Król wojny i krwi - Scarlett St. Clair - ebook

Król wojny i krwi ebook

Scarlett St. Clair

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Król

Ich związek jest jego zemstą.

Isolde de Lara uważa dzień swojego ślubu za dzień śmierci. Żeby położyć kres długoletniej wojnie, musi poślubić króla wampirów Adriana Aleksandra Vasilieva i go zabić.

Lecz jej próby zostają udaremnione, a Adrian grozi, że jeśli Isolde jeszcze raz podejmie próbę zabójstwa, on zrobi z niej nieumarłą. Przerażona, że stanie się taką istotą jak te, których najbardziej nienawidzi, Isolde szuka innych sposobów, żeby przeciwstawić się mężowi i przetrwać na brutalnym dworze wampirów.

Jednak nie dworu Isolde boi się najbardziej. tylko Adriana. Mimo niewątpliwej chemii między nimi dwojgiem Isolde zastanawia się, dlaczego król - gwałtowny, dziki i bezlitosny - właśnie ją wybrał na małżonkę.

Odpowiedź zburzy jej świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 395

Oceny
4,0 (1094 oceny)
491
280
189
98
36
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AlicjaAmi

Z braku laku…

W opisie zachęcająca,po przeczytaniu jednak rozczarowanie.Autorka chciała chyba stworzyć waleczną,odważną, wyzwoloną seksualnie,nowoczesną kiężniczkę.Niestety w mojej ocenie wyszła z tego zagubiona nimfomanka.Jakby tego było mało,ta historia nie satysfakcjonuje nawet zwolenników pikantnych scen.Jak dla mnie nie było żadnego przyciągania,napięcia czy pożądania między bohaterami,przejście do takich momentów było przeważnie oderwane od treści,obcesowe a seks w nich mechaniczny.Autorce zabrakło umiejętności,jej postacie nie mają charakteru, ich zachowanie jest często naiwne i niezrozumiałe,dialogi to przeciętne rozmowy,tajemnice nie intrygują,jako całość wypada to nijako.Jak się ma słabość do takich klimatów da się przeczytać, ale lepiej nie spodziewać się za wiele po tej książce. .
221
FannyBrawne

Z braku laku…

Spodziewałam się czegoś super, a dostałam nic... Ta książka nie ma fabuły, żadnego napięcia czy suspensu, a jedynie sceny łóżkowe i wiecznie napalonych bohaterów. Wątek miłosny jest pozbawiony logiki, a Isolde to typowa ,,i'm not like the other girls". Ostatnie rozdziały są trochę lepsze, ale nadal ogromny zawód.
80
Klaudiaaz

Nie polecam

mdła bohaterka, irracjonalne decyzję. Duże podobieństwo do Dworów, ale wykonanie gorsze. Dialogi niskich lotów.
50
dalejlama

Nie polecam

Historia ma potencjał, jednak osoba autorska moim zdaniem nie sprostała zadaniu. Główna bohaterka bardzo irytująca, jej zachowanie w niektórych sytuacjach ciężko zrozumieć. Plot twist ciekawy, jednak moim zdanie słabo rozbudowany.
40
AnetaW77

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia, polecam
20

Popularność




Jeden

Jeden

Na gra­ni­cach kró­le­stwa mojego ojca obo­zo­wała armia wam­pi­rów. Czarne czubki ich namio­tów wyglą­dały jak ocean ostrych fal i cią­gnęły się całymi milami. Sta­piały się z hory­zon­tem czer­wo­nym jak całe niebo nad Revekką, Impe­rium Wam­pi­rów. Miało ono taki kolor, odkąd się uro­dzi­łam. Mówiono, że to klą­twa Dis, bogini ducha, ostrze­że­nie przed złem, które tam się zro­dziło, złem, które zaczęło się od Krwa­wego Króla. Dla­tego, na nie­szczę­ście dla Cor­dovy, jego kolor nie sta­no­wił zapo­wie­dzi inwa­zji.

Wam­piry poja­wiły się na zacho­dzie zeszłej nocy, jakby podró­żo­wały wraz z ciem­no­ścią. Od tam­tej pory wszystko było ciche i spo­kojne, jakby ich obec­ność skra­dła wszel­kie życie. Nawet wiatr ustał. Nie­po­kój ści­skał moją pierś jak mróz, usa­do­wił się głę­boko w brzu­chu, kiedy tak sta­łam mię­dzy drze­wami, zale­d­wie kilka stóp od pierw­szego rzędu namio­tów. Nie mogłam pozbyć się uczu­cia, że to koniec. Ten koniec czaił się za mną, opla­tał moje ramiona dłu­gimi pal­cami.

Ich przy­by­cie poprze­dziły pogło­ski. Wie­ści o tym, że ich przy­wódca – nie mogłam znieść nawet jego imie­nia – Adrian Alek­sandr Vasi­liev zrów­nał z zie­mią Jolę, spu­sto­szył Elin, pod­bił Sivę i spa­lił Litę. Kolejne z Dzie­wię­ciu Dyna­stii Cor­dovy padały jedna po dru­giej. Teraz wam­piry znaj­do­wały się na naszym progu, a mój ojciec, król Henri, zamiast zwo­łać woj­sko, popro­sił o spo­tka­nie.

Chciał prze­mó­wić do roz­sądku Krwa­wemu Kró­lowi.

Jego decy­zja spo­tkała się z mie­sza­nymi reak­cjami. Nie­któ­rzy chcieli wal­czyć, żeby nie zna­leźć się pod pano­wa­niem potwora. Inni nie byli pewni, czy król Henri wybrał śmierć na polu bitwy zamiast innej.

Przy­naj­mniej w walce była prawda. Prze­ży­wało się albo ginęło.

Pod rzą­dami potwora nie było żad­nych prawd.

– Nie powi­nie­nem był pozwo­lić ci przy­cho­dzić tutaj tak późno i tak bar­dzo się zbli­żać.

Komen­dant gwar­dii Alec Kil­lian stał za bli­sko, tuż za mną, tak że ramie­niem muskał moje plecy. Gdyby to był inny dzień, wyba­czy­ła­bym mu tę bli­skość, przy­pi­su­jąc ją gor­li­wo­ści w wypeł­nia­niu obo­wiąz­ków mojej eskorty, ale teraz wie­dzia­łam swoje.

Komen­dant pró­bo­wał się zre­ha­bi­li­to­wać.

Odsu­nę­łam się o krok, żeby rzu­cić mu posępne spoj­rze­nie i jed­no­cze­śnie stwo­rzyć dystans. Alec – albo Kil­lian, jak wola­łam go nazy­wać – był dowódcą Kró­lew­skiej Gwar­dii, a odzie­dzi­czył to sta­no­wi­sko, kiedy jego ojciec o takim samym imie­niu zmarł nie­spo­dzie­wa­nie przed trzema laty.

Odwza­jem­nił moje spoj­rze­nie. Jego szare oczy były jed­no­cze­śnie sta­lowe i łagodne. Myślę, że wola­ła­bym samą stal, bo czu­łość spra­wiała, że mia­łam ochotę cof­nąć się o dwa kroki. Ozna­czała, że Kil­lian żywił do mnie uczu­cia, a moja dawna eks­cy­ta­cja tym, że przy­cią­gnę­łam jego uwagę, już dawno wypa­ro­wała.

Zewnętrz­nie miał wszystko, czego, jak sądzi­łam, ocze­ki­wa­łam od męż­czy­zny. Był przy­stojny w surowy spo­sób, z cia­łem wyćwi­czo­nym pod­czas godzin szko­le­nia. Mun­dur, szyta na miarę gra­na­towa bluza, spodnie ze zło­ce­niami i śmiesz­nie dra­ma­tyczna złota pele­ryna pod­kre­ślały jego pre­zen­cję. Komen­dant miał szopę gęstych, ciem­nych wło­sów, a ja spę­dzi­łam zbyt wiele nocy z pal­cami wple­cio­nymi w te pasma i z roz­grza­nym cia­łem, ale nie­roz­pa­lona namięt­no­ścią, za która naprawdę tęsk­ni­łam. Kil­lian oka­zał się śred­nim kochan­kiem. Nie poma­gało to, że nie lubi­łam jego brody, dłu­giej i zasła­nia­ją­cej dolną połowę twa­rzy. Nie­moż­liwe było doj­rze­nie kształtu jego szczęki, ale domy­śla­łam się, że jest mocna jak jego obec­ność… która zaczy­nała dzia­łać mi na nerwy.

– Prze­wyż­szam cię rangą – przy­po­mnia­łam. – Nie jest w two­jej mocy mówie­nie mi, co mam robić.

– Ale w mocy two­jego ojca tak.

Ogar­nęła mnie taka fala iry­ta­cji, że zazgrzy­ta­łam zębami. Gdy Kil­lian czuł, że nie może mną kie­ro­wać, ucie­kał się do gro­że­nia mi ojcem. I on się jesz­cze zasta­na­wiał, dla­czego nie chcę z nim sypiać.

Zamiast przy­jąć do wia­do­mo­ści mój gniew, Kil­lian uśmiech­nął się zado­wo­lony, że tra­fił w czuły punkt.

Ski­nie­niem głowy wska­zał obóz.

– Powin­ni­śmy zaata­ko­wać ich za dnia, kiedy śpią.

– Tylko że wtedy sprze­ci­wił­byś się roz­ka­zom mojego ojca, który chce pokoju – powie­dzia­łam.

Kie­dyś bym się z nim zgo­dziła. Dla­czego nie wyrżnąć wam­pi­rów, kiedy śpią? Prze­cież świa­tło sło­neczne było ich sła­bo­ścią. Tyle że The­odo­ric, król Joli, wydał swoim żoł­nie­rzom taki roz­kaz, ale zanim jego armia przy­pu­ściła atak, cała zgi­nęła z powodu krwa­wej zarazy, jak nazy­wali ją ludzie. Ci, któ­rzy zapa­dali na tę cho­robę, krwa­wili ze wszyst­kich otwo­rów ciała, aż w końcu umie­rali. Łącz­nie z kró­lem The­odo­ri­kiem i jego żoną, któ­rzy zosta­wili dwu­latka, żeby odzie­dzi­czył tron pod pano­wa­niem Krwa­wego Króla.

Jak się oka­zało, blask sło­neczny nie zatrzy­my­wał magii.

– Czy będą mieli dla nas tyle sza­cunku, kiedy zapad­nie noc? – Kil­lian nie cofał się przed wyra­ża­niem opi­nii na temat Krwa­wego Króla i jego inwa­zji na Cor­dovę. Rozu­mia­łam jego nie­na­wiść.

– Miej wiarę w żoł­nie­rzy, któ­rych sam wyszko­li­łeś. Nie jesteś gotowy?

