Kolacja z Jaredem Woolfem - Agnieszka Karecka - ebook + książka

Kolacja z Jaredem Woolfem ebook

Agnieszka Karecka

3,8

Opis

Osiemnastoletnia Rose Heller miała dwa marzenia: pomagać ludziom i poznać swojego idola, Jareda Woolfa. Dzięki najlepszej przyjaciółce, która zgłosiła ją do programu Kolacja z idolem, dostała szansę na spełnienie jednego z nich.

 

Gdy udaje jej się spotkać z popularnym muzykiem, dziewczyna przekonuje się, że świat, w którym żyje Jared Woolf, jest zupełnie różny od jej wyobrażeń. Kolacja nie przebiega tak, jakby dziewczyna sobie tego życzyła. Po zakończeniu show, Rose, z mieszanymi uczuciami wraca do swojego dawnego życia i podejmuje upragnione studia.

 

Jared Woolf, młody gwiazdor rocka, ma wszystko, o czym tylko zamarzy, a jednak nie jest szczęśliwy. Gdy po premierze jednego ze swoich przebojów, zostaje oskarżony o stworzenie plagiatu, jego kariera wisi na włosku. Na domiar złego ulega wypadkowi samochodowemu, po którym popada w jeszcze większą apatię.

 

Jego managerka i przyjaciółka, Katherine, stawia warunek, albo Jared zgodzi się poddać psychoterapii i wróci na właściwe tory, albo ona przestanie się zajmować jego karierą. Woolf zgadza się, ale stawia swoje żądania. Chce, żeby jego psychoterapeutką została Rose Heller, dziewczyna, którą poznał przed laty podczas telewizyjnego show.

 

 

Czy Rose pamięta jeszcze o swoim nastoletnim zauroczeniu i będzie w stanie uleczyć poranionego Jareda Woolfa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (91 ocen)
34
24
16
15
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lezak_2006

Nie polecam

Zmarnowany potencjał na książkę. Bardzo kiepski koniec. Ewidentnie autorce zabrakło pomysłu na ciekawe zakończenie. Błyskawiczne skomplikowanie sytuacji i jeszcze szybsze rozwiązanie powstałego bałaganu. Przez to historia wiele straciła. Kolejny przykład na to, że nie każda popełniona grafomania powinna zostać wydana. Marzę o czasach, kiedy wydawnictwa wymagały więcej - zarówno od siebie, jak i swoich autorów. Już od dłuższego czasu jestem znużona miernością i bylejakością pozycji oferowanych czytelniczkom przez wydawnictwa. Moje zniechęcenie przekłada się na niechęć do czytania.
30
Marlena151793

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę dobra książka, napisana prostym językiem. Czyta się szybko, łatwo wczuć się w emocje bohaterów. Pochłonęłam ją w jeden wieczór. Polecam A.
30
kaha0780

Nie oderwiesz się od lektury

Super
20
gogo10

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
10
darab

Całkiem niezła

Sympatyczna historia, dobrze napisana, ale brakowało tam emocji. Bohaterowi nie byli wystarczająco wyraziści, relacja między nimi była spłycona i w sumie ta książka zamiast romans przypominała powieść młodzieżową dla odbiorcy w wieku do 15 lat.
10

Popularność




Rozdział 1 Rose

Od kolacji z gwiazdą wszystko się zaczęło… A mówiąc dokładniej – od udziału w pewnym szalenie popularnym show, w którym spotkałam Jareda Woolfa. Mężczyznę o anielskiej twarzy, elektryzującym spojrzeniu i magicznym głosie, który rozpalał moje serce bardziej niż wizja pianek oblanych czekoladą w wersji „bez ograniczeń”. A mówiąc wprost – był cholernie zdolnym wokalistą, za którym szalały i do dziś szaleją tłumy młodych dziewczyn, chociaż ja twierdzę, że i te po czterdziestce sekretnie się w nim podkochują.

Najprościej będzie opowiedzieć wszystko od początku. Od dnia, w którym kończyłam osiemnaście lat, a moja najwspanialsza (i nieco nienormalna) przyjaciółka Ashley postanowiła uczynić mnie najszczęśliwszą osobą na świecie – przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. Być może, gdybym nie spotkała Jareda Woolfa, moje życie byłoby spokojne, pełne kolorów, głównie różu i tego całego baby blue, może byłabym zwyczajną obywatelką, mieszkającą w jeszcze zwyczajniejszym mieszkaniu w jednej z dzielnic Queens i prowadziła do przesady nudne i mało oryginalne życie. Może taki koniec byłby dla mnie lepszy niż…

No dobra, lepiej jeśli przeniesiemy się w odległe, prehistoryczne czasy i przypomnimy sobie, jak było naprawdę.

Osiem lat wcześniej

Zgasły światła, na sali zapanowała nieprzenikniona ciemność. Oplotły mnie ciche dźwięki gitary akustycznej przedzierające się do moich uszu pomiędzy gęstym tłumem. Przymknęłam oczy, a kąciki moich ust mimowolnie powędrowały w górę. Znałam tę piosenkę tak dobrze, że mogłabym zaśpiewać ją na całe gardło, wyryć sobie tatuaż z jej tekstem na samym sercu i wszczepić chip do mózgu, na którym zapętliłabym utwór na kilka najbliższych lat.

– Zaczyna się. – Na ramieniu poczułam uścisk dłoni Ashley. Otworzyłam oczy, a blade niebieskie światło padło na sam środek sceny. Dostrzegłam mikrofon umieszczony na wysokim statywie. Melodia nieprzerwanie zataczała koło, a moje serce biło tak mocno, że byłam niemal pewna, że jego uderzenia słyszą także wszyscy zgromadzeni tutaj ludzie. Posłałam krótkie spojrzenie w stronę przyjaciółki. W jej oczach widziałam tę samą fascynację, ale miałam wrażenie, że to w moich żyłach adrenalina osiąga szczyty wytrzymałości i niebawem eksploduje, tworząc krwawą scenografię na kameralnym koncercie mojego ulubionego wokalisty.

Może przeszłabym do historii?

Moje rozmyślenia przerwała wychodząca z cienia sceny sylwetka. Przygrywała cichą melodię, a moje kolana zamieniły się w trzęsącą się galaretę. Ubrany w czarne spodnie, mocno wyciętą koszulkę, która odsłaniała tatuaże pokrywające jego tors oraz ramiona, kroczył powoli, ze wzrokiem utkwionym w podłodze. Zatrzymał się przed mikrofonem na tyle blisko, że w głośnikach słychać było jego oddech. I właśnie wtedy Jared Woolf, wyśpiewał pierwsze wersy swojego debiutanckiego utworu: „Kiedy cię spotkam, będę wiedział. Będę wiedział, że to ty”.

***

Wyszłyśmy z koncertu, gdy niebo okryło się fioletem. Miałam wrażenie, że to, co właśnie przeżyłam, to sen. Marzenie, które snuję, przewracając się z boku na bok w swoim łóżku. Uszczypnęłam się, ale bolało tak samo, jakbym wcale nie śniła.

– To było niezłe, co!? – Ashley odsłoniła w uśmiechu niemal całe uzębienie, a jej ciemnobrązowe oczy zmieniły się w dwie wąskie szparki.

– Niezłe!? To było… Cholera, to było najlepsze, co mnie w życiu spotkało! Słowo. Jestem przekonana, że za kilka lat ten chłopak podbije serca wszystkich dziewczyn nie tylko w Nowym Jorku, lecz także na całym świecie. Słyszałaś ten głos?

Ashley zaśmiała się i przytaknęła.

– Nie obrazisz się, jeśli przyznam, że masz, lekko mówiąc, świra na jego punkcie?

Uniosłam brew i przyjrzałam się jej z politowaniem.

– To nie świr, tylko miłość od pierwszego wejrzenia.

– Ta… A piosenka Kiedy cię spotkam jest napisana specjalnie dla ciebie.

Zaśmiałam się, chociaż myśl, że jej głupkowaty tekst mógłby stać się faktem, paraliżowała mi mózg. Ten dziewiętnastoletni chłopak pojawił się znikąd. Pewnego dnia włączyłam program muzyczny i nagle… Bach! To było jak uderzenie obuchem. Nagłe olśnienie. Kolejne narodziny. Jego głos, przebijający się przez kiepskiej jakości głośniki w moim skromnym salonie, brzmiał tak dobrze, że od razu musiałam mieć go więcej i bardziej. Nie wspomnę o jego interesującej twarzy, ciemnych jak węgle oczach, do których wpadały kosmyki blond włosów, i urzekającego, chłopięcego wręcz uśmiechu.

Zakochałam się.

Przez kilka kolejnych miesięcy uważnie śledziłam rozwój jego kariery, aż wreszcie okazało się, że właśnie tego pięknego majowego wieczoru wystąpi w okolicy. Oczywiste było, że muszę się tam pojawić, a nikt inny nie wspierał mnie w tych staraniach tak mocno jak moja droga, nieco roztrzepana, ale wciąż jedyna w swoim rodzaju Ashley.

– Halo, Ziemia do Rose! – Ta sama droga Ashley właśnie machała mi dłonią przed twarzą, sprawiając, że prawie dostałam oczopląsu.

– No już, już… wracam do żywych – stwierdziłam z westchnieniem.

Wracałyśmy do domu, nucąc kolejne piosenki z jego debiutanckiego krążka, który wyszedł dwa tygodnie temu. Byłam pewna, że tej nocy zasnę ze słuchawkami w uszach.

***

Nie ma niczego wspanialszego w moich urodzinach niż to, że są one również pierwszym dniem wakacji. Ostatnich wakacji, które są zwieńczeniem i zakończeniem mojego dotychczasowego licealnego życia beztroskiej nastolatki z łatką odludka, którą przyczepiono mi, gdy tylko przekroczyłam mury szkoły.

Przede mną, prócz jasnego popołudniowego słońca na Manhattanie, rozciągała się wyczekiwana przyszłość. Wdychałam ją całą sobą, gdy…

– Skończysz już wpatrywać się w bezkres horyzontu i zaczniesz odpowiadać na moje pytania?! – głos Ashley sprowadził mnie do rzeczywistości. Niemal zapomniałam, że od rana przyjaciółka nie odstępowała mnie na krok, a to dlatego, że miała dla mnie „ściśle tajny prezent”. I miałam nadzieję, że moje wstawanie o tak wczesnej porze ma jakiś cel, bo jeśli nie, to naprawdę się wkurzę.

– Chciałam tylko na chwilę przystanąć i popatrzeć na wschód słońca – stwierdziłam, odgarniając pasma włosów, które łaskotały moje policzki.

Wiem, że most Brooklyński nie powinien być dla mnie zbyt wyjątkowy, w końcu urodziłam się i niemal całe życie spędziłam w Nowym Jorku, niemniej ten piękny widok mieniącej się w złotych promieniach wody od zawsze wprawiał mnie w zachwyt.

– Więc skończ już to patrzenie i chodź. Nie mamy zbyt wiele czasu.

Dziewczyna, nie czekając na mnie, ruszyła dziarskim krokiem przed siebie. Jej kasztanowe fale kołysały się, gdy coraz bardziej zwiększała dystans między nami, a ja zachodziłam w głowę, co też przyjaciółka wymyśliła.

Przyspieszyłam, by ją dogonić.

– Gdzie właściwie idziemy? – zapytałam.

– Do mojego domu.

Przewróciłam oczami. Spędzałyśmy tam z Ashley niemal każde wolne popołudnie. I to nie dlatego, że w moim było nam źle. Rodzice Ashley, państwo Ellison, to naprawdę sympatyczni ludzie. W dodatku sympatyczni ludzie o jeszcze bardziej sympatycznych zainteresowaniach, nieszczędzący pieniędzy na takie przyjemności jak budowa ogromnego basenu w ogrodzie czy kupno najbardziej czadowego zestawu do karaoke, jaki dotąd widziałam. Od czasu do czasu zabierali nas na superwycieczki do parków rozrywki albo na nieograniczoną liczbę lodowych gałek w Teddy’s Ice Cream.

– Mój dom będzie tylko przystankiem. Trochę cię pod­rasujemy i już nas nie ma – rzuciła przez ramię.

Postanowiłam nie zadawać zbyt wielu pytań. Wiedziałam, że naciskanie na przyjaciółkę niewiele zmieni. Przebywanie z Ashley było jak stąpanie po linie nad przepaścią – niezwykle ekscytujące, ale też śmiertelnie niebezpieczne, gdy na przykład trafiało się na TE dni.

Dotarłyśmy do jej domu taksówką, bo – jak twierdziła przyjaciółka – „zależy jej na czasie”, chociaż ja twierdzę, że powód był zgoła odmienny i brzmiał mniej więcej tak: „Nie mam na co wydawać kieszonkowego, więc chociaż dam zarobić taksówkarzom”.

Kiedy przekroczyłam próg jej domu, powitał mnie szeroki i serdeczny uśmiech pani Ellison.

– Dzień dobry, Rose. Dziś twój wielki dzień. Wszystkiego najlepszego. – Podeszła i przytuliła mnie tak mocno, że niemal wycisnęła ze mnie całe zalegające w płucach powietrze. W takich momentach żałowałam, że nie mogę spędzić tego dnia z moją mamą. Że… jej tutaj nie ma.

Z serdecznym, ale chyba zbyt mało radosnym uśmiechem podziękowałam za życzenia.

– Mam nadzieję, że spodoba ci się prezent przygotowany przez Ashley.

– Z pewnością! – Odparłam i powędrowałam do pokoju przyjaciółki. Wielką przestrzeń wypełniały jaskrawe kolory i tapeta z krajobrazem Japonii za łóżkiem. Ojciec dziewczyny był z krwi i kości Azjatą, przez co jego córka także odziedziczyła skośne oczy i jasną cerę.

– Rozsiądź się wygodnie w fotelu, a ja cię pomaluję. – Wskazała na puchate siedzisko, ustawione przed telewizorem, a potem sięgnęła po pilota i włączyła odbiornik.

– Idziemy na imprezę? – zapytałam, widząc, jak podchodzi do mnie z kuferkiem wypełnionym po brzegi kosmetykami.

– Imprezę? – Zmarszczyła brwi. – Możesz tak to nazwać.

Bez słowa przetarła mi twarz wacikiem nasączonym tonikiem. Pachniał lawendą i musiałam przyznać, że było to całkiem przyjemne doznanie. Rzadko się malowałam, a jeśli już, podkreślałam jedynie oczy tuszem i kreską. Wczoraj jednak Ashley prosiła, bym nie robiła makijażu, co dla mnie oznaczało mniej więcej dziesięć dodatkowych minut snu. Nie musiała dwa razy powtarzać.

Siedziałam teraz wygodnie, podczas gdy przyjaciółka nakładała na moją twarz przeróżne specyfiki i konsystencje. Zerknęłam na program nadawany w telewizji. Był to show „Kolacja z gwiazdą” emitowany przez jedną z popularnych stacji rozrywkowych w kraju. Często zasiadałyśmy w sobotnie wieczory z paczką popcornu i watą cukrową w pudełku, śledząc losy szczęśliwców, którzy znaleźli się w programie, by nie tylko mieć okazję poznać swojego idola na żywo, ale również wybrać się z nim na kolację. W kilku poprzednich odcinkach wystąpiły takie gwiazdy jak Maria Hoolden, Peter Osman czy Nick Stone z zespołu Belly Rock. Dzięki nim program osiągał szczyty popularności.

Dziś emitowali powtórkę sprzed tygodnia, w której gwiazdą był Eric May, a szczęśliwa Amerykanka imieniem Monica właśnie rapowała jeden z jego kawałków, walcząc tym samym o kolację przy świecach z jednym z najprzystojniejszych wokalistów w kraju.

Znałam finał tej historii, nie przeszkadzało mi to jednak, by z ekscytacją kibicować dziewczynie. W ostatniej chwili, gdy już chciałam pokazać gest zwycięstwa, Ashley uprzedziła mnie:

– Nie waż się ruszać… Chyba że chcesz, by szminka w kolorze wiśni wylądowała na twoim czole.

Zdziwiły mnie dwie rzeczy. Szminka, której prawie w ogóle nie używałam. A także fakt, że przyjaciółka zdawała się kończyć cały make-up.

Wykonała kilka poprawek i podała mi lusterko.

– Ożeż! Wyglądam jak… nie ja – stwierdziłam z uznaniem.

– Jak ty, tylko ciut bardziej kobieco – odparła, a potem rzuciła na moje kolana czarny, wiązany przy szyi top. – Jeansy, które masz na sobie, będą okej, więc zmień jedynie górę.

***

Wysiadłam z taksówki, która zawiozła nas do jednej z bogatych dzielnic miasta. Mieściło się tutaj sporo markowych sklepów, wysokich biurowców, a także, jak zorientowałam się po chwili, studio, w którym kręcili „Kolację z gwiazdą”.

Dźwięki miasta zagłuszały niemal wszystkie moje myś­li, lecz Ashley nie spieszyła z wyjaśnieniami. Zerknęła na mnie, gdy tylko taksówkarz odjechał i ponagliła mnie gestem dłoni.

– Szybciej, Rose. Mamy niewiele czasu – rzuciła tylko i już szła w kierunku wysokiego przeszklonego budynku z logo ShowTVHere. Zanim zdołałam się poruszyć, minęło kilka długich sekund, ale po chwili już goniłam przyjaciółkę.

– Czy idziemy tam, gdzie myślę, że idziemy? – sapałam bez ładu i składu, starając się zrównać z nią krok. Ashley właśnie sprawdzała coś w telefonie. Zdawała się w ogóle mnie nie słuchać. Dotarłyśmy do skrzyżowania i w ostatniej chwili powstrzymałam ją przed wyjściem na jezdnię.

– A tak, czerwone. Trzeba czekać – zreflektowała się i posłała mi krzywy uśmiech.

– Dowiem się, czy się nie dowiem? – ciągnęłam.

– No przecież, że się dowiesz. Cierpliwości, księżniczko.

Przewróciłam oczami, bo ta ksywka doprowadzała mnie do szału. Ashley czasem nazywała mnie księżniczką, głównie przez wzgląd na moje długie jasne włosy i niebieskie oczy, a także dziecięce rysy twarzy, które moim zdaniem nie były moją mocną stroną. Jako zbuntowana nastolatka czasem mocniej malowałam oczy, ale działo się to niezwykle rzadko, bo dziesięć minut snu, które musiałam urwać z każdego poranka, nie wydawały się tego warte.

Światło zmieniło się na zielone, więc w tłumie wiecznie gdzieś spieszących ludzi przeszłyśmy przez skrzyżowanie. Ashley wciąż milczała, ale im bliżej byłyśmy studia, tym coraz bardziej zdawałam się przekonana, że moja przyjaciółka jest czarodziejką. Zdobycie wejściówek do programu zwykle graniczyło z cudem, więc albo Ashley dokonała niemożliwego, albo to ja wciąż przekręcałam się w swoim łóżku z boku na bok.

Zatrzymałyśmy się dokładnie w tym miejscu, w które wpatrywałam się od dobrych kilku minut, a drzwi wejściowe do studia telewizyjnego zdawały się wzywać nas do środka.

Wreszcie przyjaciółka odetchnęła z ulgą, wyjęła z dłoni dwa skrawki papieru, które chyba były wejściówkami, i oświadczyła:

– Wszystkiego najlepszego, Rose. Zapraszam cię do programu „Kolacja z gwiazdą”!

***

Sala powoli zapełniała się ludźmi, którzy wydawali się nie mniej podekscytowani niż my. Byli wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Minimalny wiek osób biorących udział w nagraniu wynosił osiemnaście lat, miałam więc to szczęście, że dziś pełnoprawnie mogłam tutaj wejść. Ashley była ode mnie kilka miesięcy starsza, więc ona również nie miała z tym problemu.

Półokrągłe trybuny otaczały srebrną interaktywną scenę, na której za chwilę będzie działa się cała magia. Teraz ustawiono tam przynajmniej z tuzin kamer. Razem z Ashley siedziałyśmy w środkowym rzędzie, na wprost od wejścia, z którego wyłaniała się gwiazda tuż po zapowiedzi prowadzącej, Amanday Fool, która zdawała się stworzona do tej roli. Była nie tylko błyskotliwa i przebojowa, lecz także niezwykle dociekliwa, bo wydobywała z ludzi wszystkie tajne sekrety i dzieliła się nimi z publicznością. To chyba dzięki swojej niezawodnej gadce dostała pracę w tym show. Kątem oka spostrzegłam ją, gdy przemknęła przez scenę, przekazując jakieś informacje do mikrofonu przypiętego do swojej jaskrawożółtej bluzki.

Znałam schemat programu. Nie był on nadawany na żywo, mimo że właśnie tak to wyglądało. Odcinki kręcone były z przynajmniej miesięcznym wyprzedzeniem, a wygrana kolacja odbywała się kilka dni po nagraniu show. Oczywiście ona także była filmowana, niemniej jestem przekonana, że większości szczęśliwców, którzy mogli spotkać swojego idola na żywo, niemal w ogóle to nie przeszkadzało. Gościem tego odcinka ma być wspaniały wokalista John Gilbert, wiem o tym, bo zapowiedzi odcinków wstawiane są na stronę internetową programu z miesięcznym wyprzedzeniem.

W napięciu oczekiwałyśmy na rozpoczęcie nagrania. Tymczasem wymieniałyśmy z Ashley uwagi na temat wielkiego i doskonale oświetlonego studia.

– Jak udało ci się dostać te wejściówki? – zapytałam, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu, że naprawdę tutaj jestem.

– Po prostu mam szczęście i ojca, który ma trochę kontaktów tu i tam.

Nie musiałam jej chyba mówić, że prezent, który mi zafundowała, okazał się strzałem w dziesiątkę. Obie uwielbiałyśmy ten show, niezależnie od tego, kto był gwiazdą programu, a przecież John znany był z takich hitów jak One more step czy Love me baby, które nadawano w radiu niemal na okrągło.

Po kilku minutach na scenę wyszła prowadząca. Ogniste czerwone włosy okalały jej uśmiechniętą młodą twarz, a w dłoni trzymała notatki, w które zajrzała, zanim się z nami przywitała.

– Witam wszystkich państwa, nazywam się Amanda Fool i jestem prowadzącą program „Kolacja z gwiazdą”. – Dobrze znałam jej głos, był przyjemny, ale też lekko zadziorny. Gdy mówiła, starała się objąć spojrzeniem jak największą liczbę osób. Przez moment zastanawiałam się, ilu jest tu widzów, ale gdy zatrzymałam się na szacowaniu, że osób może być nawet więcej niż sto, Amanda odezwała się ponownie: – Muszę poinformować publiczność o pewnej zmianie. Wiem, że wielu z was przybyło tutaj z myślą, że naszym gościem będzie dobrze wszystkim znany John Gilbert. Niestety wokalista wczoraj wieczorem złamał nogę. Nie pojawi się dzisiaj w naszym studiu, ale nie martwcie się, gdy tylko dojdzie do pełni zdrowia, obiecał wystąpić w show. Zachowajcie wasze wejściówki, będą ważne przy kolejnych nagraniach z Johnem. Mam nadzieję, że chociaż w ten sposób wynagrodzimy wam dzisiejszą nieobecność gwiazdy.

Po sali przemknął cichy pomruk. Ludzie kiwali głowami, jakby godzili się na taki układ, chociaż po grymasach, które uwidoczniły się na wielu twarzach, widać było zawód.

– Mieliśmy odwołać nagranie, ale udało mi się namówić inną gwiazdę do udziału w programie – ciągnęła Amanda, a tłum momentalnie przycichł. – To jeszcze początkujący muzyk, ale ja i moi współpracownicy wróżymy mu wspaniałą karierę. Mam nadzieję, że damska część widowni będzie dziś usatysfakcjonowana, bo w programie wystąpi Jared Woolf!

Z gardła wyrwał mi się jęk. Popatrzyłam na Ashley, a ona na mnie. Chyba obie wyglądałyśmy na równie zszokowane. Momentalnie oczy zaszły mi wilgocią. Woolf?! Nie mogłam w to uwierzyć. Mój oddech przyspieszył, nie rejestrowałam nawet tego, co w tym czasie robi reszta widowni. Byłam w szoku. W totalnym, pełnym zachwytu i uwielbienia szoku. Już chciałam się uszczypnąć, gdy dobiegł do mnie sygnał dźwiękowy.

Kamery zostały włączone, a Amanda błyskawicznie odwróciła twarz w stronę jednej z nich. Skleiła to samo przywitanie, które recytowała na początku każdego odcinka: „Dobry wieczór, witamy w programie »Kolacja z gwiazdą«, gdzie spełniamy wasze marzenia”. Potem dodała coś jeszcze, ale tak mi szumiało w uszach od informacji, którą usłyszałam, że ledwie byłam w stanie trzeźwo myśleć.

– Rose, hej, w porządku? – Twarz Ashley była tuż przed moją, a ja starałam się zapanować nad oddechem. Zaczęłam mrugać szybciej, by odgonić łzy wzruszenia i starałam się skupić na słowach prowadzącej, która ciągnęła:

–… zapewne już wiedzą, na czym polega nasz show, ale dla przypomnienia wspomnę tylko, że program opiera się na quizie. Po wyłonieniu kilku szczęśliwców zadawane im będą pytania, a każde z nich przybliży naszych szczęśliwców do idola dzisiejszego odcinka. Oprócz pytań pojawią się również kreatywne zadania, którym trzeba będzie podołać, by zdobyć najwyższą z nagród: kolację z gwiazdą! – Ostatnie słowa wybrzmiały tak głośno, że niemal zrównały się z wiwatem tłumu.

