Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wyobraź sobie kraj, w którym społeczeństwo podzielone na dwie grupy pała do siebie tak wielką nienawiścią, że największym marzeniem każdej ze stron jest wdeptanie tej drugiej w ziemię. Choć żyje w nim ten sam naród, w większości wyznający tę samą religię, spójny etnicznie, o tej samej kulturze, to jednak pewien konkretny dogmat ideowy, który zwaśnił liderów politycznych, spowodował podział państwa na dwie zwalczające się części...
Jeśli przychodzi Ci na myśl skojarzenie z konkretnym, istniejącym państwem, to nie wiem skąd, gdyż ja opisuję Elementię, którą z dumą chcę Ci przedstawić w mojej debiutanckiej powieści. Jest to fikcyjna kraina, w której część ludzi za pomocą gestu, mowy lub myśli włada jednym z siedmiu żywiołów. Osią fabuły są natomiast wydarzenia powiązane z dążeniami głównego protagonisty, dzierżącego moc żywiołu syna władcy jednego z przeciwstawnych obozów – księcia Oszczepana Zito.
Królestwo Żywiołów to klasyczne fantasy oparte na motywie podróży, z domieszką wątłego humoru, posypane pudrem filozofowania i politykowania.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 475
Rok wydania: 2024
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Przedruk, kopiowanie całości lub fragmentów tej książki są możliwe wyłącznie za zgodą wydawcy
Autor: Rafał Michalski
Redakcja: Katarzyna Latoń
Ilustracje: Lena Dreamfyre (IG: lena_dreamfyre)
Ilustracja mapy Elementii: Bartosz Kliks
Wydanie pierwsze
Rok wydania: 2024
ISBN: 978-83-972734-2-9
Wydawnictwo: Mapa Światów
mapaswiatow.pl │ [email protected]
Mapa Światów │ mapa_swiatow │ mapa_swiatow │
Imiona, miejsca i wydarzenia w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwa do rzeczywistych osób, miejsc lub zdarzeń są niezamierzone i przypadkowe.
Akcja powieści rozgrywa się w krainie zwanej Elementią, położonej na półwyspie, który od północy oddzielają od reszty świata jałowe, dotąd nieprzemierzone pustkowia. Kraj jest poprzecinany pasmami lasów, pól uprawnych i gór, a klimat jest umiarkowany z czterema wyraźnymi porami roku. Większość terenów rolniczych znajduje się w północnej i centralnej części kraju. To właśnie z rolnictwa utrzymują się mieszkańcy tamtych rejonów. Wzdłuż długiej linii brzegowej usytuowanych jest kilka dużych portów i ośrodków morskich, których mieszkańcy zajmują się głównie rybołówstwem i handlem morskim. Szlaki morskie wiodą wokół kraju, umożliwiając portom wymianę handlową. Na południu kraju rozciąga się szeroki masyw górski, którego wiele szczytów pokrytych jest wiecznym śniegiem. Południowcy, choć nie dysponują żyznymi ziemiami, to szczodrze wykorzystują bogactwa bujnych lasów. W całej Elementii znajduje się kilka większych ośrodków miejskich, które rozwinęły się na miejscu dawnych osad różnych plemion, przekształconych później w kasty.
Żyjąc w odosobnieniu, Elementianie wierzą, że są jedynym ludem stąpającym po świecie. Są wśród nich utalentowane jednostki, które mają władzę nad jednym z siedmiu żywiołów i potrafią wyzwalać jego potencjał. Większość technologii wynalezionej w tej cywilizacji oparta jest na możliwościach manipulowania żywiołami. Nieliczne plemiona, które nie opanowały władania mocami natury, wykazują się dużym sprytem i inteligencją, by dziełami własnych rąk i umysłów rywalizować w codziennej walce o byt oraz w zbrojnych starciach z przeciwnikami. W wyniku tej rywalizacji liczne narzędzia, wynalazki i różnorodna broń są używane na masową skalę przez ludność całego kraju.
Miasta zabudowane są murowanymi budynkami, kanalizacja jest rzeczą powszednią, a znaczna część dóbr jest produkowana w manufakturach i fabrykach, znajdujących się na obrzeżach miast. Sieć ustandaryzowanych dróg pozwala na dość swobodne piesze lub konne podróżowanie po kraju. Dzięki powszechnemu szkolnictwu znakomita większość mieszkańców półwyspu jest piśmienna i tworzy różnorodną kulturę i sztukę. W Elementii funkcjonuje określony system prawno-społeczny, na straży którego stoją urzędy i sądy.
Zanim lud Królestwa Elementii zunifikował się pod jedną administracją, istniało wiele różnych plemion, które były osobnymi mikrospołecznościami. Wszystko zmieniło się podczas wojny plemion. Wtedy to wschodnie plemiona pod przewodnictwem rębaczy sprzymierzyły się, tworząc Sojusz Toporów. Przeciwko sojuszowi stanęło zachodnie plemię szamanów, które przeciągnęło na swoją stronę kilka innych grup, tworząc Unię Ludów. Wojna zakończyła się wygraną Unii i ustanowieniem króla wybranego z jej ramienia, który odtąd kontrolował cały półwysep. W założeniu król miał być gwarantem pokoju między plemionami, które porzuciły swoją odrębność na rzecz całkowitego zjednoczenia wszystkich ludzi pod jednym sztandarem.
To w tym czasie wykształciły się kasty, tworzone przez wąskie grono osób z danych plemion, które potrafiły podporządkowywać sobie żywioły. Kasty stały się swoistą szlachtą – wykorzystując swój atut, jakim bez wątpienia była zdolność do używania żywiołów, starały się ugrać dla siebie jak najwięcej przywilejów i z tylnego rzędu wpływać na losy całego kraju. Taki ład trwał przez siedem pokoleń królów z rodu Zito, do czasu, gdy bliźniacy Dariusz i Grzegorz postanowili toczyć walkę o tron. Dariusz był wspierany przez wschodnią kastę magów, a za Grzegorzem stali szamani z zachodu. Ich walka o władzę spowodowała tak głęboki podział społeczeństwa, że Elementia w zasadzie podzieliła się na pół. Potomkowie obydwu linii rodu są przekonani o tym, że to im należy się prawowita władza nad całym krajem, przekazana przez ostatniego króla niepodzielonego kraju, czyli Adama Zito. Sojuszem Wschodnich Kast, jak nazwało się stronnictwo, rządzi Tybur Zito, potomek Dariusza. Kolejnym władcą z linii Grzegorza jest natomiast Rafa Zito, który rządzi Królestwem Zachodniej Elementii.
Powieść zaczyna się w momencie, gdy syn Rafy, książę Oszczepan Zito, przybywa do Portu, zachodniego miasta na samym południu kraju. Oszczepan, oprócz tego, że jest sukcesorem zachodniej linii Zito, jest równocześnie członkiem kasty szamanów. Panicz jest zwolennikiem przerwania eskalowanego od pokoleń podziału i przywrócenia przyjaznych stosunków między podzielonymi społecznościami. Wiedziony tą ideą wpada na pomysł, by do jej urzeczywistnienia wykorzystać legendarne stworzenie, które niegdyś zakończyło wojnę plemion. Wskazówek na temat istnienia owego mitycznego zwierzęcia szuka w nadmorskim mieście, w którym rezyduje jego stary mentor ze szkoły. Warto nadmienić, że dla kasty Oszczepana charakterystyczne są kolorowe peleryny w kolorze symbolizującym żywioł, nad którym moc dzierżą ich właściciele. Tożsamo na Wschodzie noszą się magowie.
“Szarość nad szarościami, a w tej szarości jeszcze większa szarość”, pomyślał Oszczepan Zito na widok aury, która otaczała rozległy morski krajobraz, potęgowany przez rutynę portowego życia.
—I bardzo dobrze — rzekł do siebie.
W ten nijaki dzień umacniała się depresyjna toń, a spory wpływ na to miała nikła ilość światła słonecznego na nieboskłonie, siermiężnie blokowanego przez posępne stogi chmur. Porywisty wiatr bez litości targał morzem, a poruszone nim fale rytmicznie wprawiały w ruch przycumowane statki. Jedynie mewy zdawały się wyrywać spod narzuconego wietrznego metronomu, latając wbrew ustalonemu przez wichurę taktowi. Czerwona peleryna Oszczepana trzepotała uporczywie, dostosowując się do wszechobecnego szarego tańca. W kontraście do tej monotonii Port, nadmorskie miasto południowej Elementii, pełen był kolorytu, którego nadawały mu odgłosy pracujących tam Portian: „pompuj zęzę!”, „podaj handszpak”, „lewy hals”, „piękny bryg”.
„Niby jeden język, a nic z tego nie rozumiem”, stwierdził sam do siebie młody panicz. Jego usta mimowolnie złożyły się w uśmiech czy też rozbawienie.
— Widzę, że panu szamanowi humor dopisuje — Oszczepana zagadnął młody mężczyzna, który po charakterystycznej pelerynie rozpoznał w królewiczu członka kasty.
Stojący na przybrzeżnej promenadzie książę podziwiał nadmorski widok, jako że pierwszy raz był w tym specyficznym mieście. Jednakże nie turystyka była celem odwiedzin. Syn króla przybył ze stolicy kraju tak daleko na południe w poszukiwaniu informacji, których, jak liczył, dostarczy mu pewien znajomy staruszek. Młody Zito nie wiedział, gdzie dokładnie znajduje się kwatera starszego jegomościa, toteż póki co szwendał się ulicami, jednocześnie podglądając swoich niedoszłych jeszcze poddanych.
— Byłoby jeszcze lepiej, gdyby wskazał mi pan gdzie znajdę arcyszamana Kama — odrzekł Portianinowi dwudziestolatek.
