

– A co za róż­nica? – Ning’er nie potra­fiła ukryć iry­ta­cji w swoim gło­sie. – Bez codzien­nej dawki oxy­ve­ris byłam tylko jedną z wielu kalek z Szó­stego Kręgu, która nie mogła sobie kupić praw­dzi­wej pro­tezy.

– A teraz, popatrz! – zna­cząco stuk­nął pal­cem w jej nowe ramię. – Masz nową pro­tezę. Hę?

Ning’er ciężko prze­łknęła ślinę.

– Ni­gdy nie kra­dłam bez Zado­wo­le­nia – powie­działa cicho. – Jedy­nym powo­dem, dla któ­rego zaczę­łam je brać, było to, że musia­łam pra­co­wać. Prze­cież wiesz.

– Wiem – A’rong odparł cicho.

– Cho­lera – Ning’er ści­snęła nasadę nosa. – Ale jestem głu­pia, co nie?

Nagle napię­cie opa­dło i A’rong zaczął się śmiać. Jego śmiech był deli­katny i szczery.

– Wiele o tobie można powie­dzieć, Zhong Ning’er, ale ni­gdy nie byłaś głu­pia.

Spoj­rzał na nią uważ­nie, a w jego wzroku była łagod­ność. Poło­żył na jej ramie­niu spra­co­waną dłoń. Przez krótką chwilę pomy­ślała, jak wyglą­da­łoby jej życie, gdyby uro­dziła się jako córka rodziny Ge. Jak bar­dzo inne byłoby jej życie, gdyby Ge Rong był jej praw­dzi­wym bra­tem? Czy także pro­wa­dzi­liby tę roz­mowę, ważąc ryzyko zwią­zane z tym czy innym despe­rac­kim prze­stęp­stwem, gdyby pły­nęła w niej jego krew, a nie tego faceta, który prze­grał jej koń­czyny, żeby sobie kupić działkę nar­ko­tyku, który omal nie zabił ich obojga?

Myśle­nie o tym spra­wiało jej ból. Patrzyła na rękę opartą na jej ramie­niu. Misterne tatu­aże na knyk­ciach roz­my­wały się, kiedy poczuła nagłe, żenu­jące pie­cze­nie w kąci­kach oczu.

– Po pro­stu zasta­nów się dobrze, zanim odmó­wisz – powie­dział A’rong. – Jesteś to winna sobie – pokle­pał deli­kat­nie grzbiet jej dłoni. – I nie poka­zuj mi się bez któ­rejś z two­ich koń­czyn przez co naj­mniej mie­siąc. Mie­siąc! Sły­szysz?

Ning’er przez całą drogę do domu myślała o Czer­wo­nym Yak­shy.

Rzecz w tym, że w pew­nych spra­wach A’rong miał rację. Pod­sta­wowe zasady grzecz­no­ści naka­zy­wały odczu­wać dług wdzięcz­no­ści wobec dobro­czyn­nej zjawy z Niż­szych Krę­gów. Dzięki niemu inne, podobne do niej dziew­czyny miały dostęp do takich samych pro­tez, które bogate dzie­ciaki mogły kupić za kie­szon­kowe. Ale Ning’er nie chciała znów wcho­dzić w te nie­pewne, nie­bez­pieczne kli­maty.

Nad ulicą pełną cieni migo­tały lampy. Patrząc na to kiep­skie oświe­tle­nie, Ning’er wes­tchnęła. To był kolejny pro­blem infra­struk­tu­ralny, któ­rym nikt się nie zaj­mo­wał, bo nikt nie podej­mo­wał wysiłku, aby napra­wiać cokol­wiek w Szó­stym Kręgu. Peł­ga­jąca poma­rań­czowa poświata nie­równo oświe­tlała pożół­kłe banery zamo­co­wane na ścia­nach budyn­ków. Jedy­nym, wciąż czy­tel­nym obra­zem było osza­ła­mia­jące uję­cie mło­dego ofi­cera żan­dar­me­rii, które nawet w tym mar­nym świe­tle robiło ogromne wra­że­nie. Nie­sławny Młod­szy Mar­sza­łek był nie­zwy­kle przy­stojny. Przy­glą­da­jąc się ze zło­ścią zdję­ciu, Ning’er wes­tchnęła ponow­nie. Pod pla­ka­tem były przy­kle­jone pogru­bione litery ukła­da­jące się w głupi, nie­zdar­nie skle­cony slo­gan. Napis nakła­niał pod­da­nych cesa­rza Xuy­uana do słu­że­nia swo­jemu władcy w zamian za jego wspa­niałą opiekę. Jak gdyby sied­mio­la­tek, bo taki brzdąc został cesa­rzem, mógł coś wie­dzieć o tym, jak chro­nić oby­wa­teli.

Prze­cho­dziła obok pla­katu z Młod­szym Mar­szał­kiem setki razy. Był synem boga­tego mini­stra, jego szyb­kie wspi­na­nie się po szcze­blach kariery w żan­dar­me­rii okryło go złą sławą. Zgod­nie z pogło­skami, jako osiem­na­sto­la­tek, wkrótce miał zostać naj­młod­szym porucz­ni­kiem Bro­ka­to­wej Gwar­dii. Gdyby te plotki miały się potwier­dzić, jego imię zna­la­złoby się w kro­ni­kach. Bro­ka­towa Gwar­dia to elita elit, to sta­ran­nie dobrani żoł­nie­rze, któ­rzy byli bez­po­śred­nią repre­zen­ta­cją tronu. Wcze­śniej nikt, kto nie ukoń­czył dwu­dzie­stu lat, nie został jej człon­kiem.

Mając zapew­nione miej­sce w histo­rii i zdo­byw­szy sta­no­wi­sko dzięki wspar­ciu tronu, Młod­szy Mar­sza­łek z pew­no­ścią będzie kon­ty­nu­ato­rem rodzin­nej tra­dy­cji wyko­rzy­sty­wa­nia nędzy i cięż­kiej pracy bie­doty do zapew­nie­nia wygod­nego życia miesz­kań­com Wyż­szych Krę­gów. Był potwo­rem w każ­dym calu.

Nie­stety był rów­nież nie­sły­cha­nie przy­stojny. Kto­kol­wiek kie­ro­wał pro­pa­gan­dową machiną cesar­stwa, doko­nał bar­dzo dobrego wyboru twa­rzy na pla­kat. Ning’er nie potra­fiła zli­czyć momen­tów, kiedy chciała oszpe­cić ten wize­ru­nek. Jed­nak gdy się przy nim zatrzy­my­wała, nie była w sta­nie zmu­sić się do znisz­cze­nia tej prze­pięk­nie przed­sta­wio­nej twa­rzy. A poza tym doma­lo­wa­nie ośmie­sza­ją­cych wąsów na nie­ska­zi­tel­nym wize­runku Młod­szego Mar­szałka, nie umniej­szy­łoby jego poli­tycz­nych wpły­wów. Nie­stety nie.