Nie byłam pewna, czy Amanda zdążyła już przedstawić dzisiejszego gościa, lecz postanowiłam niczego po sobie nie pokazywać. W napięciu śledziłam przebieg wydarzeń. Nagle światła przygasły, salę spowił chłodny półmrok przebijany niebieskim i fioletowym światłem. Scena, na której stała Amanda, zaczęła przypominać gwiezdne niebo, a cały mój stres dodatkowo podbijała cicha melodia wygrywana na bębenkach.

I znów usłyszałam głos prowadzącej, tym razem spokojny, przepełniony cichym podnieceniem i zachwytem:

– Przed państwem najprzystojniejszy młodzieniec w Nowym Jorku, Jared Woolf!

Wybrzmiały oklaski i wiwaty, światło rozbłysło jasnym blaskiem i na scenę, która zmieniła się w lśniącą imitację parkietu, wyszedł on. Wyglądał dokładnie tak samo jak na filmikach, teledyskach i zdjęciach. Wysoki niczym dąb poruszał się ze spokojem i luzem, a gdy patrzył w stronę trybun, miałam wrażenie, że głębiny jego tęczówek pochłaniają mnie do reszty. Zmierzwione jasne włosy opadały mu na oczy. Odgarnął je i zbliżył do ust trzymany w dłoni mikrofon:

– Dobry wieczór wszystkim, dobry wieczór Amando. Dziękuję za zaproszenie do programu. – Głos miał niski, dźwięczny i niezwykle pociągający. Cieszyłam się, że siedzę, bo gdybym stała, omdlenie byłoby dużo bardziej niebezpieczne.

– To ja dziękuję za przybycie! – odparła uśmiechnięta Amanda. – Miło mi gościć wschodzącą gwiazdę muzyki. Jestem przekonana, że za kilka miesięcy twój grafik będzie tak napięty, że będę musiała prosić o nagranie z dwuletnim wyprzedzeniem – zażartowała, a tłum roześmiał się ciepło. Jared też się zaśmiał, a ja miałam wrażenie, że mogłabym słuchać tego dźwięku w zapętleniu przez cały dzień. Nie… raczej przez miesiąc, a najlepiej, by zapętlono go w mojej głowie na stałe.

Byłam szurnięta. Zdrowo i po całości. Wiedziałam o tym. Co jednak mogłam poradzić, gdy ten chłopak tak na mnie działał?

Do rzeczywistości znów sprowadził mnie rozentuzjazmowany ton prowadzącej.

– Zanim zaczniemy zabawę, czas na piosenkę! – zawołała, a na scenę wybiegł jeden z jej pomocników, podając Jaredowi gitarę oraz stojak na mikrofon. Elementem każdego show był krótki występ gwiazdy. I tym razem nie mogło być inaczej.

Po chwili wybrzmiały pierwsze dźwięki piosenki Kiedy cię spotkam, a ja modliłam się o to, by nie posikać się z wrażenia. Światła ponownie przygasły, ale tym razem miały cieplejszy odcień. Zerknęłam na Ashley, która uśmiechała się z zadowoleniem. Była z siebie dumna, i wcale jej się nie dziwiłam. Sprawiła, że ten dzień stał się najbardziej wyjątkowy od momentu mojego poczęcia.

Kolejny raz usłyszałam głos Woolfa na żywo i ponownie gęsia skórka pojawiła się na całym moim ciele. Dosłownie całym. Miałam wrażenie, że ta chwila jest zbyt krótka, że ta muzyka powinna płynąć przez cały czas. Nadawać sens mojemu istnieniu i sprawiać, że będę oddychać pełną piersią. Ale utwór dobiegł końca, a Woolf odstawił gitarę na stojak. Po chwili asystent Amandy ponownie się pojawił tylko po to, by zabrać instrument i zniknąć za sceną.

Prowadząca znów zbliżyła mikrofon do ust.

– Dobrze, przejdziemy do wyboru śmiałków, którzy chcą się podjąć walki o kolację z naszym gościem, Jaredem Woolfem! – oświadczyła, przechadzając się po scenie. Jej masywne obcasy wydawały rytmiczny dźwięk, który brzmiał niczym stary mosiężny zegar odmierzający czas. – Bardzo proszę o to, by osoby, które chciałyby wziąć udział w rywalizacji, wyjęły spod swojego krzesła pilota. Jest na nim niewielka klawiatura, której użyjecie w celu wpisania odpowiedzi na zadane przeze mnie pytanie. Sześć osób, którym uda się najszybciej podać poprawną odpowiedź, będzie mogło wziąć udział w rywalizacji.

Mimowolnie rozejrzałam się dookoła, niemal wszystkie dziewczyny w zasięgu mojego wzroku trzymały w dłoniach urządzenie. Jedynie Ashley wciąż siedziała z dłońmi splecionymi na kolanach i najwidoczniej nie chciała brać udziału w rywalizacji. Przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego, ale szybko doszłam do wniosku, że powinnam oczyścić umysł i skupić się na zadaniu.

Sięgnęłam po urządzenie i w oczekiwaniu na pytanie cała się spięłam.

– Gotowi? – Amanda wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Moje pytanie brzmi: Jaka jest pełna data urodzenia Jareda Woolfa?

Niemal prychnęłam, bo pytanie było tak oczywiste, jak dwa plus dwa albo fakt, że Ziemia jest okrągła. Wystukałam w klawiaturze zestaw cyfr. Jared urodził się piątego maja, ja natomiast piątego czerwca – co z tego, że w innym roku.

Po chwili rozbłysnął ekran, który do tej pory był ukryty za sceną. Wskazał numery siedzeń, z których padło sześć najszybszych i poprawnych odpowiedzi: 12, 37, 59, 72, 80, 88. Zmarszczyłam brwi, a potem zerknęłam na numer swojego siedzenia. Jeśli oczy mnie nie myliły, byłam jedną z wybranych, dokładnie z numerkiem pięćdziesiątym dziewiątym. Amanda pogratulowała wszystkim biorącym udział w pierwszej próbie, a potem zaprosiła na scenę osoby siedzące na wskazanych miejscach.

– Na co czekasz, Rose?! Idźże wreszcie! – ponagliła mnie przyjaciółka.

Szybko otrząsnęłam się z paraliżu, który zawładnął moim ciałem i na drżących nogach zeszłam po schodkach w stronę sceny. Nie miałam pojęcia, dlaczego, ale bałam się spojrzeć w stronę Jareda, dlatego unikałam patrzenia w tamtym kierunku.

Gdy cała nasza szóstka stanęła już obok Amandy, z głoś­ników popłynęła dobrze znana mi melodia. Odtwarzano ją w każdym z odcinków tuż po wyborze szóstki szczęś­liwców. Pod naszymi stopami rozbłysły różnokolorowe światła. Pode mną było fioletowe. Pozostałe dziewczyny miały żółte, zielone, niebieskie, czerwone i pomarańczowe. Doskonale wiedziałam, że od teraz te kolory będą się z nami przemieszczały. Magia interaktywnej sceny.

– Gratuluję wam szybkich i prawidłowych odpowiedzi, dziewczyny. – Amanda pokiwała z uznaniem głową.

Uśmiechnęłam się z wysiłkiem do moich rywalek.

– Chciałabym, żebyście powiedziały o sobie kilka słów. Skąd jesteście, czym się interesujecie, co robicie w życiu, dlaczego chciałybyście wygrać randkę z naszą gwiazdą? – ciągnęła prowadząca. Po chwili na dużym ekranie wyświet­liły się nasze twarze. Amanda podała mikrofon pierwszej z brzegu dziewczynie, a jej trójkątna twarz i pofarbowane na platynowy blond włosy niemal w całości wypełniły ekran.

– Nazywam się Diana Rice. Mam dwadzieścia lat i pracuję w kwiaciarni mojej ciotki. Uwielbiam zajmować się roślinami, a jeszcze bardziej uwielbiam muzykę Jareda Woolfa. Jestem twoją wielką fanką, odkąd wypuściłeś pierwszy singiel! – Skierowała te słowa do wokalisty, na co ten skinął głową w wyrazie wdzięczności. – Chciałabym wygrać tę rywalizację, bo rozmowa w cztery oczy byłaby spełnieniem moich marzeń.

Aż mnie ścisnęło w środku, gdy spostrzegłam, jak się do niego szczerzy. Czyżbym naprawdę była zazdrosna? Rany, przecież nie powinnam rościć sobie do chłopaka żadnych praw. Mimo wszystko nic nie mogłam poradzić na to, że najchętniej wydrapałabym dziewczynie oczy własnymi krótko przyciętymi paznokciami.

Mikrofon powędrował do kolejnej uczestniczki. Miała na imię Patricia i uwielbiała zwierzęta. Miała dwa koty i trzy psy i w sumie tyle zapamiętałam z jej przemówienia, bo moje spojrzenie znów powędrowało w stronę Jareda. Zdawał się słuchać każdej wypowiedzi i patrzył na dziewczynę, która właśnie się przedstawiała. Na samą myśl o tym, że za chwilę nasze oczy się spotkają, moje policzki wrzały gorącem.

Po Patricii były jeszcze: Melissa, Victoria i Pamela, aż wreszcie mikrofon trafił do moich dłoni. Spuściłam wzrok, bo przez całe to wlepianie się w Jareda nawet nie ułożyłam w głowie krótkiej autoprezentacji. Musiałam jednak coś powiedzieć, bo oczy wszystkich zgromadzonych na sali osób, a także kamer i samego Woolfa, skierowane były teraz na mnie.

– Nazywam się Rose Heller. Dziś skończyłam osiemnaście lat i jestem bardzo szczęśliwa, że… że mogłam, że tu jestem. – Dłonie lepiły mi się od potu, niemniej wiedziałam, że powinnam powiedzieć coś więcej. Uniosłam spojrzenie wprost na Jareda. Patrzył na mnie, a kącik jego ust lekko zadrżał. Chyba coś mi się przewróciło w żołądku. Widział mnie. Naprawdę mnie widział. – W przyszłości mam zamiar leczyć ludzkie głowy… to znaczy… – nie powinnam chyba była aż tak brnąć w przyszłość, ale skoro już zaczęłam – chciałabym zostać terapeutką.

– Bardzo ciekawe marzenie – zauważyła Amanda. – Mam nadzieję, że nią zostaniesz. A teraz zdradź nam jeszcze, dlaczego chciałabyś wygrać kolację z gwiazdą?

Rozejrzałam się po skupionych na mnie twarzach, a potem znów wlepiłam wzrok w podłogę, wybierając najbardziej rozsądną opcję, a przynajmniej tak brzmiała ona w mojej głowie, zanim ją wypowiedziałam:

– Chciałabym wygrać, ponieważ mocno wierzę w przeznaczenie.

Przez salę przemknęła fala śmiechu. Nawet Amanda wyglądała na rozbawioną. Nie byłam w stanie spojrzeć na Jareda. Za mocno krępowała mnie własna głupota.

– No dobrze, zacznijmy zabawę! – ogłosiła Amanda, a z głośników znów popłynęła muzyka. Nasza szóstka zajęła wyznaczone miejsca. Podłoga zmieniła się teraz w coś na kształt szachownicy, z tą różnicą, że każda z nas miała przed sobą sześć pól obramowanych przynależącym do nas kolorem. Stałyśmy w półkolu, dzięki czemu droga każdej z nas prowadziła do stojącego na środku sceny Jareda.

Wręczono nam małe tablety, każdy w kolorze pasującym do pola.

– Będę zadawała wam pytanie, a wy musicie jak najszybciej wpisać odpowiedź. System sam obliczy czas reakcji. Pole wypełni się kolorem tylko wtedy, gdy odpowiedź będzie poprawna. Dopiero wtedy możecie na nim stanąć, tym samym zbliżając się do gwiazdy.

Dobrze znałam zasady gry, ale nie przeszkadzało mi to, że Amanda powtarza instruktaż. Dzięki temu mogłam bez skrępowania przyglądać się sylwetce wokalisty, który sprawiał wrażenie szczerze zainteresowanego słowami prowadzącej.

– Przypominam, że podanie błędnej odpowiedzi skutkuje eliminacją z tej konkurencji i powrotem na trybuny. Przykro mi, takie są zasady. – Amanda puściła oko do kamery, a mnie przeszedł dreszcz.

Obróciłam się w stronę Ashley. Przyjaciółka pokazała, że trzyma za mnie kciuki i uśmiechnęła się szeroko. Skinęłam głową, chociaż serce boleśnie obijało mi się o żebra.

– To jak? Gotowe? Może pierwsze pytanie zada nasza gwiazda? – zaproponowała prowadząca i nie czekając na odpowiedź, podała Jaredowi mikrofon.

Amanda lubiła prowadzić show w nieprzewidywalny sposób. Nigdy nie wiedziałam, o co zapyta, a także kogo i kiedy. Czasem podchodziła nawet do trybun, by wytypować osobę, która zechce wymyślić coś ciekawego. Nie brakowało tu adrenaliny. Mogłabym napełniać nią słoiki i gromadzić w piwnicy.

– No dobrze – odezwał się Jared. – Moje pytanie brzmi: Jak nazywa się ostatni kawałek zamykający moją debiutancką płytę?

Rozluźniłam spięte ramiona i lekko uniosłam kąciki ust w górę. Kawałek nosił nazwę The end. Gdyby zapytał, mogłabym nawet odśpiewać z pamięci cały tekst, i to od tyłu. Wstukałam odpowiedź i jako pierwsza wykonałam krok do przodu. Za mną zrobiły to pozostałe dziewczyny, a na sali wybrzmiały oklaski,

– Poprawna odpowiedź wszystkich uczestniczek! Brawo – zawołała Amanda. – To dopiero rozgrzewka. Teraz moja kolej.

Wciągnęłam do płuc powietrze. Pamiętałam, że prowadząca lubiła zadawać podchwytliwe pytania, więc zależało mi na jak najdokładniejszym zrozumieniu jej wypowiedzi.

– Gdzie urodził się Jared?

Pytanie brzmiało bardzo prosto. Po wpisaniu go w wyszukiwarkę internetową na kilku pierwszych pozycjach pojawiłoby się „Nowy Jork, Stany Zjednoczone”, jednak tylko nieliczni wiedzieli, że tak naprawdę Jared urodził się w Europie, a dokładniej we Francji, skąd pochodziła rodzina jego matki.

Rozejrzałam się dookoła, by sprawdzić, jak z odpowiedzią poradziły sobie pozostałe dziewczyny. Cztery z nich wykonały krok do przodu. Jedna podała błędną odpowiedź. Z głośników wybrzmiały smutne nuty, a Amanda z żalem popatrzyła na uczestniczkę.

– Bardzo mi przykro, Victorio, ale tym razem się pomyliłaś.

Dziewczyna ciężko westchnęła, jednak najwyraźniej znała zasady gry. Odwróciła się i pomaszerowała na swoje miejsce na trybunach, gdzie na powrót zasiadła.

– Może wyjaśnisz wszystkim, gdzie właściwie się urodziłeś. W internecie krążą przynajmniej dwie wersje wydarzeń. – Prowadząca podeszła do Jareda i uśmiechnęła się zachęcająco.

– Oczywiście – odparł Woolf i spojrzał w stronę dziewczyny która odpadła. – Gdy moja mama była w ciąży, wyjechała do rodziny na krótkie wakacje. Do porodu pozostał jej ponad miesiąc, więc chciała te ostatnie chwile spędzić ze swoją rodziną. Moi dziadkowie, ci od strony mamy, są Francuzami. I to właśnie tam mama miała spędzić tydzień. Sprawy przybrały jednak inny obrót. Urodziłem się wcześniej, niż zakładali lekarze, i jak niewielu wie, właś­nie w szpitalu we Francji. Dwa tygodnie później mama musiała wrócić do Nowego Jorku, oczywiście w pakiecie z noworodkiem. Od dziecka wychowywałem się w Stanach. Ale odwiedzam z mamą czasem Francję.

Słuchałam z wypiekami na policzkach, mimo że już kiedyś, w jednym z pierwszych wywiadów, Jared opowiedział tę historię. Doskonale pamiętam, że rozmowa udostępniona była przez jakiegoś mało znanego youtubera. Nie wiem nawet, czy jest jeszcze dostępna w sieci.

– Cudownie! – stwierdziła prowadząca, już po chwili zadając kolejne pytanie. Dotyczyło ono instrumentów, na których Jared potrafił grać, a mówiąc dokładniej, należało je wymienić. Pewnym było, że prócz gry na gitarze potrafi również pięknie wygrywać na pianinie, a kilka miesięcy temu dodał na Instagramie zdjęcie swojego pokoju. Na jednej ze ścian widziałam ukulele. Zastanawiałam się przez moment, czy i tego instrumentu kiedykolwiek używał.

Diana podała już prawidłową odpowiedź i przeszła na kolejne pole. Uderzenia gorąca zalewały mnie od czubka głowy aż po palce stóp. Nie byłam w stanie opanować drżenia dłoni nad niewielkim dotykowym ekranem, gdzie należało wpisać tekst.

Usłyszałam sygnał zwiastujący złą odpowiedź i już wiedziałam, że jedna z dziewczyn odpadła. Kątem oka spostrzegłam, że była to ładna brunetka o morskich oczach i wielkich okrągłych okularach, prawdopodobnie Patricia.

Napięłam wszystkie mięśnie, a potem wystukałam kilka liter. Wcisnęłam przycisk zatwierdzający odpowiedź i niemal wstrzymałam oddech.

Pole przede mną wypełniło się fioletowym kolorem.

Wypuściłam z ust powietrze i zrobiłam krok w przód. Spojrzałam w stronę Jareda, a on właśnie się do mnie uśmiechał.

Uśmiechał się. Do mnie.

Chyba oszaleję. Jak dziecko, które spędzi weekend w Dis­neylandzie.

Pokręciłam głową na boki. Nie wiem, po co w ogóle to zrobiłam. Powinnam była również odwzajemnić uśmiech albo przynajmniej postarać się nie wyjść na idiotkę. Miałam ochotę sobie przywalić, słowo. Zanim zdążyłam do reszty zbesztać się mentalnie, Amanda znów pogratulowała nam odpowiedzi, a Patricię pożegnała smutnym spojrzeniem.

Kolejne pytania dotyczyły ulubionego muzyka – Machine Gun Kelly, wzrostu – sto osiemdziesiąt siedem centymetrów, ulubionego fast foodu – pizza z ananasem (przy tym pytaniu odpadła Melissa).

Przed ostatnim zadaniem Amanda oświadczyła, że teraz będzie brany pod uwagę czas, więc ostatnia z nas – ta, której najdłużej zajmie wystukanie prawidłowej odpowiedzi – odpadnie. Chyba że nie udzieli jej wcale – wtedy też odpadnie.

Zostałyśmy we trzy: Diana, Pamela i ja. Interaktywna podłoga zmieniła się na gładką czerń, a na ekranie wyświetlił się czas odpowiedzi każdej z nas. Jeden z nich otoczony był czerwonym kółkiem.

– Przykro mi, Pamelo – odezwała się Amanda. – Zaszłaś tak daleko, ale byłaś najwolniejsza, dlatego musisz wrócić na miejsce. Do kolejnego etapu przejdą: Diana i Rose!

Wybrzmiały oklaski, a ja znów poczułam na sobie wzrok Jareda. Oddałyśmy też tablety asystentom Amandy, bo – jak stwierdziła sama prowadząca – nie będą nam one potrzebne.

