Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Istnienie Miriam Sinclair od zawsze było tajemnicą. Jej niejasne pochodzenie i burzliwa przeszłość zaintrygowały władcę Alterisu, czym na zawsze związał jej życie ze służbą dla kraju. Jednak od samego początku coś było z nią nie tak. Od kiedy pamięta, Miriam śniła głos, który dręczył, przemawiał do niej każdej nocy i nie dawał spokoju.
Po upływie kilkunastu lat Miriam zyskuje stanowisko generała gwardii królewskiej. Gdy ziemie jej ojczyzny i wrogiego Teriasu, zaczyna nawiedzać wspólny wróg z szeptanych nocami legend, zaczyna nasilać się ogólna panika. Legion, na którego czele stoi owiany złą sławą Przywódca, nie oszczędza nikogo. Niesie spustoszenie, strach i Krwawą Ciszę.
Miriam zostaje wyznaczona do niemalże samobójczej misji odnalezienia i rozprawienia się z nim raz na zawsze. Jednak, gdy przeznaczenie ma inne plany, nic nie jest w stanie go powstrzymać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 463
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Zaprowadzę cię na granicę życia i śmierci”.
Poczuła delikatne muśnięcie na policzku i z przestrachem odskoczyła, dotykając drobną rączką rozgrzanej skóry . Gdy się rozejrzała, jej oczom ukazała się olbrzymia łąka usiana intensywnie pachnącymi kwiatami. W innych okolicznościach urokliwy widok wypełniłby ją błogim spokojem i radością. Może zaplotłaby wianek z maków i przetkała mleczami. Któraś z pokojówek zapewne zganiłaby ją za to, że użyła tych żółciutkich kwiatków. Jednak ona nic by sobie z tego nie robiła. W nosie miałaby plamy, po których jej liliowa sukienka najprawdopodobniej nadawałaby się jedynie do wyrzucenia. Może łapałaby motyle, które później podarowałaby pokojówce. Jednak Miriam była zupełnie sama, choć nie do końca. Nie tak naprawdę. Mimo pięknej pogody i bezchmurnego nieba dziewczyna drżała i opiekuńczo gładziła nagie ramiona.
– Kim jesteś? – szepnęła, nie bardzo wiedziała, jak ma wybudzić się z tego złowrogiego snu, który nawiedzał ją praktycznie każdej nocy.
„Kim ty jesteś?”
Usłyszała w odpowiedzi, a po chwili poczuła mocny uścisk na ramieniu. Wrzasnęła przejęta i gwałtownie otworzyła oczy. Zaczęła łapczywie chwytać powietrze i rozglądać się ze strachem wypisanym na jej dziecięcej twarzyczce.
– Panienko! – dobiegł do niej zaniepokojony pisk Idy. – Ma panienka gorączkę!
Poczuła chłodną dłoń na czole i z jękiem z powrotem padła w skotłowaną, spoconą pościel. Nadal nie udało jej się opanować galopującego serca, a niechciane łzy uporczywie cisnęły się do zielonkawych, opuchniętych oczu.
– Ida, co tu robisz? Dlaczego nie jesteś w zamku? – Głos Miriam delikatnie drżał, jednak starała się nie pokazywać po sobie targających nią emocji.
Pokojówka patrzyła na Miriam bez przekonania.
– Twój wuj, król Andras, prosił, abyś niezwłocznie się u niego stawiła. – Ida odchrząknęła, wstała i odsłoniła grube, szare zasłony.
Miriam momentalnie otrzeźwiała, unosząc się na łokciach. Wuj chciał ją zobaczyć? W jakim celu? Przecież trening przebiegał bez żadnych większych problemów. Mistrz Henry ostatnio nawet pochwalił, że macha mieczem nie gorzej niż chłopcy. Poklepał ją wtedy po plecach i uśmiechnął się, co robił naprawdę nieczęsto.
– Nie marszczy panienka tak brwi, bo panience zostanie – upomniała Ida, na co Miriam zmarszczyła je jeszcze bardziej, po czym z trudem rozprostowała czoło.
– Czy… – zaczęła niepewnie, jednak kobieta pokręciła przecząco głową.
– Nie wiem, ale im szybciej wygramoli się panienka z łóżka, tym szybciej się dowie.
Wszystkie czynności, jakie wykonywała Miriam od momentu nagłej pobudki, były nerwowe i pospieszne. Bała się spotkania z wujem z wielu powodów. A głównym z nich były jej sny. Czuła wściekłość na Idę, że po którejś nocy wystraszona powtarzającymi się nagłymi pobudkami pokojówka poleciała do króla i wypaplała mu wszystko. A przynajmniej tyle, ile wiedziała. Dlatego, teraz gdy pokonywała już drugi kilometr w kierunku zamku, Miriam miała przyklejoną do twarzy maskę spokoju i opanowania. Za każdym razem, gdy spoglądała na zamek, ten jawił jej się jednocześnie straszny i zjawiskowo urokliwy. Strzeliste lodowe wieże wydawały się niknąć w gęstych chmurach, przez co Miriam niejednokrotnie zastanawiała się, czy zamek wyrasta z ziemi, czy właściwie to z nieba.
Nim zdążyła zapukać do drzwi, te już stanęły przed nią otworem. Gdy weszła do środka, starała się ukryć zdziwienie obecnością Livię. Córka króla siedziała na olbrzymim fotelu przy regale z książkami i konsekwentnie unikała spojrzenia Miriam.
– Usiądź, proszę – stanowczy głos wuja wyrwał ją ze zdziwienia.
Spojrzała na niego niepewnie. Nie wiedziała do końca, gdzie powinna podziać dłonie. Zaplotła je więc za plecami, dzięki czemu ukryła trzęsące się palce. Po chwili jednak przypomniała sobie, że wuj kazał jej usiąść, więc szybko zajęła puste krzesło. Przez dłuższą chwilę panowała cisza, podczas której król Andras przemierzał pokój, a jedynym odgłosem wewnątrz były jego kroki i ich mieszające się oddechy. Zatrzymał się w końcu.
– Livia powiedziała mi, że miewasz sny – rzekł.
A więc to ona, pomyślała, mordując wzrokiem ciemnowłosą dziewczynkę. No jasne, to musiała być ona. Nagle gardło Miriam się zacisnęło, a ona, nie była w stanie wykrztusić słowa, jedynie pokiwała głową.
– Opowiedz mi o nich.
Wuj jak gdyby nigdy nic wrócił do okrążania gabinetu, jednak czuła mrowienie jego spojrzenia na spoconym karku.
Wytarła ukradkiem dłonie o lniane spodnie. Myślała intensywnie, a raczej starała sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek chlapnęła Livii treść swoich snów. Było to mało prawdopodobne, dlatego odetchnęła z ulgą, gdy nie przypomniała sobie nic podobnego.
– Nie wiem dokładnie, o co pytasz, wuju – zaczęła niepewnie.
Król Andras nagle znalazł się tuż obok Miriam i nie minęła chwila gdy zasiadał już po przeciwnej stronie ciężkiego drewnianego stołu.
– Chyba nie muszę tłumaczyć ci tego kolejny raz, prawda? – Głos władcy był ostry i stanowczy. – Jeżeli widzisz, słyszysz, czujesz w śnie Krwawą Ciszę, muszę to wiedzieć.
Miriam zrobiło się nagle nieprzyjemnie gorąco. Biła się z myślami i nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Słyszała w snach jeden cichy szept, zawsze powtarzający te same słowa: „Zaprowadzę cię na granicę życia i śmierci”. Nie dopuszczała do siebie myśli, że to mógł być Legion. Skazałaby wszystkich na śmierć.
– Wygląda na to, że jednak muszę odświeżyć ci pamięć, moja droga. – Wzrok wuja stał się zamglony, a Miriam wiedziała, że to będzie setny raz, kiedy usłyszy tę historię. – Daleko stąd. Tam gdzie nigdy nie dopłynął żaden statek, gdzie nigdy nie stanęła ludzka stopa, na niezbadanych burzliwych wodach jest wyspa. Wyspa owiana tajemnicą, o jej istnieniu szepcze się w burzowe noce, by głos przypadkiem nie przedarł się przez grzmoty i błyskawice. Wyspa ta jest zamieszkiwana przez Legion. Jest on dla wielu tak samo mityczny, jak i sama wyspa. Jednak i ląd Sarra i Legion są prawdziwe.
