Klucznik Głębi - czyli dwadzieścia scen z życia mózgu - Anna Kościółek,Marek Kaczmarzyk - ebook

Klucznik Głębi - czyli dwadzieścia scen z życia mózgu ebook

Anna Kościółek, Marek Kaczmarzyk

0,0

Opis

Klucznik, który pojawił się nie wiadomo skąd w sadybie Wielkiego Protektora, dzięki swojej inteligencji i charyzmie szybko zaskarbił sobie zaufanie władcy. Dlatego to właśnie jemu powierzono zadanie rozwikłania tożsamości Znajdy, dziewczyny przybyłej z krańców enklawy, która swoim niecodziennym zachowaniem wzbudziła silne poruszenie wśród mieszkańców, wywołując sprzeczne emocje. Na jakie tajemnice natknie się Klucznik w trakcie swojego śledztwa? Jak potoczą się dalsze losy tych dwojga? To dłuższa historia, ale jedno jest pewne – to spotkanie odmieni ich życie na zawsze.

Powieść nie jest jednowymiarowa, stanowi więc wyzwanie dla czytelnika. Aby nie zostawiać go zupełnie samego w poznawaniu pozornie fantastycznego świata powieści, został do niej dołączony esej prof. Marka Kaczmarzyka, dostarczający sporej dawki wiedzy z zakresu neurobiologii. Stanowi on rodzaj klucza otwierającego drzwi do zrozumienia poszczególnych segmentów konstrukcji powieściowej, a także samego siebie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 207

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anna Kościółek Marek Kaczmarzyk

 

 

 

 

 

Klucznik Głębi

czyli dwadzieścia scen z życia mózgu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

© by Wydawnictwo BIBLOS, Tarnów 2024

 

 

 

 

 

Projekt okładki: Piotr Barszczowski

 

 

 

 

 

Druk: Poligrafia Wydawnictwa Biblos

 

 

ISBN 978-83-8354-091-7

 

 

 

 

 

Plac Katedralny 6, 33-100 Tarnów

14 621 27 77

 

[email protected]

www.biblos.pl

@wydawnictwobiblos

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dziękuję Andrzejowi Dobrowolskiemu za wsparcie w dopasowaniu kluczy do odpowiednich drzwi zanurzonych w tej powieści.

 

SCENA 1

 

PISARZ DZIEJÓW

Młody mężczyzna wcisnął do oporu pięści w kieszenie płaszcza, kiedy wszedł na grząski fragment ścieżki prowadzącej na kamienistą plażę morza okalającego enklawę. Nasiąknięta wodą ziemia pod naporem obutych stóp wydawała odstręczające prychnięcia. Młodzian zacisnął ze złością usta, czując chłód wody przenikającej do wnętrza zużytych już butów. Nie było sensu uważać, gdzie stawiać kroki. Cały teren wokół tak samo naznaczony był długotrwałą ulewą, która ustąpiła dopiero w południe. Zapach wilgotnego gruntu, nadchodzący zmierzch i coraz dotkliwszy chłód – to wszystko nie zachęcało do eskapad. W taki wieczór przy piecu raczej siedzieć, a nie łazić po okolicy. Była jednak sprawa do załatwienia, a on, Młody – jak go zwali – chcąc wraz z dwoma kompanami wkupić się w łaski żołdaków, nie śmiał marudzić i razem z nimi robił, co im kazano. We trójkę zamierzali zaciągnąć się w ich szeregi i tak jak oni pobierać żołd należący się im od Wielkiego Protektora. No ale wcześniej trzeba było swoje wysłużyć, choćby robiąc za chłopca na posyłki, kiedy tylko była taka potrzeba. Żeby choć dobrą wiadomość miał do przekazania, a tu wszystko wskazywało na to, że przyjdzie im jeszcze czas jakiś posiedzieć nad brzegiem morza, choć chłód, potęgowany przez wszechogarniającą wilgoć, kąsał ze zdwojoną siłą. Z wolna podtopione trawy ustępowały kamienistemu podłożu, typowemu dla tutejszego wybrzeża. Mimo szumu fal kompani już z oddali dosłyszeli kroki Młodego. Z niecierpliwością czekali na wieści, które miał przynieść, dlatego już zanim do nich doszedł, zaczęli dopytywać się o nie:

– I co? Wracamy?

– Nic z tego! – odpowiedział gniewnie, siadając między nimi na kamieniach.

– Nadal debatują?

– Czy nadal? Oni jeszcze nawet nie zaczęli! Nie wiadomo dlaczego, ale Protektor się spóźnił. Nie doczekałem się go, ale musiał się pojawić zaraz po moim odejściu, bo ze zbocza wzgórza dostrzegłem, jak żołdacy prowadzili do niego tę szaloną Znajdę na przesłuchanie. Zanim podejmą jakąś decyzję w jej sprawie i Protektor znów zacznie przyjmować następnych, zdążymy tu przemarznąć do szpiku kości…

– Żołdacy nic nie powiedzieli, kiedy mamy wracać?