Dziś znów zatrzy­mała się na chwilę, żeby obrzu­cić gniew­nym spoj­rze­niem tę słynną podo­bi­znę: burza ciem­nych, uło­żo­nych w eks­klu­zywną fry­zurę wło­sów opa­dała na czoło góru­jące nad oczami ozdo­bio­nymi wyra­zi­stymi, dłu­gimi rzę­sami. Usta nie­malże dziew­częce, tro­chę zbyt pełne w zesta­wie­niu z linią żuchwy. Aniel­ska twarz zada­wała kłam jego nie­sław­nemu okru­cień­stwu.

Ning’er wpa­try­wała się w pla­kat jesz­cze przez kilka chwil, zaci­ska­jąc i roz­luź­nia­jąc pię­ści. Potem splu­nęła na zie­mię i ode­szła.

Kiedy Ning’er wcho­dziła do swo­jego miesz­ka­nia, jedy­nym źró­dłem świa­tła było powia­do­mie­nie miga­jące na tanim moni­to­rze obok okna. Ning’er zmarsz­czyła brwi. To było dziwne. Każdy oby­wa­tel – nawet miesz­ka­niec Niż­szych Krę­gów – miał moni­tor. Dzięki temu miał dostęp do naj­waż­niej­szych infor­ma­cji potrzeb­nych w codzien­nym funk­cjo­no­wa­niu: pro­gnozy pogody, naj­śwież­szych wia­do­mo­ści, infor­ma­cji o godzi­nach poli­cyj­nych wpro­wa­dza­nych nagle w wyniku sytu­acji kry­zy­so­wych czy ogra­ni­czeń w prze­miesz­cza­niu się mię­dzy krę­gami. Ale Ning’er wcze­śniej wyczy­ściła swoją listę powia­do­mień. Nie powinno być nowych, chyba że…

Jej żyły wypeł­niły się lodem. Burk­nęła pod nosem prze­kleń­stwo i pod­bie­gła do moni­tora.

– Gówno, gówno, gówno, 3…

Ale było już za późno. Powia­do­mie­nie miga­jące przed jej oczami ozna­czało speł­nie­nie jej naj­gor­szych lęków – saldo na jej kon­cie wyno­siło zero. Cała suma – dwa­na­ście tysięcy kuai4, które zaro­biła, sprze­da­jąc swoje pro­tezy – została wypła­cona. A to mogło ozna­czać tylko jedno. Tylko jedna osoba, oprócz niej samej, miała dostęp do jej konta.

Ning’er wzięła głę­boki, uspo­ka­ja­jący oddech. Potem drugi. Pierw­szym czło­wie­kiem, który zgar­nął ją pro­sto z ulicy, zaofe­ro­wał pomoc, był sta­ru­szek pro­wa­dzący księ­gar­nię przy parku, gdzie zwy­kła sypiać. Kiedy pró­bo­wała się ogrzać pod pozo­sta­wio­nym przez kogoś kocem pik­ni­ko­wym, zna­lazł ją Pan Yu, zapro­po­no­wał kilka monet i pry­czę w księ­garni. W zamian miała wyko­ny­wać drobne prace biu­rowe.

– Oddy­chaj – mówił do niej, kiedy dosta­wała ataku paniki, pewna, że jej życie już ni­gdy nie będzie lep­sze. Ni­gdy nie pla­no­wała dalej niż na jeden dzień do przodu, była cał­ko­wi­cie zdana na łaskę obcych ludzi. – Oddy­chaj, malutka. Wszyst­kie próby, któ­rym pod­daje nas wszech­świat, można przejść, jedy­nie oddy­cha­jąc. Więc oddy­chaj. Jedy­nie oddech może cię utrzy­mać przy życiu, kiedy wszystko zawie­dzie.

To się wyda­rzyło wiele lat temu. Miała wtedy dwa­na­ście lat. Mimo cięż­kich doświad­czeń na­dal była jesz­cze dziec­kiem. Łatwo było ją uspo­koić drob­nymi uprzej­mo­ściami i super­mar­ke­to­wymi mądro­ściami. Ale Pan Yu był mądrzej­szy niż więk­szość ludzi i od czasu do czasu, kiedy prze­ży­wała naj­czar­niej­sze godziny w swoim krót­kim życiu, Ning’er powta­rzała sobie:

– Tak długo jak żyjesz, możesz oddy­chać, więc oddy­chaj, Ning’er. Oddy­chaj. To ozna­cza, że na­dal żyjesz.

Teraz też to robiła przez kilka minut. Sie­dząc w swo­jej malut­kiej, obskur­nej kawa­lerce, oddy­chała. Wdech. Wydech. I od nowa.

Kiedy jej puls się uspo­koił, przy­cią­gnęła krze­sło do moni­tora. Powoli otwo­rzyła okienko wyszu­ki­wa­nia i zaczęła wpi­sy­wać zapy­ta­nia. Wraz z nasta­niem nowego dnia zamie­rzała odwie­dzić swo­jego ojca.

Daw­niej stary Zhong nie był cał­ko­wi­cie gów­nia­nym rodzi­cem. Ning’er nie chciała zbyt czę­sto myśleć o tych pra­wie dobrych cza­sach. Kiedy uśmie­chał się do niej i patrzył na nią z czu­ło­ścią. Nazy­wała go wtedy

Papą, a on ją nazy­wał swoją 5, naj­droż­szą, uko­chaną córeczką.

Kiedy wra­cał z pracy, nosił ją na barana, a ona pisz­czała z zachwytu. Ni­gdy nie byli bogaci. Do cho­lery, ni­gdy nawet nie prze­szło im przez myśl, że uda im się zaro­bić na prze­nie­sie­nie poza Szó­sty Krąg. Przez pewien czas byli szczę­śliwi. Nie­za­leż­nie od tego, jakie okrop­no­ści przy­no­siło im życie w Niż­szych Krę­gach, Ning’er miała poczu­cie bez­pie­czeń­stwa pod przy­tul­nym, puszy­stym kocem miło­ści Papy, pew­nej i sta­bil­nej jak dach nad ich gło­wami. I przez kilka cudow­nych lat wyda­wało się, że to wystar­czy i że będzie trwać zawsze.

Wypa­dek w fabryce zmie­nił wszystko. Ojciec doznał okrop­nych obra­żeń, a wspar­cie pro­te­tyczne było za dro­gie dla miesz­kańca Niż­szych Krę­gów, więc jedy­nym, co utrzy­my­wało Papę w jako takiej for­mie i pozwa­lało mu pra­co­wać, był oxy­ve­ris, lepiej znany jako Zado­wo­le­nie. Leka­rze prze­pi­sy­wali mu go coraz wię­cej, aż w końcu Papa prze­stał być Papą.

