Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Cyberpunkowa powieść osadzona w alternatywnym, podzielonym na klasy Pekinie. Gdy młoda, przebiegła złodziejka Zhong Ning’er przyjmuje zlecenie na włamanie, spodziewa się szybkiej akcji i łatwych pieniędzy. Ku jej zaskoczeniu podczas napadu poznaje byłego żołnierza, który brał udział w rebelii kilka lat wcześniej. Renegat marzy o powstaniu i uratowaniu swojego przywódcy, który jest przetrzymywany w tajnym laboratorium.W Pekinie rządzą brutalni potomkowie Yuan Shikai, a ich żandarmeria – Armia Beiyang – strzeże ulic, wspomagana przez cyborgi i Straż Brokatową. Wzniesiono mury, dzieląc miasto na dzielnice zwane Pierścieniami. Trzęsienia ziemi niszczą pola uprawne na północy, plony toną w południowych tajfunach, a ludzie w całym kraju są uzależnieni od narkotyku, który nazywają samozadowoleniem. Jako dziewczyna z Szóstego Kręgu, która obserwowała poprzednie powstania brutalnie stłumione przez rząd, Ning’er nie jest optymistką, a już na pewno nie jest rewolucjonistką. Ale to może nie zależeć od niej – gdy stawka rośnie, a czas szybko się kończy, musi zdecydować, czy ma odwagę przeciwstawić się reżimowi.
Książka ma światową premierę w listopadzie 2023 roku. Autorka specjalizuje się w dystopijnych historiach, osadzonych w alternatywnej rzeczywistości. Kingdom of Without jest inspirowane powieścią Les Misérables i idealnie wpasuje się w gusta fanów Szóstki Wron oraz Fullmetal Alchemist.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 340
Rozdział 1
Widma
Poruszanie się po mieście na jednej nodze, z jedną ręką na stanie i bez ani jednej kropli Zadowolenia, która mogłaby zrekompensować brak dwóch kończyn, było – ku przeciętnej konsternacji Ning’er – najtrudniejszym doświadczeniem w jej życiu.
Kijek, którym się podpierała, nie był najdoskonalszym rozwiązaniem, ale tonący brzytwy się chwyta. Czasami dosłownie. Tak więc Ning’er trzymała się kurczowo rachitycznej, prowizorycznej laski. Może nie była to komfortowa proteza, ale przynajmniej utrzymywała ją w pionie od dwóch przecznic, co Ning’er poczytywała za marne, ale jednak zwycięstwo. Pokręciła głową. Co za wspaniały sposób na spędzenie sobotniego wieczoru w Szóstym Kręgu, zaledwie kilka przecznic od knajp, w których tętniło nocne życie, dostępne zresztą za psie pieniądze. Zamiast szukać okazji do wypicia darmowych drinków, wlokła po ulicy swoje ciało pozbawione dwóch kończyn i, szczerze mówiąc, ogólnie dość mocno udręczone – w kierunku jaskini pracoholika, który nienawidził alkoholu i miał zaraz na nią nakrzyczeć.
Ning’er westchnęła. Ten skromny ruch powietrza, powodowany chęcią użalania się nad sobą, sprawił jej satysfakcję.
– Ty skończona idiotko – skarciła siebie, cmokając donośnie, co zapewne sprawiło, że jeszcze bardziej wyglądała na wariatkę. – Sprzedaj swoje nielegalne protezy, Ning’er – burknęła, kiedy kijek ześlizgnął się po nierównym bruku. – Nie bierz darmowych leków na ból, które wciska lekarz w jakiejś ciemnej uliczce – zachwiała się niebezpiecznie, ale po chwili odzyskała równowagę. – Nie chcesz skończyć, łykając znowu Zadowolenie jak twój stary, Ning’er.
Ostrożnie zrobiła następny krok, postawiła kijek, a potem znów do przodu.
Minęło już dużo czasu, odkąd miała mniej niż trzy dobrze funkcjonujące kończyny. Była przyzwyczajona do radzenia sobie ze skutkami kalectwa, jeszcze zanim sprzedała swoje protezy, co zdarzyło się jakąś godzinę temu. Takie były uroki życia w Szóstym Kręgu. Jak nie burda w podejrzanej mordowni, to wyniszczająca praca czy aresztowanie przez agresywnego androida z patrolu w czasie godziny policyjnej. Jednak dotąd ciało Ning’er było przyzwyczajone do borykania się z jednym poważnym uszkodzeniem naraz.
Niewiele mogła zrobić z jedną nogą, jedną ręką i kijkiem.
Ten obrót spraw byłby czymś przerażająco przygnębiającym, gdyby nie trzy okoliczności.
Po pierwsze, mężczyzna, który miał – przy odrobinie szczęścia – za chwilę na nią nawrzeszczeć. Ten potrafił naprawić prawie wszystko.
Po drugie, jego warsztat jest niedaleko tej rzeźni, którą właściciele nazywają kliniką, gdzie zdjęli jej protezy, więc przynajmniej nie musiała daleko iść.
I po trzecie, wlokąc swój żałosny i obolały kadłubek w kierunku warsztatu, zobaczyła migające w środku światło.
Po dłuższej chwili szczęknęła zasuwka w drzwiach.
– Nie spieszyłeś się – wychrypiała Ning’er, po czym wkuśtykała do środka.
Silne, pokryte tatuażami ramiona chwyciły ją z wprawą. Kijek opadł na ziemię z łoskotem.
– 1 – westchnął Ge Rong. – Ning’er, nic do ciebie nie trafia? Co było, kiedy poprzednio sprzedałaś moje wyroby na czarnym rynku? Jakieś wnioski, refleksje, nauczka – nic?
– Po pierwsze, jak śmiesz z góry zakładać taki scenariusz? Skąd wiesz, jak czarny był ten rynek? A może teraz jestem zresocjalizowaną obywatelką? – Ning’er spróbowała się dumnie wyprostować za pomocą swoich nielicznych kończyn. – A może zostałam kochanką jakiegoś playboya miliardera i wysłałam swoje protezy jako podarunek dla jego żony, na pocieszenie? – Ge Rong złapał ją, zanim zdążyła upaść, i przerzucił ją sobie przez ramię jak worek ryżu.
– Nie sądzę, że zadawanie się z populacją taitai2 mieszkającą w Pekinie może kogokolwiek zresocjalizować.
– Postaw mnie – Nin’ger wydała rozkaz fartuchowi Ge Ronga, który pachniał farbami i metalowymi opiłkami. – To jest poniżające.
– Powinnaś była o tym pomyśleć, zanim wybrałaś karierę poszukiwaczki złota w Drugim Kręgu – posadził ją bezceremonialnie na jednym ze stołków roboczych. – Ale nie pomyślałaś.
Ning’er obrzuciła go drwiącym spojrzeniem.
– Proszę cię. Czy przyszłabym tutaj, gdybym miała jakiekolwiek legalne środki, by kupić sobie protezy?
Do cholery, po latach używania zaawansowanych protez zapomniała, jak bardzo potrafią dokuczać bóle fantomowe. Jej głowa opadła na ścianę za plecami. Słabym głosem wyznała:
– Potrzebowałam pieniędzy. Ta spelunka, gdzie udaję barmankę, płaci marne grosze.
Ge Rong, odwrócony tyłem, grzebiąc w swoim magazynie, odrzekł:
– Nie możesz się podejmować gównianych zajęć, a potem sprzedawać swoje kończyny, żeby opłacić czynsz, dzieciaku.
– Ha, ha. Dobre sobie.
– Mówię poważnie. Teraz patrzył jej w oczy. W każdej dłoni trzymał nową protezę, a za uchem miał zatknięty śrubokręt. Ning’er nie mogła się zdecydować, czy fakt, że magazynował w swoim warsztacie zapasowe protezy w jej rozmiarze, powinien wzbudzić jej ogromne zażenowanie czy wzruszenie pomieszane z urazą.