– Tyle tylko, że kiedy Protektor i doradcy skończą debatować, sami po nas poślą. A do tego czasu mamy tu warować, aby tamci samowolnie nie ruszyli do sadyby – ruchem głowy wskazał na niewielką grupę sponiewieranych trudem wędrówki osobników, którzy, przywarci ciało do ciała, siedzieli nieopodal, czekając na pozwolenie stawienia się przed Protektorem. Jakaś większa fala z łomotem uderzyła w brzeg, jakby morze zapragnęło przyłączyć się do ich wzburzenia zaistniałą sytuacją.

– Czy możemy już iść do sadyby? Protektor już jest wolny? Przyjmie nas? – dociekał mężczyzna o sporej posturze, wyraźnie przedstawiciel grupy przybyszów. Był rozgoryczony, że każe się im już tak długo czekać w chłodzie, jakby nie dostrzegano, że już dawno sponiewierani głodem i tułaczką opadli z sił. Własnym ciałem starał się ogrzać jedno z trójki dzieci. Prócz nich w skład grupy wchodziły trzy kobiety i starzec.

– Wielki Protektor przyjmie was, jak zapowiedział, ale trzeba jeszcze czekać – odpowiedział mu Młody, przekrzykując szum fal.

– Dlaczego nie możemy poczekać w sadybie? Czy my chcemy kogoś skrzywdzić? Bo tak nas traktujecie!

– Dzieci nam umarzną… – poskarżyła się płaczliwie jedna z kobiet.

– Takie zasady tu rządzą i musimy się ich trzymać – Młody był nieugięty.

– Nam też nie jest przyjemnie robić tu za waszego stróża! – dodał ostrym tonem jeden z jego kompanów, po czym wbił w kamienne podłoże koniec pokaźnego kija, z którym nie zwykł się rozstawać.

Tym gestem natychmiast uciął dalszą rozmowę. Emocje wyraźnie wzbierały w ludzkich sercach, niczym fale docierające do brzegu. Póki co trzeba było pogodzić się z myślą, że jeszcze jakiś czas będą tu tkwić. Trudno. Byleby chociaż na noc dało się złożyć spokojnie głowę w suchym i ciepłym kącie.

Spojrzenia wszystkich ściągnął na siebie horyzont. Zmierzch rozpoczynał właśnie swój pożegnalny występ. Od około południa, kiedy przestało wreszcie padać, szare, ponure chmury z wolna rozpierzchły się w nieznane, tak że sam zachód słońca rozlał się teraz płomienną barwą wzdłuż horyzontu. Natychmiast ogrzał wychłodzone myśli. Młodemu skojarzył się z blaskiem ognia popisującego się na knocie świecy ustawionej na stoliku, tuż obok czystej kartki. Zaraz czyjaś dłoń zamoczy pióro w ciemnym granacie nadchodzącej nocy i w łunie barw ognia wykaligrafuje pierwsze słowa dziejowego arcydzieła.

– Ciekawe, co tam jest? – zapytał ten z kijem przy boku.

Najwyraźniej jego myśli też zapragnęły być woskiem dla płomienia zachodu.

– Gdzie? – dociekał ten trzeci.

– Tam – kompan wskazał mu kijem na horyzont, za którym kryło się słońce. – Tam, gdzie już nie dociera nasz wzrok. Tam, gdzie jest już tylko nieznane…

– No to już… Skocz do wody i sam zobacz! – mężczyzna zarechotał, jakby profanując tę uroczystą chwilę, za co oberwało mu się kijem po głowie.

– A może gdzieś tam, w tym nieznanym, piszą się nasze dzieje? To, co na nas czeka? – Młody podzielił się swoimi myślami. – Nie zastanawiacie się czasem, jakie dzieje są nam pisane? Jak duża kartka będzie potrzebna, aby je spisać? Jakim piórem? Jakiego koloru będzie atrament? Co nam przyjdzie kiedyś czytać? Czy zdążymy się przygotować, aby stawić czoła nieznanemu?

– Jak już co… – rzekł kompan, dotykając z obolałą miną czubka głowy – to wolałbym dorwać się do ksiąg, które już dawno temu zostały zapisane. Dowiedzieć się, jak kiedyś było…

– A po co to wiedzieć? – żachnął się Młody. – Przeszłość nie ma znaczenia, bo już jej nie ma. Po co komu to, co nie wróci? Niczym dziewczyna, która odeszła od ciebie do innego, ot tak, z dnia na dzień. Tylko głupiec za taką gania – dodał z pogardą, wspominając niedawny epizod ze swego życia.