W Niż­szych Krę­gach wszy­scy pła­cili wysoką cenę.

Ning’er naj­le­piej wycho­dziło zdo­by­wa­nie infor­ma­cji, kiedy poszu­ki­wała ich na ulicy, kiedy mogła doty­kać nie­zbi­tych dowo­dów wła­snymi pal­cami, ale namie­rze­nie wła­snego ojca w sieci nie spra­wiło jej więk­szego pro­blemu. Stary Zhong ni­gdy nie miał daru zacie­ra­nia za sobą śla­dów, a nar­ko­tyki jesz­cze bar­dziej tłu­miły resztki tych umie­jęt­no­ści. Gdzie­kol­wiek się uda­wał, zosta­wiał za sobą cyfrowy trop.

Tym razem ślady dopro­wa­dziły ją do taniego bloku miesz­kal­nego trzy prze­cznice od jej kawa­lerki. Ning’er stłu­miła irra­cjo­nalne poczu­cie urazy spo­wo­do­wa­nej tym, iż od pra­wie roku miesz­kał rzut kamie­niem od niej i ani razu nie spró­bo­wał się z nią spo­tkać. Tak było lepiej. Wie­działa, jak mogłoby wyglą­dać takie spo­tka­nie. W naj­lep­szym razie na nią nawrzesz­czy, winiąc za ruinę, w jaką popa­dło jego życie, prze­kli­na­jąc przy­dłu­gie ocze­ki­wa­nie na następną działkę.

Prze­cież gdyby nie musiał się opie­ko­wać Ning’er, nie zacząłby pra­co­wać w fabryce. Nie zostałby ranny w wypadku. Gdyby nie musiał zara­biać na jej utrzy­ma­nie, nie musiałby ukry­wać swo­ich obra­żeń, ucie­ka­jąc się do jedy­nego dostęp­nego w Niż­szych Krę­gach spo­sobu. Ni­gdy by nie tknął Zado­wo­le­nia.

Nie­na­wi­dziła tego, że w głębi serca ona rów­nież winiła sie­bie.

A było jesz­cze gorzej, kiedy zaczy­nała w nim dostrze­gać swo­jego daw­nego Papę. Jego uśmiech, kiedy na nią patrzył, pełny sło­dy­czy, jakby wypły­wał pro­sto z serca. W tych chwi­lach przy­tom­no­ści pró­bo­wał ją przy­tu­lać, a potem zaczy­nał pła­kać. I to ten płacz był naj­gor­szy, gor­szy nawet niż obiet­nice, któ­rymi ją wtedy zasy­py­wał: „, prze­pra­szam. Prze­pra­szam za wszystko. Popra­wię się. Tym razem się naprawdę popra­wię i wszystko ci wyna­gro­dzę. Od trzech dni nie bra­łem oxy­ve­ris i świet­nie sobie radzę. Widzisz to, prawda? Muszę tylko się trzy­mać i wszystko będzie jak daw­niej. Znowu będziemy szczę­śliwi. Obie­cuję. Obie­cuję. Obie­cuję”. Obie­cy­wał, a potem pła­kał i znów pła­kał. Pła­kał. Jego mocne ramiona obej­mo­wały ją i czuła się jak w ima­dle, a jego łzy pla­miły jej koszulę i ście­kały po meta­lo­wej obu­do­wie jej pro­tezy.

Dawno, dawno temu Ning’er też potra­fiła pła­kać. W końcu jed­nak pie­kące roz­cza­ro­wa­nie stłu­miło tę umie­jęt­ność. Walka o wyrwa­nie się z uści­sku Zado­wo­le­nia, kiedy już na dobre zato­piło w kimś swoje szpony, była prze­graną sprawą. Po dniu, tygo­dniu czy mie­siącu Papa znowu do niego wra­cał. A jeśli nie mógł go wziąć wystar­cza­jąco dużo, żeby wró­cić do pracy, pie­nią­dze zaczy­nały zni­kać z jej konta.

Prze­cież dla dworu nie miało zna­cze­nia, że Stary Zhong sprze­dał koń­czyny swo­jej dwu­na­sto­let­niej córki za gram Zado­wo­le­nia. Nie miało zna­cze­nia to, że zosta­wił ją na ulicy, żeby umarła w stru­gach desz­czu. Ani to, że fak­tycz­nie tak by się stało, gdyby nie ludzie tacy jak Pan Yu, księ­garz i, póź­niej, Ge Rong.

Ważne było to, że Stary Zhong i Zhong Ning’er byli tej samej krwi. Zgod­nie z pra­wem on wciąż był jej ojcem, a ona miała sie­dem­na­ście lat i do czasu uzy­ska­nia peł­no­let­nio­ści on mógł dys­po­no­wać jej pie­niędzmi. Ning’er była cał­kiem dobra w wymy­śla­niu dodat­ko­wych zabez­pie­czeń i blo­kad na swoim kon­cie, jed­nak nad­go­dziny w barze i stres zwią­zany ze zna­le­zie­niem kupca na swoje pro­tezy spo­wo­do­wały, że prze­stała uwa­żać.

Tym razem leni­stwo kosz­to­wało ją bar­dzo wiele. Miała ochotę udu­sić swoją wer­sję z prze­szło­ści za to nie­dbal­stwo. Jedyną nadzieją na odzy­ska­nie pie­nię­dzy było dotar­cie do ojca, zanim on dotrze do następ­nej dawki. Jeżeli wciąż je miał, to była szansa – co prawda nie­wielka, ale jed­nak – że będzie w sta­nie je od niego wyrwać. Ning’er dys­po­no­wała całym arse­na­łem dopro­wa­dzo­nych do per­fek­cji środ­ków. Groźby, prze­kup­stwo czy stare dobre żero­wa­nie na poczu­ciu winy – żadne z nich nie było cał­ko­wi­cie sku­teczną bro­nią, ale wszyst­kie leżały na stole, gotowe do uży­cia.

Gdzie­kol­wiek miesz­kał, Stary Zhong zawsze kazał długo cze­kać, zanim otwo­rzył drzwi. Jej ojciec nie lubił gości, a poza tym więk­szość czasu prze­sy­piał. Była więc nie­zmier­nie zdzi­wiona, kiedy drzwi otwo­rzyły się tuż przed dru­gim puk­nię­ciem.

Przez krótką chwilę zasta­na­wiała się, czy nie pomy­liła adresu w publicz­nej bazie danych. Męż­czy­zna, który stał przed nią, wyglą­dał gorzej niż zwy­kle, z prze­krwio­nymi oczami i brodą dłuż­szą niż zazwy­czaj. Stra­ciła nadzieję.

– Pa… – wykrztu­siła z sie­bie. – Czy ty… czy już wyda­łeś wszyst­kie pie­nią­dze?

