Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Druga część serii poradników ks. Jana Frąckowiaka
Dlaczego warto kupić tę książkę?
- Krótkie rozważania na temat Kościoła – częściowo osobiste, poruszające. Z łatwością trafiają do czytelnika.
- Rozważania układają się w spójny wywód o współczesnym Kościele - interesujący zarówno dla tych, którzy są w kryzysie wiary, jak i tych, którzy chcą sobie tę tematykę uporządkować w głowie. Autor stawia pytania, które zadaje sobie wielu tzw. przeciętnych katolików; to nie jest wykład akademicki, a przyjazne wiernemu wytłumaczenie, o co chodzi w kościele – instytucji i kościele - wspólnocie.
Nota o autorze:
Ks. Jan Frąckowiak – urodzony w Poznaniu, wyświęcony na kapłana w roku 2009. Pracował jako wikariusz w Wolsztynie i w Komornikach. Studiował teologię dogmatyczną na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, gdzie uzyskał doktorat. Jest rektorem Seminarium Duchownego w Poznaniu. Wykłada na Wydziale Teologicznym UAM w Poznaniu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 96
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wstęp
Kiedy słyszymy słowo „kościół”, przychodzą nam do głowy różne skojarzenia: budynek, instytucja, urząd, księża, biskupi, wspólnota parafialna, wielki duchowy organizm funkcjonujący na całym świecie… Na myśl o Kościele w naszych sercach pojawiają się rozmaite uczucia. Są ludzie, którzy doświadczyli tutaj duchowego piękna i mocy. Mogą to być miłe wspomnienia z Pierwszej Komunii Świętej, oczyszczająca, głęboka spowiedź, usłyszana mądra myśl, która rozproszyła mrok bieżących trudności, umacniająca chwila modlitwy w ciszy pustej świątyni, ważne spotkanie z księdzem czy siostrą zakonną, którzy wysłuchali i wsparli w kryzysie… Wówczas rodzą się miłe uczucia, pozwalające wyznać: „kocham Kościół”.
Wiele ludzkich serc w dzisiejszych czasach przeżywa jednak rozmaite kościelne cierpienia. Ktoś został w nim źle potraktowany, ktoś boleśnie skrzywdzony, ktoś inny czuje się zgorszony wystawnym stylem bycia jakiegoś duchownego czy też jego podwójnym życiem, nie do pogodzenia z głoszeniem Ewangelii. Do tego dochodzi bezradność wierzącego, który widzi naglące potrzeby swojej wspólnoty, a nie czuje, żeby miał na to większy wpływ ani nawet by mógł zostać przez kogoś spokojnie wysłuchany. Pojawia się wówczas oburzenie, rozczarowanie, smutek, autentyczne cierpienie… Człowiek może powiedzieć: „Kościół mnie boli”. Ten ból jest szczególnie dotkliwy, gdy boli nas jeszcze coś wewnątrz: nie tylko inni ludzie, system czy wspólnota, ale nasze osobiste życie, w którym coś się posypało i które nie wygląda już tak, jak wydaje się, że wyglądać powinno.
Są też sytuacje, w których z kogoś wychodzi złość na Kościół, jakaś forma agresji nasączonej ciężkimi emocjami. Bywa bowiem tak, że Kościół wydaje się niebezpieczeństwem, odbierającym wolność czy wręcz zagrażającym życiu, a ludzie Kościoła jawią się jako społeczni szkodnicy. Wówczas w sercu może zrodzić się nawet nienawiść.
Ten, kto kocha i ten, kto nienawidzi, daje jednak do zrozumienia, że Kościół jest dla niego ważny. Tak czy inaczej coś znaczy, nawet gdy irytuje. Dlatego chyba najtrudniejsza jest obojętność. Dla wielu Kościół nie znaczy już nic. Jest społecznym zjawiskiem, odziedziczonym po poprzednich wiekach, które nie ma większego wpływu na codzienne życie ludzi. Nie jest do niczego potrzebny i równie dobrze mogłoby go wcale nie być. To też konkretny sposób przeżywania Kościoła.