– Może i odeszła, ale zostawiła po sobie ważne doświadczenie… – mężczyzna kijem dotknął głowy chłopaka – dzięki któremu może będziesz miał, Młody, większą wprawę w wyborze następnej. Widzisz… Bagaż życia jest ciężki i grzbiet boli od niego. Uwierz mi, bo przeżyłem już dwa razy tyle co ty… Ale warto go mieć przy sobie, bo nigdy nie wiesz, co ci się z niego jeszcze przyda… Tylko teraz – uderzył kijem w kamienie – możemy przygotować się na to, co zostanie zapisane takim piórem czy owakim…

– Przygotować się? Czy to możliwe? – zirytował się Młody. A jak chcesz to zrobić? Skąd wiesz, co pisarz wymyśli? Jakie zmiany to przyniesie? Ile będziesz miał czasu, aby zdecydować, co z tego worka wyciągnąć… jeśli w ogóle będzie tam coś przydatnego. Skąd będziesz wiedział, jak tego użyć, aby sobie poradzić, zanim twoje życie, a i życie całej wspólnoty, nie obróci się w perzynę?

– Co ty takimi zdechłymi myślami się karmisz? – zdziwił się ten z guzem na głowie, znów skłonny poszydzić z towarzyszy. – Ja to się nie dam żadnemu pisarzowi i jeszcze mu to pióro wyrwę z ręki i połamię – kopnął w kij, o który wspierał głowę sąsiad – a i swoim własnym coś sobie dopiszę, niech tylko żołd od Protektora wpadnie mi do kabzy… To dopiero będą dzieje nad dziejami!

– Głupi! – odgryzł się Młody. – Przecież ty nawet pisać nie umiesz!

Nagle rozległ się płacz dziecka. Natychmiast przypomniał wszystkim o chłodzie, tym dotkliwiej, że płomień na horyzoncie zdmuchnęła nadchodząca noc.

– Szkoda dzieciaka… – mruknął właściciel kija, kiedy łkanie przybrało na sile.

– Ciekawe, co z nimi będzie… – zastanawiał się Młody, obserwując z oddali zarys skulonych postaci. – Protektor nie lubi zmian. Oni są obcy i przybyli z upadłej wspólnoty. Będą musieli się wykazać, aby mogli się w naszej sadybie zadomowić. Szkoda ich, bo sami, z dala od wspólnoty, długo nie przeżyją.

– Kiedy zjawił się Klucznik, Protektor jakoś nie miał żadnych obiekcji, aby go przyjąć. A z niego to dopiero dziwadło, nie wiadomo skąd wzięte. Kuglarz! Pozer jeden… Już bym mu moim kijaszkiem kości porachował, gdyby mi tylko było wolno.

– A co ty na niego taki cięty?

– Bo umiem patrzyć! Jak ci znów przyłożę kijem, to może i ty przejrzysz na oczy. Co takiego musiał Klucznik nałgać, że Protektor przyjął go bez ceregieli? Żeby tylko to… On go lubi trzymać przy sobie. Zobaczycie, że jeszcze go kiedyś doradcą uczyni…

– Jeśli już tego nie zrobił – wtrącił Młody. – Zanim opuściłem sadybę, słyszałem, jak żołdacy mówili, że posłał Protektor po Klucznika, aby i on wraz z doradcami w przesłuchaniu Znajdy uczestniczył.

– I co? Dalej uważacie, że to nie kuglarz?

– Idą! – syknął przez zęby Młody, dostrzegłszy na grzbiecie klifu przemieszczające się pochodnie.

– No wreszcie… – mężczyzna, wspierając się na kiju, wstał energicznie, po czym krzyknął w stronę grupy wędrowców: – Zbierajcie się! Ruszamy do Wielkiego Protektora.

 

 

SCENA 2

 