Miesz­ka­niec tego lokalu chwiał się tylko na nogach, nic nie mówiąc. Przez chwilę spra­wiał wra­że­nie, że zaraz się prze­wróci. Auto­ma­tycz­nie wycią­gnęła rękę, żeby go pod­trzy­mać. To było jej meta­lowe ramię. Ten gest oka­zał się błę­dem. Ode­pchnął od sie­bie jej pro­tezę. Całym cia­łem cof­nął się z obrzy­dze­niem na widok jej meta­lowego ramie­nia.

– Zostaw mnie w spo­koju.

– Taki mam zamiar – Ning’er prze­pchnęła się obok niego i weszła do środka. – Jak tylko oddasz mi to, co moje.

Spo­licz­ko­wał ją z całej siły. Bar­dziej ją to zasko­czyło, niż zabo­lało, ale moc ude­rze­nia wyrwała z jej płuc gło­śne wes­tchnie­nie i popchnęła ją na jedną z gip­so­wych ścian. Dło­nią zamor­ty­zo­wała siłę zde­rze­nia, a ojciec już na nią krzy­czał.

– Twoje? – wark­nął. – Twoje? A dla kogo zaczą­łem brać Zado­wo­le­nie? Kto musiał pra­co­wać, żeby zapew­nić ci dach nad głową przez te wszyst­kie lata?

Ning’er odwró­ciła się od ściany. Poli­czek ją palił, ale i tak dobrze się stało. Gdyby doszło do kon­fron­ta­cji fizycz­nej, nie zamie­rzała pozwo­lić ojcu wygrać tej walki. Pode­szła do niego z opusz­czo­nymi jesz­cze ramio­nami, ale zaci­ska­jąc pię­ści.

– A kto oddał swoją rękę i nogę, żebyś mógł kupić działkę Zado­wo­le­nia?

Twarz mu się zmie­niła. Teraz poja­wiła się na niej roz­pacz.

– Ning’er, chcia­łem tylko się tobą opie­ko­wać. Musisz to zro­zu­mieć. Nic nie mie­li­śmy, a ty byłaś za mała, żeby…

– Zamknij się – ryk­nęła Ning’er. Nie chciała tego słu­chać. – Zabra­łeś moje pie­nią­dze, jak­byś miał do nich prawo, jak­byś miał prawo mi zabrać moje ramię i nogę.

– Nie masz poję­cia, co ja musia­łem poświę­cić – załkał. – Myślisz, że jesteś lep­sza ode mnie, bo zasma­ko­wa­łaś luk­susu uwol­nie­nia się od Zado­wo­le­nia. Masz czel­ność mówić, że to są twoje pie­nią­dze? Po tym, co stra­ci­li­śmy?

Znowu uniósł dłoń w górę, ale Ning’er zła­pała ją, zanim zdo­łał ude­rzyć. Tym razem celowo użyła swo­jej meta­lo­wej ręki. Nie pró­bo­wała nawet stłu­mić przy­jem­no­ści, jaką dał jej widok stra­chu w jego oczach, kiedy zaci­snęła swoje chro­mo­wane palce na jego skó­rze wystar­cza­jąco mocno, żeby pozo­sta­wić siniaki.

– Nie masz zie­lo­nego poję­cia, co musia­łam zro­bić, żeby te pie­nią­dze poja­wiły się na moim kon­cie – wysy­czała. – I jeśli jesz­cze raz kie­dy­kol­wiek mnie dotkniesz, spra­wię, że gorzko tego poża­łu­jesz. A w odróż­nie­niu od cie­bie ja potra­fię dotrzy­mać obiet­nicy.

Odpo­wie­dział jej z gory­czą w gło­sie:

– Naprawdę? Cie­kaw jestem, co android patro­lowy będzie miał do powie­dze­nia, kiedy się dowie, że córka pobiła ojca? – wyrwał rękę z nagle roz­luź­nio­nego chwytu. – Myślę, że nie będą zado­wo­leni, kiedy ich cenne pro­ce­dury zostaną pogwał­cone. Raczej nie chcia­ła­byś, żebym na cie­bie doniósł, prawda?

Ning’er wie­działa, że miał rację, co czy­niło jej sytu­ację jesz­cze trud­niej­szą do znie­sie­nia.

– Wiesz, co? Mam już dość. Wiem, co będziesz wolał, jeśli dosta­niesz do wyboru mnie albo Zado­wo­le­nie – nie mogła znieść tego pie­cze­nia, które zbie­rało się w kąci­kach jej oczu, ale i tak cią­gnęła: – Mam dość uda­wa­nia idiotki. Wiem, kiedy mam do czy­nie­nia z prze­graną sprawą. Ciesz się tymi sze­ścioma mie­sią­cami przed moją osiem­nastką. Już nie będę zakłó­cać two­jego spo­koju.

Na jego twa­rzy poja­wił się gry­mas, któ­rego wcze­śniej nie widziała. Gdyby nie znała swo­jego Papy, mogłaby pomy­śleć, że to jest żal.

– Ning’er, zacze­kaj. Nie odchodź. Stra­ci­łem pano­wa­nie nad sobą. Prze­pra­szam. Prze­pra­szam. Wiesz prze­cież, że ja taki nie jestem.

Chciał ująć jej twarz w dło­nie, ale Ning’er się cof­nęła.

– Nie doty­kaj mnie.

Wzdry­gnął się, jakby to on został ude­rzony, a nie ona.

– Dobrze. Już nie będę. Ale musisz zro­zu­mieć, że to nie ja. Ja ni­gdy nie chcia­łem… Ni­gdy nie chcia­łem stać się kimś takim.

Sto­jąc w progu, Ning’er się zawa­hała. Serce jej pękło na widok nadziei – bo to musiała być nadzieja, prawda? – która zago­ściła w jego prze­krwio­nych oczach. Przez krótką chwilę wyglą­dał pra­wie jak jej dawny ojciec.

– Daj mi szansę, tylko tego potrze­buję – powie­dział bła­gal­nym tonem. – Ostat­nia kupiona przeze mnie działka była do dupy. Pełno w niej było jakichś śmieci. Pra­wie mnie zabiła, kiedy ją wzią­łem na ostat­niej noc­nej zmia­nie. Gdy­bym tylko miał dostęp do naprawdę dobrego towaru przez mie­siąc, do lep­szego jako­ściowo Zado­wo­le­nia, sta­nął­bym na wła­snych nogach, zna­la­zł­bym lep­szą pracę, kupił­bym lep­sze miesz­ka­nie dla nas…

Dłu­żej się nie wahała.

– Żegnaj, Papo.

Zatrza­snęła drzwi za sobą, bo nie chciała mar­no­wać wię­cej czasu na wyobra­ża­nie sobie cze­goś, co się ni­gdy nie wyda­rzy.

