Stars Among Us - Agnieszka Karecka - ebook + książka

Stars Among Us ebook

Agnieszka Karecka

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Siedemnastoletnia Hayley Anderson obrała sobie w życiu jeden cel – za wszelka cenę zostać lekarką. Jej idealny plan na przyszłość nagle staje pod znakiem zapytania. Babcia trafia do szpitala, a nieletnią Hayley ma się zająć znienawidzona przez nią ciotka Gianna. Co więcej, czeka ją przeprowadzka do Nowego Jorku i zmiana szkoły.
 Hayley trafia do elitarnej placówki z internatem, szkoły dla artystów, o której marzy większość nastolatków, ale nie ona – muzyka nie zajmuje najmniejszego miejsca w jej życiu, tak przynajmniej twierdzi. Próbuje połączyć naukę do egzaminów końcowych z obowiązkowymi zajęciami muzycznymi, lecz staje się to coraz trudniejsze. Na jej drodze pojawiają się kolejne przeszkody: wredna współlokatorka uprzykrzająca jej życie, zabójczo przystojny partner na zajęciach tanecznych, a wreszcie nagana dyrektora za marne postępy muzyczne. Hayley musi wziąć się w garść, jeśli nie chce zostać wydalona ze szkoły i trafić do rodziny zastępczej…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 351

Oceny
4,0 (20 ocen)
8
7
2
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MKWielgosz

Całkiem niezła

Dobrze, szybko się czyta ale bez fajerwerków
10
Mama-Olka

Nie oderwiesz się od lektury

.
00
Zaczytana_mama_40_

Nie oderwiesz się od lektury

Opinia "Stars among US" Czytaliście książkę jeśli tak dajcie znać jakie wrażenia? Autorka @agnieszka.karecka Wydawnictwo @harpercollinspolska "Stars among US"to książka o marzeń . Haley to dziewczyna która trafia do szkoły muzycznej w której nastolatki uczą się śpiewu Ale dziewczyna ma inny cel być lekarką tak jak chcieli jej rodzice których nie dawno straciła i mieszka z babcią .Lecz i babcia zachorowała trafia do szpitala Haley zostaje sama .Za namową Babci dziewczyna zostaje pod opieką ciotki Gianny ,co więcej, czeka ją nie tylko przeprowadzka do Nowego Jorku, lecz także zmiana szkoły. Hayley trafia do elitarnej placówki z internatem, szkoły dla artystów, o której marzy większość nastolatków, ale nie ona – muzyka nie zajmuje najmniejszego nawet miejsca w jej życiu, tak przynajmniej twierdzi. Próbuje połączyć naukę do egzaminów na studia z obowiązkowymi zajęciami muzycznymi, ale staje się to coraz trudniejsze. Książka jest świetna To moje kolejne spotkanie z książką autork...
00
bodzio86

Nie oderwiesz się od lektury

Hayley Anderson mimo swoich siedemnastu lat ma już ściśle sprecyzowane plany na przyszłość. Chce być lekarzem. Każdą chwilę i decyzję dostosowuje do tego marzenia. Uważa, że w ten sposób jej zmarli rodzice byliby z niej bardzo dumni. Ale jak mówi przysłowie "Człowiek planuje, Bóg z tego żartuje". Babcia, która sprawuje nad nią opiekę musi zostać hospitalizowana na długi czas a nad główna bohaterka wisi widmo rodziny zastępczej. Na scenę wkracza jej wiecznie nieobecna ciotka Gianna i zabiera dziewczynę do Nowego Jorku. Opiekunka mimo głośnych sprzeciwów Hayley zapisuję ja do prestiżowej akademi dla przyszłych idoli. Szkoła z internatem, nowe środowisko i nowe zasady wywołują u bohaterki niepokój ale również wolę walki aby pokazać że nie zrezygnuje ze swoich marzeń na rzecz muzyki z którą obecnie jej nie po drodze. Dziewczynie z czasem co raz trudniej dotrzymać swoich obietnic, szczególnie gdy na horyzoncie pojawia się tajemniczy i przystojny opiekun jej grupy. Zanim poznałam treść ksią...
00
PaulinaRo

Z braku laku…

Takie 2,75 ;) szybko się czyta i fabuła nawet wciągająca. Jednak zakończenie takie sobie i dlatego taka ocena. Czytasz, czytasz a tu nagle napis „koniec” 😅
00

Popularność




Projekt okładki i ilustracje

Sabina Bauman / Studio Grafik Niedzielny

Redaktor prowadząca

Alicja Oczko

Opieka redakcyjna

Renata Kumala / Korektornia on-line

© 2023 by Agnieszka Karecka

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.

Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-027-1

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Tę książkę dedykuję wszystkim, którzy wciąż walczą o swoje marzenia. Wiedzcie, że trzymam za Was kciuki.