ODIUM

Służący ledwie zdążyli otworzyć przed Protektorem wrota, tak zamaszyste kroki stawiał. Nie był to jednak wyraz pośpiechu spowodowanego spóźnieniem, ale raczej chęć zademonstrowania siły mięśni i ogólnego wigoru. Idąc środkiem audytorium na miejsce od dawien dawna przeznaczone dla Wielkiego Protektora, nawet kątem oka nie zawadził o otoczenie, choć gwar, który wypełniał wnętrze, jednoznacznie dowodził, że Izba Pokoleń – będąca największym, najokazalszym budynkiem w sadybie – pęka w szwach. Każdy, kto chciał przysłuchiwać się debatom w niej prowadzonym, mógł to uczynić, jeśli tylko znalazł dla siebie miejsce. Wysoko osadzone nad salą sklepienie pozwalało dobudować dwa, wsparte na potężnych balach, rzędy balkonów ciągnących się wzdłuż ścian. Można było z nich śledzić przebieg spotkań. Dyskusje odbywały się zazwyczaj z udziałem Protektora i jego doradców, którzy razem mieli decyzyjny głos w spornych sprawach. Orzeczenia, jakie wychodziły z Izby Pokoleń, były nieodwołalne i miały być respektowane przez całą wspólnotę. Jej głos również brano pod uwagę, ale niekoniecznie się z nim liczono. Dzisiejsza debata budziła szczególne zainteresowanie, dlatego zgromadziła tak liczną widownię. Osoba szalonej Znajdy – jak nazywano kobietę, która od kilkunastu dni wałęsała się w okolicach sadyby – wzbudzała sprzeczne emocje, ale wszystkie były wyjątkowo burzliwe.

Widownia, zauważywszy Protektora, natychmiast ucichła. Przedstawienie czas było rozpocząć. Protektor, zarzuciwszy na siebie grubą pelerynę, kryjącą go od stóp do głów, usiadł na swoim miejscu. Było ono wyjątkowo ozdobne, a i masywność drewna użytego do jego konstrukcji podkreślała rangę osoby, która je zajmowała. Od tyłu to najważniejsze miejsce izby okalały ławy przeznaczone dla doradców – kobiet i mężczyzn. Najważniejszy z nich pełnił funkcję Mentora wspólnoty i zasiadał po prawej stronie Protektora, na tyle blisko, aby mogli oni swobodnie i dyskretnie ze sobą rozmawiać.

Godność Mentora piastowała kobieta w starszym już wieku. Jej wyjątkowo chude ciało pokrywała gęsto pomarszczona skóra. Ostre rysy twarzy, niski głos, szorstkość w obejściu i wynoszenie się nad innych – to wszystko sprawiało, że wołano na nią Iglica lub Matka, mając na myśli niemal dyktatorską skłonność do apodyktyczności i narzucania innym swojego zdania. Iglica wyróżniała się jednocześnie inteligencją – była błyskotliwa i miała głowę pełną pomysłów, więc skutecznie realizowała wytyczone przed sobą cele. Dzięki wrodzonej przenikliwości potrafiła dostrzec w ludziach to, co chcieli ukryć przed innymi. Znała swoje zalety, doceniała ich wartość w kierowaniu wspólnotą, więc nawet nie udawała zaskoczenia, kiedy Protektor – z którym znała się niemal od dziecka – zaprosił ją do grona doradców, a z biegiem czasu uczynił najważniejszą z nich.

Mentorka, manifestując swoją postawą ciała znudzenie długim oczekiwaniem na rozpoczęcie obrad, powitała Protektora jedynie słabym uśmiechem. Kiedy ten już usiadł, kątem oka upewniła się, że to, czego się domyślała, jest prawdą. Już z daleka części układanki zaczęły dopasowywać się do siebie, tworząc całość, której się spodziewała. Energiczny, emanujący siłą krok Protektora miał tak naprawdę coś przykryć, podobnie jak peleryna, którą dziś założył, niby z powodu panującego chłodu. Wprawne oko Mentorki dostrzegło zroszone potem skronie i szyję z przylepionymi do niej strąkami siwych, rzadkich włosów. Krótki, urywany oddech świadczył, że Protektor znów miał atak kaszlu i właśnie to było powodem jego spóźnienia. Pewnie medyk robił, co mógł, aby postawić go jakoś na nogi. A peleryna miała tylko ukryć ciężki oddech i drżące dłonie. Mentorka, ściągając lekko usta, niemal niezauważalnym skinieniem głowy przytaknęła swoim myślom. Te poderwały się i ruszyły ku przyszłości, niczym pies, który właśnie coś zwęszył.

– Zaczynamy obrady! – rzucił krótko Protektor, gestem ręki dając znać Mentorce, aby wzięła na siebie ich prowadzenie.

„Nie chce zabierać głosu, aby nie zdradzić się z chorobą…” – pomyślała. – Wprowadźcie Znajdę! – rzekła donośnie i nieśpiesznie, jakby chciała w ten sposób zwrócić uwagę na słabość głosu przedmówcy.

Na te słowa żołdak stojący obok bocznych drzwi, przez które wprowadzano kluczowe dla sprawy osoby, uderzył w nie pięścią. Po chwili otworzono je od wewnątrz i oczom wszystkich ukazała się kobieta, prowadzona pod rękę przez dwóch rosłych mężczyzn. Dało się słyszeć szmer głosów przechodzący przez zalegający audytorium tłum. Zareagowali głównie ci, co Znajdę mogli pierwszy raz zobaczyć na oczy. Niespotykane to było zjawisko. Trudno było ocenić z daleka jej wiek, bo nie dość, że szła z pochyloną głową, jakby bała się trafić na czyjeś spojrzenie, to jeszcze długie, znajdujące się w nieładzie włosy zakrywały jej umorusaną twarz. Była raczej młodą osobą. Nosiła ubiór typowy dla prostych kobiet, tyle tylko, że jej granatowej barwy suknia nosiła ślady długotrwałej tułaczki. Niewątpliwie była kimś, kto, pozbawiony dachu nad głową, snuje się bez celu wokół sadyby, zachowując się jakby postradał zmysły. Na zaczepki Znajda nie reagowała, a jak już coś powiedziała, to od rzeczy. Kuliła się w sobie, zupełnie jak gdyby wciągał ją szalony wir niepojętego dla tego świata wnętrza, nie pozwalając utrzymać kontaktu z powierzchnią otaczającej ją rzeczywistości, o co – wydawać się mogło – chwilami daremnie walczyła. Mężczyźni doprowadzili ją do miejsca wyznaczonego dla przesłuchiwanych i od razu zluzowali uścisk. Znajda kilka sekund stała bez ruchu, po czym gwałtownie usiadła na podłodze, jak to zwykle dzieci robią przy zabawie i, miętosząc w dłoni postrzępiony brzeg sukni, zaczęła się kołysać w przód i w tył.

– Jak cię zwą? – rozległo się pierwsze pytanie Mentorki. – Jak na ciebie…

– Czy jest tu Klucznik? – przerwał jej niespodziewanie Protektor.

Zabrzmiało to tak jakby, wybudzony z letargu, przypomniał sobie o kimś niezwykle ważnym; wręcz niezbędnym w tej chwili dla niego.

– Może jest, może go nie ma… – odrzekła Mentorka. – Sam widzisz, jaki tu tłum.

– Chcę, aby tu był. Sprawdź, czy jest.

– Ale do czego on tu jest potrzebny? Damy sobie radę bez niego – tłumaczyła mu szeptem, dbając o dyskrecję. – A także bez tych wszystkich gapiów, żądnych przedstawienia.

– Poślijcie po Klucznika! – Protektor krzyknął na sługi, nie tracąc kontaktu wzrokowego z Mentorką.

Były to swoiste zapasy, w których Iglica w starciu z powagą najważniejszej persony we wspólnocie pierwsza spuściła wzrok. Głupotą byłoby ryzykować ukruszenie oręża.

Nakaz Protektora wykonano niezwłocznie. Niebawem główne wrota Izby Pokoleń ponownie otworzono. Kiedy tylko Klucznik przekroczył jej próg, do sali wdarł się za nim silny powiew lodowatego wiatru, który zdmuchnął płomień pochodni tuż przy wrotach, a nawet części świec wetkniętych w jeden z ogromnych, ozdobnych żyrandoli, zwisających na łańcuchach przytwierdzonych do sklepienia. Niby było to zjawisko normalne – ileż to już razy wiatr pokonał tu ogień – ale dziś, wraz z pojawieniem się Klucznika, nabrało specjalnego znaczenia. Odnosiło się wrażenie, że to nie wiatr, ale jakaś aura bijąca od tego mężczyzny unicestwiła źródło światła. Cisza zaległa w izbie, a wszyscy – choć widzieli Klucznika już wielokrotnie – bacznie go obserwowali, niczym tajemnicze zjawisko.

Klucznik nosił się elegancko, ale nie nazbyt, raczej schludnie, dbając jedynie, aby strój był dobrze dopasowany. Najbardziej w oczy rzucał się cienki płaszcz; ciemny, długi do kolan, zawsze rozpięty. Spod niego wyzierała jasna, lniana koszula, zakończona stójką, zapięta na wszystkie guziki. Wokół szyi wił się szal tak luźno zarzucony, że wcale nie chronił szyi. Miał raczej wypełnić przestrzeń między połami płaszcza, aby zakrywać biel koszuli, niczym zasłona w oknie. Zgromadzeni w Izbie Pokoleń starali się zgłębić wyraz jego twarzy, ale ten był nieodgadniony, jak zwykle. Był to wyraz poważny, ale nie wyniosły. Skłaniał do przypuszczeń, że Klucznik myślami błądził po dalekich ścieżkach, co nie przeszkadzało mu jednak reagować właściwie na wszystko, co się wokół niego dzieje, na każdą zaczepkę, każde zagajenie. Pewny siebie i opanowany, ale też czujny, wydawał się wypatrywać zagrożenia, jak młode pozostawione samo sobie. Był małomówny, ale na każdego, kto zamienił z nim słowo, działał wyjątkowy rezon w tonie jego głosu. Dało się wyczuć, że jest tu obcy; że nie jest stąd; że tu nie pasuje. Miało się ochotę wyprosić go za rogatki sadyby, ale jednocześnie nie sposób było odwrócić od niego wzroku – tak przyciągał uwagę, wzbudzał ciekawość, której zaspokojenie było niezwykle trudne. Nie licząc Protektora – którego dziwna przychylność wobec obcego rozsierdzała najspokojniejszych nawet mieszkańców – mało kto miał śmiałość nawiązać bliższy kontakt z Klucznikiem. I do tego ten jego płaszcz…