– Czy wiesz, że ludzie po amputacji muszą czekać w Niższych Kręgach miesiącami w drugorzędnych warsztatach, a potem borykać się ze źle dopasowanymi protezami i ze słabą mechaniką? A ty sprzedajesz swoje, kiedy tylko jesteś spłukana, bo wydaje ci się, że masz ten luksus…
– Mam ciebie. Ty jesteś moim jedynym luksusem w tym cholernym życiu, A’rong.
Ge Rong westchnął.
– Może i tak – przyznał ze znużeniem. – Co nie znaczy, że taki stan rzeczy jest dobry, słuszny i prawidłowy. A co się stało z napiwkami z tego twojego baru?
– Jakimi napiwkami? – spytała ironicznie. Jej ramiona opadły. – Interesy nie idą. Z oczywistych powodów.
Ge Rong miał w sobie tyle przyzwoitości, że grzecznie się skrzywił, kojarząc fakty:
– Łańcuchy dostaw?
– Łańcuchy dostaw – Ning’er wykonała ekspresyjny gest, który miał naśladować toast. – Dostawy alkoholi są dziś zupełnie nieprzewidywalne. W ubiegłym tygodniu, kiedy zapomnieliśmy dobrze się przygotować na napływ gości po zakończeniu zmiany i zabrakło najtańszego piwa, niemalże doszło do rozruchów. Kierownictwo mówi, że być może będą musieli zamknąć bar – skrzywiła się. – Albo zacząć kupować jeszcze podlejsze piwo. To ta gorsza strona tych głupich trzęsień ziemi.
– Nie sądzę – Ge Rong odparł oschle. – Obstawiam, że rolnicy, których domy, plony i planowane zyski trafił szlag, nie zgodziliby się z tobą.
Ge Rong przez chwilę patrzył na nią gniewnie, ale potem złagodniał. Westchnęła:
– Przyjęłam.
– A co słychać u twojego ojca? – Ge Rong przykląkł przy niej i sprawnie podwinął pustą nogawkę jej spodni. – Może on będzie mógł ci pomóc?
– Mój stary? Ten, który sprzedał moją rękę i nogę za działkę Zadowolenia? Ten sam, który wpędził nas w kłopoty, z których do tej pory nie możemy wyjść? – prychnęła Ning’er. – Tak. Dziękuję, postoję. Auć! – syknęła z bólu, kiedy cieniutkie kable cybernetyczne nowej protezy wbiły się w kikut jej uda.
– Przepraszam, zaraz to poprawię – śrubokręt tańczył w zręcznych palcach Ge Ronga, korygując umiejscowienie kabli, aż pieczenie całkowicie ustało. – To może znajdziesz lepszą pracę?
– Masz na myśli jakąś inną fuchę w sektorze obsługi klienta?
Ge Rong westchnął. Kiedy Ning’er dostrzegła zmęczenie w jego oczach, poczuła nieznaczne ukłucie wyrzutów sumienia. A’rong często wzdychał w jej towarzystwie. Pewnie nie zasługiwał na tę harówkę, której mu często przysparzała. Utrzymywanie jej na dwóch sprawnych nogach wiązało się dla niego z większym ryzykiem niż zazwyczaj, jednak nigdy nie odmówił jej pomocy. Ge Rong miał rzadki, występujący raz na pokolenie, talent. Te pięknie wytatuowane ręce zarobiły niewielką fortunę, wykonując usługi dla przeciętnie sytuowanych mieszkańców Czwartego i Trzeciego Kręgu. Dużo większą fortunę zarobiły, zaspokajając fanaberie nowobogackich mieszkańców Drugiego Kręgu.
Mógł prowadzić warsztat bliżej swoich najlepszych klientów, wynajmując luksusowe mieszkanie w Trzecim Kręgu lub kupując apartament w Czwartym. A jednak zamieszkał tutaj, w tandetnym warsztacie w Szóstym Kręgu, marnując swój talent na produkcję podróbek protez dla nikczemników bez grosza, takich jak Ning’er. Tego typu dobroczynne nonsensy mogły zakończyć jego karierę i narazić na długą odsiadkę, gdyby funkcjonariusze dworu coś wykryli. Często jej groził albo zanudzał kazaniami, ale nigdy nie odmówił Ning’er pomocy.
– Sama coś wykombinuj – odpowiedział A’rong. – To jest ostatni zestaw protez, jaki ode mnie dostajesz.
Najwidoczniej, oprócz tego, że był artystycznym i inżynieryjnym geniuszem, miał także dar czytania w myślach.
Zaczął masować nadwerężone mięśnie jej barku, żeby je przygotować na zespolenie z kablami nowej protezy. Wziął głęboki wdech – Ning’er była pewna, że Ge Rong ćwiczył przed lustrem argument, który zaraz wygłosi – i zaczął mówić:
– Nie możesz ciągle sprzedawać swoich kończyn, a ja nie mogę cię ciągle biohakować, żeby utrzymywać cię na powierzchni.
– Dlaczego? – Ning’er normalnie nie lubiła przeginać, ale wiedziała o jego działalności więcej niż inni. – Czyżby twój wysoko postawiony i potężny klient zabronił ci dobroczynnych uniesień?
– Czerwony Yaksha jest moim zleceniodawcą, a nie suwerenem – odparł Ge Rong nieco zgryźliwie. Podłączył kable drugiej protezy do jej ramienia, nie przejmując się, że Ning’er krzyczała z bólu. – Nie, to ja mówię „stop”. Przywilej barmana. Powinnaś wiedzieć, jak to jest.
Ning’er pokazała mu język. Poruszyła palcami nowej protezy, sprawdzała jej działanie. Śmigały sprawniej niż kiedykolwiek. Umiejętności Ge Ronga wciąż stały na wysokim poziomie. W jej wnętrzu zadrżała jakaś czuła struna.
– Ostatnim razem też mówiłeś „stop” – nie mogła się oprzeć pokusie wytknięcia mu tego. – I poprzednim razem tak samo. Myślisz, że do trzech razy sztuka?
– Czterech – odpowiedział Ge Rong, głosem całkowicie pozbawionym wesołości. – Teraz to naprawdę ostatni raz.
– Bo łańcuchy dostaw się magicznie same naprawią – wyrzuciła z siebie z frustracją Ning’er. – Daj spokój, przecież wiesz, jak jest. A może nie dostrzegłeś demonstracji, które wybuchają zawsze, gdy ceny ryżu zaczynają szybować, a dwór siedzi bezczynnie na swoich zgrabnych dupach? Słyszałam pogłoski, że planują wydłużyć godzinę policyjną w Niższych Kręgach, żeby zdusić protesty, co super ułatwi utrzymanie działalności baru.
– Są przecież inne zajęcia.
– A kto zatrudni takiego lumpa jak ja, bez dyplomu szkoły średniej i z zerowymi perspektywami na ukończenie studiów? A’rong, musisz skończyć z wiarą w…
– Mój klient potrzebuje złodzieja.
Ning’er zatrzymała się w pół zdania. Powietrze zamarło w jej płucach.
– Po pierwsze, ja już tego nie robię – powiedziała, kiedy odzyskała władzę nad swoim głosem. – A po drugie, nie masz chyba na myśli…
– Czerwonego Yakshy? – A’rong uniósł brwi. – Powiedziałem ci, on nie jest moim suwerenem. Kiedy czegoś chce, zawsze płaci. I to godziwie.