– Ning’er – zawo­łał. Jego głos stał się wątły, beł­ko­tliwy. – Ning’er, zacze­kaj. Wróć! Pro­szę! Nie zosta­wiaj mnie tu samego. Potrze­buję…

Ning’er szcze­rze nie obcho­dziło, jakie wyobra­że­nia ma Stary Zhong na temat swo­ich potrzeb. Nie mogła sobie pozwo­lić, żeby się tym przej­mo­wać. Przy­spie­szyła, aby jak naj­szyb­ciej prze­stać sły­szeć jego głos. Prak­tycz­nie zaczęła biec. Zanim zbie­gła na dół po scho­dach, w łydce jej orga­nicz­nej nogi poja­wił się skurcz, ale led­wie zauwa­żała ten ból. Nie była w sta­nie skon­cen­tro­wać się na poszu­ki­wa­niu roz­wią­za­nia jej naj­waż­niej­szego pro­blemu, zanim nie pozbyła się z głowy głosu swo­jego ojca.

Kurwa, ten pro­blem był mon­stru­alny. Za kilka dni musiała zapła­cić czynsz, wła­ści­ciel miesz­ka­nia może łaska­wie prze­su­nie ter­min płat­no­ści o jakieś dwa tygo­dnie, a potem od razu wyrzuci ją z miesz­ka­nia. Na zaro­bie­nie pie­nię­dzy, które ukradł i prze­pu­ścił Stary Zhong, będzie potrze­bo­wała mie­siąca, a sprze­daż nowych pro­tez tak wcze­śnie była wyklu­czona. Nawet tak wielka cier­pli­wość – i wyro­zu­mia­łość – jak ta Ge Ronga miała swoje gra­nice.

Kiedy ode­szła już kawa­łek od bloku ojca, na rogu ulicy nagle odwró­ciła się na pię­cie, wzięła się pod boki i wrza­snęła:

– Kurwa!

Nie miała na myśli nikogo kon­kret­nego. Mała sta­ruszka, która ledwo szła przez ulicę, nio­sąc zakupy, obrzu­ciła ją kry­tycz­nym spoj­rze­niem. Ning’er zigno­ro­wała sta­ro­winkę i kop­nęła kamyk w kie­runku jezdni. Lęk i gniew wypeł­niały jej żyły i razem z krwią pul­so­wały pod skórą.

– Kurwa! Kurwa! – znowu wrza­snęła. – Kurwa! Kurew­ska kurwa!

Kilku prze­chod­niów, zaalar­mo­wa­nych jej krzy­kami, pod­nio­sło na nią wzrok, ale więk­szość szła dalej zajęta wła­snymi spra­wami. Mogła się domy­ślić, co tam krą­żyło im po gło­wach: oto następną dziew­czynę z Szó­stego Kręgu spo­tkało nie­szczę­ście, następna z tysiąca zde­spe­ro­wa­nych i nie­szczę­śli­wych dusz, które pró­bują za wszelką cenę prze­żyć w obskur­nym pod­brzu­szu Pekinu. Nie patrz na nią. Nie patrz na innych bied­nych, żało­snych sukin­sy­nów. Idź przed sie­bie. Po pro­stu idź dalej, jeśli wiesz, co jest dla cie­bie dobre, jeśli chcesz prze­trwać kolejny dzień w Szó­stym Kręgu.

Oddy­chaj – besz­tał ją Pan Yu z odmę­tów pamięci. – Jeżeli żyjesz, to oddy­chaj.

Tak więc oddy­chała. Wyda­wała z sie­bie gniewne sap­nię­cia z każ­dym wyde­chem, powstrzy­mu­jąc chęć rzu­ce­nia się na ulicę i wale­nia pię­ściami w zie­mię, wal­czyła z rosnącą fru­stra­cją. Nie­za­leż­nie od tego, w jakich tara­pa­tach finan­so­wych bywała w prze­szło­ści, zawsze miała do dys­po­zy­cji ostat­nią deskę ratunku, w postaci sprze­daży swo­ich pro­tez. Teraz ta furtka została zamknięta. Ge Rong…

Ge Rong. Zamarła w pół odde­chu. W jed­nej chwili odtwo­rzyła w pamięci ich ostat­nią roz­mowę. Jego pro­po­zy­cję.

Czy raczej pro­po­zy­cję Czer­wo­nego Yak­shy.

Ning’er zawsze nosiła w kie­szeni komu­ni­ka­tor. To był naj­tań­szy model, jaki mogła zna­leźć – nie­po­ręczny i zawodny, wypo­sa­żony w gów­niany ekran, klapkę, którą trzeba było otwo­rzyć, żeby ode­brać roz­mowę – ale i tak cza­sami miała wra­że­nie, że był to nie­po­trzebny zby­tek. Odkąd odszedł Pan Yu, jedyną osobą, do któ­rej dzwo­niła, był Ge Rong i opła­ca­nie abo­na­mentu tylko po to, żeby móc roz­ma­wiać z jedną osobą, było bez­sen­sow­nym wydat­kiem dla bar­manki z Szó­stego Kręgu.

Teraz jed­nak zadzwo­niła do Ge Ronga. Czuła się zado­wo­lona jak ni­gdy wcze­śniej z zakupu tego zwy­kle zbęd­nego, pla­sti­ko­wego apa­ratu.

Odpo­wie­dział po trze­cim dzwonku.

– Ning’er? – w jego gło­sie sły­chać było nie­po­kój. – Wszystko w porządku?

– Nie – odpo­wie­działa. Poczuła w gar­dle ogromną klu­chę. Minęło jedno ude­rze­nie serca, a potem dru­gie, zanim zdo­łała wyja­śnić, może tro­chę zbyt weso­łym tonem. – Mój ojciec ukradł wszyst­kie moje pie­nią­dze i wydał je na Zado­wo­le­nie, więc jestem na samym dnie czar­nej dupy…

Wziął ner­wowy oddech.

– Słu­cham?

Nie­zra­żona kon­ty­nu­owała:

– Ale razem to zmie­nimy.

Bez­tro­ska przy­kryła gniew, który wciąż w niej kipiał. Wie­działa, że jej decy­zja była głu­pia. To, co chciała zro­bić, było jesz­cze głup­sze niż kon­fron­ta­cja z ojcem. Ale wisiało nad nią widmo eks­mi­sji i nie miała czasu na mądre decy­zje.

Po dru­giej stroni linii zapa­dła cisza, a potem Ge Rong powie­dział:

– Powiedz mi, że nie masz zamiaru znowu sprze­da­wać swo­ich pro­tez.

– Coś w tym stylu – twarz Ning’er roz­ja­śnił dziki uśmiech skie­ro­wany do ulic Szó­stego Kręgu. – Powiedz swo­jemu Czer­wo­nemu Yak­shy, że jeżeli w dal­szym ciągu chce wyna­jąć zło­dziejkę, to już ją zna­lazł. Zga­dzam się.