Miriam pierwszy raz o Legionie usłyszała, gdy tylko zaczęła jako tako odróżniać słowa. Mogłaby przysiąc, że pierwszym słowem, jakie powiedziała, była Krwawa Cisza, a pierwsze dobrze zapamiętane uczucie to strach i niepewność. Legionem straszy się każde dziecko. Jeżeli nie zjesz, to Legion po ciebie przyjdzie, kładź się spać, bo w innym wypadku Legion cię dopadnie i wiele innych gróźb.
– Krąży wiele plotek, jakoby byli oni recydywistami, upiorami, marami nocnymi. Ja jednak czuję, gdzieś podskórnie wiem, że to demony na usługach Pana Ciemności. Wiesz zapewne dlaczego Legion jest tak niebezpieczny i dlaczego tak ważne jest byś była ze mną całkowicie szczera?
Miriam przełknęła ślinę i energicznie pokiwała głową, co widocznie usatysfakcjonowało króla Andrasa, bo zaraz wrócił do opowieści.
– Nie wiadomym jest dlaczego Legion atakuje i jakie ma w związku z tym korzyści.
Nigdy nic nie zabiera, ani nie kradnie. Jednak morduje całe wioski. Jednego dnia wszyscy żyją swoim zwyczajnym, prostym życiem. Kolejnego ktoś zaczyna szaleć i mam na myśli dosłowne szaleństwo. Kilka godzin później zjawia się Legion i zabija wszystkich, i to nazywamy Krwawą Ciszą. Jeżeli spytasz mnie dlaczego, odpowiem, że nie wiem. Jednak nie chcę ryzykować niczyim życiem. Znasz zasady Miriam, to nie są żarty.
Przez ułamek sekundy chciała powiedzieć prawdę. Tak, myślę, że przemawia do mnie Legion. Jednak z tego, co mówiły plotki, sen może pojawić się jeden, maksymalnie dwa razy. Miriam miała je codziennie od kilku lat. To był jeden z powodów, dla których wolała zatrzymać prawdę dla siebie. Poza tym samolubnie bała się, że ją wyrzucą.
– Mówię ci prawdę wuju, nigdy bym cię nie okłamała.
Zdyszana, wytarła mokry od gorącej lepkiej krwi miecz o fragment koszuli poległego mężczyzny. Już mu się nie przyda, a z pewnością w zaświatach, o ile jakieś istnieją. To dziwne, naprawdę zdumiewające, że imię osoby, którą woła się przed śmiercią, zaskakuje nawet samą osobę wzywającą. Wielu wrogów, jak i towarzyszy broni mimo zagorzałych kłótni rodzinnych, wyzwisk, problemów, wołali właśnie ich imiona. Jakby mimo wszystko tylko oni mogli wyzwolić ich od cierpienia. Jakby tylko te ręce były w stanie wyrwać ich z paskudnych szponów śmierci. Ten, który leżał pod stopą Miriam, wzywał matkę. Ciekawe czy byłby w stanie wyobrazić sobie zaskoczenie, jakie pojawiło się na jego twarzy. Te rozmyślenia nie zajęły jej więcej niż kilka uderzeń serca, gdy z chwilowego zamyślenia wyrwał ją kolejny napastnik. Niezdarnie ciął mieczem. Zawirowała i ugodziła go poniżej kolan. Coś nieprzyjemnie chrupnęło, ale on mimo niesprawnej nogi wrzeszczał hardo i kuśtykał w jej stronę. Miecz niebezpiecznie wirował w zaciśniętej pięści rozjuszonego przeciwnika. Słyszała poruszenie za sobą i nim zraniony zdążył wyrzucić z siebie kolejne przekleństwo, już stała przed kolejnym z jego pobratymców. Ten był o wiele starszy. Może to jego ojciec, wuj, rodzina. W jednej chwili wirowała jak w jakimś śmiercionośnym tańcu, a w kolejnej sparowała jego zadziwiająco silny cios. Łatwo było odczytać zamiary napastnika. Przez ułamek sekundy patrzył w miejsce, w które będzie chciał uderzyć za chwilę, także jego półobrót zdradził jego zamierzenia. Ukradkiem zerkał na odsłonięty kawałek ramienia Miriam, a ona bez braku jakichkolwiek emocji wykrzywiła usta, co mogłoby uchodzić za parodię śmiechu. Łatwo było odparować jego cios, a jeszcze łatwiej było zadać kolejny, który pozbawił go tchnienia. Padł na suchą, martwą ziemię z zaskoczeniem w wodnistych oczach. Obróciła się szybko do poprzedniego przeciwnika i gwałtownie powaliła go na ziemię. Ostrzem miecza przeszyła jego oko, czemu towarzyszyło mlaśnięcie. Niemal się zaśmiała.
Zdjęła na chwilę hełm z głowy i pośpiesznie odgarnęła z czoła mokre od potu i krwi włosy. Delektowała się przyjemnym chłodnym wiatrem nadciągającym z Alterisu. Jej domu. Przesunęła wzrokiem po masakrze odgrywającej się na jej oczach. Słyszała wrzaski umierających i tych, którzy zwyciężali. Nad głowami ich wszystkich latała chmara pokrakujących wron. Nasunęła hełm z powrotem i zatrzasnęła przyłbicę, po lewej zobaczyła ruch. Ktoś wspinał się na wzniesienie, na którym właśnie stała. Było to przemyślane położenie. Tuż za nią towarzysze walczący zaciekle o wolność. Przed Miriam wrogowie, którzy łaknęli łatwego starcia. Bo co może im zrobić niepozorna dziewczyna, mimo iż pod jej stopami rozciągał się dywan z trupów. Żołnierzy owładniętych narkotykiem nic nie było w stanie powstrzymać. Parli naprzód bez opamiętania, jakby nie byli we własnych ciałach, jakby mogli umrzeć, a potem obudzić się bez żadnych konsekwencji. Co więcej, widok czternastoletniej dziewczynki w nikim nie budziłby strachu, czy pod wpływem narkotyków, czy nie. Kolejny przeciwnik miał może dwadzieścia lat, może mniej. Ich jest najbardziej żal. Oni mają najwięcej do stracenia. Dopiero próbują życia, a już czują na szyi miecz. Nie zdążyli wyrosnąć, ani się zestarzeć. Czują, że są nieśmiertelni, a śmierć czyha za ich nieosłoniętymi plecami. Zaskoczenie i strach, który pojawił się na jego twarzy, obudził w dziewczynie znane emocje wszechogarniającego spokoju. Wyłączyła się, gdy grot strzały utkwił w jego szyi. Żal go nie dlatego, że umiera, nie dlatego, że nie przeżyje tysiąca małych, pięknych chwil. Smutek ogarnia ją w chwili, gdy widzi, że nie jest w stanie ułożyć tego jednego słowa, ponieważ nie może mówić, bezgłośnie rusza ustami, z których wypływa gęsta krew. Podeszła do niego.
– Mamo – szepnęła, a on z zaskoczeniem patrzył jej w oczy i życie z niego uleciało.
W kolejnej chwili usłyszała krzyk Lucasa. Momentalnie się obróciła i gorączkowo szukała go w plątaninie walczących ciał. Gdy już jej rozbiegany wzrok zatrzymał się na mężczyźnie, zobaczyła jak z jego barku wystawała strzała. Niewiele myśląc, rzuciła się w jego stronę. Odpychała na boki tłoczących się żołnierzy w ferworze bitewnym. Porwała z ziemi samotną tarczę, zasłoniła ich i pociągnęła rannego towarzysza w wyższe zarośla. Czuła jak opiera się temu, jak za wszelką cenę chciał walczyć dalej pomimo rany, która mogła doprowadzić do osłabienia wydajności w walce. W najśmielszych myślach nigdy nie pomyślała, że ta bitwa wydarzy się naprawdę. Alteris wypowiedział wojnę Teriasowi kilka miesięcy temu. Gdyby zwykli ludzie dowiedzieli się o niechlubnym powodzie tej wojny, musieliby być zmuszani do podnoszenia mieczy i bojowego ryku. Ich zdania mogłaby nawet nie zmienić perspektywa złota obiecanego przez króla. Nawet ono mogłoby wtedy nie wystarczyć. Historia o zabójcy wysłanym podczas Ciszy na ich władcę była jednym wielkim paskudnym stekiem bzdur. Wtedy król odezwał się w listach czytanych przez posłańców we wszystkich wsiach. Mówił o straszliwym zamachu na jego życie. Zapewnił wtedy gorąco o wojnie z tymi niegodziwcami i obiecał wynagrodzenie dla każdego, kto stanie do walki. Wspominał nawet, że gdy żołnierz zginie w chwalebnej walce, pieniądze miała dostać jego rodzina. Każdy mężczyzna, który przeżył siedemnaście lat, wpisywał się na listę. Chciał w ten sposób nie tyle wesprzeć króla, ile utrzymać rodzinę. Ale nawet wtedy nadchodząca wojna była tylko cichym szeptem na wietrze, dopiero po jakimś czasie wiatr zawiał mocniej. Prawda była taka, że władca Alteriasu dostał prezent od władcy ziem wroga. Była to piłka. Sugestywny dar, który miał podkreślić dziecinność władcy i jego brak stanowczości. Królewscy doradcy namawiali do odpowiedzi, by król nie okazywał skruchy, by nie ignorował takiego znaku zniewagi. Jednak nikt nie spodziewał się, że jej wuj zarządzi wojnę. Jako trzynastoletnia dziewczynka myślała, że Ci posłańcy wprawdzie ogłoszą możliwość wybuchu wojny, w razie gdyby był tam jakiś szpieg, by mógł potem donieść o tym Teriasowi. Jednak, gdy kilka tygodni po czternastych urodzinach obudził ją zgiełk na zewnątrz, wiedziała, że nadzieje wszystkich spełzły na niczym. Pamiętała widok śniegu, który spadał powoli na grzbiety koni i ich jeźdźców. We wspomnieniach widziała błysk wysuwanych z pochew mieczy. Mieniły się w bladym blasku wschodzącego słońca. O jej głowę obijał się dźwięk otwieranych drzwi do jej sypialni.