Ning’er wciągnęła powoli powietrze, rozważając możliwości. Czerwony Yaksha był bohaterem wielbionym przez Niższe Kręgi. Cieniem, który się skrywa pod osłoną nocy i dokonuje kradzieży w Wyższych Kręgach, aby żywić biedotę. Ning’er nie uwierzyłaby w jego istnienie, gdyby nie niesławne włamanie do Chrysalis – największego producenta części do androidów i najnowocześniejszych protez – które miało miejsce w tym samym roku, gdy straciła swoje prawdziwe kończyny. Kradzież danych była dobrze skoordynowana w czasie. Ktokolwiek ją przeprowadził, miał na celowniku najtajniejsze plany komponentów cybernetycznych.
Oficjalnie posiadanie przyzwoitej protezy nie było prawnie zakazane w Niższych Kręgach, jednak drakońskie prawa chroniące własność intelektualną sprawiały, że mało kogo było na nią stać. Za to fortuny producentów z siedzibami w Wyższych Kręgach rosły sobie ku niebu.
Sekrety Chrysalis znalazły się w posiadaniu Ge Ronga. Wieść niesie, że była to robota Czerwonego Yakshy, zbawcy Niższych Kręgów, zmory żandarmerii i wroga cesarskiego dworu.
– Kim on jest? – Ning’er zapytała w końcu. Uniosła rękę, tę z krwi i kości, zanim A’rong zacząłby wciskać jakieś bzdury. – Nie. Kto, tak naprawdę, skrywa się pod maską Czerwonego Yakshy?
A’rong już kręcił głową.
– Nie mogę ci tego powiedzieć.
– Ale możesz mi kazać dla niego pracować – Ning’er splotła ramiona. – To nie w porządku, A’rong. W dodatku, jak ci już mówiłam, skończyłam z tym.
Kącik ust A’ronga zadrgał.
– Zawsze możesz do tego wrócić.
– Dla jakiegoś upiornego facia w masce? Postoję.
– On zbudował twoje protezy.
– Ty zbudowałeś moje protezy – Ning’er poprawiła go ostro. Metalowe palce zazgrzytały o wnętrze dłoni, kiedy zacisnęła ją w pięść. – W każdym razie teraz jestem czysta. Nie jestem jak mój stary. Nie tknęłam Zadowolenia, odkąd skończyłam z kradzieżami.
A’rong spojrzał na nią czule.
– Nie potrzebujesz oxyveris, żeby wykonywać swoją pracę.
– Czyżby? – Ning’er się skrzywiła. – Mówimy o pracy polegającej na wspinaniu się na wysokie budynki, włamywaniu się i uciekaniu z cennym łupem. No więc moje bogate doświadczenie mówi mi, że do takich czynności potrzebuję Zadowolenia.
– Ono cię wzmacnia fizycznie – odrzekł Ge Rong. – Ale nie wykonuje roboty za ciebie.
– A co za różnica? – Ning’er nie potrafiła ukryć irytacji w swoim głosie. – Bez codziennej dawki oxyveris byłam tylko jedną z wielu kalek z Szóstego Kręgu, która nie mogła sobie kupić prawdziwej protezy.
– A teraz, popatrz! – znacząco stuknął palcem w jej nowe ramię. – Masz nową protezę. Hę?
Ning’er ciężko przełknęła ślinę.
– Nigdy nie kradłam bez Zadowolenia – powiedziała cicho. – Jedynym powodem, dla którego zaczęłam je brać, było to, że musiałam pracować. Przecież wiesz.
– Wiem – A’rong odparł cicho.
– Cholera – Ning’er ścisnęła nasadę nosa. – Ale jestem głupia, co nie?
Nagle napięcie opadło i A’rong zaczął się śmiać. Jego śmiech był delikatny i szczery.
– Wiele o tobie można powiedzieć, Zhong Ning’er, ale nigdy nie byłaś głupia.
Spojrzał na nią uważnie, a w jego wzroku była łagodność. Położył na jej ramieniu spracowaną dłoń. Przez krótką chwilę pomyślała, jak wyglądałoby jej życie, gdyby urodziła się jako córka rodziny Ge. Jak bardzo inne byłoby jej życie, gdyby Ge Rong był jej prawdziwym bratem? Czy także prowadziliby tę rozmowę, ważąc ryzyko związane z tym czy innym desperackim przestępstwem, gdyby płynęła w niej jego krew, a nie tego faceta, który przegrał jej kończyny, żeby sobie kupić działkę narkotyku, który omal nie zabił ich obojga?
Myślenie o tym sprawiało jej ból. Patrzyła na rękę opartą na jej ramieniu. Misterne tatuaże na knykciach rozmywały się, kiedy poczuła nagłe, żenujące pieczenie w kącikach oczu.
– Po prostu zastanów się dobrze, zanim odmówisz – powiedział A’rong. – Jesteś to winna sobie – poklepał delikatnie grzbiet jej dłoni. – I nie pokazuj mi się bez którejś z twoich kończyn przez co najmniej miesiąc. Miesiąc! Słyszysz?
Ning’er przez całą drogę do domu myślała o Czerwonym Yakshy.
Rzecz w tym, że w pewnych sprawach A’rong miał rację. Podstawowe zasady grzeczności nakazywały odczuwać dług wdzięczności wobec dobroczynnej zjawy z Niższych Kręgów. Dzięki niemu inne, podobne do niej dziewczyny miały dostęp do takich samych protez, które bogate dzieciaki mogły kupić za kieszonkowe. Ale Ning’er nie chciała znów wchodzić w te niepewne, niebezpieczne klimaty.
Nad ulicą pełną cieni migotały lampy. Patrząc na to kiepskie oświetlenie, Ning’er westchnęła. To był kolejny problem infrastrukturalny, którym nikt się nie zajmował, bo nikt nie podejmował wysiłku, aby naprawiać cokolwiek w Szóstym Kręgu. Pełgająca pomarańczowa poświata nierówno oświetlała pożółkłe banery zamocowane na ścianach budynków. Jedynym, wciąż czytelnym obrazem było oszałamiające ujęcie młodego oficera żandarmerii, które nawet w tym marnym świetle robiło ogromne wrażenie. Niesławny Młodszy Marszałek był niezwykle przystojny. Przyglądając się ze złością zdjęciu, Ning’er westchnęła ponownie. Pod plakatem były przyklejone pogrubione litery układające się w głupi, niezdarnie sklecony slogan. Napis nakłaniał poddanych cesarza Xuyuana do służenia swojemu władcy w zamian za jego wspaniałą opiekę. Jak gdyby siedmiolatek, bo taki brzdąc został cesarzem, mógł coś wiedzieć o tym, jak chronić obywateli.
Przechodziła obok plakatu z Młodszym Marszałkiem setki razy. Był synem bogatego ministra, jego szybkie wspinanie się po szczeblach kariery w żandarmerii okryło go złą sławą. Zgodnie z pogłoskami, jako osiemnastolatek, wkrótce miał zostać najmłodszym porucznikiem Brokatowej Gwardii. Gdyby te plotki miały się potwierdzić, jego imię znalazłoby się w kronikach. Brokatowa Gwardia to elita elit, to starannie dobrani żołnierze, którzy byli bezpośrednią reprezentacją tronu. Wcześniej nikt, kto nie ukończył dwudziestu lat, nie został jej członkiem.
Mając zapewnione miejsce w historii i zdobywszy stanowisko dzięki wsparciu tronu, Młodszy Marszałek z pewnością będzie kontynuatorem rodzinnej tradycji wykorzystywania nędzy i ciężkiej pracy biedoty do zapewnienia wygodnego życia mieszkańcom Wyższych Kręgów. Był potworem w każdym calu.
