23,90 zł
Kawaler, tajemniczy wędrowiec, myśli, że uratuje świat przed tyranią króla Rida oraz władz narodu Blue Eye. Podróż prowadzi go do przerażających miejsc i zdarzeń. Stawia czoło zabójczej propagandzie idei nacjonalizmu zniewolonego narodu, która jest zakorzeniona w stolicy Forgoten Hill. Stowarzyszenie, które zakłada, ma cel wyzwolenia Blue Eye z objęć reżimu. Nieznana przeszłość Kawalera jest brzmieniem, które nosi w duszy. Poszukuje prawdy o samym sobie, gniewnie patrząc w oblicze największych dyktatorów. W wojnie o wolność pragnie odnaleźć swoją tęsknotę…
„Mogłabym napisać wiele jako narrator, ale przemilczę co nieco, zostawiając tajemnicę do zaznaczenia historii. W końcu Kawaler to nie tylko przywódca „Biernego Słońca”, ale świetny inicjator i gracz. Potrafi zrobić wiele za jednym zamachem, zawsze kończąc swoje zadania. Przed nim wiele wyzwań, przeszkód. Miejmy nadzieję, że jego plan zadziała i wszyscy będą wolni, tak jak przed wojną nuklearną”.
Virginia Holcman, ur. w 1986 roku w Małopolsce. Trzydziestokilkulatka mająca wizję innego świata, który przedstawia w książce. Lubi czarne koty. Pozytywne nastawiona do ludzi – mimo wszystko. Jej życiowym mottem jest: „Grunt, to się nie poddawać”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 49
Poznań 2020
Redaktor prowadzący
Wojciech Nowakowski
Projekt okładki
Marcin Dolata
Skład
Dominik Szmajda
Copyright © by Virginia Holcman 2020
Printed in Poland
Wydanie I
ISBN 978-83-66024-92-2
Przygotowanie, druk i dystrybucja
Wydawnictwo Sorus
ul. Bóżnicza 15/6
61-751 Poznań
tel. (61) 653 01 43
księgarnia internetowa
www.sorus.pl
DM Sorus Sp. z o.o.
Niebanalne spojrzenie na świat. Świątynia umysłów. Ludzie pozbawieni życia. Wychylamy się przez okna po to, by zażyć energię. „Słońce zachodzi tam, gdzie księżyc wschodzi. Księżyc zachodzi tam, gdzie słońce wschodzi”. Każdy początek dnia budzi pierwszą krwawą noc.
– Poczekajcie na mnie, powędruję z wami. Czy mogę? – zapytałem smętnie.
– Wsiadajże, Kawalerze, bo cię deszcz zaleje – odpowiedział stary woźnica.
Podziękowałem i wsiadłem na wóz, wyruszając w podróż za horyzont. Deszcz siąpiłniemożliwie. Czuć było wilgoć unoszącą się w powietrzu. Lekkie opary mgły opadały na zaszklone mrozem trawy. Aura terenu tworzyła niebagatelny posmak tutejszego krajobrazu.
– Hm… W zaśnionym świecie krążyłem myślami, układając swoje wyobrażenie o czasie, który płynnie przemijał. Woźnica zaczął rozmowę.
– Dokąd się wybieracie, Kawalerze?
Z uśmiechem na pół gwizdka odpowiedziałem na zadane mi pytanie:
– Aj, aj, idę w podróż mi nieznaną.
– Aa… Woźnica jechał przez polne przełaje.
Zmierzch docierał zenitu, zasłaniając wszystko swoim cieniem. Pod rozgwieżdżonym niebem spaliśmy, ogrzewając się przy ogniu. Sny kłębiły mi się w myślach. Zdążyłem wyśnić coś w rodzaju przelotu nad nieznanymi mi dotychczas pokładami energii, która władała moim ciałem podczas snu. Obudziwszy się z dziwnej sennej myśli, wstałem, uderzony promieniami słońca, które, zakryte chmurami, bledło swoim światłem. Ruszyliśmy dalej, nie tracąc czasu na zbędne przyjemności i podśpiewując sobie.
– He, hej, hej…
Droga była strasznie zabłocona. Koła wozu niemalże zatapiały się w gęstej mazi. W oddali zobaczyliśmy stojącą na drodze postać. Zbliżając się ku niej, zatrzymaliśmy się, pytając:
– Co robisz sama na tym grząskim terenie?
Patrzyła na nas swoimi ślepiami, wyłaniającymi się zza postrzępionej chusty.
– Nie umiesz mówić? Czy może jesteś głucha?
Zadawaliśmy dużo pytań, jednakże nie usłyszeliśmy odpowiedzi. Stała i patrzyła, tylko patrzyła. Nie mogliśmy dłużej czekać, powóz ruszył dalej. Po chwili usłyszeliśmy głos:
– Czekajcie! Zabiorę się z wami. To znaczy… Czy pozwolicie?
Woźnica odwrócił się, popatrzył na Panienkę, ironicznie się uśmiechając. Zeskoczył z wozu. Zbliżył się do niej i zamiast udzielić odpowiedzi… uderzył ją w twarz. Kawaler, widząc małe zajście, zszedł z wozu i podążył w stronę woźnicy. Na twarzy Kawalera rysowała się chęć odsieczy, a zarazem złość na tę nikczemną napaść. Zamachnął się, uderzając starca z siłą, która przewróciła go na błotnistą drogę. Umorusany i zakrwawiony woźnica splunął krwią na ziemię. Spojrzał na Kawalera i drgnął słowami:
– Wypieprzaj z mojego wozu i bierz tę swoją lalę.
Wstał i pobiegł do wozu, wyrzucając bagaż na drogę. Kawaler pomógł Panience wstać, po czym poszedł po swoje rzeczy. Otrząsnął z błota torbę, wołając Panienkę do wspólnej podróży.
Podczas podróży obojga wędrowców na twarzy Kawalera pojawił się smutek. Szlaki wśród górskich dolin, zwane przez ludzi Sennymi Jawami, wzbudzały zagubienie się we własnych odczynach życia. „To, co za tobą, zamknięte na klucz”. Pradawne przysłowie. W głowie Kawalera widniały słowa „Zagubienie to część mitu”.
– Głowa mnie boli od tego myślenia. Pora się wyłączyć, odpocząć. – Szepcząc sobie pod nosem, szedłem przed siebie, nie zważając na idącą obok mnie kobietę. Dwa księżyce szybko zachodziły, wraz z dwoma słońcami, które pojawiały się w zenicie. Tak, zagubieni, trafiliśmy w to samo miejsce, od którego zaczęliśmy. Miejsce, w którym się znajdowaliśmy, nie było tym samym. Porośnięte konarami drzew drogi zaznaczały swoje terytoria.
– Nicość, powiadam wam, nicość – westchnął Kawaler. – Nie ma jak ogniska rozpalić. Masakra! – Mówił sam do siebie, nie zauważając, że Panienka wszystko słyszy i po cichu spogląda na Kawalera. Niezdziwiona, rozglądała się za chrustem, ale niczego nie mogła dostrzec. Było jednak coś, co przykuło jej uwagę. Przechadzając się wokół Kawalera, zobaczyła małe patyczki. Zebrała je na kupkę, potem zrobiła stosik do ogniska, wyciągnęła zza pazuchy małą zapalniczkę, pstryknęła i ogień zaczął się tlić mocniej i mocniej.
– Siadajże i nie smuć się. Będzie dobrze!
Zaskoczony Kawaler nie wiedział, co powiedzieć, lecz wydobył krótkie zdanie z ust:
– Niezwykła z ciebie osoba, ale zastanawiam się, jak rozpaliłaś ogień. Hm… Pomyślałem – zastanawiające. Pozwól, że teraz coś zrobię. Jak przystało na mężczyznę, idę coś upolować w tym lesie.
Odwrócił się i poszedł w dowolną stronę, jaką sobie obrał. Długo nie wracał. Panienka zaczęła się martwić. Wokół ognia rozciągał się ogar znad bagien. Nie było nic widać. Tymczasem Kawaler świetnie się bawił. Trafił w dziwne miejsce, choć sam o tym nie wiedział. Sucha rzeka ze skałami. Nic ciekawego. Stał i rozglądał się. Księżyc ujawnił swe pełne oblicze. Puszczał światło na strony ziem, lecz przy takim świetle zaczęło się dziać coś nieoczekiwanego. Otóż sucha rzeka zamieniała się w pełną uroku, rwącą nurtem swoje brzegi, wraz ze skałami tworzył się wielki wodospad. Woda widniejąca w świetle księżyca odbijała srebrne kamyczki. Kawaler, zaskoczony i oniemiały, myślał, że się mu to zdaje. Spiesznie wrócił do Panienki. W powrotnej drodze ujrzał kątem oka małego zająca. Szybko się na niego zaczaił i upolował zwierzynę. Wrócił z nim do Panienki, zdjął z niego skórę, oprawił i usmażył. Pokroił jadło nożem na pół. Jedną część dał Panience, a drugą zostawił sobie. Najedzeni, zasnęli w krótkim czasie. Nazajutrz drogi Panienki i Kawalera się rozeszły. Oboje podążyli swoimi szlakami i już więcej się nie spotkali.
Kawaler trafił przez swoje życie najdalej, jak potrafił, lecz los niechybnie go potraktował. Posiadał wrodzony spokój i walecznie znosił dni, miesiące życia. Neutralność to jego broń. Kieruje się swoimi zasadami i przekonaniami. Nie obchodzą go konwenanse innych ludzi. Podąża za horyzont. Przed nim drogowskazy, które plądrują szlaki w nieoczekiwanym skutku drogi. Szlaki, którymi wędrował, zawiodły go nad wybrzeże, do starego od wieków portowego miasta Rock River. Poznawał w tym mieście ludzi, którzy obrali swoje życia jako grajkowie. Muzyka była dla nich tym, czego nie można było zobaczyć, ale usłyszeć. Mieszkańcy tego miasta nazywali muzykę „szumem fal”. Ktokolwiek ją usłyszał, zakochiwał się w grajkach, którzy wysnuwali swój odcień błękitu naprzeciw dźwiękowi zasłyszanemu ze starej gitary.
Zdumiewał go przeogromny port zwany przez piratów Marnage. Rządzili nim wyłącznie piraci. Dom, który był upijany rumem i licznym bójkami. Mieszkańcy Rock River chadzali do Marnage na własną odpowiedzialność. Zgryzota brała tych, których nie zaszczycono wejściem do portu. Z zemsty próbowali niszczyć statki. Jednym z nich miał być bowiem Slayer. Kapitan tego statku lubił pić rum w swojej kajucie, kochając się przy tym z sześcioma kobietami naraz. Uwielbiał bywać w ich towarzystwie. Nigdy się nie męczył. Snuły się o nim takie opowieści. Choć nie wiadomo, czy to prawda. Tutaj stawiam wielki znak zapytania.
Największą tajemnicę, jaką skrywał Kawaler, znała jedna osoba, którą szanował. Nosił tę osobę w sercu, by nikt nie mógł odkryć, kim naprawdę była. W Rock River mieszkał pewien uczestnik pewnego tajemniczego podejścia do życia. Niezbyt towarzyski, kochał swoją samotność. Nazywał się pan R. Nikogo nie interesowało, jak brzmi jego pełne imię. Miasto przyciągało swoim uniesieniem, aczkolwiek rzec można było zaliczyć jedną prostą wspólną drogę, która nigdy się nie skończyła. Kawaler długo tam nie zabawił. Znudziło mu się chadzanie po mieście, które nie ukrywało żadnej tajemnicy. Wyruszył razem ze świtem w głąb zacnego landu. Po kilkunastu dniach wędrówki postanowił odwiedzić swojego starego przyjaciela Falcona. Mieszkał w mieście Forgotten Hill. Oddalonego od wybrzeża jakieś 400 mil. Długa podróż Kawalera zakończyła swój obieg w Forgotten Hill. Postanowił zapuścić tam na jakiś czas korzenie. Między krętymi uliczkami Forgotten Hill znalazłem coś bardzo istotnego w moim życiu. Mój płaszcz sięgał mi do kolan i był z XIX wieku. Guziki metalowe, marynarskie, pagony, nie miał kieszeni po bokach. Zmieniło się to, kiedy przechodziłem koło pewnej karczmy Parchaty Koń. Odkryłem, że mam kieszenie po bokach tak samo zdobione złotym haftem. Chodząc, w zamyśleniu schowałem rękę do prawej kieszeni. W kieszeni był papier i coś napisane na nim. Rozłożyłem kartkę i przeczytałem. „Splamione dumą zakazane serca. Podkręcone loki dziewczyny, które płoną daremnym ogniem. Ziew ognia z paleniska. W uniesieniu doglądamy swoich ziem, które niegdyś zostały nam odebrane. Poniekąd wiem, iż nasza samotna wędrówka zaowocuje spokojem i harmonią. Pragnienie takiego stanu istnienia jest ważne i niezauważalne dla ludzi pokroju nieświadomych świata”. – Nic z tego nie rozumiem. Pomyślałem… Nie pamiętałem niczego z wcześniejszego życia, prócz mojej samotnej wędrówki. Schowałem ją do kieszeni i tamtego pamiętnego dnia nie czytałem już jej. Wspominałem, że odwiedziłem swojego przyjaciela Falcona. Powinienem dokończyć swoją treść wobec tego niezwykłego człowieka. Falcon to człowiek twardo stąpający po ziemi. Długowłosy z brodą typu na wikinga. Twarz małego chłopca, zaś oczy głębia ciemności. Marzenia Falcona niejednego by zabiły, z zazdrości oczywiście. Bardzo zajęty i zabiegany w życiu człowiek. Walczący o swój byt. Strasznie uparty. Ubierał się według swojego uznania do swojej twórczości. Dość niewysoki. Mieszkał na poprzedzielonych uliczkach, które rozdzierały się w pion. Otwierając drewniane wrota wielkiego domu. W tym ogromnym, nader przerażającym domu mieszkał wraz ze swoją piękną długowłosą blond Ilzemą. Niech tylko zacna garstka jego postaci roznieci waszą wyobraźnię. Tymczasem Kawaler nie pochodził z żadnej mieściny, wioski, kraju. Był znikąd. Nie potrafił zagrzewać długo miejsca. Nuda szybko mu doskwierała. Jednak przemyślał swoje postanowienia za i przeciw. Zdecydował zostać na dłużej w Forgotten Hill.