Rozdział 1

Spotkania z Jonasem Sparksem są gorsze niż leczenie kanałowe. Nie tylko działają mi na nerwy, ale też odbierają chęci do życia. No dobra, może trochę przesadzam, ale prawdą jest, że jego widok niemal całkowicie pozbawia mnie apetytu na dzisiejszy lunch. Gdybym mogła, opisałabym go jednym słowem, a że akurat jednym się nie da, to powiem wprost – Jonas Sparks stanowi idealny przykład połączenia głupoty i przerośniętego ego, w dodatku przykład będący reprezentacyjnym głosem wszystkich uczniów naszej szkoły. To jakiś totalny absurd i naprawdę nie wiem, jak ktoś z tak niewielkim mózgiem mógł zostać przewodniczącym.

– Hayley! – Sarah wiesza mi się na szyi tak, że niemal wpadam na drzwi szkolnej stołówki. – Przestań podpierać ścianę i chodź coś zjeść. Louis zajął nam stolik.

Odrywam spojrzenie od Jonasa, który jeszcze przed chwilą wypróbowywał nowe metody znęcania się nad młodszymi uczennicami. Razem z Brandonem i swoją świętą świtą rzucali w młodszą uczennicę papierowymi kulkami.

– Widziałaś to? – pytam Sarah i wskazuję na dziewczynę, która udaje, że wcale nie patrzy w naszym kierunku. Wsadza do ust tak dużą porcję sałatki, że przez chwilę mam wrażenie, że się udławi.

– Daj spokój, obie wiemy, że nie ma sensu tracić na nich czasu i nerwów. Młoda sobie poradzi, zresztą nawet jej nie znamy, a te skrawki papieru to przecież nie naboje, siniaków po tym nie będzie. – Odgarnia do tyłu dwa rude warkocze i posyła mi promienny uśmiech.

Z rezygnacją kieruję się do stolika, przy którym widzę już bujne blond loki Louisa. Chłopak macha do nas energicznie i szczerzy zęby w uśmiechu. Jego permanentnie optymistyczne usposobienie to dar. Albo przekleństwo. Potrafi śmiać się nawet wtedy, gdy pan Clock twierdzi, że nie zda z algebry i będzie powtarzał rok. Zastanawiam się, czy to nie jest jeden z objawów paragelii – choroby charakteryzującej się zupełnie niekontrolowanymi napadami śmiechu. Muszę kiedyś poruszyć z nim ten temat. Być może będzie to moja pierwsza trafiona diagnoza.

Powoli schodzi ze mnie napięcie wywołane widokiem Jonasa, co z pewnością zawdzięczam tej dwójce: Sarah i Louisowi. Nie wiem nawet, kiedy to wszystko się zaczęło, ale z pewnością jestem im winna dozgonną posługę w przyjaźni, aż do własnej śmierci (chyba że umrą wcześniej). W każdym razie ta właśnie dwójka jest dla mnie wszystkim. Są jak przyszywane rodzeństwo, które stara się załatać dziury powstałe w moim obrzydliwie nudnym jestestwie. Od śmierci rodziców nie odstępują mnie na krok, a jestem więcej niż pewna, że przyjaźń z kimś, kto woli jeść seler od czekolady, musi być prawdziwym wyzwaniem.

– Coś taka przejęta, Hayley? – rzuca Louis.

– Głupki, znowu dokuczają młodszym. – Kręcę głową, a potem zaciskam usta, bo wiem, że jeśli zacznę gadać więcej, tylko się nakręcę. Jonas zasłużył sobie na moją nienawiść tym, że w pierwszej klasie liceum donosił nauczycielom, iż wszystkie zadania domowe wykonują za mnie rodzice, a ja jedynie zbijam bąki, słuchając w parku głupiej popowej muzyki. Szkoda tylko, że ta bezmózga meduza, nie zauważyła, że wychowuje mnie babcia, a muzyka, której słuchałam, wcale nie była głupia.

– A jak tam wyniki konkursu? – Sarah patrzy na mnie z zainteresowaniem. Celowo zmienia temat. Zawsze to robi, gdy czuje kiełkujące we mnie napięcie. Mimo to uśmiecham się, bo ta jedna wiadomość sprawia, że czuję się dziś lepiej.

Do konkursu z wiedzy o człowieku przygotowywałam się przez całe wakacje, więc byłabym więcej niż zaskoczona, gdybym nie dostała choćby wyróżnienia.

– No mów! Wygrałaś? – Louis otwiera szeroko oczy.

Kiwam głową, nie mogąc stłumić zadowolenia. W moim życiu takie małe sukcesy to jedyne sukcesy, więc powinnam doceniać ich entuzjazm.

– To cudownie, Hayley, jesteśmy tacy dumni! – mówi Sarah, teatralnie ocierając łzę.

– To prawda! Jestem ciekaw, czy dzięki temu zarobisz dodatkowe punkty na Harvard.

Wyjmuję z torby lunch, który kupiłam w drodze do szkoły, i wgryzam się w kanapkę z tuńczykiem.

– Tego nie jestem pewna, ale pan Bright powiedział, że to podniesie mi stopień na koniec roku. – Gdy to mówię, czuję ulgę, ale próżno wyczekiwać wybuchu radości. Nie było go nawet wtedy, gdy nauczyciel ogłosił wyniki. To jedyna rzecz, która mnie martwi. Dlatego nie skupiam się na niej zbyt długo.

– I bez tego byś się dostała. – Sarah wzrusza ramionami. – Jak już zostaniesz drugim doktorem Housem, chcę wnioskować o posadę recepcjonistki w twojej prywatnej klinice.

– Doktor House nie pracował w prywatnej klinice – prostuję.

Louis upija łyk wody i zwraca się w moją stronę.

– To skoro mamy co świętować, to może skoczymy w sobotę na koncert? O siódmej wieczorem grają WhiteBlack, czekałem na to od tygodni!

Jest tak podekscytowany, że nie potrafię patrzeć mu w oczy, gdy mówię:

– Mam sporo nauki, raczej odpuszczę.

– Daj spokój, przecież zaczęliśmy dopiero drugi miesiąc szkoły, będziesz miała jeszcze mnóstwo czasu, aby wpajać wiedzę do tej ślicznej głowy. – Louis nie daje za wygraną.

Te momenty kosztują mnie wiele samodyscypliny i czasem mam ochotę odpuścić, ale wtedy przypominam sobie, że nie powinnam. Nie mogę.

– Dzięki, ale już nie słucham WhiteBlack. – Uśmiecham się blado. – Poza tym babcia… Nie powinna zostawać w domu bez opieki.

Wiem, że ten argument jest wystarczająco silny, by przestali naciskać. Znają sytuację. Przesiadywali u mnie przez większość wakacji, więc doskonale wiedzą, że zostawianie jej samej nie jest rozsądnym rozwiązaniem. To po prostu nie wchodzi w grę.

– No tak… – mówi cicho Sarah.

– Ale wy idźcie, bawcie się dobrze – rzucam, siląc się na entuzjazm.

– Jeśli chciałabyś, żebyśmy spędzili wieczór u ciebie, to żaden problem – włącza się Louis.

Kręcę przecząco głową.

– Nie trzeba, naprawdę.

Wracam do domu i rzucam plecak na szafkę. Krzywię się, słysząc odgłos uderzających o siebie szklanych zniczy. Zapomniałam się ich pozbyć, gdy wymieniałam je na nowe. Robię to co kilka tygodni, gdy odwiedzam grób mamy i taty. Dziś jednak nieco się zasiedziałam, a moje beznadziejne refleksyjne żale zdawały się nie mieć końca.

Wyjmuję z uszu słuchawki, w których wciąż wybrzmiewa piosenka Without Dreams zespołu WhiteBlack, i kieruję się do salonu. Koniec lata sprawia, że w domu babci robi się przytulnie. Słońce wdzierające się przez wysokie drewniane okno rzuca promienie na murowany kominek i kilka samotnie stojących na nim fotografii. Są czarno-białe i obrzydliwie szczęśliwe, przypominają mi o tym, że czas niczego nie leczy.

– Cześć, babciu – mówię, gdy widzę ją siedzącą w dużym fotelu. – Gdzie Anna?

Rozglądam się po pokoju. Pielęgniarka zwykle czeka do mojego powrotu ze szkoły, a piętnastominutowe opóźnienie z mojej strony nie powinno zwalniać jej z tego obowiązku. Przez takie nieodpowiedzialne zachowanie babci mogłoby się coś stać.

– Powiedziałam jej, że może już iść do domu. Przecież dziewczyna ma też swoje życie, nie może ciągle przesiadywać u swoich pacjentów. – Uśmiecha się do mnie zmarszczonymi powiekami.

– Płacimy jej za to.

I to sporo, bo prywatna opieka wcale nie jest tania. Odkąd babcia dwukrotnie zasłabła podczas wakacji, boję się zostawić ją choćby na moment samą. Od kilku miesięcy jest pod opieką kardiologa, ale sytuacja zdaje się wcale nie poprawiać. To spędza mi sen z powiek.

– Oj, przestań być taka drobiazgowa, Hayley. Dzisiaj czuję się wyśmienicie.

Siadam na kanapie i przyglądam się jej szarej twarzy. Jedyne, co pozwala mi wierzyć w te słowa, to jej żywotne i pełne inteligencji spojrzenie. Po chwili odwraca je i kieruje na ekran telewizora po przeciwnej stronie pokoju.

– Daj głośniej – prosi, wskazując na pilota, na którym nieuważnie usiadłam.

Program nadawany przez stację PopKultura przedstawia życie gwiazd wyłonionych ze słynnej Szkoły dla Idoli, znajdującej się w Nowym Jorku. Emitowany jest w każdy piątek, a babcia najwyraźniej czerpie ogromną satysfakcję z torturowania mnie nim w nadziei… nawet nie wiem, na co.

Do dziś zastanawiam się, co takiego interesującego jest w życiu ludzi, którzy przez kilka długich lat ćwiczą śpiew, taniec i grę na instrumencie tylko po to, żeby później zagrać na wielkiej scenie, dorobić się kilku płyt i teledysków z udziałem największych sław Ameryki, a wreszcie i tak odejść w zapomnienie, gdy zdecydują się założyć rodzinę i wychować dzieci. Po latach sławy, piękna i miłości fanów i tak czeka ich otyłość, zapomnienie i brak kwalifikacji do wykonywania normalnego, szanowanego zawodu. Babcia jednak śmiała się z mojego rozumowania, tłumacząc, że nie wszyscy robią to dla sławy, część z nich po prostu nie może żyć bez muzyki. Mówiła, że trzeba to czuć, aby zrozumieć. Kiedyś nawet myślałam, że i ja to czuję… ale potem zmarli moi rodzice i nie czułam już nic.

– Słyszałam, że w ten weekend w Dallas wystąpi zespół, którego słuchasz – podejmuje rozmowę, wciąż patrząc w ekran telewizora.

Kiwam głową.

– Jak on się nazywał? – pyta.

– WhiteBlack.

– A tak, WhiteBlack. Całkiem fajni chłopcy. Śpiewają, grają na gitarach i pewnie jeszcze robią dużo ciekawych rzeczy na scenie – śmieje się.

Nie odwzajemniam grymasu, jedynie przenoszę spojrzenie na program telewizyjny, w którym dziennikarka pokazuje teren słynnej Szkoły dla Idoli, do której trafia elita wyłoniona wśród największych muzycznych talentów. Kampus jest ogromny. Kilka budynków i sal do ćwiczeń, własna pracownia muzyczna, sceny i studia nagrań. Wielki internat, który z zewnątrz przypomina nowoczesny hotel. Kto chciałby tam mieszkać? Przecież, by poruszać się po kampusie, potrzebna byłaby chyba mapa.

– Idziesz? – pyta, czym wyrywa mnie z telewizyjnego transu.

– Gdzie?

– No na koncert. Myślisz, że po co o nim wspominam? – Patrzy na mnie wyczekująco.

– Nie mam czasu. Muszę przygotować ważny projekt na przyszły tydzień. – Wstaję i podnoszę plecak. Kieruję się do kuchni, by nalać sobie szklankę wody, a babcia idzie za mną.

– Louis i Sarah jakoś mogą pójść – stwierdza.

Zatrzymuję się w połowie drogi. Louis i Sarah to uczniowie, którzy nie biorą na swoje barki dodatkowych prac domowych, a nawet jeśli, to i tak robią je na ostatnią chwilę. I to zwykle z moją pomocą. Nie chcę jednak oczerniać ich w oczach babci. Nie mam pojęcia, kiedy powiedzieli jej, że idą na koncert, ale ta cała zmowa wcale mi się nie podoba.

– Nie pójdę, chociaż byście mi za to zapłacili.

– Ale ich lubisz…

– No i co z tego? Mam ważniejsze rzeczy na głowie. Sprawdziany. Projekty. Listę dodatkowych lektur i chorą babcię, przy której trzeba być przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Babcia spuszcza wzrok, a ja czuję, jak coś wali mnie w pierś. To wyrzuty sumienia. Doskonale wiem, że nie powinnam dawać jej powodów do tego, aby czuła się obciążeniem, i w istocie nigdy nie pomyślałabym nawet w ten sposób.

– Przepraszam, babciu. Nie to miałam na myśli.

– Wiem – mówi w końcu.

Cisza pomiędzy nami jest tak trudna, że nie mogę dłużej w niej trwać. Chcę odejść, ale babcia znów zaczyna:

– Dzisiaj rocznica śmierci twoich rodziców. Ja też o niej pamiętam… I chyba nie powinnam starać się odwrócić twojej uwagi. – Jej słowa pełne są żalu i aż ściska mi serce, gdy patrzę na jej kruchą, zgarbioną sylwetkę.

Zaciskam usta, a potem opieram głowę na jej wątłym ramieniu. Zduszam jęk, bo przecież jestem już dużą dziewczynką i nie płaczę.

Tej nocy kręcę się z boku na bok, nie mogąc odgonić natrętnych myśli. Wkładam do uszu słuchawki i puszczam kolejny utwór zespołu WhiteBlack, ten nosi tytuł Keep Your Feet On the Ground. Nie potrafię przestać myśleć o rodzicach. Nie potrafię po prostu zamknąć oczu i zasnąć, mając w pamięci tamte wydarzenia. Dzień, w którym otrzymaliśmy telefon od funkcjonariusza o wypadku, złamał mnie tak mocno, że ledwie to przeżyłam. Nie, ja nie żyłam. Tylko oddychałam. Trwałam. Chociaż powtarzałam, że to bez sensu… że nic już nie będzie takie samo.

I nie było.

Nie wiem, jakim cudem udało mi się wrócić do domu. Babcia zemdlała, a ja żałowałam, że i tego nie potrafię. Wiedziałam, że gdyby tak nie pędzili na konkurs, w którym miałam odśpiewać piosenkę Cyndi Lauper True Colors, być może wciąż by żyli.

Przez wszystkie te lata babcia powtarzała, że nie powinnam się obwiniać, a wręcz nie mogę, ale w głowie dwunastolatki za ich śmierć byłam odpowiedzialna ja i moje chore pomysły. Bzdurne upodobania. Ponaglenia. I muzyka.

Do dzisiaj pamiętam słowa, które wypowiedziałam tamtego dnia przez telefon:

– Jeśli nie zdążycie na mój występ, nigdy wam tego nie wybaczę. Wasza praca jest ważniejsza niż własna córka! – Potem rzuciłam słuchawką. Nie liczyłam na to, że jednak się pojawią. Mieli ważniejsze sprawy na głowie niż moje śpiewanie.

Te wspomnienia przelatują mi przez głowę, mimo że za wszelką cenę chcę zasnąć. Nie wiem, ile czasu mija, ale nagle mam wrażenie, że słyszę niewyraźne dźwięki dochodzące z sypialni babci. Wychodzę z pokoju, by do niej zajrzeć, upewnić się, czy wszystko w porządku.

Pukam kilka razy, ale nie otrzymuję odpowiedzi.

Otwieram drzwi.

– Babciu, co się dzieje? – pytam, ale w tej samej chwili już wszystko rozumiem. Jej pochylona do przodu sylwetka, dłonie oparte o krawędź łóżka, nierównomierny, łapany z trudem oddech… – Babciu! Zadzwonię po pogotowie.

Doskakuję do niej i szukam wzrokiem telefonu.

Babcia wskazuje mi go palcem. Leży na stoliku po drugiej stronie pokoju. Nie potrzebuję dalszych instrukcji, chwytam go trzęsącymi się dłońmi i od razu wybieram numer pogotowia. To nie pierwszy raz, gdy muszę wezwać pomoc, jednak wciąż jest to tak samo przerażające.

Podaję przez telefon objawy babci oraz adres, na który ma przybyć karetka. Kobieta w słuchawce zapewnia, że wyśle do nas pomoc, i mówi, że muszę się uspokoić. Udziela kilku wskazówek, które i tak doskonale już znam, a potem siedzę przy babci aż do przyjazdu pogotowia.

Noc spędzam w szpitalnej sali. Trzymam babcię za rękę tak długo, aż zmorzy mnie sen. Budzę się po kilku godzinach, gdy lekarka w wysokim platynowym koku informuje, że zabiorą teraz babcię na badania. Kiwam głową, ale jej słowa docierają do mnie z opóźnieniem. Przecieram nierozbudzone powieki, kiedy pracownicy szpitala wywożą babcię z sali. Dopiero po chwili orientuję się, że kobieta wciąż tutaj jest. Jej oczy wyrażają coś na kształt współczucia i przez moment jestem prawie pewna, że będzie chciała mnie pocieszyć.

– Te duszności wynikają z migotania przedsionków. Emery już wcześniej miała przepisane leki na kołatanie serca. Są dwie możliwości: dawka została źle dobrana… albo twoja babcia ich nie bierze – mówi. – Teraz zostanie wykonana kardiowersja elektryczna, to coś jak defibrylacja, ale konieczne będzie znieczulenie pacjentki. Potem będzie musiała trochę tutaj poleżeć, musimy zobaczyć, czy leczenie zadziała, oraz uzupełnić kroplówkami odpowiednie elektrolity.

Przytakuję i wpatruję się w splecione na kolanach dłonie. Kręgosłup boli mnie od siedzenia na małym, twardym stołku, ale nie powinnam narzekać. Nie, kiedy babcia przeżywa takie trudności.

– Powinnaś wrócić do domu. Odespać, zjeść coś ciepłego – rzuca lekarka.

– Nie, dziękuję, wolę pobyć przy babci.

Kobieta wzdycha głęboko, a potem siada na brzegu łóżka, równając ze mną wzrok.

– Jesteś jeszcze bardzo młoda… wiem, że może zabrzmi to okrutnie, ale czy nie myślałaś o tym, by babcia zamieszkała z kimś, kto może się nią lepiej zająć? Migotanie może znowu powrócić, a jak widzisz, sama nie zdołasz ocenić, czy babcia zażywa przepisane leki. Emery powinna być pod stałą obserwacją… Mamy taki ośrodek, dobrych lekarzy i wspaniały personel. Powinnaś porozmawiać o tym z babcią.

Patrzę na nią szeroko otwartymi oczami, a słowa grzęzną mi w gardle. Jeśli myśli, że oddałabym obcym ludziom jedyną osobę, która poświęciła swoje życie na to, bym wyrosła na zwyczajną, pozbawioną patologicznych przypadłości nastolatkę, to chyba ma nie po kolei w głowie.

– Jesteście tylko we dwie, musi być wam bardzo ciężko – słyszę jej głos jak przez mgłę.

– Radzimy sobie – odpowiadam, chociaż bardziej pasowałoby mniej grzeczne „to nie twój interes”.

– Nie przeczę. Mówię tylko, że gdybyś nie zauważyła, że babcia ma duszności, i nie zareagowała odpowiednio szybko, mogłoby się to skończyć tragedią. Emery mogła zemdleć, uderzyć się. W przyszłości mogą wystąpić zaburzenia mowy i jak wtedy zadzwoni po pogotowie?

Zaciskam usta i patrzę w bok. Utrzymanie tego spojrzenia kosztuje mnie zbyt wiele. Zresztą nie ma o czym dyskutować.

– Nie oddam babci do domu starców, to wykluczone – rzucam.

Lekarka splata dłonie na kolanach i przez chwilę wlepia w nie spojrzenie.

– Wiem, co czujesz. Gdy byłam w podobnym wieku co ty, zajmowałam się chorą matką. Również nie oddałam jej pod opiekę, bo uważałam, że sama wszystko udźwignę. Że sobie poradzę. Przecież kocham mamę. – Na jej twarzy błąka się dziwa emocja, zupełnie jakby własne słowa ją bawiły. – Prawda jest taka, że najlepsze, co możesz dla niej zrobić, to zacząć wreszcie żyć swoim życiem.

Moja pierś unosi się i opada w takim tempie, że tylko siłą woli zmuszam się, by zachować spokój. Wiem, jak beznadziejna jest nasza sytuacja. Wiem, że kiedyś mogę nie zdążyć, przegapić moment, w którym babcia będzie mnie potrzebowała… ale dom spokojnej starości? Nikt nigdy nie chciałby tam trafić.

– Chcesz iść na studia, prawda? Twoja babcia trochę mi o tobie opowiadała, gdy była tutaj ostatnim razem. Jesteś wzorową uczennicą, pomocną, sumienną, nieco roztrzepaną, ale też twardo stąpającą po ziemi. Masz zadatki na lekarza, to nie ulega wątpliwości.

Potwierdzam skinieniem.

– Co stanie się wtedy z babcią? – Unosi brwi.

Wielokrotnie odpowiadałam sobie na to pytanie we własnej głowie, ale tam brzmiało rozsądniej. Teraz, gdy chcę przedstawić jej swoją wizję, nie jestem już taka pewna siebie. Nie w momencie, gdy stan babci notorycznie się pogarsza. Nagle całe moje starania: medycyna, studia i wielkie plany wydają się nic niewartym wyborem w obliczu życia babci.

– Myślałam nad tym, by przeprowadzić się razem z nią – mówię cicho i dopiero teraz uświadamiam sobie, że w obecnej sytuacji nie jest to najlepszym rozwiązaniem.

– Myślisz, że tego właśnie by chciała? Przeprowadzki? – pyta.

Babcia nigdy nie pisnęła nawet słowa sprzeciwu, gdy ja zasypywałam ją lawiną informacji o Harvardzie. Zawsze wspierała. Kibicowała… a ja? Nawet nie zapytałam jej o zdanie. Wychodzi na to, że jestem również beznadziejna w byciu wnuczką.

Kręcę głową, bo nie mogę uwierzyć, że to wszystko, co do tej pory uważałam za pewnik, nagle może lec w gruzach. To raptem trzy miesiące, odkąd stan babci się pogorszył, a już okazuje się, że wymaga stałego leczenia i opieki.

– Nie wiem. – Wzruszam ramionami.

Jednak gdy głębiej się nad tym zastanawiam… dochodzę do wniosków, które wcale mi się nie podobają. Kilka razy babcia wspominała, że starych drzew się nie przesadza, że kocha Dallas. Tutaj się urodziła. Tutaj wychowała dwie wspaniałe córki. Tutaj spędziła całe swoje życie, pracując w szkole jako nauczyciel chemii. Nie wiem, co miałam w głowie, gdy myślałam, że przekonanie jej o zmianie miejsca zamieszkania będzie bułką z masłem.

Cholera.

– Ile masz lat? – pyta nagle.

– Siedemnaście.

– Masz jakiegoś opiekuna, na wypadek gdybyśmy musieli zatrzymać babcię na dłużej?

Biorę głęboki wdech i przymykam powieki. Mam nadzieję, że nie mówi poważnie…

– Wiem, że twoi rodzice… Wiem, co ich spotkało, ale twoja babcia wspominała o drugiej córce. Możesz u niej zamieszkać na jakiś czas? A może masz jakiś telefon kontaktowy? Zadzwoni…

– Nie. – Wstaję na równe nogi. – Nie trzeba. Poradzę sobie.

– Proszę, usiądź. – Jej ton staje się o kilka stopni cieplejszy.

Walczę ze sobą jeszcze przez chwilę, a potem z rezygnacją opadam na krzesło. Sama wzmianka o rodzicach wystarczająco mnie zdołowała. Wspominanie o ciotce było zupełnie niepotrzebne. To jak wtykanie kija w mrowisko, w dodatku z tymi czerwonymi, gryzącymi mrówkami.

– Leczenie może trwać dłużej, niż ci się wydaje. To mogą być tygodnie, a potem babcia prawdopodobnie dostanie skierowanie do sanatorium, by się trochę wzmocnić i odpocząć. Musi też być pod stałą opieką lekarzy… sądzę, że powinnaś przemyśleć sytuację.

Słucham jej słów, zupełnie nie rozumiejąc ich sensu. Jeszcze wczoraj babcia uśmiechała się do mnie i zachwalała swoje rewelacyjne samopoczucie. Przecież nie okłamywałaby mnie w tej kwestii? Jesteśmy ze sobą szczere, a przynajmniej się staramy.

– Chwila. Twierdzi pani, że babcia dzisiaj nie wyjdzie ze szpitala? – upewniam się.

Lekarka rozkłada ramiona. Uwielbiam te ich enigmatyczne odpowiedzi.

– Wszystko zależy od tego, jak zareaguje na wdrożone leczenie. Proponuję wrócić do domu i trochę odpocząć. Na pewno zadzwonimy, gdy tylko Emery poczuje się lepiej.

Nie odpowiadam. Nie wiem, co powinnam w tej sytuacji powiedzieć. Dziękuję? Dziękuję za uświadomienie mi tego, w jak beznadziejnym położeniu się znalazłam. Jasne, pewnie sama też bym wreszcie do tego doszła, ale skoro chciała oznajmić mi to wcześniej, to… owszem, dziękuję.

Nie zdążam jednak powiedzieć niczego, bo kobieta żegna mnie krótkim skinieniem i wychodzi z sali. Siedzę jeszcze przez kilka minut, aż wreszcie wyjmuję z kieszeni telefon i dzwonię do Sarah.

– Cześć? Zmieniłaś plany? – Odbiera już po pierwszym sygnale.

– Nie, ale chyba muszę cię poprosić, żebyś ty to zrobiła.

Sarah siedzi na moim łóżku i wpycha do buzi kolejną garść paprykowych chipsów, które z pewnością pójdą jej co najwyżej w biust. Ściągnęłam ją tutaj, by towarzyszyła mi w bólu, a nie opróżniała wszystkie szafki z tajnymi przekąskami, ale cóż… uznam to za akt poświęcenia. Ona, w przeciwieństwie do Louisa, któremu nie miałam serca psuć planów, musi wysłuchiwać moich żali.

– Czekaj, podsumujmy – mówi, wycierając w mój koc brudne palce. – Twoja babcia ma zostać w szpitalu na co najmniej dwa tygodnie. Potem okaże się, co dalej. Ty natomiast nie masz żadnego innego opiekuna, więc jeśli szybko czegoś nie wymyślisz, możesz trafić do jakiegoś ośrodka, gdzie zajmują się nieletnimi bez opieki?

Potakuję twierdząco.

– Brzmi do kitu – stwierdza.

Opieram plecy o zimną ścianę za łóżkiem i podkulam nogi pod brodę.

– Mogę też trafić do rodziny zastępczej.

– Rodzina zastępcza też brzmi do kitu.

Sarah kładzie się na boku i wpatruje w mój profil. Nie wiem, czy to normalne, ale utwierdzanie mnie w przekonaniu, że moja sytuacja jest „do kitu”, jakoś średnio pomaga.

– A ta ciotka, o której tak rzadko wspominasz? – pyta po chwili.

– Nie mamy kontaktu. – W rzeczy samej… Nigdy nie miałam w telefonie jej numeru, nie mówiąc nawet o tym, że ostatni raz przyjechała do Dallas na pogrzeb rodziców. To się nazywa pamięć, nie ma co.

– Daleko mieszka? Może mogłabyś się do niej wprowadzić na te kilka miesięcy, aż skończysz szkołę i staniesz się pełnoletnia?

Fantastyczny pomysł. Może kupię sobie jeszcze zapas antydepresantów, by wytrwać z nią choćby tydzień?

– Nowy Jork to średnia wizja – rzucam.

Sarah otwiera szerzej oczy.

– Nowy Jork? Nie gadaj!

Odwracam spojrzenie. Nie muszę na nią patrzeć, by wiedzieć, jak bardzo jest tym faktem podekscytowana. To odwieczna fanka Nowego Jorku, jestem przekonana, że gdyby była w mojej skórze, już kupowałaby bilet na samolot.

– A co tam robi? – dopytuje Sarah.

– Pracuje w szkole…

– W szkole? A czego uczy?

Rozglądam się po pokoju, zupełnie jakby miało mi to w czymś pomóc.

– W sumie to nie uczy. Jest raczej takim jakby… managerem.

– Managerem?

– No tak, takim od załatwiania kandydatów… Jest na przesłuchaniach i podczas ważnych występów.

Sarah patrzy na mnie w osłupieniu.

– Czekaj. Ty chyba nie twierdzisz, że twoja ciotka pracuje w Szkole dla Idoli? W TEJ Szkole dla Idoli?!

Zaciskam usta i powoli kiwam głową.

– Tak, właśnie w tej.

Zabijcie mnie, nie powinnam była tego mówić.

Sarah zrywa się na równe nogi.

– Nie no, nie wierzę! I nie powiedziałaś mi o tym przez siedemnaście lat mojego życia?! – Znamy się dwanaście…

Razi mnie spojrzeniem wielkich piwnych oczu.

– To przecież niemożliwe! – mówi coraz głośniej.

Tak… to właśnie dlatego się tym nie dzieliłam. Ludzie nie rozumieją, że takie rzeczy to bzdura i jedynie marnowanie cennych lat życia. Głupie plotki nie są mi potrzebne, ani tym bardziej ich negatywne skutki. Wolę żyć w swoim bezpiecznym, małym świecie. To znaczy, wolałabym, bo teraz już nie jest taki bezpieczny. Sarah do końca świata będzie mnie zamęczała pytaniami.

– Nie uważam, żeby było czym się chwalić – bąkam.

Sarah wybucha głośnym teatralnym śmiechem, a potem zatapia twarz w dłoniach.

– Gdybym ja miała taką szansę… Hayley, ludzie zabijają się o miejsce w tej szkole. Celebryci płacą krocie, żeby ich dzieci mogły się tam uczyć, a i tak dostają się tylko najlepsi. Mieć szansę poznać ten świat od drugiej strony… wypytać ciotkę, jakie są zasadnicze kryteria, może zdradziłaby, jakie są haczyki…

– Hola, hola. Ja nawet nie wiem, czy ciotka pamięta o moim istnieniu. Nigdy nas nie odwiedza. Nie czuje się częścią tej rodziny, więc nie mam zamiaru się z nią kontaktować.

– Mogłabyś chociaż zawiadomić ją o stanie Emery. To w końcu jej matka – mówi.

Prycham.

– Wątpię, by znalazła czas na odebranie ode mnie telefonu.

Babcia nigdy nie mówiła o córce złego słowa. Mimo to nie przypominam sobie, aby ciotka kiedykolwiek do nas dzwoniła, no może poza oklepanym Wesołych Świąt i Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. O ile babcia nie kłamała i w tej kwestii.

– Jesteś straszną pesymistką – podsumowuje Sarah.

– Raczej realistką.

Wzrusza ramionami.

– Tak czy inaczej, jeśli nie ciotka, to kto?

Rozdział 2

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

PLAYLISTA

Cyndi Lauper – True Colors

Taylor Swift – You Belong with Me

Daniel Powter – Bad Day

Troye Sivan (feat. Ariana Grande) – Dance to This

Halsey – Castle

Ed Sheeran – Shape of You

Imagine Dragons – Follow

Charlie Puth (feat. Selena Gomez) – We Don’t Talk Anymore

The Script – Breakeven

Coldplay – The Scientist

Tori Kelly – Paper Hearts

Ariana Grande – 7 Rings

Sasha Sloan – Too Sad to Cry

Justin Bieber, Benny Blanco – Lonely

Dua Lipa – New Rules

Jennifer Lopez – Ain’t Your Mama

Sabrina Carpenter – Skin

Ali Gatie – Do You Believe with Marshmello – Ty Dolla $ign

Ta playlista jest dla Ciebie, drogi Czytelniku. Być może tak jak ja lubisz podczas przeżywania opowieści poczuć ją większą liczbą zmysłów, a muzyka bez wątpienia w tym pomoże. A czymże byłaby książka o muzyce bez muzyki? Powyższych piosenek słuchałam podczas tworzenia historii Hayley Anderson. Przy nich przeżywałam wszystkie emocje. Smutek, radość, ekscytację, zwątpienie. To one pozwoliły mi mocniej zagłębić się w życie bohaterów. Mam nadzieję, że Tobie również pomogą.

Życzę mnóstwa czytelniczych i muzycznych wrażeń!

Fot.: Nieemocjonalnekadry – Ewelina Krupa fotografia

Wpadnij do mnie!

Wattpad: @agnieszkarecka

Polecamy również

Bajeczne życie nastoletniej Amerykanki w stolicy królestwa brytyjskiego

Maggie Carpenter chce coś zmienić w swoim życiu i wyjechać z Karoliny Południowej. Dzięki stypendium rozpoczyna naukę w International School w Londynie, do której chodzą uprzywilejowane dzieci dyplomatów i światowych przywódców.

Poznaje tam dwudziestoparoletniego Brytyjczyka Hugh i rozpoczyna życie, o jakim zawsze marzyła. Z dnia na dzień zaczyna wozić się po mieście ferrari, nosić pożyczone drogie sukienki i bawić się w najlepszych klubach.

Pojawia się jednak pewien problem – bajecznie bogaty Samir Khouri to kolejny facet, od którego Maggie nie może oderwać myśli. Syn wpływowej Francuzki i wysoko postawionego Libańczyka jasno daje jej do zrozumienia, że nie bawi się w związki. Jest zafascynowany Maggie, lecz ukrywa przed nią, że jego dorosłe życie zostało już zaplanowane przez apodyktycznych rodziców. Maggie wydawało się, że pragnie kogoś zupełnie innego, ale… nie może mu się oprzeć.

Targają nią sprzeczne emocje. W mieście takim jak Londyn wszystko szybko się zmienia i niczego nie można być pewnym.

www.harpercollins.pl

Polecamy również

Historia relacji internetowej, która istniała naprawdę… …naprawdę, jeśli mówić o ludziach z krwi i kości.

Ale czy faktycznie może istnieć coś, co jest jedynie zbiorem wiadomości z WhatsAppa, kilku spotkań wideo i paru rozmów telefonicznych?

Czy jakikolwiek związek dziewczyny i chłopaka, dwóch dziewczyn czy dwóch chłopaków, bez względu na formalny status – przyjacielski bądź romantyczny – może powstać bez dotyku rąk, zapachu włosów i spojrzenia oczu?

Oto historia opowiedziana z perspektywy dwojga młodych ludzi – Liwii i Antona, o byciu, odkrywaniu siebie, o marzeniach, przyjaźni, miłości i dramatycznych wyborach u progu życia.

www.harpercollins.pl

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18