Niestety był również niesłychanie przystojny. Ktokolwiek kierował propagandową machiną cesarstwa, dokonał bardzo dobrego wyboru twarzy na plakat. Ning’er nie potrafiła zliczyć momentów, kiedy chciała oszpecić ten wizerunek. Jednak gdy się przy nim zatrzymywała, nie była w stanie zmusić się do zniszczenia tej przepięknie przedstawionej twarzy. A poza tym domalowanie ośmieszających wąsów na nieskazitelnym wizerunku Młodszego Marszałka, nie umniejszyłoby jego politycznych wpływów. Niestety nie.
Dziś znów zatrzymała się na chwilę, żeby obrzucić gniewnym spojrzeniem tę słynną podobiznę: burza ciemnych, ułożonych w ekskluzywną fryzurę włosów opadała na czoło górujące nad oczami ozdobionymi wyrazistymi, długimi rzęsami. Usta niemalże dziewczęce, trochę zbyt pełne w zestawieniu z linią żuchwy. Anielska twarz zadawała kłam jego niesławnemu okrucieństwu.
Ning’er wpatrywała się w plakat jeszcze przez kilka chwil, zaciskając i rozluźniając pięści. Potem splunęła na ziemię i odeszła.
Kiedy Ning’er wchodziła do swojego mieszkania, jedynym źródłem światła było powiadomienie migające na tanim monitorze obok okna. Ning’er zmarszczyła brwi. To było dziwne. Każdy obywatel – nawet mieszkaniec Niższych Kręgów – miał monitor. Dzięki temu miał dostęp do najważniejszych informacji potrzebnych w codziennym funkcjonowaniu: prognozy pogody, najświeższych wiadomości, informacji o godzinach policyjnych wprowadzanych nagle w wyniku sytuacji kryzysowych czy ograniczeń w przemieszczaniu się między kręgami. Ale Ning’er wcześniej wyczyściła swoją listę powiadomień. Nie powinno być nowych, chyba że…
Jej żyły wypełniły się lodem. Burknęła pod nosem przekleństwo i podbiegła do monitora.
– Gówno, gówno, gówno, 3…
Ale było już za późno. Powiadomienie migające przed jej oczami oznaczało spełnienie jej najgorszych lęków – saldo na jej koncie wynosiło zero. Cała suma – dwanaście tysięcy kuai4, które zarobiła, sprzedając swoje protezy – została wypłacona. A to mogło oznaczać tylko jedno. Tylko jedna osoba, oprócz niej samej, miała dostęp do jej konta.
Ning’er wzięła głęboki, uspokajający oddech. Potem drugi. Pierwszym człowiekiem, który zgarnął ją prosto z ulicy, zaoferował pomoc, był staruszek prowadzący księgarnię przy parku, gdzie zwykła sypiać. Kiedy próbowała się ogrzać pod pozostawionym przez kogoś kocem piknikowym, znalazł ją Pan Yu, zaproponował kilka monet i pryczę w księgarni. W zamian miała wykonywać drobne prace biurowe.
– Oddychaj – mówił do niej, kiedy dostawała ataku paniki, pewna, że jej życie już nigdy nie będzie lepsze. Nigdy nie planowała dalej niż na jeden dzień do przodu, była całkowicie zdana na łaskę obcych ludzi. – Oddychaj, malutka. Wszystkie próby, którym poddaje nas wszechświat, można przejść, jedynie oddychając. Więc oddychaj. Jedynie oddech może cię utrzymać przy życiu, kiedy wszystko zawiedzie.
To się wydarzyło wiele lat temu. Miała wtedy dwanaście lat. Mimo ciężkich doświadczeń nadal była jeszcze dzieckiem. Łatwo było ją uspokoić drobnymi uprzejmościami i supermarketowymi mądrościami. Ale Pan Yu był mądrzejszy niż większość ludzi i od czasu do czasu, kiedy przeżywała najczarniejsze godziny w swoim krótkim życiu, Ning’er powtarzała sobie:
– Tak długo jak żyjesz, możesz oddychać, więc oddychaj, Ning’er. Oddychaj. To oznacza, że nadal żyjesz.
Teraz też to robiła przez kilka minut. Siedząc w swojej malutkiej, obskurnej kawalerce, oddychała. Wdech. Wydech. I od nowa.
Kiedy jej puls się uspokoił, przyciągnęła krzesło do monitora. Powoli otworzyła okienko wyszukiwania i zaczęła wpisywać zapytania. Wraz z nastaniem nowego dnia zamierzała odwiedzić swojego ojca.
Dawniej stary Zhong nie był całkowicie gównianym rodzicem. Ning’er nie chciała zbyt często myśleć o tych prawie dobrych czasach. Kiedy uśmiechał się do niej i patrzył na nią z czułością. Nazywała go wtedy
Papą, a on ją nazywał swoją 5, najdroższą, ukochaną córeczką.
Kiedy wracał z pracy, nosił ją na barana, a ona piszczała z zachwytu. Nigdy nie byli bogaci. Do cholery, nigdy nawet nie przeszło im przez myśl, że uda im się zarobić na przeniesienie poza Szósty Krąg. Przez pewien czas byli szczęśliwi. Niezależnie od tego, jakie okropności przynosiło im życie w Niższych Kręgach, Ning’er miała poczucie bezpieczeństwa pod przytulnym, puszystym kocem miłości Papy, pewnej i stabilnej jak dach nad ich głowami. I przez kilka cudownych lat wydawało się, że to wystarczy i że będzie trwać zawsze.
Wypadek w fabryce zmienił wszystko. Ojciec doznał okropnych obrażeń, a wsparcie protetyczne było za drogie dla mieszkańca Niższych Kręgów, więc jedynym, co utrzymywało Papę w jako takiej formie i pozwalało mu pracować, był oxyveris, lepiej znany jako Zadowolenie. Lekarze przepisywali mu go coraz więcej, aż w końcu Papa przestał być Papą.
W Niższych Kręgach wszyscy płacili wysoką cenę.
Ning’er najlepiej wychodziło zdobywanie informacji, kiedy poszukiwała ich na ulicy, kiedy mogła dotykać niezbitych dowodów własnymi palcami, ale namierzenie własnego ojca w sieci nie sprawiło jej większego problemu. Stary Zhong nigdy nie miał daru zacierania za sobą śladów, a narkotyki jeszcze bardziej tłumiły resztki tych umiejętności. Gdziekolwiek się udawał, zostawiał za sobą cyfrowy trop.
Tym razem ślady doprowadziły ją do taniego bloku mieszkalnego trzy przecznice od jej kawalerki. Ning’er stłumiła irracjonalne poczucie urazy spowodowanej tym, iż od prawie roku mieszkał rzut kamieniem od niej i ani razu nie spróbował się z nią spotkać. Tak było lepiej. Wiedziała, jak mogłoby wyglądać takie spotkanie. W najlepszym razie na nią nawrzeszczy, winiąc za ruinę, w jaką popadło jego życie, przeklinając przydługie oczekiwanie na następną działkę.
Przecież gdyby nie musiał się opiekować Ning’er, nie zacząłby pracować w fabryce. Nie zostałby ranny w wypadku. Gdyby nie musiał zarabiać na jej utrzymanie, nie musiałby ukrywać swoich obrażeń, uciekając się do jedynego dostępnego w Niższych Kręgach sposobu. Nigdy by nie tknął Zadowolenia.
Nienawidziła tego, że w głębi serca ona również winiła siebie.
A było jeszcze gorzej, kiedy zaczynała w nim dostrzegać swojego dawnego Papę. Jego uśmiech, kiedy na nią patrzył, pełny słodyczy, jakby wypływał prosto z serca. W tych chwilach przytomności próbował ją przytulać, a potem zaczynał płakać. I to ten płacz był najgorszy, gorszy nawet niż obietnice, którymi ją wtedy zasypywał: „, przepraszam. Przepraszam za wszystko. Poprawię się. Tym razem się naprawdę poprawię i wszystko ci wynagrodzę. Od trzech dni nie brałem oxyveris i świetnie sobie radzę. Widzisz to, prawda? Muszę tylko się trzymać i wszystko będzie jak dawniej. Znowu będziemy szczęśliwi. Obiecuję. Obiecuję. Obiecuję”. Obiecywał, a potem płakał i znów płakał. Płakał. Jego mocne ramiona obejmowały ją i czuła się jak w imadle, a jego łzy plamiły jej koszulę i ściekały po metalowej obudowie jej protezy.