— Takie osobistości to raczej w górnej partii miasta urzędują.
Mężczyzna, przepasany fartuchem typowym dla sprzedawcy artykułów spożywczych, wskazał palcem na dzielnicę Portu usadowioną na zboczu góry, do której miasto przylegało.
— Ale nim nastąpi ten zjazd szamanów, chciałbym panu zaproponować coś z mojego sklepu.
Mężczyzna wskazał na mały butik, nad którym górował brunatny szyld z napisem „Patrykarz Portyjski”.
— Zgadza się — odrzekł z dumą Portianin. — Czyżby sława mojego produktu dotarła aż do stolicy? — Sprzedawca wnioskował tak, gdyż główna siedziba szamanów znajdowała się w stolicy Zachodniego Królestwa – Zitii.
— Coś tam o nim słyszeliśmy. Ale mnie zastanawia inna rzecz — rzekł enigmatycznie książę. — Czemu to się nazywa „patrykarz”?
— Bo ja jestem Patryk — odpowiedział z animuszem twórca rybnego przysmaku.
— Dobra, ale oprócz ryb i kaszy patrykarz składa się z papryki?
— No tak.
— To czemu nie „paprykarz”? Jak dla mnie to by brzmiało nawet lepiej.
Sprzedawca zdębiał. Zdał sobie sprawę, że świeżo poznany szaman ma rację. Jego mina wyrażała ni mniej, ni więcej: „czemu o tym nie pomyślałem?!”.
— Do widzenia — odrzekł Oszczepanowi po kilku sekundach milczenia i odszedł w swoją stronę.
*
Młody książę wszedł niepewnym krokiem do pomieszczenia arcyszamana i powitał go serdecznie. Dobrze znał Kama ze szkoły szamanów, gdzie staruszek był jednym z nauczycieli. Wtedy, jeszcze jako szaman drugiego stopnia, sprawował pieczę nad areną, na której organizował walki treningowe młodych kadetów. Kam odwzajemnił powitanie swego dawnego ucznia i rozpoczął rozmowę tradycyjnym elementiańskim powitaniem „Niech płoną w tobie żywioły”, co było grzecznościowym ukłonem w kierunku syna króla. Było tak dlatego, iż wedle powszechnie utartego zwyczaju to gość witał tym powiedzeniem gospodarza, modyfikując je tak, aby pasowało do żywiołu, który ten dzierżył. Jednak, jako że arcyszaman pierwszy wypowiedział tę kwestię, to odnosiła się ona do ognia, którym władał panicz.
— W tobie też, mistrzu — odparł Oszczepan, lekko skonfundowany nadgorliwą uprzejmością dawnego mentora.
— Co cię do mnie sprowadza? Bo chyba nie przyjechałeś specjalnie do Portu wspominać szkolne czasy.
— Czemu nie?W szkole i od razu w całym mieście jest spokojniej, ciszej i dużo mniej kamyków wchodzi do butów, odkąd, mistrzu, zostałeś arcyszamanem.
Kam roześmiał się subtelnie. Żart Oszczepana miał o tyle sens, że arcyszaman władał skałami, a jego najważniejszą rolą w bitwach na szkolnej arenie było tworzenie kamiennych tarcz, chroniących uczniów przed prawdziwymi obrażeniami. Na arenie wygrywał ten szaman, który pierwszy zniszczył tarczę drugiego.
Właściwie, to chodzi mi bardziej o twoje aktualne zajęcie — ciągnął dalej książę. — Wiem, że Port to wyjątkowe miasto. Leży na zboczu południowych gór, tak niesamowitych ze względu na ich historię i tajemnice. Mam nadzieję, że opowiesz mi kilka przydatnych dla mnie rzeczy o tym majestatycznym masywie.
— Tak, mieszkam tu parę ładnych lat i dowiedziałem się sporo o okolicznych terenach. Dużo wiedzy uzyskałem dzięki starym rytom z portyjskich mieszkań. Jak pewnie widziałeś, Port to miasto rybackie o niezwykłym położeniu. Jego mieszkańcy żyją w jaskiniach wyrytych w zboczu góry, a u jej podnóży leżą doki. Życie za dnia toczy się właśnie tam w dokach, gdzie rybacy naprawiają swoje łodzie i przygotowują się do łowów. Położony tam targ jest centrum miasta, w którym dumni i trochę odosobnieni od reszty państwa mieszkańcy Portu prowadzą życie osobiste i zawodowe. A co konkretnie cię interesuje? — starszy szaman zapytał badawczo.
— Każdy zna legendę o Moetori, jednak ja znalazłem w Zitii realne dowody potwierdzające jego istnienie w południowych górach. Dlatego przypuszczam, że tam tym bardziej mogę się o nim czegoś dowiedzieć.
— A tu mnie zaskoczyłeś! Nie sądziłem, że ktoś jeszcze wierzy w tę legendę. Ale powiem ci, że dobrze trafiłeś. — Staruszek był widocznie ożywiony tym tematem.
— Czyli wiesz coś więcej?
—Zgadza się. Legenda o ognistym ptaku opowiada o jego stworzeniu i roli w wojnie plemion. Zapewne ją znasz, czyż nie?
— Tak, ale chętnie jeszcze raz jej posłucham — Oszczepan, nie chcąc studzić zapału Kama, taktownie zgodził się wysłuchać znaną sobie historię.
— Gdy wojna plemion przechylała się na szalę Sojuszu Toporów, zdesperowani szamani chwytali się każdej okazji, aby odwrócić bieg walki. Prosili duchy różnych żywiołów o pomoc. Na ich wołanie odpowiedziały duchy ognia. Po długich namowach duchy zgodziły się poprosić sam Ogień o udział w tej walce. Poszły więc na górę, w której środku żył. Żywioł zgodził się pomóc błagającym go o pomoc szamanom i stworzył latające uosobienie. Wypluty z czeluści góry ognisty ptak pofrunął w stronę Zitii, aby wspomóc przymierze. Stworzenie to było niezwykłych rozmiarów. Było tak duże, że mogło unieść dwóch ludzi na swym grzbiecie, a jego pióra biły żywymi płomieniami, które parzyły jedynie wrogów. Moetori potrafił także zionąć ogniem. I tę właśnie umiejętność postanowiono wykorzystać. Ptaka dosiadł najodważniejszy z wojów, myśląc, że przerazi wrogą armię. Jednak nie skierowano go na pole bitwy czy też w stronę wschodnich plemion, lecz do Lasu Sokołów, gdzie żyło plemię o takiej nazwie. Sokoły, z racji swego położenia były sprzymierzone z Sojuszem Toporów. Plemię to słynęło ze znakomitych łuczników, mieli także przyszytą łatkę dzikusów. Moetori spalił ich największe siedlisko, zabijając przy tym większą część jego mieszkańców. Pożar rozprzestrzenił się na znaczną część lasu i dochodził już do graniczącego z nim miasta Warmii — głównej osady magów. Wystraszony niewyobrażalnym zagrożeniem ze strony ognistego ptaka i skalą zniszczeń sojusz poprosił o pertraktacje pokojowe. Tak oto Moetori zmienił bieg wojny, doprowadzając do rozejmu. Po kilku miesiącach od tego wydarzenia ognisty ptak zniknął i pozostawił po sobie jedynie domysły. Jak głosi legenda, wrócił do swojego ojca — Ognia, po tym jak jego serce zamarzło przez ogromny żal i skruchę za dokonane zbrodnie wojenne. Dlatego Moetori może znaleźć i przywołać tylko człowiek o czystej duszy i pokojowych zamiarach — arcyszaman zakończył opowiadaną w patetycznym tonie legendę, po czym wziął głęboki oddech, uspokoił się trochę i dodał. — Wydaje mi się jednak, że znalazłem wiarygodne informacje o miejscu jego faktycznego pobytu. A ty jakąż to informację znalazłeś, że pofatygowałeś się taki szmat drogi, aby dowiedzieć się więcej o tym mistycznym stworzeniu?
— W wielkiej bibliotece Zitii natrafiłem na stare szamańskie dokumenty. Były to mocno zakurzone i zapomniane księgi na temat istoty Ognia jako żywiołu. Przeczytałem w nich o jego najbardziej namacalnym kontakcie z ludźmi, czyli o Moetori. Znajdowały się tam poświadczenia szamanów, którzy powędrowali w południowy masyw górski, a wrócili do Zitii z ognistym ptakiem. Według tych skryptów ptak naprawdę był synem samego Ognia, a jego natura niejako była jego kwintesencją. Wiadomo, że płomień nie zgaśnie, póki będzie miał co trawić, lub nie odetniemy mu dostępu do powietrza. Tak samo miało być z legendarnym stworzeniem. Będzie trwał, dopóki będzie miał swojego pana i będzie się o nim pamiętać. Ta metafora, moim zdaniem, sugeruje, że Moetori nigdy się nie zestarzeje, póki na świecie pali się choć jeden płomień pamięci o nim, albo więcej, dopóki ogień będzie namacalną częścią naszej rzeczywistości. Więc, aby go przebudzić, wystarczy go znaleźć i pokazać, że wciąż człowiek może być jego panem. Dlatego ja chcę go odnaleźć i w ten sposób dokonać próby ognia.
Karta z zachodniego elementarza #68:
— Ambitne snujesz plany, młody. Jedno jest pewne, jeśli Moetori nadal istnieje, to musi żyć gdzieś w tych górach. Najtrudniejsze zadanie to znaleźć konkretne miejsce jego kryjówki. Wywabić go z niej też pewnie nie będzie łatwo.
