Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kilkakrotnie nagradzana powieść: na Międzynarodowych Festiwalach Książek w Nowym Yorku i San Francisco
W Krainie Cieni nie ma gdzie się ukryć. Nie ma gdzie uciec. Mistyczna kraina podlega rządom Wielkiego Syndykatu, który terroryzuje i ograbia mieszkańców.
A kiedy tracą resztki nadziei na wolność i szczęście – przybywa bohater. Ten, na którego czekali.
By uratować mityczną Krainę Cieni od bezlitosnych władców świata cieni, chłopiec uważany za wybrańca musi dojść na kraniec świata i położyć swoje życie na szali.
Czy pomoże im się uwolnić od Lordów i armii przerażających Cieni, które porywają każdego, kto odważy się przebywać na zewnątrz po zapadnięciu zmroku? Czy pokaże im, jak poradzić sobie z Patrolującymi Złodziejami, którzy uprzykrzają życie mieszkańcom za dnia?
Jest jednak pewien problem: ten bohater to tylko młody chłopiec. Lubi kłócić się ze swoją nastoletnią siostrą i nie umie odróżnić dobra od zła.
Stara Legenda przepowiada jego przybycie, ale mówi też, że może pójść zarówno jedną, jak i drugą drogą.
Kiedy Franek oraz jego siostra Karolina przypadkowo zostają przeniesieni do tajemniczego miasta Attic Town w Krainie Cieni, nie mają pojęcia, że nie będzie stamtąd drogi powrotnej. Nie zauważając, że przenieśli się w czasie i przestrzeni, rodzeństwo rozdziela się szukając drogi do domu. Przemierzając ulice miasta, zagubiony Franek spotyka jednego z Patrolujących Złodziei, Donlora, i wbrew własnemu przeczuciu nabiera do niego zaufania. Tymczasem Karolina trafia na farmę poza miastem. Jeśli nie zdąży pomóc Frankowi przed zapadnięciem zmroku, chłopiec na zawsze już pozostanie jednym z okrutnych lordów, zagubiony w Krainie Cieni.
W tym samym czasie podziemna opozycja zaczyna rewolucję…
Ta powieść oparta na scenariuszu filmowym Johanny Kern opowiada historię poruszającą temat tworzenia własnego przeznaczenia i stawienia czoła wewnętrznym i globalnym Cieniom.
Napisana przez Johannę Kern – wielokrotnie nagradzaną pisarkę, reżysera, producenta filmowego, scenarzystę i mentorkę rozwoju, posiadającą rozległe doświadczenie w doradzaniu ludziom w sprawach zdrowia, problemów emocjonalnych, rodziny, związków, wyborów życiowych, ścieżek kariery, oraz brytyjskiego pisarza Roya Fitzsimmondsa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 198
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
******************************************
Wszelkie prawa zastrzeżone JOHANNA KERN
Strona oficjalna: http://johannakern.pl/
*****************************************
ROZDZIAŁ1
LEGENDAIWIESZCZKA
szystkie okna i drzwi zamykano już na noc: „łup, łup, łup, łup!” Echo niosło
ten dźwięk, jak złowieszczy odgłos werbla poprzez ulice miasta zwanego Attic Town.
Mała Elza naciągnęła koc na głowę. Wsłuchując się w hałasy z zewnątrz, czuła jak jej oddech ociepla jej twarz. Hałasy wzmagały się, wraz z narastającą ciemnością i wzbierającym lękiem. Wkrótce Cienie rozpanoszą się w ciemności i nikt przy zdrowych zmysłach nie wyjdzie na ulicę po zapadnięciu zmroku. Cienie nie zaprzątały sobie głowy jakimikolwiek przemyśleniami ani nie oceniały sytuacji. Po prostu zabierały każdego, jak leci. Nieważne kim byłeś, jeśli przyszłaby Twoja kolej, Cienie na pewno by Cię odnalazły i dopadły. Możesz być tego pewien. Trzeba przyznać, że pod tym względem Cienie były naprawdę sprawiedliwe.
Mike, szesnastoletni brat Małej Elzy, leżał w łóżku, wpatrując się w sufit szeroko otwartymi oczami. Teraz inny dźwięk potoczył się pustymi ulicami miasta. Wzmocniony przez echo, przecinał noc jak ostry nóż, opanowując przerażeniem mieszkańców. To Cienie wylegały na ulice. Zimne, bezwzględne i bezlitosne.
Ani Mike ani Mała Elza nie byli w stanie wykonać żadnego ruchu. W sumie i tak nie można było niczego innego zrobić, jak tylko czekać na to, aż noc wreszcie się skończy. Z pierwszym promykiem światła Cienie wczołgają się z powrotem do swych tajemnych nor, których nikt jeszcze nigdy nie widział, a ludzie powychodzą z domów. Będą to robić powoli, rozglądając się wokół i licząc sąsiadów, aby upewnić się, że wszyscy jeszcze tam są. Dzieci ponownie będą bawić się na ulicach, a może nawet biegać, jeśli Patrolujący Złodzieje nie skarcą ich i nie przegonią z chodników. Nigdy nie było wiadomo w jakim nastroju będą Patrolujący Złodzieje. Mogli mieć lepsze i gorsze dni, tak jak wszyscy. Podobnie jak Cienie w nocy, Patrolujący Złodzieje wykonywali swoją pracę w ciągu dnia. Przemierzali ulice, utrzymując ścisły porządek w mieście Attic Town, stolicy kraju zwanego Krainą Cieni.
Mike przeważnie ostatni zapadał w sen. Był również tym, który zwykle pierwszy się budził w całym domu. Chłopiec stał się żywicielem rodziny, po tym jak ich ojciec zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Wszyscy myśleli, że to Cienie go porwały, ale Mike wcale nie był tego taki pewien. Dlaczego nic a nic nie było słychać tamtej nocy? Czemu Cienie nie wydały tym razem tego przeraźliwego dźwięku, jakby wycia, które za każdym razem przenikało ciemności, gdy kogoś porywały? Nie, Mike zupełnie nie dowierzał, że Cienie miały cokolwiek z tym wspólnego. Nadal miał nadzieję, że uda się rozwiązać tę zagadkę i że ojciec pewnego dnia wróci do domu.
Zarówno on, jak i mała Elza bardzo przypominali wyglądem ojca, ze swymi gęstymi, zwykle trochę zmierzwionymi włosami, trochę przydługimi z przodu i spadającymi im na błyszczące, ciemne oczy. Rodzeństwo było do siebie tak podobne, że ludzie mogliby wziąć Elzę za dwunastoletniego chłopaka, gdyby nie miała na sobie sukienki.
Mike często myślał, że wolałby mieć brata. Kogoś z kim mógłby dzielić się wszystkimi tajemnicami, mocować się albo ścigać dzikie gęsi na obrzeżach miasta. Nie to, żeby było coś nie tak z dziewczynami. Jego sąsiad, siedemnastoletni Paul, miał swoją dziewczynę, o ładnej twarzy i miłym uśmiechu. Nazywała się Sheela. Mike dowiedział się od Paula, że zbierała motyle. Ale nie te prawdziwe, o nie, w życiu niczego by nie skrzywdziła. Zamiast tego, robiła je z łupin orzeszków ziemnych, piór, papierków po cukierkach i ze wszystkiego kolorowego i błyszczącego, co tylko mogła znaleźć. Paul mówił, że Sheela udekorowała calutką ścianę tymi swoimi motylami.
Poranek zastał Mike’a mocno śpiącego, marzącego we śnie, że ma tak ładną i miłą dziewczynę jak Sheela, która robi przepiękne motyle i ozdabia nimi ściany w jego pokoju.
Wstał z łóżka cichutko, aby nie narobić hałasu, który mógłby zbudzić matkę lub siostrę. Niech sobie jeszcze pośpią. Chłopiec uśmiechnął się. Tak właśnie robił ich kochający ojciec. A teraz była jego kolej, aby dbać o rodzinę najlepiej, jak tylko mógł. Wielki Syndykat, który rządził krajem, pozwalał zatrudniać niepełnoletnich na stanowiskach zajmowanych poprzednio przez zaginionych rodziców, za wynagrodzeniem równym połowie zwykłej pensji. Mike uważał, że miał dużo szczęścia, skoro mógł nauczyć się obsługiwać maszynę do wycinania podeszw butów dla Patrolujących Złodziei. Była to całkiem przyzwoita praca w pobliskiej fabryce i szło mu w niej zupełnie dobrze.
Zdziwiony tym chłopiec udał się do kuchni, aby coś przekąsić przed wyjściem do fabryki. Uśmiechnął się, gdy otworzył lodówkę. Każdego ranka znajdował w niej czekające na niego prawdziwe rarytasy: truskawki, naleśniki z jagodami, ciasteczka czekoladowe albo jakiś deser, na przykład ryż z rodzynkami. Jego siostra zawsze coś przygotowywała dla niego wieczorem, aby przyjemnie rozpoczynał mu się dzień. Dzisiaj to była miseczka świeżych malin.
Podczas kiedy Mike był w ciągu dnia w pracy, Mała Elza spędzała większość czasu wędrując samotnie po ulicach. Zawsze towarzyszyła jej w tym pluszowa zabawka - królik, z którym nigdy się nie rozstawała. Był to prezent urodzinowy od ojca - kiedyś, dawno temu. Ich dom pełen był w tamtych czasach śmiechu i wrzawy, a teraz było w nim bardzo cicho. Ich matka, piękna blondynka o imieniu Rozalia, chorowała od wielu miesięcy, a lekarze nie potrafili jej pomóc. Jej stan był bardzo poważny. Nikt nie wiedział, co z nią będzie. Rozalia traciła siły, a Mała Elza myślała, że matka po prostu więdła bez ukochanego męża, tak jak kwiat róży pozbawiony światła słonecznego.
Drzwi wejściowe na dole zamknęły się cichutko, ale i tak ich stuknięcie zbudziło Małą Elzę. Wiedziała, że to Mike właśnie wyszedł do pracy. Wstała szybciutko. Z nosem rozpłaszczonym o szybę, patrzyła jak odchodzi. Pomachała chłopcu ręką, choć nie mógł jej zobaczyć. Był to jej codzienny, poranny rytuał: kiedyś tak posyłała w tajemnicy ciepłe „do widzenia” swojemu ojcu, a teraz bratu.
Nagle, jakieś dziwne zamieszanie na rogu ulicy niedaleko od ich domu przyciągnęło jej uwagę. Stał tam na skrzyżowaniu duży budynek. Jego wysoką, drewnianą konstrukcję pomalowano niedawno na dość nietypowy, rdzawo-beżowy kolor. Okiennice na oknach budynku zawsze były szczelnie zamknięte. No ale to było zupełnie normalne w ich mieście. Okna, drzwi, rolety, furtki w ogródkach - wszystko było pozamykane. Prawie zawsze.
Mała Elza zmrużyła ciemne oczy, aby lepiej widzieć, co się tam dzieje. Ku jej zdziwieniu, dostrzegła kilka osób wchodzących do wnętrza budynku, jedna po drugiej, w ciągu zaledwie paru minut. Wszyscy oni zachowywali się bardzo dziwnie. Najpierw rozglądali się ukradkiem wokół, a następnie delikatnie pukali w drzwi, jakby nie chcąc, żeby ktoś obcy to usłyszał. Drzwi otwierały się chwilkę później, przybysze znikali wewnątrz, a drzwi zamykały się szybko za nimi, z cichutkim stuknięciem.
Mała Elza rozejrzała się uważnie po całej ulicy. Wiedziała, że to nie był taki sobie zwykły budynek i że to, co odbywało się na rogu, nie było porannym spotkaniem grupki znajomych. Wiedziała także, że ludzie ci należeli do Podziemnej Opozycji i że dzisiaj spotykali się w Komnacie Zebrań. Dziewczynka powoli cofnęła się od okna. W kraju rządzonym przez Wielki Syndykat, gdzie Patrolujący Złodzieje przemierzali ulice, uważnie wszystko obserwując, lepiej było nie wiedzieć niczego o czyichś tajemnicach, czy potajemnych zebraniach.
Komnata Zebrań wypełniona już była po brzegi, a przecież ludzi ciągle przybywało. Odbywało się tutaj tego ranka ważne posiedzenie Podziemnej Opozycji. Wszyscy zgromadzili się wokół długiego mahoniowego stołu, na którym stała szklana misa wypełniona wodą, przykuwając zaciekawione spojrzenia.
Okiennice były szczelnie pozamykane, a pomieszczenie oświetlały wysokie łojowe świece, rzucając na ściany ciemne, długachne cienie. Cienie te kłębiły się i goniły w jakimś tajemnym rytualnym tańcu. Wszystko i wszyscy wyglądali na wyższych w przyćmionym blasku świec, jakby to było zgromadzenie milczących olbrzymów. Przyglądali się uważnie sobie nawzajem, być może wydobywając z pamięci znajome twarze. Chociaż, lepiej było nie znać tutaj nikogo. Lepiej też było nie wiedzieć za dużo, tak na wszelki wypadek. Bo gdyby Patrolujący Złodzieje chcieli ich przesłuchiwać, to lepiej było nie wiedzieć o niczym istotnym, żeby nie można było tego od nich wyciągnąć.
Jedynym, którego wszyscy dobrze znali, był ich przywódca - Centres. Całkowicie mu ufali. On także ufał samemu sobie, będąc absolutnie pewnym, że nawet torturowany przez Cienie, prędzej dałby odciąć sobie język, niż zdradzić swoich ludzi. Tak ich właśnie nazywał w myślach: „moi ludzie”. Czuł się za nich odpowiedzialny, gdyż byli jego jedyną „rodziną”, jaką kiedykolwiek posiadał. Nic nie było dla niego ważniejsze niż jego ludzie i jego misja.
Centres wysunął się do przodu i rozejrzał po Komnacie. Wszystkie oczy zwrócone były teraz na niego. Czekali, co oznajmi im ten postawny, silny mężczyzna.
Na pierwszy rzut oka Centres sprawiał wrażenie spokojnego, dystyngowanego człowieka, ze swoimi szpakowatymi włosami, zawsze starannie uczesanymi, jakby prosto od fryzjera. Jednak jego oczy zdradzały coś innego. Głęboko osadzone, o stalowym przenikliwym spojrzeniu, ujawniały kogoś, komu lepiej było nie wchodzić w drogę i lepiej było być mu posłusznym bez szemrania. Oczy Centresa były zimne i ostre jak sztylety.
Quilee, młody i ciemnowłosy mężczyzna stojący obok przywódcy, przypominał czujną, drapieżną panterę. Był on zaufanym powiernikiem i ochroniarzem Centresa, bystrym, szybkim i absolutnie oddanym. Centres dyskretnie skinął na niego i Quilee bezszelestnie opuścił Komnatę. Poruszał się jak dziki kot, z naturalną perfekcyjną elegancją: sprężony i precyzyjny.
Przywódca odwrócił się w stronę stołu i spojrzał w dół, na misę z wodą. Zapadła zupełna cisza. Centres uśmiechnął się do siebie. Tak, zawsze miał ogromny wpływ na ludzi. I zawsze go to cieszyło. Pozwolił im czekać w milczeniu przez chwilę, zanim się odezwał.
Zgromadzeni przytakiwali, pomrukując, a potem jak dobrze wyszkolony chór zaintonowali jednogłośnie zdanie, które odbiło się potężnym echem od ścian Komnaty:
W tej chwili drzwi do Komnaty uchyliły się bezszelestne i Quilee wsunął się do środka. Centres pytająco uniósł brwi, patrząc na niego z wyczekiwaniem. Quilee dyskretnie skinął głową, co wystarczyło, aby kąciki ust Centresa drgnęły w prawie niewidzialnym grymasie zdradzającym zadowolenie. Tak, Quilee jeszcze nigdy go nie zawiódł.
Oczy dzieci rozbłysły radością. Okrzyki podniecenia wybuchły wśród zgromadzonych, ale Centres uciszył je szybko jednym ruchem ręki. Znakomicie potrafił kontrolować tłumy. Jak prawdziwy wodzirej, dobrze wiedział jak rozpalać w nich ogień, i jak go gasić, wywołując w nich jedną emocję po drugiej. Wziął teraz głęboki wdech, podkreślając tym, że za chwilę powie coś ważnego.
Najwyraźniej imię Moony zrobiło na zgromadzonych wielkie wrażenie. Pośród kompletnej ciszy boczne drzwi otworzyły się powoli i do Komnaty weszła wysoka kobieta w nieokreślonym wieku. Nie była ani młoda, ani stara, o pięknej aparycji, ciepła i sprawiająca wrażenie nieco figlarnej, z jakąś ukrytą pod dystyngowanymi ruchami dziecięcą radością. Długie ciemne włosy, błyszczące i nieskazitelnie czarne, spadały kaskadą na jej ramiona, tworząc naturalną oprawę dla jej regularnych rysów i dużych, szmaragdowych oczu. Wyglądała i poruszała się zjawiskowo, a kiedy z gracją zbliżyła się do stołu, jej pastelowa zwiewna sukienka wydała jakby ciche westchnienie, tańcząc wokół jej ciała.
Centres, z uśmieszkiem samozadowolenia usunął się na bok, a Moona podziękowała mu lekkim skinieniem głowy, zajmując centralne miejsce przy stole. Wszyscy patrzyli na nią w skupieniu. Nikt nawet nie drgnął, nie zakasłał ani nie chrząknął. Wydawało się przez moment, że czas zatrzymał się w Komnacie Zebrań i że nigdy nie ruszy już z miejsca.
Moona powolnym ruchem uniosła dłonie nad misą z wodą.
W Komnacie pociemniało. Nikt nie był pewien, czy była to tylko ułuda, przywidzenie w półmroku, czy też niebo na zewnątrz zaciągnęło się chmurami. Wszystko wokół poszarzało, stapiając się w jedną burą masę, a w tej szarości rozbłysła niebieskawym światłem misa. Zaczęły w niej świecić coraz jaśniej drobne iskierki, jak świetliki w noc świętojańską, migotając nad powierzchnią wody, która teraz zaczęła bulgotać. Wprawiło to zgromadzonych w takie zdumienie, że aż jęknęli zgodnym chórem różnobarwnych głosów.
Od dawna snuto różne opowieści o Moonie, przekazując je sobie z ust do ust po całym mieście. Ludzie mówili, że nikt nie wiedział dokładnie, jak i kiedy przybyła do Attic Town. Wydawało się, że od zawsze tam była, jeszcze od zamierzchłych czasów. Nawet rodzice ich rodziców przypominali sobie, że jeszcze za ich młodości widywano tę tajemniczą piękność przechadzającą się w swoim różanym ogrodzie, do którego nikt nigdy nie miał wstępu bez specjalnego zaproszenia. Tylko niektórym udało się go kiedykolwiek odwiedzić.
Zastanawiano się też, jak duży wpływ miała Moona na Rozalię, matkę Mike’a i Małej Elzy. Rozalia, jako jedna z nielicznych, spędzała sporo czasu w tajemniczym ogrodzie, kiedy była jeszcze małą dziewczynką. Tylko potem coś musiało się zmienić, bo nagle jej wizyty skończyły się jak ucięte nożem i nikt już więcej nie widział jej w pobliżu różanego raju.
Rozalia wyszła za mąż dość wcześnie, i wkrótce powiększyła się jej rodzina. Zasadziła potem wiele krzewów róż w ogrodzie przy domu. Widywano ją często jak je pielęgnowała, zupełnie tak, jak robiła to Moona. Niektórzy mówili nawet, że córka Rozalii, Mała Elza, zaczęła odwiedzać Moonę, podobnie, jak to przedtem robiła jej matka. Jednak nikt nie był tego do końca pewien. Wszelkie plotki na ten temat szybko ustały, kiedy Rozalia wszystkiemu zaprzeczyła, oznajmiając, że jej córka nie ma nic wspólnego z Mooną.
Teraz, na tajnym zebraniu, królewsko piękna, posągowa Moona skupiała na sobie całą uwagę zgromadzonych. Tak, jak zawsze.
Zapadła jeszcze większa cisza, pokrywając całą Komnatę niczym wielka peleryna.
Poruszeni ludzie zaczęli szemrać między sobą, coraz bardziej podnosząc głosy. Zostali jednak szybko uciszeni przez Centresa.
Te słowa wywarły na nich tak wielkie wrażenie, że w milczeniu wymieniali tylko przestraszone spojrzenia.
Kobieta zamilkła i patrzyła na nich z troską w szmaragdowych oczach. Była w nich także trzeźwość i przenikliwość, jakby widziała ich serca jak na dłoni. Jakby wiedziała, co się w nich skrywa. Kiedy przemówiła znowu, jej głos, pomimo, że teraz cichszy, wydawał im się donośniejszy od głośnego gromu.
Zamilkła znowu i spuściła oczy. Woda w misie teraz niemal zawrzała. Bulgotała i pieniła się zaciekle, szybko zmieniając kolor. Migotające iskierki rozbłysły mocniej, wydłużając się na zewnątrz, niczym świetliste, upiorne palce.
Wszyscy przybliżyli się bardziej, przyglądając się temu zjawisku, niektórzy wstrzymując oddech.
Moona stała nieruchomo, jakby pogrążona w głębokim transie. Może jej umysł krążył w jakimś niewidzialnym świecie, gdzie ucztował z niesfornymi duchami, wykradając im tajemnicę przyszłości, której nikt inny znać przecież nie mógł.
Wieszczka powoli podniosła oczy i delikatnie przesunęła dłonie nad misą.
W Komnacie wybuchła wrzawa. W zgiełku z trudem można było rozróżnić powtarzające się pytania. - Kto to jest? Skąd przybędzie? Powiedz nam więcej… co jeszcze tam widzisz? - pytali wszyscy naraz.
Cisza! - zawołał Centres z całych sił. - Nie wolno nigdy przerywać Moonie, rozumiecie?!
Wszyscy natychmiast zamilkli, a po chwili Moona, zamykając oczy, powróciła do swojej proroczej wizji.
- O, to będzie prawdziwy bohater. Chociaż on o tym jeszcze nie wie, niczego nie podejrzewa… Jego odwaga rośnie w nim jak wschodzące słońce. Ale jego moc jest jeszcze uśpiona, jakby czekając, nie będąc jeszcze gotową. Będzie się musiał strzec, bo nie potrafi… nie będzie umiał odróżnić dobra od zła. Dlatego może zwrócić się w którąkolwiek stronę… A to kim on się stanie, zaważy na tym, co stanie się z nami.
Przerwała i zamilkła. Wszyscy czekali, a oczekiwanie zdawało się być tak długie jak era lodowcowa, która więzi nadzieje i życia. Kiedy wreszcie otworzyła oczy, miały teraz inny wyraz, niby zmrożone jakimś chłodnym powiewem. Rozejrzała się wokół, jakby nie do końca świadoma tego, co przed chwilą powiedziała. Uśmiechnęła się łagodnie i dodała - Dokładnie tak, jak przepowiada nasza Legenda.
Nikt nie odważył się przemówić. I nikt nie zauważył Cienia za oknem, przyklejonego do ściany i podsłuchującego, co działo się w Komnacie Zebrań.
Po chwili Cień oderwał się od budynku, przybierając postać mężczyzny ubranego na czarno. Mężczyzna szybko podążył w głąb ulicy i zniknął za najbliższym rogiem.
KONIEC ROZDZIAŁU
KUP KSIĄŻKĘ I PRZECZYTAJ WSZYSTKIE ROZDZIAŁY
PODZIĘKOWANIA
iii
1
LEGENDA I WIESZCZKA
1
2
RODZEŃSTWO I CIENIE
13
3
MIEJSCE, Z KTÓREGO NIE MA POWROTU
31
4
STARY LORD I PATROLUJĄCY ZŁODZIEJ
39
5
REGUŁY W MIEŚCIE ATTIC TOWN
51
6
WYGNAŃCY
65
7
ELITA
77
8
SPOSOBY WIELKIEGO SYNDYKATU
85
9
ZŁOWIESCZY HYMN CIENI
97
10
AKADEMIA LORDÓW
107
11
DAWNY SEKRET
117
12
ŚCIEŻKI ODWAŻNYCH
131
13
PRZEZNACZENIE W SZKLANEJ KULI
141
14
DŹWIĘK STRACHU
147
15
OSTATECZNA REZOLUCJA
155
16
KRÓLESTWO WIELKIEGO BABY
169
17
LEGENDA TRWA NADAL
179
O AUTORCE JOHANNIE KERN
189
INNE PUBLIKACJE JOHANNY KERN
193
JAK SKONTAKTOWAĆ SIĘ Z JOHANNĄ KERN
195
O AUTORZE ROYU FITZSIMMONDS
197
******************************************
Wszelkie prawa zastrzeżone JOHANNA KERN
Strona oficjalna: http://johannakern.pl/
*****************************************