Wie­dzia­łam, że nie spodo­bały mu się moje słowa. Czu­łam, że robi gniewną minę za moimi ple­cami, bo oboje zda­wa­li­śmy sobie sprawę, że jeśli wam­piry posta­no­wią zaata­ko­wać, będziemy mar­twi. Trzeba było pię­ciu naszych, żeby poko­nać jed­nego z nich. Po pro­stu musie­li­śmy wie­rzyć, że słowo Krwa­wego Króla dane mojemu ojcu jest warte życia naszych ludzi. Sku­pi­łam wzrok na namio­cie króla, wyróż­nia­ją­cym się kar­ma­zy­no­wymi i zło­tymi deta­lami.

– Nie można przy­go­to­wać się na potwory, księż­niczko – rzekł Kil­lian. – Wąt­pię, czy sama bogini Dis wie­działa, co wynik­nie z jej klą­twy.

Mówiono, że Adrian roz­gnie­wał Dis, bogi­nię ducha, i w rezul­ta­cie ona prze­klęła go pra­gnie­niem krwi. Jej klą­twa objęła nie tylko jego. Nie­któ­rzy ludzie prze­żyli prze­mianę w wam­piry, inni nie. Od ich naro­dzin świat nie zaznał pokoju. Ich obec­ność zro­dziła inne potwory żywiące się krwią, życiem. Choć ja nie zna­łam innego świata, starsi ludzie go pamię­tali. Pamię­tali świat bez bram i wyso­kich murów wokół każ­dej wio­ski. Pamię­tali, jak to jest nie bać się wędro­wać pod gwiaz­dami po zapad­nię­ciu ciem­no­ści.

Ja nie bałam się ciem­no­ści.

Nie bałam się potwo­rów.

Nie bałam się nawet Krwa­wego Króla.

Ale bałam się o ojca, o swój lud, o naszą kul­turę.

Ponie­waż Adriana Alek­san­dra Vasi­lieva nie dało się unik­nąć.

– Sądzisz, że wiesz, co myśli bogini? – zapy­ta­łam.

– Wciąż mnie pro­wo­ku­jesz. Zro­bi­łem coś złego?

– Spo­dzie­wa­łeś się zado­wo­le­nia, bo się pie­przy­li­śmy?

Kil­lian drgnął i ścią­gnął brwi.

Wresz­cie, pomy­śla­łam. Gniew.

– Więc jesteś zde­ner­wo­wana – stwier­dził.

Prze­wró­ci­łam oczami.

– Oczy­wi­ście, że jestem zde­ner­wo­wana. Prze­ko­na­łeś mojego ojca, że potrze­buję eskorty.

– Wykra­dasz się po nocy ze swo­jej kom­naty!

Nie mia­łam poję­cia, że sypia­nie z Kil­lia­nem będzie ozna­czało nie­za­po­wie­dziane wizyty w moim pokoju. Któ­rejś nocy posu­nął się za daleko i odkrył, że moja sypial­nia jest pusta. Obu­dził cały zamek, wysłał armię do lasu na poszu­ki­wa­nia. A ja chcia­łam jedy­nie popa­trzeć na gwiazdy, co robi­łam przez lata na szczy­tach falu­ją­cych wzgórz Lary. Ale te wypady skoń­czyły się tydzień temu. Kiedy już mnie zna­leźli, ojciec wezwał mnie do swo­jego gabi­netu. Zro­bił mi wykład o sta­nie świata i o tym, jak ważna jest ostroż­ność. Potem przy­dzie­lił mi straż­ni­ków i zaka­zał opusz­cza­nia domu po zapad­nię­ciu zmroku.

Zapro­te­sto­wa­łam. Wyszko­lono mnie na wojow­niczkę, rów­nie sprawną jak Kil­lian. Potra­fi­łam się obro­nić, przy­naj­mniej w gra­ni­cach Lary.

„Nie” – wark­nął ojciec tonem tak suro­wym, że aż pod­sko­czy­łam. Po chwili mil­cze­nia dodał: „Jesteś zbyt ważna, Issi”.

W tam­tym momen­cie wyglą­dał na tak zała­ma­nego, że nie byłam w sta­nie z nim dys­ku­to­wać. Z Kil­lia­nem rów­nież.

Tydzień póź­niej czu­łam się jak w pułapce.

– Ponie­waż tak się palisz do wyja­wia­nia moich tajem­nic, przy­zna­łeś się rów­nież do tego, że mnie pie­przy­łeś?

– Prze­stań uży­wać tego słowa – wyce­dził Kil­lian przez zaci­śnięte zęby.

Przy­naj­mniej w jed­nej spra­wie jest pełen pasji, pomy­śla­łam. Ale jedy­nie spro­wo­ko­wał mnie tym roz­ka­zu­ją­cym tonem.

– A jakiego słowa powin­nam uży­wać? – wysy­cza­łam. – Kochać się? Wąt­pię. – Byłam nie­miła, ale chcia­łam, żeby obiekt mojego gniewu go poczuł. Tę cechę prze­ję­łam od matki, zwa­żyw­szy że ojciec rzadko oka­zy­wał iry­ta­cję. – Naj­wy­raź­niej uwa­żasz, że to, co wyda­rzyło się mię­dzy nami, ozna­cza coś wię­cej.

Zupeł­nie jakby sądził, że rap­tem ma do mnie jakieś prawa. Nie­na­wi­dzi­łam tego.

– Jestem aż taki okropny? – spy­tał cicho Kil­lian.

Zaci­snę­łam pię­ści i przez chwilę drę­czyło mnie poczu­cie winy. Szybko się z niego otrzą­snę­łam.

– Prze­stań mną mani­pu­lo­wać.

– Nie pró­buję tobą mani­pu­lo­wać, ale nie możesz twier­dzić, że nie cie­szy­łaś się naszymi wspól­nymi chwi­lami.

– Lubię seks, Alec – odpo­wie­dzia­łam bez emo­cji. – Ale to nic nie zna­czy.

Były to nie­dbałe słowa, ale praw­dziwe. Posta­no­wi­łam spać z Kil­lia­nem, bo był pod ręką, a ja pra­gnę­łam speł­nie­nia. To był mój pierw­szy błąd. Ponie­waż spra­wił, że zlek­ce­wa­ży­łam ostrze­że­nia, takie jak skłon­ność komen­danta do powia­da­mia­nia mojego ojca o każ­dym moim ruchu.

– Nie mówisz poważ­nie – stwier­dził.

– Kil­lian. – Ton mojego głosu zabrzmiał ostrze­gaw­czo. On nie słu­chał, a jeśli było coś, czego szcze­rze nie­na­wi­dzi­łam, to męż­czyzn prze­ko­na­nych, że nie wiem, czego chcę. – Kiedy się nauczysz? Zawsze mówię to, co myślę.

Ruszy­łam, żeby go wymi­nąć, a on chwy­cił moją rękę. Wyszarp­nę­łam ją i ude­rzy­łam go pię­ścią w brzuch. Kil­lian stęk­nął i padł na kolana, a ja obró­ci­łam się na pię­cie.

– Isolde! – wysa­pał. – Dokąd idziesz?

Zagłę­bi­łam się w gęsty las. Liście były mięk­kie pod moimi sto­pami, mokre od poran­nej rosy. Żało­wa­łam, że nie jest śro­dek wio­sny, kiedy drzewa są bujne i zie­lone. Łatwiej mogła­bym wśród nich znik­nąć. Zamiast tego szłam mię­dzy bla­dymi, szkie­le­to­wymi pniami, pod bal­da­chi­mem ze sple­cio­nych gałęzi. Mimo to byłam pewna, że zgu­bię Kil­liana. Zna­łam ten las jak wła­sne serce. Wie­dzia­łam, że tra­fię do zamku bez eskorty, jak zamie­rza­łam to zro­bić, zanim on ruszył za mną do gra­nicy.

– Idiota – wyszep­ta­łam.

Szczęka bolała mnie od zaci­ska­nia zębów. Nie czu­łam nie­na­wi­ści do Kil­liana, ale nie zamie­rza­łam dać się uwię­zić w klatce. Byłam świa­doma nie­bez­pie­czeństw i wyszko­lona do walki z naj­róż­niej­szymi potwo­rami, nawet z wam­pi­rami. Choć nie mogłam im dorów­nać, przy­naj­mniej zda­wa­łam sobie z tego sprawę. Gdyby to zale­żało od Kil­liana, nasze armie wal­czy­łyby teraz z wam­pi­rami i praw­do­po­dob­nie wielu naszych już byłoby mar­twych.

Jako ludzie nie mie­li­śmy leku na ich cho­robę ani moż­li­wo­ści, żeby ich poko­nać, żad­nego spo­sobu, żeby prze­ciw­sta­wić się ich magii ani potwo­rom, które obu­dzili. Byli­śmy słabsi i zawsze tacy mie­li­śmy być, chyba że bogini odpo­wie­dzia­łaby na liczne modli­twy zano­szone przez wier­nych… co było mało praw­do­po­dobne.

Bogini opu­ściła nas dawno temu, a ja cza­sami czu­łam się tak, jak­bym była jedyną osobą, która o tym wie.

Zwol­ni­łam kroku, kiedy poczu­łam woń roz­kładu. Z początku była słaba i przez krótką chwilę myśla­łam, że to złu­dze­nie.

Zaraz potem po ple­cach prze­szły mi ciarki i się zatrzy­ma­łam.

W pobliżu cza­iła się strzyga.

Strzygi były ludźmi, któ­rzy umarli na krwawą zarazę i wstali z mar­twych. Te prze­ra­ża­jące stwory miały nie­wiele rozumu, ale za to ogromny ape­tyt na ludz­kie ciało.

Odór się nasi­lił, a kiedy zaci­snę­łam pięść i odwró­ci­łam się powoli, zoba­czy­łam wysu­szo­nego potwora.

Stał na skraju polany i gapił się pustym wzro­kiem. Miał zgar­bione plecy, zapad­nięte policzki i rzad­kie włosy przy­kle­jone do plam krwi na nie­mal szkie­le­to­wej twa­rzy. Przez chwilę wpa­try­wał się we mnie, a potem wcią­gnął powie­trze nosem. Z jego gar­dła wydo­było się war­cze­nie, wargi się unio­sły, obna­ża­jąc dłu­gie zęby. Potem stwór wydał z sie­bie prze­ra­ża­jący krzyk, opadł na czwo­raki i ruszył w moją stronę.

Roz­sta­wi­łam stopy, szy­ku­jąc się na ude­rze­nie. Upiór sko­czył na mnie, a ja bły­ska­wicz­nym ruchem wysu­nę­łam przed sie­bie rękę, uwal­nia­jąc nóż, który trzy­ma­łam przy­tro­czony do nad­garstka. Ostrze wbiło się z łatwo­ścią mię­dzy żebra strzygi. Odsu­nę­łam się rów­nie szybko, wyry­wa­jąc nóż. Krew zbry­zgała mi twarz, a stwór z wrza­skiem zato­czył się do tyłu, roz­wście­czony i udrę­czony.