— Dlatego liczę na to, że masz, mistrzu, dokładniejsze informacje, gdzie w tym ogromnym masywie górskim mogę zacząć poszukiwania — dorzucił pokornie Oszczepan.
— Wspominałem ci o portyjskich rytach. Na ich podstawie stwierdziłem, gdzie przypuszczalnie szamani przyzwali ogniste duchy — domniemywał starzec. —Wydaje mi się, że jest to dobrze widoczna, acz na dużej wysokości, charakterystyczna jaskinia, leżąca na północnym zboczu góry, gdzieś w połowie pasma górskiego.
— To nadal będzie jak szukanie igły w stogu siana — księcia nie satysfakcjonowały te informacje.
— Ale jest jeszcze coś! — dodał z wigorem arcyszaman.
— Mianowicie?
— Pomyśl, jeśli szamani właśnie w tym miejscu kontaktowali się z duchami ognia, musieli zostawić ślady lub znaki, aby w razie potrzeby móc tam wrócić. Miejsce spotkania z pomocnymi duchami zawsze może się okazać przydatne. Dlatego powinieneś szukać wskazówek już od punktu wyjścia, czyli Zitii, i po nich dążyć do celu.
— No dobra, zatem najlepiej na gościńcu prowadzącym na południe szukać charakterystycznych znaków… — mówiąc to książę złapał się za podbródek i począł intensywnie wertować klisze pamięci w poszukiwaniu śladów.
— Dokładnie — utwierdził go w mniemaniu starzec. — Ale chyba nie zamierzasz od razu odjeżdżać? — dodał, lekko strwożony myślą, iż jego dawny uczeń będzie go chciał tak szybko opuścić.
— Nie, nie, aż tak mi się nie spieszy — uspokoił z uśmiechem na ustach Oszczepan.
— Świetnie, zatem oprowadzę Cię po mie… — Kam nie dokończył, bo w tym momencie przerwał mu zadyszany posłaniec z poczty.
— Przepraszam, że przeszkadzam, mości panowie, ale mam wiadomość do księcia Oszczepana od jaśnie nam panującego króla.
Książę, zdziwiony, zaczął się zastanawiać w duchu, o co może chodzić jego ojcu. Znikło podekscytowanie obu szamanów, wzbudzone nadzieją rozwiązania zagadki legendy o Moetori, zamieniając się w nerwowy niepokój. Król musiał nadać wiadomość niedługo po tym, jak młody Zito opuścił stolicę. Listonosz podał pocztę Oszczepanowi, ciągle posapując ze zmęczenia. Na kopercie nie było dokładnego adresu, tylko miasto Port, toteż biedny urzędnik musiał szukać panicza po całym mieście.
Królewska pieczęć na przesyłce miała jednak tak wysoki priorytet, że listonosz nie odważył się ociągać ze znalezieniem adresata i dostarczeniem mu wiadomości.
— Dziękuję! — rzekł książę, doceniwszy zaangażowanie posłańca, po czym odebrał od niego list, rewanżując się za wysiłek godziwą monetą.
Gdy listonosz odszedł, młody panicz odpieczętował kopertę i bez wahania przeczytał na głos, pokazując, że nie ma tajemnic przed arcyszamanem kamieni:
— Wzywa się księcia Oszczepana, syna panującego nam władcy Rafy, na naradę wojenną, która odbędzie się w dzień po święcie panteonu w pałacu królewskim w Zitii. Obecność obowiązkowa!
Oszczepan wyszeptał do siebie „przecież to za pięć dni”. A droga z Portu trwa około siedmiu. Kam usłyszał szept swojego podopiecznego i rzekł:
— Dlatego radzę ci, książę, wyruszać jak najszybciej. Nadchodzi czas rozstrzygnięcia wojny ze wschodem, wszelkie inne sprawy muszą zejść na tor dalszy.
Panicz postanowił lojalnie stawić się na naradzie, dlatego chciał pożegnać się ze starym mentorem. Ten jednak zasugerował, że odprowadzi go na skraj miasta, dzięki czemu będą mieli jeszcze chwilę, by porozmawiać.
Karta z zachodniego elementarza #85:
Karta ze wschodniego elementarza #80:
Mieszkanie Kama, a raczej jaskinia, znajdowało się w wyższej partii góry. Po wyjściu z niego, oświetlonego pochodniami i lampami, rozciągał się widok na panoramę całego Portu. Niezbyt strome zbocze było poprzecinane schodami i ścieżkami, którymi mieszkańcy przemieszczali się do swoich domostw. Koń Oszczepana czekał u podnóża góry. Zwierzęta miały utrudnione zadanie w pokonywaniu schodów, dlatego wszelkie zagrody i stajnie były usytuowane w dolnej części miasta. Książę z Arcyszamanem Kamem musieli przejść pieszo przez cały Port, aby dostać się do stajni, w której znajdował się koń młodziana.
Widocznie inny od pozostałych strój księcia skupiał uwagę przechodniów. Jako członek rodziny królewskiej był odziany w szatę z najwyższej jakości materiałów, bogato zdobioną haftami w kształcie płomieni, które najbardziej rzucały się w oczy. Kolor stroju można było krótko określić jako czerwony, lecz mnogość odcieni przyciągała zachwycone spojrzenia. Każdy członek kasty szamanów, magów lub kapłanów przywdziewał pelerynę w kolorze odpowiadającym żywiołowi, którego był dzierżawcą. Nie inaczej było z Oszczepanem. Czerwień, kolor ognia, idealnie komponowała się z resztą stroju młodego dzierżawcy żywiołu.
Przyszłego następcę tronu wyróżniała również fryzura. Ciemne włosy odzwierciedlały jego status, gdyż były zdrowe i lśniące dzięki kosztownym olejkom do pielęgnacji, na które nie stać było przeciętnych ludzi. Uczesanie zaś było niezwykłe – falisty nieład, którego wzór znał jedynie młody podróżnik. Burza włosów na jego głowie odwracała wzrok od przeciętnych rysów twarzy. Nie miał też błysku oka godnego największych. Nadrabiał to tajemniczym wyrazem ust, który odzwierciedlał sprzeczne ze sobą uśmiech i powagę.
Peleryna Kama natomiast miała kolor szarej skały. Staruszek był żwawy jak na swój wiek, a jego siwe, krótkie włosy w połączeniu z białym, okalającym całą wargę wąsem dawały obraz nauczonego doświadczeniami życiowymi mędrca. Z jego ust nie znikał lekki uśmieszek, świadczący o pozytywnym nastawieniu do świata, a każde jego słowo zdawało się być przemyślane. Książę stawiał go sobie za wzór i pragnął w przyszłości poskramiać chaos myśli w taki sposób, aby sklejone w jedną całość dawały efekt podobny do wypowiedzi Arcyszamana. Podziwiał jego prosty i konkretny sposób bycia. Chciał, tak samo jak on, jasno i przejrzyście spoglądać na świat. Spojrzenie to pozwoliłoby mu uwierzyć, że w jego działaniach jako przyszłego władcy może być elegancja i rozwaga, której z takim trudem poszukiwał. Już samo dążenie do takiej postawy sprawiało, że Oszczepan, w porównaniu do innych, umiał zakamuflować kipiące w nim emocje.
Po zejściu z wyższej partii góry szamani mogli zaobserwować różnice klas w społeczeństwie Portu. Jak dotąd widzieli oni szanowanych obywateli miasta, zamożniejszych kupców, mędrców i polityków. Teraz mieli przed oczyma kwintesencje Portu — ludzi morza, pracujących w pocie czoła, wykorzystując w każdy możliwy sposób niezwykłe położenie miasta. W oczach każdego tubylca widać było zapał, jakiego Oszczepan nie widział u mieszkańców innych, bardziej przyjaznych do życia miejsc.
— Oszczepanie — zagaił w pewnym momencie Kam. — Czy znasz może początki tego miasta?
Oszczepan pokręcił przecząco głową.
— To ciekawa historia — zanosiło się na dość długą opowieść o powstaniu miasta. — Port założyli uciekający przed wojną uchodźcy. Szukali miejsca, w którym spokojnie będą mogli doczekać końca konfliktu. Trudno dostępnego, w którym nikt by się nie spodziewał znaleźć osady ludzkiej. Wędrowali na południe, aż dotarli na południowy kraniec Elementii, na którym znaleźli tylko niekończący się ocean wód i góry po wschodniej stronie. Odpłynięcie w nieznane było ryzykowne i uchodźcy się tego nie podjęli. Postanowili jednak iść linią brzegową w stronę gór. To, co znaleźli pomiędzy morzem a górami, sprawiało wrażenie naturalnej fortecy. Osada była odizolowana od świata z trzech stron, dlatego też w razie ataku łatwo można było jej bronić. Pierwsi mieszkańcy zaczęli osiedlać jaskinie na zboczu góry, a na plaży zbudowali mały dok, w którym cumowano łodzie rybackie. Wodę pitną pobierano z małego strumyka spływającego z wyższej partii góry. Głównym posiłkiem były oczywiście ryby. W taki sposób pierwsi Portianie spokojnie doczekali końca wojny. Pierwsze słuchy o mieście dało się słyszeć kilka lat po zawierusze i właśnie wtedy miał miejsce największy rozwój Portu. Do miasta zjeżdżali handlarze z nizin z towarami spożywczymi niedostępnymi w górach. Handel kwitł, a wraz z nim całe miasto. Coraz większe zapotrzebowanie ryb na eksport zmuszało Portian do rozbudowy portu, w którym znajdowało się coraz więcej łodzi. Duży wpływ miało też utworzenie południowego szlaku morskiego pomiędzy wschodnimi i zachodnimi miastami Elementii. Port był na środku tego szlaku, toteż odwiedzało go coraz więcej statków handlowych. Gdy nastąpił rozłam państwa i zaczął się do dziś trwający konflikt pomiędzy Zachodnim Królestwem Elementii a Sojuszem Wschodnich Kast, Port stanął po stronie zachodu. Wtedy właśnie miasto zmieniło swoją specyfikację. Dawniej ważny punkt na szlaku handlowym, teraz stał się warownią, która miała uniemożliwiać wschodnim statkom wpłynięcie na drugą stronę wyspy od południa. Dziś, oprócz łodzi rybackich, trudno znaleźć tak liczne kiedyś statki handlowe. Zastąpiono je flotą bitewną, wypływającą codziennie w morze i tworzącą blokadę morską. Ot, to cała historia Portu.
Właśnie wtedy Oszczepan zrozumiał, jak ważnym miastem dla zachodniego królestwa jest Port. Gdy Kam skończył opowiadać, książę już widział stajnię, w której czekał jego koń. Po kilku minutach doszli do celu.
Aby dojechać do Zitii w pięć dni, Oszczepan musiał się naprawdę spieszyć. Dokładnie wiedział, jaką część trasy musi pokonać każdego dnia, i zamierzał wypełnić plan co do joty. Wiele osób nieraz powtarzało mu, żeby nie jeździł sam na swoje eskapady, gdyż tak długie podróże są naszpikowane wieloma niebezpieczeństwami, które dla zwykłego śmiertelnika są nie do ogarnięcia. Jednak książę był pewny swoich umiejętności. Wiedział, że będzie potrafił się obronić i ominąć wyrastające przeciwności. Jego pewność siebie nie wynikała z pychy. Bazował na swoich szamańskich zdolnościach – wszak władanie ogniem dawało naprawdę dużą przewagę nad innymi – ale to determinacja i skupienie w dążeniu do obranego celu dawały mu siłę pokonywania lęków. Pierwsza noc podróży zastała Oszczepana w lesie, w połowie drogi między Portem a górniczym miastem Królewskie Dno, które książę obrał na miejsce drugiego noclegu. Jak na razie droga nie sprawiała większych przeszkód. Koń był posłuszny, a podczas trasy nie wydarzyło się nic, co mogłoby spowolnić księcia.
Gdy dojeżdżał do Królewskiego Dna, noc już ogarniała nieboskłon, ale tylko połowa panoramy miasta wyglądała na oświetloną. To lekko zdziwiło księcia, który wiedział, że o tej porze całe miasto powinno tętnić życiem. Zmęczeni ciężką pracą górnicy zazwyczaj wtedy wychodzili na ulice Królewskiego Dna, by spotkać się ze znajomymi przy kuflu zimnego piwa. Wjeżdżając do miasta, Oszczepan ujrzał nadzwyczaj dziwnie żywe ulice, pełne ludzi o niespokojnych minach. Chodzili nerwowo, jakby czegoś szukali. Pierwsza myśl księcia była taka, że może w tej części miasta obchodzone są jakieś uroczystości, ale widząc zaniepokojone twarze górników od razu zrewidował swoje myślenie. „Tu musiało się coś stać” – pomyślał. Nagle wokół szamana zgromadziła się spora grupa miastowych błagających o pomoc. Zwabiła ich jego czerwona peleryna, bo w tej części kraju podobne nosili tylko szamani i mniej liczni kapłani. Od razu domyślił się, że będą potrzebne jego zdolności. I wtedy, wśród harmidru i jęków, dał się słyszeć władczy krzyk:
— Cisza! – to był burmistrz miasta. Podszedł bliżej do Oszczepana. Poczekał, aż zejdzie z konia, i ukłonił się.
— Witaj, o wielki szamanie.
— Niech płoną w tobie żywioły — opowiedział książę, wczuwając się w rolę mędrca.
— Jestem Gerald, burmistrz tego miasta, przepraszam za mój lud, ale wraz z tobą ujrzał on światło w ciemnym tunelu naszej niedoli.
— Miło mi. Jak mogę wam pomóc?
— A więc nie przysłano Cię z Zitii, skoro nie wiesz o naszej sprawie.
— Nie, wracam z Portu, ale jeśli zapoznasz mnie z tym, co się tutaj stało, może będę mógł was jakoś wesprzeć.
— Stała się wielka tragedia i tylko szamańska potęga może nas uratować. Kopalnia złota, serce naszego miasta, została opętana. Na początku straszyły w niej tylko duchy, ale gdy opiekun naszej społeczności, kamienny szaman imieniem Amet, chciał je przepędzić, stała się rzecz jeszcze gorsza. Został opętany przez zły upiór i złowieszczą mocą wygnał najpierw górników z samej kopalni, a potem wszystkich mieszkańców tamtej części Królewskiego Dna — powiedział z trwogą burmistrz.
— Możesz powiedzieć coś więcej o tym upiorze?
— Powodował on, że w samej kopalni co rusz zawalały się akurat te korytarze, w których byli jacyś górnicy, a na obszar wokół niej spadł grad kamieni wielkości ludzkiej pięści. Najbardziej dokuczają nam jednak materialne zjawy złożone z litych skał, które nocą chodzą i niszczą wszystko, co napotkają na swej drodze. Błagamy, wypędź ten zły urok z kopalni i uratuj nas przed widmem opuszczenia naszych domów.
Przez chwilę Oszczepan stał ,nic nie mówiąc. Rozmyślał, co to za duchy, dlaczego mszczą się na tutejszych górnikach oraz ich rodzinach i jak można je pokonać lub przepędzić. Po tej krótkiej i intensywnej chwili namysłu książę postanowił, co musi zrobić.
— Pomogę wam, nieszczęśnicy, w waszej potrzebie. Trzeba zakończyć ten obłęd.
Po jego słowach smutny dotychczas tłum wybuchnął eksplozją radości i zaczął skandować hasła na jego cześć, choć na razie jeszcze nic nie zrobił.
Z powodu braku czasu młody wędrownik postanowił od razu zainterweniować i nie czekać na nowy dzień. Wiedział, jakie grozi mu niebezpieczeństwo, dlatego postanowił się starannie przygotować. Odczepił przymocowaną z boku siodła krótką pikę bojową, swoją broń białą. Na drewnianej pice były wyryte szamańskie symbole, które ułatwiały Oszczepanowi przyzwanie jego ducha stróża. Przydawało się to tym bardziej, że podczas walk szamani umieszczali duchy w orężu, aby dzięki nim broń nabierała mocy danego żywiołu. Gdy szaleństwo radości ustało, a książę dostatecznie się przygotował, burmistrz położył rękę na plecach szamana, aby osobiście go odprowadzić na niebezpieczny teren. Tylko część tłumu odważyła się podążać za nimi. Po kilku minutach nerwowego marszu doszli na skraj oświetlonej części miasta. Dalej była „ziemia niczyja”, a za nią ponure królestwo opętania, bo tak o nim myślał książę.
— Szamanie, jeśli nie wrócisz do rana lub zdamy sobie sprawę, że nie ży… yy poległeś, wtedy zarządzę ewakuację ludzi w bezpieczne miejsce, z dala od miasta. Liczymy na ciebie.
Panicz nic nie odpowiedział, tylko skinął lekko głową, dając znać, że zrozumiał. Domyślił się, że burmistrz nie ma wielkiej wiary w powodzenie jego misji i tak naprawdę wysyła go na pewną śmierć. „Komu ty chciałeś coś udowodnić?” – pomyślał. Ale już nie miał wyjścia, musiał iść i przeciwstawić się złemu duchowi. Książę zrobił kilka kroków w ciemną stronę, a jego usta coś inkantowały w bezgłośnym szepcie. Odwrócił się w kierunku burmistrza i zgromadzonej wokół niego grupki ludzi i wtedy z obu końców piki buchnęły dwa płomienie, które w mgnieniu oka obrały kulisty kształt i zaczęły przylegać do skrajnych punktów jego oręża. W taki sposób Oszczepan przyzwał swojego ducha do broni. Przez chwilę pomyślał, że niepotrzebnie popisał się swoimi umiejętnościami, dając w ten sposób mylne wrażenie o swojej sile, ale ta myśl zniknęła pod lękiem przed nieznanym i determinacją, by nie umrzeć na darmo.
Z każdym kolejnym krokiem księcia coraz mocniej oblewała ciemność. Płomienie były jego latarnią, lecz mimo to coraz bardziej bał się utraty orientacji w tym mroku. Tam, gdzie wcześniej stał tłum, była już tylko oświetlona pustka. Brnął dalej. W pewnym momencie usłyszał nieznany mu pomruk. Dźwięk ten nie napawał optymizmem i budził grozę, toteż Oszczepan mimo woli zatrząsł się ze strachu. Zatrzymał się, gdyż czuł, że zaraz wydarzy się coś, na co powinien być przygotowany. W tym miejscu widoczność wynosiła około trzech metrów, więc poza brukowaną ścieżką i zgaszoną latarnią młody Zito nie dostrzegał nic więcej. Nagle usłyszał tąpnięcie, jakby poruszyło się coś bardzo ciężkiego. Instynktownie wypuścił w tamtą stronę kulę ognia z jednego z końców piki. W jej miejsce od razu utworzyła się nowa. Lecąca kula ognistego światła dawała dobry podgląd otoczenia. Po około pięciu metrach uderzyła w litą skałę o ludzkiej posturze. Kamień oparł się działaniu ognia i tylko lekko się zwęglił. Wtem, Oszczepan usłyszał kolejne tąpnięcia, oddalone o dobrych parę metrów. Za każdym razem wypuszczał kolejny pocisk z płomieni. W taki sposób zdołał zobaczyć cały otaczający go teren i zdał sobie sprawę, że z każdej strony kierują się na niego skalne postacie. Sytuacja robiła się nieciekawa, zważywszy na to, że ów monstra były kontrolowane przez złego ducha. Oszczepan miał dwa wyjścia – zniszczyć je albo uciekać. Odwrót jednak odpadał, gdyż kamienne żywiołaki otaczały go z każdej strony. Pozostawało zniszczenie. Jednak tu też był problem i to dość spory. Ruchome głazy opierały się działaniu ognia szamana. Ten żywioł był wyjątkowo odporny na działanie ciepła. Oszczepan musiał wymyślić inny sposób na pozbycie się przeciwników. W przypływie adrenaliny, przy podwyższonym tętnie, książę począł przypominać sobie wszystkie swoje doświadczenia w walkach. Właściwie, większość tegoż doświadczenia zebrał na arenach w szkole szamanów. I wtedy przypomniał sobie jedną z rzeczy, która sprawiła, że miał tak dobrą reputację jako dzierżawca żywiołu. Wygrywał większość walk pomimo różnorodnych umiejętności przeciwników i nieprzyjaznych żywiołów, a kluczem do zwycięstwa było przebicie kamiennej tarczy Kama, opiekuna areny.
Młody Zito dość szybko zdał sobie sprawę, że żeby wygrywać na arenie, nie należy pokonywać swoich kolegów ze szkoły, lecz to, co miało stanowić bufor ochronny pomiędzy nimi a atakującymi ich żywiołami. Stworzone przez opiekuna areny tarcze były niezwykle wytrzymałe. Z założenia miały chronić kadetów przed wypadkami przy pojedynkach i być miernikiem ich poziomu zdrowia, sprawiedliwym dla każdego żywiołu. Rezolutny książę wymyślił jednak sposób, by szybko i skutecznie wygrywać walki poprzez niszczenie owych tarcz. Wystrzeliwał dwie ogniste kule w taki sposób, aby jedna złączyła się z drugą tuż przy przeciwniku, powodując nagły przyrost ciepła i, co za tym idzie, małą eksplozję. Taki wybuch najczęściej wystarczał, aby tarcza rywala się rozlatywała.
Nasycony tym wspomnieniem szaman zabrał się do realizacji swojej strategii. Wypuścił jedną kulę, a zaraz po niej następną na podstawie usłyszanego ruchu, lecz zanim obie kule się złączyły, pierwsza już zwęgliła szarżujący na księcia żywy posąg, ponieważ nie uwzględnił on prędkości, z jaką się do niego zbliżał. Zostawało coraz mniej czasu na jakiekolwiek działanie. Kolejna próba. Wypuścił dwa pociski, uwzględniając wszystkie parametry i… BUM!
Skalna postać rozpadła się na kawałki, ale błysk światła ukazał jeszcze więcej nadchodzących przeciwników. Książę założył, że jeśli zniszczy jeszcze dwa znajdujące się obok siebie żywiołaki, powstanie luka, przez którą będzie mógł przebiec dalej. Z każdą sekundą, z każdym krokiem potworów, szaman coraz bardziej się denerwował. Wpływało to na celność jego strzałów. Pierwszy obiekt zniszczył dopiero po trzech próbach. Potem szło tylko gorzej. Wypuszczał kolejne kule ognia w nerwowym obłędzie. Za każdym razem albo nie trafiał w ogóle, albo nie mógł połączyć kul. Ten jeden kamienny opętaniec, na którym skupił się szaman, zbliżał się coraz bardziej i był coraz bardziej zwęglony, mimo to szedł dalej. Kolejne płomienie trafiały go, lecz nie było widać końca. Oszczepan zaczął już czuć zmęczenie. Ostatnim tchnieniem wypuścił jeden pocisk. Trafił w jego stopy, które okazały się jego wrażliwym punktem. Żywiołak upadł, ale inne były tuż przy Oszczepanie. Ten, widząc leżącą skałę, ruszył w jej stronę – jedyną drogę ucieczki. Przeskoczył pokonane monstrum i pobiegł przed siebie.
Jak się okazało, po kilkudziesięciu metrach znalazł wejście do kopalni. O dziwo w jej środku paliły się pochodnie. Wbiegł w jedyne oświetlone miejsce i po przebiegnięciu kilku kroków wypuścił ogniste pociski, aby eksplozja zawaliła wejście do kopalni. Odcięcie się od kamiennych postaci było najrozsądniejszym pomysłem, jaki w tym chaosie wymyślił Oszczepan. Początek tunelu był swego rodzaju przedsionkiem, w którym pracownicy kopalni przygotowywali się do dalszej eksploracji swojego miejsca pracy. Książę dostrzegł haczyki na ubrania, małe półki skalne na rzeczy osobiste oraz oddzielony od reszty pomieszczenia składzik na narzędzia. Zdziwiło go to, że przy kilku haczykach nadal były powieszone ubrania, tak jakby górnicy nadal pracowali w kopalni. Po kilku badawczych spojrzeniach młody szaman poszedł dalej. Tunel cały czas prowadził w głąb ziemi. Po drodze były też boczne, nieoświetlone korytarze, lecz logika kazała Oszczepanowi podążać cały czas za latarniami. Po około dwustu metrach chodu książę się zatrzymał. Zauważył jakiegoś człowieka stojącego tyłem do niego, a przodem do ściany kończącej tunel. Na tej ścianie był wyryty duży napis „chciwość”. Oszczepan dostrzegł, że na plecach tego człowieka wisi siwa peleryna. Już wiedział, że to zaginiony szaman.
— Halo! Słyszysz mnie? — krzyknął książę, czekając na reakcję opętanego.
— Słyszymy! — Amet dalej stał tyłem, a jego głos był przerażająco zniekształcony.
— Jestem szaman Oszczepan, powiernik siły ognia, na mocy danej mi przez żywioł rozkazuję Ci odwrócić się do mnie, nieszczęsny duchu.
Opętany odwrócił się, a na jego twarzy widać było szaleńczy uśmiech.
— Hahaha, przysłali kolejnego! Nędzne ludziki myślą, że są wyłącznymi władcami tego miejsca. Udają, że śmierć ich bliskich jest czymś usprawiedliwiona, że chciwość ich serc nie oddaje echa w ich życiu. Mylą się! Jesteśmy duchem tej kopalni… Jesteśmy duchem poległych… Jesteśmy duchem ich chciwości… Jesteśmy potężni! Ten głupi szaman myślał, że nas przegna, a to my przegnaliśmy jego duszę i jego ciało jest nasze! Czas, aby strach, który właśnie zasialiśmy w twoim sercu, przegnał i twoją, rozjemco.
Po tych słowach książę docenił potęgę złego ducha. Tylko naprawdę silny upiór potrafi opętać szamana. Zdał sobie sprawę, że nie da rady go przepędzić za pomocą standardowych technik szamańskich. Jedyne, co pozostawało to kompromis.
— Istotnie jestem rozjemcą i moim zadaniem jest pogodzić zwaśnione strony. Mów, duchu, jak mogę pomóc Ci odnaleźć pokój?
— Pomóc mi? Wydaje mi się, że mój los nie jest twoim priorytetem, a jedynie częścią planu ratunkowego dla tego miasta. Tak naprawdę nie chcesz mojego pokoju! Chcesz, aby dalej twój ojciec mógł pławić się w wykopanym tu złocie! Sale w jego zamku są przyozdobione śmiercią wielu ludzi i jego chciwością! NIE POZWOLĘ!
Upiór wpadł we wściekłość. Cała kopalnia zaczęła się trząść. Wszędzie zaczynały pękać ściany, a z sufitu odpadało coraz więcej kamieni. Szaman musiał coś zrobić, aby uspokoić ducha kopalni.
— Teraz już nie jestem synem króla, nie jestem nawet szamanem! Teraz jestem rozjemcą! Podaj swoje warunki pokoju, a ja powiem ci, czy mogę je spełnić.
Ziemia znów się uspokoiła.
— Pragniesz pokoju? Musisz mi to udowodnić. Czy twoje życie jest warte tej kopalni, dzięki której twój kraj dalej może stabilnie funkcjonować? Czy jesteś gotów poświęcić swój młody żywot dla tych kilku mieszczan myślących o swoim zarobku i bezmyślnym służeniu ich chciwym władcom? Możliwe, że wtedy odnajdę spokój.
— Nie jestem chciwy, bo widziałem i odczułem już wiele bogactw. Nie boję się też śmierci, gdyż moja kasta naucza o jej prawdziwej wartości. Ale nie wiem, czy oni są warci, abym płacił taką cenę. Tym bardziej, kiedy mam w sercu zapisane wielkie misje — i tu książę zawahał się na chwilę, jakby toczył wewnętrzny konflikt, by po chwili rozstrzygnąć go, dopowiadając: — Wiem natomiast, że chcę pomóc. Każdemu.
— Rozjemco, urzeka mnie twoja bezpodstawna wiara, że możesz nas pogodzić. Przecież moje żądania są dokładnie odwrotne do ich żądań… Ja chcę zamknięcia tego przybytku złotego obłędu i mego wiecznego panowania nad nim, a oni chcą mnie wysłać w zaświaty, aby ich kolejni bracia ginęli przez ich chciwość. Nie ma żadnych podstaw do kompromisu.
— Mówiłeś o moim poświęceniu, czyż to nie może być cena kompromisu, jakim będzie twój spokój i przejście do zaświatów? Czy musisz tu być, aby ludzie się opamiętali? Bo ja myślę, że moja śmierć będzie dla nich wystarczającą przestrogą. A przynajmniej dla rządzących.
W tym momencie, zważając na wszystkie argumenty za nikłą szansą przeżycia, takie jak bycie zakopanym w kopalni razem z oszalałym duchem czy walka z jego kamienni podwładnymi na zewnątrz, Oszczepan pogodził się z myślą, że tak czy siak, śmierć jest mu teraz pisana. Dlatego chciał, aby przynajmniej ktoś na niej zyskał. Wyobrażał sobie, jak jego dusza, w połowie oddana żywiołowi, którego moc dzierżył, pogrąża się całkowicie w ogniu, aby oddać wzięty u niego dług. Każdy szaman podczas ceremonii przelania wybierał żywioł i oddawał mu połowę swojej duszy, po śmierci jej druga połowa łączyła się z nim na zawsze. Teraz czuł, że nadszedł czas, aby ogień dostał to, co mu się należy.
Widząc zdecydowanie Oszczepana Amet, opętany przez ducha kopalni, przestał się uśmiechać. Jego twarz złagodniała.
— Ty jesteś przekonany co do swoich słów. Co do swoich postanowień. I tym przekonałeś i mnie. Skoro takie są postanowienia rozjemcy, to ja podpisuję się pod tą ugodą. Czas spłacić dług gnuśności, śmiertelnicy!
I wtedy obok księcia pojawiło się dwóch kopaczy, także opętanych przez złe moce. Wyrwali mu pikę z rąk, chwycili go z dwóch stron, tak aby nie mógł się ruszać, a następnie zjawił się trzeci górnik, który stanął naprzeciw młodego szamana.
— Czas na rytualną śmierć na ołtarzu pokoju — oznajmił z niepohamowaną radością duch kopalni.
W dłoni trzeciego z kopaczy pojawiła się mizerykordia zrobiona z długiej ludzkiej kości. Górnik podniósł ją do góry i w rytualnie wbił w serce Oszczepana trzymanego przez dwóch pozostałych opętanych. Rozjemca poczuł potężne ukłucie i odczuł, jakby sam mrok rozlał się wewnątrz jego piersi. Przed jego oczami nie było już świateł latarni, oświetlających ciasny tunel, ani żadnego z opętanych, ani napisu na ścianie. Była tylko ciemność. Wizja szybkiej śmierci, to było jedyne pocieszenie, jakie kołatało w głowie szamana. Teraz, gdy już nie czuł nic, czekał na koniec w tej niemej chwili śmiertelnego uniesienia. Jednak książę nie tracił świadomości, a mrok zaczął nabierać konturów. „Przecież to niemożliwe! W czerni nie powinienem dostrzegać ciemniejszych kształtów” — pomyślał młody Zito. Działo się tu coś bardzo nielogicznego. Jego spokój zakłóciły dziwne obawy i niepewność. Kontury stawały się coraz bardziej wyraźne, aż z mroku wyłonił się wysoki a zarazem postrzępiony kształt, Oszczepan usłyszał dziwny przekaz:
— Nadchodzą! Moi dzielni słudzy. Są zwiastunem mego powrotu do panteonu. A wraz z nimi powiernik mych mocy.
W tym momencie szaman nie wiedział, czy to jego umysł płata mu figle w chwili agonii, czy może te słowa pochodzą od jakiejś nieokreślonej istoty. „O co tu chodzi?” – ta myśl, wyraźna jak słowo, wybrzmiała w jego świadomości.
—Nie bój się, Rozjemco, w twe ręce powierzam klucz do ołtarza pokoju.
W ten sposób, mimowolnie, książę wszedł w interakcję z tajemniczym głosem, pomimo tego, że nie wiedział, czy myśli, czy może mówi. Był to przedziwny stan, w którym żadna ziemska wartość nie obowiązywała.
— Czy to znaczy, że ja jestem tym powiernikiem mocy?
— On ukaże swą moc dopiero, gdy ty wypełnisz swą misję, swoje przeznaczenie. Będziesz moim nieświadomym wybawcą, który wzbudzi dzieci mej potęgi. Czyń pokój tam, gdzie jest walka. Bądź Rozjemcą, jakim byłeś dotychczas!
Po tych słowach Oszczepan obudził się. Gdy podniósł głowę, zobaczył ciasne wnętrze kopalni oświetlone przez gorejące pochodnie. Pod ścianą, na której wcześniej widniał napis, leżał Amet. Nie było za to kopaczy, którzy zadali mu śmiertelny cios. Instynktownie obmacał pierś w poszukiwaniu rany. Jego ciało oraz strój były nienaruszone, tak jakby nic się nie stało. Po chwili pierwszego szoku i zaznajomieniu się z sytuacją książę powstał i powoli podszedł do leżącego nieopodal kamiennego szamana. Pochylił się nad nim i gdy uświadomił sobie, że nie daje znaku życia, zbadał jego puls. Amet nie żył. Zabrał więc swoją pikę i udał sięw kierunku wyjścia na powierzchnię. Z każdym krokiem na swojej twarzy czuł coraz mocniejszy promień światła. Gdy już doszedł do zawalonego wejścia, zauważył w stercie kamieni torujących przejście dziurę, która idealnie nadawała się do przeprawy na drugą stronę. Oszczepan zgrabnie przeszedł przez nią, aby dać się oślepić światłu nowego dnia. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do panującej na zewnątrz jasności, zauważył, że u wejścia wśród głazów leżą zwęglone skały. To były części kamiennych żywiołaków. Prawdopodobnie to one odkopały przejście.
Z głową pełną przemyśleń książę poszedł w kierunku „żywej” części miasta. Widział po drodze ludzi, którzy z radością wracają do swoich opuszczonych mieszkań. Byli tak podekscytowani, że nie zwracali uwagi na swego wybawcę. „Może i lepiej” — pomyślał Oszczepan. Przecież te wszystkie pytania, jak to zrobił, byłyby wielce męczące, tym bardziej, że nie wiedział, jaką wersję wydarzeń przekazać. Teraz mijał miejsce, w którym stoczył walkę z kamiennymi postaciami. Ciągle były tam widoczne wgniecenia w ziemi po krokach skalnych olbrzymów, a także ślady spalenizny po niecelnych ognistych pociskach Oszczepana. Zaraz potem ujrzał on komitet powitalny na czele z samym burmistrzem. Z daleka było widać, że mieszkańcy Królewskiego Dna byli bardzo zadowoleni, co świadczyło o ich pełnym przekonaniu w pomyślne wypełnienie misji szamana. Gdy książę był już blisko, na spotkanie z nim wyszedł burmistrz, by jako pierwszy mu pogratulować i podziękować. Szedł do niego dumnym krokiem. Tymczasem Oszczepan szedł ze skromnym uśmiechem i nieśmiałą sylwetką, oczekując na nieuniknione wyrazy uznania.
— Udało ci się! — krzyknął zarządca miasta. — Dziękujemy ci, dzielny szamanie!
Tłum krzyczał z radości.
— Tak... Ale nie ma nic za darmo — Oszczepan szybko ostudził euforię burmistrza, którego mina przypominała teraz minę cwanego biedaka.
— Ale my jesteśmy biedni… przez złego ducha wszyscyśmy zubożeli…
— Nie o to chodzi — szaman chciał dodać jeszcze „chciwy głupcze”, ale się powstrzymał. — Upiór zgodził się opuścić to miejsce pod jednym warunkiem, a ja dałem mu gwarancję, że wy go wypełnicie.
— Wiesz, że przeżywamy teraz ciężki okres. Nie wiem, czy będziemy mogli cokolwiek zrobić.
Oszczepana zirytowała taka postawa burmistrza, która z góry zakładał, że mieszkańcy nie będą gotowi do kompromisu pomimo wyrzeczeń księcia i tego, że duch okazał się łaskawy. W ich mniemaniu wygnanie takiego upiora było dla szamana czymś prostym, naturalnym. W końcu tego się uczył w szkole szamanów. Na dodatek nikt nie zainteresował się losem Ameta, którego posłali do kopalni przed Oszczepanem.
— Amet poświęcił życie, aby wam pomóc. Duch kopalni już nie straszy, ale teraz kopalnia ma zwolnić swoje działanie. Kopacze mają pracować dokładniej i tylko w tych tunelach, w których jest małe prawdopodobieństwo zawalenia. Może zmniejszy się urobek, ale będzie mniejsze ryzyko wypadków.
— Nie ty decydujesz o wydobyciu. Po tej przerwie mamy dużo do nadrobienia, a ty chcesz, żebyśmy pracowali wolniej?
— Po prostu chcę, aby nie ginęło tylu górników, bo sytuacja z upiorem może się powtórzyć…
— Pracownicy kopalni dobrze znają swój zawód i związane z nim ryzyko. Sami się na to godzą i wątpię, żeby przestali robić swoje, bo tak powiedział jeden szaman.
— Czy nie rozumiesz, że właśnie przez taką chciwość i niepotrzebną śmierć kopalnia została opętana?!
— Ale czemu mi to mówisz, ja nie jestem zarządcą kopalni.
— Nie unikaj odpowiedzialności, burmistrzu.
— Nie unikam, ale kim ty jesteś, że będziesz mi rozkazywał?
Wtedy Oszczepan nie wytrzymał, przestał się powoływać na zdrowy rozsądek i użył jako argumentu swojego pochodzenia.
— W takim razie jako książę Elementii rozkazuję zmniejszyć wydobycie!
Burmistrz zaśmiał się z niepohamowaną ironią.
— Każdy może się podać za syna króla Rafy… w takim razie ja jestem jego zaginionym bratem.
Burmistrz wraz z gapiami poczęli szyderczo rechotać. Na to książę wyjął z kieszeni wiadomość od posłańca i ostentacyjnie ją przeczytał, a potem pokazał. Dobrze widoczna pieczęć na pergaminie była niepodważalnym dowodem autentyczności owego dokumentu. Władca miasta zamilkł, zlękniony swoim szyderczym zachowaniem, i spokorniał. Szaman, widząc zmianę jego zachowania, oświadczył:
— Od teraz kopalnia ma wydobywać o połowę mniej złota, górnicy będą pracować dokładniej i ostrożniej, każda ofiara ma być godnie upamiętniona, a przy samej kopalni ma powstać kapliczka na cześć kamiennego żywiołu. Będziecie się do niej modlić o łaskawość i przychylność skał tych gór. Ale najpierw pogrzebiecie i uczcicie pamięć szamana Ameta, który oddał życie w waszej sprawie. Niech będzie wola moja!
Wszyscy, którzy wysłuchali owego przemówienia, pochylili głowy na znak pokory i rozeszli się po cichu, udając, że naprawdę się przejęli. Oszczepan został sam. Doszedł więc do konia i w milczeniu przygotował się do dalszej podróży. Nie minęło piętnaście minut, a Oszczepana już nie było w mieście. Zostały mu cztery dni do narady, więc jechał pospiesznie. Podczas drogi przypomniał sobie słowa ducha kopalni i mrocznej zjawy. Nie po raz pierwszy ktoś nazwał go rozjemcą. Przydomek ten miał bezpośrednio związek z historią, która sprawiła, że jest szamanem i ma tego, a nie innego ducha stróża. A zdarzyło się to, kiedy książę miał osiem lat.
Jako ciekawy świata dzieciak wybiegał często poza miasto, aby się tam bawić. Lubił patrzeć na ludzi i odkrywać nieznane zakamarki. Pewnego dnia znalazł psa. Zaczął codziennie go karmić i bawić się z nim. Nazwał go Tup. W tym czasie, w okolicznych wsiach wybuchały pożary, a nikt nie znał ich przyczyny. Oszczepan zauważył, że ów pies w przypływie emocji jarzył się żywym ogniem. Prawdopodobnie był to eksperyment magów, którzy za pomocą swego dzieła chcieli sabotować uprawę roli w przeciwnym królestwie. Gdy mały książę domyślił się, do czego zdolny jest jego pupil, zaczął go ukrywać z obawy przed tym, że wojsko będzie chciało go zabić. Na nic się to jednak nie zdało, bo jakiś wieśniak zobaczył, jak syn króla bawi się z ognistym psem, i doniósł o tym straży miejskiej. Następnego dnia strażnicy śledzili Oszczepana, aż ten zaprowadził ich do Tupa, który ukazał swoje umiejętności, o dziwo nieszkodliwe dla młodziana. Gdy strażnicy się pokazali, książę chciał ich powstrzymać, sugerując, że potrafi ujarzmić psa i jego płomienie. Jedyne co usłyszał, to: „zejdź nam z drogi, rozjemco!”. Rozgniewany Oszczepan kazał swojemu psu się bronić. Kundel cały pokrył się ogniem, a książę kontrolował zarówno psa, jak i jego żar. Wezwane płomienie objęły też jego samego, po czym posłał je, aby spalić strażników. Ci jednak uniknęli tego miotacza płomieni i oddzielili Oszczepana od Tupa. Bezbronny pies został trafiony dzidą porucznika straży i zmarł. Gdyby nie królewska krew, Oszczepan pewnie zostałby zabity razem z psem, ale obeszło się jedynie na szlabanie.
Gdy o całym zajściu dowiedział się arcyszaman Nabil, odwiedził smutnego księcia i opowiedział mu, że ma moce, które pozwalają mu wstąpić do szkoły szamanów. Oszczepan dowiedział się też, że jako szaman będzie mógł komunikować się z duchami, co dawało mu szansę na dalszy kontakt ze swoim przyjacielem Tupem, który jakiś czas później, po rytuale przelania żywiołów, został jego duchem stróżem.
Książę ukończył szkołę szamanów, uzyskując drugi stopień szamańskiego wtajemniczenia. Teraz, jadąc, przyzwał swojego czworonożnego przyjaciela do widzialnej formy, by nacieszyć się jego obecnością po wyczerpującej przygodzie w kopalni i razem podążali w kierunku Zitii.
Dzień miał się ku końcowi, a deszcz nie przestawał padać. Książę z radością dojeżdżał do Zitii, gdzie mógł w końcu wypocząć po długiej wyprawie. Wyobrażał sobie, jak ciepły blask ognia ogrzewa jego przemoknięte ciało, wyczerpane szaleńczym tempem podróży. Wszystko po to, aby zdążyć na naradę zwołaną przez króla. Zbliżał się zachód, lecz Oszczepan liczył na to, że obrady cały czas się toczą i spóźnienie nie przeszkodzi mu w szybkim zaznajomieniu się ze sprawą. Koń był już naprawdę wyczerpany, a jednak dalej posłusznie wykonywał polecenia młodego szamana, który nie szczędził sił, by wrócić do domu. Wjeżdżając do stolicy, książę widział coś więcej niż miasto jego życia. Widział przepełnione historią miejsce, w którym w najbliższym czasie zapadną decyzje zmieniające przyszłość całej Elementii, zarówno tej zachodniej, jak i wschodniej. Nieuchronnie wpłyną także na jego życie. Nic nie było pewne. W dzieciństwie myślał, że spokojnie dorośnie i gdy ojciec pozwoli, to obejmie tron, by w spokoju panować nad swym ludem. Tymczasem wojna determinowała cały szereg niespodziewanych wydarzeń, które zmieniały każdy, nawet najbardziej przemyślany plan. Nadszedł czas decyzji.
Kolejni strażnicy przepuszczali Oszczepana przez następne przejścia w zamku, tak dobrze chronionym ze względu na naradę. W końcu dotarł do dużej sali, całej przyozdobionej w królewskie insygnia. W jej centrum stał duży stół suto zastawiony jedzeniem, ale nikt przy nim nie siedział. Wszyscy dostojnicy na stojąco prowadzili żywe dyskusje w małych lub większych grupkach. W jednej takiej grupce ujrzał Rafę, swego ojca, rozmawiającego z arcyszamanem Nabilem. Był tam też wielki inżynier Biob i inżynier Purkad, brat cioteczny Oszczepana. Wydawało się, że to najważniejsza z grupek. Gdy ojciec zobaczył syna, uśmiechnął się i przywołał go do siebie. Oszczepan podszedł z należytym szacunkiem i ukłonił się.
— Niech płoną w tobie żywioły, mój synu! — zawołał uradowany król, a następnie przytulił syna.
— Witam wszystkich, przepraszam za moje spóźnienie — rzekł młody panicz.
— Najważniejsze, że dotarłeś cały i zdrowy, zwłaszcza po twej interwencji w Królewskim Dnie — oznajmił Nabil z uśmiechem na twarzy.
— Czyli już wiecie? — spytał zdziwiony książę.
— Dwa dni przed tobą dotarł list z wiadomością o twoich wyczynach. Jestem z ciebie dumny — król nie ukrywał swojej radości.
— Zrobiłem, co musiałem, to tyle — Oszczepan wzruszył ramionami.
— Jak zawsze musiałeś rozstrzygnąć jakiś problem na własną rękę, czyż nie? — wtrącił się w rozmowę Biob.
— Co poradzę, taką mam naturę. Niestety, przez to kopalnia na jakiś czas zmniejszy wydobycie.
— Jak to? Jesteśmy w środku wojny, potrzebne nam złoto na utrzymanie wojska — stwierdził z niepokojem król.
— Albo to, albo kopalnia całkowicie przestałaby działać — rzekł stanowczo młody Zito.
— W takim razie miejmy nadzieję, że nasz plan się uda — westchnął król. — Czas, byś dowiedział się, co postanowiliśmy — starszy Zito jeszcze bardziej spoważniał i zaczął tłumaczyć cel narady. — Zebrałem tu najważniejszych ludzi w Zachodniej Elementii, aby omówić porządek działań mających na celu zakończenie wojny. Z generałem Poncjuszem już dawno ustaliliśmy plan wojenny na następne tygodnie, ale chcieliśmy go skonsultować z innymi oficjelami. Takie działania wymagają bardzo dokładnej koordynacji wielu służb. Przedyskutowaliśmy szczegóły techniczne, a także wszystkie potrzebne środki do zrealizowania celu. Mówiąc krócej, zbieramy całe nasze wojsko i wyruszamy z wyprawą na Warmię. Mamy zamiar przeprawić się przez Ert, czterdzieści kilometrów na południe od Arlur. Ominiemy wszystkie miasta, byleby jak najszybciej dostać się do Warmii i ją zająć. W ten sposób trafimy w samo serce Wschodniego Sojuszu. Oczywiście, na terenie wroga będziemy mieli małe pole do manewru, ale tylko uderzając w stolicę Wschodniego Sojuszu mamy szansę na rozstrzygnięcie konfliktu. Dlatego tak ważne będzie powodzenie twojej misji.
— A więc stawiamy wszystko na jedną kartę… — Oszczepan nie pałał radością wobec tego planu.
— Dokładnie, ale jesteśmy silniejsi niż kiedykolwiek — do grupki dołączył główny generał wojsk Zachodniego Królestwa, Poncjusz i z przekonaniem w oczach potwierdził przypuszczenia Oszczepana.
— Och, generale, mam nadzieję, że wiesz, co mówisz — dodał wielki inżynier.
— Biobie, gdybyś bardziej ufał wynalazkom swoich inżynierów, już dawno mielibyśmy przewagę wystarczającą do pokonania Wschodniego Sojuszu.— rzekł Poncjusz.
— Te prototypy broni zazwyczaj były zarówno niebezpieczne dla naszych przeciwników, jak i dla nas samych, dobrze o tym wiesz — argumentował dowódca inżynierów.
— My tu prowadzimy wojnę! Walkę o przetrwanie. Ryzyko jest wpisane w to, co robimy, dlatego też mamy taki a nie inny plan ataku! — nie hamował się generał.
— Spokojnie, panowie. Wydaje mi się, że już wszystko wcześniej dogadaliśmy, czyż nie? — Rafa w zarzewiu ugasił kłótnię.
— Może czas, by wreszcie powiedzieć, jakie zadanie będzie miał nasz młody książę? — zaproponował wielki inżynier.
— Ach, właśnie! Synu, ufam ci jak nikomu innemu. Czas jednak, byś ostatecznie dowiódł swojego męstwa. Mam zamiar wyruszyć z naszymi wojskami na Warmię. Chciałbym jednak przed tym wiedzieć, czy jesteś już na tyle dorosły i rozważny, jakim się wydajesz.
— Król wymyślił, żebyś to właśnie ty pertraktował pokój z plemieniem Sokołów. Wiemy, że cały czas nie dołączyli do sojuszu kast. Jeśli tylko wynegocjujesz u nich neutralność, to już będzie wielki sukces, a gdyby udałoby ci się ich do nas przekonać, nie mielibyśmy prawa przegrać tej wojny. Warmia zaatakowana od północy przez nasze wojska połączone z Sokołami szybko by upadła! — Biob spojrzał się na Purkada i dodał jeszcze. — Oczywiście nie będziesz musiał iść tam sam, twój kuzyn będzie ci towarzyszył podczas podróży.
— Rozumiem, że wysłanie listu do Sokołów nie wchodzi w grę? — zapytał Oszczepan w lekko ironicznym tonie.
Wystarczającą odpowiedzią na to pytanie było taksujące spojrzenie Rafy na syna.
— Jeśli mogę coś dodać — Purkad cicho i nieśmiało przypomniał o swojej obecności. — Chciałbym zaproponować, aby do Oszczepana i mnie dołączył też inżynier Paweł Tomasz. Nadal będziemy małą grupą, a jeśli napotkamy jakieś problemy na terenie sojuszu, z nim będzie nam o wiele łatwiej je przezwyciężyć.
— Ja nie mam nic przeciwko — Biob, jako przełożony Pawła Tomasza i Purkada, miał decydujący głos o ich obecności w misji.
— Skoro go polecasz, kuzynie, to niech idzie z nami — Oszczepan spojrzał się na niego i uśmiechnął.
— Jeszcze jedno, Oszczepanie. Myślę, że może ci się to spodobać — wielki inżynier znów zabrał głos. — Inżynierowie, na polecenie króla, stworzyli ci broń, jakiej jeszcze dotąd nie było.
— Widzisz, jak chcecie, to potraficie — wtrącił złośliwie Poncjusz.
Przełożony Purkada spojrzał się na niego gniewnie i mówił dalej:
— Jeszcze nie stworzyliśmy tak zaawansowanej broni białej. Posiada w sobie tak zminiaturyzowane mechanizmy, że jej stworzenie zajęło nam cztery miesiące, a przy jej produkcji była jedna ofiara śmiertelna.
Poncjusz odszedł w inną część sali.
Biob mówił z tak zabójczym spokojem, że gdy wspomniał o śmierci przy tworzeniu tego wynalazku, Oszczepan poczuł zimny wiatr przerażenia.
— Jak to?!
Powaga na twarzy Bioba zniknęła i zastąpił ją lekki uśmiech, który byłby zapewne większy, gdyby inżynier go nie opanował.
— W sumie, to było tak, że przy testowaniu mechanizmu kontrolującego długość oręża ostrze wbiło się pracownikowi prosto w krocze i zmarł, pomimo szybkiej pomocy, z powodu zbyt dużej utraty krwi. Jak się jednak okazało, po jego śmierci zgłosiła się kobieta, która twierdziła, że ów pracownik ją zgwałcił, ale z powodu jego pozycji bała się to zgłosić. Po ogłoszeniu jego pogrzebu zgłosiło się więcej kobiet mówiących o jego złych uczynkach. Dlatego uznaliśmy to wydarzenie za nieprzypadkowe i nazwaliśmy twoją nową broń „płomieniem sprawiedliwości”. Wiem, trochę patetycznie, ale chyba sam rozumiesz…
— Hmm, ciekawe… — na twarzy księcia nie jawiło się już przerażenie, ale lekka zaduma.
— Proszę, oto płomień sprawiedliwości.
Biob skinął na podwładnego, który przekazał Oszczepanowi oręż. Był on długości trzech dłoni. Z obu stron rękojeści, przeciwlegle do siebie wystawały niewielkie ostrza. Mniej więcej na środku rękojeści w kształcie walca był dwudzielny przycisk. Inżynier wskazał na niego i powiedział:
— Naciskając tutaj, aktywujesz mechanizm zwalniający ostrza.
Oszczepan ostrożnie chwycił swoją nową broń i nacisnął guzik. W mgnieniu oka, z dużą siłą i szybkością oba ostrza wystrzeliły, napędzane siłą mechanizmu. Na oczach wszystkich niewielki metalowy uchwyt przeistoczył się w długi na półtora metra kostur. Teleskopowe łączenie między uchwytem po środku a ostrzami wydawało się nadzwyczaj trwałe, pomimo swojej lekkiej budowy. Oszczepan zauważył, że przycisk dzielił się na dwa mniejsze, odpowiadające każdemu ostrzu. Gdy nadusił jedną z połówek guzika, odpowiednie ostrze schowało się z równie dużą prędkością, co podczas wyłaniania się z rękojeści.
— Chowane ostrza zapewniają dużą mobilność płomienia sprawiedliwości. Przy sprawnym użyciu tego mechanizmu możesz zaskoczyć wroga podczas walki wręcz, ale przypuszczam, że raczej będziesz używał jej jako kontenera dla swojego ognistego ducha. Toteż metal, z którego wykonany jest oręż, ma bardzo wysoką temperaturę topnienia, dzięki czemu zniesie twoją gorącą magię i jej efekty. Jak dotąd nie udało nam się tak perfekcyjnie zminiaturyzować jakiegokolwiek mechanizmu, więc nie licz na wiele części zamiennych, o drugiej takiej broni nie wspominając. Dzierż ją dzielnie i używaj tylko wtedy, kiedy będzie to konieczne.
— Mam nadzieję, że będzie skutecznie odstraszała niebezpieczeństwa samym swoim wyglądem — odpowiedział Oszczepan. — Bardzo wam dziękuję za ten podarunek, ale teraz czas na mnie.
Książę odszedł od towarzystwa, a za nim poszedł Purkad.
— Gdzieżeś był tak długo, pasterzyku? — zapytał kuzyn, a zarazem przyjaciel szamana, uderzając go przy tym mocno w ramię ze złośliwym uśmiechem.
— Tu i tam. Miałbym więcej odpoczynku od twojej mordy, gdyby nie ta narada — młodzieńcy weszli w dialog w przyjacielskim i zarazem złośliwym tonie, charakterystycznym dla kogoś, kto zna się bardzo dobrze.
— Pieprzona wojna, przez nią znów się muszę z tobą męczyć — zaśmiał się lekko młody inżynier.
— O co chodzi z tym Pawłem Tomaszem, nie kojarzę typa?
— Zaraz Ci powiem, tylko wyjdźmy stąd.
Obaj szli w milczeniu przez królewski gród, aby następnie dojść ulicami Zitii do twierdzy inżynierów. Gdy minęli ostatni posterunek w królewskim zamku, Purkad zaczął mówić:
— Razem z Pawłem Tomaszem ogarnęliśmy nową, rewolucyjną broń, chociaż właściwie on ma w niej największy wkład.
— No i? — spytał szaman, jakby nie widział w tym nic wartego swojej uwagi.
— Sęk w tym, że tylko my o tym wiemy. Nie mówiliśmy o tym Biobowi, bo to trochę przeciwko naszemu regulaminowi. Mówiąc w skrócie, do produkcji tego wynalazku użyliśmy esencji żywiołu pozyskanej z niezbyt legalnego źródła.
— Czyli? Coś z ogniem?
— Wręcz przeciwnie. Mamy trochę towaru od pewnego lodowego szamana. Z tym, że tę esencję dość trudno uzyskać i starczyło jej tylko na trzy sztuki lodowych jabczaków.
— Jabczaków?!
— Kul mieszczących się w dłoni, które rzuca się w kierunku przeciwnika, a po pewnym czasie wybuchają... Spodziewamy się, że po wyrzuceniu eksplodują w przeciągu ośmiu sekund i zamrożą wszystko w promieniu pięciu metrów. Taka eskapada będzie dobrym polem do ich przetestowania. Jeśli próby pójdą pomyślnie, będziemy mogli znacznie wzmocnić naszą armię przed jej wymarszem.
— No tak, jeśli tylko Biob się nie wkurzy za te wasze tajemnice i was nie powyrzuca na zbity ryj.
— Oj tam, oj tam. Jak zobaczy, jakie są skuteczne, to nie będzie miał sapów.
— Tia, może i racja. No, ale co z tym Pawłem, ogarnięty typ?
— Pawłem Tomaszem… — poprawił Oszczepana Purkad. — Jest w porządku, poza tym nie brakuje mu krzepy w łapie. Jest rok starszy ode mnie i pomagał mi jeszcze podczas szkolenia na inżynierów.
— No i gitara.
Kuzyni mijali kolejne uliczki, zatłoczone mimo późnej pory.
— Słyszałeś o swojej siostrze? — zagaił młodszy od Oszczepana inżynier.
— Której?
— O Ariadnie1.
— Co z nią?
— Ujarzmiła przemianę w kwiat.