Klucznik ruszył przed siebie, zachęcony zapraszającym gestem Protektora. Czarne buty z wysokimi cholewkami wybijały rytm kroków, a każdemu z nich towarzyszył jeszcze inny, niezwykły dźwięk. Wydawała go niezliczona liczba miniaturowych kluczyków zawieszonych po wewnętrznej stronie płaszcza, tam gdzie tylko się dało. Ich sploty tworzyły jakby jego podszewkę. Poruszane, brzmiały niczym rozsypujące się po marmurowej posadzce perły. W opinii większości już sam strój Klucznika był niewytłumaczalnym dziwactwem, nawet jeśli rzeczywiście nosił go ktoś, kto miał coś wspólnego z fachem wyrabiania kluczy.

Klucznik, przechodząc obok skulonej na ziemi Znajdy, zatrzymał na niej spojrzenie, ale po jej wyminięciu nie odwrócił za nią głowy. Słudzy szybko przygotowali Klucznikowi miejsce siedzące, tam gdzie wskazał Protektor – nieopodal ław zajmowanych przez doradców. Mentorka jako jedyna, nie licząc Znajdy, w żaden sposób nie zwróciła uwagi na Klucznika. Jeszcze zanim usiadł, wróciła do prowadzenia obrad. Uwaga zebranych znów przeniosła się na nieszczęsną kobietę.

– Skąd jesteś? – Mentorka wróciła do pytań. – Po co do nas przybyłaś? W jakim celu? – grzmiała coraz donioślej.

– Rozglądam się. Wciąż się rozglądam… – odpowiedziała wreszcie, nie zmieniając pozycji ciała.

Tak, była młodą kobietą, o czym zaświadczył jej dziewczęcy głos.

– Za czym się rozglądasz?

– Rozglądam się… ale nie dostrzegam… – powtórzyła cichutko, kolebiąc się przy tym gwałtownie.

– A więc rozglądasz się po naszej sadybie… – Mentorka złapała trop. – Kto cię tu przysłał? Przyznaj się! To niemożliwe, abyś zdołała sama, w tym lichym ubraniu i bez zapasów, pieszo dotrzeć tu z jakiejkolwiek wspólnoty, z którą sąsiadujemy. Nie przetrwałabyś… Ktoś cię musiał tu podrzucić. W jakim celu? Gdyby chciał się ciebie pozbyć, wyrzuciłby cię w morze albo pozostawił na pustyni, nie fatygowałby się aż tutaj. Czyim szpiegiem jesteś i jakie masz zadanie? Od którego wroga pochodzisz?

Tak sformułowane pytania natychmiast stały się pożywką dla tłumu. W jednej chwili rozlała się mieszanina złowrogich pokrzykiwań: „Wariatka!”, „Szpieg!”, „Wysłanniczka nocy!”, „Trucicielka umysłów!”.

Mentorka pozwoliła tłumowi się wykrzyczeć i dopiero gdy zaległa cisza, ponownie zabrała głos:

– Dalsze przesłuchanie nie ma sensu… Mówicie o niej: „Trucicielka umysłów”… Słusznie mówicie. Bo gdyby problemem Znajdy było tylko jej szaleństwo… nie musielibyśmy się z jej powodu tu gromadzić. Niejeden szaleniec mieszkał już między nami. Ale świadkowie przecież donieśli, że jej szaleństwo jest zupełnie inne, bo ma niepojęty wpływ na tych, którzy trafili na nią, kiedy wałęsała się po okolicach wokół sadyby. Właśnie dlatego ją zatrzymaliśmy. I dlatego wspólnie trzeba nam zdecydować o jej losie. Oskarża się ją o omamianie innych, o kuszenie do nieprawości, o zwodzenie, a nawet o kradzież. Niech świadkowie zdarzeń wystąpią na środek. Wysłuchajmy ich!

Przez tłum przedarła się grupka osób. Wywołani ustawili się w szeregu przed Wielkim Protektorem i jego doradcami– jak to było w zwyczaju – aby kolejno się wypowiedzieć.

– Zaczynaj! – Mentorka zwróciła się do kobiety wlokącej za rękę ociągającego się podrostka.

– Ona zwabiła mojego syna nad klif. Namawiała go, aby skoczył! Gdyby mnie nie było w pobliżu, już bym go opłakiwała…

– To nie tak! – oponował chłopak. – Nie chciałem skoczyć, tylko latać.

– Na to samo wychodzi! – wrzasnęła matka na syna.

– Spacerowaliśmy razem po klifie, opowiadałem jej o sobie, o marzeniach… Ona słuchała… a kiedy chwyciłem ją za rękę… To coś sprawiło… byłem pewien, że kiedy skoczę, to uniosę się jak ptak…

– To może twój synalek jest szalony, a nie Znajda! – w izbie rozległ się szyderczy śmiech.

– Następny! – nakazała Mentorka, ucinając podchwycony przez innych rechot.

– Kiedy ją spotkałem – relacjonował mężczyzna z posrebrzonym wąsem – siedziała taka… jak teraz… jakby jej coś dolegało. Kiedy podszedłem i zaproponowałem pomoc, ona mnie zapytała, co za to będę chciał. A mnie na żarty wzięło i powiadam, że ja mam takie pragnienia, jakich spełnić nikt nie jest w stanie. A kiedy ona rękę mi na twarz położyła, oczy zamknąłem… I wówczas ja te moje pragnienia wszystkie ujrzałem, jak was teraz. Stały się tak realne jak dzisiejszy dzień. Moje myśli… – chwycił się za głowę – jakbym się ciałem w nie przeniósł. Przeraziłem się! To wysłanniczka nocy! To pomiot wszelkiego zła!

– Ty niecnoto! O czym ty marzysz, skoro własne myśli cię przeraziły? – znów sala zatrzęsła się od śmiechów, bo i niektórym gorzałka zdążyła się już rozejść po żyłach.

– A ja nie pozwolę jej zrobić krzywdy! – wrzasnął kolejny ze świadków, również mężczyzna, ale młodszy. – Przy niej – wskazał na Znajdę – naprawdę odczuwa się coś takiego… Nie umiem tego nazwać. Gdybyście wiedzieli, gdzie z nią byłem! Chcę tam wrócić, na zawsze. Przy niej zapominam o tym podłym świecie. Znika on sprzed moich oczu, z moich myśli… Mentorko, ja chętnie przygarnę Znajdę pod swój dach. Nic z jej strony nikomu nie grozi. Zajmę się nią, zapewniam…

– Chłopie! – zawołała jedna z kobiet stojąca na balkonie. – W domu to żona z dziećmi na ciebie czeka, a ty w innym świecie żyjesz, na chleb nie łożysz, tylko włóczysz się co noc jak nie ze Znajdą, to z inną!

– Dzieci też za nią łażą! Za Znajdą! – rzekła z przejęciem kolejna kobieta występująca w roli świadka. – Przyciąga je do siebie, chociaż wiele do nich nie mówi, przynajmniej ja nic nie słyszałam. Jak pytam, dlaczego tak się za nią snują, to nie potrafią jednego przekonującego powodu podać. Co one robią w jej towarzystwie? Dlaczego Znajda je tak przyciąga?

– To idź z dziećmi i sama sprawdź! – ktoś rzucił z tłumu.

– Ja? Ja nie będę za taką wywłoką chodzić! – żachnęła się. – Chłopy też na jej widok się ślinią. Widziałam. Kusi ich, a nie powinna, bo sami widzicie, jak wygląda!

– Ukradła moje pieniądze! – zaczął ostatni ze świadków.

– Jak do tego doszło? – zapytała sucho Mentorka.

– Umówiliśmy się, ja i ona, że pobędzie z ludźmi, których do niej przyprowadzę, bo ciekawi są jej, oni mi za to zapłacą, a ja jej coś odpalę. I się zgodziła. Zarobiłem co nieco, ale ona, kiedy spałem, zabrała wszystkie pieniądze i rozrzuciła z klifu w morze!

– Z wariatką się umówiłeś? Rozmawiała z tobą normalnie? – dociekała Iglica.

Mężczyzna już miał odpowiedzieć, ale uprzedził go ten, który chciał Znajdę pod swój dach przyjąć:

– Słyszałem tę waszą niby-umowę. Tylko ty do niej gadałeś! Ona zaś jedno powtarzała, że musi się rozglądać, że szuka… Powiedziałeś jej, że wiesz, gdzie jest to, czego szuka, więc lazła za tobą wszędzie. Przyprowadzałeś do niej ciekawskich, aby mogli przy wódce jak zabawką się pobawić, a widokiem jej szaleństwa szary dzień rozweselić… I dokazywali dopóty, dopóki wzniecone żądze w nich nie opadły. Taka to była ta twoja umowa!

– A nie dziw wam, że przyciąga do siebie ludzi niczym wieszczka odprawiona przez bogów? – odpowiedział spieniony ze złości, że jego zeznania zostały podważone.

Na to wszystko tłum zaczął się kłócić między sobą. Niektórzy żądali wygnania, inni natychmiastowej egzekucji, a jeszcze inni bronili, jak broni się chorych, skrzywdzonych czy sieroty.

– Dosyć! – zagrzmiała Mentorka i pociągnęła energicznie za sznur, uruchamiając zawieszony przy jednym z bali niewielki dzwon. Jego dźwięk zrobił to, co do niego należało.

– Chaos tu widzę! Tylko chaos, który jest waszym udziałem! Dawno już w żadnej sprawie nie byliście tak podzieleni. Nie dostrzegacie w TYM niebezpieczeństwa? – zapytała, wskazując ręką na Znajdę. – Wielki Protektor krocie wydaje, aby opłacać żołdaków, którzy bronią nas przed zdobywczymi zakusami innych wspólnot. Uznawani jesteśmy za najpotężniejszych na całej enklawie. Takie niekreślone coś – zwróciła wzrok na oskarżoną – co wznieca szum i podziały wprowadza, może być tylko nosicielką zaraźliwego szaleństwa, ale i przynętą dla robactwa, które konstrukcję domu nadgryzie, aby wróg mógł jednym dmuchnięciem go rozwalić. Chcecie ryzykować? Wszystko, co chociaż wygląda na podejrzane, trzeba odrzucić! – zakończyła, zwracając się twarzą do Protektora. Wywołała go tym gestem do zabrania głosu:

– Znamy już, Mentorko, twoje zdanie. A co ty o tym sądzisz, Kluczniku?

Nastała zupełna cisza, jakby odebrało wszystkim zdolność mowy. Nawet ci podpici nie śmieli nic rzec, bo mimo wszystko brali pod uwagę, że może to przez wódkę coś źle usłyszeli…

Nastrój wyczekiwania w izbie gęstniał z każdą chwilą przedłużającej się ciszy. Może dlatego Klucznikowi tak ciężko było wstać, a potem zrobić pierwszy krok, bo musiał przebić się przez tę napiętą atmosferę. Wreszcie podszedł do Znajdy. Obszedł ją dookoła przy akompaniamencie rozsypywanych pereł. Przykucnął, aby spojrzeć jej w oczy. Kobieta skuliła się jeszcze bardziej, broniąc się przed tym.

– Odmienne zeznania… – Klucznik mówił jakby do siebie. – Odmienne reakcje. Jedna tajemnica… Za mało, aby podjąć decyzję o czyimś życiu. Trzeba by ją bliżej poznać! – zwrócił się już otwarcie do Protektora – ale nie jest to możliwe w tych okolicznościach – rozłożył obie ręce na boki, wskazując na audytorium. – Trzeba doprowadzić ją do porządku. Cuchnie od niej… Ubrać ją należy, nakarmić… Niech się uspokoi, przestanie bać. Właśnie strach ją przytłacza; strach i wyobcowanie. Trzeba poznać jej historię, ona dużo wyjaśni. A teraz… odizolować od tłumu, uniemożliwić dostęp do niej, aby – jeśli rzeczywiście krzywdę czyni – nie mogła nikomu jej wyrządzić. Potem niech tylko jedna osoba do niej przychodzi, aby mówić do niej i słuchać. Gdy przestanie się bać, może o sobie coś opowie.

– Słusznie prawisz…

– Dziękuję, Protektorze.

– Kluczniku, to może ty będziesz tym śmiałkiem, który się zajmie naszą Znajdą? – zaproponowała od razu Mentorka.

W oczekiwaniu na odpowiedź nie spuszczała wzroku z Klucznika. Przyśpieszony oddech sprawiał, że jej wychudzone piersi wyraźnie falowały. Była zadowolona. Jakże szybko znalazła rozwiązanie…

– Niech tak będzie – zgodził się Protektor. – Niech Klucznik się nią zajmie.

Kłębowisko emocji wypełniających salę napierało na Klucznika jak nigdy dotąd. Dominowało w nim nieme oburzenie. Czym sobie zasłużył na takie zaufanie Protektora? Co mu podarował? Do czego jest mu potrzebny? Co takiego ma on, czego nie mają inni?

Ani jednej odpowiedzi, a podejrzeń tysiące.

Klucznik czuł, że natychmiast musi opuścić Izbę Pokoleń, tym bardziej że kieszenie płaszcza coraz bardziej mu ciążyły. W takich warunkach nie był w stanie posunąć się do przodu w rozwikłaniu tak ważnej dla niego tajemnicy, a bynajmniej nie była nią Znajda.