Dawno, dawno temu Ning’er też potrafiła płakać. W końcu jednak piekące rozczarowanie stłumiło tę umiejętność. Walka o wyrwanie się z uścisku Zadowolenia, kiedy już na dobre zatopiło w kimś swoje szpony, była przegraną sprawą. Po dniu, tygodniu czy miesiącu Papa znowu do niego wracał. A jeśli nie mógł go wziąć wystarczająco dużo, żeby wrócić do pracy, pieniądze zaczynały znikać z jej konta.
Przecież dla dworu nie miało znaczenia, że Stary Zhong sprzedał kończyny swojej dwunastoletniej córki za gram Zadowolenia. Nie miało znaczenia to, że zostawił ją na ulicy, żeby umarła w strugach deszczu. Ani to, że faktycznie tak by się stało, gdyby nie ludzie tacy jak Pan Yu, księgarz i, później, Ge Rong.
Ważne było to, że Stary Zhong i Zhong Ning’er byli tej samej krwi. Zgodnie z prawem on wciąż był jej ojcem, a ona miała siedemnaście lat i do czasu uzyskania pełnoletniości on mógł dysponować jej pieniędzmi. Ning’er była całkiem dobra w wymyślaniu dodatkowych zabezpieczeń i blokad na swoim koncie, jednak nadgodziny w barze i stres związany ze znalezieniem kupca na swoje protezy spowodowały, że przestała uważać.
Tym razem lenistwo kosztowało ją bardzo wiele. Miała ochotę udusić swoją wersję z przeszłości za to niedbalstwo. Jedyną nadzieją na odzyskanie pieniędzy było dotarcie do ojca, zanim on dotrze do następnej dawki. Jeżeli wciąż je miał, to była szansa – co prawda niewielka, ale jednak – że będzie w stanie je od niego wyrwać. Ning’er dysponowała całym arsenałem doprowadzonych do perfekcji środków. Groźby, przekupstwo czy stare dobre żerowanie na poczuciu winy – żadne z nich nie było całkowicie skuteczną bronią, ale wszystkie leżały na stole, gotowe do użycia.
Gdziekolwiek mieszkał, Stary Zhong zawsze kazał długo czekać, zanim otworzył drzwi. Jej ojciec nie lubił gości, a poza tym większość czasu przesypiał. Była więc niezmiernie zdziwiona, kiedy drzwi otworzyły się tuż przed drugim puknięciem.
Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy nie pomyliła adresu w publicznej bazie danych. Mężczyzna, który stał przed nią, wyglądał gorzej niż zwykle, z przekrwionymi oczami i brodą dłuższą niż zazwyczaj. Straciła nadzieję.
– Pa… – wykrztusiła z siebie. – Czy ty… czy już wydałeś wszystkie pieniądze?
Mieszkaniec tego lokalu chwiał się tylko na nogach, nic nie mówiąc. Przez chwilę sprawiał wrażenie, że zaraz się przewróci. Automatycznie wyciągnęła rękę, żeby go podtrzymać. To było jej metalowe ramię. Ten gest okazał się błędem. Odepchnął od siebie jej protezę. Całym ciałem cofnął się z obrzydzeniem na widok jej metalowego ramienia.
– Zostaw mnie w spokoju.
– Taki mam zamiar – Ning’er przepchnęła się obok niego i weszła do środka. – Jak tylko oddasz mi to, co moje.
Spoliczkował ją z całej siły. Bardziej ją to zaskoczyło, niż zabolało, ale moc uderzenia wyrwała z jej płuc głośne westchnienie i popchnęła ją na jedną z gipsowych ścian. Dłonią zamortyzowała siłę zderzenia, a ojciec już na nią krzyczał.
– Twoje? – warknął. – Twoje? A dla kogo zacząłem brać Zadowolenie? Kto musiał pracować, żeby zapewnić ci dach nad głową przez te wszystkie lata?
Ning’er odwróciła się od ściany. Policzek ją palił, ale i tak dobrze się stało. Gdyby doszło do konfrontacji fizycznej, nie zamierzała pozwolić ojcu wygrać tej walki. Podeszła do niego z opuszczonymi jeszcze ramionami, ale zaciskając pięści.
– A kto oddał swoją rękę i nogę, żebyś mógł kupić działkę Zadowolenia?
Twarz mu się zmieniła. Teraz pojawiła się na niej rozpacz.
– Ning’er, chciałem tylko się tobą opiekować. Musisz to zrozumieć. Nic nie mieliśmy, a ty byłaś za mała, żeby…
– Zamknij się – ryknęła Ning’er. Nie chciała tego słuchać. – Zabrałeś moje pieniądze, jakbyś miał do nich prawo, jakbyś miał prawo mi zabrać moje ramię i nogę.
– Nie masz pojęcia, co ja musiałem poświęcić – załkał. – Myślisz, że jesteś lepsza ode mnie, bo zasmakowałaś luksusu uwolnienia się od Zadowolenia. Masz czelność mówić, że to są twoje pieniądze? Po tym, co straciliśmy?
Znowu uniósł dłoń w górę, ale Ning’er złapała ją, zanim zdołał uderzyć. Tym razem celowo użyła swojej metalowej ręki. Nie próbowała nawet stłumić przyjemności, jaką dał jej widok strachu w jego oczach, kiedy zacisnęła swoje chromowane palce na jego skórze wystarczająco mocno, żeby pozostawić siniaki.
– Nie masz zielonego pojęcia, co musiałam zrobić, żeby te pieniądze pojawiły się na moim koncie – wysyczała. – I jeśli jeszcze raz kiedykolwiek mnie dotkniesz, sprawię, że gorzko tego pożałujesz. A w odróżnieniu od ciebie ja potrafię dotrzymać obietnicy.
Odpowiedział jej z goryczą w głosie:
– Naprawdę? Ciekaw jestem, co android patrolowy będzie miał do powiedzenia, kiedy się dowie, że córka pobiła ojca? – wyrwał rękę z nagle rozluźnionego chwytu. – Myślę, że nie będą zadowoleni, kiedy ich cenne procedury zostaną pogwałcone. Raczej nie chciałabyś, żebym na ciebie doniósł, prawda?
Ning’er wiedziała, że miał rację, co czyniło jej sytuację jeszcze trudniejszą do zniesienia.
– Wiesz, co? Mam już dość. Wiem, co będziesz wolał, jeśli dostaniesz do wyboru mnie albo Zadowolenie – nie mogła znieść tego pieczenia, które zbierało się w kącikach jej oczu, ale i tak ciągnęła: – Mam dość udawania idiotki. Wiem, kiedy mam do czynienia z przegraną sprawą. Ciesz się tymi sześcioma miesiącami przed moją osiemnastką. Już nie będę zakłócać twojego spokoju.
Na jego twarzy pojawił się grymas, którego wcześniej nie widziała. Gdyby nie znała swojego Papy, mogłaby pomyśleć, że to jest żal.
– Ning’er, zaczekaj. Nie odchodź. Straciłem panowanie nad sobą. Przepraszam. Przepraszam. Wiesz przecież, że ja taki nie jestem.
Chciał ująć jej twarz w dłonie, ale Ning’er się cofnęła.
– Nie dotykaj mnie.
Wzdrygnął się, jakby to on został uderzony, a nie ona.
– Dobrze. Już nie będę. Ale musisz zrozumieć, że to nie ja. Ja nigdy nie chciałem… Nigdy nie chciałem stać się kimś takim.
Stojąc w progu, Ning’er się zawahała. Serce jej pękło na widok nadziei – bo to musiała być nadzieja, prawda? – która zagościła w jego przekrwionych oczach. Przez krótką chwilę wyglądał prawie jak jej dawny ojciec.
– Daj mi szansę, tylko tego potrzebuję – powiedział błagalnym tonem. – Ostatnia kupiona przeze mnie działka była do dupy. Pełno w niej było jakichś śmieci. Prawie mnie zabiła, kiedy ją wziąłem na ostatniej nocnej zmianie. Gdybym tylko miał dostęp do naprawdę dobrego towaru przez miesiąc, do lepszego jakościowo Zadowolenia, stanąłbym na własnych nogach, znalazłbym lepszą pracę, kupiłbym lepsze mieszkanie dla nas…
Dłużej się nie wahała.
– Żegnaj, Papo.
Zatrzasnęła drzwi za sobą, bo nie chciała marnować więcej czasu na wyobrażanie sobie czegoś, co się nigdy nie wydarzy.
– Ning’er – zawołał. Jego głos stał się wątły, bełkotliwy. – Ning’er, zaczekaj. Wróć! Proszę! Nie zostawiaj mnie tu samego. Potrzebuję…
Ning’er szczerze nie obchodziło, jakie wyobrażenia ma Stary Zhong na temat swoich potrzeb. Nie mogła sobie pozwolić, żeby się tym przejmować. Przyspieszyła, aby jak najszybciej przestać słyszeć jego głos. Praktycznie zaczęła biec. Zanim zbiegła na dół po schodach, w łydce jej organicznej nogi pojawił się skurcz, ale ledwie zauważała ten ból. Nie była w stanie skoncentrować się na poszukiwaniu rozwiązania jej najważniejszego problemu, zanim nie pozbyła się z głowy głosu swojego ojca.
Kurwa, ten problem był monstrualny. Za kilka dni musiała zapłacić czynsz, właściciel mieszkania może łaskawie przesunie termin płatności o jakieś dwa tygodnie, a potem od razu wyrzuci ją z mieszkania. Na zarobienie pieniędzy, które ukradł i przepuścił Stary Zhong, będzie potrzebowała miesiąca, a sprzedaż nowych protez tak wcześnie była wykluczona. Nawet tak wielka cierpliwość – i wyrozumiałość – jak ta Ge Ronga miała swoje granice.
Kiedy odeszła już kawałek od bloku ojca, na rogu ulicy nagle odwróciła się na pięcie, wzięła się pod boki i wrzasnęła:
– Kurwa!
Nie miała na myśli nikogo konkretnego. Mała staruszka, która ledwo szła przez ulicę, niosąc zakupy, obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem. Ning’er zignorowała starowinkę i kopnęła kamyk w kierunku jezdni. Lęk i gniew wypełniały jej żyły i razem z krwią pulsowały pod skórą.
– Kurwa! Kurwa! – znowu wrzasnęła. – Kurwa! Kurewska kurwa!
Kilku przechodniów, zaalarmowanych jej krzykami, podniosło na nią wzrok, ale większość szła dalej zajęta własnymi sprawami. Mogła się domyślić, co tam krążyło im po głowach: oto następną dziewczynę z Szóstego Kręgu spotkało nieszczęście, następna z tysiąca zdesperowanych i nieszczęśliwych dusz, które próbują za wszelką cenę przeżyć w obskurnym podbrzuszu Pekinu. Nie patrz na nią. Nie patrz na innych biednych, żałosnych sukinsynów. Idź przed siebie. Po prostu idź dalej, jeśli wiesz, co jest dla ciebie dobre, jeśli chcesz przetrwać kolejny dzień w Szóstym Kręgu.
Oddychaj – beształ ją Pan Yu z odmętów pamięci. – Jeżeli żyjesz, to oddychaj.
Tak więc oddychała. Wydawała z siebie gniewne sapnięcia z każdym wydechem, powstrzymując chęć rzucenia się na ulicę i walenia pięściami w ziemię, walczyła z rosnącą frustracją. Niezależnie od tego, w jakich tarapatach finansowych bywała w przeszłości, zawsze miała do dyspozycji ostatnią deskę ratunku, w postaci sprzedaży swoich protez. Teraz ta furtka została zamknięta. Ge Rong…
Ge Rong. Zamarła w pół oddechu. W jednej chwili odtworzyła w pamięci ich ostatnią rozmowę. Jego propozycję.
Czy raczej propozycję Czerwonego Yakshy.
Ning’er zawsze nosiła w kieszeni komunikator. To był najtańszy model, jaki mogła znaleźć – nieporęczny i zawodny, wyposażony w gówniany ekran, klapkę, którą trzeba było otworzyć, żeby odebrać rozmowę – ale i tak czasami miała wrażenie, że był to niepotrzebny zbytek. Odkąd odszedł Pan Yu, jedyną osobą, do której dzwoniła, był Ge Rong i opłacanie abonamentu tylko po to, żeby móc rozmawiać z jedną osobą, było bezsensownym wydatkiem dla barmanki z Szóstego Kręgu.
Teraz jednak zadzwoniła do Ge Ronga. Czuła się zadowolona jak nigdy wcześniej z zakupu tego zwykle zbędnego, plastikowego aparatu.
Odpowiedział po trzecim dzwonku.
– Ning’er? – w jego głosie słychać było niepokój. – Wszystko w porządku?
– Nie – odpowiedziała. Poczuła w gardle ogromną kluchę. Minęło jedno uderzenie serca, a potem drugie, zanim zdołała wyjaśnić, może trochę zbyt wesołym tonem. – Mój ojciec ukradł wszystkie moje pieniądze i wydał je na Zadowolenie, więc jestem na samym dnie czarnej dupy…
Wziął nerwowy oddech.
– Słucham?
Niezrażona kontynuowała:
– Ale razem to zmienimy.
Beztroska przykryła gniew, który wciąż w niej kipiał. Wiedziała, że jej decyzja była głupia. To, co chciała zrobić, było jeszcze głupsze niż konfrontacja z ojcem. Ale wisiało nad nią widmo eksmisji i nie miała czasu na mądre decyzje.
Po drugiej stroni linii zapadła cisza, a potem Ge Rong powiedział:
– Powiedz mi, że nie masz zamiaru znowu sprzedawać swoich protez.
– Coś w tym stylu – twarz Ning’er rozjaśnił dziki uśmiech skierowany do ulic Szóstego Kręgu. – Powiedz swojemu Czerwonemu Yakshy, że jeżeli w dalszym ciągu chce wynająć złodziejkę, to już ją znalazł. Zgadzam się.
Rozdział 2
Maski opadają
W porównaniu z planowo jeżdżącymi pociągami i ze spokojną pracą punktów kontroli w Wyższych Kręgach podróż pomiędzy Niższymi Kręgami była okropną mordęgą. Oprócz normalnego czasu podróży trzeba było sobie zarezerwować dodatkowo pół godziny na wypadek, gdyby wiecznie psujące się pociągi złapały opóźnienie. Do tego należało jeszcze dodać kolejne pół godziny, uwzględniając, że strażnik z punktu kontrolnego może nabrać ochoty na dokładniejszą kontrolę. Jednak podróż między kręgami była w pewnym stopniu romantyczna. Żaden z Niższych Kręgów nie mógł się równać z wyrafinowaniem Pierwszego i Drugiego, ale też nie taki był cel ich stworzenia. Wyższe Kręgi powstały dla dworu i jego pretorian. Tam, w oparach luksusu, mieszały się interesy ekonomiczne i polityczne. Ale wobec bałaganu Szóstego Kręgu nawet Piąty i Czwarty sprawiały wrażenie enklaw bogactwa.
Rozwarstwienie społeczeństwa nie nastąpiło w jednej chwili. Jak większość podziałów było wynikiem stopniowych, powolnych zmian. Z historycznego punktu widzenia Pierwszy Krąg – pałac cesarski – zawsze był najbardziej pożądanym, a zatem najtrudniejszym do osiągnięcia celem. Im bliżej pałacu ktoś mieszkał, tym łatwiejszy miał wstęp na przyjęcia – tereny łowieckie dla rekinów biznesu, którzy spotykali się z ministrami i wspólnie planowali rozwój fortun i cesarstw. Im bliżej się mieszkało pałacu, tym łatwiej było znaleźć ekskluzywne centra szkoleniowe, przygotowujące studentów do egzaminów do służby cywilnej. Uzyskanie dobrych ocen zapewniało dostęp do elitarnych i bardzo intratnych stanowisk w ministerstwach znajdujących się na dworze.
Nawet Niższe Kręgi z czasem przyjęły tę samą praktykę. Wcześniej Czwarty i Piąty Krąg nie różniły się bardzo od Szóstego, ale każdy mający środki finansowe przenosił się do Drugiego Kręgu, o ile wystarczało tych środków na zakup mieszkania. To była historia stara jak świat; majętni ludzie zdobywali nowe tereny, a ich pierwotni mieszkańcy byli wypychani do coraz dalszych i biedniejszych okolic. W rezultacie najubożsi obywatele utknęli na najpodlejszych przedmieściach. Ministrowie mogli w swoich przemówieniach snuć wizje równych możliwości awansu społecznego, jednak każdy rozsądny obywatel wiedział, że kiedy już ktoś znalazł się w Szóstym Kręgu, nie miał najmniejszych szans na wyrwanie się do wyższego.
Początkowo ludzie próbowali się temu przeciwstawiać, ale ich wysiłki były równie bezowocne jak próba płynięcia pod silny prąd. Petycje ignorowano. Protesty doprowadziły jedynie do budowy murów między kręgami. Zamieszki zaś były tłumione przez zastępy cyborgów.
Kiedy Ge Rong dał Ning’er adres luksusowego wysokościowca położonego w burżuazyjnym i wygodnym Trzecim Kręgu, nie mogła powstrzymać podekscytowania. Niegdyś, gdy zarabiała pieniądze, włamując się do domów lepiej sytuowanych mieszkańców, jej ekscytacja miała przynajmniej częściowo pokrycie w fakcie, że robiła to bogaczom. Oprócz tego było coś romantycznego w skakaniu między luksusowo i modnie wyglądającymi balkonami, w patrzeniu z góry na obcych ludzi względnie zadowolonych z życia.
Tym razem jednak czuła, że coś jest nie w porządku. Kiedy postawiła stopę na balkonie budynku wskazanego przez A’ronga, miała silne wrażenie déjà vu.
W brzuchu poczuła dojmujący chłód. Znała to miejsce. Znała ten delikatny wzór okalający balustradę balkonu i jasne zasłony falujące na wietrze.
Zawsze pamiętała mieszkania, do których się włamała.
– Co ty, do cholery, knujesz, Ge Rong? – mruknęła do siebie półgłosem, kiedy wchodziła przez niedomknięte drzwi.
Miejsce było puste, podobnie jak wtedy gdy się tu włamała poprzednim razem. Światła zgaszone, w pokoju było cicho. To powinno ją uspokoić. Gospodarz prawdopodobnie był teraz w jakiejś drogiej herbaciarni i zapomniał zamknąć mieszkanie, zadufany w swoje poczucie bezpieczeństwa.
Wielu ludzi wierzyło, że skoro mieszkają w swoich pięknych domach w Wyższych Kręgach, są niezwyciężeni. Tym łatwiej było się tam włamać.
Ale w tej profesji nie można było utrzymać się na powierzchni zbyt długo bez wykształcenia w sobie zdrowej dozy paranoi.
Uniosła wzrok.
Ciało poruszyło się samo, refleks skupiony w mięśniach, zanim jeszcze jej mózg zdołał przetworzyć wrażenia docierające ze zmysłów. Przetoczyła się po podłodze, ramię uderzyło w podłogę balkonu. Nie było czasu na żal z powodu nieuchronnych siniaków. Ktoś – bardziej muskularny i większy niż ona – znalazł się dokładnie w tym samym miejscu, gdzie stała przed chwilą. W mgnieniu oka dostrzegła czarną maskę na twarzy i prosty, funkcjonalny ubiór opinający mięśnie. Pewnie jakiś obłąkany ochroniarz wynajęty przez właściciela mieszkania. Super, kurwa.
Jego palce wbiły się w ramię Ning’er.
– O nie. Nie dasz rady.
Wykonała szybki obrót i wyrwała się napastnikowi. Chciała uciec, wyskakując z balkonu.
Jednak ochroniarz miał inne plany. Zanurkował w jej kierunku i chwycił dłonią jej stopę. Uwolniła się kopnięciem, ale wpadła wprost w objęcia drugiego napastnika. Maska sprowadził przyjaciół. Właściciel mieszkania musiał wynająć zbirów po jej pierwszym włamaniu. Być może chciał odstraszyć przyszłych włamywaczy, a może miał nadzieję schwytać pierwszą złodziejkę, gdyby była na tyle głupia, by znowu się tam włamać.
A teraz Ning’er sama wlazła im w ręce.
– Niech cię cholera, A’rong.
Machnęła nogą, licząc, że trafi któregoś ochroniarza, ale bezskutecznie. Ten drugi trzymał ją żelaznym uściskiem.
– Nie mogłeś wybrać innego mieszkania na randkę, hę?
Napastnik nie odpowiedział, ale jego uścisk zelżał. Może znał A’ronga, a może nie spodziewał się, że Ning’er zacznie mówić do siebie, co było bardzo dziwacznym zachowaniem w tej sytuacji.
Rozproszyło to jednak jego uwagę i dało jej szansę. Przykucnęła i uderzyła przeciwnika w kolano. Z jękiem opadł na podłogę. Ning’er, nie marnując czasu, skoczyła w kierunku drzwi balkonowych.
– Czekaj! – wrzasnął za nią pierwszy napastnik. To była pierwsza rzecz, którą usłyszała od któregoś z nich poza postękiwaniami.
– O, na pewno! – Ning’er odwrzasnęła, nie odwracając głowy.
Jej dłonie chwyciły za barierkę. Serce dudniło. Nigdy wcześniej nie robiła tego bez Zadowolenia pulsującego w żyłach.
Pieprzyć Zadowolenie.
Przechyliła się przez barierkę, odbiła się nogami i skoczyła. Kiedy szybowała w powietrzu, jej puls wszedł na najwyższe obroty. Nic nie mogło się równać z odczuciami towarzyszącymi spadaniu delikatnego, śmiertelnego ciała w otchłań. Groza. Radość. Lęk, że – choć to mało prawdopodobne – jednak nie trafisz w zaplanowane miejsce.
Wyciągnięte dłonie biły powietrze. Serce zamarło. A potem palce złapały krawędź gzymsu sąsiedniego budynku. Metalowa obudowa jej protezy zaskrzypiała, ale wytrzymała uderzenie. Stękając, wciągnęła się na dach budynku. Nie zwracała uwagi na zadrapania i skaleczenia na drugiej ręce.
Przez chwilę miała ochotę się odwrócić i pokazać język wynajętym zbirom. Ale to by było mało profesjonalne. Poza tym nie chciała w żaden sposób prowokować pogoni. Jeszcze by któryś miał farta i ją dorwał.
Biegła. Jej nogi pracowały szybciej niż zwykle, żeby znaleźć się jak najdalej od tego przeklętego wysokościowca. Teraz miała jeden cel: nawrzeszczeć na Ge Ronga.
Ge Rong popatrzył na nią ze zdziwieniem. Jego wyraz twarzy jeszcze bardziej ją rozwścieczył. Nie sądziła, że jej złość może osiągnąć taki poziom.
– Co, do cholery! – wrzasnęła, gdy tylko uchyliły się drzwi warsztatu.
Otworzył je na oścież i powiedział:
– Ciebie też miło widzieć.
– Kurwa, miło! – Ning’er przemaszerowała obok niego, tupiąc ze złością. – Takie dowcipy się ciebie trzymają?
– Ning’er…
– Wiedziałeś? – zrzuciwszy buty, podeszła do niego. – Czy wiedziałeś, że ten dupek, do którego należy to mieszkanie, wynajął kilku zbirów, żeby na mnie czekali? Mogli mnie zamordować. Albo, co gorsza, oddać żandarmom lub ich głupim pieszczoszkom, androidom, albo nawet…
– Ning’er! – A’rong uniósł dłonie, a jego twarz robiła wiele rzeczy naraz – oczy szeroko otwarte, brwi wykonywały akrobacje. – Zamilcz!
– Dlaczego? – wrzasnęła mu prosto w twarz.
– Ponieważ – powiedział jakiś głos za jej plecami – Ge Rong ma gościa.
Ning’er obróciła się powoli. Przez krótką, absurdalną chwilę miała wrażenie, że stoi przed nią jakiś cudaczny wynalazek. Jednak ten głos nie był jej zupełnie obcy.
W Pekinie każdy znał maskę Czerwonego Yakshy. Jak na legendarną postać, maska była dość minimalistyczna – pomalowana na jaskrawoczerwony kolor, u góry wystawały dwa rogi, złota farba kreśliła kształt ust z obnażonymi zębami i zarysowywała oczy i brwi.
Nie spodziewała się zobaczyć tej maski w warsztacie przyjaciela. Postać była ubrana w czerwoną pelerynę. Maska i peleryna, zestaw kompletny.
Czerwony Yaksha trzymał ręce w kieszeniach. Gdzieś w zakamarkach mózgu Ning’er pojawiła się myśl, że to bardzo praktyczne mieć kieszenie w takiej pelerynie, choć sam strój wyglądał bardzo teatralnie.
– Niezły wyczyn taka spektakularna ucieczka – powiedział Czerwony Yaksha. Ten głos brzmiał młodziej, niż oczekiwała. Nie wiedziała, czy za maską się uśmiechał, jednak rozbawienie było wyczuwalne w jego głosie. – Zi’an i Zhenyi są dość silni.
Ku jej zażenowaniu dłuższą chwilę zabrało Ning’er ogarnięcie sytuacji.
– Wynająłeś dwóch zbirów, żeby mnie porwali? – skoczyła do A’ronga ze złością. – Dlaczego Czerwony Yaksha próbował mnie porwać? Mówiłeś, że chce mnie wynająć?
– Bo chcę! – odrzekł Czerwony Yaksha. – Ale musiałem zachować należytą ostrożność.
– Porywając mnie?
– Upewniając się, że jesteś wystarczająco dobrą włamywaczką, żeby uciec napastnikom.
Ning’er otworzyła usta, a potem je zamknęła. Powtórzyła tę sekwencję kilka razy, zanim wybrała nowy cel dla swojej złości.
– Wiedziałeś o tym? – zapytała Ge Ronga.
A’rong wyglądał, jakby wycelowała pistolet prosto w jego twarz.
– Hm – odpowiedział.
– Tak – pospieszył z pomocą Czerwony Yaksha. – To był jeden z warunków zatrudnienia ciebie.
– Nie mogłem ci nic powiedzieć – wypalił A’rong.
– To prawda – potwierdził Czerwony Yaksha. – Nie byłby to prawdziwy sprawdzian, gdyby specjalista od ucieczek poznał wcześniej wszystkie przeszkody. Nieprawdaż?
Ning’er wzięła kilka głębokich oddechów. Nie była tym specjalnie zachwycona. Mogła wymyślić kilka innych rzeczy, które wolałaby zrobić, niż te uspokajające oddechy. Mogłaby jeszcze powrzeszczeć na A’ronga albo walnąć Czerwonego Yakshę w tę jego głupią maskę.
Ale miała świadomość, że jest bez grosza, musiała zapłacić czynsz za mieszkanie i pewnie wkrótce straci jedyną pracę z powodu przerwanych przez trzęsienia ziemi łańcuchów dostaw. Wrzeszczenie na A’ronga i bójka z Czerwonym Yakshą nie rozwiążą żadnego z jej problemów.
Nie pozostało jej więc nic innego niż oddychać.
– Kim jesteś? – zapytała, kiedy odzyskała kontrolę nad gniewem. Pytanie skierowała do Czerwonego Yakshy. Trudno było nawiązać kontakt wzrokowy z kimś ukrytym za maską, ale Ning’er dołożyła wszelkich starań, aby skierować wzrok pełen złości prosto w oczy wymalowane na masce. – Nie będę pracować dla kogoś, kto ukrywa przede mną swoją prawdziwą twarz. A już na pewno nie będę dla tej osoby kraść.
– Ning’er – w głosie Ge Ronga zabrzmiała ostrzegawcza nuta. – To nie jest…
Czerwony Yaksha uniósł dłoń.
– To uczciwe pytanie. Zaufanie w zamian za zaufanie, prawda?
Powoli, ostrożnie zdjął maskę ze swojej twarzy.
Ning’er mimowolnie zrobiła krok w tył. Widziała tę twarz miliony razy, idąc do warsztatu A’ronga. Twarz okrutną i piękną, spoglądającą na nią z ekranów na ścianach rozpadających się budynków. Ubiegłej nocy splunęła w jej stronę.
Ale nie miała przed sobą pikseli migających na zepsutym ekranie. To był Młodszy Marszałek we własnej osobie. A przynajmniej była mocno przekonana, że to on. Ning’er oparła się pokusie wyciągnięcia ręki i dotknięcia go palcem, żeby sprawdzić, czy to nie jest jakaś zjawa.
Kącik jego ust skrzywił się w uśmiechu.
– Niespodzianka – powiedział Młody Marszałek.
Ning’er nie ujęła dłoni podanej na powitanie.
– To ty jesteś Czerwonym Yakshą? Czy to właśnie nie ty ogłosiłeś w telewizji, że jest twoim arcywrogiem czy coś w tym stylu?
– To był mój ojciec – odpowiedział Cheng Yun. – Formalnie rzecz biorąc, oznajmił, że Yaksha jest wrogiem dworu, co brzmi mniej głupio, za to bardziej oficjalnie. – przerwał. Usta chłopaka z ekranów skrzywiły się, co nadało dziwny wyraz jego twarzy. – Oczywiście ojciec nie wie, kto się ukrywa za maską.
– O ja cież!
Ning’er usiadła na rogu stołu kreślarskiego. A’rong stał i milczał. Przybrał neutralny wyraz twarzy, ale znała go wystarczająco długo, żeby rozpoznać ruchy palców zdradzające nerwowość. Spoglądał na Czerwonego Yakshę – Młodszego Marszałka – jak gdyby czekając na jakiś sygnał.
Ale Młodszy Marszałek był skupiony na Ning’er.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
O mój Boże. [wróć]
Taitai – kolokwialnie: bogate, eleganckie, niepracujące żony chińskich dygnitarzy i biznesmenów. [wróć]
Kurwa. [wróć]
Kuai – kolokwialna nazwa juanów, chińskiej waluty. [wróć]
Dziecinka, dziecko, niemowlę. [wróć]