– W tej konkurencji przyznamy dziewczynom punkty za wykonane zadanie – ogłosiła. – Konkurencja będzie polegała na wcieleniu się w rolę stylisty naszej gwiazdy i wybraniu mu stroju na krótki pokaz mody w naszym studiu. Każda z was będzie miała dokładnie dwie minuty na dobranie odpowiedniej stylizacji i zaprezentowanie jej naszemu gościowi. Sam Jared Woolf przyzna dziewczynom punkty.

Ten etap programu też doskonale znałam. Amanda posłużyła się tym zadaniem w piętnastym odcinku drugiego sezonu, gdy gwiazdą była modelka Addie Robbins. Za chwilę wbiegniemy do wielkiej garderoby. Pamiętałam, że najładniejsze rzeczy są na samym jej końcu, więc miałam zamiar od razu tam się skierować.

Gdy tylko Amanda zaczęła odliczanie, pobiegłyśmy za jej asystentem do garderoby. Za nami wbiegł kamerzysta, a dwóch innych stało już w pomieszczeniu, śledząc nasze ruchy na swoich kamerach. Nad wejściem wisiał ogromny elektroniczny zegar z czerwonymi cyframi, dzięki któremu wiedziałam dokładnie, ile czasu pozostało. W przypadku spóźnienia od razu byłam na przegranej pozycji, musiałam więc wykorzystać całą moją energię na szybkie wybranie czegoś genialnego.

Zdecydowałam się na czarne poszarpane spodnie z niskim stanem, do tego siateczkowa koszulka na guziki, czerwona apaszka i czerwone lakierowane buty – połączenie luzu i elegancji. W mojej wizji Jared wyglądałby świetnie. Nie, żeby bez tego wyglądał gorzej, byłam nawet święcie przekonana, że ubrany w zestaw skórek po bananach zbierałby achy i ochy wszystkich zapatrzonych w niego fanek.

Zanim się obejrzałam, nasz czas prawie się skończył. W locie chwyciłam jeszcze metaliczny pasek z ciekawym motywem wilka i zziajana wybiegłam z garderoby. Musiałyśmy oddać stroje w ręce asystentów, by to oni przekazali je Jaredowi. W tym czasie my zajęłyśmy miejsca na scenie obok Amandy.

Po chwili parkiet zamienił się w coś na kształt wybiegu modowego, a z głośników popłynęła energiczna muzyka. Sylwetka Jareda wyłoniła się z cienia, a wszystkie światła padły na stylizację. Tłum oszalał, a serce w mojej piersi na powrót sprawdzało wytrzymałość żeber. Jared zerknął na każdą z nas, ale jego marsowa mina nie zdradzała nawet cienia emocji. Obrócił się, prezentując cały ubiór, który dla niego przygotowałam (tak, ja!) i wyszedł, a po kilku minutach powtórzył czynność, tym razem wychodząc w stroju wybranym przez Dianę. Moja rywalka postawiła na czerwony garnitur, do tego mokasyny i kapelusz. Chyba również wiedziała, że czerwień to jego ulubiony kolor.

Musiałam przyznać, że w obu stylizacjach Woolf prezentował się zabójczo przystojnie, przez co niemal nie mogłam oderwać od niego spojrzenia. Nie mogłam też oddychać ani trzeźwo myśleć. Może rozpylili w garderobie gaz otumaniający?

Moje emocje buzowały pod skórą jeszcze przez kilka minut po tym, jak wokalista zszedł ze sceny, a ta na powrót przypominała zwyczajny drewniany parkiet. Amanda zabawiała widownię ciekawostkami na temat naszego gościa, a jej asystenci wnieśli dwa zestawy ubrań zawieszone na białej przesuwnej ściance. Na ekranie za naszymi plecami na powrót wyświetlono filmik z minipokazu Jareda.

Wreszcie Woolf ponownie pojawił się na scenie, był w tym samym ubraniu, które miał na sobie wcześniej. Podszedł do ścianki ze stylizacjami, a Amanda poprosiła, by dokładnie się zastanowił i wybrał jedną z nich.

Stałyśmy bokiem do wokalisty, a Diana szczerzyła się do niego jak mysz do sera. Zastanawiałam się, czy to z nią jest coś nie tak, czy ze mną. Może ja również powinnam robić z siebie pośmiewisko na skalę całej Ameryki? Ale jaki miało to sens, skoro nie było gwarancji, że na Jareda działają takie numery?

Amanda podeszła do wokalisty i zawiesiła mu dłoń na ramieniu.

– I jak oceniasz obie stylizacje? Czy któraś skradła twoje serce? – zapytała zadziornie.

Jared uśmiechnął się zadziornie i spojrzał na mnie, a potem na Dianę, zupełnie jakby próbował w ten sposób wyczytać z naszych twarzy, za którą ze stylizacji kryje się każda z nas. W końcu odsunął się o krok, westchnął i stwierdził:

– Obie bardzo mi się podobają. Nie mogę postąpić inaczej, jak tylko ogłosić remis.

Publiczność zaklaskała. Spojrzałam na Dianę, ona na mnie, a nasze twarze były lustrzanym odbiciem tych samych emocji. Zdziwienia, niedowierzania i chyba radości.

– Oj… Jared, masz zbyt dobre serce, i pewnie dlatego nie chcesz odrzucić żadnej z dziewczyn – stwierdziła Amanda i zaśmiała się.

Wokalista uniósł kącik ust w górę, ale nic nie odpowiedział.

– No dobrze, moi drodzy, w tej konkurencji mamy remis. – Prowadząca wyszła na środek sali. Odwróciłyśmy się w jej stronę, a asystenci Amandy wynieśli stolik ze stylizacjami. – Pozostało nam ostatnie zadanie.

Redakcja: Elżbieta Wojtalik-Soroczyńska

Korekta: Adam Kieryluk

Projekt okładki: Andrzej Komendziński

Skład: Amadeusz Targoński | targonski.pl

Opracowanie wersji elektronicznej:

Copyright © 2023 by Agnieszka Karecka

All rights reserved

Copyright © 2023 MT Biznes Sp. z o.o

All rights reserved

Wydanie pierwsze

Warszawa 2023

Ta książka jest dziełem fikcji. Wszelkie odniesienia do wydarzeń historycznych, prawdziwych ludzi lub rzeczywistych miejsc są fikcyjne. Wszystkie imiona, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora i wszelkie podobieństwa do rzeczywistych wydarzeń, miejsc lub osób, żyjących lub zmarłych, jest całkowicie przypadkowe.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją,rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl.

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

MT Biznes Sp. z o.o.

www.wydawnictwoendorfina.pl

[email protected]

ISBN 978-83-8231-298-0

Książka dostępna również w wersji ebook i audio.

epub 978-83-8231-300-0

mobi 978-83-8231-301-7

audio 978-83-8231-299-7