Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Drugi tom epickiej serii fantasy pełnej politycznych intryg, zakazanej mocy i mrocznego przeznaczenia.
Kazali jej trzymać się Światła, ale czy Światło kiedykolwiek coś dla niej zrobiło?
Po odkryciu, że jest Drugą Świętą, która ma ocalić królestwo, Aya wiedziała, co powinna zrobić. Wrócić do domu, służyć swojej królowej i przygotować się na wojnę. Rywalizujące królestwo opętane rządzą czarnej magii, w każdej chwili może im zagrozić.
Ale gdy część przepowiedni wciąż pozostaje nieodkryta, a intencje królowej stają się coraz bardziej podejrzane, sam cel Ayi szybko staje pod znakiem zapytania. Ze zdradą czającą się za każdym rogiem, ona i Will są zmuszeni kłamać, manipulować i ukrywać to, czym stali się dla siebie nawzajem.
Zostali zmuszeniu do walki o poznanie prawdy, zanim czarna magia zniszczy ich wszystkich.
Z tajemnicami i kłamstwami podążającymi za nimi, Aya zaczyna się zastanawiać... czy bogowie naprawdę chcą, aby uratowała królestwo... czy po prostu ma patrzeć, jak te płonie?
Nie tylko dla fanów "Cienia i kości" Leigh Bardugo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 615
Tytuł oryginalny: The Curse of Sins
Projekt okładki: Agnieszka Zawadka
Projekt mapki: © Sally Taylor, Artists Partnered
Zdjęcie autorki na okładce: © Nicole Tyler
Redaktorka prowadząca: Agata Then
Redakcja: Katarzyna Szajowska
Redakcja techniczna: Grzegorz Włodek
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Monika Kociuba, Beata Kozieł-Kulesza
© Katie Dramis, 2023
First published as The Curse of Sins in 2024 by Michael Joseph, an imprint of Penguin Books Ltd. Penguin Books Ltd is part of the Penguin Random House group of companies.
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024
© for the Polish translation by Ewa Skórska
ISBN 978-83-287-3280-3
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2024
–fragment–
Dla tych, którzy boją się ujawnić to, co w nich najgorsze,
i dla tych, którzy mają odwagę to zobaczyć
i kochać nas mimo wszystko.
(I dla Po, bo zawsze darzy mnie miłością,
mimo tego, co jest we mnie).
Dźwięk klingi, która rozcina ciało i dociera do kości… Jest w nim coś takiego, że pozostaje w umyśle jeszcze długo po tym, gdy przestanie już płynąć krew, i rozbrzmiewa niczym przechodząca w obłęd mroczna symfonia.
Wydobywa ze snu ich wszystkich.
Oporną świętą.
Młodego króla.
Podstępnego gnębiciela.
I oto zostają połączeni orężem, krwią i nadciągającą wojną.
Mathias Denier znał wilgotne, mroczne zakamarki Dunmeaden jak własną kieszeń. Uczynił z nich swoje królestwo: spelunki, burdele, wszystkie objęte jego patronatem obskurne nory stały się jego dworem. Zżył się z brutalnością takiego życia, przyzwyczaił do krwi i handlu. Czasem nawet uważał je za piękne.
Ciemność była wierną przyjaciółką króla oszustów. Dlatego też poczuł się… zaskoczony… że chłodny dreszcz spłynął mu po plecach na widok pięciu czekających w dokach wojowników Dyminary.
Nie bał się elitarnych sił królowej Gianny. Podczas gdy większość Visza – obdarzonych jednym z dziewięciu boskich powinowactw – używała swej mocy w służbie królestwu, członków Dyminary wyszkolono do bezwzględnego stosowania powinowactw pod pretekstem ochrony obywateli oraz królowej. Przez całe lata przypisywano Mathiasowi więcej brudnych uczynków Dyminary, niżby sobie życzył, lecz dzięki temu jego własne sprawki pozostały bezkarne.
Można by powiedzieć, że łączyła ich swego rodzaju symbioza.
Zazwyczaj Dyminara szczyciła się swoją niewidzialnością.
Jeśli więc teraz stali tu, na widoku…
W żołądku Mathiasa pojawił się dziwny niepokój.
Dostrzegł w mieście inne subtelne zmiany, jak obecność Straży Królewskiej w miejscach publicznych, pogłoski o trwającej rekrutacji do sił Jej Królewskiej Mości. Przygotowania do wojny, która wydawała się nieunikniona.
– Są tutaj, odkąd pojawiły się wieści, szefie – odezwał się cichy głos z lewej strony.
Mathias oderwał wzrok od stojących na straży wojowników i uniósł brew. Tęgi Dobbins zaczerwienił się i zdenerwowany przeczesał dłonią kędzierzawe brązowe włosy.
Dobbins wyjątkowo rzucał się w oczy. Nie miał jednak nic przeciwko brudzeniu sobie rąk w sensie dosłownym, a znalezienie kogoś takiego w królestwie wojowników okazało się zaskakująco trudne. Mathias przypuszczał, że musiało się to jakoś wiązać z honorem. Żałosne.
– Nie każ mi czekać z zapartym tchem, Dobbins – wymruczał demonstracyjnie znudzony. – O jakich wieściach mowa?
Nie spodziewał się niczego zajmującego. Czyżby znów atak piratów?
– Król Dominic nie żyje. Zabił go własny bratanek za uwięzienie Drugiej Świętej i współpracę z Kakos.
Druga brew Mathiasa dołączyła do pierwszej, obie uniosły się ku zaczesanym do tyłu srebrnym włosom. Martwy monarcha to nie przelewki, a jednak trudno było się na nim skupić w obliczu tej drugiej rewelacji.
– I któryż to fanatyk podzielił się z tobą tą wiadomością?
Tylko najpobożniejsi z pobożnych mogli uwierzyć, że święta rzeczywiście chodzi wśród nich. Tak, tak, Mathias słyszał przepowiednię. Co za bzdury.
Dobbins pokręcił głową.
– Mówią, że wieści pochodzą od Zuri, doradczyni króla.
Mathias prawie parsknął. Genialne alibi, nie ma co, na które mogli wpaść tylko w Trahirze: w ten sposób reszta dworu znalazła się poza podejrzeniami, co pozwoliło uniknąć gniewu ludu na wieść o zdradzie ich króla.
A Gianna pozwoli im żerować na swej pobożności, pomyślał.
Dobbins nadal paplał o tym, któryż to burdel właśnie odwiedzał, gdy z samego rana dotarły do niego plotki, jednak mózg Mathiasa już krążył wokół jego własnych planów. Szukał sznurków, za które mógłby pociągnąć. Transakcji, które mógłby zawrzeć. Ludzi, których dałoby się użyć. Wstrząsy polityczne wróżyły obfite żniwa, jeśli tylko człowiek był przygotowany.
– …i uwolnili panią generał – dodał Dobbins. To już zwróciło uwagę Mathiasa.
Tovę aresztowano kilka miesięcy temu pod zarzutem zdrady. Podobno znaleziono u niej zamówienia na broń od dwóch handlarzy z Trahiru, których zabito za kupowanie broni w imieniu Kakos. Takie działania były nielegalne po tym, jak na Południowe Królestwo nałożono embargo za eksperymenty z czarną magią.
– Mówi się, że Kakos ją wrobił – ciągnął Dobbins. – A to znaczy, że dostawca nadal gdzieś się tutaj ukrywa. Ciekawe, prawda?
W rzeczy samej. Mathias przyglądał się tym z Dyminary, potarł policzek. Właściwie nie wiedział, co sądzić o trwających od dekad podejrzeniach, że Kakos chciałby odrodzić Decachiré – zakazaną praktykę, dzięki której Visza stawali się bogami i zyskiwali nieograniczoną moc. Podobno została ona zniesiona przez wojnę i zdelegalizowana przez samych bogów.
A jednak Dyminara schwytała praktykujących czarną magię ledwie kilka miesięcy temu. Królestwo nazwało ich Diaforaté – Visza, wysysający magię z innych, by stworzyć dziką, surową moc. Odkryto ich tuż po tym, jak handlarze z Trahiru zostali przyłapani na próbie zakupu broni dla Kakos, Południowego Królestwa.
Mathias nie stałby się królem oszustów, gdyby nie umiał dostrzegać znaków, a teraz widział bardzo wyraźnie: wszystko wskazywało na to, że Kakos szykuje się do wojny.
A skoro dostawca wciąż był na wolności, to może jednak udało im się zdobyć broń?
– Ktoś wie, kim ona jest? Ta domniemana święta? – Słowo zabrzmiało jak wyjęte z kiepskiego żartu.