Rozdział 2. Maski opadają

Roz­dział 2

Maski opa­dają

W porów­na­niu z pla­nowo jeż­dżą­cymi pocią­gami i ze spo­kojną pracą punk­tów kon­troli w Wyż­szych Krę­gach podróż pomię­dzy Niż­szymi Krę­gami była okropną mor­dęgą. Oprócz nor­mal­nego czasu podróży trzeba było sobie zare­zer­wo­wać dodat­kowo pół godziny na wypa­dek, gdyby wiecz­nie psu­jące się pociągi zła­pały opóź­nie­nie. Do tego nale­żało jesz­cze dodać kolejne pół godziny, uwzględ­nia­jąc, że straż­nik z punktu kon­tro­l­nego może nabrać ochoty na dokład­niej­szą kon­trolę. Jed­nak podróż mię­dzy krę­gami była w pew­nym stop­niu roman­tyczna. Żaden z Niż­szych Krę­gów nie mógł się rów­nać z wyra­fi­no­wa­niem Pierw­szego i Dru­giego, ale też nie taki był cel ich stwo­rze­nia. Wyż­sze Kręgi powstały dla dworu i jego pre­to­rian. Tam, w opa­rach luk­susu, mie­szały się inte­resy eko­no­miczne i poli­tyczne. Ale wobec bała­ganu Szó­stego Kręgu nawet Piąty i Czwarty spra­wiały wra­że­nie enklaw bogac­twa.

Roz­war­stwie­nie spo­łe­czeń­stwa nie nastą­piło w jed­nej chwili. Jak więk­szość podzia­łów było wyni­kiem stop­nio­wych, powol­nych zmian. Z histo­rycz­nego punktu widze­nia Pierw­szy Krąg – pałac cesar­ski – zawsze był naj­bar­dziej pożą­da­nym, a zatem naj­trud­niej­szym do osią­gnię­cia celem. Im bli­żej pałacu ktoś miesz­kał, tym łatwiej­szy miał wstęp na przy­ję­cia – tereny łowiec­kie dla reki­nów biz­nesu, któ­rzy spo­ty­kali się z mini­strami i wspól­nie pla­no­wali roz­wój for­tun i cesarstw. Im bli­żej się miesz­kało pałacu, tym łatwiej było zna­leźć eks­klu­zywne cen­tra szko­le­niowe, przy­go­to­wu­jące stu­den­tów do egza­mi­nów do służby cywil­nej. Uzy­ska­nie dobrych ocen zapew­niało dostęp do eli­tar­nych i bar­dzo intrat­nych sta­no­wisk w mini­ster­stwach znaj­du­ją­cych się na dwo­rze.

Nawet Niż­sze Kręgi z cza­sem przy­jęły tę samą prak­tykę. Wcze­śniej Czwarty i Piąty Krąg nie róż­niły się bar­dzo od Szó­stego, ale każdy mający środki finan­sowe prze­no­sił się do Dru­giego Kręgu, o ile wystar­czało tych środ­ków na zakup miesz­ka­nia. To była histo­ria stara jak świat; majętni ludzie zdo­by­wali nowe tereny, a ich pier­wotni miesz­kańcy byli wypy­chani do coraz dal­szych i bied­niej­szych oko­lic. W rezul­ta­cie naj­ubożsi oby­wa­tele utknęli na naj­po­dlej­szych przed­mie­ściach. Mini­stro­wie mogli w swo­ich prze­mó­wie­niach snuć wizje rów­nych moż­li­wo­ści awansu spo­łecz­nego, jed­nak każdy roz­sądny oby­wa­tel wie­dział, że kiedy już ktoś zna­lazł się w Szó­stym Kręgu, nie miał naj­mniej­szych szans na wyrwa­nie się do wyż­szego.

Począt­kowo ludzie pró­bo­wali się temu prze­ciw­sta­wiać, ale ich wysiłki były rów­nie bez­owocne jak próba pły­nię­cia pod silny prąd. Pety­cje igno­ro­wano. Pro­te­sty dopro­wa­dziły jedy­nie do budowy murów mię­dzy krę­gami. Zamieszki zaś były tłu­mione przez zastępy cybor­gów.

Kiedy Ge Rong dał Ning’er adres luk­su­so­wego wyso­ko­ściowca poło­żo­nego w bur­żu­azyj­nym i wygod­nym Trze­cim Kręgu, nie mogła powstrzy­mać pod­eks­cy­to­wa­nia. Nie­gdyś, gdy zara­biała pie­nią­dze, wła­mu­jąc się do domów lepiej sytu­owa­nych miesz­kań­ców, jej eks­cy­ta­cja miała przy­naj­mniej czę­ściowo pokry­cie w fak­cie, że robiła to boga­czom. Oprócz tego było coś roman­tycz­nego w ska­ka­niu mię­dzy luk­su­sowo i mod­nie wyglą­da­ją­cymi bal­ko­nami, w patrze­niu z góry na obcych ludzi względ­nie zado­wo­lo­nych z życia.

Tym razem jed­nak czuła, że coś jest nie w porządku. Kiedy posta­wiła stopę na bal­ko­nie budynku wska­za­nego przez A’ronga, miała silne wra­że­nie déjà vu.

W brzu­chu poczuła doj­mu­jący chłód. Znała to miej­sce. Znała ten deli­katny wzór oka­la­jący balu­stradę bal­konu i jasne zasłony falu­jące na wie­trze.

Zawsze pamię­tała miesz­ka­nia, do któ­rych się wła­mała.

– Co ty, do cho­lery, knu­jesz, Ge Rong? – mruk­nęła do sie­bie pół­gło­sem, kiedy wcho­dziła przez nie­do­mknięte drzwi.

Miej­sce było puste, podob­nie jak wtedy gdy się tu wła­mała poprzed­nim razem. Świa­tła zga­szone, w pokoju było cicho. To powinno ją uspo­koić. Gospo­darz prawdopodob­nie był teraz w jakiejś dro­giej her­ba­ciarni i zapo­mniał zamknąć miesz­ka­nie, zadu­fany w swoje poczu­cie bez­pie­czeń­stwa.

Wielu ludzi wie­rzyło, że skoro miesz­kają w swo­ich pięk­nych domach w Wyż­szych Krę­gach, są nie­zwy­cię­żeni. Tym łatwiej było się tam wła­mać.

Ale w tej pro­fe­sji nie można było utrzy­mać się na powierzchni zbyt długo bez wykształ­ce­nia w sobie zdro­wej dozy para­noi.

Unio­sła wzrok.