Spojrzała szybko na strzałę, której grot przeszedł na wylot. Choć jeden plus, powiedziała do siebie w myślach, chyba tylko po to, by podnieść się na duchu. Oparła Lucasa o pień drzewa najdelikatniej jak potrafiła w tych okolicznościach, a on zaklął pod nosem, skrzywił się i ścisnął w ręce trzon strzały.
– Wyciągnij to cholerstwo ze mnie – warknął przez zęby.
Kiwnęła głową, szybko rozejrzała się wokół. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Jeszcze raz przyjrzała się ranie, tym razem dokładniej.
– Zaboli, ale tylko chwilę.
Chwyciła za trzon strzały i złamała go na pół, a część z grotem odrzuciła w krzaki. Lucas jęczał z bólu.
– Na Niebo dziewczyno! Chcę jeszcze trochę pożyć!
Wykrzywiła usta, chciała by choć trochę przypominał uśmiech. Nigdy jednak nie była w tym jakoś wybitnie dobra. Szybko podniosła się z kolan i obeszła mężczyznę i lekko odgięła by ułatwić mu pochylenie się.
– Policzę do trzech i wyciągnę strzałę. – Podała mu grubą gałąź, a on posłusznie włożył ją między zęby. – Raz…
Miriam nie liczyła dalej i zdecydowanym, prostym ruchem wyciągnęła drugą część strzały. Ledwo zdusił krzyk bólu, jednak nie mógł powstrzymać się od siarczystych przekleństw. No tak, teoria Lucasa w sprawie bólu ograniczała się do wiary im więcej rzuconych kurw, tym ból był łagodniejszy. Zdumiewające, że nie tylko w jego przypadku to działało. Podała mu kawałek względnie czystego materiału.
– Przyłóż do rany, jak przeżyjemy zajmę się tym.
Sama nie wiedziała czemu, gdy siedziała przy obozowym ognisku czekała jego powrotu. Patrzyła w ogień, który wspinał się do góry, jakby chciał zanieść jakąś wiadomość. Mogłaby być o śmierci wielu ludzi, jak i głupocie tej wojny, o zmarnowanych żywotach i potencjałach. Patrzyła na tych, którzy razem z nią obsiedli ognisko. Na ich wyzute z emocji oczy, usta nie potrafiły wydobyć z siebie niczego, co byłoby w stanie podnieść na duchu innych, jak i ich samych.
– Słyszałem plotki, że ta wojna nie skończy się szybko. Może potrwać nawet kilka lat. Jeden z konających rzęził coś o jakiejś niespodziance prosto od Teriasu.
– Powybijamy skurwysynów z ich niespodzianką, czy bez. – Gdy usłyszała ten pogardliwy głos poczuła, jak jej ciało zalewa spokój.
Obróciła głowę w bok i zmarszczyła nieznacznie brwi. Może jej się jedynie wydawało, ale chyba widziała zarys ludzkiej postaci. Zbliżała się ona do rzeki Serus od strony Teriasu. Widok ten był dziwnie nieprzyjemny, a zarazem smutny. Schowana w cieniu postać niosła coś ze sobą, jednak Miriam nie była w stanie dostrzec, co to było. Ów człowiek ukląkł nad zwierciadłem wody i zaczął wkładać coś do wody. Trwało to na tyle długo, że przemknęło jej przez myśl, by powiadomić innych. Jednak postać szybko się podniosła i zniknęła w zaroślach. Miriam jedynie zmarszczyła brwi i powróciła do rozmowy.
Promienie porannego słońca z uporem przeciskały się przez wypłowiałe, grube zasłony szczelnie zamykanych okiennic. Gdy stało się wewnątrz owalnej sali, z trudem można było uwierzyć, że za oknami jest coś więcej niż gęsta atmosfera panująca wewnątrz. Cisza w sali narad wydawała się dławić wszystkich zebranych. Zasiadający przy okrągłym drewnianym stole, patrzyli ponuro na pogiętą, w wielu miejscach postrzępioną mapę, rzuconą jakby od niechcenia przed ich oczy. Twarze ubrane mieli w mdlące znudzenie. Miriam znała jedynie członków rodziny królewskiej, reszta to tylko twarze skryte pod maską pewności siebie i arogancji. Na najmasywniejszym i jednocześnie najbardziej wysłużonym fotelu siedział król Andras. Jego potężne, poznaczone bliznami dłonie były ze sobą splecione i pod pozorem swobody leżały leniwie na porozrzucanych papierach. Jednak jego brwi były ściągnięte, a usta zaciśnięte w cienką linię. Mógłby uchodzić za przystojnego mężczyznę o kruczoczarnych włosach z pasemkami siwizny, gdyby nie oczy. W nich kryła się chłodna kalkulacja i przebiegłość nabywana przez długie lata. Po prawicy zasiadała jedyna córka władcy. Livia miała po swoim ojcu ciemne połyskliwe włosy spływające po ramionach aż do łopatek piękną gęstą falą. Jednak na tym kończyło się podobieństwo. Księżniczka miała delikatne, jasne dłonie, niepoznaczone najmniejszą fizyczną pracą. Jej oczy koloru wiosennej trawy mieniły się jakimś niezdrowym blaskiem, a jej pełne, czerwone usta były wygięte w uśmiechu. Mimo iż widniała w ich kształcie jedynie kpina i arogancja, to i tak był piękny. Na jej głowie spoczywał delikatny diadem. Sprawiał, że wydawała się kimś znacznie ważniejszym, niż można byłoby wnioskować z jej przywilejów. Po lewej stronie króla Andrasa miejsce zajmowała jego żona, Samantha. Jej osobę rozświetlała aura dobroci i życzliwości, nie pasowała więc do tego miejsca. Nie nosiła korony, nie potrzebowała jej, by czuć się żoną władcy i najważniejszą kobietą w Królestwie. Dalsze miejsca zajmowały Miriam tylko znane z widzenia postacie. Czuła, że nawet gdyby starała się nauczyć ich twarzy i przyporządkować do odpowiednich lenn, nie dałaby rady bez stałego przypominania. Wszystkie oblicza wydawały się takie same, stroje podobnych barw, nawet głosy zdawały się należeć tylko do jednej osoby. Cieszyła się, że nie siedzi przy tym stole, gdzie każdy mierzył się uważnymi spojrzeniami. Nie zwracali uwagi na generała gwardii królewskiej i jej podległych. Dziękowała Najwyższej, że jest skryta w cieniu daleko za krzesłami króla i jego rodziny.
– Czas powziąć odpowiednie kroki – westchnął król.
A jednak mimo wszystko w panującej ciszy jego słowa wybrzmiały donośniej niż można było zakładać. Gdy nikt się nie odezwał, władca potoczył wzrokiem po wszystkich zebranych.
– Nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdzie to tego spotkania w takiej atmosferze i z takiego powodu. – Król potarł zmarszczone czoło. – Zawsze zakładałem, że to Terias będzie stanowił odwieczny problem. Będzie toczył nas swoją chorobą. Jest jednak inaczej.
Król kiwnął w stronę jednego ze swoich doradców, czym dał mu znak, by przemówił. Tamten zerwał się z krzesła w jednej chwili i wygładził pomięte papierzyska. Odchrząknął kilkakrotnie, zanim zaczął mówić.
– Według zdobytej przeze mnie wiedzy Legion zwielokrotnił swoją aktywność w ciągu ostatnich miesięcy.
– Z całym szacunkiem, królu, i wy, wszyscy tu zebrani. – Jeden z mężczyzn machnął upierścienioną dłonią. – Nie chcę jakoby podważać słów waszej wysokości, jednak obawiam się, że lęk przed Legionem jest całkowicie bezpodstawny. To jedynie bajka, którą straszy się dzieci na dobranoc.
Miriam nie dałaby sobie za to uciąć ręki, ale musiał być to jeden z południowych lenników. Nie musiała widzieć twarzy wuja, by domyślić się, że bruzdy na jego czole się pogłębiły, a on sam ledwie powstrzymywał się od wybuchu złości.
– W takim razie czym wytłumaczysz szerzącą się panikę, panie Darley? – odparł cicho. – Czym wytłumaczysz pomordowane wsie, skąd weźmiesz wytłumaczenie, że stoją one teraz jak widma bez ani jednego mieszkańca?
Mężczyzna nazwany panem Darleyem przeczesał palcami rzedniejące włosy i zaśmiał się pojedynczym krótkim szczękiem.
– Ależ to oczywiste, królu. Szubrawców i zbójów jest pełno i każdego z osobna nie sposób upilnować. Pewnie zebrała się większa grupa i poluje na mniejsze wioski i osady w poszukiwaniu łupów. Po co przypisywać te wydarzenia wyimaginowanemu Legionowi?
Król Andras w odpowiedzi nieznacznie przechylił głowę.
– Z całym szacunkiem, Darley, zamknij się i słuchaj. – Głos władcy, choć nadal spokojny, naszpikowany był czymś niepokojącym, co kazało mężczyźnie zwiesić głowę i zamilknąć.
Wuj z zadowoleniem kiwnął jeszcze raz w stronę doradcy, który zmieszany chwilę musiał pogrzebać zgrabiałymi palcami w swoich notatkach, by na powrót odnaleźć się w sytuacji.
– O czym to ja…. a no tak. – Mężczyzna odchrząknął. – Legion nie posiada żadnego konkretnego sposobu działania, nie atakuje w sposób logiczny i wcześniej z góry przemyślany. Jest to raczej działanie chaotyczne i przepełnione brutalnością. Jeżeli wierzyć zdobytym przez moich ludzi informacjom, sposób działania Legionu jest przemyślany, ale nie na tyle, by można było przewidzieć jego kolejne kroki.
– Czym to stwierdzenie jest umotywowane? – odezwał się któryś z mężczyzn.
– Legion nie zjawia się bezpodstawnie i ot tak. Zwykle jest to poprzedzone wykazaniem przez jednego z mieszkańców oznak szaleństwa lub paranoi.
– Jakie to objawy? – Tym razem głos zabrała kobieta w średnim wieku.
– Objawy są różne i niestety nie zawsze tak łatwo je rozpoznać. W większości moje informacje opierają się na plotkach osób, które w porę uciekły i ze zgrozą opowiadały o tym, co widziały. Jednak są to opinie subiektywne i nacechowane emocjonalnością. Gdybym miał wyłonić jakiś wspólny mianownik, są to sny.
Serce Miriam na chwilę stanęło, a ona sama musiała się na chwilę oprzeć o ścianę. Jej twarz pozostawała maską obojętności, jednak w środku zalała ją fala gorąca.
– Wybaczcie, ale to wszystko brzmi jak wymyślona na poczekaniu opowiastka. Kto by uwierzył w takie brednie? – Głos kolejnej osoby został jednak całkowicie zignorowany.
Doradca zerknął na przemawiającego z politowaniem i bez skrępowania wrócił do dalszego wywodu.
– Nie są to zwyczajne sny, zdecydowanie nie. Nieszczęśnikowi śnią się okropne rzeczy, przerażające. W koszmarach widzi legion rozrywający go na strzępy, kawałek po kawałku. Widzi ich głowy bez twarzy, jedynie z otworami na ziejące pustką oczodoły. Czuje przerażenie i bezsilność. Słyszy głosy i pogróżki.
Mężczyzna z każdym wypowiedzianym słowem stawał się coraz posępniejszy.
– Ale to mogą być zwyczaje sny podyktowane strachem. Jak w takim razie odróżnić prawdziwą wiadomość od zwykłego snu?
– Ból – odezwała się królowa.
Nawet Miriam była zaskoczona, że to właśnie monarchini zabrała głos. Od lat tego nie robiła, a jej milcząca obecność na zebraniach była uznawana jedynie za zwyczaj i obowiązek.
– Odczuwanie bólu, dotyku…. to jest znak.
Zapanowała chwila ciszy, którą zagłuszyły krople deszczu odbijające się o okiennice.
Miriam mimowolnie spojrzała w stronę kobiety. Tak, ból i wrażenie dotyku były nieodzownym elementem jej snów. Koszmarów, które stały się mroczniejsze i bardziej niepokojące, niż te, których doświadczyła w trakcie dziecięcych lat. Tak jak kiedyś, tak i teraz, jej sny były tajemnicą, nie wiedział o ich treści absolutnie nikt. Mimo wszystko nieswojo czuła się, gdy słuchała słów, które w jakiś sposób bezpośrednio odnosiły się do niej samej.
– Legion to bujda i nie pozwolę sobie wmawiać takich bzdur! – Darley na powrót zabrał głos, jego twarz aż pociemniała od czerwieni, która zalewała jego policzki. – Bzdety wyssane z palca! Widział ktoś kiedykolwiek ten wasz Legion, hem? Wrócił kto z wymyślonej wyspy Sarra? Nie! Wasze matki opowiadały historie na dobranoc, a wyście głupcy w to uwierzyli! I co chcecie zrobić z tym waszym Legionem? Zaprosić na kielich i błagać o pozostawienie wiosek w spokoju? Skoro są tak niezwyciężeni, jak ich malujecie, to co będziecie w stanie dać im w zamian, hę? Złoto? Złota nie są żądni. Bydło? Je zabijają. Wasze kobiety i córki? Ich też nie oszczędzają. Co jesteście w stanie zaoferować, by Legion zostawił was w spokoju?
Przez chwilę we wnętrzu było słychać tylko zdyszanego mężczyznę i stukot deszczu.
– Panie Darley – mruknął król i wypiął pierś. – Zdradzę Panu cenną lekcję, która jak widać nie wybrzmiała dostatecznie jasno w pańskim domu. Gdy ktoś mi się sprzeciwia, nie negocjuję. Zabijam i to też mam zamiar zrobić z Legionem i panem. Nie ma dla mnie wyjątków.
Mężczyzna wciągnął ze świstem powietrze. W panice zaczął rozglądać się po sali, szukał wsparcia. Jednak nikt na niego nie patrzył, nawet nie zerkał.
– Ale, ale panie…. Ja chciałem dobrze, ja…. – Darley zaczął się jąkać, a na jego twarzy momentalnie wypłowiały wszelkie kolory.
Andras prychnął na te słowa, jak na dobry żart. Po czym na powrót utkwił w mężczyźnie poważne spojrzenie.
– Podważyłeś mój autorytet, znieważyłeś moje zdanie i słowo. Wyśmiałeś prawdę, a choćby nawet było to kłamstwo, to powinieneś jak wierny pies kiwać na każde jedno. Jednak ty masz na ten temat inne zdanie. Szanuję to, jednak jako król nie mogę sobie pozwolić na takie niesubordynacje.
Darley wciągnął spazmatycznie powietrze.
– Królu, błagam o litość, w domu czeka na mnie żona. Kto obejmie po mnie lenno, kto zajmie się moją Lidią? Wybacz królu, widzę swój błąd. Nigdy więcej go nie popełnię.
Żarliwe zapewnienia mężczyzny na nikim nie zrobiły wrażenia.
Król zaśmiał się pod nosem.
– Z pewnością nie popełnisz, osobiście o to zadbam. A lennem się nie martw. Znam twojego syna, niegłupi z niego chłopak, na pewno da radę u boku twojej żony, która zdaje się ma więcej rozumu niż ty. Jest jeszcze młoda, poradzi sobie, nie martw się o to.
Król mówił beztrosko, jakby omawiał co kucharz ma przygotować na wieczerzę. W oczach Darleya jeszcze przez chwilę kryła się nadzieja, wietrzała jednak z każdą chwilą.
– Panie… – Zajęczał, zalewając się łzami.
– Wyprowadzić go! – W pomieszczeniu rozbrzmiał stanowczy głos wuja, który dał Miriam znak, by wykonać rozkaz.
Po zaprowadzeniu mężczyzny do lochu i powrocie do sali atmosfera wydawała się jeszcze gęstsza niż kilka godzin wcześniej. Przyłożenie przez króla kielicha do ust oznaczało, że posiedzenie się zakończyło. Miriam była ciekawa do jakiego porozumienia doszli. Nie było jej stosunkowo długo, przebycie labiryntu korytarzy zajęło jej dobrych kilka kwadransów.
– Myślę, że już wszystko ustaliliśmy – rzekł król i zaczął podnosić się z obitego skórą krzesła.
Na ten jasny znak, że spotkanie dobiegło końca, ruszyła za rodziną królewską w stronę ciężkich drewnianych drzwi, które pośpiesznie otworzyły, z widocznym trudem, dwie służące. Po opuszczeniu sali wuj kiwnął na Miriam. Poczekał aż wszyscy opuszczą salę narad, a jego rodzina z żołnierzami zniknie za rogiem.
– Proszę za mną.
Ruszyła za nim pustymi, ledwie oświetlonymi przez lampy korytarzami. Na ścianach nie było żadnych obrazów. Nie przeszkadzało jej to jakoś szczególnie, może dlatego, że nigdy nie widziała żadnego z nich. Gdy weszli do jego gabinetu, śledziła wzrokiem, jak siada przy solidnym biurku usłanym papierami i księgami. Pod ścianami piętrzyły się półki z tomiszczami pełnymi strategii wojennych, oblężniczych i wiele historii spisanych krwawym atramentem. Skupiła się na jego chłodnym spojrzeniu gdy stała po drugiej stronie stołu, który zdawał się jasno wytyczać granicę tego, kto jest kim w tym pomieszczeniu.
– Powiedz mi… za co cenisz nasze Królestwo?
Władca wykonał ręką mniej określony ruch i z zainteresowaniem wbił w nią spojrzenie.
– Demonstracja siły politycznej i gospodarczej nie odzwierciedla się w budowie pałaców i zamków. Miasta zdecydowanie na tym zyskały. – Wzruszyła ledwo dostrzegalnie ramionami i odwzajemniła spojrzenie. – Myślę, że nasza siła tkwi w zaawansowanych technikach pozyskiwania kruszców i handlu. On zawsze był opłacalny, a dzięki niemu rośnie potęga w sojuszach i dyplomacji między wyspami.
Andras pokiwał głową, tym samym przyznał jej rację.
– Doskonale wiesz, że zależy mi, byśmy utrzymali obecny wzrost technologiczny, a tym samym przewagę nad Teriasem.
Teriasem? Czemu o nim mówi? Myślała, że głównym tematem posiedzenia są ataki Legionu.
– Sądziłam, że łaźnie zasilane wodami termalnymi oraz lepsze uzbrojenie armii to zadowalające osiągnięcie, które udało nam się urzeczywistnić w ciągu ostatnich miesięcy.
– To za mało – przerwał jej.
Podniósł się i podszedł do okna. Przy czym nie popatrzył na nią ani razu.
– Trzydzieści lat temu, gdy dopiero uczyłem się zasad rządzących światem zza pleców mojego ojca, budowano świątynię Najwyższego Płomienia poświęconej Najwyższej.
– Tę na wzgórzu Palitońskim. – Przypomniała sobie piękno i kunszt detali tej budowli.
– Tak. – Pokiwał głową, nadal patrzył przez okno. – Są tam ogromne witraże przedstawiające fragmenty życia Najwyższej. To, jak uratowała nasz świat, jak go pobłogosławiła. Mnie jednak zawsze zachwycał ten, na którym Najwyższa wbija ostrze świętego płomienie w serce ognistej kobiety. Zastanawiało mnie, dlaczego ostrze płonęło każdego dnia o określonej porze. Myślałem, że to Ona zsyła go z niebios, by pokazać nam, że trzyma pieczę nad tym światem.
Odwrócił się do niej.
– Ojciec mnie wyśmiał i wyjaśnił, że ustawienie słońca i to, że jego promienie padają pod odpowiednim kątem zza drzew, sprawia złudzenie, że miecz płonie. Tak naprawdę było to jedynie słońce. Powiedział mi wówczas, że tak oszukiwane jest społeczeństwo, od zawsze przekonywane, że płonący miecz jest znakiem. Wyżej postawieni wiedzieli, jaka jest prawda. Można było się tego w gruncie rzeczy domyślić.
– Do czego zmierzasz, panie?
– Musisz coś dla mnie zrobić, Miriam.
Wzdrygnęła się na dźwięk swojego imienia, które w jego ustach zabrzmiało jak tłuczenie szkła. Zdołała jedynie kiwnąć zdrętwiałą głową. W sali narad musiała stać przez długi czas bez najmniejszego ruchu, co teraz nad wyraz uporczywie odczuwała. Król zdawał się tego nie zauważać, a ich chłodne spojrzenia zderzyły się ze sobą.
– Problemy nawarstwiają się z każdym dniem. – Podszedł do okna i oparł zaciśnięte pięści o parapet. – W pierwszej kolejności była wojna z Teriasem. Odnieśliśmy w niej zwycięstwo, jednak spokój nie potrwał długo. O Legionie słychać było już długie lata temu. Wtedy były to tylko słowa przerażonych wieśniaków. Jednak teraz… Wtedy ataki zdarzały się raz w roku, czasem rzadziej. Większość myślała tak jak Darley i jakby nie patrzeć, było to podejście logiczne. Pod warunkiem, że nie znało się szczegółów. Śledziłem to od dawna, mam zapiski sprzed czterech, dziesięciu, piętnastu lat. Wystarczy jeden sen, jedno szaleństwo, a nie mija chwila gdy zjawia się Legion. Zabija całą wioskę, nie pozostawia przy życiu nawet niemowlęcia, czy zająca. W następnej kolejności zabierają ciała i pozostawiają ziemię wyludnioną i skąpaną we krwi.
– Jednak co ma z tym wspólnego Terias? – odważyła się spytać.
Pierwszy raz widziała go tak słabego i podłamanego. Wydawał się teraz dużo starszy.
– Poczekaj Miriam… to jeszcze nie wszystko – westchnął ciężko. – Grawitacja na granicy zachowuje się, jakby targały nią jakieś anomalie. Wczoraj żołnierz, który patrolował granicę nad rzeką Serus przyszedł do mnie z informacją, że przedmioty, które wypadły z koszyka jakiejś kobiety, która szła nieopodal rzeki, nie upadły na śnieg z normalną prędkością. Utrzymywały się w powietrzu zdecydowanie dłużej. Jednakże, gdy starał się powtórzyć to kilka metrów dalej, eksperyment co prawda powiódł się, jednak nie z taką siłą jak w przypadku miejsca gdzie doszło do tego przez przypadek. Mimo że to oni przegrali, pani generał, szykują się.
To prawda, od kilku tygodni widywała dziwne zjawiska podczas patroli. Nieruchome płatki śniegu, które nie chcą opaść. Skaczące śnieżne zające, które pozostawały w powietrzu na dłużej, jakby zastygały w znieruchomiałym obrazie. Wszystko zdawało się rwać ku niebu. Wczorajszej nocy, gdy stała nad brzegiem rzeki, czuła, jak kosmyki jej białych włosów delikatnie się unoszą. Jak zaczarowana, przyglądała się temu. Czuła niepokój, który rozlewał się powoli po ciele.
Alteris różnił się od Teriasu pod każdym względem. Tutaj ziemia skuta była ciągłym lodem. Nikt nigdy nie zobaczył liści na drzewach. Ogromne zaspy śniegu i wszechogarniająca biel. Terias był zieloną doliną pełną egzotycznej roślinności i zwierzyny. Jako dziecko lubiła kryć się za lodowymi górkami i przyglądać, jak zwierzęta o czarnej sierści z pomarańczowymi pasami zbliżały się do granicy. Ich własna zmarznięta ziemia gwarantowała jelenie, króliki i innego rodzaju zwierzęta, jednak to tamte wzbudzały w Miriam podziw i zachwyt.
– Ze swoich źródeł wiem, że Terias mierzy się z tym samym problemem. Rzekę mamy jedną, więc i oni i my odczuwamy pokraczne zmiany względem grawitacji, jednak… na ich tereny również napada Legion. Jak dobrze wiesz nasze stosunki z Teriasem są napięte, jednak sprawa jest bardzo poważna. Z tego względu skontaktowałem się z ich władcą, królem Ruadhaganem.
Wzdrygnęła się niedostrzegalnie i spojrzała w oczy króla. Spodziewała się usłyszeć wiele, ale nie, że Andras schowa dumę do kieszeni i pośle wiadomość do tamtejszego władcy.
– Czy udało się pozyskać jakieś istotne informacje, królu? – spytała, bo spostrzegła, że wuj popadł w przedłużające się zamyślenie.
Spojrzał na nią mało przytomnie. Przełknął ślinę i pokiwał kilkakrotnie.
– Czasami… czasami Legion nie zabiera wszystkich ciał. – Słowa powoli opuszczały jego spierzchnięte usta. – Czasem zapomną o kimś i zostawiają… To podobno słowa tylko jednego człowieka, ale… Legion… Krwawa Cisza. Kiedyś to też było tylko plotką.
Jednak mimo wszystko coś jej nie pasowało. Czemu właśnie teraz przewaga nad Teriasem była taka istotna.
– Terias jest słaby, wynika to nawet z faktu, że Ruadhagan odpowiedział na mój list. Nie zignorował go. Chcę wysłać dwa oddziały ludzi. Jeden w głąb Alterisu, jeden w głąb Teriasu.
Miriam wybałuszyła oczy, nie była pewna, czy dobrze usłyszała. Nikt jeszcze tam nie był od wielu lat, było to teoretycznie niemożliwe. Po wojnie Najwyższa była wściekła, przez wiele tygodni szalały burze. Zesłała ona wtedy z góry wiadomość. Rzeka Serus jest zablokowana, nikt jej nie przejdzie, nie przepłynie, ani nie przeskoczy. Każdy śmiałek zostanie wciągnięty w odmęty na zawsze, a jego dusza nigdy nie zazna spokoju. Osobiście nie uważała, by Najwyższa zrobiła to w dobrej wierze z obawy o gatunek ludzki. Prawdopodobniejsza wersja była taka, że nudziła się i chciała pokazać swoją władzę.
– Chcesz zabić Legion, królu? – spytała z niedowierzaniem.
Uświadomiła sobie, że wuj nie żartował, gdy groził Darleyowi.
– Wiem, jak to brzmi i wydaje się to niemożliwe, ale tak. – Pokiwał głową, nie patrzył w jej stronę. – Choć nie dosłownie Legion. Jak doskonale wiesz każde wojsko ma dowódcę. Lubi się go zwykle mniej lub bardziej, jednak jest się mu posłusznym. W tym przypadku, podejrzewam, mamy do czynienia z przejawem pewnego wręcz fanatyzmu względem przywódcy. Zastanów się. Od kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu lat są mu posłuszni. Brutalni i doskonale wyszkoleni. Jeżeli zabijemy przywódcę, zyskamy przewagę nad Triasem.
Do Miriam dopiero po chwili dotarł sens słów wuja. Powstrzymała się od otwarcia szeroko ust. Od zawsze wiedziała, że nie przejawiał on większych uczuć typowych dla człowieka, ale to…
– Chcesz zabić ich dowódcę, by przejąć władzę nad Legionem – wyszeptała wstrząśnięta. – Chcesz wykorzystać jego żołnierzy, bo wiesz, że są w stanie przejść przez rzekę Serus.
Andras pokiwał głową, nie szukał w jej twarzy aprobaty. Był raczej ciekawy, jak Miriam zareaguje.
– Kto jeszcze wie o tym wszystkim? – wydusiła.
– Nieliczni, na pewno nie ta zgraja idiotów – prychnął. – Oni myślą wąsko, mi potrzeba szerokich umysłów.
– Wysłanie oddziału na teren naszego kraju rozumiem i popieram. Zawsze dobrze mieć rozeznanie w terenie. Każda rzetelna informacja jest zdecydowanie na wagę złota, jednak… – zawahała się. – Jak masz zamiar wysłać kogokolwiek na teren Teriasu? Jest to niemożliwe, dobrze o tym wiesz, królu. Najwyższa to udaremniła.
Teraz to mężczyzna się zawahał. Na powrót zasiadł przy stole.
– Znasz na pewno słowa Najwyższej, które zesłała w dzień zakończenia wojny, prawda?
Miriam pokiwała. Formułkę znał każdy.
– „Nikt nie przestąpi rzeki Serus od dnia dzisiejszego, po kres mojego postanowienia. Próba przedostania się na drugą stronę jest równoznaczna ze śmiercią w niegościnnych odmętach. Każdy śmiałek niech liczy się z utratą duszy na zawsze. Będzie ona obiektem tortur i wszelkiego upodlenia” – wyrecytowała, na co wuj pokiwał głową.
– Zgadza się, jednak jest to upubliczniony dla każdego fragment. – Podał jej zapisaną stronicę. – To jest kontynuacja.
Miriam z wielkimi oczami ostrożnie chwyciła pergamin i przejechała po nim palcami. Pożółkły materiał musiał być bardzo stary.
– A co z możliwością powrotu? – Nie ukrywała szoku gdy jej wzrok przesuwał się po nowych słowach.
Przeczytała zdania jeszcze kilka razy. Król westchnął i bezwiednie zaczął gładzić wierzch jakiejś książki.
– Tego niestety nie wiemy, na tym zdaniu słowa Najwyższej się kończą.
Miriam zmarszczyła brwi. Jednym słowem, wuj planował wysłać kogoś do Teriasu z perspektywą niemożliwego powrotu do domu. Była ciekawa, jaki głupiec się na to zgodzi, ale po chwili zdała sobie sprawę, że to nie może być pierwsza lepsza osoba. Musi to być ktoś na tyle silny, by pokonać przywódcę Legionu. Ktoś, komu król ufa i byłby w stanie powierzyć tak ważną misję. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wuj podsunął jej pod nos kolejny papier.
– Już wytypowałem. Ufam Marcusowi, jest doświadczonym szermierzem, szkoli naszych żołnierzy od lat. Głowę ma na karku. Długo myślałem nad odpowiednim kandydatem.
Miriam zmarszczyła brwi. Nie sądziła, że plany króla odnoszą się do tak bliskiej i namacalnej przyszłości. Myślała, że są one w większej mierze dalekosiężne i przede wszystkim – związane z nią. Obserwowała, jak wuj sięga po coś do szuflady, którą uprzednio otworzył kluczem. Z wybałuszonymi oczami obserwowała, jak w jej rękach ląduje drewniana podstawka przykryta szkłem.
– Ale skąd… – Nie mogła ukryć zachwytu w głosie.
Jednak on tylko pokręcił głową i zbył jej pytanie machnięciem ręki.
– To nieistotne, najważniejsze, że jest. Choć muszę przyznać, że zdobyć go było naprawdę trudno. Myślę, że to jedyny taki okaz w całym Alterisie. Idealny na tę okazję.
Wzięła głęboki oddech. Raz się żyje. Czuła dziwną potrzebę wyrwania się stąd. Z tej krainy skutej lodem. Chciała zobaczyć coś innego niż śnieg i bezkres bieli.
– Wyślij mnie.
Król poruszył się w fotelu i przez dłuższą chwilę milczał. Przez ten czas mogła patrzeć, jak żyła na jego szyi pulsuje, a pot perli się na czole. Kalkulował, zastanawiał się. Mógł zyskać tak wiele, a wystarczyło poświęcić tylko jednego człowieka. Nie ma przecież ludzi niezastąpionych.
– Nie. – Pewność w jego głosie sprawiła, że ledwo dostrzegalnie zmarszczyła brwi.
Starała się ukryć zaskoczenie zmieszane z zawodem.
– Nie mogę ryzykować śmierci najlepszego generała, jakiego to Królestwo kiedykolwiek posiadało. Nie mogę również ryzykować tego, że nie będziesz w stanie wrócić. – Spuściła wzrok. – Zostałaś znaleziona półżywa, wyrzucona przez rzekę Serus na śnieg, gdy miałaś zaledwie cztery lata. Od razu wiedziałem, że jest w tobie coś niezwykłego, Miriam.
Jego oczy błyszczały niezdrowym zainteresowaniem.
– Okazałaś się biegła w nauce i pojętna w walce. Gdy miałaś zaledwie osiem lat, twoja celność w strzelaniu z łuku była równa dziewięćdziesięciu dziewięciu strzałom na sto. W wieku dwunastu lat pokonałaś naszego najlepszego szermierza, a dwa lata później walka na arenie, potem…
Była wojna.
– Dobrze, w takim razie Marcus… – Nie chciała już dłużej ciągnąć tej rozmowy.
W pomieszczeniu zrobiło się nieprzyjemnie duszno, czuła, jak ubranie klei się do jej skóry, mimo otaczającego zimna. Król zdawał się zamyślony, jakby wcale nie słyszał słów Miriam i mówił dalej:
– W wieku czternastu lat wystawiłem cię na arenę. – Przy tych słowach patrzył na nią z zachwytem, a Miriam czuła wzbierające mdłości. Ten okres jej życia odcisnął ogromne piętno na jej młodej psychice. – Nigdy nie widziałem piękniejszego… co ja mówię, doskonalszego tańca śmierci. Zabijałaś jak tancerka samego szatana. Nie wiem, czy to dar rzeki Serus. Nie wiem, czy to on sprawił, że twoje włosy mienią się srebrem, a oczy… im dorównują.
Czuła, jakby w pewnym momencie mówił już tylko do siebie.
– Nie. – Od jego spojrzenia ścierpła skóra. – Pójdziesz ty.
Podniósł się bardzo powoli i wycelował w nią upierścienioną dłonią, by po chwili zacisnąć ją w pięść. Nawet powieka jej nie zadrżała, gdy uderzył nią z głuchym hukiem o stół. Kałamarz przewrócił się i zalał czernią najbliżej poukładane dokumenty.
– Ty – szepnął z dzika ekscytacją.
Następnie zapatrzył się gdzieś w przestrzeń za oknem, a ona nie wiedziała, czy to, co dostrzegła w jego oczach, było wybawieniem, czy może wyrokiem.
Miriam wyszła z bijącym sercem z gabinetu władcy i ruszyła w kierunku komnaty, gdzie często przesiadywał jej zastępca. Lucas miał już pierwsze oznaki siwizny, ale jego uśmiech, gdy ją zobaczył, nadal był chłopięcy. Poklepała go po ramieniu i pochyliła nad dokumentami przy których siedział. Na zmaltretowanym biurku piętrzyły się stosy uporządkowanych papierzysk, równo ułożone pióra do pisania, ciężarki do przytrzymywania pergaminu… wszystko było idealnie poukładane. Przyzwyczaiła się już do pedantyzmu mężczyzny. Przyjrzała się, nad czym tak ślęczał jej zastępca. Uzupełniał jakieś pisma, które później układał w równy stosik. Uśmiechnęła się delikatnie na ten widok.
– Zamorduję się z tymi papierami. Jeszcze trochę a wyzionę nad nimi ducha. Kto by pomyślał, że zamiast miecza, będę trzymał pióro. – Zerknął na Miriam przez ramię.
– Do twarzy ci z nim, Lucasie – odpowiedziała wesoło i usiadła naprzeciw.
Obserwowała go jeszcze przez chwilę, dzięki czemu zupełnie się rozluźniła. Oparła nogi na stole i wyciągnęła się wygodnie. Jednak mężczyzna rzucił w jej stronę ostrzegawcze spojrzenie. Przewróciła oczami i grzecznie usiadła prosto. Lucas poturlał w jej stronę jabłko i mrugnął porozumiewawczo. Dziewczyna z zaciekawieniem przyjrzała się czerwonej skórce.
– Skąd je masz?
Mężczyzna posłał jej rozbrajający uśmiech i powrócił do papierzysk.
– To już moja słodka tajemnica, spróbuj.
Miriam posłusznie ugryzła owoc, a jej usta wypełnił niebiański smak. Pochłonęła pyszność kilkoma kęsami, po czym rzuciła ogryzek do kosza.
– Czemu właściwie mam przyjemność gościć cię w moich skromnych progach? – zapytał i przewrócił pergamin na drugą stronę.
Zabębnił w zamyśleniu palcami o stół i zaczął coś szybko zapisywać. Miriam do końca nie wiedziała, jak przekazać mężczyźnie wiadomość o jej wyprawie. Nawet nie brała pod uwagę możliwości okłamania go. Był dla niej jak ojciec. Przygryzła wargę, a Lucas podniósł na nią pytające spojrzenie. Jednak gdy zobaczył jej własne, zmarszczył brwi.
– Mów – zażądał.
– Król wysyła mnie do Teriasu, bym zabiła przywódcę Legionu, o ile oczywiście będzie tam przebywać. Równie dobrze znajdzie i unieszkodliwi go ktoś tutaj – odparła na jednym wydechu.
Wpatrywała się w miejsce gdzieś nad głową mężczyzny. Bała się spojrzeć mu w oczy.
– Do Teriasu? – upewnił się, powoli wypowiadając każde słowo.
Miriam streściła rozmowę z królem i opowiedziała mu z grubsza wszystko, co usłyszała. Mężczyzna w tym czasie słuchał jej uważnie i ani razu nie przerwał. Gdy skończyła opowiadać, zaległa między nimi długa cisza.
– To szaleństwo – zdołał wykrztusić.
Miriam milczała. Jedyne, co postanowiła zataić przed Lucasem, to fakt, że sama się zgłosiła. Nigdy by jej tego nie wybaczył. Mężczyzna schował twarz w dłoniach i głośno westchnął.
– Kiedy? – Serce ścisnęło jej się od łamiącego głosu przybranego ojca.
Zawahała się. Król uświadomił ją na koniec, że sprawa jest nagląca. Dał jej tym samym jasno do zrozumienia, że musi się szykować.
– Jutro? Może pojutrze. Maksymalnie do trzech dni – wyszeptała i rozmasowała kark.
Czuła, jak wcześniej zjedzone jabłko podchodzi jej do gardła. Odrętwiały mężczyzna pokiwał głową z niepokojąco nieobecnym wyrazem twarzy. Po chwili jednak się otrząsnął i położył ręce na jej ramionach.
– Wierzę, że uda ci się wrócić. Nie ma innej możliwości. Idź coś zjeść. Stać tak od rana w sali narad i patrzeć na dzieciaki, które zachowywały się jak bogowie musiało być istną męczarnią. – Jego głos, z pozoru lekki, podszyty był obawą.
Kiwnęła głową i powoli się podniosła. Gdy wychodziła, obróciła się jeszcze na chwilę.
– Zastąp mnie Lucasie. Tylko tobie ufam.
– Wróć.
– Obiecuję.
Kolejnego poranka gdy stała we własnej komnacie Miriam przyglądała się całemu zebranemu ekwipunkowi rzuconemu na skotłowane posłanie. Łuk i kołczan pełen strzał. Kilka grotów zostało posmarowanych zielonkawą mazią, trucizną. Obok leżał miecz w pochwie. Znała doskonale jego ciężar oraz piękne zdobienie głowicy. Oldrin, tak go nazwała. To nie do bogów modliła się o życie, lecz do niego, bo nikt inny nie mógł jej uratować. Z czułością przejechała palcem po ostrzu. Obok spoczywało kilka sztyletów, przenośna apteczka i jeszcze kilka innych przedmiotów. Obróciła się niechętnie w stronę lustra. Na widok swoich jasnych, srebrnych oczu, wygięła usta w grymasie. To był jedyny element jej ciała, którego nie mogła ukryć. Białe włosy łatwo zakamuflować pod ciepłym kapturem okrycia. Na to wełniany bezrękawnik. Wygodne, przyległe do skóry spodnie. Zaczęła zapinać wokół bioder i ud pasy na broń. Za buty wsunęła dodatkowy sztylet, a jeszcze jeden umieściła w podeszwie buta. Usiadła na parapecie okna i z zadumą przyglądała się zamieszaniu na ponurym placu. Z okna sypialni był doskonały widok na wysoką na sześć metrów bramę z kamienia. Drogę wyjściową zagradzała metalowa kratownica, którą można było otworzyć tylko we dwie osoby kołem za kamienną ścianą po prawej stronie nieopodal stajni. Stało teraz przy niej trzech wartowników pogrążonych w rozmowie. Po obu stronach bramy górowały posągi zakapturzonych postaci z wielkimi mieczami, na których opierały swoje kamienne dłonie. Były równie wysokie, co sama brama, może nawet wyższe. Gdy była małą dziewczynką, myślała, że o północy ożywały i razem z żołnierzami pilnowały, by mieszkańcy zamku mogli spać spokojnie.
Z zamyślenia wyrwało ją ciche pukanie do drzwi.
– Mogę wejść? – Zza drzwi dobiegł głos Livii, a chwilę później dziewczyna była już w środku.
Miriam starała się nie okazać zaskoczenia widokiem księżniczki w progu sypialni. Nieśpiesznie zsunęła się z parapetu i udawała, że porządkuje broń na łóżku. Wszyscy byli przekonani, że król powierzył jej zadanie poszukiwania Legionu wraz z licznym oddziałem, na terenie Alterius. Księżniczka musiała myśleć tak samo.
– W czymś mogę pomóc, księżniczko? – spytała.
W między czasie liczyła strzały w kołczanie. Chciała zająć czymś ręce. Nie przepadała za towarzystwem Livii.
– Słyszałam, że ojciec wysłał cię w poszukiwaniu tego wymyślonego Legionu. – Livia ruchem pełnym gracji zasiadła na twardym krześle przy drewnianym biurku.
Poprawiła się od razu i delikatnie ściągnęła brwi. Miriam obserwowała ją kątem oka i gdy to zobaczyła jej kącik ust mimowolnie drgnął. Kiwnęła głową w odpowiedzi.
– Co mój ojciec kazał ci zrobić potem? – Słowa wypadały z jej ust nadzwyczaj szybko.
Miriam zmarszczyła brwi. Ne do końca wiedziała, do czego Livia pije, ani co jej chodzi po głowie.
– To nie są kwestie, jakimi mogę się z tobą dzielić, księżniczko. Poniekąd mało osób wie o tym przedsięwzięciu, a jeszcze mniej zna pełen jego obraz.
Miriam patrzyła niewzruszenie w jej zielone oczy i czuła pewne wahanie w sposobie, w jaki księżniczka pocierała kciukiem wnętrze dłoni. Zawsze tak robiła, gdy się denerwowała, albo nie wiedziała co myśleć. Ewentualnie jedno i drugie jednocześnie.
– Czemu wysyła właśnie ciebie? Jest tutaj tylu ludzi! – W jej głos wkradła się niepewność.
Livia potoczyła dłońmi, jakby owi wojownicy mieli się zmaterializować tuż obok, na potwierdzenie jej żarliwych słów.
Miriam przez chwilę zastanowiła się, dlaczego właściwie dziewczyna tu przyszła. Widać było, że odpowiedź, której udzieliła księżniczce, okazała się mało satysfakcjonująca. Livia wydawała się ponadto coraz bardziej irytować. Patrzyła na Miriam, powoli założyła nogę na nogę i zaczęła nią miarowo poruszać.
– Nie lubię, gdy wyjeżdżasz – rzekła w końcu.
Zaskoczyły ją te słowa do tego stopnia, że zakrztusiła się własną śliną. Udała, że to tylko przez nieprzyjemne drapanie w gardle. Livia przeczesała palcami swoje długie, czarne włosy. Tak wiele je różniło! Przed Miriam siedziała księżniczka Alterisu, piękna dziewczyna o delikatnej posturze. Livia poruszała się z gracją, mówiła pięknymi słowami, zachwycała w tańcu jak i przebiegła w intrygach dworskich. Z wyrafinowaniem umiała dobrać słowa tak, by raniły. Używała idealnie wyważonej kombinacji słów. Podczas gdy Miriam była pozbawioną jakiejkolwiek delikatności osobą, bez krzty gracji. Przemawiała albo rozkazami, albo sztywną etykietą, albo luźnymi frazesami. Jedyny taniec, w którym mogła się wykazać, to ten na wojnie, na arenie, na ćwiczeniach. Nie miała w sobie zbyt wiele kobiecości, od Livii natomiast emanowała pewność siebie. Księżniczka Alterisu była zjawiskową nocą, zaś Miriam – szarym świtem.
– Niedługo wrócę – odpowiedziała zdawkowo i sprawdziła naciąg cięciwy.
– Jak to jest? – spytała Livia po chwili milczenia.
– Co takiego? – odpowiedziała Miriam, skupiona na swoim zajęciu.
– Jak to jest widzieć, jak umierają ludzie?
Miriam wzruszyła ramionami i chwyciła Oldrina, a następnie włożyła go do pochwy.
– Widziałaś niejedną egzekucje na placu. Doskonale wiesz, jak to wygląda, księżniczko. – Starała się, by jej głos nie brzmiał zbyt opryskliwie.
Livia prychnęła pod nosem i kontemplowała wzrokiem swoje paznokcie. „Gdybyś chciała bez problemu, mogłabyś takimi wydłubać oczy, albo przebić tętnicę szyjną”, przemknęło Miriam przez myśl.
– Wiesz, że nie to mam na myśli. Pytam, jakie to uczucie kogoś zabić. – Miriam znieruchomiała i z trudem ukryła wybuch złości. Z pomocą przyszła jej gruba warstwa wyrachowania i samodyscyplina. Tak bardzo chciała powiedzieć to, o czym pomyślała chwilę temu, ale zawczasu ugryzła się w język. Obróciła się do niej powoli.
– Śmierć to śmierć, Livio. – Księżniczki nie zaskoczył jej bezpośredni zwrot. – Czy widzisz ją, czy zadajesz. To bez znaczenia.
Było to oczywiście kłamstwo, trudno stwierdzić jednak, czy Livia je przejrzała. Miriam nigdy nie pojmowała jej pokrętnego toku rozumowania i zamiłowania do dworskich sztuczek.
– Pamiętam, gdy zabiłaś pierwszy raz na arenie. Wydawałaś się taka opanowana, taka spokojna. Pamiętam jednak stłumiony płacz zza drzwi twojej sypialni – wyszeptała księżniczka.
Miriam odruchowo sięgnęła pamięcią do tamtego dnia. Do obezwładniającego strachu przed walką. Król powiedział jej wtedy, jak dużą kwotę zdecydował się postawić na jej zwycięstwo. Nie mogła zawieść jego zaufania. Błysk ostrza, które przecięło tętnicę szyjną. Marc Murphy, niebieskawe oczy, kasztanowe włosy, dwadzieścia osiem lat. Pamiętała tę twarz wyjątkowo dobrze. Wszakże to jej martwy wyraz odebrał Miriam człowieczeństwo.
COPYRIGHT © BY
Wiktoria Markowska
COPYRIGHT © BY
Wydawnictwo Abyssos
WYDANIE I
ISBN: 978-83-965796-7-6
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Książka, ani żadna jej część, nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowywana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy lub autora.
Redakcja: Bartosz Ejzak
Korekta i skład: Michał J. Sobociński
Projekt graficzny okładki i ilustracje: Wiktoria Markowska
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
WYDAWCA:
Wydawnictwo Abyssos
Ul. Marii Konopnickiej 16
67-106 Modrzyca
NIP: 9252066581
REGON: 386321883
www.abyssos.eu
www.facebook.com/czasabyssos
OBSERWUJ
BĄDŹ NA BIEŻĄCO
facebook.com/czasabyssos
instagram.com/wydawnictwo_abyssos
NASZE WYDAWNICTWA
FANTASTYKA
Bartosz Ejzak
-
Szarlatan i hermafrodyta
Rzeczywistość pokracznieje i staje się coraz dziwniejsza. Po traumatycznych przeżyciach dwoje rodzeństwa postanawia wrócić do rodzinnego miasteczka, by zmierzyć się z przeszłością. Podczas podróży ożywają wspomnienia. To właśnie tutaj, w Tszczycach, pewien szarlatan, opętany pragnieniem nadludzkiej potęgi, zawiązał niegdyś pakt z diabłem i zabił swoją ukochaną.
NASZE WYDAWNICTWA
FANTASTYKA
Bartosz Matkowski
-
Szczurze harce
Jest rok 1916, środek pierwszej wojny światowej, trwa bitwa pod Verdun. Niemiecki batalion szturmowy pod wpływem żądnego sławy majora Matthiasa rzuca się do kolejnego już natarcia na francuskie pozycje. Wśród nich jest Reinhard i Ingo, dwójka przyjaciół, którzy przemaszerowali wspólnie całą Europę.
NASZE WYDAWNICTWA
FANTASTYKA
Michał J. Sobociński
-
Srebrny Kruk
Srebrny Kruk to opowieść osadzona w autorskim świecie Oculum Mundi. Historia o zakulisowych rozgrywkach największych stronnictw Cesarstwa Ingradyjskiego. To pięć pozornie niepołączonych ze sobą historii, prowadzących do ukrytego celu. Zanurz się w splot kłamstw, niepewnych aliansów i krzywoprzysięzców, gdzie wszystko, co spontaniczne – zostało dokładnie zaplanowane.
NASZE WYDAWNICTWA
FANTASTYKA
Paweł R. Ofiarski
-
Książęcy gambit
Kawaler Castor von Wulfhof, bohater i weteran buntu przeciw Cesarstwu Ingradyjskiemu, otrzymuje okazję objęcia stanowiska doradcy wojskowego w Księstwie Flavoux, kraju będącego na uboczu wielkich intryg. Gdy wraz ze swoim wiernym sługą przybywa na dwór książęcy, zasłona ułudy pada, obrazując świat pełen zawistnej szlachty, sztyletów w plecy i pięknych, acz niebezpiecznych kobiet.