– Mówi się, że to Trzecia po Giannie.
– Teraz wiem już na pewno, że to plotki. – Mathias prychnął wzgardliwie. – Niemożliwe, żeby bogowie wybrali tę…
Zabrakło mu słowa na określenie szpieżki. Może: wrzód na tyłku?
Stykał się z zajadłością dziewczyny na tyle często i na tyle dobrze zaznajomił się z jej sztyletem, żeby wiedzieć: ta kobieta z całą pewnością nie była świętą.
Dobbins wzruszył ramionami.
– Powtarzam tylko, co mówią, szefie. Najwyraźniej pani generał oberwała za swój pierwszy pokaz siły. Pewnie ją chroniła. Tak czy siak, królowa dojdzie do sedna, do całej tej świętej i nie tylko. Jest przecież taka religijna.
Mathias mruknął coś niezrozumiałego.
Całe to cholerne królestwo było bardzo religijne. Nawet on starał się uczestniczyć w ważniejszych nabożeństwach w głównej świątyni miasta. Rzecz jasna błogosławieństwa, których potrzebował, nie pochodziły od jakichś tam bogów, lecz od patronów, których sekretami handlował równie łatwo jak przysmakami z Trahiru.
Mathias poruszył ramionami i oderwał wzrok od wojowników.
– Dość tych plotek, Dobbins. Jesteśmy spóźnieni.
Mężczyzna wymruczał przeprosiny i ruszył w stronę jaskini hazardu. Mathias miał ściągnąć kolejną opóźnioną płatność, drugą w tym kwartale. Właśnie dlatego na tę konkretną wizytę zabrał Dobbinsa.
Westchnął, już zmęczony tym dniem. Odchodząc, rzucił jeszcze okiem na wojowników Dyminary.
Wyraźnie na kogoś czekali.
Miał nadzieję, że była przygotowana.
Ciepła krew ogrzała chłodny marmur. Wpełzła pod jej policzek, barwiąc posadzkę na czerwono i osuwając ją ku śmierci.
Zamrugała. Krawędzie zalanego światłem pokoju rozmyły się jeszcze bardziej. Krzyki przerażenia odbijały się echem od ścian, a ona z trudem unosiła brodę, szukała wzrokiem zawsze obecnej kotwicy. Zamrugała raz jeszcze, obraz nabrał ostrości.
Tam. Skulona postać leżała obok niej. Wyciągał rękę, jakby próbował jej dosięgnąć.
Nie.
Nie.
Nie.
Protest dudnił w głowie równie głośno, jak krzyki rezonujące echem.
Niemożliwe, żeby był martwy. Nie mógł być martwy, bo przecież ktoś wciąż krzyczał, nadal wył, wciąż błagał.
Popatrzyła na jego twarz.
W szarych oczach nie było już życia.
W krzykach zabrzmiała teraz najgłębsza rozpacz, w jej gardle spływał teraz ogień.
Dopiero wtedy zrozumiała: to ona krzyczy.
– Uparta święta – wymruczał ktoś nad nią.
Spojrzała w górę, wyżej, wyżej, szukając osoby winnej jej rozpaczy.
Ale twarz, która na nią patrzyła, była łagodna.
Złote włosy. Brązowe oczy. Biała suknia.
Kobieta spojrzała na martwe ciało, wygięła usta, które miały kształt serca. Will leżał z wyciągniętą, wyrzuconą przed siebie ręką. Nawet w chwili śmierci.
– Może to go nauczy – odezwała się Gianna. – Jak myślisz, Ayu?
Jej imię rozniosło się echem po sali, uderzyło tępo w ściśniętą przerażeniem pierś.
Ayu.
Ayu.
AYU…
– AYU!
Spanikowana wzięła gwałtowny wdech, do jej płuc wdarło się słone powietrze. Ledwie dojrzała cień postaci nad sobą, a już się poruszyła, już wyciągnęła rękę do jej gardła.
Zabiję ją. Zabiję ją. Zabiję.
Ciepłe palce chwyciły ją za nadgarstek, przycisnęły go do jej głowy; do jej ciała przywarło czyjeś mocne ciało.
Aya walczyła z tym ciężarem, lecz drugą rękę też miała unieruchomioną i nie mogła się ruszyć, nie mogła oddychać, spanikowany umysł nie potrafił dosięgnąć mocy…
– To ja – wychrypiał głęboki głos, w barytonie brzmiało napięcie. – To ja. Miałaś koszmar.
Przez panikę przebiło się rozpoznanie, lecz adrenalina wciąż rosła, a strach chwytał za gardło i spłycał oddech, dusił. Obecność powinowactwa Sensainos, której nie dałoby się z niczym pomylić, uderzyła w rozbitą tarczę Ayi; chłodny spokój wygładzał ostre brzegi paniki. Powinowactwo owinęło się wokół wewnętrznych odczuć i szarpnęło, zmuszając jej puls do zwolnienia, płuca do głębszych wdechów. Wystarczyło, żeby oddalić na jakiś czas straszne wizje.
Zamrugała. Oczy, w które patrzyła, nie były już brązowe, lecz szare.
– Will – wyszeptała z ulgą jego imię, gdy spoglądała na jego twarz, lecz oddech wciąż miała uwięziony w płucach.
– Oddychaj, ukochana.
Nowa fala jego powinowactwa, teraz łagodniejsza, zmyła resztę paniki. Aya poczuła, że jej mięśnie przestają się napinać, pierś się rozluźnia. Will gładził kciukiem wnętrze jej nadgarstka, pochylił głowę i musnął ustami skórę tuż pod jej uchem.
Ciche zapewnienie.
Czuła bicie jego serca przy swojej piersi.
– Jesteś bezpieczna – szepnął. Jeszcze raz musnął wargami jej usta i jeszcze raz to powiedział, jakby i on musiał słyszeć te słowa: – Jesteś bezpieczna.
Minęła kolejna chwila, nim Aya usłyszała skrzypienie statku.
Rozejrzała się po niewielkiej kajucie, wzrok przyzwyczajał się do ciemności. Światło księżyca wpadało przez spory iluminator po prawej stronie. Na opalonej skórze Willa tańczyły cienie, gdy ostrożnie zwolnił uścisk na jej nadgarstkach i przysiadł na piętach.
Bezpieczna.
Aya usiadła i objęła kolana rękami. Spuściła głowę i wciągnęła do płuc jeszcze jeden, tym razem głębszy oddech. Znów musnęło ją powinowactwo, ledwie pieszczota, a w jej wnętrzu pojawił się nieśmiały jeszcze spokój, jakby wokół kości owinęła się sama esencja Willa. Serce przestało tłuc się w gardle i teraz, zachrypnięta od krzyku, mogła mu cicho podziękować.
Bezpieczna.
Nie.
Nie była bezpieczna.
Głupotą byłoby udawać, że w ogóle mogą mówić o bezpieczeństwie.
Pięć dni. Pięć dni na morzu, które spędziła, rozpraszając się treningiem, bogami, Willem, by zagłuszyć strach, który w nocy wpełzał do jej koszmarów. Jakże łatwo było wmówić sobie, że zasługują na chwilę wytchnienia po zdarzeniach w Trahirze.
Uniosła głowę, zobaczyła jego czarne włosy, lekko skręcone teraz wilgotnym słonym powietrzem. Will uważnie się jej przyglądał.
– Nie spałeś – zauważyła.
Will przeczesał palcami swoje kędziory.
– Nie spałem.
Tak jak każdej z poprzednich nocy, gdy koszmary wyrywały ją z tych kilku minut spokoju, które znajdowała tuż po zaśnięciu.
Po jego wyznaniu zapadła cisza. Nigdy nie naciskał. Nigdy nie zmuszał jej do mówienia o tym, co krzykiem wyrwało ją ze snu, tak samo jak nie zwierzał się z tego, czemu sam nie spał. Tak jakby zawarli milczące porozumienie, aby jak najdłużej rozkoszować się tą skradzioną ulgą.
Bogowie wiedzieli, że zniknie, kiedy już wrócą do królestwa Tali. Do domu.
Przełknęła ślinę, gdy dostrzegła wyczerpanie na twarzy Willa. Ukrywał je, kiedy robili sparing na głównym pokładzie w ciągu dnia, tak samo jak ignorował ból w boku. Spojrzała na poszarpaną linię blizny, która nadal paliła się czerwienią tam, gdzie Peter dźgnął go nożem w tej przeklętej sali tronowej.
– Prawie nie śpisz, odkąd wypłynęliśmy – powiedziała cicho.
Will patrzył w iluminator, ściągnął lekko brwi.