Kiedy w kolejnym szczycie pandemii COVID-19 leżałem złożony chorobą, pod moim oknem przechodziły w manifestacji tysiące młodych ludzi skandujących wulgarne hasła przeciwko Kościołowi i księżom. Większość z nich to nasi parafianie, uczniowie uczęszczający przynajmniej na jakimś etapie swojego życia na katechezę oraz przygotowujący się niegdyś do Pierwszej Komunii czy nawet do bierzmowania – o czym przekonywała mnie śpiewana przez nich dla zabawy papieska Barka. Pomyślałem sobie, że nie po to zostałem księdzem, aby należeć do grupy aż tak znienawidzonej przez społeczeństwo. Ale cóż! Bywa, że trzeba przełknąć takie gorzkie pigułki. Smutniejsza jednak była dla mnie świadomość, że jako wspólnota chrześcijan nie ukazaliśmy tym młodym ludziom, czym jest piękno tajemnicy Kościoła. Kościół jawi im się raczej jako aparat ucisku, a nie jako ciepły dom, w którym każdy znajdzie schronienie. Jak zaprosić ich do wnętrza tego domu? W jaki sposób ukazać, jak wiele nadziei, pokoju i siły można odnaleźć w Kościele?
Stąd myśl o tej książce. Nie jest ona podręcznikiem do eklezjologii (czyli teologii Kościoła), w której znalazłyby się systematycznie opracowane poszczególne kościelne tematy. Zainteresowanych czymś takim zachęcam do lektury Katechizmu Kościoła katolickiego (zwłaszcza numerów 748–975) oraz podręczników do teologii. Tutaj chciałbym się podzielić kilkoma myślami na temat tego, czym jest Kościół i jak w grzesznej ziemskiej rzeczywistości można w nim odkryć działanie Boga i odszukać własne miejsce. Jestem bowiem przekonany, że odmieniany dzisiaj przez przypadki kościelny kryzys jest nie tyle zagrożeniem, ile raczej szansą, poprzez którą Duch Święty chce odnowić swój Kościół.
Czy jeszcze jest potrzebny?
Obecny czas to dla Kościoła, nie tylko w Polsce, okres wielu dotkliwych strat. Kościół traci wizerunkowo: nie ma dobrego PR-u, jego działania medialne są słabe w porównaniu z potężnymi systemami mediów państwowych czy komercyjnych oraz z morzem informacji w mediach społecznościowych. Do tego częste wiadomości o kolejnych gorszących zachowaniach niektórych duchownych (często wielokrotnie ponawiane), o rozmaitych niepowodzeniach, niefortunnych wypowiedziach czy nieumiejętnych działaniach sprawiają, że w mediach Kościół prezentuje się w ciemnych barwach.
Kościół traci społeczne poważanie. Ludzie go nie słuchają, każdy ma swoją prywatną religię, moralność i sposób funkcjonowania i nie potrzebuje do tego pouczeń księdza. Kościół traci też parafian w świątyniach (co w znacznym stopniu przyśpieszyła pandemia) oraz uczniów na katechezie. Coraz mniej jest tych, którzy przed duszpasterzem otwierają drzwi na kolędzie, i tych, którzy czują się odpowiedzialni za swoją parafię (także materialnie). Kościół traci również powołania – coraz mniej młodych ludzi zgłasza się do seminariów duchownych oraz do wspólnot zakonnych, a zainteresowanie studiami teologicznymi jest znikome.
Takie są fakty. Potwierdzają je również badania socjologiczne, zarówno te podejmowane od lat przez polski CBOS, jak i te, które w wielu krajach świata prowadzi renomowany waszyngtoński ośrodek Pew Research Center. Zmiany dotyczą przede wszystkim młodego pokolenia, które traci wiarę, przestaje się modlić i rezygnuje z praktyk religijnych. Naukowcy twierdzą, że obecnie Polska wręcz przoduje w spadku religijności wśród młodzieży[1].
Jaki jest powód takiego stanu rzeczy? Wiele osób próbowało odpowiedzieć na to pytanie – niektóre wnioski zasadniczo się wykluczają. Profesor Mirosława Grabowska, socjolog i dyrektor Centrum Badania Opinii Społecznej, wskazuje, że sprawa jest złożona:
Osobiste, negatywne doświadczenia, obserwacje środowiskowe, ale zapewne także przekazy medialne już uformowały – w niektórych środowiskach społecznych – uogólnione postawy dystansu i niechęci do Kościoła. A uogólnione postawy trudno zmienić[2].
Z różnych powodów świat idzie w kierunku innym niż Kościół. Może więc czas postawić pytanie, czy w najbliższej przyszłości Kościół będzie jeszcze do czegoś potrzebny. Może w nowoczesnym społeczeństwie nie będzie już dla niego miejsca?
