Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Młoda aktorka, Klara, ma szansę zagrać rolę życia w wysokobudżetowej produkcji. Aby przygotować się do tego zadania, wstępuje do wojska, do służby przygotowawczej. Dziewczyna zmienia całkowicie swój sposób bycia, chociaż nie jest jej łatwo. Poznaje nowych ludzi, a także nieustannie walczy z własnymi słabościami. Nie jest prosto przystosować się do zimnego, zdyscyplinowanego środowiska, zwłaszcza że dowódca, pułkownik Zieniewicz, nie pała do niej zbyt wielką sympatią. Jedynie kapitan Nowak wydaje się jej sprzymierzeńcem, a Klara zauważa, że ona także zaczyna coś czuć do tego przystojnego i tajemniczego żołnierza. Czy młoda aktorka jest na tyle zdeterminowana, że może zagrać rolę swojego życia? A co, jeśli jej wrogowie i tajemnice z przeszłości będą to skutecznie utrudniać? Czy miłość, która narodziła się w koszarach, ma szansę na przetrwanie w normalnym świecie? I czy Klara będzie w stanie wybaczyć zadawnione krzywdy oraz błędy popełnione przez bliskich?
Porywający romans i dramat w jednym, plus niesamowity, do bólu prawdziwy klimat wojska. Ta historia porywa od pierwszych stron i pokazuje trudną drogę kobiet w mundurach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 310
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla moich cudownych rodziców
Wszystkie postacie i wydarzenia w książce są fikcyjne.
ROZDZIAŁ 1
When you hurt under the surface
Like troubled water running cold
Well, time can heal but this won’t.
Lewis Capaldi, Before You Go
Teatr. Przypomina mi zapach wytartego dywanu, starego, przykurzonego fotela i drewnianych desek. Gdy zamykam oczy, słyszę trzeszczenie parkietu pod stopami, echo naszych przyciszonych rozmów – i ciszę. Gdy chcę go opisać, na myśl przychodzą mi dziecięce marzenia. Radość i wzruszenie. Światło i ciemność. Wreszcie nadzieje. Nadzieje, które wabiły mnie tutaj, odkąd w dniu moich ósmych urodzin obejrzałam pierwszy w życiu spektakl.
Teatr.
Pytacie, jaki jest w rzeczywistości?
Zupełnie inny.
Uśmiecham się szeroko, pamiętając przy tym o lekkim kołysaniu się w rytm melodii i niezbyt nachalnym, ale wdzięcznym posyłaniu całusów. Lecą prosto na oślepiającą ścianę reflektorów, za którymi znajdują się rzesze, mam nadzieję, usatysfakcjonowanych naszym spektaklem widzów. Stajemy w równym, niemal odmierzonym linijką rzędzie i ostatni raz kłaniamy się przed publicznością. Teraz muzyka wybrzmiewa w triumfalnym tonie, więc przechodzimy do pozdrowień, machając energicznie od prawej do lewej, od lewej do prawej... A potem kurtyna powoli, zdecydowanie zbyt powoli opada.
Stoimy w miejscu i odczekujemy chwilę, wymieniając krótkie spojrzenia. Oddychamy ciężko. Docierają do nas strzępki oklasków, które zawsze wywołują to przyjemne pulsowanie pod skórą. Z bólem uświadamiam sobie, że to ostatni moment, kiedy czuję się częścią tej układanki. Gry, w której przecież potrzebne są wszystkie pionki. Także te szare i niemal niedostrzegalne w gąszczu rażących swoją doskonałością faworytów.
– Wyszło cudownie! – woła rozradowany dyrektor teatru, gdy tylko schodzimy ze sceny.
Ściska tytułową Charlotte i obrzuca ją tanimi komplementami. Potem podchodzi do nas, czyli licznych aktorów odrywających drugoplanowe role. Mówi, że byliśmy niesamowici, że ten spektakl to będzie hit sezonu, a może nawet kilku.
Nie muszę słuchać, by wiedzieć, że za chwilę obieca wszystkim pierwszoplanowe role i sześciocyfrowe sumy na koncie. Nauczona doświadczeniem już nie biorę sobie tego do serca. Jestem zażenowana świadomością, że kiedykolwiek się na to nabierałam.
Rozglądam się po twarzach pozostałych aktorów – to niewielka, aczkolwiek sympatyczna grupa teatralna, na którą w większości składają się młodzi, pełni pasji ludzie. Rozmawiają żywo i analizują najdrobniejsze niedociągnięcia. Nie swoje oczywiście, tylko pierwszoplanowej Honoraty, która wypatruje perfekcji niczym surykatka horyzontu – a to, że stała dwa centymetry za daleko od środka sceny, że się uśmiechała o trzy sekundy za krótko, że błyszczyk powinien być perłowy, a nie perłowo-złoty.
Przewracam oczami i powstrzymuję się, by nie pokręcić głową.
Zdejmuję z włosów wiktoriański kapelusz oraz ściągam długie do łokci rękawiczki, a potem wraz z Darią kierujemy się ciemnym korytarzem do garderoby.
– Przecież w tych ubraniach nie da się oddychać! – mówi, wachlując się bladą dłonią.
Przytakuję. Suknia zbyt mocno opina mnie w talii, abym dała radę powiedzieć cokolwiek więcej. Już moja sześciozdaniowa rola była niezłym wyzwaniem. Głowa boli mnie od mocno ściągniętych pasm. Rozplątuję długie do ramion, jasnobrązowe włosy i rozczesuję je palcami.
W garderobie jesteśmy pierwsze, dlatego zajmujemy najlepsze stanowiska przed szerokim, nieco przybrudzonym lustrem. Pachnie tu kurzem i drewnem, ale wciąż uważam, że mimo to nie jest to wystarczający pretekst, by rozstawiać we wnętrzu różane świece.
– Idziesz wieczorem na piwo? Prusicki wszystkim stawia. Stwierdził, że to najlepiej odegrany spektakl, odkąd przejął ten teatr – rzuca Daria, gdy zaczynam demakijaż.
Kręcę głową i wzdycham z rezygnacją.
– Jestem już umówiona.
– A to szkoda... Z drugiej strony przynajmniej nie będziesz musiała słuchać, jak to Honorata przechwala się swoją rolą. Wcale nie odegrała jej tak dobrze. – Nachyla się w moją stronę. – Ty zagrałabyś lepiej.
Prostuję się na wysokim krześle i posyłam jej zrezygnowane spojrzenie.
– Ale ja nie chodzę na kolacje z dyrektorem – stwierdzam.
– A mogłabyś, jest dopiero po czterdziestce. Gdyby to do mnie się tak przymilał, nie miałabym oporów. – Uśmiecha się chytrze, a ja się krzywię.
Sięgam po płyn i polewam nim grube wełniane waciki. Przecieram twarz, która lepi się od potu i zbyt ciężkiego scenicznego makijażu.
– A tak w ogóle gdzie się wybierasz? – pyta Daria. Przygląda mi się z zainteresowaniem, ponieważ nie udzielam żadnej odpowiedzi. – Na randkę?
– Żartujesz?! Amanda wróciła i robi urodziny, jeśli musisz wiedzieć.
– Ta aktoreczka, która wyjechała do Ameryki i teraz pozuje na czerwonym dywanie w komplecie z Johnnym Deepem i swoimi sztucznymi cyckami?
– Ta aktoreczka była moją dobrą znajomą przez pięć lat studiowania na Akademii Teatralnej w Warszawie, i jej cycki akurat nie są sztuczne.
Daria wstaje z krzesła i ściąga z siebie suknię. Potem nasuwa na szczupłe ciało jeansy i luźną białą bluzkę. Kątem oka obserwuję ją w lustrzanym odbiciu.
– No przecież mówimy o tej samej – rzuca, pochwytując moje spojrzenie. – Mam wrażenie, czy ty jej bronisz? Nie odzywała się do ciebie cztery lata. To chyba wystarczający powód, żeby mieć uprzedzenia.
– Nie przesadzaj. – Przewracam oczami. – Poza tym to chyba miło, że mnie zaprosiła, nie uważasz?
Przygląda mi się w zamyśleniu.
– Czyli to z litości? – pyta.
– Matko, z jakiej litości? Daria, dajże spokój.
Równo o dwudziestej odświeżona i przebrana w najbardziej elegancką z moich wszystkich sukienek, staję przed drzwiami domu Amandy. O, przepraszam, użyłam słowa „dom”? To willa z basenem, którą nie pogardziłby sam Bill Gates. Przy bramie stoi barczysty ochroniarz, a nad dzwonkiem zauważam celującą w moje czoło kamerę.
To jakiś absurd.
Przystrajam się w szeroki uśmiech i macham do niewielkiego ekranu. Po chwili w drzwiach staje Amanda w wydekoltowanej sukni z kieliszkiem szampana w dłoni.
– Klara! – Wita mnie uściskiem i zaprasza do środka. Muszę panować nad mimiką, bo nie spodziewałam się, że aż tak bardzo się zmieniła. Jej długie do pasa blond loki wyglądają, jakby wycięła je z okładki „Vogue’a”, a czerwone napompowane usta pasują do filigranowej twarzy jak masło do nutelli. Mimo to odpowiadam jej uśmiechem i wręczam prezent. Wytrawne wino i perfumy warte połowę mojej miesięcznej wypłaty powinny spełnić jej oczekiwania. Mam nadzieję że wciąż lubi te same.
– Kopę lat! Widziałyśmy się ostatnio... kiedy to było? – Zerka przez ramię, prowadząc mnie długim korytarzem. Z głośników wybrzmiewa Prelude in C Major Jana Sebastiana Bacha.
– Cztery lata temu. Po wakacjach – mówię wesoło, rozglądając się po eleganckim i gustownym wnętrzu. – Zanim wyjechałaś do Ameryki.
Lustruję wzrokiem ozdobione licznymi fotografiami ściany. Amanda w roli tajnej agentki w filmie Agent Y. Amanda w bikini obok Johnny’ego Deepa, jednego z najbardziej cenionych aktorów w Hollywood. Amanda i obsada filmowa nagrodzonego Oscarem filmu Popatrz na mnie, a także o wiele więcej. Wreszcie mój wzrok pada na zdjęcie przestawiające Amandę na odebraniu dyplomu w dzień zakończenia studiów.
Przystaję.
– Tak, to my – mówi tuż nad moim ramieniem. – Pamiętasz, jakie byłyśmy papużki nierozłączki? Nocowałyśmy u siebie przynajmniej dwa razy w tygodniu.
Kiwam głową, bo zalewa mnie potok wspomnień. Amanda była nie tylko niezwykle urokliwa, ale też zdolna. Zapamiętywała tekst, słysząc go raptem kilka razy. Konkurowałyśmy z sobą na większości zajęć, a mimo to nić przyjaźni, która nas wtedy połączyła, zdawała się prawdziwa i wieczna. Zdawała się. Może i okazała się prawdziwa, ale nie wieczna. Została zerwana w momencie, gdy Amanda opuściła nasz kraj, by robić międzynarodową karierę. Co zresztą wyszło jej naprawdę dobrze. Śledziłam jej poczynania z wielkim zaangażowaniem, ale telefony od niej były tak sporadyczne, że czasem zachodziłam w głowę, czy na pewno wybrała prawidłowy numer.
– Piękny dom – mówię, otrząsając się z zamyślenia.
– A tak... – rzuca, łapiąc mnie pod ramię. – To najlepiej strzeżony i monitorowany rejon w całej Warszawie. Dom podobał się rodzicom, więc go kupiłam.
Przytakuję i uśmiecham się lekko. Wcale nie mam ochoty wchodzić do salonu, w którym dostrzegam pozostałych gości. Lena i Nadia machają do mnie z daleka. Studiowałyśmy razem aktorstwo. Reszta to ludzie, których kojarzę jedynie z telewizji albo opowiadań znajomych.
– Czemu wróciliście? – pytam Amandę.
– Ja jestem tu tylko na kilkutygodniowym urlopie, potem lecę do Ameryki. Mam zdjęcia do nowej produkcji z Paulem Scottem w roli głównej, ale rodzice chcą z powrotem na stare śmieci. Ameryka jest dla nich zbyt szybka.
– Jasne, rozumiem. – Wiem, że wcale się nie przechwala, a jedynie stwierdza fakty, mimo to i tak czuję się niezręcznie, słysząc o jej międzynarodowej karierze.
– Klara! – wykrzykuje Lena i podbiega do nas, ciągnąc za sobą Nadię. Obie witają mnie całusem w powietrze obok policzka. – Zastanawiałyśmy się właśnie, czy przyjdziesz.
– Czemu miałabym nie przyjść? – pytam z wymuszonym rozbawieniem.
Kelner przechadzający się z tacą pełną kieliszków zatrzymuje się przede mną. Szybko chwytam jeden. Nie zniosę tego na trzeźwo. Nie ma szans.
– No wiesz... – zaczyna Nadia, gdy przykładam szkło do ust. – Myślałyśmy, że już nie trzymasz z ludźmi... z naszego szczebla.
Niemal krztuszę się szampanem, gdy to słyszę.
– Myślałam, że kończyłyśmy tę samą uczelnię – odpowiadam.
– To prawda, ale my zdecydowałyśmy się na rozwój kariery. – Lena przywołuje na twarz teatralny uśmiech. Śmieją się tylko jej usta, nie oczy. Oszustka.
– Dajcie spokój, dziewczyny – mówi Amanda, opierając dłoń na moim ramieniu. – Bądźcie milsze. Czytałam w gazecie, że dzisiaj odbyła się premiera Charlotte wystawianej przez Teatr Wielki. Grasz tam, prawda, Klaro?
Wpatruję się w przeszklone ściany salonu. Oświetlony basen oraz wypielęgnowany ogród, który w promieniach zachodzącego słońca prezentuje się zbyt pięknie, by można było uznać go za realny, przykuwa moją uwagę bardziej niż to, co mówią dziewczyny.
– A tak, zgadza się. Wszystkie bilety wyprzedały się już przy zakupie online. Spektakl przyjął się fantastycznie – mówię po chwili.
Lena rozgląda się po pokoju, a potem wchodzi w cichy dialog z Nadią. Zupełnie mnie ignorują.
– To świetna wiadomość! – rzuca z entuzjazmem Amanda. Stara się być miła, doceniam to, ale też zdaję sobie sprawę, że moja drugoplanowa rola to żaden powód do dumy. Ludzie z moim wykształceniem osiągają o wiele więcej. Lena zagrała w kilku komediach romantycznych, a Nadia dostała rolę w serialu emitowanym przez jedną z najbardziej prosperujących telewizji. Nie muszę pytać, by wiedzieć. Piszą o tym w gazetach.
– Kiedyś z chęcią wybiorę się na jakiś spektakl – stwierdza Lena. – Jak tylko będę miała trochę więcej wolnego czasu. Teraz jestem zawalona kolejnymi produkcjami.
Przywołuję na twarz wymuszony uśmiech. Nie wiem, co powinnam powiedzieć. Co mówi się takim osobom? Gratuluję? A może... poproszę autograf?
Potem jemy wykwintną kolację, którą obsługa serwuje w pięknym ogrodzie nad basenem. Kelnerzy wciąż przynoszą kolejne butelki wina i maleńkie porcje wymyślnych dań. Rozważam, jak wiele musiałoby mnie to kosztować, gdybym miała za wszystko płacić z własnej kieszeni. Mało rozmawiam, za to dużo słucham, a jeszcze więcej piję, przez co dość szybko popadam w stan błogiego rozluźnienia, i nawet moja tolerancja na głupotę Leny oraz Nadii zdaje się większa. Długo gawędzimy o aktorstwie, studiach i przystojnych mężczyznach. Na tym ostatnim znam się najmniej, ale to nie przeszkadza mi w żywej dyskusji.
Potem wznosimy toast. Wiele toastów. Przez kolejne godziny mogę zliczyć ich dziesiątki. Mam wrażenie, że Amanda nadaje na tych samych falach co ja, bo z każdym toastem odejmuje sobie kilka lat.
Gdy idę do ubikacji, orientuję się, że już po dwudziestej drugiej, ale atmosfera jest na tyle swobodna, że postanawiam jeszcze chwilę zostać. Alkohol łączy ludzi, tak?
Dzisiaj niech połączy, jutro będziemy nie lubić się dalej.
Wreszcie czas na potańcówki w wielkim salonie Amandy. Ta wiesza mi się na szyi i wyśpiewuje do ucha hity naszego dzieciństwa. Matko, gdyby nasza nauczycielka od muzyki usłyszała, jak teraz śpiewa, cofnęłaby jej zaliczenie z tego przedmiotu. Na szczęście role, które dotąd odgrywała, nie wymagały wybitnych zdolności wokalnych. A szkoda, byłaby z tego dobra komedia.
– A gdzie twoi rodzice? – pytam, gdy wychodzimy do ogrodu. Siadamy na leżakach obok basenu i widzimy, że w naszą stronę chwiejnym krokiem kierują się Lena oraz Nadia.
Amanda odchyla się na oparciu i przymyka powieki.
– Wyjechali w delegację. Ojciec będzie pracował w firmie zagranicznej i ustala szczegóły zatrudnienia. Matka, jak zwykle, musi wszystko nadzorować.
Kiwam głową i zatapiam wzrok w podświetlonej niebieskim światłem wodzie. Nadia opada na leżak tuż obok, trącając mnie ramieniem tak mocno, że aż robi mi się ciepło.
– Ups, sorki, Klara. Trochę mam problemy z tą, no... równowagą – rzuca i wybucha pijackim śmiechem. Lena wtóruje jej i sama przysiada tuż nad basenem. Głupi pomysł, zwłaszcza że teraz ma na pieńku z „tą, no... równowagą”.
Przesuwam się, żeby zrobić Nadii więcej miejsca, a potem odkładam kieliszek z winem na stolik obok leżaka.
– A ty nie chciałaś zostać? – pytam Amandę.
– Tu w Polsce? Nieprędko. Raz zagrasz w kiepskim filmie i już masz przechlapane, a tam... mam czystą kartę. Sama rozumiesz. – Patrzy na mnie z lekkim zakłopotaniem.
O tak, rozumiem. Bardziej, niżbym chciała.
Amanda chwyta w dłonie telefon, stuka żelowymi paznokciami w ekran. Przez uchylone okna z salonu dobiegają dźwięki spokojnej muzyki. Po tańcach przychodzi faza szczerych rozmów. Znam to z czasów studenckich. Miło chociaż na chwilę wrócić do beztroskich chwil.
Pocieram dłońmi chłodne ramiona i zerkam na Lenę, a potem na Nadię. Obie wydają się zbyt pijane, by dało się z nimi prowadzić coś więcej niż monosylabiczną konwersację.
– A ty, Klara, jak się trzymasz? – Amanda chowa telefon i patrzy na mnie niebieskimi oczami w taki sposób, że nie potrafię odmówić jej szczerości.
– Nie jest najgorzej... chociaż najlepiej też nie. – Śmieję się gorzko. – W teatrze stara bieda. Drugoplanowe role, mimo że przyozdobione pięknymi strojami i grubymi warstwami makijażu, jak zawsze nie zwracają niczyjej uwagi, bo wciąż są drugoplanowe. Regularnie chodzę na castingi, ale gdy tylko widzą, że mam na swoim koncie udział w kiepskiej produkcji, już na starcie czuję się spalona. Wiem, że obie byłyśmy młode i chciałyśmy zabłysnąć w byle czym, ale teraz zdaję sobie sprawę, że to faktycznie była zła decyzja. Matka do dzisiaj mi to wypomina.
– Nie myślałaś o wyjeździe?
Wzdycham i chwytam kieliszek. Upijam spory łyk wina.
– Nie, to nie dla mnie. Chcę zostać tutaj, w Polsce. Mama nie czuje się ostatnio najlepiej. Podejrzewają u niej glejaka.
Amanda przykłada dłoń do ust i patrzy na mnie z takim współczuciem, że mam ochotę zmienić temat.
– Cholera, bardzo ci współczuję. Jak się trzyma?
– Zgrywa twardzielkę i mówi, że to na pewno tylko błędna diagnoza.
W tym momencie Nadia postanawia wstać, ale próby za każdym razem kończą się tak samo – na powrót siada. Postanawiam jej pomóc, bo sama zdążyłam już nieco wytrzeźwieć, a przynajmniej tak mi się zdaje.
Wstaję i podchodzę bliżej basenu. Wyciągam do niej otwartą dłoń, ale ona zamiast się podnieść, tylko ciągnie mnie na siebie. Nie jestem aż tak stabilna, jak mi się zdawało. Potykam się, tracę balans i lecę prosto do basenu!
Przez krótką chwilę słyszę czyjś krzyk, ale szybko zagłusza go zalewająca mnie woda. Jest zimna i wdziera mi się do nosa, uszu oraz ust. Po chwili wypływam na powierzchnię i widzę kilku podbiegających mężczyzn.
– Nie! Poradzę sobie – wołam, szybko dopływając do brzegu. Z niewielką pomocą Amandy i jakiegoś wysokiego bruneta wydostaję się z basenu. Woda kapie ze mnie jak z niewyciśniętego mopa.
– Matko, przepraszam, Klara – mówi szczerze przejęta Nadia. – Jestem taka nieostrożna.
Chcę powiedzieć, że ma rację, ale usta drżą mi z zimna. Kwietniowe noce może i nie są specjalnie chłodne, ale woda już tak. Jestem niemal pewna, że wlano ją tutaj całkiem niedawno. Nie zdążyła się jeszcze nagrzać i teraz mam wrażenie, że moje ciało zanurzyło się w arktycznej toni.
Amanda chwyta mnie pod rękę.
– Chodź ze mną, dam ci jakieś suche ubrania.
Nadia mówi coś do mężczyzny, który mi pomógł, a Lena przygląda się nam z zakłopotaniem. Jednego jestem pewna. Teraz już na bank wytrzeźwiałam.
Nosimy z Amandą ten sam rozmiar, ale w jej ubraniach wyglądam dużo lepiej niż w moich. Jasne jeansy podnoszą mi pośladki, a czarny elegancki golfik jest tak miękki i delikatny w dotyku, że z chęcią bym go zaadoptowała.
– Dzięki – mówię, przeglądając się w lustrze w jej ogromnej sypialni. To stanowczo zbyt wielka przestrzeń jak dla jednej osoby, a toaletka po drugiej stronie pokoju z pewnością pomieści kosmetyki z całej drogerii.
– Daj spokój, przecież to moja impreza, nie możesz wyjść z niej przemoczona do suchej nitki. Która taksówka zgodziłaby się na taką pasażerkę? – Śmieje się.
Mam wrażenie, że Amanda, którą śledziłam przez ostatnie lata w sieci, to nie ta sama Amanda, która stoi przede mną i wcina oblane czekoladą pianki na patyku. Jest lepsza od swojej wykreowanej przez media wersji. Jest zwykła. Jest tą Amandą, którą znałam kiedyś.
Przyglądam się kilku fotografiom, które z pewnością powiesiła tutaj jej matka. Przedstawiają dzieciństwo, okres szkoły, a potem nastoletni bunt, aż wreszcie moim oczom ukazuje się gwiazda rodem z Hollywood uśmiechająca się do obiektywu swoimi pięknie wybielonymi zębami.
– Oglądałam ten film, zagrałaś świetnie – przyznaję szczerze.
Amanda posyła mi szeroki uśmiech, taki sam jak na zdjęciu. Chyba o tym wie. Na pewno o tym wie.
– Klara, uważam, że też powinnaś stanąć na nogi – mówi po chwili. W jej oczach widzę współczucie, które wywołuje nie tylko falę wstydu, ale też wyrzutów sumienia.
– Wiem... i próbuję, ale to chyba nie jest mój czas.
Siadam na brzegu łóżka i gładzę dłonią miękki koc.
– A słyszałaś o przesłuchaniu do nowego Serca w mundurze czy jakoś tak? Jest za tydzień w piątek, tata mi o nim wspominał, gdy wracaliśmy z Ameryki. Podobno to wysokobudżetowa produkcja polsko-amerykańskiego reżysera i będzie ją nagrywał tutaj, w polskich realiach. Wojenne klimaty.
– Tak, coś mi się obiło o uszy – stwierdzam.
Amanda chyba wyczuwa nutę rezygnacji w moim głosie, bo po chwili kuca przede mną, a jej spojrzenie jest tak intensywne, że nie jestem w stanie odwrócić głowy.
– Powinnaś spróbować! Wiem, że... może nie zaczęłyśmy od produkcji najwyższych lotów, ale masz predyspozycje do wielkich ról, Klara.
Wzdycham i zawieszam na niej spojrzenie.
– Sama nie wiem...
– A chcesz dalej siedzieć w tym teatrze, który nie daje ci szans nawet na jakikolwiek rozwój? Słuchać o tym, jak inni sięgają po marzenia, a sama deptać je z premedytacją, odgrywając kolejne drugoplanowe role albo kiepskie epizody w serialach dla małolatów?
Jej oskarżycielski ton nieco sprowadza mnie na ziemię.
– Nie – mówię cicho.
– To na co czekasz? Zapisz się na ten casting i idź. Nie rezygnuj z siebie. Walcz!
Chcę się uśmiechnąć, bo Amanda teraz brzmi, jakby sama ogrywała jedną z ról w wojennym filmie. Przez chwilę czuję przypływ nadziei, jest mikroskopijny i ledwie zauważalny, ale wystarczy, by temat castingu zaczął we mnie pracować.