Ciało poru­szyło się samo, refleks sku­piony w mię­śniach, zanim jesz­cze jej mózg zdo­łał prze­two­rzyć wra­że­nia docie­ra­jące ze zmy­słów. Prze­to­czyła się po pod­ło­dze, ramię ude­rzyło w pod­łogę bal­konu. Nie było czasu na żal z powodu nie­uchron­nych sinia­ków. Ktoś – bar­dziej musku­larny i więk­szy niż ona – zna­lazł się dokład­nie w tym samym miej­scu, gdzie stała przed chwilą. W mgnie­niu oka dostrze­gła czarną maskę na twa­rzy i pro­sty, funk­cjo­nalny ubiór opi­na­jący mię­śnie. Pew­nie jakiś obłą­kany ochro­niarz wyna­jęty przez wła­ści­ciela miesz­ka­nia. Super, kurwa.

Jego palce wbiły się w ramię Ning’er.

– O nie. Nie dasz rady.

Wyko­nała szybki obrót i wyrwała się napast­ni­kowi. Chciała uciec, wyska­ku­jąc z bal­konu.

Jed­nak ochro­niarz miał inne plany. Zanur­ko­wał w jej kie­runku i chwy­cił dło­nią jej stopę. Uwol­niła się kop­nię­ciem, ale wpa­dła wprost w obję­cia dru­giego napast­nika. Maska spro­wa­dził przy­ja­ciół. Wła­ści­ciel miesz­ka­nia musiał wyna­jąć zbi­rów po jej pierw­szym wła­ma­niu. Być może chciał odstra­szyć przy­szłych wła­my­wa­czy, a może miał nadzieję schwy­tać pierw­szą zło­dziejkę, gdyby była na tyle głu­pia, by znowu się tam wła­mać.

A teraz Ning’er sama wla­zła im w ręce.

– Niech cię cho­lera, A’rong.

Mach­nęła nogą, licząc, że trafi któ­re­goś ochro­nia­rza, ale bez­sku­tecz­nie. Ten drugi trzy­mał ją żela­znym uści­skiem.

– Nie mogłeś wybrać innego miesz­ka­nia na randkę, hę?

Napast­nik nie odpo­wie­dział, ale jego uścisk zelżał. Może znał A’ronga, a może nie spo­dzie­wał się, że Ning’er zacznie mówić do sie­bie, co było bar­dzo dzi­wacz­nym zacho­wa­niem w tej sytu­acji.

Roz­pro­szyło to jed­nak jego uwagę i dało jej szansę. Przy­kuc­nęła i ude­rzyła prze­ciw­nika w kolano. Z jękiem opadł na pod­łogę. Ning’er, nie mar­nu­jąc czasu, sko­czyła w kie­runku drzwi bal­ko­no­wych.

– Cze­kaj! – wrza­snął za nią pierw­szy napast­nik. To była pierw­sza rzecz, którą usły­szała od któ­re­goś z nich poza postę­ki­wa­niami.

– O, na pewno! – Ning’er odwrza­snęła, nie odwra­ca­jąc głowy.

Jej dło­nie chwy­ciły za barierkę. Serce dud­niło. Ni­gdy wcze­śniej nie robiła tego bez Zado­wo­le­nia pul­su­ją­cego w żyłach.

Pie­przyć Zado­wo­le­nie.

Prze­chy­liła się przez barierkę, odbiła się nogami i sko­czyła. Kiedy szy­bo­wała w powie­trzu, jej puls wszedł na naj­wyż­sze obroty. Nic nie mogło się rów­nać z odczu­ciami towa­rzy­szą­cymi spa­da­niu deli­kat­nego, śmier­tel­nego ciała w otchłań. Groza. Radość. Lęk, że – choć to mało praw­do­po­dobne – jed­nak nie tra­fisz w zapla­no­wane miej­sce.

Wycią­gnięte dło­nie biły powie­trze. Serce zamarło. A potem palce zła­pały kra­wędź gzymsu sąsied­niego budynku. Meta­lowa obu­dowa jej pro­tezy zaskrzy­piała, ale wytrzy­mała ude­rze­nie. Stę­ka­jąc, wcią­gnęła się na dach budynku. Nie zwra­cała uwagi na zadra­pa­nia i ska­le­cze­nia na dru­giej ręce.

Przez chwilę miała ochotę się odwró­cić i poka­zać język wyna­ję­tym zbi­rom. Ale to by było mało pro­fe­sjo­nalne. Poza tym nie chciała w żaden spo­sób pro­wo­ko­wać pogoni. Jesz­cze by któ­ryś miał farta i ją dorwał.

Bie­gła. Jej nogi pra­co­wały szyb­ciej niż zwy­kle, żeby zna­leźć się jak naj­da­lej od tego prze­klę­tego wyso­ko­ściowca. Teraz miała jeden cel: nawrzesz­czeć na Ge Ronga.

Ge Rong popa­trzył na nią ze zdzi­wie­niem. Jego wyraz twa­rzy jesz­cze bar­dziej ją roz­wście­czył. Nie sądziła, że jej złość może osią­gnąć taki poziom.

– Co, do cho­lery! – wrza­snęła, gdy tylko uchy­liły się drzwi warsz­tatu.

Otwo­rzył je na oścież i powie­dział:

– Cie­bie też miło widzieć.

– Kurwa, miło! – Ning’er prze­ma­sze­ro­wała obok niego, tupiąc ze zło­ścią. – Takie dow­cipy się cie­bie trzy­mają?

– Ning’er…

– Wie­dzia­łeś? – zrzu­ciw­szy buty, pode­szła do niego. – Czy wie­dzia­łeś, że ten dupek, do któ­rego należy to miesz­ka­nie, wyna­jął kilku zbi­rów, żeby na mnie cze­kali? Mogli mnie zamor­do­wać. Albo, co gor­sza, oddać żan­dar­mom lub ich głu­pim piesz­czosz­kom, andro­idom, albo nawet…

– Ning’er! – A’rong uniósł dło­nie, a jego twarz robiła wiele rze­czy naraz – oczy sze­roko otwarte, brwi wyko­ny­wały akro­ba­cje. – Zamilcz!

– Dla­czego? – wrza­snęła mu pro­sto w twarz.

– Ponie­waż – powie­dział jakiś głos za jej ple­cami – Ge Rong ma gościa.

Ning’er obró­ciła się powoli. Przez krótką, absur­dalną chwilę miała wra­że­nie, że stoi przed nią jakiś cudaczny wyna­la­zek. Jed­nak ten głos nie był jej zupeł­nie obcy.

W Peki­nie każdy znał maskę Czer­wo­nego Yak­shy. Jak na legen­darną postać, maska była dość mini­ma­li­styczna – poma­lo­wana na jaskra­wo­czer­wony kolor, u góry wysta­wały dwa rogi, złota farba kre­śliła kształt ust z obna­żo­nymi zębami i zary­so­wy­wała oczy i brwi.

Nie spo­dzie­wała się zoba­czyć tej maski w warsz­ta­cie przy­ja­ciela. Postać była ubrana w czer­woną pele­rynę. Maska i pele­ryna, zestaw kom­pletny.

Czer­wony Yak­sha trzy­mał ręce w kie­sze­niach. Gdzieś w zaka­mar­kach mózgu Ning’er poja­wiła się myśl, że to bar­dzo prak­tyczne mieć kie­sze­nie w takiej pele­ry­nie, choć sam strój wyglą­dał bar­dzo teatral­nie.

– Nie­zły wyczyn taka spek­ta­ku­larna ucieczka – powie­dział Czer­wony Yak­sha. Ten głos brzmiał mło­dziej, niż ocze­ki­wała. Nie wie­działa, czy za maską się uśmie­chał, jed­nak roz­ba­wie­nie było wyczu­walne w jego gło­sie. – Zi’an i Zhe­nyi są dość silni.

Ku jej zaże­no­wa­niu dłuż­szą chwilę zabrało Ning’er ogar­nię­cie sytu­acji.

– Wyna­ją­łeś dwóch zbi­rów, żeby mnie porwali? – sko­czyła do A’ronga ze zło­ścią. – Dla­czego Czer­wony Yak­sha pró­bo­wał mnie porwać? Mówi­łeś, że chce mnie wyna­jąć?

– Bo chcę! – odrzekł Czer­wony Yak­sha. – Ale musia­łem zacho­wać nale­żytą ostroż­ność.

– Pory­wa­jąc mnie?

– Upew­nia­jąc się, że jesteś wystar­cza­jąco dobrą wła­my­waczką, żeby uciec napast­ni­kom.

Ning’er otwo­rzyła usta, a potem je zamknęła. Powtó­rzyła tę sekwen­cję kilka razy, zanim wybrała nowy cel dla swo­jej zło­ści.

– Wie­dzia­łeś o tym? – zapy­tała Ge Ronga.

A’rong wyglą­dał, jakby wyce­lo­wała pisto­let pro­sto w jego twarz.

– Hm – odpo­wie­dział.

– Tak – pospie­szył z pomocą Czer­wony Yak­sha. – To był jeden z warun­ków zatrud­nie­nia cie­bie.

– Nie mogłem ci nic powie­dzieć – wypa­lił A’rong.

– To prawda – potwier­dził Czer­wony Yak­sha. – Nie byłby to praw­dziwy spraw­dzian, gdyby spe­cja­li­sta od ucie­czek poznał wcze­śniej wszyst­kie prze­szkody. Nie­praw­daż?

Ning’er wzięła kilka głę­bo­kich odde­chów. Nie była tym spe­cjal­nie zachwy­cona. Mogła wymy­ślić kilka innych rze­czy, które wola­łaby zro­bić, niż te uspo­ka­ja­jące odde­chy. Mogłaby jesz­cze powrzesz­czeć na A’ronga albo wal­nąć Czer­wo­nego Yak­shę w tę jego głu­pią maskę.

Ale miała świa­do­mość, że jest bez gro­sza, musiała zapła­cić czynsz za miesz­ka­nie i pew­nie wkrótce straci jedyną pracę z powodu prze­rwa­nych przez trzę­sie­nia ziemi łań­cu­chów dostaw. Wrzesz­cze­nie na A’ronga i bójka z Czer­wo­nym Yak­shą nie roz­wiążą żad­nego z jej pro­ble­mów.

Nie pozo­stało jej więc nic innego niż oddy­chać.

– Kim jesteś? – zapy­tała, kiedy odzy­skała kon­trolę nad gnie­wem. Pyta­nie skie­ro­wała do Czer­wo­nego Yak­shy. Trudno było nawią­zać kon­takt wzro­kowy z kimś ukry­tym za maską, ale Ning’er doło­żyła wszel­kich sta­rań, aby skie­ro­wać wzrok pełen zło­ści pro­sto w oczy wyma­lo­wane na masce. – Nie będę pra­co­wać dla kogoś, kto ukrywa przede mną swoją praw­dziwą twarz. A już na pewno nie będę dla tej osoby kraść.

– Ning’er – w gło­sie Ge Ronga zabrzmiała ostrze­gaw­cza nuta. – To nie jest…

Czer­wony Yak­sha uniósł dłoń.

– To uczciwe pyta­nie. Zaufa­nie w zamian za zaufa­nie, prawda?

Powoli, ostroż­nie zdjął maskę ze swo­jej twa­rzy.

Ning’er mimo­wol­nie zro­biła krok w tył. Widziała tę twarz miliony razy, idąc do warsz­tatu A’ronga. Twarz okrutną i piękną, spo­glą­da­jącą na nią z ekra­nów na ścia­nach roz­pa­da­ją­cych się budyn­ków. Ubie­głej nocy splu­nęła w jej stronę.

Ale nie miała przed sobą pik­seli miga­ją­cych na zepsu­tym ekra­nie. To był Młod­szy Mar­sza­łek we wła­snej oso­bie. A przy­naj­mniej była mocno prze­ko­nana, że to on. Ning’er oparła się poku­sie wycią­gnię­cia ręki i dotknię­cia go pal­cem, żeby spraw­dzić, czy to nie jest jakaś zjawa.

Kącik jego ust skrzy­wił się w uśmie­chu.

– Nie­spo­dzianka – powie­dział Młody Mar­sza­łek.

Ning’er nie ujęła dłoni poda­nej na powi­ta­nie.

– To ty jesteś Czer­wo­nym Yak­shą? Czy to wła­śnie nie ty ogło­si­łeś w tele­wi­zji, że jest twoim arcyw­ro­giem czy coś w tym stylu?

– To był mój ojciec – odpo­wie­dział Cheng Yun. – For­mal­nie rzecz bio­rąc, oznaj­mił, że Yak­sha jest wro­giem dworu, co brzmi mniej głu­pio, za to bar­dziej ofi­cjal­nie. – prze­rwał. Usta chło­paka z ekra­nów skrzy­wiły się, co nadało dziwny wyraz jego twa­rzy. – Oczy­wi­ście ojciec nie wie, kto się ukrywa za maską.

– O ja cież!

Ning’er usia­dła na rogu stołu kre­ślar­skiego. A’rong stał i mil­czał. Przy­brał neu­tralny wyraz twa­rzy, ale znała go wystar­cza­jąco długo, żeby roz­po­znać ruchy pal­ców zdra­dza­jące ner­wo­wość. Spo­glą­dał na Czer­wo­nego Yak­shę – Młod­szego Mar­szałka – jak gdyby cze­ka­jąc na jakiś sygnał.

Ale Młod­szy Mar­sza­łek był sku­piony na Ning’er.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

O mój Boże. [wróć]

Taitai – kolo­kwial­nie: bogate, ele­ganc­kie, nie­pra­cu­jące żony chiń­skich dygni­ta­rzy i biz­nes­me­nów. [wróć]

Kurwa. [wróć]

Kuai – kolo­kwialna nazwa juanów, chiń­skiej waluty. [wróć]

Dzie­cinka, dziecko, nie­mowlę. [wróć]