Kościół przynosi zbawienie, a dzisiaj wydaje się, że człowiek nie potrzebuje zbawienia, bo sam sobie radzi z codziennymi problemami: nauka, technika i medycyna rozwiązują całą masę spraw, z którymi dawniej uciekano się do Boga. Takie doczesne zbawienie jak na razie nam wystarcza. Kościół wskazuje sens egzystencji, jednak dzisiaj zdrowy, sprawny i syty człowiek – który ukrył gdzieś głęboko w społecznej nieświadomości starość, chorobę i śmierć – zadaje sobie raczej pytanie o sens chwili, a nie o sens całości życia. Zbawienie i sens naszego istnienia wydają się produktami, na które nie ma dzisiaj wielkiego popytu.
Kościół proponuje drogę wiary, która nie jest dzisiaj w modzie. Wiara wydaje się czymś ulotnym i trudnym do zweryfikowania – być może nawet prawdziwym (chociaż do końca nikt tego nie wie), ale z pewnością niezbyt użytecznym. Dzisiejsza codzienność nasączona jest niewiarą – nie tyle samymi deklaracjami ateistycznymi, ile raczej życiem, jakby Boga nie było (taką postawę nazywamy ateizmem praktycznym). Świetnie radzimy sobie bez Niego, więc nie potrzebujemy zajmować się wiarą i religią. Tym mniej więc potrzebujemy Kościoła. Ten sposób życia niesie się lawinowo przez kulturę masową i przez media społecznościowe: niewierzący wychowują niewierzących.
A jednak człowiek nowoczesny nie przestaje być człowiekiem z wszystkimi najgłębszymi dylematami i rozterkami, na które nie są w stanie wyczerpująco odpowiedzieć nauka, technika ani medycyna. One wszystkie bowiem w pewnym momencie stają się bezradne. To właśnie Kościół jest krainą, w którą można wejść i odkryć w niej tajemnice, które przynoszą sens wszystkiemu.
Kościół otwiera człowiekowi oczy na sens własnej jego egzystencji, czyli na najgłębszą prawdę o człowieku. Kościół naprawdę wie, że sam Bóg, któremu służy, odpowiada najgłębszym pragnieniom serca ludzkiego, którego pokarmy ziemskie nigdy w pełni nie nasycą. Wie poza tym, że człowiek, nieustannie pobudzany przez Ducha Bożego, nigdy nie będzie zupełnie obojętny na problemy religijne, co znajduje potwierdzenie w doświadczeniu nie tylko ubiegłych wieków, lecz także i naszych czasów. Człowiek bowiem zawsze będzie pragnął wiedzieć, choćby nawet niejasno, jaki jest sens jego życia, działalności i śmierci. Problemy te przywodzi mu na myśl już sama obecność Kościoła. Na te pytania najpełniejszą odpowiedź daje sam Bóg, który stworzył człowieka na swój obraz oraz wykupił z grzechu; dokonuje tego przez objawienie w Synu swoim, który stał się człowiekiem. Ktokolwiek idzie za Chrystusem, Człowiekiem doskonałym, sam też pełniej staje się człowiekiem[3].
Gdyby człowiek nie miał umrzeć, ale wiecznie żyć na ziemi, wówczas Kościół nie byłby pewnie do niczego potrzebny. Tymczasem tak jednak nie jest. Ludzka egzystencja na ziemi się kończy. Jak bardzo Kościół jest potrzebny, może zaświadczyć każdy, kto w nim właśnie odkrył sens swojego życia!
[1] Wniosek z przedpandemicznych badań opublikowanych przez Pew Research Center w roku 2018. Pełne opracowanie dostępne jest tutaj: https://www.pewresearch.org/religion/2018/06/13/the-age-gap-in-religion-around-the-world/ (dostęp: 23.08.2022).
[2] Komentarz do raportów CBOS: „Zmiany religijności Polaków po pandemii” (czerwiec 2022) i „Polski pejzaż religijny – z dalekiego planu” (lipiec 2022). Na podstawie: Dlaczego Polacy odchodzą z Kościoła?, https://www.ekai.pl/dlaczego-polacy-odchodza-z-kosciola/ (dostęp: 22.08.2022).
[3] Sobór Watykański II, Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes, 41.
To moja prywatna sprawa!
Wielu współczesnych ludzi powie: „Mogę być wierzący, ale nie potrzebuję do tego żadnego Kościoła – chodzi tu przecież o moją osobistą relację z Bogiem”. Oczywiście, że wiara jest czymś niezwykle intymnym. Nasza osobista wiara jest relacją, która łączy człowieka z jego Stwórcą i dlatego dokonuje się tak głęboko, że stanowi nieodgadnioną tajemnicę. Nie potrafimy pojąć do końca, co się dzieje na dnie naszego serca w spotkaniu z Najwyższym.
Jednakże w życiu chrześcijanina nie można oddzielić wiary od Kościoła. Mówienie: „Bóg – tak, Kościół – nie” sugeruje, jakoby Kościół był jakimś niepotrzebnym dodatkiem, bez którego wiara może sobie spokojnie istnieć. A to nieprawda! Wiara chrześcijańska i Kościół ściśle się łączą. Nie można odejść od Kościoła i nie ponieść poważnych strat dla swojej więzi z Bogiem.
Wiara jest sprawą nie tylko prywatną! Ona dotyczy też innych. Moja wiara czy niewiara buduje lub osłabia innych. Ona umacnia się wiarą wspólnoty, a umiera, gdy człowiek pozostaje sam. Wiara jest sprawą totalną: dotyczy całego życia! Nie można wiary ograniczyć do jakiegoś wąskiego, bardzo prywatnego wycinka swojego działania. Nie da się bowiem ludzkiego życia pokroić na kawałki i wypreparować z niego prywatnego elementu duchowego. Tak samo jak ojciec rodziny nie może ograniczyć swojego ojcostwa tylko do wąskiego zakresu prywatnych spraw w czterech ścianach rodzinnego domu. On jest ojcem zawsze: zarówno w pracy, którą podejmuje z myślą o dobrym bycie najbliższych, jak i wówczas, kiedy pójdzie z kolegą na mecz. Jeśli w którymkolwiek momencie zadzwoni do niego dziecko z problemem, nie odpowie, że to prywatne sprawy i teraz się nimi nie zajmuje.
Wspólnota Kościoła chroni też naszą wiarę, żeby nie przestała być… wiarą. Na czymś trzeba przecież oprzeć własne przekonania, a Kościół ma wiele cennych argumentów na potwierdzenie swoich nauk. Nie można budować światopoglądu tylko na osobistych odczuciach czy na autorskich ideach. Kościół pomaga nam nie pomylić Bożej obecności z ludzkimi emocjami, życiodajnej prawdy ze złudnymi mniemaniami, prawdziwego Boga z prywatnym bożkiem, którego sami sobie tworzymy.
Kościół i polityka
Przy tej okazji warto uporządkować jeszcze jeden temat: obecność Kościoła w sferze publicznej, także w świecie polityki. Niektórym się wydaje, że im więcej instytucji Kościoła w życiu społecznym, tym lepiej dla wiary. Otóż niekoniecznie tak musi być! Co więcej, można odnieść wrażenie, że nadmiar takiej obecności powoduje niejednokrotnie reakcje alergiczne: wielu doskonale wyczuwa, kiedy zdrowe granice są w tym względzie przekroczone. Trzeba jednak równocześnie pamiętać, że Kościół jest ważnym elementem społeczeństwa (chociaż zawsze tylko jednym z wielu), a biskupi i księża są obywatelami cieszącymi się pełnią swoich społecznych praw. Co więcej, miejscowy duszpasterz jest często ważną postacią w życiu lokalnej społeczności, trudno więc, by nie był publicznie obecny w istotnych dla swojego środowiska chwilach.
Niektórzy chcieliby jednak zupełnie usunąć ludzi Kościoła ze społeczeństwa i schować ich w zakrystiach, salkach parafialnych i świątyniach – aby nie było ich widać na zewnątrz i by nie naruszali oni swoją obecnością laickiego świętego spokoju. Jednakże duszpasterz jest bardzo potrzebny także poza murami świątyń. Kapelan w wojsku jest często ostatnim, którego widzi młody żołnierz umierający na misji pokojowej, i pierwszym, który informuje o jego śmierci rodzinę. Kapelan w szpitalu niesie nadzieję tym, dla których medycyna nie ma już żadnej nadziei. Kapelan więzienny pomaga w nawróceniu tych, którzy odkrywają, że nawet jeśli wszyscy postawili na nich krzyżyk, to Bóg nigdy ich nie przekreśla.