Cios tylko go zra­nił.

Żeby zabić strzygę, trzeba było oddzie­lić jej głowę od ciała, a potem ją spa­lić.

Teraz, kiedy potwór był osła­biony, doby­łam mie­cza. Roz­legł się świst metalu i strzyga zasy­czała nie­na­wist­nie, po czym znowu się na mnie rzu­ciła. Nadziała się na moje ostrze, ale pazu­rami zdą­żyła roze­rwać mi suk­nię i skórę. Krzyk­nę­łam gar­dłowo, kiedy do mojej świa­do­mo­ści dotarł ból, ale wkrótce górę nad nim wzięły gniew i wola walki. Cof­nę­łam ramię z mie­czem i zamach­nę­łam się. Klinga była ostra, ale utknęła na kości. Pchnę­łam stopą pierś upiora i wyszarp­nę­łam ostrze. Kiedy strzyga upa­dła, zada­łam kolejny cios w jej szyję. Ciało potwora znie­ru­cho­miało, a głowa wylą­do­wała kilka stóp dalej.

Sta­łam przez chwilę, oddy­cha­jąc ciężko. Czu­łam silne pie­cze­nie w miej­scu, gdzie upiór roz­orał mi skórę. Musia­łam dotrzeć do medy­ków. W ranach zada­nych przez strzygi szybko roz­wi­jała się infek­cja. Zanim roz­po­czę­łam marsz do domu, kop­nę­łam głowę upiora, posy­ła­jąc ją do linii drzew na skraju polany.

Powrót do zamku w takim sta­nie nie wró­żył dobrze mojej nie­za­leż­no­ści.

Nagle wyczu­łam jakąś zmianę w powie­trzu. Obró­ci­łam się gwał­tow­nie i unio­słam miecz, ale klinga zetknęła się z inną.

To zde­rze­nie mnie zasko­czyło, a jesz­cze bar­dziej widok męż­czy­zny, z któ­rym sta­nę­łam twa­rzą w twarz. Nie­zna­jomy był piękny w ude­rza­jący, lecz surowy spo­sób. Rysy miał ostre: wydatne kości policz­kowe, mocny zarys szczęki, pro­sty nos, ale jego blond włosy opa­dały mięk­kimi falami na ramiona. Usta były pełne i mięk­kie, oczy ukryte pod wyraź­nie zazna­czo­nymi brwiami. To te dziwne oczy – nie­bie­skie z białą otoczką – przy­cią­gnęły moją uwagę, kiedy męż­czy­zna prze­krzy­wił głowę i się ode­zwał.

– Co robisz w tym miej­scu, pani? – Jego głos intry­go­wał, był jedwa­bi­sty, powo­do­wał ści­ska­nie w żołądku.

Zmarsz­czy­łam brwi na te słowa i przyj­rza­łam mu się uważ­niej. Miał na sobie czarną bluzę spiętą zło­tymi klam­rami i długą tunikę tego samego koloru, o brze­gach obrę­bio­nych złotą nicią. Była to dosko­nała robota, ale nie dzieło mojego ludu. Nasze wzory były dużo bar­dziej misterne.

Zmru­ży­łam oczy.

– Kim jesteś? – zapy­ta­łam.

Męż­czy­zna opu­ścił miecz, jakby już nie widział we mnie zagro­że­nia, co spra­wiło, że chcia­łam być zagro­że­niem, ale też opu­ściłam broń i poluź­ni­łam uchwyt na ręko­je­ści. Pró­bo­wa­łam ści­snąć ją moc­niej, ale nie mogłam.

– Jestem wie­loma rze­czami – odpo­wie­dział nie­zna­jomy. – Czło­wie­kiem, potwo­rem, kochan­kiem.

Tym razem, kiedy prze­mó­wił, wychwy­ci­łam lek­kie poły­ka­nie koń­có­wek wyra­zów, słaby akcent, któ­rego nie potra­fi­łam umiej­sco­wić.

– To nie jest odpo­wiedź – stwier­dzi­łam.

– Chyba masz na myśli, pani, że nie jest to odpo­wiedź, jakiej byś ocze­ki­wała.

– Dro­czysz się ze mną.

Uśmiech­nął się sze­rzej, po szel­mow­sku, w grzeszny spo­sób, któ­rego mia­łam ochotę posma­ko­wać. Od tych myśli poczu­łam mro­wie­nie na skó­rze, a pod jego wzro­kiem zro­biło mi się gorąco.

– Tego ode mnie ocze­ku­jesz, pani? – Jego głos był cichym pomru­kiem, który wywo­łał drże­nie w moim brzu­chu.

Prze­łknę­łam ślinę.

– Chcę wie­dzieć, co tutaj robisz.

– Śle­dzi­łem strzygę, a ona nagle zmie­niła kie­ru­nek. – Opu­ścił wzrok na moją pierś. – Teraz widzę dla­czego.

Zawsty­dzona unio­słam rękę i syk­nę­łam, kiedy poczu­łam pie­cze­nie uszko­dzo­nej skóry. Od nagłego bólu zakrę­ciło mi się w gło­wie.

– Zabi­łam ją – udało mi się wykrztu­sić, choć język wyda­wał się za duży w moich ustach.

Męż­czy­zna uniósł kąciki warg.

– To też widzę.

– Powin­nam już iść – wyszep­ta­łam, wytrzy­mu­jąc jego spoj­rze­nie. Chcia­łam się ruszyć, ale byłam zbyt słaba. Może to infek­cja już zagnież­dżała się w moim ciele.

– Powin­naś – zgo­dził się nie­zna­jomy. – Ale tego nie zro­bisz, pani.

W mojej gło­wie roz­dzwo­niły się dzwonki alar­mowe. I kiedy męż­czy­zna zro­bił krok w moją stronę, nagle odzy­ska­łam zdol­ność ruchu. Wyrzu­ci­łam rękę z nożem w stronę jego brzu­cha, ale on zaci­snął dłoń na moim nad­garstku. Szarp­nął mnie do przodu i przy­cią­gnął do sie­bie mimo mojej rany, mimo krwi. Nachy­lił się, chwy­cił moją głowę, wbi­ja­jąc palce w skórę, a ja przez chwilę bałam się, że mnie poca­łuje albo skręci mi kark. Zamiast tego chwy­cił mnie moc­niej i nie odry­wa­jąc ode mnie wzroku, prze­su­nął kciu­kiem po moich war­gach.

– Jak masz na imię? – Jego głos spra­wił, że prze­szył mnie dreszcz.

– Isolde – odpo­wie­dzia­łam mimo woli.

– Kim jesteś?

I znowu odpo­wie­dzia­łam wbrew sobie, a mój głos zabrzmiał jak szept kochanki.

– Jestem księż­niczką Lary.

– Isolde – powtó­rzył moje imię gar­dło­wym pomru­kiem, który zawi­bro­wał w mojej piersi. – Moja słodka.

Potem nachy­lił się i przy­warł ustami do rany na mojej piersi. Nie mogłam oddy­chać, nie mogłam się poru­szyć, nie mogłam mówić. Naj­gor­sze było to, że czu­łam się dobrze. Jego zacho­wa­nie było zabor­cze i nie­mo­ralne, ale już nie pró­bo­wa­łam ugo­dzić go nożem, tylko do niego przy­lgnę­łam.

Kiedy się odsu­nął, jego pełne wargi były popla­mione moją krwią. Prze­łknął ją, a jego oczy się jarzyły, kiedy patrzył na moje oczy, usta, szyję. To spoj­rze­nie roz­pa­liło we mnie pło­mień, a kiedy ogień się roz­prze­strze­nił, spra­wił mi ból. Czu­łam wstyd, bo wie­dzia­łam, że ten męż­czy­zna jest żoł­nie­rzem Krwa­wego Króla, wam­pi­rem.

Szarp­nę­łam się w jego uści­sku i zdzi­wi­łam, że mnie puścił. Zato­czy­łam się do tyłu, się­ga­jąc ręką do piersi. Dotknę­łam gład­kiej skóry. Była zago­jona.

– Jesteś potwo­rem.

– Wyle­czy­łem cię – rzekł, jakby to czy­niło go kimś innym.

– Nie pro­si­łam o pomoc – wark­nę­łam.

– Nie, ale ci się podo­bało.

Spio­ru­no­wa­łam go wzro­kiem.

– Znie­wo­li­łeś mnie, panie.

To dla­tego nie mogłam moc­niej ści­snąć mie­cza, dla­tego wyda­wało się, że moje ciało nie słu­cha umy­słu, dla­tego nagle poczu­łam roz­pacz­liwe pra­gnie­nie, żeby przy­gniótł mnie cię­żar jego ciała, które mogłoby wypeł­nić mnie lepiej niż jakie­kol­wiek inne w moim życiu. Stra­ci­łam nad sobą kon­trolę.

I to była jego wina.

– Nie mam wła­dzy nad cudzymi emo­cjami. – Męż­czy­zna mówił rze­czo­wym tonem. Trudno było oskar­żyć go o kłam­stwo.

Unio­słam miecz, a wam­pir się roze­śmiał.

– Gniew ci pasuje, moja słodka.

Łyp­nę­łam na niego spode łba, ale moja złość spra­wiła, że on tylko uśmiech­nął się sze­rzej, odsła­nia­jąc lśniące białe zęby. Zapa­ła­łam do niego więk­szą nie­na­wi­ścią.

– Jesz­cze jest dzień – zauwa­ży­łam. – Jak możesz cho­dzić wśród nas?

Wam­piry mogły poru­szać się za dnia tylko w Revecce, gdzie czer­wone niebo odci­nało pro­mie­nie sło­neczne. Zmie­niły się z cza­sem? Ta myśl wzbu­dziła we mnie nowy rodzaj stra­chu.

– Już pra­wie zacho­dzi słońce – powie­dział męż­czy­zna. – Ta pora nie jest aż tak nie­bez­pieczna dla kogoś takiego jak ja.

Co to zna­czyło?

Nie zapy­ta­łam, a on nie wyja­śnił. Zamiast tego skło­nił głowę.

– Spo­tkamy się znowu, księż­niczko Isolde. Zadbam o to.

Jego obiet­nica prze­szyła mnie dresz­czem, jakby zło­żył ją samej bogini. Unio­słam miecz, ale kiedy zro­bi­łam wypad, on znik­nął jak mgła w poran­nym słońcu.

Gdy zosta­łam sama, zaczę­łam drżeć.

Prze­ży­łam spo­tka­nie z wam­pi­rem, który posma­ko­wał mojej krwi, ale naj­gor­sze było to, że on miał rację.

Spodo­bało mi się.