– Nie mogę – przyznał w końcu, a zmęczenie w jego głosie spowodowane było czymś więcej niż tylko bezsennością.
To nie było zwykłe wyznanie.
To była kapitulacja.
Wystarczyło, by Aya usiadła mu na kolanach i objęła go mocno za szyję. Dłonie Willa spoczęły na jej biodrach. Gdy przyciągnął ją bliżej siebie, czuła ich ciepło przez materiał koszuli – jego koszuli, którą skradła, żeby spać w niej każdej nocy, żeby zapach spalonego żaru i korzennego miodu objął ją tak, jak teraz jego ramiona.
Poczuła, jak powoli opuszcza go napięcie, kiedy oparł czoło o jej czoło i powoli wypuścił powietrze z płuc.
Przez kilka długich chwil po prostu oddychali razem, a Will wpatrywał się w jej oczy, jakby potrafił wniknąć w jej myśli poprzez spojrzenie.
– Powiedz mi – wymruczał w końcu.
Pięć dni unikania rozmowy dobiegło końca.
Zacisnęła zęby. To wciąż było takie nowe – to coś między nimi. A w każdym razie to, że w końcu to uznała. Wciąż nie była przyzwyczajona, żeby dzielić się z nim swymi lękami. Bogowie, rzadko kiedy dzieliła się nimi nawet z Tovą, a przyjaźniły się, odkąd zaczęły stawiać pierwsze kroki.
– Zabiła cię – wyznała cicho Aya. – W moim śnie.
– Gianna?
Skinęła głową i znów zapanowało pełne cierpliwości milczenie. Nie wygłaszał żadnych frazesów, nie składał żadnych pustych obietnic, że wszystko będzie dobrze. Jego obecność pomagała jej, kiedy próbowała zrozumieć przygniatające ją emocje.
– Odkąd dowiedziałam się o swojej mocy… jest tak, jakbym nie mogła złapać równowagi. Jakbym zawsze była o krok z tyłu – mówiła powoli. Dłonie Willa gładziły ją kojąco po plecach w górę i w dół, a ona zmuszała się do spokojnych oddechów. – Powrót do domu teraz, kiedy nie wiem, co będzie ze mną, co nas tam czeka…
Martwe ciało.
Wyciągnięta ręka.
Puste oczy.
Przerwała i odchyliła głowę, żeby przyjrzeć się Willowi, obrzucić wzrokiem jego twarz, spróbować wymazać wizje koszmaru.
– Muszę wiedzieć, czy Lorna miała rację. Czy Gianna naprawdę chce użyć mojej mocy, żeby zerwać zasłonę i wezwać bogów?
– Wiem – rzekł cicho Will, a na jego twarzy znowu pojawiło się napięcie. – Ufam Lornie podobnie jak Giannie, co tylko komplikuje sprawę.
Nie zaskoczyło jej, że Will stawiał matkę na równi z królową. Przez lata myślał, że Lorna nie żyje, dopóki nie podeszła do niego w czasie podróży do Rinii. Była Saj, Widzącą, to jej przodek wygłosił proroctwo o Drugiej Świętej.
Nawet kiedy ciemność powróci, bogowie nas nie opuszczą. Powstanie wówczas następczyni, odrodzi się, aby naprawić największe zło.
Matka Willa sfingowała własną śmierć i uciekła do Trahiru, żeby Gianna nie dowiedziała się o jej związku z przepowiednią i jej wizji: zasłona, stworzona przez bogów i oddzielająca ich królestwo od zaświatów, była delikatna. Rozdarta. Narażona na atak.
Jak ujęła to Lorna?
Czy możecie sobie wyobrazić lepszą zemstę waszej królowej na tych, którzy ośmielili się splunąć na jej bogów, niż sprowokowanie gniewu ich samych?
Aya nie wiedziała, co o tym myśleć. To prawda, że Gianna była oddana bogom, lecz bogowie zapowiedzieli, że ich powrót oznacza zagładę świata ludzi. Miałaby się narażać na gniew boskości, narażać cały świat, tylko po to, żeby powstrzymać Kakos przed odtworzeniem Decachiré?
Bez sensu.
A jednak zaufanie Ayi do królowej umarło w Trahirze razem z tym czymś w niej, czego nie zdążyła jeszcze nazwać. A Lorna… Lorna porzuciła swojego syna, swoje życie, bo tak mocno wierzyła w oddanie Gianny.
Tego nie można było zignorować.
Aya wzięła głęboki wdech, żeby się uspokoić, i kontynuowała swoją wypowiedź.
– Moja pozycja… świętej – bogowie, ledwie potrafiła wykrztusić to słowo – daje nam przewagę. Im mocniej Gianna wierzy, że zesłali mnie bogowie, im bardziej gram na jej pobożności, tym bardziej będzie mi ufać i się zwierzać: choćby dla tej wyjątkowej łączności z boskością. Mogę zdobyć odpowiedzi, których potrzebujemy.
Will spojrzał na nią z niezadowoleniem.
– Wiedziałem, że tak właśnie pomyślisz. – Westchnął z rezygnacją.
– Masz lepszy pomysł? – Aya uniosła brew.
Chrząknął, a jego dłonie ujęły mocniej jej biodra.
– Nie wiadomo, czy Lornie można ufać – zaczął – ale co do jednej rzeczy miała rację: Gianna rzeczywiście ma swoje sposoby, żeby uzyskać informacje.
Aya zmarszczyła brwi, przypominając sobie sugestie Lorny, że jej własny syn zostanie wykorzystany przeciwko niej. Że Will skrzywdzi ją, służąc swojej królowej i zdobywając dla niej informacje.
Już miała zaprotestować, ale Will mówił dalej:
– To prawda. Kiedy opuszczałem Talę, miałem konkretną reputację. Po powrocie będę musiał ją utrzymać.
Analizowała powoli jego słowa. Ona też miała swoją reputację. Aya była Trzecią po Giannie, a Will Drugim, Mrocznym Księciem Dunmeaden, Gnębicielem Gianny i…
– Nie. – Twarde brzmienie głosu zaskoczyło ją samą. Ale wreszcie dotarło do niej, co chciał przez to powiedzieć, w końcu zrozumiała powagę na jego twarzy. Puls jej przyspieszył. Niemożliwe, by mówił serio. Niemożliwe, żeby naprawdę…
– Właśnie tego będzie oczekiwała.
– Nie. – Aya poderwała się z łóżka, kciukiem przesunęła po bliźnie na swojej dłoni, świadectwie tego, czym dla siebie byli.
– Pamiętaj, że popadłem w niełaskę – powiedział z mocą Will i również wstał. – Nie odpisywałem Lenie, nie odpowiedziałem na jej ostatnie listy.
Lena, Persi należąca do Dyminary, zajmowała się szukaniem dostawców broni i odpowiadała za korespondencję z Ayą i Willem.
– Nim dotrzemy do domu, ostatni list wysłany przeze mnie do Gianny będzie miał prawie miesiąc. Nie jestem naiwny i wiem, że czeka mnie za to kara, nawet jeśli Zuri wyjaśniła już, co się stało.
– I spodziewasz się, że to mnie przekona i powiem: tak, powinieneś się do niej zbliżyć? – zapytała z niedowierzaniem. – Udawać, że jesteś jej…
Nie potrafiła się zmusić, by to powiedzieć.
Drugim po Giannie. Jej Gnębicielem.
Jej rzekomym kochankiem.
To było kłamstwo, maska, którą stworzył, by pozostać blisko królowej i odciągnąć jej uwagę od Ayi.
– Tak właśnie – potwierdził. – Oboje wiemy, że muszę użyć wszystkich swoich atutów, by wrócić do jej łask. Po pierwsze, to było mi na rękę, po drugie, tego właśnie spodziewa się królowa. Jeśli znajdę się blisko niej, zdobędziemy informacje…
Mówił dalej, lecz z powodu huku w uszach ledwie go słyszała. Te wszystkie plotki, to, jak Gianna sunęła po nim wzrokiem, jakby nie mogła się doczekać, by za zamkniętymi drzwiami zerwać z niego ubranie…
Zabaweczka. Dziwka królowej.
– To nie musisz być ty – wysyczała Aya. – To nie powinieneś być ty.
– Ayu…
– Sam to powiedziałeś: chodzi jej o mnie. Chce mojej mocy i musimy się dowiedzieć dlaczego. Pozwólmy jej myśleć, że ma w kieszeni broń, której pragnęła. Zacznie mi się zwierzać…
– Ayu…
– A ty nie będziesz musiał znów tego robić. Naturalnie odzyskaj jej zaufanie jako Drugi, ale nie musisz… nie musisz…
Coraz bardziej sfrustrowana plątała słowa. Tym razem nie musiał się dla niej poświęcać – mogła wykorzystać swoją pozycję. Mogła manipulować Gianną, tak jak Gianna manipulowała nią. Mogła wykorzystać narzędzia, które dała jej królowa, szkolenie, które jej zapewniła, i grać lojalną świętą Gianny. Dzięki temu dowie się, czego właściwie od Drugiej Świętej chciała królowa.
Will nie zamierzał rezygnować.
– Nie mówimy tylko o informacjach – warknął.
– Tak? A o czym jeszcze?
– O ochronie!
Słowa dźwięczały długo w ciszy, która nagle zapadła.
Will pokręcił głową, na jego twarzy malował się teraz ból.
– Dominic wiedział – wychrypiał. – Wiedział, co dla siebie znaczymy, i wykorzystał mnie, żeby dobrać się do ciebie. Nie pozwolę Giannie na to samo. Nie będę bronią, której użyje przeciwko tobie. Bo tym się właśnie stanę, jeśli dowie się, kim dla mnie jesteś.
– Kiedy tylko zobaczy moją moc, zrozumie, że nie warto ze mną zadzierać…
– Podejrzewała przecież, jaką masz moc, i nie powstrzymało jej to przed użyciem Tovy! – Jego ciche słowa ucięły sprzeciw Ayi jak nóż. Zacisnęła usta i spojrzała gniewnie na Willa, lecz on nie odwrócił wzroku. Mimo gniewu w jej spojrzeniu upierał się przy swoim. – Uwięziła twoją przyjaciółkę, choć wiedziała, że jest niewinna. Oskarżyła ją nie tylko o tamten przejaw mocy na rynku, ale również o to cholerne zamówienie na broń, choć wiedziała, że Tova nie miała z tym nic wspólnego! Bogowie, najpewniej Gianna sama je podrzuciła, żeby wrobić cię tak samo, jak zrobił to Dominic. Każda ochrona, jaką spróbujesz mi zapewnić, zniknie w tej samej chwili, w której Gianna zrozumie, że naciskając na mnie, zmusi ciebie do wykonywania rozkazów!
Aya potrząsnęła głową, jej oddech przyspieszył.
– Przestań.
Will zrobił krok w jej stronę.
– Będzie mną machała niczym marchewką, dokładnie tak, jak zrobił to Dominic…
– Przestań…
– Nie pozwolę na coś takiego – stwierdził i zacisnął zęby.
Stał teraz przed Ayą, ujął w dłonie jej policzki. Mierzył szybko wzrokiem jej twarz, odczytywał każdy wers wypisanego na niej uporu.
– Dlaczego jesteś temu aż tak przeciwna?
– Ponieważ… – wydusiła Aya. Ból i smutek zaciskały jej gardło, nie pozwalały mówić, dławiły.
– Wiesz, że to nie jest prawdziwe. – W oczach Willa mignęła frustracja. – I znam cię na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie chodzi o zazdrość bez powodu czy niechęć do utrzymania tego, co jest między nami. Więc dlaczego? Dlaczego oczekujesz, że nie wykorzystam wszystkich swoich atutów, żeby nam pomóc?
Mówił to, coraz bardziej sfrustrowany, a ona powstrzymywała się od słów.
– Do piekieł, Ayu… – zaklął.
– Bo znów się poświęcasz! – Słowa chlusnęły niczym woda z przerwanej tamy, Aya wyswobodziła twarz z jego dłoni i cofnęła się o krok. – A już wystarczająco dużo poświęciłeś!
Owszem, wiedziała, że i jedno, i drugie jest rozsądne: i to, żeby utrzymać ich związek w tajemnicy, i to, żeby Will użył swego uroku i znów wkradł się w łaski Gianny. Ale przecież właśnie dla niej stworzył tę maskę, przez lata doskonalił swoje umiejętności, stawał się brutalny i czarujący. Został Drugim po Giannie i zmusił ją, by to nim się zajmowała, żeby skupiała się na nim, nie na Ayi.
Nawet jeśli Aya go nie znosiła. Nawet jeśli wszyscy szeptali.
Wyśmiewali go i nienawidzili. Bali się. I nie mieli pojęcia, jaki jest naprawdę. I nawet jeśli królestwo nigdy nie pozna Willa takiego, jakiego ona znała go teraz, tego jednego mogła mu oszczędzić.
Bogowie, miała moc, żeby oszczędzić mu tego jednego.
Will podszedł do niej powoli. Chwycił jej biodra, po czym przyciągnął ją do siebie stanowczo i delikatnie.
– To nie jest poświęcenie – rzekł cicho. Gdy potrząsnęła głową, Will objął ją mocniej. – Nie jest – powtórzył z uporem. – Świat nie musi wiedzieć, jaki jestem naprawdę. Ważne, że ty wiesz. To mi wystarczy. To zawsze będzie dla mnie najważniejsze.
Zapiekły ją oczy, zamrugała.
– A twoja ochrona? – wyszeptała. – Kto będzie chronił ciebie?
Kącik jego ust leciutko się uniósł, Will ujął jej dłoń i przyłożył ją do blizny na brzuchu, tam gdzie go uleczyła.
– Ty to zrobisz.
Jakież to było znajome… Byli jak lustrzane odbicia. Na każdy jej upór zawsze odpowiadał uporem. Tylko że kiedyś prowadziło to do otwartego starcia, które zwykle ona zaczynała, a teraz czoło Willa wspierało się na jej czole, oddech mu drżał.
– Proszę… Nie chcę się stać twoim zagrożeniem – dodał ochryple. – Nie przeżyję tego.
I mimo tętniącego w niej gniewu, mimo przerażenia, frustracji i uporu, które, bardzo możliwe, nigdy jej nie opuszczą, Aya zamknęła oczy i zatopiła się w jego objęciach.
Potrafiła dostrzec logikę mimo szalejących emocji. Nie chodziło wyłącznie o to, że rozpaczliwie chcieli zrozumieć, jak Gianna zamierza wykorzystać moc Ayi. Wiedziała, że naprawdę tylko tak może go chronić – pozwalając, by Will wmówił Giannie, że Trzecia w najmniejszym stopniu nie przejmuje się jego losem.
– Dobrze – wyszeptała. – Ale tylko dopóki nie odkryjemy jej planów względem mojej mocy. Potem… wymyślimy coś innego.
Przyłożył do jej ust swoje usta, tak samo ciepłe, miękkie i pewne jak on. Nie było w tym pożądania, tylko oddanie, które sprawiło, że jej napięte mięśnie się rozluźniły. Wtuliła się w niego jeszcze bardziej, przesunęła dłońmi po jego piersi, objęła go za szyję. Odsunął się odrobinę, kiedy już zabrakło jej tchu i po jej wargach przesunął się szept w Dawnej Mowie, który nie do końca rozumiała, a usta Willa znów dotknęły jej ust.
– Zatem postanowione – powiedział cicho, ale wyraźnie. – Gdy wrócimy, oboje użyjemy naszych powinowactw i uzyskamy wszystko, co jest możliwe. A jeśli chodzi o nas… Zmianę w naszych niegdyś wrogich stosunkach przedstawimy jako… początek sojuszu.
Aya spojrzała na niego spod rzęs, a Will tylko się uśmiechnął.
– Nie będzie ci chyba trudno raz na jakiś czas porządnie się na mnie wkurzyć? – zażartował.
– Z całą pewnością sprostam temu wyzwaniu – wymruczała.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy pochylił głowę i musnął nosem jej nos.
– Jak moje ego poradzi sobie z taką torturą?
– Jakoś to przeżyjesz. – Aya przewróciła oczami.
Przesunął wargami po jej policzku, odchyliła głowę.
– Wręcz przeciwnie, moja ukochana – wymruczał. – Jestem pewien, że mnie to zabije.
Bogowie.
Słowa Willa rozgrzały ją tak, że przyciągnęła do siebie jego głowę. Teraz chciała już tylko poczuć jego usta, namiętnie go pocałować. Całował ją z równym pożądaniem, pozbawiając oddechu, aż odruchowo zaczęła poruszać biodrami przy jego biodrach.
– Zmieniłaś zdanie co do naszego wysiłku fizycznego? – wymruczał z ustami przy ustach Ayi, po czym skierował ją w stronę łóżka.
W tym pytaniu było wiele arogancji, więc się odsunęła, by cierpiał z pożądania, ale on, wyraźnie zdeterminowany, przesunął ustami po jej szyi.
Pięć dni na morzu, pięć dni, kiedy trenowali i próbowali oderwać się od zamartwiania, kiedy uczyli się siebie, choćby po to, żeby pozbyć się lęku przed tym, co miało nadejść. Choćby po to, by uciec przed wizjami nocnych koszmarów.
I mimo to… nadal nie przekroczyli razem tej linii.
Nigdy wcześniej nie zmuszała siebie i innych do czekania. Nigdy nie odmawiała sobie przyjemności czyjegoś towarzystwa w łóżku.
Ale…
Nie w ten sposób.
Nie teraz, kiedy strach dławił słowa, przerażenie wyrywało ze snu. Nie teraz, gdy ich rany ledwie się zagoiły.
Przygryzła wargę i powiedziała głosem niemal wolnym od pożądania:
– Czy się mylę, czy to t y wspomniałeś, że nie chcesz psuć tego doświadczenia swoją raną?
Will zaśmiał się cicho z ustami przy jej szyi, a po chwili usłyszała jęk rezygnacji.
– Przysięgam: to mnie zabije.
Will nigdy nie zastanawiał się nad znaczeniem domu. Kamienica, w której spędził dzieciństwo, była zimnym miejscem, pełnym gorzkiego rozczarowania ojca i jego oczekiwań, którym Will nie sprostał. Wisiały nad nim niczym chmura, coraz ciemniejsza, zwłaszcza po śmierci matki. Miejscem, które zapewniało mu coś w rodzaju komfortu, była chyba Kwatera, ale i tak zbyt wiele mu tam nie odpowiadało. Podejrzliwe spojrzenia innych członków Dyminary. Szepty, których, jak myśleli, nie słyszał. Głodne spojrzenia uwiedzionych, kiedy sam szukał przynależności. Tak, zasłużył na to, jak go oceniano.
Nie, nie zastanawiał się zbytnio nad znaczeniem domu. Jedynym miejscem w Tali, w którym czuł się rzeczywiście u siebie, były góry – szczyty, które przemierzał z Akeetą, wilkiem z Athatis, z dala od spojrzeń, szeptów i masek, które zakładał.
Ale gdy wysokie góry Mala się przybliżały, gdy imponujące sylwetki zawisły nad pokładem statku niczym stwór prosto z siedmiu piekieł, po raz pierwszy poczuł niepokój.
A kiedy płynęli po zatoce i z miejsca, w którym on i Aya stali na pokładzie, wreszcie mogli dojrzeć doki Dunmeaden, strach jeszcze się wzmógł.
Port zwykle był pełen zgiełku, zwłaszcza z uwagi na Rouline, rozrywkową dzielnicę Dunmeaden. Dziś jednak gwar wydawał się przytłumiony – Will gotów był się założyć, że to zasługa pięciu strażników, którzy stali na skraju doków.
Nawet z tej odległości Will rozpoznawał ich bez cienia wątpliwości.
Pięciu Dyminara, każdy w bojowej czerni.
Po raz pierwszy w życiu Will przeklął łodzie posłańców, które ścigały się po Anath wspierane przez Caeli z powinowactwem wiatru. Wiadomość Zuri – oraz plotki z dworu – dotarły tu znacznie wcześniej niż on i Aya. I choć równie dobrze mogło to im sprzyjać… w tej chwili jakoś na to nie wyglądało.
– Jak miło – mruknął Will i popatrzył na Ayę. Stała blisko, prawie dotykała go ramieniem. – Komitet powitalny.
Aya parsknęła, obrzuciła go wzrokiem, po czym jej intensywnie niebieskie oczy znów spoglądały na port.
– To ma być oświadczenie.
– Owszem. Mam kilka teorii co do tego, jak mogłoby zabrzmieć – wymruczał. – I jakoś żadna z nich mi się nie podoba.
Aya zacisnęła zęby. Will nie musiał używać powinowactwa, żeby wyczuć, jak narastało w niej napięcie, gdy statek podpływał do strażników. I chociaż nie był to dobry moment, nie mógł się powstrzymać i użył sprawdzonego sposobu, zawsze tak skutecznego w odciągnięciu Ayi od jej myśli.
– Zmieniając temat… – Zniżył głos do pomruku i sunął wzrokiem po czarnym wełnianym swetrze, o wiele na nią za luźnym. J e g o swetrze, który jej podarował: to, co przywiozła ze sobą z Trahiru, było bezużyteczne tutaj, daleko na północy, gdzie chłód trzymał Talę w objęciach aż do późnego lata. – Czy mówiłem ci już, jak podniecająco wyglądasz w moich ubraniach?
Nadal zaciskała zęby i nie odrywała wzroku od Dyminary.
– I myślisz, że to dobra pora na tę rozmowę?
Nie myślał. Ale wciąż była mocno spięta, więc mówił dalej:
– Mam ledwie kilka chwil, żeby obsypać cię komplementami, nim będę musiał udawać, że wcale nie chcę dowieść, że jeszcze lepiej wyglądałabyś bez niczego. Nie możesz mnie winić, że każdą z tych chwil chcę wykorzystać.
Jej napięcie odrobinę zmalało. Kącik warg drgnął, kiedy odwróciła głowę.
– Jesteś nieznośny.
Musnął dłonią jej dłoń i przechylił głowę. Jego usta zbliżyły się do jej ucha na odległość oddechu.
– Chciałaś powiedzieć: doskonały – wyszeptał.
Odpowiedział mu cichy śmiech, który, choć niepokój nadal mu ciążył, sprawił, że zrobiło mu się lżej na sercu. Odchylił się i patrzył teraz na szykującą trap załogę. Przesunął palcem po bliźnie na swojej dłoni – znaku przysięgi, którą sobie złożyli.
Nieważne, jak długo będziemy spadać.
Słowa te pomagały mu, gdy nałożył na twarz maskę wyższości i arogancji, jakiej spodziewali się inni z Dyminary. Robotnicy w porcie złapali liny i cumowali statek. Z tej odległości Will mógł już rozpoznać „komitet powitalny”.
Liam i jego bliźniaczka Lena. Młody Sensainos o imieniu Cleo. Phillip, który był brutalnym Zeluusem. I Anima, której imienia nie pamiętał.
Liam i Lena czekali na opuszczenie trapu. Dopiero wtedy wyszli z szeregu i ruszyli w stronę statku szybkim krokiem. Już po chwili oboje Persi znaleźli się na pokładzie i podchodzili do Willa i Ayi.
Kiedy Will widział Liama ostatnio, jego czarne włosy były dłuższe i ułożone do góry, teraz miał je ścięte bardzo krótko przy skórze głowy. Kwadratowa szczęka była zaciśnięta, ręce skrzyżował na piersi. Lena, bliźniaczka, szła u jego boku. Loki miała zebrane w ciasny kok, na ciemnobrązowej skórze policzka widniała blizna, musiała się pojawić, kiedy Willa tutaj nie było.
– Cóż za powitanie – rzekł powoli i uniósł brwi.
– Ciebie również miło widzieć, Gnębicielu – odparła Lena, kładąc dłonie na biodrach.
Zauważył, jak jej palce gładziły rękojeść miecza. Lena zawsze była pewna siebie, ale dzisiaj… Zacisnął zęby, usłyszawszy arogancję w jej głosie, zobaczywszy ją w uniesionym podbródku, wyprostowanych ramionach, błysku w brązowych oczach. Chciała arogancji? Będzie ją miała.
– Ach, Leno, gdybym tylko mógł powiedzieć to samo – odezwał się powoli, jakby niedbale. – Gdybyście tylko nie witali nas jak przestępców.
Lena przewróciła oczami, a Liam zrobił krok do przodu i spojrzał na Ayę.
– To dla jej bezpieczeństwa – rzekł sucho. Pod tymi słowami kryło się coś, czego Will nie zdołał odszyfrować. – Mamy was eskortować do Jej Wysokości.
Aya przechyliła głowę.
– Trochę demonstracyjnie, prawda?
Liam zacisnął szczękę i spojrzał w stronę doków.
– Zgadza się – mruknął ledwo słyszalnie. – Ale lepiej przesadzić, niż zrobić za mało.
Lena uniosła brew.
– Jakieś inne skargi i zażalenia czy ruszamy?
– Ktoś tu jest drażliwy – prychnął Will.
Lena zrobiła krok w jego stronę.
– Ciekawe dlaczego, prawda? Znikacie nagle, przestajecie odpowiadać na wiadomości, a chwilę później po całym świecie rozchodzą się wieści o Drugiej Świętej. Wieści, które narażają nasz lud na niebezpieczeństwo, skoro już wiadomo, że ona istnieje i jest tutaj! – Spiorunowała Willa wzrokiem, ale przyjął to ze spokojem.
Tak właśnie było. Ten sam argument Aya przedstawiła w Trahirze Aidonowi, zanim rozpętało się piekło. Zachowanie tożsamości Ayi w tajemnicy miało dać im przewagę w wojnie. Ale teraz sytuacja się zmieniła i nie potrzebował słuchać wykładu Leny.
Był Drugim po Giannie, Aya jej Trzecią. A teraz traktowano ich jak rekrutów.
– Widzę, że wszystko już sobie poskładałaś? – wymruczał Will. – Przestałem otrzymywać twoje przeklęte wiadomości. Rozumiem, że i ty przestałaś dostawać moje? Wiesz, że zmarły król współpracował z Kakos, prawda? Zastanówmy się, co też mogło się stać z naszą korespondencją…
Wykręt brzmiał wiarygodnie, jednak Lena uniosła brew.
– Po Mrocznym Księciu Dunmeaden spodziewałam się czegoś więcej.
Will uśmiechnął się przebiegle.
– Jak tam poszukiwania dostawcy broni? Znalazłaś już odpowiedzialnych za próbę dostarczenia jej Kakos?
Małostkowy cios i być może tyleż głupi, co niebezpieczny, jednak Will nie mógł powstrzymać satysfakcji, kiedy oczy Leny rozbłysły gniewem.
Liam pokręcił głową i stanął pomiędzy siostrą a Willem.
– Dosyć.
Lena odwróciła się na pięcie i ruszyła gwałtownie w stronę trapu.
– Chodźmy – rzekł cicho Liam. – Gianna czeka.
Podążyli za Liamem do pałacu, a czas zdawał się żyć własnym życiem. To zwalniał, to przyspieszał i wędrówka krętą ścieżką wydawała się zarazem za krótka i ciągnąca się w nieskończoność. Will bał się spotkania z Gianną, odkąd opuścili Dunmeaden cztery miesiące temu. Kiedy byli w Trahirze, wyobrażał sobie, że zabierze stąd Ayę i nigdy już nie powrócą. Jak się jednak często przekonywał, nadzieja mogła być niebezpieczna. Mąciła umysł i osłabiała mechanizmy obronne.
Przeszli przez żelazne wrota na tereny królowej. Uwadze Willa nie umknęły zaciekawione spojrzenia Straży Królewskiej w karmazynowej liberii. W mieście również na nich zerkano. Prawdopodobnie chodziło o wiadomości, o których wspomniała Lena, a może o szyk Dyminary: po jednym z każdej strony, dwóch z tyłu, Liam na przodzie.
Eskorta więźniów.
Aya milczała całą drogę. Will wyczuł, jak wzrosło jej napięcie, kiedy w końcu zobaczyli pałac.
Potężna budowla z wysokimi kamiennymi wieżami, wzniesionymi z tego samego granitu, który tworzył mur Dunmeaden, otaczający zamkowe tereny, zawsze robiła groźne wrażenie. Kiedy jednak znaleźli się w cieniu budowli, Will miał niemal pewność, że z kamiennych ścian sączy się groźba.
Weszli do pałacu. Will poruszył ramionami i wsunął dłonie do kieszeni. Liam kierował się w głąb, minął długi korytarz, prowadzący do apartamentów Gianny, gdzie królowa zwykle przyjmowała swoją Trójcę, zmierzał wprost do serca zamku.
Will zacisnął zęby, gdy zrozumiał, dokąd kieruje się Persi.
Sala tronowa Gianny. Zarezerwowana wyłącznie dla najpoważniejszych spotkań.
Jeszcze jedna wskazówka.
Liam jednak skręcił w lewo, zaprowadził ich do małego przedsionka, minął wysokie dwuskrzydłowe drzwi, wiodące do sali tronowej.
Siedem piekieł.
W Trahirze popadł w paranoję.
Weszli do okrągłej sali z wyłożoną kamieniami podłogą i chropowatymi ścianami, jak to zwykle bywa w zamkach. Jednak podczas gdy większość pomieszczeń wypełniało migotliwe światło pochodni, tu przez okno w przeciwległej ścianie wpadały promienie słońca, zabarwione szybkami witraża. Przedstawiał spotkanie Dziewięciorga Boskich na najwyższym szczycie pasma Mala w dniu, w którym stworzyli Visza.
Pod oknem, w białej sukni z tańczącymi refleksami czerwieni, żółci, błękitu i pomarańczy, stała Gianna, w żelaznej koronie na złotobrązowych włosach.
Zatrzymali się na środku sali i tak samo płynnie jak w dniu, w którym stąd odszedł, Will, razem z resztą niewielkiej procesji, przykląkł na kolano, przyłożył pięść do piersi i utkwił wzrok w podłodze. Kciukiem odruchowo dotknął nowej blizny.
– Dzięki niech będą bogom – odetchnęła Gianna, idąc do przodu. – Tak się martwiłam…
Kątem oka widział, jak chwyciła Ayę za ramiona i podniosła ją z kolan.
– Kiedy przestaliśmy dostawać od was wiadomości i pojawiły się plotki… obawiałam się najgorszego. Nawet po liście od Zuri nie wiedziałam, czy Trahir mówi prawdę o waszym bezpieczeństwie, czy może kłamie, by ukryć zdradę króla i powstrzymać mnie przed natychmiastowym odwetem.
Will zerknął na Liama. Wszyscy Dyminara, w tym Will, nadal klęczeli, bo przecież nie pozwolono im wstać. W tej chwili królowa zajmowała się tylko Ayą.
– Nic ci nie jest? – zapytała Gianna cichym, pełnym napięcia głosem.
– Nie, Wasza Wysokość.
– Jesteś pewna?
– Tak. Na szczęście w Trahirze mamy przyjaciół. Nowy król z całą pewnością odegra w wojnie ważną rolę. Równie skutecznie pomógł nam uciec z Rinnii i pokonał swojego wuja.
– Wstańcie – rozkazała strażnikom Gianna, nie odrywając wzroku od Ayi.
Liam podnosił się powoli, Will również, tak samo jak inni Dyminara. Wreszcie wzrok królowej odnalazł Willa.
– A więc to wszystko prawda? Król Dominic współpracował z Kakos?
Will skłonił brodę, wydawało się jednak, że tego potwierdzenia było za mało.
– Zuri pisała o twojej mocy. To też prawda? – naciskała Gianna, znów spojrzawszy na Ayę. I choć na jej twarzy malowała się ulga, kiedy wpatrywała się w swoją Trzecią, Will, który spędził lata na uczeniu się emocji swojej królowej, widział, jak sztywne były jej smukłe ramiona, jakie napięcie utrzymywało się w oczach, zaciśniętych ustach, okrągłej twarzy.
Spojrzał na Ayę. Z miejsca, w którym stał, nie mógł widzieć jej miny, lecz gdy wyciągała rękę w stronę witrażu, ruchy miała płynne i zdecydowane.
– Tak – odparła cicho.
Rozległ się syk i trzask, gdy okno zaczęło zamarzać i lód pełznął po zdobionym szkle niczym pajęczyna. Liam zaklął pod nosem, gdy lód robił się coraz grubszy, a postacie bogów stawały się rozmazaną barwną plamą pod powierzchnią w kolorze kości słoniowej.
– Na boskość… – wykrztusiła Gianna.
Aya poruszyła dłonią i lód szybko się rozpuścił, woda spływała teraz po szkle niczym strugi deszczu.
Przestała być Persi, stała się Drugą Świętą. Niezwiązaną stworzonymi przez bogów prawami Visza, dysponującą czystą, surową mocą, podobną świętej Evie.
Przez chwilę Will myślał, że Gianna padnie na kolana. Zakołysała się lekko z dłonią przy gardle i wpatrywała się w Ayę. Zapadła długa cisza, nim Aya opuściła rękę i leciutko uniosła brodę.
– Przepraszam za nasze opóźnienie – powiedziała w końcu. – Jednak by potwierdzić, że naprawdę jestem tą, o której mówi przepowiednia, musiałam być w stanie władać mocą. Zajęło to znacznie więcej czasu, niż przypuszczaliśmy, wiedziałam jednak, że nie mogę wrócić, dopóki nie będę w stanie jej kontrolować. Dopóki nie będę mogła ci służyć, Wasza Wysokość.
Wyjaśnienie Ayi brzmiało wiarygodnie, w jej głosie brzmiała spokojna pewność siebie, którą Will często słyszał na spotkaniach Trójcy.
– Ale teraz już możesz? Potrafisz ją kontrolować? – dopytywała się przejęta Gianna.
Aya skinęła głową, a Will obserwował, jak na twarzy królowej pojawiła się ulga, może nawet radość.
– Dzięki niech będą bogom! – wykrzyknęła Gianna, jej oczy rozbłysły, podeszła szybko do Ayi i chwyciła jej ręce. Od razu zmarszczyła złote brwi, po czym odwróciła lewą dłoń. – Przysięga krwi? – zapytała, przyglądając się bliźnie.
– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, Wasza Wysokość – odparła Aya bez chwili zastanowienia. – Dyminara… są moim domem. Służenie temu królestwu, służenie t o b i e… – urwała, a usta Gianny uniosły się w delikatnym, łagodnym uśmiechu.
Kłamstwo zabrzmiało tak naturalnie, że nawet Will nie wyczuł fałszu w słowach Ayi, może dlatego, że tkwiło w nich ziarno prawdy. Dyminara naprawdę j e s t jej domem i to wszystko, co Will opowiedział o Giannie – wszystko, o co podejrzewał ich królową – nie mogło zmienić faktu, że Aya miała silne poczucie obowiązku wobec Tali, wobec tego ludu.
I może, w głębi duszy, nadal wobec królowej.
Odrzucił tę myśl i patrzył, jak Gianna złożyła pocałunek na dłoni Ayi.
– Tak jak już powiedziałam, Ayu: jestem dumna, że bronisz mego królestwa, i nie wyobrażam sobie, by bogowie mogli wybrać kogoś szczerszego i bardziej lojalnego, żeby poprowadził nasz lud przez nadchodzące mroczne czasy. Jesteś błogosławieństwem – wyszeptała z oddaniem w głosie, pochyliła głowę i dotknęła czołem knykci Ayi.
Will zacisnął na chwilę zęby, lecz nie zmienił wyrazu twarzy, gdy Gianna odsunęła się od Trzeciej i w końcu zwróciła się do niego.
– Wydaje się jednak, że mrok już was dopadł.
Słowa niosły w sobie znaczenie, którego Will nie odważył się rozszyfrować. Czekał spokojnie, podczas gdy Gianna nadal zaskakująco spokojnie na niego patrzyła, aż w końcu powiedziała:
– Wyjaśnij, proszę, co się wydarzyło w Trahirze.
Will wsunął ponownie ręce do kieszeni i skłonił się królowej.
– Oczywiście, Wasza Wysokość.
W czasie wyjaśnień skupił się na odkryciu korupcji na dworze Trahiru, opowiedział, jak się dowiedzieli, że Dominic sprzyjał Kakos, i jak Aidon nie tylko uratował im życie, ale także ocalił cały świat.
Kakos z armią Trahirian…
To musiało równać się zagładzie.
Co się zaś tyczy mocy Ayi… nie rozwijał jej wyjaśnienia.
Gianna wysłuchała go, skinęła głową i zacisnęła przed sobą dłonie.
– A jednak nie podejrzewałeś króla?
– Dobrze zacierał ślady. Nawet książę nie podejrzewał jego zdrady, dopóki nie zrobiło się niemalże za późno.
– Książę, który lada dzień stanie się królem ludu, który w niego wątpi, jeśli wierzyć plotkom docierającym do naszych brzegów.
– Aidon będzie dobrze przewodził swemu ludowi – odezwała się Aya. – I pomoże nam w tej wojnie, Wasza Wysokość. Jestem pewna, że Zuri o tym zapewniła.
Tym razem jednak Gianna, skupiona na Willu, nawet nie spojrzała na świętą.
– Rozumiesz chyba – powiedziała cicho – jak mocno jestem rozczarowana. Wysłałam was, abyście pozyskali sojuszników i wykorzystali naszą jedyną szansę na wygranie tej wojny. A wy nie dość, że daliście się pojmać, to jeszcze w Trahirze zapanował kryzys po śmierci króla.
Każda sylaba dźwięczała rozczarowaniem.
– Śmierć Dominica była koniecznością, Wasza Wysokość – odparł Will. – Przymierze z Kakos…
– …było zbrodnią i w odpowiednim procesie króla uznano by za winnego i zyskalibyśmy poparcie dla naszej walki z Kakos – przerwała mu Gianna. – Teraz zaś Aidon musi zdobyć zaufanie swojego ludu. Jak zdoła nam pomóc, jeśli nie pójdą za nim jego ludzie?
– Na taki proces nie było żadnych szans. Zostaliśmy skompromitowani. Zabiłby nas oboje.
– Mogliście uniknąć tego losu, gdybyście robili to, co do was należało – stwierdziła z powagą królowa.
– Wasza Wysokość… – zaczęła Aya, lecz Will uniósł dłoń.
– Nie potrzebuję twojej obrony – rzucił ostro.
Wzdrygnęła się, a on nie wiedział, czy tylko udawała, czy naprawdę poczuła się urażona. W tej chwili nie miało to znaczenia, bo skupiał się na Giannie i nie rozumiał, dlaczego w jej spojrzeniu nie było złości, lecz bliskie żalowi rozczarowanie. Co mu umknęło?
– Wydałam ci konkretne rozkazy, a ty mnie zawiodłeś – kontynuowała Gianna.
Will uniósł brew.
– Wybacz, Wasza Wysokość… Ale oto masz swoją świętą, masz swoich sojuszników. Czyż nie takie były twoje rozkazy?
Słowa wywołały wreszcie spodziewaną reakcję. Oczy Gianny rozbłysły gniewem, w jej głosie zawrzała furia, gdy syknęła:
– Zapominasz się!
Tak jak i ona.
Rzadko się zdarzało, żeby traciła nad sobą panowanie, żeby każde słowo, które wypływało z jej ust, nie zostało starannie skalkulowane.
Gianna odetchnęła, wyprostowała się, a na jej twarzy odbiły się chłód i opanowanie – taką władczynię znało królestwo – jakby i ona pojęła, że się zdradziła. Przemówiła ponownie spokojnym głosem:
– Zapewne rozumiesz również, dlaczego zaczęłam podejrzewać najgorsze. – Zrobiła jeden krok w jego stronę, a słońce rozbłysło na jej żelaznej koronie, gdy Gianna przechyliła głowę. – Wyobraź sobie moje przerażenie, gdy pomyślałam, że mój Drugi winien jest zdrady.
Will zesztywniał i pomimo lat treningu nie zdołał ukryć zaskoczenia. To było to, to był brakujący element. Stąd brał się ten ciężar, ten smutek towarzyszący jej dezaprobacie.
– Rozumiem twoje rozczarowanie, Wasza Wysokość – rzekł powoli. – W miarę jak sytuacja w Trahirze stawała się coraz mniej stabilna, przestałem otrzymywać twoje listy. Uznałem też, że bezpieczniej będzie nie kontaktować się z naszymi siłami tutaj, aby nie przechwycono i nie rozszyfrowano naszych wiadomości. Podjęcie tego ryzyka wiązało się z ogromnymi konsekwencjami. – Przeniósł wzrok na Ayę, a po chwili znów patrzył na królową. – To był błąd i poniosę wszelkie konsekwencje moich czynów.
– Zostawiłeś nas w niewiedzy – podjęła Gianna. – Nie miałam pojęcia, co się z wami dzieje, dopóki nie pojawiły się plotki; dopóki nie otrzymałam listu od doradczyni nowego króla, a nawet wtedy nie miałam pewności, czy wszystko to nie jest kłamstwem, by zatrzeć ślady. Twoje ślady.
Will zmarszczył brwi. Spodziewał się, że kilka tygodni braku wiadomości wywoła frustrację – ale zdrada? Taki był ostrożny, taki pewien, że zrobił wszystko, by Gianna nie mogła zwątpić w jego lojalność… Zaryzykował tylko raz, kiedy zjawił się w celi Tovy i błagał ją, by pomogła mu wyrwać Ayę z Tali.
Nie wiem, czego dokładnie od niej chce. Ale znam naszą królową na tyle dobrze, by wiedzieć, że będzie to niebezpieczne dla Ayi…
Czy Gianna mogła podejrzewać go o zdradę wyłącznie z powodu braku korespondencji? To nie miało żadnego sensu.
Chyba że…
Chyba że Tova opowiedziała o tym, jak wtedy w lochu błagał ją o pomoc.
– Moja lojalność wobec ciebie jest niezachwiana, Wasza Wysokość – powiedział w końcu Will, przykładając pięść do piersi.
Przez zaciśnięte palce czuł bicie serca, które galopowało równie szybko, jak jego myśli. Tova zgodziła się pomóc, wiedziała, jak niebezpieczna może być Gianna. Nie zdradziłaby Ayi w taki sposób. Nie mogła tego zrobić. Zgodziła się.
Zgodziła.
– Mimo to – przemówiła cicho Gianna – nie mogę pozwolić, by podobne błędy pozostały bezkarne, zwłaszcza teraz, gdy stoimy u progu wojny. Sytuacja w Trahirze wymknęła się spod kontroli, Williamie. Wiadomość o pojawieniu się Drugiej Świętej, o tym, że jest moją Trzecią, naraża na niebezpieczeństwo tak Ayę, jak i nasz lud. Takie błędy pociągają za sobą konsekwencje.
– Rozumiem, Wasza Wysokość – odparł spokojnie. – I tak jak powiedziałem, z pokorą przyjmę każdą twoją decyzję.
Obok niego pojawiła się Lena.
Z dłoni Persi zwisał cienki czarny bicz.
W oczach Gianny pojawił się ból, nawet cierpienie, kiedy po cichu powiedziała:
– Na kolana, Gnębicielu.
Słowa spadły niczym pierwszy kamień na spokojne wody jeziora, ich znaczenie dotarło do szalejącego umysłu Ayi dopiero po chwili. Ujrzała bicz i strach zimnym dreszczem spłynął po jej kręgosłupie. Już wiedziała, co zaplanowała Gianna.
– Wasza… – zaczęła Aya, a Will spojrzał na nią i w jego oczach zobaczyła burzę.
– Jeśli życzysz sobie testu lojalności – rzekł do Gianny – to na pewno wiesz, że się temu poddam.
Aya widziała już karanych wojowników. Widziała, jak Sensainowie używali swej mocy, by utrzymać w ryzach elitarną gwardię. To nie był jedynie zwykły sprawdzian posłuszeństwa. Wzniesienie bicza nad winnym było archaiczną karą, która miała swój cel.
Upokorzenie.
Odwet za wstyd, jaki przynieśli swojej królowej.
I możliwe, że Will miał rację. Możliwe, że było to coś więcej niż kara – upewnienie się, że pozostanie lojalny nawet w obliczu takiej brutalności. Gdy ich nie było, Gianna zaczęła podejrzewać go o zdradę… Aya nie miała czasu, by to roztrząsać: Will ściągnął z siebie kurtkę, pewnymi dłońmi rozpiął guziki białej koszuli i rzucił ją na podłogę.
N i e.
Chciała do niego podejść, ale ledwie zdążyła drgnąć, gdy mocna dłoń zacisnęła się na jej bicepsie: Liam znalazł się przy niej i odciągnął ją do tyłu, gdzie stali Dyminara. Patrzył z grobową miną, jak jego siostra rozwijała bicz.
Will powoli opadł na kolana – obraz ten tak przypominał koszmar, z którego Ayę wyrwał własny krzyk, że ścisnął jej się żołądek. Próbowała przełknąć ślinę, ale gardło miała zupełnie suche.
– Musisz rozumieć, że nie czerpię z tego żadnej przyjemności – powiedziała cicho Gianna i, na bogów, brzmiała w tym taka szczerość, że Aya prawie uwierzyła.
– Rozumiem, Wasza Wysokość. Złożyłem przysięgę – rzekł Will i choć wpatrywał się w Giannę, Aya wiedziała, że mówił do niej.
Nieważne, jak długo będziemy spadać.
Przypomnienie: nie przerywać, nie interweniować, nie narażać ich obojga. Pozwolić mu ponieść karę i wrócić do łask Gianny.
Aya zacisnęła pięści. Przeszył ją ostry i zimny gniew. Trzeszczał pod jej skórą, budząc jej moc tak brutalnie… Wciągnęła powietrze przez zaciśnięte zęby, żeby się uspokoić.
Nie mógł o to prosić. Nie mógł spodziewać się, że będzie tu stała i patrzyła na to bestialstwo. Jednak Liam ścisnął jej ramię aż do bólu, a Lena podniosła bicz i wtedy…
W sali eksplodował pierwszy strzał bicza. Will szarpnął się, przyciskając dłonie do kamieni.
Nie reaguj.
Drugie uderzenie wydarło krew spod jego skóry.
Nie reaguj.
Trzecie wyrwało z niego pomruk bólu.
Nie reaguj.
Okrutne uderzenia odbijały się echem w kamiennej sali. Nim zdążyły umilknąć, przychodziły kolejne.
Wdech. Trzask. Ból.
Wdech. Trzask. Ból.
Wdech. Trzask. Ból.
Bolały ją zaciskane zęby, mięśnie domagały się rozluźnienia, a ona stała, sztywna i spięta, i starała się nie wzdrygać przy dźwiękach bicza. Widziała już brutalność. Brała w niej udział i nauczyła się zachowywać niewzruszony wyraz twarzy.
Ale to… to wystawiało na próbę każdy poziom jej kontroli. Postępowała wbrew wszystkim swoim instynktom, które kazały działać. Być przy nim. Przerwać okrucieństwo.
Bicz strzelił ponownie.
Jeszcze raz.
Ramiona Willa zadrżały, ręce ugięły się na kamieniach. Kolejne uderzenie pchnęło go do przodu. Krew spływała strumieniami po jego plecach, pryskała kroplami z plecionej skóry bicza, wzbijała się w powietrze.
Kolejny cios – Will z jękiem uderzył o podłogę, gdy ręce się pod nim ugięły.
W głowie Ayi pojawiła się tamta wizja – martwy Will na podłodze – i została tam, skuwając jej umysł, niczym mroźne powietrze skuwa góry.
On tego nie przeżyje. Zabiła go.
Aya wyrwała rękę z uścisku Liama, lecz nim zdążyła zrobić choćby krok, rozległ się cichy głos królowej:
– Dosyć.
Lena opuściła bicz w tej samej chwili.
Napiętą ciszę, która zapanowała w sali, wypełnił chrapliwy oddech Willa; ciężkie dźwięki wbijały się w Ayę niczym ostrza. Jej pierś unosiła się i opadała gwałtownie, oddychała płytko, gdy królowa zbliżyła się do Willa.
– Niechaj będzie to ostrzeżeniem, Williamie – powiedziała cicho. – Jeśli zawiedziesz mnie jeszcze raz, utracisz swoją pozycję. Zrozumiałeś?
Will, rozciągnięty na kamieniach, nawet nie próbował się podnieść.
– Tak, Wasza Wysokość.
Aya z trudem zrozumiała jego odpowiedź. Ból przepełniał każdą sylabę.
Gianna spojrzała na resztę.
– Niechaj to, co się stało, przypomina wam wszystkim o powadze tego, co nas czeka. Zbliża się wojna. Los naszego królestwa zależy od nas. Nie ma miejsca na błędy.
Spojrzała na Lenę.
– Zabierzcie go do Suji.
Aya poczuła, jak Liam przeciska się obok niej, by pomóc siostrze podnieść Willa z podłogi. Nie mogła oderwać wzroku od zmasakrowanego ciała. Plecy, całe we krwi, z porozcinaną skórą, przypominały makabryczne płótno. Głowa zwisała bezwładnie, a czarne włosy były mokre od potu. Liam i Lena nieśli go do drzwi i zdawało się, że Will lada chwila straci przytomność.
Zabiję ją.
Myśl, czysta i wyraźna, przebiła się przez huk w uszach Ayi. Dłonie mrowiły, gdy rodzeństwo wyniosło Willa, ręce drżały jej ze strachu, wściekłości i…
– Ayu.
Spojrzała. Gianna wyciągała do niej rękę. Na twarzy królowej wciąż malowała się surowość, ale jej oczy i głos złagodniały.
– Chodź. Odprowadzę cię do Kwatery. Tova na ciebie czeka.
Tova.
Aya nie mogła się poruszyć. Nie mogła oddychać.
Gianna podejrzewała Willa o zdradę – tylko jedna osoba mogła zasiać w jej umyśle to podejrzenie. Ale… To niemożliwe… Tova nie przekazałaby Giannie podejrzeń Willa, że królowej nie można ufać. Sam powiedział: zgodziła się mu pomóc. A jednak… to było miesiące temu. Może podczas pobytu w celi Tova zmieniła zdanie?
Aya skinęła głową. Tylko to mogła zrobić.
Niech zobaczą to, co chcą widzieć.
Jedna z zasad jej szkolenia, w której doszła do doskonałości.
Oszustwa. Maskowanie. Kłamstwa.
Splotła ręce za plecami, ścisnęła dłońmi przedramiona, żeby powstrzymać drżenie – szła w stronę Gianny. Miarowo, wyprostowana.
Nawet gdy stąpała po krwi Willa, gdy ślady jej stóp zostawiały karmazynową ścieżkę.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz