Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nacisk, błysk, trzask, zdjęcie. Gest, proces. Słowo. Zwycięstwo, porażka. Utrwalenie, zapomnienie. Oddajemy w Państwa ręce drugą część „Kruchego medium” – rozmów o fotografii. Dziesięć wywiadów, mierzonych na tysiące słów, zabiera nas w świat medium, które – pozornie – w sposób mechaniczny stara się utrwalać mniej lub bardziej obiektywną rzeczywistość. Czy tak jest? Czy rzeczywiście obejrzymy kilka zdjęć i przeczytamy kolejne biogramy twórców? Nie. Bo nie ma tu obrazków. Są słowa. Jest opis gestów artystycznych i animacyjnych, zagłębiamy się w proces, którym niewątpliwie jest fotografia i powstałe wokół niej działania. Ocieramy się o sukcesy, doświadczamy porażek, powątpiewania w istotę medium. Wreszcie, pojawia się fundamentalne pytanie: czym jest fotografia i czy jest w stanie zmieniać naszą rzeczywistość? Utrwala, czy zdarza się jej pozwolić zapomnieć?
Na te i inne pytania odpowiadają Maciejowi Frąckowiakowi: Tomasz Rakowski, Iwona Kurz, Agnieszka Chlebowska i Robert Ogurkis, Agnieszka Czerwińska, Zbigniew Libera, Maciej Herman, Witold Krassowski, Jerzy Kośnik, Paweł Kula oraz Marek Grygiel.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 315
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Maciej Frąckowiak
Kruche medium.
Rozmowy o fotografii
Część druga
Strona tytułowa
Maciej Frąckowiak | Wywiad performatywny
I. Tomasz Rakowski | Gęsta notatka
II. Iwona Kurz | Absolutnie demokratyczne narzędzie
III. Agnieszka Chlebowska | Pocztówki z dzielnicy
IV. Agnieszka Czerwińska | Tymczasowy Zakład Fotograficzny
V. Zbigniew Libera | Obrazy dzikie
VI. Maciej Herman | Przetwornik empatyczny
VII. Witold Krassowski | Moja manipulacja
VIII. Jerzy Kośnik | Sztuką jest wiedzieć, gdzie stanąć
IX. Paweł Kula | Wymiana energii
X. Marek Grygiel | To wszystko pójdzie w kosmos
XI. Marek Wasilewski | Posłowie
Strona redakcyjna
Wywiad
performatywny
Maciej Frąckowiak
Jest przynajmniej sześć podstawowych form przeobrażania świata przez fotografię, zróżnicowanych ze względu na sposób włączania obrazu fotograficznego w życie społeczne. Pierwszą z nich jest sama czynność fotografowania – istotny rytuał społeczny, który może pełnić funkcje terapeutyczne, ale też po prostu intensyfikować przeżywane doświadczenia, motywować do określonych zachowań, jak czynią to kamery sportowe. Świat przeobraża także samo gromadzenie zdjęć, zwłaszcza tych, których oglądać – ale i kasować – nam się nie chce. Wystarczy popatrzeć na przyrost liczby innowacji pozwalających automatyzować proces zgrywania czy porządkowania zdjęć, a także uświadomić sobie, ile prądu pochłaniają serwery wypełnione zdjęciami, których cyfrowe życie podtrzymywane jest przez wiatraki chłodzące dyski w ogromnych pomieszczeniach. Fotografia – no pewnie – przeobraża także poprzez upowszechnianie obrazów, które dostarczają określonej wiedzy, rozbudzają ciekawość, kondensują uwagę, popularyzują wyobrażenia, ale także uwidaczniają to, co zwykle spychane poza horyzont dostrzegalności. Są też obrazy, których rolą w dobie popularności mediów społecznościowych jest w zasadzie jedynie kultywowanie rozbudowanych sieci społecznych, mobilizowanie społeczności po to, by rosły zasięgi i wartość jakiejś marki. Na co dzień łatwo przeoczyć taką formę działania fotograficznego, które polega na dyskutowaniu o zdjęciach czy samej fotografii, a w konsekwencji na umacnianiu w toku tych rozmów, rozumienia kluczowych dla porządku społecznego kategorii, jak prywatność czy autorstwo. Wreszcie, fotografia bywa częścią zmiany także wtedy, gdy konsekwencją wspominanych rozmów są regulacje prawne czy obyczajowe, jak strefy bez selfie czy regulacje przelotów dronami.
Wszystkie te formy przeobrażania świata przez fotografię analizowałem dokładniej w ramach badań, które wykorzystałem do pracy doktorskiej pisanej pod opieką prof. Marka Krajewskiego w Instytucie Socjologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Chodziło o to, by w czasach Internetu, nowych utopii i koncepcji społecznej organizacji ponownie zapytać o to, jak rozumieć zmianę poprzez fotografię i jak można oceniać jej efekty. Nadużywane w poprzednim akapicie pojęcie przeobrażenia fotograficznego pozwalało odnieść tę kwestię nie tylko do przedsięwzięć, które celowo pomyślano jako autoteliczne działania na rzecz dobra wspólnego, ale także do nowych technologii, dyskursów, rozstrzygnięć prawnych czy zwyczajów związanych z użyciem zdjęć – dokonujących również jakichś przesunięć i odkształceń w świecie. Przykładów szukałem w Internecie, wychodząc z założenia, że to właśnie sieć jest miejscem, które motywuje dzisiaj większość zmian z udziałem fotografii, upowszechnia ich efekty, a co istotne – zestala również wyobrażenia o tym, co w ogóle można z fotografią robić.
Ten ostatni wątek jest dla mnie szczególnie ważny, ponieważ fotografia modeluje dzisiaj nie tylko nasze wyobrażenie o świecie, ale też określony format zaangażowania weń czy działania. Analiza przeobrażeń fotograficznych doprowadziła mnie do wniosku, że istotną konsekwencją tych, które obserwowałem za pośrednictwem sieci, jest raczej utrwalanie niż zmiana reguł porządku w tym aspekcie. Większość rozpatrywanych przeze mnie przykładów bardziej rozpraszała uwagę niż ją ogniskowała, dostarczała natychmiastowych widzialnych dowodów na jednostkową zdolność do działania, ale bez tworzenia zobowiązań. A przede wszystkim wzmacniała przekonanie, że zmiana może być autorskim projektem jednostki, opartym często dodatkowo na mechanizmach rywalizacji. To właśnie ten heroiczny sposób myślenia o zmianie poprzez fotografię wydaje mi się odpowiadać za to, że trudniej skutecznie działać za jej pomocą.
Te i inne ustalenia dotyczące przeobrażeń fotograficznych, doprecyzowywałem już po wydaniu pierwszego tomu „Kruchego Medium”, w którym znalazły się rozmowy z Konradem Pustołą, Krzysztofem Pijarskim, Mariuszem Foreckim, Bogusławem Biegowskim, Cecylią Malik, Wojciechem Wilczykiem, Agnieszką Pajączkowską, Anną Bohdziewicz, Katarzyną Czarnotą, Pawłem Szypulskim, Krzysztofem Millerem, Michałem Szlagą i Adrianem Wykrotą. Wywiady realizowałem w ramach badań socjologicznych z myślą, że dostarczą mi wiedzy pozwalającej skonfrontować wnioski, wyłaniające się z analizy przeobrażeń fotograficznych, z wiedzą i działaniami osób, które z różnych pozycji celowo wykorzystują obraz fotograficzny, by dokonywać rozmaitych interwencji – bądź za pomocą dokumentu fotograficznego, bądź działań animacyjnych czy sztuki lub zawodowo zajmują się wspieraniem oraz badaniem takiej aktywności.
Chciałem zrozumieć jak twórcy i twórczynie, aktywiści i aktywistki odnajdują się i co motywuje ich do działania w świecie, w którym wszystko wydaje się zmieniać, być nastawione na korzystną zmianę, która jednak nadchodzi rzadziej, lub wolniej niżby się chciało. Z wielu powodów cel ten ciągle wydaje mi się bliski. Kiedy więc pojawiła się propozycja, by udostępnić prowadzone przeze mnie rozmowy w drugim tomie „Kruchego medium”, postawiłem po prostu na kontynuację konwencji zapoczątkowanej w pierwszym tomie. W dalszej części można więc przeczytać rozmowy z dokumentalistami, animatorkami i animatorami, badaczkami i badaczami, które powstały w 2014 roku jako indywidualne wywiady pogłębione – tak nazywa się takie spotkania w naukach społecznych. Prowadzi się je na podstawie scenariusza pytań – czy bardziej – zagadnień do poruszenia w trakcie rozmowy.
W przypadku rozmów prowadzonych w tej książce pomysł polegał na tym, by rozpocząć od pytania o ogólne rozumienie i uzasadnienie zmian uważanych za możliwe, a także współczesnej roli i znaczenia fotografii. Kwestie te zwykle powracały także potem, gdy prosiłem o opis wybranego przedsięwzięcia, w które zaangażowali byli rozmówcy. Projekty interesowały mnie nie tylko dlatego, że same w sobie były bardzo ciekawe, ale też jako przestrzeń praktykowania idei w określonych warunkach. Opis każdego przedsięwzięcia stawał się w ten sposób pretekstem, by opowiedzieć o tym, co wpływa na działania z użyciem fotografii, pomaga lub przeszkadza, albo po prostu określa ich kształt, a także rodzaj i rozumienie efektów.
Założenia, ale też oczekiwania rozmówców zachęcały do bycia pytającym zaangażowanym, pozwalałem sobie zatem na komentarze, wtrącenia, konfrontowałem opowieści z własną interpretacją, unikałem bezosobowego wyczekiwania. Taka, a nie inna strategia pytania brała się też z przekonania, że wiedza nie jest czymś stabilnym, do czego się dociera, a potem „raz a porządnie” podsumuje, ale czymś nieustannie przepracowywanym, wywoływanym, rekonstruowanym w rozmowie, podzielanym z innymi. Taki sposób myślenia o wiedzy czy wyobraźni fotograficznej pozwala dostrzec w nich nie tylko coś, co ramuje działania, ale także posiada swój wymiar egzystencjalny i emancypacyjny. Trudno dzisiaj uchwycić to, czym fotografia jest, a co dopiero, jakie skutki może mieć działanie za jej pomocą – mimo wszystko warto próbować, choć trzeba sobie zdawać sprawę z wielości i rodzaju działających aktorów, swojej pozycji pośród nich, a także wartości w budowaniu horyzontalnych połączeń na rzecz zmiany.
No właśnie, kiedy we wstępie do poprzedniego tomu próbowałem jakoś pochwycić tytułową kruchość medium, robiłem to wskazując na mnogość form i sposobów rozumienia fotografii, ale także na fakt, że wplata się ona w naszą codzienność w sposób prawie niezauważalny, występując w poślednich rolach, choć w swojej masie – absolutnie doniosłych. Tak pojęta fotografia okazuje się być raczej siecią czy wymiarem naszego życia, a nie technologią jego reprezentowania. Profesjonaliści tracą w tym świecie monopol na dokonywanie przeobrażeń, ale w dalszym ciągu zachowują zdolność do tworzenia wyobrażeń na temat tego, co można zdziałać przy udziale fotografii. Pytanie o jej skuteczność uwzględniać musi jednak wielką ilość technologicznych, kulturowych, prawnych i innych czynników, które stabilizują działanie i umożliwiają rezultaty. Paradoks polega więc na tym, że efektywność fotografii w roli instrumentu zmiany zależy od skromnego o niej myślenia – dostrzegania tego, co poza obrazem.
Tej książki nie byłoby, gdyby nie rozmówcy, którzy zechcieli się taką pozaobrazową wiedzą, doświadczeniami i przemyśleniami ze mną podzielić, najpierw w rozmowie prowadzonej w ramach naukowych badań, a później wyrazili kolejną zgodę, na jej upowszechnienie, poza tym kontekstem. Na dodatek, zgodzili się na autoryzację wywiadów w zaproponowanej przeze mnie konwencji, odbiegającej od sposobu, w jaki zwykle się je redaguje. Zależało mi na zachowaniu w możliwie największym stopniu naturalnego przebiegu rozmowy, trzeba więc było się powstrzymać przez większymi poprawkami choćby składni czy dopisywaniem wątków i rzeczy, które zdarzyły się w ciągu tych pięciu lat, które wszystkim nam na czymś przecież minęły. Dziękuję także Annie Molter, której wsparcie w doborze i redakcji rozmów okazało się jeszcze większe, niż przy pracy nad pierwszym tomem „Kruchego Medium”. Cierpliwością i wsparciem wykazał się także Adrian Wykrota, który spiął budżet i harmonogram całego przedsięwzięcia. Basi dziękuję po prostu za to, że jest, bo skutki tej obecności trudno mi przecenić, a co dopiero hasłowo streścić.
Jeszcze słowo o tych pięciu latach, które minęły, odkąd prowadziłem wywiady opublikowane w tej książce. Podobnie, jak kiedy dwa lata temu wydawaliśmy pierwszy tom rozmów o fotografii, sądzę, że czas odbity w tych transkrypcjach pozwala z większym dystansem spojrzeć na to, o czym w nich mowa. Więcej – sądzę też, że zachęca do myślenia o tym, co stać się może w najbliższej przyszłości. Tematów, które warto uwiecznić w kadrze, by na nie uczulić, na pewno nie ubywa, podobnie jak społeczności, z którymi można prowadzić wartościowe sytuacje animacyjne. Przemyślenia wymagają na pewno formy wsparcia dla takich działań, ale być może fotografia dostrzeże w sobie przemysł, który powinien być nie tylko bardziej społecznie, ale też ekologicznie odpowiedzialny. Znamy projekty zasługujące na więcej uznania, zwracające uwagę na kryzys klimatyczny, nawet gdy – jak to zrobił Sebastião Salgado – polegają one na zamianie aparatu na łopatę i zajęciu się sadzeniem drzew. Zaczynamy dyskutować o konsekwencjach samolotowych podróży fotografów na zdjęcia i nowych formach lokalnej współpracy. Może da się policzyć ślad węglowy każdego wykonanego zdjęcia? Może czas też pomyśleć na przykład o skażeniu powstałym w wyniku produkcji wyświetlaczy do smartfonów, których kolejne wersje nabywa się przecież głównie po to, by robić lepsze zdjęcie i w ogóle – o ironio – lepiej widzieć.
18.10.2019
Maciej Frąckowiak – ur. 1985, socjolog, zainteresowany formami aktywności i bezczynności społecznej w miastach, edukacją w kulturze, a także obrazem, który próbuje traktować jako narzędzie i pretekst do badań oraz zmiany relacji społecznych. Autor tekstów, kurator i inicjator działań w tych obszarach. Współredaktor książek „Badania wizualne w działaniu”, „Kolaboratorium. Zmiana i współdziałanie”, „Smutek konkretu”. Współautor książki „Narzędziownia. Jak badaliśmy (niewidzialne) miasto”.Autor zbioru rozmów o fotografii „Kruche Medium”. Wykładowca School of Form – Katedry Wzornictwa Uniwersytetu SWPS. Redaktor działu Badań i Analiz w czasopiśmie Notes Na 6 Tygodni.
I
Gęsta notatka
Tomasz Rakowski
Siedzieliśmy sobie, rozmawialiśmy o tych samochodach, które ci młodzi chłopcy rozkręcają, przerabiają i nagle oni zaczynają nam mówić: O, tu mamy taki super silnik, jeszcze nie wiem, gdzie go wstawimy. Odkrywamy taką kapę, a pod spodem jest silnik BMW, który w ogóle jako bryła świetnie wyglądał. Zwykle widzisz silnik, gdzieś w zakładzie mechanicznym, rozkręcony lub wmontowany. A tu leżał jak taki skarb na trawie, w roślinności ukryty, sam w sobie był niezwykły. Zuza wzięła wtedy aparat i zrobiła zdjęcia. Miałem wrażenie, że doskonale się rozumiemy. W tym momencie, gdzie się zagęszczała taka rzeczywistość etnograficzna, takie doświadczenie, ona wyjmowała aparat i zaczynała robić zdjęcie.
Słowa kluczowe:
mikrozmiana; etnografia; uruchamianie doświadczeń;
zdjęcia animacyjne; podmiotowość
Zacznę od pytania fundamentalnego. Czy uważasz, że porządek społeczny można zmieniać?
Uważam, że to jest możliwe. Ale czy dopuszczalne etycznie?
Właśnie te dwie rzeczy mnie interesują.
Myślę, że etycznie dopuszczalne jest wtedy, jeśli mówimy o mikrozmianach lub ciągu mikrozmian, które są symetryczne po obydwóch stronach. Czyli nie tylko zmiany tego, do kogo jest skierowana zmiana, ale też nas samych. Może się okazać, że to my bardziej się zmienimy niż ludzie, dla których te projekty przygotowujemy. To jest dla mnie kluczowe i uczciwe, że powróci zmieniony nie tylko ten, kto w tym projekcie wziął udział, ale zmieniony będzie też artysta albo nic się nie dokona. Wtedy jest sytuacja uczciwa. Inżynieria społeczna, mechaniczna zmiana, takie mocne uderzenie, żeby kogoś przebudzić, obudzić ideologicznie, światopoglądowo, politycznie, to jest coś, z czym ja się nie za bardzo utożsamiam, do czego mam zastrzeżenia. Jeśli chodzi o same możliwości tworzenia zmiany społecznej, to uważam, że takie możliwości są, tylko jest to proces bardzo skomplikowany, w dużym stopniu nieprzewidywalny, dający o sobie znać w utajeniu, w dłuższej perspektywie czasowej. Dopiero badania mogą pokazać, że jakieś działanie dało efekt i to nawet może bardziej w planie biograficznym, niż społecznym.
Powiedziałeś, że nie bardzo Cię pociągają zmiany świadomościowe. To jak można zdefiniować taką mikrozmianę?
Świadomościowe mnie pociągają. Uważam, że to sens tego działania – zmiany świadomościowe. Nie chodzi mi o to, żeby to była taka zmiana o charakterze systemowym czy dyskursywnym. Pojawia się taka pokusa, że jak zmienimy język, sposób mówienia, dyskurs, to za tym pójdzie duża wygenerowana zmiana społeczna. Tutaj mam zastrzeżenia, przede wszystkim z tego powodu, że to daje podział na tych, którzy wiedzą, w którą stronę ma ta zmiana zmierzać i tych, którzy się powinni do niej dostosować. Poza tym jest jeszcze pytanie – jak dalece to możliwe? Nie wierzę za bardzo w sferę wyłącznie językową czy dyskursywną. Uważam, że praktyka społeczna i życiowa, emocjonalna i każda inna, mają po prostu inną logikę. Po trzecie, jeśli to jest mikrozmiana, to w takim sensie, że jest zmianą przeżytą, doświadczoną przez świadome podmioty. Jest pewnym rodzajem wolności, a nie jakiegoś działania. Dlatego mówię o mikrozmianie – ona jest mniej systemowa, mniej związana z przebudowaniem świadomości, a bardziej z tworzeniem pola refleksji, doświadczenia, które coś z ludźmi robi.
Czy mikrozmiana w tym ujęciu nie ma przypadkiem takiej zalety, że jest też związana ze skalą, nad którą jesteś w stanie panować jako ktoś, kto próbuje zmianę inicjować?
Że mogę za to brać odpowiedzialność.
Raczej tak, że możesz wziąć odpowiedzialność i pilnować tych porządków, o których powiedziałeś, czyli partnerstwa, świadomości.
Myślę, że tak. To też mogą być określone działania, jeśli jest to wystawa, jakaś gazetka czy periodyk. Jeśli to jest film o charakterze animacyjnym, czy wystawa, to działa też w taki sposób, że się nie panuje nad poszczególnymi doświadczeniami, ona daje jakieś efekty, tylko trudno mierzalne. Myślę, że taki rodzaj uszanowania – to jest złe słowo, trochę wytarte, ale chodzi o pełne docenienie, przyznanie silnej podmiotowości doświadczeniom społecznym i ich odmienności, pełnoprawności – jest punktem wyjścia dla realizowania działań. W związku z tym, te zmiany z definicji nie mogą mieć charakteru systemowego, bo wtedy zakładają, że architekci zmian się nie uczą, nie zmieniają. Nie są sami poddawani temu procesowi, jeśli to ma być zmiana taka duża, o charakterze systemowym, która ma rzeczywiście realnie działać, to dla mnie jest to też taka perspektywa sterująca bardziej. Może być i tak, że w tej dużej zmianie sterowanej, projektowanej, w której są liczne działania, zaistnieje element docenienia podmiotowości ludzi, czy jej uznania. Może również wystąpić element odkształcenia własnej perspektywy, ale to jest wtedy bardzo trudne.
Jeśli mówimy w kategorii mikroskali, to jakie momenty wpływają na twoją decyzję, że warto coś robić? Czy w grę wchodzi tylko praca z osobami, które mają problemy, są w jakiś sposób stygmatyzowane? Żeby naprawiać sytuację?
Dla mnie zawsze punktem wyjścia jest doświadczenie etnograficzne, czyli rozpoznanie bogactwa doświadczenia społecznego, czy innego: życiowego, biograficznego, kulturowego, które w ludziach jest zakumulowane. I to jest właśnie rodzaj takiego obszaru, który może być punktem spotkania, uruchomienia ważnych doświadczeń. Raczej traktuję to jako coś, co jest odkrywaniem kultury i jakimś rodzajem zainteresowania, co ludzie robią, jak sobie radzą, jak funkcjonują. Kiedy widzę, że wiele brakuje, że to jest sytuacja, którą trzeba zmienić – bo jest źle, bo to są ludzie, którym często przyznaje się status „do naprawienia”, „do wyedukowania”, to ja się z tym absolutnie nie zgadzam. Uważam, że działanie etnograficzne, animacyjne, czy przez sztukę współczesną ma sens tylko wtedy, kiedy nie traktuje się ludzi w ten sposób – jako właśnie tych, których trzeba zmienić, naprawić, przebudować.
No to mamy aksjomat. Chciałbym podążyć za frazą „uruchomić doświadczenia”. Jakimi sposobami daje się to zrobić?
Uruchomienie doświadczenia to wydobycie tych elementów życia, które w jakiś sposób są niezwykłe, refleksyjne, choć mogą być codzienne, związane czasami z pracą. Mogą też nabrać charakteru czegoś niezwykłego, takiego elementu doświadczenia, które się zagęszcza, wydaje się ważne i powoduje, że patrzy się na świat innymi oczami – troszkę z ukosa, z boku. Tak jak u Victora Turnera, to jest trochę takie doświadczenie, które wyrasta jak kamienie w ogrodzie zen, z zasłanego piaseczku. To takie elementy doświadczenia, które są ważne, węzłowe, gęste i można starać się je opisywać, odkrywać w pracy fotograficznej, ale można też uruchamiać za pomocą spotkania etno-animacyjnego, czy też działania poprzez sztukę współczesną. I to uruchamianie nie jest absolutnie uruchamianiem czegoś w ludziach, w partnerach – tylko w spotkaniu obydwu stron.
Odwołam się do projektu „Niewidzialnego miasta”, zainicjowanego przez Marka Krajewskiego, który oboje znamy. Z jednej strony było to pragnienie dowartościowania praktyk, polegających na oddolnym przekształcaniu najbliższej okolicy zamieszkania w oczach osób, które je na co dzień krytykują. Uznają za bezwartościowe, co jest powodem degradacji tego typu działań w miastach. Z drugiej strony takie przekonanie, że warto też tym ludziom dać szansę, żeby sami sobie zdali sprawę z tego, że to może być interesujące. Czy o tym spotkaniu myślisz w podobny sposób?
Tak. Tylko że ludzie, którzy odkrywają, że to jest interesujące, muszą być traktowani jako silne podmiotowości, czyli tak naprawdę może być sporym zaskoczeniem, jak na tę sytuację spojrzą. Po prostu chodzi o to, żeby dopuścić inną logikę, inne idiomy myślenia o „niewidzialnym mieście” z punktu widzenia tych ludzi, którzy właśnie eliminują kapliczki, ołtarzyki, krasnali, gdzieś tam postawionych. Jakieś miejsca, które opisywaliście – balkoniki, ogródki, wszystko, co tam się pojawia, jest próbą kategoryzowania tych postaci. Myślę, że bardzo ciekawe jest przyznanie prawa do własnego, innego spojrzenia na tę działalność. Oni nie są naprowadzani na jakiegoś rodzaju myślenie, tylko spotykają się z wami, z wrażliwością i umiejętnością. To jest słynne stwierdzenie Victora Turnera, że wszyscy inni, których studiujemy, są równie powikłani, poplątani, mają skomplikowane biografie i osobowości, jak my sami.
Chciałbym teraz odnieść to, o czym mówimy do fotografii i zapytać o nią samą. Do czego jest nam dziś potrzebna? W kontekście profesjonalnym, interwencyjnym? Trochę też jako kulturowy fenomen?
Ale fotografia, którą robię jako etnograf? Czy fotografia, z której korzystam jako badacz?
Pogadajmy najpierw o fotografii jako zjawisku.
Myślę, że to jest rodzaj bardzo niezwykłego medium. Wiemy, co o tym pisał Roland Barthes, czy Roch Sulima – o fotografii chłopskiej. Natomiast ja bardzo często traktuję fotografię jako rodzaj notatki terenowej albo jako przedmiot, który też jest rodzajem zagęszczonego zapisu doświadczenia, który jest gdzieś w ludziach obecny.
Jak postrzegasz interwencyjny potencjał fotografii w tym kontekście?
Przed chwilą rozmawialiśmy z profesorem Lechem Mrozem o wystawie fotograficznej w miasteczku Bułgan, na granicy mongolsko-chińskiej, gdzie pracujemy od kilku lat. Padła propozycja z obydwu strony, żeby zrobić wystawę, która połączy fotografie sprzed 40 lat ze współczesnymi. Pytanie, czy fotografie, które zobaczą mieszkańcy będą im się podobały? Czy odnajdą się, nawet nie tyle w samej fotografii, ile w jej zakresie i samym przedmiocie? Ja tam namiętnie fotografuję płoty i ogrodzenia, którymi się grodzi coraz większe połacie ziemi; to mnie absolutnie fascynuje. Oni pewnie czuliby się dziwnie, gdyby zobaczyli na wystawie same płoty. Ale fotografia jest niesamowitym narzędziem, wystarczy poprosić naszych współpracowników, miejscowych ludzi, żeby zrobili zdjęcia naszych działań animacyjnych i nam je przekazali. Pan Zenon Szparaga z Broniowa tak zrobił, mam te zdjęcia i to jest bardzo fajne, bo on widzi inaczej niż my. On ma własny idiom i momentami mi się wydaje, że jego zdjęcia są bardzo fajne i adekwatne.
Mówiłeś o fotografii jako gęstej notatce. Czy żeby ją zrobić, wystarczy umiejętność obsługi aparatu? Jak konstruujesz taką gęstą notatkę?
To jest umiejętność widzenia. Mam takie doświadczenia, że widzę zdjęcia nieustannie, bardzo ważne zdjęcia w badaniach terenowych. Często nie mam aparatu. Kiedyś chciałem „zmusić” mojego kolegę, z którym pracowałem, zajmującego się fotografią trochę etnograficzną, trochę reportażową, żeby zrobił te zdjęcia, które ciągle wokół siebie widziałem, ale on ich nie widział. Widział po prostu swoje zdjęcia. To było dla mnie zaskakujące, że nie widział tych „niesamowitych” momentów, które ja widziałem, ale widział swoje obrazy, niezwykle adekwatne. Dopiero ostatnio, kiedy przez cały czas fotografuję, podczas badań w Mongolii, czy teraz na wsi w Polsce – zacząłem sam doświadczać tego, że nie zawsze uda się uchwycić to zdjęcie, które właśnie widzę. To jest moment, który nadaje sens. Jak się nieraz zapisze kilka słów, które mają sens, potem bierze to i czyta, w zasadzie nie pamiętając, o co chodziło, tylko wiadomo, że to jest coś bardzo ważnego. Tak samo jest ze zdjęciem. Jesteś w stanie złapać układ postaci lub jakiegoś wydarzenia, czyli czegoś, co działa jak taka gęsta notatka, odnosi się do pewnego elementu rozumienia, czy pamiętania, a nie jest nią samą.
Zdajesz sobie na pewno sprawę, że sposób, w jaki o tym opowiadasz nasuwa skojarzenie, że jest to rodzaj jakiejś intuicji, jakiegoś wyczucia. Czy to jest coś, czego można się nauczyć?
Nie, to nie jest wyczucie, ani intuicja. To jest raczej akumulacja pamięci, czy nawet – artykulacja pamięci, to są bardzo precyzyjne narzędzia. To znaczy, widzi się rzeczy, które są kwintesencją tego, o czym chcesz myśleć na terenie badań, wyostrza ci się twoja interpretacja, to jak widzisz. Jest jak z notatką, że coś zaczynasz rozumieć i masz parę sekund czy minut, żeby to napisać, bo za chwile rozmyje się jak mgła. Nieraz nie zdążysz zapisać. Zawsze opowiadam studentom, jak pisałem grant i to była kaskada słów z wykrzyknikami, wszystko podkreślone. Potem nie byłem w stanie powiedzieć, o co mi chodziło. To było tak napisane, że właściwie te dwa słowa i wykrzyknik miały wszystko wyjaśniać, taka euforia poznawcza. Kiedyś poeta Stanisław Cichowicz powiedział, że się obudził w nocy, usłyszał frazę poetycką, zapisał ją szybko na kartce papieru, wcisnął pod lampkę nocną, rano się obudził i sobie o tym przypomniał, wyciąga tę kartkę, a tam napisane, jeśli dobrze pamiętam: ach, ty bąku. Także to jest taki moment nieprecyzyjny po prostu.
Podrążmy jeszcze temat uruchamiania doświadczenia przez fotografię. To jest taki moment prowokowania sytuacji, nasz wehikuł zmiany?
Powiedziałbym, nie tyle prowokacja, ile jakaś pułapka. Zastawiasz pułapkę i może coś się złowi – uruchomi działanie. Tylko że to jest pułapka, którą jak się nastawi, to ona potem działa na całą sytuację, a nie na konkretną osobę, czyli sam możesz w nią wpaść. Zastawiasz pułapkę sam na siebie i na innych. Krótko mówiąc, to sytuacja, którą się aranżuje w normalnym życiu, naturalnym, towarzysko i społecznie. Doprowadza się do pewnej sytuacji, ale potem efekty są w dużym stopniu nieprzewidywalne. W tym momencie doświadczenie jest doświadczeniem obustronnym, bo jest nowe dla każdego. Można je uruchamiać na wiele sposobów. Czym innym jest dokumentowanie, czyli budowanie gęstych notatek, które pozwala później myśleć o środowisku społecznym, czy kulturowym, a czym innym – sytuacja, kiedy fotografia jest narzędziem działania. Wtedy to jest zupełnie coś innego. To bardzo złożona sytuacja, dekodowanie na różnych poziomach fotografii.
Jak widzisz fotografię jako narzędzie działania?
Myślę, że to jest narzędzie bardzo ciekawe. Jest rewelacyjny tekst Rocha Sulimy o fotografii chłopskiej. O tych wszystkich sztampowych zdjęciach z pewnymi formami, z retuszami, z praktyką przemalowywania zdjęć rodzinnych, ze ślubu, z pierwszej komunii, zdjęć do dokumentów. Myślę, że ludzie mają własne ścieżki rozumienia zdjęć i jak się im pokaże takie, które jakoś kształcą, zmienią, to jest dla nich ciekawe. Dlatego, że coś się dodaje do czegoś, co już jest. Czyli nie jest tak, że się wchodzi z zupełnie nowym typem działania przez fotografię, tylko się nakłada na to, co już jest.
Jest takie pojęcie „lokalnych kultur fotograficznych”, ukute przez etnografkę Sarah Pink. Wydaje mi się, że to jest trochę to, o czym mówisz.
Tak. Lokalne kultury fotograficzne, to są bardziej pewne kompetencje, czy jakieś umiejętności, którymi umieją się ludzie posługiwać. Myślę, że fajnie, jak wszystko się z tym łączy.
Można spróbować odnieść samą fotografię do tych dwóch zasad, o których mówiłeś, czyli symetrii i mikrozmiany. Chciałem zapytać o symetryczność, bo wydaje mi się, że jest ona w twoich badaniach tematem dosyć perwersyjnym. Bardzo łatwo poprzez fotografię uruchomić kolonialne spojrzenie na to, co właśnie starasz się trochę zdekolonizować. Jak tego uniknąć? Postrzegasz to jako problem w działaniach, które próbujesz gdzieś inicjować?
Fotografia ma ogromny potencjał kolonizujący. Jest duży przymus estetyzacji różnych sytuacji, bo niechcący zrobione zdjęcie ludzi we współczesnej wsi, może być zdjęciem bardzo trudnym do odbioru. Stąd pokusa estetyzacji, wpadania w różne ramy np. zdjęć typowo animacyjnych, których raczej nie lubię. No niestety, nie lubię zdjęć, kiedy ludzie rysują coś na karteczkach albo oglądają książkę, albo warsztaty jakieś się toczą i gdzieś tam, coś robią.
Pociągnijmy trochę temat niechęci do zdjęć animacyjnych.
Tak? Ale nie powiesz nikomu o tej niechęci?
Jeśli uznam, że ci zaszkodzi, to nie powiem.
Ogólnie nie lubię zdjęć animacyjnych.
Animacyjnych, czyli dokumentujących?
Dokumentujących, takich typowych. Te zdjęcia chyba nie chwytają tego, co niezwykłe w tych interakcjach, twórczego pobudzenia, tylko dokumentują powtarzalne i sztampowe procesy animacyjne.
Podzielam twoją krytykę, ale powiedz jakie jest twoim zdaniem dobre zdjęcie, dokumentujące proces pobudzenia?
W książce „Etnografia/animacja/sztuka” jest np. zdjęcie odsłonięego silnika Seata DOHC, które zrobiła Zuza Naruszewicz, czy taki talerz kanapek, który robiła pani Elżbieta Szewczyk. Pisałem zresztą o niej, to niesamowita myślicielka wiejska, zawsze nas karmiła tymi kanapkami, estetycznie ułożonymi. Są takie niesamowite zdjęcia, które dokumentują stół i talerz z tymi kanapkami albo jak dziewczyny robiły kluski śląskie... To było takie niesamowite, wyskakiwało z ram zwykłej sytuacji. Ale dokończę wątek z tym silnikiem. Siedzieliśmy sobie, rozmawialiśmy o tych samochodach, które ci młodzi chłopcy rozkręcają, przerabiają itd. i nagle oni zaczynają nam mówić: O, tu mamy taki super silnik, jeszcze nie wiem, gdzie go wstawimy. Odkrywamy taką kapę, a pod spodem jest silnik BMW, który w ogóle jako bryła świetnie wyglądał. Zwykle widzisz silnik, gdzieś w zakładzie mechanicznym, rozkręcony lub wmontowany. A tu leżał jak taki skarb na trawie, w roślinności ukryty, był sam w sobie niezwykły. Zuza wzięła wtedy aparat i zrobiła zdjęcia. Miałem wrażenie, jakbyśmy się doskonale rozumieli. W tym momencie, gdzie się zagęszczała rzeczywistość etnograficzna, to kluczowe doświadczenie, ona wyjmowała aparat i zaczynała robić zdjęcie. Tam jest parę takich zdjęć, nie wyobrażam sobie, żeby ktoś lepiej uchwycił te niezwykłe momenty niż Zuza.
Bardzo trudno uchwycić ten moment, w którym coś się dzieje w środku, w tych ludziach. Mam wrażenie, że animacja ma dzisiaj podstawowy problem, polegający na tym, że nigdy nie chciała przynosić bezpośrednich, widocznych, łatwo obserwowalnych efektów. Chciała przynosić nowe doświadczenia. Dzisiaj mamy taką sytuację, że często musimy uzasadniać swoje zachowania na poziomie wniosków, mierzalnymi efektami. Paradoks i smutek fotografa animacji polega na tym, że ona bardzo łatwo staje się narzędziem dostarczania efektów. Przez to uzasadnia sposób myślenia o samej animacji – to zdjęcia stołów z rysunkami, ludzi na wystawie… Po prostu zdjęcia warsztatów.
Wiem, o co chodzi. Można zrobić zdjęcie samego wydarzenia, które uchwyci jakiś niezwykły moment, kiedy zmienia się raptem dynamika tego, co się tam dzieje. Ale można też zrobić zdjęcia dokumentujące, do rozliczenia się z grantu, ilustrujące samo działanie, czyli animacyjne. I za każdym razem mamy takie same sytuacje: stoliki, pomieszczenia, ludzi, którzy coś robią. Można zrobić jedno zdjęcie, które jest trudne, bo taki moment trudno uchwycić, pojawia się na zasadzie logiki przychodzącej z zewnątrz, niezależnie od ciebie i tego, gdzie jest ktoś, kto dokumentuje.
Zupełnie inną opcją jest dokumentowanie śladów. Bo to nie są przecież zdjęcia śmiejącego się chłopca czy pani, która płacze w rozmowie z kimś. To mają być materialne ślady, które odsyłają do tego, co się stało, do pragnienia uhonorowania spotkania, dania tego, co potrafię. Mam wrażenie, że dlatego te zdjęcia silników albo tych kanapek wydają się dobry tropem.
Dla mnie są czytelne w gęsty sposób, ale myślę, że dla innych też są czymś zaskakującym.
Przynajmniej prowadzą do refleksji – poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co ten silnik tu robi albo, co to za kanapki.
To jest kwestia widzenia.
To, co ci od razu przychodzi do głowy, to taki moment, kiedy ktoś dla ciebie się starał, gościł…
Ale kto zrobi takie zdjęcie talerza kanapek z bliska?
Wróćmy jeszcze na chwilę do zdjęć animacyjnych – nie oczekuję od Ciebie jakiś afirmatywnych argumentów – powiedz, co fotografia robi z praktyką uruchamiania doświadczeń? Czy to jest tylko dobra zmiana?
To jest powód, dla którego kiedyś nie angażowałem się w animację. To jest sprzeciw badacza kultury wobec infantylizacji tego procesu, spotkań, infantylizacji tych ludzi i tego, co oni robią. Takie zdjęcia nie opowiadają o procesie animacyjnym, gdzie widzimy dzieci, rysujących coś akwarelą czy markerem. Są natomiast świetne zdjęcia, na których widać po prostu, że pan Tkaczyk jest skupiony na słuchaniu w głowie muzyki, bo mu w głowie to gra, że wnuczek jest skupiony, zamyślony i jest w swoim świecie, że Julka jest też w swoim świecie animatorki. Natomiast są inne, takie bardziej dokumentujące to, co się działo. Tylko one już nie są dla mnie niezwykłe, bo mają charakter taki dokumentacyjny .
To zdjęcie, które mi przed chwilą pokazywałeś, o jego bohaterach mówiłeś używając ich imion…Jaka jest rola fotografii w tym kontekście, jest dla ciebie jakimś śladem spotkania?
Mnie chyba wtedy nie było. Natomiast rzeczywiście jest śladem spotkania, sekundową powłoką czegoś, co miało swoją zupełnie inną dynamikę i było znacznie gęstsze. Dla mnie takie zdjęcie – nie chcę być jakiś złośliwy – może iść do rozliczenia grantu.
Kluczowy podział. Jest fotografia, która służy animacji i może stymulować więzi, uruchamiać doświadczenia, ale są też zdjęcia, służące rozliczaniu grantów. Jak pytałem o ten ślad, to bardziej chodziło mi o moment, kiedy się czasem obwiniamy – działanie z ludźmi ma to do siebie – że byliśmy tam za krótko. A jednak sposób, w jaki przed chwilą potraktowałeś fotografię, pokazuje, że to jest jakiś rodzaj podtrzymania relacji. Zdarza ci się, że przeglądasz książki, zdjęcia ze swoich badań i wracasz do tych relacji? Czy to jest jakaś inna sytuacja? Ludzie często mówią, bo tak czują, że robimy projekty, a potem ich zostawiamy. Wywołaliśmy jakieś doświadczenie, ale jak zamykamy przedsięwzięcie, idziemy sobie gdzieś indziej. Patrzysz na zdjęcie i widzisz człowieka, z którym spędziłeś jakiś czas.
Tak, zdecydowanie. Zdjęcie to takie urządzenie do otwierania na nowo doświadczeń, dlatego ma takie olbrzymie znaczenie. Pozwala te doświadczenia z powrotem, na nowo uruchomić. Były uruchamiane w taki sposób dosyć przewidywalny, taki dosyć płaski. Byliśmy tam, działo się, było wesoło. Albo jak rozmawiam teraz o tym projekcie, co tam się działo – byli studenci, ogniska były, wszystko było. Nie uważam, że ci ludzie w taki prosty sposób to odbierają, że to są takie wydarzenia. Po prostu pewnych rzeczy nie poddają jakieś językowej artykulacji. To zostaje zwieńczone samymi takimi rzeczami, które dla nich są ważne. Mogą być ważne w momencie, kiedy są zdjęciami, które wchodzą w jakiś proces bardzo głęboko. Zdjęcia panien młodych na przykład, Pawła Ogrodzkiego, to są po prostu mocne zdjęcie. Nie jest tak, że ktoś tylko patrzy – to jest zdjęcie do powspominania.
Przecież nie chodzi tylko o ten obraz. On jest ostatecznie tylko punktem odniesienia dla wspomnień o sytuacji, doświadczeń. To jest też rola performatywna fotografii, bardziej technologia tworzenia spotkań niż wytwarzania obrazu. Celowo drążę temat zdjęć animacyjnych. Rozmawiam z różnymi osobami i dla wielu animatorów, szczególnie z pokolenia, które się nie posługiwało obrazem albo posługiwało się w sposób bardzo eksperymentalny – fotografia jest uosobieniem zła, czegoś niedobrego, co się w animacji stało. W szczególności w kontekście pojawienia się nowych środków, nowych sposobów myślenia o działaniach, projektach. Chodzi o to, że fotografia często sprzyja zdawkowemu myśleniu o relacjach. Produkujemy raczej zdjęcia niż doświadczenia. Możesz na takich warsztatach nic nie zrobić, a zawsze porobić trochę zdjęć. Potem to rozliczyć, pokazać, że był warsztat, jeszcze skadrować te zdjęcia tak, jakby warsztaty były niesamowicie popularne, choć w rzeczywistości było na nich siedem osób. Często się mówi o rozdawaniu aparatów wśród uczestników.
Widziałeś zdjęcia z Niekongresu animatorów kultury?
Nie widziałem tych zdjęć.
Obejrzyj sobie. Oni zawzięcie dokumentują wszystkie imprezy, które robią i to w taki sposób, jak się dokumentuje imprezy animacyjne – po to, żeby je właśnie rozliczyć.
To jest dobry materiał do analizy, ale chciałem jeszcze wrócić na moment do tego, bardzo modnego obecnie, rozdawaniu aparatów.
To jest rodzaj takiego mechanicznego ubezwłasnowolnienia. Rozdaje się aparaty i bardzo ważne rzeczy traktuje się mechanicznie, a przecież zdjęcie, dokumentujące jakiś ważny proces, to jest rodzaj cudu, który się wydarza, na który trzeba bardzo długo pracować.
Z fotografią i animacją może być tak, że masz świeczki bez tortu albo fajerwerki bez sylwestra.
Tak. Zdjęcie to jest coś, co może się zaświecić w którymś momencie procesu doświadczania, ale nie może się zaświecić, jak go nie ma. Może być warsztat, ale potem może nie być procesu animacyjnego. Zdjęcia mogą zrobić bardzo dużą szkodę. Zawsze strasznie się boję o zdjęcia do książki, na wystawę, do bloga, który robimy. Tak dużo jest ślicznych zdjęć.
Opowiedz trochę o tych walkach.
Pamiętam, że chodziło nam o to, żeby były zdjęcia, które są zdjęciami bardzo głęboko osadzonymi w tym doświadczeniu np. zdjęcia Elżbiety Jabłońskiej, Zuzy Naruszewicz. Paweł Ogrodzki zrobił świetne zdjęcia. Ale jest też po prostu taka tendencja, żeby dokumentować na zasadzie – o działo się i wszyscy świetnie się bawili. To jest moment, kiedy się w pewien sposób tymi zdjęciami przykrywa to, co istotne. Nawet nie to, że źle pokazuje, tylko zasłania.
Widziałem różne projekty, działania, przedsięwzięcia i odnoszę wrażenie, że często nowe technologie wykorzystuje się w nich jako rodzaj wabika. Gdybyś dzisiaj chciał zrobić warsztat z dzieciakami z czegoś, co nie jest popularne, musiałbyś się z tego tłumaczyć, poświęcać czas na to, żeby oni chcieli wziąć w tym udział. A jak rozdajesz aparaty, to one są wystarczającym wabikiem. Mam wrażenie, że nad tą relacją długo pracujesz, żeby ktoś był jej częścią. A aparat jest też formą gadżetu reklamowego dla animatorów, który się po prostu rozdaje, żeby się nie musieć tłumaczyć, o co chodzi. Odchodząc jednak od takich przykładów, chciałem zapytać o fotografie i budowanie symetrii. Jakimi sposobami to robić? Powiedziałeś już o budowaniu gęstych notatek.
Tak, to jest bardzo istotne. Druga rzecz to po prostu praca ze zdjęciem, która powoduje, że władzę, kierowanie interpretacją zdjęcia, przejmują ludzie, z którymi pracujesz. W projekcie Agaty Pietrzyk ludzie podpisywali zdjęcia, które ona robiła. I to jest bardzo wyraźny moment, kiedy zdjęcie naznacza nie animatorka, nie etnografka, tylko inni. Bardzo mi się to podobało, bo zmieniało perspektywę. To jest chyba dla mnie najważniejszy projekt, teraz tak myślę. Wspólne robienie zdjęć, przyglądanie się, jak wygląda proces ich wywoływania, później wspólne opisywanie. I to jest moment, kiedy ktoś nadaje imię temu zdjęciu. W takim sensie archaicznym, że jak nadajesz komuś imię, to określasz istotę. To nie jest przyporządkowanie i zindeksowanie.
Mówiliśmy o przekazywaniu aparatów i mechanizowaniu relacji. Jak to rozumiesz?
Rozumiem to tak, że albo jest zabawa urządzeniem obrazkowym, albo jest to element procesu twórczego, gdzie etnografia jest tylko wierzchnią warstwą tego, a nie jest sednem, czy jedynym powodem. Trochę pływam, bo takiego projektu nie robiłem.
Nasze spotkanie ma znamiona takiego, o jakim wspomniałeś. W takim sensie, że w jego trakcie zmieniłem koncepcję tego, co wydaje mi się ciekawe. Przypomniałem sobie też, co dla ciebie jest ważne – etnografia jest właśnie po to, żeby animacja nie była płaska. Z drugiej strony, to badanie jest nie tylko poznawaniem, ale i generowaniem spotkań. O tyle symetrycznych, że obie strony poznają się i trochę przyglądają sobie. I to, co jest tu niezwykle istotne, to moment fotografii jako gęstej notatki. Zwykle, kiedy zastanawiasz się nad fotografią w animacji, myślisz, że buduje więzi, wyzwala kreatywność. Dla ciebie jest też takim wstępem, który sprawia, że odnajdujesz siebie w danym miejscu.
Właśnie o to mi chodzi. To znaczy, że zdjęcia, które robiła Ela Jabłońska albo właśnie „Panny młode” – o, spójrz na to zdjęcie, to po prostu zostanie z Agnieszką do końca życia. Nie zostanie zdjęcie, tylko zostanie ślad jakiegoś doświadczenia, życia, biografii. Ona jest niezwykle silną, niezależną, samodzielną kobietą, która weszła odważnie w ten projekt. To jest zdjęcie z przykrywką dla jakiegoś splotu doświadczenia. Cholernie silnego. Jak ja się cieszę, że już wreszcie sam robię zdjęcia. O, tu jest takie zdjęcie, które dokumentuje jakiś proces, coś się dzieje.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tych twoich obaw o zdjęcia, które mają streszczać działania terenowe, w które jesteś zaangażowany. Wyobrażam sobie, że czasem dyskusje o tym, jak reprezentować to, co się wspólnie robi mogą być czymś więcej, niż formalnością. Mówiąc jeszcze inaczej: animacja ma dzisiaj taki kłopot, że sposób, w jaki ją reprezentujesz będzie rzutować na jej traktowanie, oczekiwania co do określonych efektów i tego, co będzie się rozliczać w ramach grantów. Kto wie, czy dziś – w kontekście środków, które pozwalają realizować działania – tak naprawdę spór o reprezentowanie procesu nie jest podstawowym sporem w samej animacji.
Jest w tym sensie sporem, że albo animacja rozumiana jest technicznie, momentami trochę infantylizująco, albo oczekuje się od niej, żeby wydobywa najtrudniejsze i najbardziej niebezpieczne doświadczenia.
Często takie, których nie możesz pokazać.
Właśnie. I w tym momencie fotografia za każdym razem gra zupełnie inną rolę. Np. zakrywa to, co jest ważne albo jest w jakiś sposób przykrywką, w pozytywnym sensie, nakładką na te doświadczenia. Takim portalem, wiodącym do jakichś doświadczeń, jak ten sfotografowany silnik. To problem najważniejszy, translacji. Dla mnie jest takim portalem, ale czym jest dla kogoś, kto to widzi? Myślę, że jest to zdjęcie, które powoduje, że ktoś będąc na wsi, pochyli się nad jakąś maszyną i przyjrzy się jej z tej perspektywy, z której jest zrobione zdjęcie. Zobaczy, że można o tym myśleć nie jak o gracie, złomie i śmieciu wokół domostwa. Tylko zobaczyć, że to samo w sobie jest czymś bardzo ważnym.
Podczas pokazywania mi zdjęć ze swojej książki i przedsięwzięć, bąknąłeś: jak ja się cieszę, że sam zacząłem robić zdjęcia.
Uważałem, że jak się angażuję w relacje, działania, to nie mam możliwości robienia jednocześnie zdjęć. I robienie zdjęć jest trudne, psuje relacje z ludźmi.
Psuje relacje z ludźmi?
Pewnie, przecież na tym polega intymność długiej rozmowy, że nie robisz komuś zdjęć. Okazuje się, że da się robić, tylko to jest cholernie trudne, utrudnia relacje. Można oczywiście uczynić z tego coś, co buduje relacje, ale bardzo często utrudnia. Wyobraź sobie, że ja rozmawiam o rzeczach, kiedy docieram do najbardziej sekretnych spraw, najważniejszych dla odsłonięcia jakiegoś układu społecznego i jednocześnie robię zdjęcia. To jest nieraz bardzo trudne, żeby kogoś nakłonić do tego, żeby mu zrobić zdjęcie. Tak samo, jak z notowaniem, jak notujesz czyjeś słowa, to ta druga osoba od razu zaczyna lękać się tego, co mówi. A jak masz odłożony gdzieś na boku dyktafon, to szybko zapomina o nim i rozmawiasz normalnie. Więc robienie zdjęć utrudnia budowanie relacji, jest rodzajem agresywnego wkrętu. Byłem w Mongolii tydzień u pewnej rodziny, mieszkaliśmy razem, jedliśmy razem, spaliśmy razem. Jedyne momenty, kiedy ci ludzie łapali dystans, były wtedy, gdy przykładałem aparat do oka. A robiłem wszystko, żeby ich jak najbardziej z tym oswoić.
Czy można powiedzieć, że za wieloma praktykami, które wymagają czasu, organicznej pracy, krąży jak cień pragnienie uzyskania efektu? Takiego, który możesz zobaczyć, pokazać, rzucić na szalę i powiedzieć: mi dacie tę kasę, bo mam bogate portfolio swoich działań. A co ty masz? Portfolio swoich doświadczeń, co to w ogóle jest?
Jest to problem. Ale są też tacy ludzie, którzy kamuflują różne doświadczenia terenowe, mają mnóstwo wiedzy, a nigdy nie wydobyli z siebie na ten temat tekstu. Nie piszą niczego istotnego, niczego ważnego. Zastanawiam się, czy ta osoba rzeczywiście te doświadczenia posiada? Czyli trzymanie tego w sobie też nie załatwia sprawy. Forma musi być na tym samym poziomie co treść. Nie może być powierzchowne zdjęcie z jakiegoś subtelnego lub mocnego doświadczenia. Ale nie może być też tak, że w związku z tym odkłada się na bok aparat, pióro i nic z tego nie powstaje. Można produkować dane socjologiczne czy etnograficzne, które się robi tak, żeby nie zepsuć materiału.
Od jakiegoś czasu zaczynam rozumieć te działania. Może drzemie w nich ogromna wartość, często niedoceniana. Ale pojawia się pytanie: kogo ty ostatecznie próbujesz animować? Kogo próbujesz uruchamiać? Sam próbowałem robić zdjęcia do różnych badań, o których powiedzieliśmy na początku. Mam wrażenie, że one więcej mi mówią, nie przez to, co pokazują, tylko poprzez reakcje na wyciągnięcie aparatu, na sam gest. Po sposobie, w jaki reagują na to różne środowiska, dużo można powiedzieć o regułach, które tam panują…
…związanych z fotografowaniem.
Tak. Z drugiej strony, jak rozmawiam z różnymi ludźmi, którzy te aparaty wyciągają, to okazuje się, że fotografowanie jest bardzo ważnym doświadczeniem. Pomaga im samym odnaleźć miejsce w tym, co robią, nawet jak czasem rezygnują z robienia zdjęć.
Aparat może bardzo przeszkadzać, może też – nie chcę powiedzieć pomagać – dawać jakąś ramę do działania, do bycia w terenie.
Jakie umiejętności trzeba mieć, żeby bardziej pomagał niż przeszkadzał?
Musi być integralną częścią procesu etnograficznego. Rozumiem to tak, że jest częścią widzenia etnograficznego albo animacyjnego, albo działania. Nie jest narzędziem, czy techniką.
Częścią takiego dość specyficznego widzenia. Jak tłumaczyłeś gęste notowanie przy pomocy aparatu, chodziło o to, że aparat, dźwięk czy obraz jest czymś, co nie tyle pomaga ci znaleźć, raczej pozwala zbudować link, jest jakimś węzłem. To sprawia, że nagle zaczynają ci się łączyć rzeczy, o których myślałeś. Znajdują materializację.