Dwa

Dwa

Widy­wa­łam ofiary wam­pi­rów, ludzi tuż przed prze­mianą, zanim ich serca zostały wycięte z ciał i spa­lone. Widy­wa­łam rów­nież ciała cał­ko­wi­cie opróż­nione z krwi. Ale ni­gdy sama nie spo­tka­łam praw­dzi­wego wam­pira.

„Wyglą­dają jak my, ale nie są nami” – ostrze­gał ojciec Kil­liana w cza­sie szko­le­nia. „Są szyb­kie. Kon­tro­lują umysł i wypi­jają krew, a czło­wiek tego nie ma prawa prze­żyć. Jeśli prze­ży­je­cie, będzie­cie pra­gnęli śmierci”.

To były prawdy, które mówiono mi o wam­pi­rach.

Nie dowie­dzia­łam się jed­nak, pod jakimi wzglę­dami one są takie jak my. Że potra­fią być piękne, że ich dotyk budzi silne pra­gnie­nie, jakiego ni­gdy nie doświad­czy­łam. Wszystko we mnie było napięte, każdy oddech przy­po­mi­nał, jak roz­pacz­li­wie chcia­łam być doty­kana.

– Isolde!

Ale nie przez niego.

Głos Kil­liana przedarł się przez mgłę spo­wi­ja­jącą mój umysł. Był bli­sko, a ja nie chcia­łam zostać zła­pana. Było zbyt dużo do wyja­śnia­nia na tej pola­nie: strzyga, moja roz­darta suk­nia, brak śla­dów krwi.

Okrę­ci­łam się na pię­cie i ucie­kłam.

Wyda­wało mi się, że droga do zamku jest dwa razy dłuż­sza. Marsz był męczący, a ja czu­łam się coraz bar­dziej sfru­stro­wana, bo na­dal dawały o sobie znać skutki spo­tka­nia z wam­pi­rem. Moje ciało było roz­grzane, zwłasz­cza mię­dzy udami, a ja byłam aż nadto świa­doma tego, jak cięż­kie i wraż­liwe są moje piersi, ocie­rane przez weł­niany płaszcz, któ­rym się otu­la­łam. Zanim wyszłam spomię­dzy drzew, byłam cała obo­lała.

Jak po tor­tu­rach.

Co to było? Jakaś okrutna forma walki?

Obe­szłam wyso­kie kamienne mury, które wzno­siły się nade mną groź­nie i rzu­cały chłodny cień. Sta­no­wiły roz­bu­do­wany sys­tem for­tów, bastio­nów i wież. Ota­czały Wyso­kie Mia­sto Larę i zamek Fiorę. Zbu­do­wano je przed ponad dwu­stu laty, na początku Mrocz­nej Epoki, po naro­dzi­nach potwo­rów w Cor­do­vie. Do Wyso­kiego Mia­sta pro­wa­dziły cztery bramy. Uży­wano dwóch. Jedna była prze­zna­czona dla han­dla­rzy, druga dla dyplo­ma­tów i sta­no­wiła przy­jemną trasę, która pro­wa­dziła bru­ko­wa­nymi ulicz­kami do lśnią­cych bia­łych wież zamku.

Dwie pozo­stałe miały cha­rak­ter sym­bo­liczny. Jedna była poświę­cona Ashy, bogini życia, druga Dis, bogini ducha. Kie­dyś otwie­rano je o świ­cie na znak, że mia­sto się budzi. Sym­bo­li­zo­wały rów­no­wagę pomię­dzy życiem a śmier­cią. Ale od naro­dzin wam­pi­rów brama Dis pozo­sta­wała zapie­czę­to­wana. Tę decy­zję pod­jęli kró­lo­wie Dzie­wię­ciu Dyna­stii sto pięć­dzie­siąt lat temu. Kilka kapła­nek Dis potę­piło dekret, twier­dząc, że plaga potwo­rów sta­nie się jesz­cze gor­sza. I się nie myliły. To dla­tego wszyst­kie wio­ski i mia­steczka Dzie­wię­ciu Dyna­stii miały wyso­kie mury i bramy, które zamy­kano przed zacho­dem słońca i nie otwie­rano przed świ­tem.

Z wyjąt­kiem tej nocy.

Tej nocy bramy miały pozo­stać otwarte, żeby wpu­ścić Krwa­wego Króla i jego ludzi za mury. Miały pozo­stać otwarte po raz pierw­szy, odkąd je zbu­do­wano.

Zbli­ży­łam się do tej prze­zna­czo­nej dla dyplo­ma­tów. Zwy­kle lubi­łam wcho­dzić przez bramę han­dlową i wędro­wać krę­tymi ulicz­kami, odwie­dzać ulu­bio­nych sprze­daw­ców kwia­tów i pasz­te­ci­ków, ale od spo­tka­nia w lesie potrze­bo­wa­łam zmiany i czasu dla sie­bie.

– Księż­niczko – ode­zwał się jeden z war­tow­ni­ków.

Miał na imię Nico­lae. Był młody, o bla­dej, cia­sto­wa­tej twa­rzy. Drugi, mil­czący i sto­icki, nazy­wał się Lascar. Miał oliw­kową skórę i był duży, nie­mal za duży jak na budkę war­tow­ni­ków. Obaj żoł­nie­rze od nie­dawna słu­żyli w Kró­lew­skiej Gwar­dii. Lubi­łam nowych rekru­tów, bo łatwo było ich oma­mić. Musia­łam jedy­nie się uśmiech­nąć, połech­tać ich ego, a oni uda­wali, że nie widzą, jak wymy­kam się nocą za mury.

Tak było, zanim w zeszłym tygo­dniu zostali obu­dzeni w środku nocy, żeby mnie szu­kać, i zanim dwaj straż­nicy, któ­rzy wypu­ścili mnie z zamku, zostali kar­nie zwol­nieni i ode­słani do poma­ga­nia w staj­niach.

– Widzę, że wra­casz, pani, bez eskorty. – Nico­lae pró­bo­wał mówić suro­wym tonem, ale miał zbyt dużo świa­tła w oczach.

– Komen­dant Kil­lian został na gra­nicy – wyja­śni­łam.

Nico­lae spoj­rzał ponad moim ramie­niem i uniósł brew.

– Czyżby?

Odwró­ci­łam się i zoba­czy­łam Kil­liana wycho­dzą­cego z lasu. Jego absur­dalna pele­ryna powie­wała za nim groź­nie.

Szybko odwró­ci­łam się z powro­tem do straż­nika i uśmiech­nę­łam się.

– Musiał zmie­nić zda­nie.

– Mam panią odpro­wa­dzić do…

– Nie – ucię­łam i żeby zła­go­dzić cios, poło­ży­łam mu dłoń na ramie­niu, drugą ręką mocno przy­trzy­mu­jąc płaszcz. – Dzię­kuję, Nico­lae.

Szybko prze­szłam przez bramę. Po pra­wej powi­tało mnie wyso­kie Sank­tu­arium Ashy. Kamień był biały i lśniący, a ręcz­nie malo­wane witraże miały żywe barwy. Naprze­ciwko tej budowli stało walące się Sank­tu­arium Dis. Sam budy­nek wyglą­dał jak cień wyrzeź­biony w wul­ka­nicz­nej skale przy­wie­zio­nej z Wysp St. Amand. Puste okna były ciemne, ostro­łu­kowe i opra­wione w ołów. Mimo opła­ka­nego wyglądu na­dal miesz­kało w nim kilka kapła­nek, ale rzadko je odwie­dzano i wzy­wano tylko wtedy, gdy śmierć była bli­sko, więc nie miały pie­nię­dzy na utrzy­ma­nie.

Zacho­wa­łam jed­na­kową odle­głość od obu budowli, bo ni­gdy nie czu­łam potrzeby, żeby odda­wać cześć któ­rejś z tych bogiń. Ojciec mnie za to kry­ty­ko­wał, ale ja nie chcia­łam przy­się­gać lojal­no­ści tej, która spro­wa­dziła potwory do naszego świata, ani tej, która na to pozwo­liła.

Za sank­tu­ariami wzno­sił się ciąg pięk­nych tyn­ko­wa­nych budyn­ków – połą­cze­nie domów, skle­pów i gospód – wszyst­kie ze strze­chami i skrzyn­kami okien­nymi peł­nymi kolo­ro­wych kwia­tów. Dalej wzno­sił się krótki mur wyzna­cza­jący począ­tek tere­nów kró­lew­skich. Linia drzew zapew­niała pry­wat­ność tym dwo­rza­nom, któ­rzy chcieli korzy­stać z ogro­dów do ćwi­czeń albo zabaw. Ponie­waż zbli­żał się zachód słońca, więk­szość prze­by­wała już we wnę­trzach, z czego byłam zado­wo­lona. Damy dworu za bar­dzo mi nad­ska­ki­wały. Lubi­łam wiele z nich, ale nie potra­fi­łam stwier­dzić, która jest szczera. Podej­rze­wa­łam, że nie­które chcą się wku­pić w moje łaski, bo pew­nego dnia mia­łam zostać kró­lową.

Prze­cię­łam roz­le­gły dzie­dzi­niec i ruszy­łam wzdłuż muru na tyły zamku. Weszłam przez kwa­tery dla służby, żeby nie wcią­gnięto mnie do kręgu robó­tek ręcz­nych i plo­tek o Krwa­wym Królu. Ruszy­łam w górę wąskich scho­dów znaj­du­ją­cych się na lewo od wej­ścia. Ocie­ra­nie ud było nie­mal nie do znie­sie­nia. Czu­łam się sfru­stro­wana, zarówno pożą­da­niem pło­ną­cym w moim brzu­chu, jak i magią, która na­dal na mnie dzia­łała. Skąd ta roz­pacz­liwa potrzeba speł­nie­nia? Z każ­dym bie­giem scho­dów byłam coraz bar­dziej roz­pa­lona. Moje myśli z upo­rem wra­cały do tego, jak wam­pir trzy­mał moją głowę, jak doty­kał moich ust, jak wycią­gał ze mnie słowa. Zasta­na­wia­łam się, jakie inne dźwięki mogłyby wydo­stać się z mojego gar­dła, gdyby te palce eks­plo­ro­wały inne wraż­liwe i nabrzmiałe czę­ści mojego ciała.

Twoje myśli są obrzy­dliwe, zła­ja­łam samą sie­bie. A potem doda­łam łaska­wiej, że myślę o takich rze­czach tylko dla­tego, że jestem pod wpły­wem jakie­goś czaru.

Po poko­na­niu sze­ściu kon­dy­gna­cji dotar­łam do swo­jego pokoju. W środku opar­łam się o dra­piące drew­niane drzwi. Po dro­dze wstrzy­my­wa­łam oddech, bo nie mogłam prze­stać myśleć o sek­sie i wam­pi­rze, który wyglą­dał jak piękny wybawca, ale tak naprawdę był potwo­rem. Pomy­śla­łam o nim teraz, kiedy moja ręka powę­dro­wała w dół brzu­cha. Jęk­nę­łam zde­spe­ro­wana, żeby poczuć falę przy­jem­no­ści wędru­jącą przez ciało, zde­spe­ro­wana, żeby uwol­nić się od obrazu wam­pira i jego magii. Wła­śnie tego chciał – dopro­wa­dzić mnie do tego momentu – a nie zro­bił nic, żeby na niego zasłu­żyć. Nie mówił ero­tycz­nym gło­sem, nie poca­ło­wał mnie, nie pie­ścił, a mimo to jego twarz poja­wiła się nie­pro­szona w moim umy­śle.

Moja fru­stra­cja była nama­calna. Wyda­wało mi się, że sły­szę w gło­wie echo jego śmie­chu, tego, który usły­sza­łam na pola­nie: roz­ba­wio­nego, mrocz­nego, aro­ganc­kiego.

Na bogi­nię, nie­na­wi­dzi­łam go.

Zebra­łam spód­nice w dło­nie, pal­cami musnę­łam wraż­liwe miej­sce na złą­cze­niu ud. Nabrzmiało pod moim doty­kiem. Wstrzy­ma­łam oddech. Jesz­cze ni­gdy nie byłam taka wil­gotna.

To musi być magia, pomy­śla­łam, a mój żołą­dek ści­snął się ze wstydu i poczu­cia winy.

Prze­su­nę­łam palce niżej… kiedy nagle za mną roz­le­gło się puka­nie.

Zamar­łam.

– Milady, jesteś tam, pani?

Po dru­giej stro­nie drzwi stała poko­jówka Nadia. Została moją nia­nią, kiedy się uro­dzi­łam, więc powstała mię­dzy nami bli­ska więź. Była jedyną słu­żącą w zamku, z którą spę­dza­łam czas poza godzi­nami jej zwy­kłych obo­wiąz­ków. Naszą rela­cję dwór uwa­żał za dziwną i tylko odważni ją komen­to­wali, ale ja o to nie dba­łam. Nadia była matką, któ­rej ni­gdy nie mia­łam. I kocha­łam ją.

Z wyjąt­kiem tego momentu. Teraz chcia­łam, żeby sobie poszła. Nie byłam gotowa zre­zy­gno­wać z chwili roz­ko­szy, więc wsu­nę­łam w sie­bie palec i wolno wypu­ści­łam powie­trze z płuc.

– Milady, wiem, że tam jesteś.

Jeśli ją zigno­ruję, może sobie pój­dzie, pomy­śla­łam.

Byłam taka mokra, że nie­wiele czu­łam. Potrze­bo­wa­łam cze­goś wię­cej, potrze­bo­wa­łam uczu­cia wypeł­nie­nia. Dołą­czy­łam drugi palec, przy­ci­snę­łam głowę do drzwi za sobą, prze­su­nę­łam dłoń na pierś, ści­snę­łam ją i zaczę­łam ugnia­tać przez znisz­czoną suk­nię. Przez cały czas myśla­łam o potwo­rze z lasu. O tym, który wyglą­dał jak męż­czy­zna, trzy­mał moją głowę w swo­ich dużych dło­niach, muskał moje wargi zręcz­nymi pal­cami, przy­ci­skał twarde ciało do mojego. Gdyby mnie poca­ło­wał, ule­gła­bym. Pozwo­li­ła­bym, żeby mnie pie­przył, i pew­nie ozna­cza­łoby to moją śmierć, ale przy­naj­mniej pozna­ła­bym namięt­ność w dro­dze do Ducha.

– Milady?

Na cho­lerną bogi­nię.

Sap­nę­łam ziry­to­wana i opu­ści­łam spód­nicę. Otwo­rzy­łam drzwi.

– Czego? – wark­nę­łam.

Gdyby Nadia upie­rała się, żeby mi prze­szka­dzać, musia­łaby pora­dzić sobie z moim pod­łym humo­rem, ale ona mnie znała, więc nawet nie drgnęła. Stała naprze­ciwko mnie i wyglą­dała na nie­po­ru­szoną. Dłu­gie ciemne włosy sple­cione w war­kocz i prze­ty­kane sre­brem oka­lały jej szczu­płą twarz, two­rząc kędzie­rzawe halo. Jej ciemna skóra pozo­sta­wała gładka, a jedy­nymi zmarszcz­kami były te wokół oczu, czar­nych i na­dal bystrych.

– Przy­szłam ci pomóc, milady, przy­go­to­wać się na wie­czór.

Zamru­ga­łam zasko­czona.

– Na wie­czór?

– Na przy­by­cie Krwa­wego Króla.

Prze­wró­ci­łam oczami i cof­nę­łam się od drzwi. Spód­nice zawi­ro­wały wokół mnie. Ten ruch na szczę­ście ostu­dził żar w udach i zła­go­dził napię­cie w dole brzu­cha.

– Nie obcho­dzi mnie, jak będę wyglą­dać dla Krwa­wego Króla.

– Ja też nie chcia­ła­bym wystra­jać cię jak lalkę, ale jesteś księż­niczką, Isolde, i powin­naś na nią wyglą­dać, kiedy sta­niesz u boku ojca. – Nadia weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

Mój pokój był mały. Dużą jego część zaj­mo­wało łóżko, tak że zosta­wało miej­sce jedy­nie na szafę i na skrzy­nię pełną pamią­tek. Mogła­bym mieć więk­szą sypial­nię, ale wybra­łem tę z powodu widoku. Okno wycho­dziło na ogród mojej matki.

– A w ogóle to co milady robiła? – spy­tała Nadia, grze­biąc w kominku. – Dużo czasu minęło, zanim otwo­rzy­łaś drzwi, Issi.

Nawet gdy­bym poczuła chłód, nie tknę­ła­bym polan. Bałam się ognia, nawet zamknię­tego. Nie lubi­łam trza­ska­nia pło­mieni. Nie lubi­łam zapa­chu dymu, a nawet cie­pła, ale w pokoju rze­czy­wi­ście było zbyt zimno, żeby się bez niego obejść, więc pozwo­li­łam Nadii roz­nie­cić ogień na nowo i jak zawsze omi­nę­łam komi­nek sze­ro­kim łukiem.

– Spa­łam – odpar­łam, pada­jąc na łóżko i patrząc na bal­da­chim z nie­bie­skiego aksa­mitu.

Na­dal czu­łam nie­zno­śne napię­cie, ale może dobrze się stało, że Nadia mi prze­rwała. W prze­ciw­nym razie wciąż bym się pie­ściła, myśląc o potwo­rze z lasu – o jego dotyku, zapa­chu – i jesz­cze bar­dziej sie­bie za to nie­na­wi­dziła.

Wes­tchnę­łam.

„Jesteś ofiarą”, powie­dzia­łam sobie w duchu, choć nie zno­si­łam tego przy­zna­wać. Od mło­dego wieku uczono nas, że wam­piry to istoty sek­su­alne i czę­sto rzu­cają czary, które wypeł­niają żądzą nawet naj­bar­dziej poboż­nych.

Naprawdę nie poma­gało to, że nie byłam pobożna.

– Wcale nie – stwier­dziła Nadia, pro­stu­jąc się przed komin­kiem. Wska­zała na mnie pogrze­ba­czem. – Patrzy­łam, jak bie­gniesz przez sześć pię­ter.

– Chcia­łam jak naj­szyb­ciej się poło­żyć.

Nadia unio­sła brew i opu­ściła pogrze­bacz.

– I ucie­kłaś komen­dan­towi Kil­lia­nowi, sły­sza­łam.

Prze­wró­ci­łam oczami.

– Komen­dant Kil­lian jest w potrze­bie, ja nie.

– Byłby dobrym mężem – stwier­dziła Nadia, a ja aż się żach­nę­łam, tak dzi­wacz­nie to zabrzmiało.

Usia­dłam i na nią spoj­rza­łam.

– Nie sły­sza­łaś, co wła­śnie powie­dzia­łam?

Nadia miała czter­dzie­ści jeden lat i była nie­za­mężna. I bar­dzo dobrze, tyle że nie dla niej. Ona chciała wyjść za mąż i myślała na ten temat to samo co więk­szość Cor­do­vian, czyli że każda nie­za­mężna kobieta powy­żej osiem­na­stego roku życia jest starą panną. Ten pęd do mał­żeń­stwa wyni­kał z tego, że wielu ludzi umie­rało młodo.

Ja mia­łam dwa­dzie­ścia sześć lat i byłam cał­kiem zado­wo­lona ze swo­jej wol­no­ści. I otwar­cie wyra­ża­łam tę opi­nię, a rody kró­lew­skie uwa­żały ją za zatrwa­ża­jącą. Czę­sto pro­wa­dziło to do uwag, że trzeba mnie poskro­mić. Choć ostatni czło­wiek, który coś takiego powie­dział, tra­fił na czu­bek mojego szty­letu.

Nie trzeba doda­wać, że mia­łam repu­ta­cję. Ale nie zaak­cep­to­wa­ła­bym męż­czy­zny, który sądziłby, że może mnie kon­tro­lo­wać. Pra­gnie­nie, by pozo­stać nie­za­mężną, zga­dzało się z moim sto­sun­kiem do miło­ści. Miłość ozna­czała ryzyko, które gotowa byłam pod­jąć tylko dla ojca, Nadii i mojego ludu.

Wię­cej miło­ści ozna­czało, że jest wię­cej do stra­ce­nia.

– Sły­sza­łam, co mówi­łaś. Ale co jest złego w potrze­bie? On byłby ci oddany.

– Byłby wład­czy.

I musia­ła­bym z nim sypiać… regu­lar­nie. Wzdry­gnę­łam się, wyobra­ża­jąc sobie życie pełne seksu bez namięt­no­ści. Nie, komen­dant Kil­lian nie był męż­czy­zną dla mnie.

– Nie powin­naś być taka wybredna, Isolde. Wiesz, że przez wam­piry męska popu­la­cja się kur­czy. Wkrótce będziesz miała mniej­szy wybór.

Ojciec nie mówił, że muszę wyjść za mąż. Nie było żad­nych poli­tycz­nych soju­szy do zawar­cia, ponie­waż rody zjed­no­czyły się w swo­jej deter­mi­na­cji, żeby poko­nać Krwa­wego Króla, i tak było od poja­wie­nia się wam­pi­rów aż do nie­dawna. Do czasu, kiedy mój ojciec posta­no­wił mu się pod­dać. Teraz ska­zano nas na ostra­cyzm. Skoro wcze­śniej nie byłam odpo­wied­nią par­tią, z pew­no­ścią teraz tym bar­dziej, choć mia­łam wra­że­nie, że wkrótce wię­cej kró­lestw dołą­czy do mojego ojca i postawi życie swo­jego ludu ponad wszystko inne.

– Każda przy­zwo­ita dama wycho­dzi za mąż, Isolde.

– Nadiu, obie wiemy, że nie jestem przy­zwo­ita.

– Mogła­byś uda­wać – odpa­ro­wała poko­jówka. – Jesteś księż­niczką, pobło­go­sła­wioną przez bogi­nię, a kpisz ze wszyst­kiego, co ona ci dała.

Moja twarz zapło­nęła gnie­wem po jej sło­wach. Wsta­łam z łóżka. Gdyby to powie­działa jakaś inna słu­żąca, zwol­ni­ła­bym ją natych­miast. Ale wie­dzia­łam, że Nadia jest bar­dzo reli­gijna i oddana Ashy. Ona miała wła­sne powody swo­ich wie­rzeń, ja mia­łam swoje. Zda­wa­łam sobie rów­nież sprawę, że chce dobrze, ale to nie zna­czyło, że podzie­la­łam jej poglądy. Nawet gdyby Cor­dova nie została prze­klęta potwo­rami, ni­gdy nie czci­ła­bym dwóch bogiń, które zabrały mi matkę, zanim mia­łam szansę ją poznać.

Byłam zasko­czona, jaki spo­kojny mam głos, kiedy się ode­zwa­łam.

– Dzień, w któ­rym Asha uwolni świat od wam­pi­rów, będzie dniem, kiedy doce­nię jej bło­go­sła­wień­stwa. Do tego czasu mogę być tylko tym, kim jestem.

Nadia wes­tchnęła, ale nie z roz­cza­ro­wa­nia. Już dawno pogo­dziła się z tym, że jej zada­nie od początku nie ma więk­szego zna­cze­nia. Miała wycho­wać sztywną i porządną damę, która kie­dyś zosta­nie kró­lową Lary. Zamiast tego dostała mnie. Sama nie byłam pewna, kim jestem. Nie­okieł­znana, dzika, śmiała – tych wszyst­kich słów uży­wano, żeby mnie opi­sać. Tak czy ina­czej, nie potra­fi­łam się dosto­so­wać. Nie sądzi­łam jed­nak, żeby to czy­niło ze mnie złą księż­niczkę, a w przy­szło­ści złą kró­lową. Chcia­łam rzą­dzić bez króla, a nie byłam pewna, czy świat jest już gotowy na coś takiego.

– Cóż – powie­działa Nadia. – Skoro musisz być, kim jesteś, przy­naj­mniej możemy spra­wić, żebyś wyglą­dała jak księż­niczka. Co zro­bi­łaś z suk­nią, milady?

Opu­ści­łam wzrok. Cał­kiem zapo­mnia­łam, że ją znisz­czy­łam.

– Och, spo­tka­łam strzygę, wra­ca­jąc z gra­nicy.

Nie widzia­łam potrzeby, żeby kła­mać. Uro­dzi­li­śmy się w Mrocz­nej Epoce, więc wszyst­kich nas uczono wal­czyć. Była to umie­jęt­ność rów­nie nie­zbędna jak umie­jęt­ność cho­dze­nia.

– Gdy­byś została z koman­do­rem Kil­lia­nem, nie musia­ła­byś wal­czyć.

– Lubię wal­czyć – zapro­te­sto­wa­łam.

Nadia zmru­żyła oczy, patrząc na moją roz­dartą suk­nię, a ja wie­dzia­łam, co jej cho­dzi po gło­wie: podarte, zakrwa­wione ubra­nie i żad­nych widocz­nych ran.

– Poza tym ledwo mnie dra­snęła – powie­dzia­łam szybko. – To jej krew. Wiesz, co się dzieje, kiedy tra­fisz w żyłę.

Nadia pokrę­ciła głową i wska­zała na łazienkę.

– Kąpiel. Natych­miast.

Posłu­cha­łam jej chęt­nie. Sama chcia­łam zmyć z sie­bie ten dzień. Mia­łam nadzieję, że woda ugasi sza­le­jący we mnie ogień, zanim ten spali moje kości na popiół.

Trzy

Trzy

Godzinę póź­niej byłam gotowa poka­zać się ojcu. Pozwo­li­łam, żeby Nadia wybrała mi suk­nię, co zda­rzało się rzadko, a ona w swo­jej eks­cy­ta­cji chyba zapo­mniała sko­rzy­stać z oka­zji, bo podała mi moją ulu­bioną: z błę­kit­nego jedwa­biu, z per­ło­wymi zdo­bie­niami, które jarzyły się jak pło­myki na tle mojej brą­zo­wej skóry. Głę­boki, pro­sto­kątny dekolt uka­zy­wał wysoko unie­sione piersi.

Nadia cmok­nęła z dez­apro­batą.

– Za dużo chleba – stwier­dziła, bez­sku­tecz­nie pró­bu­jąc pod­cią­gnąć mate­riał i zmniej­szyć dekolt.

– Jeśli myślisz, że mnie powstrzy­masz, to się mylisz.

Nadia sko­men­to­wała moją wagę, bo była to kolejna część mnie, która nie paso­wała do wzorca. Mia­łam duże piersi, sze­ro­kie bio­dra i uda pew­nie dorów­nu­jące obwo­dem jej talii. Nie obcho­dziło mnie to jed­nak. Byłam sprawna i potra­fi­łam wal­czyć. To wię­cej, niż mogłam powie­dzieć o niej, niani, któ­rej nie udało się zmie­nić mnie w potulną księż­niczkę.

Nadia prze­rzu­ciła moje włosy do przodu i uło­żyła ciemne, gęste fale tak, by ukryć wypu­kło­ści. Kiedy skoń­czyła, szybko odgar­nę­łam je do tyłu.

– Mogę zło­żyć wymó­wie­nie? – zapy­tała Nadia.

Wła­śnie wyj­mo­wa­łam per­łową tiarę z drew­nia­nej skrzyni, która stała w nogach łóżka. Nie mia­łam wielu ozdób, a więk­szość nale­żała kie­dyś do mojej matki i przy­je­chała z jej rodzin­nego domu na atolu Nalani. Wyspia­rze byli mary­na­rzami, tka­czami i rol­ni­kami, stąd zami­ło­wa­nie matki do ogrod­nic­twa.

Roze­śmia­łam się.

– I co zro­bisz z cza­sem? Będziesz wyszy­wać poduszki?

– Czy­tać, ty bez­czelny dzie­ciaku – wark­nęła Nadia, ale jej ton był wesoły, bez napię­cia towa­rzy­szą­cego naszej wcze­śniej­szej wymia­nie zdań.

– Już dawno nie jestem dziec­kiem, Nadiu.

– Jesteś dziec­kiem, dopóki nie wyj­dziesz za mąż.

Prze­wró­ci­łam oczami i wygła­dzi­łam suk­nię, oglą­da­jąc się w lustrze. Przez całe życie mówiono mi, że wyglą­dam jak moja matka. Choć bar­dzo pra­gnę­łam to sły­szeć, cza­sami mia­łam wra­że­nie, że ktoś wyrywa mi serce. Kom­ple­ment przy­po­mi­nał mi jej długą nie­obec­ność w moim życiu i poświę­ce­nie, żebym ja mogła żyć.

– Dla­czego muszę towa­rzy­szyć ojcu, pod­czas gdy on będzie roz­ma­wiał z naszym wro­giem o pod­da­niu się?

Mówi­łam bar­dziej do sie­bie niż do Nadii, ale ona i tak wyra­ziła swoją opi­nię.

– Jeśli masz rzą­dzić tym kró­le­stwem – z mężem czy bez – będziesz to robić pod pano­wa­niem wam­pi­rów. Musisz się dowie­dzieć, z kim masz do czy­nie­nia, a dziś wie­czo­rem odbie­rzesz pierw­szą lek­cję.

Czy to mogła być prawda? Od tej chwili Lara miała pod­le­gać Krwa­wemu Kró­lowi, który wymor­do­wał tysiące z mojego rodzaju? Nie wyda­wało się to realne.

– Ciesz się, Issi, że Krwawy Król nie popro­sił o żonę.

– Zgła­szasz się na ochot­nika, Nadiu?

Choć żar­to­wa­ły­śmy, przez cały dzień w moim sercu gro­ma­dził się strach. Dzi­siaj świat miał się zmie­nić i nikt z nas nie wie­dział, co przy­nie­sie jutro. Mia­łam jed­nak nadzieję, że ojciec pod­jął słuszną decy­zję, żeby pod­dać się kró­lowi Adria­nowi. Musia­łam liczyć na to, że Adrian, choć jest potwo­rem, na­dal ma jakieś ludz­kie cechy.

Nadia wyszła za mną z pokoju i razem ruszy­ły­śmy wąskimi kory­ta­rzami mojego skrzy­dła. Mury zamku były mister­nie zbu­do­wane z cegieł uło­żo­nych w taki spo­sób, że nawet bez deko­ra­cji wyglą­dały przy­jem­nie dla oka. Jed­nakże mimo piękna i kunsztu wyko­na­nia sączył się przez nie chłód, który przy­pra­wiał mnie o dresz­cze. Co gor­sza, moje sutki stward­niały, co przy­po­mniało mi o nie­za­spo­ko­jo­nym pożą­da­niu.

Na dole scho­dów Nadia się zatrzy­mała.

– Nie drżyj pod wzro­kiem Krwa­wego Króla, milady. Trzeba dzi­siaj się pod­dać i prze­żyć, żeby zwy­cię­żyć jutro.

Słowa Nadii wyra­żały moją nadzieję, że znaj­dziemy broń, którą zdo­łamy poko­nać wroga. Gdy nia­nia ode­szła, zosta­łam sama pod drzwiami przed­po­koju, w któ­rym ojciec i ja mie­li­śmy cze­kać na przy­by­cie Krwa­wego Króla, żeby potem razem z nim przejść do wiel­kiej sali. Żołą­dek mia­łam ści­śnięty, ale powstrzy­ma­łam się przed puka­niem, kiedy usły­sza­łam dobie­ga­jący ze środka głos Kil­liana.

– To pułapka.

– Jeśli król Revekki posta­nowi nas zabić, zamiast nego­cjo­wać, to powie wię­cej o nim niż o nas – odparł ojciec gło­sem cie­płym i dźwięcz­nym.

Moje serce wypeł­nił spo­kój. Bar­dzo kocha­łam ojca. Tylko jego mia­łam od chwili naro­dzin. Ni­gdy nie widzia­łam, żeby pod­jął pochopną decy­zję, więc byłam pewna, że prze­my­ślał każdy aspekt kapi­tu­la­cji. A naj­waż­niej­sze, że zale­żało mu przede wszyst­kim na tym, by chro­nić nasz lud.

– Pomyśl, panie, o swo­jej córce…

– Waż słowa, komen­dan­cie!

Głos ojca prze­szył mnie dresz­czem, ale byłam zado­wo­lona z jego gniewu. I jed­no­cze­śnie zła z powodu zuchwa­ło­ści Kil­liana, który suge­ro­wał, że ojciec o mnie nie myśli. Ale… ja nie byłam tu naj­waż­niej­sza. Ani komen­dant, któ­rego ego cier­piało na myśl o pod­da­niu się sil­niej­szemu prze­ciw­ni­kowi.

– To ze względu na Isolde zgo­dzi­łem się na rozejm. Nie chcę, żeby żyła w przy­szło­ści peł­nej prze­mocy.

– Ale będzie miała przed sobą przy­szłość dużo bar­dziej nie­pewną.

Te słowa wzię­łam za znak, że pora wejść. Nie chcia­łam zoba­czyć Kil­liana przy­szpi­lo­nego do ściany kró­lew­skim mie­czem i choć dowódca gwar­dii mnie iry­to­wał, roz­lew krwi, kiedy u naszych gra­nic stały wam­piry, nie wyda­wał się naj­lep­szym pomy­słem.

Na mój widok ojciec przy­wo­łał na twarz maskę spo­koju, a jego wąskie usta wykrzy­wił smutny uśmiech. Król Henri stał przy kominku, a w cięż­kim płasz­czu pod­bi­tym futrem jego szczu­pła syl­wetka wyglą­dała na więk­szą. Ojciec ni­gdy nie był szcze­gól­nie impo­nu­ją­cym męż­czy­zną, ale miał pre­zen­cję i obli­cze, które przy­cią­gały uwagę, a jego głos brzmiał wład­czo. Jego ciemne włosy siwiały, zwłasz­cza na spi­cza­stej bro­dzie.

– Isolde, skar­bie – rzekł na powi­ta­nie.

– Ojcze. – Pode­szłam i uję­łam jego wycią­gniętą dłoń.

Poca­ło­wał mnie w poli­czek.

– Wyglą­dasz pięk­nie jak zawsze.

– Dzię­kuję, ojcze. – Uśmiech­nę­łam się mimo tego, co nas cze­kało.

Czer­pa­łam pocie­chę z faktu, że dzięki tej kapi­tu­la­cji na­dal będziemy razem. W końcu tylko to się liczyło.

– Komen­dant Kil­lian wła­śnie mi mówił, że poszłaś dzi­siaj na gra­nicę. Bez niego.

Skoro Kil­lian posta­no­wił mnie zdra­dzić, przy­naj­mniej mógł wyznać całą prawdę, czyli rów­nież to, że mu ucie­kłam.

„Jak twój brzuch?” – chcia­łam zapy­tać, ale zmil­cza­łam słowa ojca. Wola­łam nie prze­dłu­żać tego kaza­nia.

– Komen­dant Kil­lian mnie dogo­nił – powie­dzia­łam, pio­ru­nu­jąc go wzro­kiem.

– Issi. – W gło­sie ojca zabrzmiała nuta ostrze­że­nia. – Wiesz, jakie nie­bez­pie­czeń­stwo czyha na naszym progu.

– Nie rozu­miem, co komen­dant Kil­lian mógłby zro­bić, gdyby napa­dły na nas wam­piry. Trzeba armii, żeby poko­nać jed­nego.

Ojciec wes­tchnął. Wie­dział, że mam rację.

– Są inne potwory, księż­niczko – ode­zwał się Kil­lian ochry­płym gło­sem.

Prze­nio­słam na niego wzrok i zoba­czy­łam, jak opusz­cza spoj­rze­nie na moje piersi. Chcia­łam prze­wró­cić oczami, ale się powstrzy­ma­łam.

– Potwory, które nauczy­łam się zabi­jać. I na­dal nie rozu­miem, dla­czego potrze­buję twej eskorty, komen­dan­cie.

– Bo ja tak roz­ka­za­łem. – Głos ojca jak świst bata prze­ciął powie­trze i przy­cią­gnął moją uwagę. – To sprawa nie pod­lega dys­ku­sji, Isolde. Czy to jasne?

– Jak słońce – odpo­wie­dzia­łam krótko, zaczer­wie­niona z iry­ta­cji.

Ojciec znowu wes­tchnął, ale tym razem bar­dziej z ulgi. Pew­nie był zado­wo­lony, że się nie spie­ra­łam. Wie­dzia­łam, jak trudna była dla niego decy­zja o kapi­tu­la­cji. I wie­dzia­łam, że jego tro­skę o mnie spo­tę­go­wała inwa­zja Krwa­wego Króla. Nie zamie­rza­łam przy­spa­rzać mu kło­po­tów. Z dru­giej strony chcia­łam, żeby Kil­lian usły­szał – i poczuł – mój gniew.

W tym momen­cie roz­le­gło się puka­nie i do środka wszedł herold Miron. Jego uni­form skła­dał się z gra­na­to­wego tabardu ze zło­tym obla­mo­wa­niem, który zwy­kle pod­kre­ślał jego ogo­rzałą skórę, ale dzi­siaj herold wyglą­dał blado, a kiedy się ode­zwał, głos mu drżał. Domy­śla­łam się dla­czego. Miron wła­śnie zoba­czył króla wam­pi­rów we wła­snej oso­bie.

– Wasza Wyso­kość. – Herold ukło­nił się i odchrząk­nął. – Przy­był król Adrian.

W małym pokoju dało się wyczuć dziwne napię­cie. Krwawy Król nie stał tuż za naszymi gra­ni­cami, a zna­lazł się wewnątrz nich. Od tej pory miał nami rzą­dzić.

Ojciec długo na mnie patrzył, a potem odwró­cił się ener­gicz­nie, aż zawi­ro­wał wokół niego płaszcz. Koman­dor Kil­lian wycią­gnął do mnie rękę. Wola­ła­bym wbić w nią nóż, ale ją przy­ję­łam.

– Dla­czego tak się ubra­łaś, pani? – zapy­tał, opusz­cza­jąc głowę, tak że jego oddech musnął mój poli­czek.

Powin­nam była wziąć nóż, pomy­śla­łam.

Odpo­wia­da­jąc, nie spoj­rza­łam na niego.

– Komen­to­wa­nie mojego ubioru nie należy do twych obo­wiąz­ków, komen­dan­cie.

Moc­niej ści­snął moją dłoń.

– Poka­zu­jesz za dużo skóry. Pró­bu­jesz kusić króla wam­pi­rów?

– Uwa­żaj na słowa – rzu­ci­łam lodo­wa­tym tonem.

– Nie o to mi cho­dziło. Jak tylko chcę cię chro­nić.

– Przed czym? Przed głod­nymi spoj­rze­niami? – Wła­śnie prze­szli­śmy z przed­po­koju do wiel­kiej sali, a ja odwró­ci­łam się do Kil­liana i rzu­ci­łam wyzy­wa­jąco: – Twoje rów­nież jest groźne, komen­dan­cie.

Weszłam na pod­wyż­sze­nie, na któ­rym stał tron, i zaję­łam miej­sce po lewej stro­nie ojca. Powio­dłam spoj­rze­niem po sali. Było to oka­załe pomiesz­cze­nie, bogato ude­ko­ro­wane zło­co­nymi lustrami i wymyśl­nymi żyran­do­lami. Nad sobą mia­łam bal­da­chim z nie­bie­skiego jedwa­biu. Na cho­rą­gwiach w takim samym błę­kit­nym kolo­rze wid­niały złote skow­ronki – herb naszego rodu.

W sali tro­no­wej pano­wała cisza, choć było w niej pełno ludzi: gwar­dzi­stów, lor­dów i dam, któ­rzy przy­byli ze swo­ich posia­dło­ści, żeby wziąć udział w wyda­rze­niu. Ojciec spę­dził w tej kom­na­cie wiele tygo­dni, wysłu­chu­jąc ich argu­men­tów za i prze­ciwko kapi­tu­la­cji. Pod koniec zaczę­łam nie­na­wi­dzić wielu z nich, ponie­waż ich obawy ogra­ni­czały się do utraty ziem, bogactw i pozy­cji pod rzą­dami Krwa­wego Króla, jakby cho­dziło o zacho­wa­nie sta­tusu, pod­czas gdy był to wybór mię­dzy życiem a śmier­cią.

– Jego Wyso­kość król Henri de Lara wita króla Adriana Alek­san­dra Vasi­lieva z Revekki.

Tym razem głos Mirona był spo­kojny i silny. Wstrzy­mu­jąc oddech, utkwi­łam wzrok w drzwiach na dru­gim końcu sali. Na znak gwar­dzi­stów tłum się roz­stą­pił, żeby prze­pu­ścić Krwa­wego Króla.

Nagle oblał mnie żar. Z tru­dem stłu­mi­łam okrzyk i omal nie wysko­czy­łam ze skóry, kiedy mój wzrok padł na zna­jomą, przy­stojną twarz. Wam­pir, któ­rego spo­tka­łam na pola­nie, który zli­zał krew z mojej skóry i wzbu­dził we mnie żądzę, był Krwa­wym Kró­lem Adria­nem.

Od naszego spo­tka­nia prze­brał się, zamie­nia­jąc czerń na krwi­stą czer­wień. Na jego środ­ko­wym i małym palcu lśniły złote pier­ście­nie, głowę zdo­biła czarna korona z kol­cami. Miał pewną sie­bie, kró­lew­ską postawę, ale szedł jak dra­pieżca. Czarne buty stu­kały przy każ­dym groź­nym kroku, kiedy zmie­rzał w stronę mojego ojca.

Powin­nam wie­dzieć, że to on, stwier­dzi­łam w myślach, patrząc na niego teraz, ale wtedy nie przy­szło mi do głowy, że król wam­pi­rów mógł wypu­ścić się na poszu­ki­wa­nie strzygi. Czyż one nie były potwo­rami zro­dzo­nymi z ich gatunku?

W miarę jak się zbli­żał, prze­niósł wzrok z mojego ojca na Kil­liana, a potem na mnie. Nasze oczy się spo­tkały, a ja wypu­ści­łam powolny, drżący oddech, kiedy Krwawy Król zmie­rzył wzro­kiem moje ciało. Poczu­łam ści­ska­nie w żołądku i takie samo silne pra­gnie­nie jak wcze­śniej. Chcia­łam być pożarta przez tę istotę. Trzę­sły mi się kolana.

– Królu. – W sali roz­brzmiał głos mojego ojca. – W tych ponu­rych oko­licz­no­ściach moje powi­ta­nie jest chłodne.

– Nie­mniej jest to powi­ta­nie – odparł Krwawy Król. – Przyj­muję je.

Kiedy mówił gło­sem kochanka, a nie potwora, patrzy­łam na jego usta.

– Ty, panie, i twoja armia zdo­by­li­ście sobie repu­ta­cję – rzekł mój ojciec.

– Która spra­wiła, że roz­wa­ży­łeś pod­da­nie się zamiast roz­lewu krwi – stwier­dził Adrian i lekko skło­nił głowę. – Mądrze.

– Nie­któ­rzy nazwali mnie tchó­rzem za to, że w ogóle roz­wa­ża­łem twoją pro­po­zy­cję, panie.

Napię­cie w sali wzro­sło.

– Obcho­dzi cię, co inni myślą, królu Henri?

– Obcho­dzi mnie mój lud. Chcę, żeby był bez­pieczny. Czy taka jest twoja pro­po­zy­cja, królu Adria­nie? Że mój lud będzie bez­pieczny?

Wam­pir przez dłuż­szą chwilę patrzył uważ­nie na mojego ojca, jakby pró­bo­wał oce­nić jego szcze­rość.

– Ile wol­no­ści ma mieć twój lud, panie?

Ojciec nie odpo­wie­dział od razu. Gdy prze­su­nę­łam na niego spoj­rze­nie, zoba­czy­łam, że pochyla się na tro­nie.

– Tar­gu­jemy się, królu Adria­nie?

Wam­pir lekko wzru­szył ramio­nami.

– Mam pewną pro­po­zy­cję.

Ojciec odcze­kał chwilę, a kiedy gość na­dal mil­czał, pona­glił go:

– Jaka to pro­po­zy­cja?

– Chcę two­jej córki, królu Henri. – I, jakby po namy­śle, dodał: – Oczy­wi­ście, żeby ją poślu­bić.

– Nie! – wyrwało się komen­dan­towi Kil­lia­nowi.

Adrian spio­ru­no­wał go wzro­kiem. Ja rów­nież, choć jed­no­cze­śnie sta­ra­łam się zro­zu­mieć to, co usły­sza­łam. Czy Krwawy Król wła­śnie popro­sił o moją rękę? Nogi zaczęły mi teraz drżeć z zupeł­nie innego powodu i przez chwilę mia­łam obawy, że ugną się pode mną kolana. Zaci­snę­łam dło­nie, aż paznok­cie wbiły mi się w skórę. Nie zamie­rza­łam oka­zać sła­bo­ści przed tą istotą, choć raz już to zro­bi­łam, na pola­nie.

– Chcesz, panie, poślu­bić moją… Nie – zde­cy­do­wa­nie rzekł mój ojciec.

Nie chcia­łam wycho­dzić za mąż, a zwłasz­cza za tego osob­nika.

Adrian zmie­rzył go wzro­kiem.

– Tak szybko wybrał­byś wojnę, królu? Myśla­łem, że trosz­czysz się o swój lud.

– Bo tak jest – ode­zwa­łam się, robiąc krok do przodu, roz­gnie­wana insy­nu­acją.

– Issi. – Ojciec wycią­gnął do mnie rękę, ale to komen­dant Kil­lian sta­nął mię­dzy mną a Krwa­wym Kró­lem.

– Król Adrian popro­sił o moją rękę – przy­po­mnia­łam mu. – Nie mam prawa głosu?

– To sprawy mię­dzy kró­lami – stwier­dził Kil­lian. Jego głos był ochry­pły, zgrzy­tał w moich uszach.

Chcia­łam go ode­pchnąć, ale się poha­mo­wa­łam i zamiast tego roz­ka­za­łam:

– Pro­szę wró­cić na swoje miej­sce, komen­dan­cie.

Kil­lian posłu­chał nie­chęt­nie, choć nie zro­biłby tego, gdy­by­śmy byli sami. Teraz jed­nak cof­nął się i sta­nął z powro­tem u boku mojego ojca. Kiedy skie­ro­wa­łam spoj­rze­nie na Adriana, na jego twa­rzy malo­wało się lek­kie roz­ba­wie­nie.

– Skoro chcia­łeś mieć żonę, panie, dla­czego cze­ka­łeś aż do tej chwili, żeby popro­sić o moją rękę? – zapy­ta­łam.

– Aż do dzi­siaj nie wie­dzia­łem, że tego chcę – odparł Krwawy Król.

Moja iry­ta­cja się­gnęła szczytu. Powziął decy­zje, kiedy spo­tka­li­śmy się w lesie? Czy ja wywar­łam na nim takie samo wra­że­nie, jak on na mnie?

– Pociąg rzadko pro­wa­dzi do mał­żeń­stwa, królu Adria­nie – zauwa­ży­łam.

– Ale czyni je zno­śnym – odpa­ro­wał wam­pir. – Nie sądzisz, księż­niczko?

Więc chcesz mnie pie­przyć, pomy­śla­łam, mru­żąc oczy. Do tego nie potrze­bo­wa­li­śmy przy­siąg, ale odda­nie się Krwa­wemu Kró­lowi bez mał­żeń­skiego kon­traktu w jakiś spo­sób wyda­wało się gor­sze niż utrata wol­no­ści.

– Chyba że to mał­żeń­stwo z potwo­rem – powie­dzia­łam. – Wtedy jest to nie­wola.

W tłu­mie roz­brzmiały szepty, szybko uci­szone przez słowa Adriana.

– Jeśli się nie zgo­dzisz, pani, będziemy mieli wojnę – uprze­dził.

– Chęt­nie sto­czę tę wojnę! – wykrzyk­nął mój ojciec, wsta­jąc.

Kilku człon­ków świty wznio­sło okrzyki po kró­lew­skiej dekla­ra­cji. Wie­dzia­łam, że ojciec mówił poważ­nie i pro­sto z serca, ale byłam pewna, że zgi­nąłby w tej walce, a tego nie mogła­bym znieść.

Jak rap­tem sta­łam się nagrodą, którą można wygrać w bitwie?

– Ojcze… – zaczę­łam, ale zosta­łam uci­szona.

– Isolde, wyjdź. Natych­miast.

Straż­nicy przy drzwiach unie­śli broń, zabrzę­czała stal, lor­do­wie i damy tło­czący się pod ścia­nami zaczęli szep­tać i pokrzy­ki­wać.

Nie mogło dojść do walki. Ona ozna­cza­łaby rzeź. Komen­dant Kil­lian obszedł tron i wziął mnie za ramię, zanim zdą­ży­łam się odsu­nąć.

Dla­czego on wciąż mnie doty­kał?

– Nie pozwolę się odpra­wić! – oświad­czy­łam.

– Księż­niczko…

– Wasza księż­niczka życzy sobie prze­mó­wić – ode­zwał się Krwawy Król. – Pozwól­cie jej.

Ostat­nie dwa słowa zostały wypo­wie­dziane tonem ostrze­że­nia. Moje serce na­dal galo­po­wało, krew wartko pły­nęła w żyłach. Spoj­rza­łam na ojca. W jego nie­bie­sko-zie­lo­nych oczach dostrze­głam roz­pacz.

„Nie” – bła­gał mnie bez słów.

„Muszę” – odpo­wie­dzia­łam bez­gło­śnie. Tak jak on nie chciał mnie stra­cić, tak ja nie mogłam stra­cić jego. Ani nara­zić mojego ludu na zgubę. Chcia­łam być kró­lową, żeby go chro­nić, i zamie­rza­łam to zro­bić, choć nie w taki spo­sób, jak się spo­dzie­wa­łam.

Odwró­ci­łam się do Adriana i zro­bi­łam krok w jego stronę. Czu­łam, że wszy­scy w pokoju zesztyw­nieli, moc­niej zaci­snęli dło­nie na broni. Napię­cie już było bitwą, zapach krwi prze­sy­cał powie­trze, choć jesz­cze nie została prze­lana.

Wytrzy­ma­łam wzrok Krwa­wego Króla, sku­pi­łam się na nim tak cał­ko­wi­cie, jakby był jedyną osobą w sali. Im dłu­żej patrzy­łam, tym swo­bod­niej się czu­łam. Poma­gało to, że był piękny, ale inte­re­so­wały mnie rów­nież rze­czy, które nie powinny mnie inte­re­so­wać, jak zarys jego bio­der i słabo widoczna bli­zna na policzku.

Nie nabra­łam powie­trza, zanim się ode­zwa­łam, bo bałam się, że mój oddech zabrzmi raczej jak drżące wes­tchnie­nie.

– Królu Adria­nie, jeśli potwier­dzisz, że będziesz chro­nił mój kraj, mój lud i mojego ojca, zgo­dzę się za cie­bie wyjść.

Adrian wykrzy­wił usta, ale ten uśmiech nie prze­trwał długo, bo komen­dant Kil­lian znowu zapro­te­sto­wał:

– Księż­niczko, nie możesz wyjść za tego potwora! Nie pozwolę na to!

Adrian łyp­nął na niego spode łba.

– Nie pozwo­lisz?

– Cicho, kre­aturo. Jesteś prze­kleń­stwem naszych ziem!

Kil­lian dobył mie­cza, gwar­dzi­ści poszli w jego ślady.

Odwró­ci­łam się do komen­danta, zasła­nia­jąc Krwa­wego Króla. Nie była to mądra decy­zja. Nie zna­łam Adriana, on był wro­giem, a ja sta­wa­łam do niego ple­cami, nie mogłam jed­nak pozwo­lić, żeby sprawy zaszły za daleko.

– Opuść miecz – wysy­cza­łam.

Kil­lian spio­ru­no­wał mnie wzro­kiem, zaci­ska­jąc dłoń na ręko­je­ści.

– Natych­miast! – Mój roz­kaz odbił się echem od ścian sali. – Nie pozwolę, żeby ten kraj spły­nął krwią mojego ludu. Zgo­dzi­łam się na warunki króla Adriana.

– Zapo­mnia­łaś, księż­niczko, że to twój ojciec tu rzą­dzi i to on decy­duje o twoim losie.

Zmro­zi­łam Kil­liana wzro­kiem i prze­nio­słam spoj­rze­nie na ojca.

– Kocham cię, ojcze. Ni­gdy nie opu­ści­ła­bym cię z wła­snej woli, ale wiesz, że to słuszna decy­zja. Wiesz, bo pod­ją­łeś ją, zanim Revekka zna­la­zła się u naszych gra­nic.

Wie­dzia­łam, co ojciec myśli: „To było, zanim on cie­bie zapra­gnął”.

– Jestem tylko jedna – powie­dzia­łam. – I nie­warta rzezi kró­le­stwa.

– Jesteś warta każ­dej gwiazdy na nie­bie, Issi – oświad­czył ojciec, a moje serce zamarło na chwilę. Czy teraz nastąpi wypo­wie­dze­nie wojny? Lecz on prze­niósł wzrok na Adriana. – Moja córka ma zwy­czaj sta­wia­nia bez­pie­czeń­stwa wszyst­kich innych przed swoim. Ufam, że znaj­dzie się wśród tych, któ­rych ochro­nisz, panie.

Odwró­ci­łam się do Krwa­wego Króla. Chcia­łam na niego patrzeć, kiedy będzie odpo­wia­dał. Po raz pierw­szy od swo­jego przy­by­cia ukło­nił się, poło­żył dłoń na sercu i rzekł:

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki