Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Anioły, demony, Piekło, Niebo, okrucieństwo, poświęcenie, pożądanie, poezja, szaleństwo, walka. Ale przede wszystkim miłość. Miłość przekraczająca granicę między życiem a śmiercią. Miłość, która niczego się nie boi. Miłość, która przed niczym się nie cofnie. To wszystko zmieściło się na 376 stronach Księżyców Jowisza Joanny Bober. To wszystko raz przeczytane, nie da się już nigdy zapomnieć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 435
Rok wydania: 2023
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
J.M.M. BOBER
KSIĘŻYCE
JOWISZA
Olsztyn 2023
Redakcja
Ewa Klimek
Korekta
Anna Witkowska
Projekt okładki
J.M.M. Bober
Liternictwo na okładce
Michalina Bober
Ilustracje
J.M.M. Bober
Zdjęcia
Mateusz Szklarski
Skład
Adam Kronhaus
Wersja EPUB
Katarzyna Krzan
Copyright © by J.M.M. Bober 2023
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Seqoja 2023
ISBN: 978-83-966809-3-8
Wydawnictwo Seqoja
ul. Żołnierska 11B/20, 10-558 Olsztyn
Yan znów zmienił pozycję. Teraz położył się na wznak. Już od dłuższego czasu rzucał się na posłaniu coraz bardziej zdenerwowany tym, że sen nie przychodził. Jeszcze raz zacisnął mocno powieki i starał się wyciszyć umysł. Jednak coś było nie w porządku. Zrobiło mu się duszno. Odrzucił koc i rozpiął sweter pod szyją. Poczuł, że ściany tego klaustrofobicznego pomieszczenia zaczynają na niego napierać. W jego pokoju o wymiarach dwa metry na dwa, w którym mieściły się jedynie przykrótki materac oraz metalowa szafa na robocze ubrania, zawsze czuł się jak w pułapce, jednak teraz ta pułapka ożyła i zdawało się, że zamierza go zmiażdżyć.
Rozłożył ręce i dotknął pokrytych rdzą zimnych metalowych ścian. Trwały na swoich miejscach, tak jak powinny. W półmroku widział nad sobą kable, przewody, rurki; niezidentyfikowana aparatura buczała. Wszystko było jak zawsze, jednak wrażenie zbliżania się ścian wciąż narastało. Czuł, jak zamykają się wokół niego coraz ciaśniej. Zaczynało mu brakować powietrza, oddech przyspieszył.
Na pewno coś z wentylacją. Zepsuła się! Zaraz się uduszę!
Usiadł przerażony, jednak powstrzymał się od wybiegnięcia na korytarz. Śmigiełko w wentylatorze obracało się – wyraźnie czuł powiew powietrza na twarzy.
To tylko atak paniki. To dzieje się tylko w mojej głowie.
Gdy tylko to ustalił, wiedział już, co ma robić – nie pierwszy raz to przeżywał. Szybko włączył lampkę i wbił wzrok w przyklejone do ściany zdjęcie.
Była na nim plaża. Słoneczny brzeg morza ze spienionymi falami i szarymi skałami w tle. Wdech i krok naprzód po ciepłym białym piasku, wydech i drugi krok.
Wytężył słuch i usłyszał uspokajający szum. Stopy lekko zapadały się w wilgotnym piasku. Fale napływały w nieustającym rytmie, były jak oddech. Wdech i wydech. Wdech i wydech.
Równymi krokami przemierzał plażę i się uspokajał. W końcu mógł wciągnąć głęboko powietrze, napełniając się nim aż po same koniuszki palców.
Zapach morskiej bryzy i rozgrzanych wodorostów przyprawił go o zawrót głowy. Uśmiechnął się i wystawił twarz do słońca…
*
Po ciężkiej nocy i całym dniu pracy w wąskich tunelach technicznych Bazy Yan był bardzo zmęczony. Dodatkowo przybiło go to, że znów nie udało mu się kupić tabletek „ułatwiających wiele spraw”, więc liczył się z tym, że ponownie czeka go trudna noc. Okazało się, że nie potrafi już bez nich funkcjonować.
Nie potrafi też przestać się bać. Lęk towarzyszył mu od przebudzenia aż do ponownego zaśnięcia. Bał się, że podczas pracy utknie na zawsze w ciemnych tunelach, zagubi się w pokręconych wnętrznościach Bazy. Siedząc w zatłoczonej stołówce, bał się ludzi, ich gwałtownych reakcji, gniewu, zniecierpliwienia. Starał się być niewidzialny, schodził wszystkim z drogi, bał się ich spojrzeń i gestów. Wreszcie, gdy już był pozornie bezpieczny w swoim azylu, bał się uduszenia przez ściany.
Wszędzie było ciasno, wąsko, gęsto. Nie można było wyciągnąć ręki, żeby na coś nie trafić. Nie można było się wyprostować. Nie można było zaczerpnąć powietrza pełną piersią. Czuł się ograniczony, zamknięty, zatrzaśnięty.
I było mu zimno. Cholernie zimno. Zawsze czuł przejmujący chłód, który wpełzał pod ubranie i przenikał do kości. Starał się przez cały czas mieć na sobie kilka warstw ubrań, jednak to nie zawsze się sprawdzało.
Właśnie teraz, leżąc już na materacu, dygotał z zimna. Zwinął się w kulkę, szczelnie owijając kocem. Wiecznie głodny, zmarznięty, niedospany, przepracowany…
Co go trzymało jeszcze przy życiu? Tabletki? A może ON?
Ten, który pojawiał się, kiedy chciał, brał, co chciał, i wychodził, kiedy chciał…
Gdy tylko pomyślał o nim, mimowolnie uniosły mu się kąciki ust.
Yan zawsze miał w pracy tak zwaną dzienną zmianę. On natomiast zawsze nocną. Ale jako ochroniarz czasami pracował w pobliżu sypialni Yana i mógł do niego zajść. Chłopak lubił te odwiedziny i każdej nocy czekał. Oczywiście najbardziej wtedy, gdy nie mógł zasnąć, gdy nie wziął tabletek, jak na przykład dziś.
Usłyszał stukot uderzających o siebie zębów. Potarł ręce, a potem zaczął w nie chuchać.
– Ja-ak mi je-est ku-rew-sko zi-im-no – poinformował rzeczywistość.
Może mam gorączkę?
Zdecydował się na desperacki krok. Odrzucił koc, szybko sięgnął do szafy po jeszcze jeden sweter. Założył go i z powrotem owinął się szczelnie kocem.
Draniu! Przyjdź! Teraz. Teraz albo nigdy. Kurwa! Nigdy cię nie ma, gdy cię potrzebuję. Jeżeli dziś znów się nie zjawisz, zdechnę tu i już nie wstanę z tego wyra.
Ucieszyła go ta myśl. Oczami wyobraźni widział już, jak Drań wchodzi, odchyla koc i znajduje jego zwłoki.
Dostałby nauczkę.
Roztarł zimne jak lód ręce, a potem włożył je pod pachy.
A może tak naprawdę Drań nie istnieje? Może ja nie istnieję? Tylko to sobie wymyśliłem?
Zamknął oczy i poczuł, że kręci mu się w głowie. Było to wyjątkowo przyjemne. Jakby unosił się w wielkim, bezgranicznym praoceanie. Falował wraz z nim. W górę i w dół. Jak na huśtawce. Przypomniało mu się uczucie, gdy huśtawka opadała, a w brzuchu robiło się tak przyjemnie. Frywolna nieważkość. I jeszcze to pragnienie, aby huśtać się coraz wyżej i mocniej – aby odlecieć.
Dłużej już nie wytrzymam. Nie mam sił…
Doskonale wiedział, jak może to zakończyć. I z każdym dniem coraz bardziej oswajał tę myśl. Im częściej o tym myślał, tym większy czuł spokój. Był gotowy na śmierć, a nawet do niej tęsknił. Widział ją jako jedyną możliwość ucieczki z Bazy, jako upragnione wyzwolenie.
Nagle zamarł. Usłyszał kroki. Serce zabiło mu żywiej. Wstrzymał oddech.
Nasłuchiwał.
Ktoś był tuż za drzwiami. Nie zwolnił jednak kroku.
To nie on.
Kroki zaczęły się oddalać.
Draniu! Masz teraz przyjść i dać mi powód do życia!
Kopnął ze złością w ścianę.
– Kurwa!
Jeszcze długo w noc nasłuchiwał, aż w końcu spłynęła na niego łaska snu.
Kiedy wracał z pracy, wreszcie udało mu się kupić dwie czerwone tabletki. Hura! W dodatku towar z wyższej półki. Był tak niecierpliwy, że zanim jeszcze dotarł do swojej klitki, już je połknął. Lekko się zatoczył, ale raczej ze zmęczenia. Nie rozglądając się na boki, szedł słabo oświetlonym korytarzem, coraz bardziej ciesząc się, że zaraz zwali się na materac i będzie mu w końcu dobrze. Będzie mu bosko. Zacierał ręce trochę z zimna, a trochę z ekscytacji. Szybkim, pewnym krokiem zmierzał do swojego celu. A może celi?
Raczej krypty.
Uśmiechnął się szeroko na to nowe określenie swojego pokoju i zaczął rozwijać myśl.
A może jesteśmy tylko trupami zagrzebanymi w którymś kręgu piekieł? Powtarzającymi za karę w nieskończoność ten sam dzień? Utrzymującymi w ten sposób przy życiu jakąś diabelską machinę?
Znów się zatoczył. Był już blisko. Jeszcze parę kroków i oparł się ciężko o swoje drzwi. Chwilę mocował się z klamką. Wreszcie otworzył je i runął na posłanie.
Był w raju. Zewsząd otaczała go bezkresna przestrzeń, wiał ciepły, wonny wiatr. Przepływał mu między palcami, głaskał plecy, bawił się włosami.
Gdy się zaśmiał, głos rozchodził się swobodnie, nieograniczenie, dając mu dodatkowe poczucie ogromnej przestrzeni. Kolory dźwięczały mu w głowie różnymi tonami. Czerwień wysoko, a żółć nisko. Brał je w ręce i nacierał nimi ciało. Im dłużej to robił, tym był lżejszy. Aż zaczął dryfować w jakichś obcych przestrzeniach jako bezcielesny byt, jako mgła, nieistotny pył, nigdy tak naprawdę nieistniejący…
*
W środku nocy otworzyły się drzwi. Ktoś wszedł cicho, nie zapalając światła. Poruszając się przy słabym świetle nocnej lampki, doskonale znając drogę, szybko wsunął się pod koc. Przytulił się mocno do pleców Yana. Zanurzył nos w jego włosach i zaciągnął się z lubością jego zapachem. Przez chwilę napawał się bliskością. Dmuchnął mu w szyję. Nie było żadnej reakcji. Przewrócił go delikatnie na plecy i przyglądał się z uwagą. Nie chciał go budzić gwałtownie. Zaczął palcem głaskać jego brwi, potem przejechał po grzbiecie nosa i rozchylił mu powoli wargi. Po chwili gwałtownie pochylił się i go pocałował. Jednocześnie wsunął rękę pod warstwy ubrań i zaczął go pieścić.
Yan nie reagował. Spał jak zabity.
– Bachorze! Co z tobą? Obudź się! – Wziął jego twarz w obie dłonie i patrzył na niego z niepokojem.
Yan miał błogi wyraz twarzy, wydawał się taki kruchy, delikatny, eteryczny. Jakby był na granicy życia i czegoś tam, co życiem nie jest.
– Coś ty wziął?
Potrząsnął nim. Raz i jeszcze raz, wszystko na nic.
Yan już przy pierwszym jego dotyku wrócił do swego ciała. Wszystko czuł i słyszał, ale nie był w stanie się poruszyć.
Krzyczał w środku: Nie przestawaj! Mnie! Dotykać! – ale nie mógł nawet podnieść powieki.
Tylko nie odchodź! Zaraz się obudzę. Zaraz będę z tobą. Poczekaj.
Drań gładził go po włosach, pocałował w czoło.
Daj mi czas! Nie idź! – Yan wołał z jakiegoś dalekiego brzegu.
Nocny gość podniósł się, opatulił go szczelnie kocem, jeszcze chwilę stał bez ruchu i po prostu wyszedł.
Ranek był okrutny dla Yana. Bolała go mocno głowa, ręce i nogi były sztywne. Poruszał palcami, ale nie miał w nich czucia. Próbował je rozmasować, pobudzić w nich krążenie, ale na próżno. Wzruszył ramionami.
Jebać to.
Jeszcze wczoraj wieczorem był przekonany, że będzie miał wolny dzień, ale przed chwilą otrzymał powiadomienie o awarii, co oznaczało, że w trybie natychmiastowym musiał stawić się w pracy. Awarie ostatnio były coraz częstsze. Szczególnie szybko trzeba było reagować w przypadku usterki systemów powietrznych. Odruchowo spojrzał na leniwie obracający się wirnik wentylatora. Jego źródło życia. Z trudem włożył robocze ciuchy. Dużo czasu zajęło mu zapięcie guzików i zasznurowanie butów.
Kurwa! – wściekał się na swoje sztywne palce. W końcu naciągnął mocno czapkę i wyszedł.
Potykając się, ruszył ponurymi korytarzami. Znowu musiał ratować rozsypującą się Bazę. Przez chwilę zastanawiał się nad tym, po co w ogóle ratować coś tak nieszczęsnego, ale naprawdę nie miał sił szukać na to odpowiedzi. Głowa mu pękała.
Jest jak jest. Po co to roztrząsać?
Na miejscu dowiedział się, że czeka go robota w najstarszej części Bazy. Kanały grożą tam zawaleniem, często brakuje w nich powietrza, a temperatura spada poniżej zera.
Gdy pracował w takich wyjątkowo klaustrofobicznych miejscach, wiedział, że atak paniki może go zabić. Yan był najdrobniejszy z całej ekipy remontowej, w związku z czym właśnie jego wysyłano do pracy w najwęższych szybach. Nienawidził tej roboty.
Kiedy sprawdzał kolejne zawory, leżąc na brzuchu wśród rur czy kabli dostarczających do Bazy powietrze, wodę lub prąd, nie mogąc wziąć głębszego oddechu, ponieważ nie było na to miejsca, nagle ogarnęła go przerażającą samotność.
Miał takie wrażenie, jakby połknął go jakiś potwór, a on utknął w jego trzewiach. Czuł, że nikt nigdy go tu nie znajdzie. Nikt nie ocali, bo nikt o nim nie wie. Bezwartościowy śmieć. Odpad. Zadra w ciele konającego olbrzyma. Był sam w całym wszechświecie. Aż zachłysnął się tym smutkiem i łzy napłynęły mu oczu. Wtedy odruchowo, jak tonący łapiący ostatni oddech nad taflą wody, powędrował do myślami do jedynej osoby, która dała mu odrobinę ciepła. Sama myśl o tym, że ktoś taki istnieje – i być może teraz o nim myśli – ogromnie go pocieszyła.
Udało mu się skończyć naprawę przed planowanym czasem. Po prysznicu i włożeniu czystych rzeczy Yan skierował się do innej części Bazy niż ta, w której mieszkał. Postanowił znaleźć Drania.
Drań jako członek Milicji Bazowej mieszkał na terenie koszar. Ta część Bazy była mało znana Yanowi. Nie lubił pytać o drogę, więc osiągnięcie celu zajęło mu sporo czasu.
Gdy już bardzo zmęczony dotarł pod bramę koszar, okazało się, że wejście jest możliwe tylko z przepustką. Zakładał, że może tak być, jednak mimo to poczuł wielki zawód.
Stał z rękami w kieszeniach, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Nie wiedział, co ma zrobić. Nie lubił o nic prosić. Nie lubił rozmawiać z ludźmi. Zastanawiał się, czy podjąć wysiłek i ponegocjować z wartownikiem, czy po prostu odejść. Gdy zdecydował się jednak odpuścić i zaczął się odwracać, wartownik go zagadnął.
– Kogo szukasz?
Widocznie ktoś coś przeoczył i los uśmiechnął się do Yana. Wartownik nie tylko go wpuścił, ale i wytłumaczył mu, jak dojść do pokoju Drania. Yan ruszył szybkim krokiem, lekko zgarbiony, całym sobą pokazując innym, aby zostawili go w spokoju, bo nie jest wart ich uwagi. Był drobny i ładny, dlatego często stawał się ofiarą czyjeś frustracji. Wciąż przyspieszał kroku, radość ze zbliżającego się spotkania dodawała mu skrzydeł. Oczami wyobraźni widział zdziwioną minę Drania.
Schody przeskakiwał po dwa stopnie. Udało mu się minąć bezkonfliktowo grupę ludzi grających w karty w hallu, podbiegł kilka metrów korytarzem i już był na miejscu.
Rzucił okiem na numer pokoju i bez pukania otworzył szeroko drzwi. Stanął w progu i omiótł niecierpliwym spojrzeniem całe pomieszczenie. Było w nim na tyle jasno, że od razu dojrzał łóżko, a w nim wtulone w siebie dwie osoby. Zbladł, krew odpłynęła mu z głowy, a serce zmyliło rytm. Zachwiał się, oparł o framugę. Wycofał się powoli, cicho zamykając za sobą drzwi. Zrobił jeszcze parę kroków, nogi miał jak z waty. Musiał usiąść na podłodze.
Chociaż chciał jak najszybciej stamtąd uciec, nie miał na to sił. Zapiekły go kąciki oczu.
To nic. To nic. Nikt nic nikomu nie obiecywał. Tu tak się żyje. Każdy radzi sobie, jak potrafi. Każdy szuka pocieszenia…
Z takimi i podobnymi myślami kołującymi mu w głowie Yan wreszcie wstał i chwiejnym krokiem wyszedł z koszar.
Wartownik przez chwilę patrzył za nim, po czym podszedł do telefonu.
*
Yan podjął decyzję. W przewrotny sposób los rzeczywiście był dla niego łaskawy. Nie tego oczekiwał, ale dostał w końcu to, czego pragnął: wewnętrzne przyzwolenie na to, by odejść.
On kogoś ma. Nie zostanie tu sam.
Szedł wyprostowany, uśmiechając się lekko. Po raz pierwszy patrzył w twarze mijanych ludzi. Szukał ich wzroku, ale teraz to oni uciekali od niego spojrzeniami. Wokół Yana pojawiła się specyficzna aura. Aura ludzi idących na zatracenie.
On był już poza zasięgiem Bazy. Już go nie więziła, nie mieszała mu w głowie. Czuł się wreszcie wolny i pewny swojego wyboru. Znał drogę do Wyjścia. W miarę zbliżania się do niego korytarze pustoszały, aż w końcu szedł nimi zupełnie sam. Słyszał tylko odgłos swoich kroków. Może mu się tylko zdawało, ale było coraz cieplej i jaśniej. W Bazie nie było okien, w związku z tym nie istniały dni i noce. Istniało tylko sztuczne oświetlenie.
Po co by mieli oświetlać porzuconą część? Wygląda to wręcz zapraszająco. Szeroka, wygodna droga do nicości…
Yan wiedział, że na zewnątrz Bazy znajduje się zabójcze dla człowieka środowisko. Nie było tam życia. Ale nigdy nie zastanawiał się, co to konkretnie oznacza, co naprawdę otacza Bazę.
Może przestrzeń kosmiczna?
Zdziwił się trochę, że tego nie wie. Że nigdy się nad tym nie zastanawiał. Nagle wydało mu się to nielogiczne. Znów miał ten dziwny brak czucia w kończynach. Gdy chciał chwilę odpocząć, zobaczył wyłaniające się zza zakrętu drzwi śluzy.
Oczywiście, że trochę się bał. Zimna i bólu.
Nie wiedział, czy będzie długo cierpiał. Jednak przede wszystkim był podekscytowany jak dziecko przed długo oczekiwaną wycieczką. Nie myślał już o Draniu, o Bazie, o sensie jej istnienia. Był zaintrygowany tym, co go czeka.
Podniósł rękę, położył ją delikatnie na przycisku otwierającym śluzę i z całej siły, bez wahania nacisnął go.
*
– Halo? Słuchaj, był tu przed chwilą ten twój dzieciak. Znalazł cię? Skierowałem go do twojego pokoju. Pytam, bo wybiegł stąd jak szalony. Czy coś jest nie tak?
– Nie spałem dziś w swoim pokoju… Kurwa!
Drań poczuł, jakby go ktoś oblał lodowatą wodą. Wiedział, że każda sekunda się liczy. Wiedział, co może się stać. Znał dobrze Bachora. Tak długo zbierał się na odwagę, a teraz dostał potężny impuls do działania. Zobaczył w jego łóżku parę uprawiającą seks i był przekonany, że został zdradzony. Musiał poczuć się zdruzgotany i… wolny? Zwolniony z jakiegoś wymyślonego obowiązku wspierania go.
Śluza! Podąża do śluzy.
Gdy przebiegał obok kumpla stojącego na warcie, krzyknął:
– Ekipa reanimacyjna do śluzy!
Biegł, rozpychając ludzi, drąc się, aby schodzili mu z drogi. Biegł z lękiem w oczach, z palącym bólem w płucach, potykając się na nierównościach, obijając na zakrętach o ściany, dysząc ciężko, aż dopadł zamykających się wrót śluzy. Włożył między nie stopę. Naparł ciałem, aż pomału, z oporem, rozsunęły się.
Gdy tylko przekroczył śluzę, zobaczył Yana. Chłopak stał tyłem do niego, oddalony o parę kroków. Drań wyciągnął rękę, chcąc go złapać, i krzyknął:
– Wracaj!
Yan drgnął i zaczął powoli, z ociąganiem się odwracać.
W tej samej chwili coś gwałtownie chwyciło go i ścisnęło, jakby jakaś ogromna dłoń zamknęła się wokół niego. Nie zdążył zareagować, a już grunt zaczął umykać mu spod stóp. Był gdzieś wciągany, porywany. Jakaś potężna siła nieubłaganie odciągała go coraz dalej od Bazy. Zaczął się wyrywać. Stawiał opór, ale żelazny uścisk nie dawał mu żadnych szans na ucieczkę, a strach odebrał głos. Patrzył tylko na oddalającego się Drania, widział jego szeroko otwarte oczy, rozchylone usta, dłoń wyciągniętą w powietrzu.
Świat z oknami
Najpierw usłyszał jakiś szmer, ruch, czyjś oddech. Ktoś się cicho wokół niego krzątał.
Yan spróbował otworzyć oczy.
Oślepiające światło!
Zrezygnował z tego pomysłu. Zapach lekarstw, środków odkażających, czystości. Pikanie aparatury. Otaczały go miękkość, szelest pościeli. I było mu ciepło! Spróbował poruszyć ręką. Nie mógł jej podnieść, ale dał radę zgiąć palce. Z trudem obrócił głowę na bok i odrobinę rozchylił powieki. Patrzył przez rzęsy.
Zobaczył… okno?
OKNO!
Okno z całym światem za nim. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Ktoś chwycił go za rękę.
– Obudziłeś się?! Wreszcie! Boże!
Obudziłem się? Jestem w świecie z oknami, w świecie bez Bazy. To był tylko sen. To był tylko jebany koszmar. Jestem, żyję.
Wypełniła go aż po brzegi ogromna fala ulgi. Już serce miało mu z radości zatańczyć w piersiach, gdy coś sobie uświadomił.
Obudziłem się w świecie bez Drania?
Zacisnął mocno oczy, wpatrywał się zachłannie w ciemność pod powiekami, jakby chciał tam zobaczyć znajome korytarze, wejście do Bazy i stojącego w nim Drania. Łzy potoczyły mu się po policzkach.
Nie ma powrotu. Nie ma już Bazy. Nie ma Drania.
Poczuł dziwnie znajomy ból rozstania.
Światło, a potem przeszywający ból gałek ocznych.
Ktoś krzyknął:
– Zasłońcie okna!
Krzyk długo wibruje mu w uszach, a potem głośnym echem odbija się kilkakrotnie pod czaszką. Ktoś zgina mu ręce, masuje nogi. Tępy ból stawów i piekący ból mięśni. Oszołomienie i dezorientacja. Ktoś wchodzi, coś mówi, dotyka delikatnie czymś chłodnym jego ust, to łyżka, ach, chcą go nakarmić. Nie potrafi tego przełknąć. Krztusi się i kaszle. Podają mu wodę. Udaje mu się przełknąć, ale znów musi odkaszlnąć i woda trafia do nosa.
Oszołomienie i dezorientacja.
Ktoś go myje, przebiera, pomaga usiąść. Bolą go kości, najbardziej kręgosłup i szczęka. Jego ciało nie chce się przebudzić, reaguje bólem przy każdym poruszeniu.
Zostawcie mnie w spokoju!
Znów masaże, badania, prześwietlenia.
Gdzieś go wożą jasno oświetlonymi korytarzami.
Zaraz? Korytarze? Myśl ulatuje.
– Jak się dziś czujesz?
– Pilnujcie, by okna były cały czas zasłonięte! Pacjent cierpi na światłowstręt.
– Żeby odzyskać siły, musisz więcej jeść.
– Pij wodę, łykaj witaminy.
Zawroty głowy. Oszołomienie i dezorientacja.
– Jesteś już bezpieczny. Wreszcie się obudziłeś. Przez jedenaście miesięcy byłeś w śpiączce. To istny cud, że ci się udało.
Gdzie ja jestem?
– Musisz ćwiczyć. Jedz. Pij. Przełknij lekarstwo. Widzisz, już jest lepiej.
Jasno i ciemno. Gdy jest jasno, jest rwetes i zamieszanie, gdy jest ciemno, jest spokój.
To dzień i noc. Jakie to niesamowite!To co się stało? Czy ktoś może mi to wyjaśnić?
*
Yan siedział na brzegu dużego fotela. Siedział sztywno, spięty, z lekko opuszczoną głową. Okna w pokoju były zasłonięte grubymi kotarami, dzięki czemu panował w nim przyjemny półmrok.
Patrzył na swoje dłonie. Były bardzo chude, blade, na wierzchu miały sińce – pozostałość po wkłuciach kroplówek. Po chwili przeniósł wzrok na puszysty dywan. Jego długi włos kojarzył mu się z czymś, ale nie mógł sobie przypomnieć z czym. Trochę dalej zobaczył noski brązowych butów; wycofał się i znów skupił wzrok na swoich dłoniach.
Naprzeciwko Yana siedziała jego psychiatra. Nigdy na nią nie patrzył, to znaczy czasem zerkał na buty, nogi albo ręce, ale nigdy w twarz.
Miała miły, ciepły, niski głos. Nigdy go nie podnosiła. Była cierpliwa. Nie śpieszyła się.
Yan czuł bijącą od niej życzliwość i sympatię. To było bardzo miłe. Chciał zrobić wszystko, by dalej tak się do niego odnosiła. Dlatego denerwował się podczas tych spotkań. Miał uzasadnione podejrzenia, że z jego psychiką jest bardzo źle. Wiedział, że jest oceniany, badany, analizowany. Bardzo nie chciał zawieść tej kobiety. Bał się ją rozczarować. Bał się tego, że się okaże tak mocno popieprzony, że nawet ona nie będzie mogła mu pomóc.
Wybudził się ze śpiączki trzy miesiące temu. Fizycznie czuł się nieźle. Chodził już samodzielnie, chociaż zawsze blisko ścian, by w razie potrzeby móc się przytrzymać.
Starał się ćwiczyć. Sumiennie uczestniczył w zajęciach rehabilitacyjnych na sali gimnastycznej i na basenie. Kondycję miał jeszcze słabą i szybko się męczył, ale widać było postęp. Nad tym procesem miał jakąś kontrolę.
Natomiast nad tym, co się działo w jego głowie – żadnej.
Cierpiał na agorafobię. Otwarta przestrzeń wywoływała u niego silne zawroty głowy i wymioty, tracił równowagę, opanowywał go irracjonalny strach. Czasami przytrafiało mu się to po wejściu do większego pomieszczenia. Zdarzyło mu się przez pół godziny próbować wejść do sali gimnastycznej. Gdy wreszcie zmusił się i wszedł, sufit stał się podłogą i nie dało się po nim chodzić.
Wciąż też nie znosił światła. Nosił okulary przeciwsłoneczne, ale mimo to i tak na koniec dnia czuł piasek pod powiekami. Najchętniej siedziałby cały dzień gdzieś w ciemnym kącie, schowany pod kocem. Im mniej światła i świata, tym lepiej. Mógłby sobie zrobić z tego zdania napis na koszulce.
Noc przynosiła ulgę. Ale nie przynosiła snu. Tak jakby wykorzystał cały jego zasób podczas śpiączki. Leżał więc i wsłuchiwał się w siebie. A w środku miał przeogromny smutek. Nie znał jego przyczyny i nie doszukiwał się jej. Po prostu czekał, aż mu się objawi.
Jacyś obcy ludzie odwiedzali go w szpitalu i przynosili różne rzeczy. Było to najczęściej coś do jedzenia, owoce lub słodycze. Nic mu nie smakowało, ale jadł – chyba z poczucia wdzięczności, ale sam do końca nie wiedział. Zdarzały się też gazety, kolorowe czasopisma, nawet książki. Nie interesował się nimi. Jednak pewnego poranka jego wzrok przyciągnęło zdjęcie z pierwszej strony gazety i chciał przeczytać zamieszczony pod nim artykuł. Z coraz większym zdziwieniem patrzył na tekst, przecierał oczy, mrugał, przybliżał i oddalał gazetę, ale nie potrafił tego odczytać. Litery nie łączyły się w słowa. Znał alfabet, ale na tym jego umiejętności się kończyły. Czytać nie umiał.
Ktoś wpadł na pomysł udostępnienia mu telewizora. Zamontowano go na ścianie dokładnie naprzeciwko jego łóżka, licząc na to, że telewizja będzie dla niego rozrywką i źródłem wiedzy o świecie.
Jednak to dopiero był koszmar!
Obrazy w telewizorze zmieniały się za szybko. Pomimo ciemnych okularów bolały go oczy, raziła jasność ekranu. Nie nadążał też za wątkiem wypowiedzi spikerki, jakby jego mózg pracował na zupełnie innych, zwolnionych obrotach. Następna porażka.
Jednak gdy pewnego dnia dostał słuchawki i urządzenie do odtwarzania muzyki, okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Już się z nimi nie rozstawał. Z błyszczącymi oczami, z wypiekami na twarzy odkrywał muzykę, jej różne oblicza. Zachwycał się śpiewem chórów, zadziwiał go jazz, porywał rock. Wszystko to było dla niego zupełnie nowe, ekscytujące, zapraszało do dalekich podróży na nieznane lądy. Zamykał się w sobie i szybował wraz z melodią, podążał za głosem wokalisty czy wokalistki, chłonąc całym sobą ich emocje.
Jednak nie mógł tylko siedzieć i słuchać. Ludzie, którzy przychodzili do szpitala, by troszczyć się o niego…
Kim oni, kurwa, są? To moje rodzeństwo? Przyjaciele? Koledzy?
Przypominali mu o zażywaniu lekarstw, o przebieraniu się w czystą bieliznę, o jedzeniu, o myciu się. Prosili go, by ściągał słuchawki i odpowiadał na ich banalne pytania. Wyprowadzali go na spacer po korytarzu, prowadzili na terapię, masaże, basen.
– Twój umysł po tak długim okresie niefunkcjonowania wraca pomału do normalności. Twoja agorafobia, brak skupienia, uczucie zawieszenia, depresja… To wszystko cena powrotu do rzeczywistości. Pomogę ci w tym procesie. Yan. Słyszysz mnie? – Głos psychiatry wybudził go z zamyślenia.
To, co właśnie usłyszał, miał już przerobione. Ułożył to sobie w głowie. Jedenaście miesięcy bycia warzywem poczyniło spustoszenia w jego ciele i psychice. Potrzebował czasu na całkowity powrót do zdrowia. Zaakceptował już ten stan rzeczy.
Tylko skąd ten trawiący mnie smutek? Poczucie straty?
Dostał i na to odpowiedź.
Być może to reakcja obronna jego organizmu. Tak mózg próbuje sobie radzić z szokiem, jakim jest przebudzenie. Po trochu dawkuje mu powrót wspomnień, w ten sposób chroni go przed obłędem. Potrzeba czasu. Ma czekać, być cierpliwy, nie oczekiwać zbyt wiele.
Jednak tak naprawdę wciąż żadne wspomnienie nie wróciło, a zagubienie wzrastało.
– Yan! Myślę, że mógłbyś już spróbować żyć poza szpitalem. Będziemy dalej się spotykać na sesjach. Będę cię wspierać. Będziesz dalej otoczony opieką. Masz kilku oddanych wolontariuszy, którzy dalej będą ci pomagać. Teraz organizują ci mieszkanie. W ciągu paru dni podpiszą umowę najmu. Dużo osób trzyma za ciebie kciuki. Co ty na to? Spróbujesz?
Tak naprawdę nie miało dla niego znaczenia, gdzie będzie przebywał, byleby tam nie było okien i żeby dano mu spokój.
– Yan?
– Hm?
– Spróbujesz?
– Dobrze.
– Cieszę się. – Lekarka, sądząc po głosie, rzeczywiście była zadowolona. – Powiedz mi, proszę, czy miałeś ostatnio jakiś sen? Możesz mi go opowiedzieć?
Yan myślał o opuszczeniu szpitala i życiu w wynajętym mieszkaniu. Zastanawiał się, czy go to cieszy.
Wtedy przyszło mu do głowy zaskakujące pytanie. Zdziwił się, że nigdy wcześniej o tym nie pomyślał: Co z moim życiem przed śpiączką? Mam tylko jedenaście miesięcy wyciętych z życiorysu. Chyba miałem przedtem jakieś życie? Rodzinę? Znajomych? Dom?
Poruszył się niespokojnie w fotelu. Myślenie o życiu sprzed śpiączki, a raczej o jego braku, było bardzo niepokojące. Poczuł, jak spociły mu się dłonie, i szybko wytarł je w spodnie. Gdzieś głęboko w brzuchu przebudził się lodowaty strach i zaczął podchodzić do gardła.
Jego ciało i podświadomość krzyczały: Nie szukaj odpowiedzi na te pytania!
– Co się dzieje? – Kobieta, która bacznie go obserwowała, od razu zauważyła zmianę w jego zachowaniu.
Yan nerwowo tarł dłońmi o kolana, oddech mu przyspieszył.
Muszę się uspokoić. Wdech i wydech.
Mimo że usilnie starał się spowolnić oddech, serce mu wciąż przyspieszało, tętno dudniło w skroniach. Złapał się za klatkę piersiową. Miał wrażenie, jakby ktoś mu na niej usiadł. Psychiatra coś mówiła, ale on nie mógł jej usłyszeć, słyszał tylko łomot krwi w swoich tętnicach. Wreszcie poczuł ukłucie. Dostał zbawienny zastrzyk.
To nie krew tak szumi, to morze. Fale łagodnie przelewają się jedna za drugą, a ta siódma jest zawsze największa…
Opadł rozluźniony na fotel. Wyciągnął nogi.
– Nie sypiam, więc nie mam snów – powiedział wolno, cedząc każdy wyraz. Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł, więc dodał: – A tak bardzo chciałbym je mieć.
– Przepiszę ci mocniejsze tabletki na sen.
Tak! Tabletki to bardzo dobry pomysł.
Pani psychiatra połknęła haczyk. Ucieszył się ze swojego małego zwycięstwa.
Włożył słuchawki do uszu, wcisnął „play”. W tym samym momencie Grace zaśpiewała mu: „Pamiętaj, co powiedział suseł. Nakarm swoją głowę. Nakarm swoją głowę”2*.
Odchylił mocno głowę, opierając ją o zagłówek. Wtedy kątem oka zobaczył coś, co wydało mu się dziwne. Lekarka szybkim, ukradkowym ruchem ocierała łzy.
– Możesz już ściągnąć opaskę.
Yan posłusznie to zrobił.
Właśnie weszli do nowego mieszkania, które wcześniej zostało odpowiednio przygotowane na jego przybycie. Okna były szczelnie zasłonięte, lodówka zawierała zapasy na kilka dni, nad łóżkiem zawieszono materiał tworzący namiot. Przypadł mu do gustu ten pomysł z ukrytym łóżkiem. Z trudem opanował chęć natychmiastowego schowania się tam.
Całą drogę ze szpitala do nowego domu przebył z opaską na oczach i ze słuchawkami na uszach. Mimo to podróż dużo go kosztowała. Stresował się opuszczeniem znanego miejsca i rozpoczęciem samodzielnego życia.
Był spocony i zmęczony. Instynktownie, niczym jakieś dzikie zwierzę, szukał jamy, by się w niej schować i dojść do równowagi. Zasłonięte łóżko nadawało się do tego idealnie.
– Będziemy dzwonić i wpadać. Zobacz, tu masz jedzenie. – Wolontariuszka otworzyła lodówkę. – Wystarczy odgrzać w mikrofali. Pamiętaj o posiłkach i o myciu się. Tu ci zostawiam rozpiskę, o której godzinie co masz zrobić i jakie leki zażyć. W szafie masz zapas czystych ciuchów na tydzień. Sam nie rób prania.
Yan rzucił okiem na kartkę. Rozpiska miała formę komiksu. Ktoś pamiętał, że ma trudności z czytaniem. Poczuł, że powinien coś powiedzieć, podziękować. Zwłaszcza że został przytulony.
– Martwimy się o ciebie. Tak mało mówisz. Nie wiem, jak się czujesz, czego potrzebujesz. – Wolontariuszce zadrżał głos.
– Jest OK – odpowiedział szybko. Może zbyt szybko i automatycznie. Ale bardzo chciał już być sam.
Dziewczyna odchyliła się, by przyjrzeć się jego twarzy. Po chwili uśmiechnęła się. Liczyła na więcej słów. Ale i tak była zadowolona. Doczekała się interakcji. Pokręciła się jeszcze chwilę po mieszkaniu. Zrobiła Yanowi herbatę i kanapki. On w tym czasie siedział sztywno przy kuchennym stole i obserwował jej krzątaninę. Podsunęła mu talerz. Wypił łyk herbaty, zmusił się do przełknięcia kęsa kanapki, odsunął kubek i talerz.
Dziewczyna przystanęła w progu, patrząc na niego z nieukrywaną troską, a on wreszcie pozwolił sobie ruszyć w stronę łóżka. Widziała, jak siada na nim i chowa się za zasłoną. Westchnęła cicho.
– Będę się zbierać. Czy potrzebujesz jeszcze czegoś?
Słyszała, jak układa się na łóżku, poprawia materiał, by szczelnie go zasłaniał.
– Nie martw się – powiedział głośno i wyraźnie to, co chciała usłyszeć. – Dam radę.
Zwinął się w kłębek. Wreszcie był sam w bezpiecznym miejscu.
Chcę sobie przypomnieć…
Wciąż, każdego dnia i każdej nocy, towarzyszyło mu przeczucie, że zapomniał o czymś bardzo ważnym, że stracił bezpowrotnie coś istotnego. Było jak drzazga, której nie można usunąć. Przy każdym dotyku bolało i nie dawał rady przejść nad tym do porządku dziennego.
Będę myślał, drążył, drylował swój mózg. Muszę to sobie przypomnieć.
Zakrył się mocniej kołdrą, wtulił twarz w poduszkę. Jego serce zatapiał smutek. Żałoba. Nawet jeśli sobie przypomnę, czy to mi go zwróci?
Odetchnął głęboko. A więc to był „on”!
Nagle poczuł czyjąś obecność, tuż za sobą. Ktoś leżał za jego plecami!
To doznanie, takie znajome, wywołało motyle w brzuchu. Uśmiechnął się szeroko.
A więc w końcu przyszedłeś!
Powoli się odwrócił. Spojrzał na łóżko za sobą. Było puste.
Kurwa! Skąd ta myśl? Skąd ta radość? Kogo się spodziewałem? Naprawdę oszalałem, jestem jebanym wariatem, mój umysł to sito… albo roztrzaskane naczynie… Wszystko się przeze mnie przelewa, nie mam nic, niczego nie mogę utrzymać, nic nie pamiętam, myśli mi wciąż uciekają, nie wiem, czego chcę, kim jestem, co lubię. Jakbym był niczym. Pomyłką. Nieistotnością. Myślę, że powinienem…
Bał się dokończyć tę myśl. Zwinął się w małą kulkę. Leżał tak, aż przypomniał sobie o tabletkach. Miał je w kieszeni kurtki wiszącej na krześle przy łóżku. Wyciągnął po nie rękę. Nawet w otaczającym go mroku mógł zobaczyć, że na etykiecie czerwonym markerem była napisana cyfra dwa z wykrzyknikiem. Przypomniał sobie, co mówiła psychiatra: „Maksymalnie dwie tabletki na noc!”.
Po krótkim namyśle połknął pięć. A po chwili jeszcze dwie. Tak na wszelki wypadek, żeby na pewno się udało.
Oby!
I udając sam przed sobą, że tego nie robi, połknął jeszcze kilka.
*
Najpierw wszystko ucichło. Nie słyszał szumu ulicy, odgłosów domu.
Potem łóżko, na którym leżał, poruszyło się i zakołysało. Świat zwolnił. Poczuł, że spada, a raczej opada, łagodnie jak liść, jak nasionko dmuchawca, w zwolnionym tempie. Rozłożył ręce i nogi, był taki lekki, przezroczysty – to było przyjemne, trochę jak bujanie w hamaku. Coraz niżej i niżej, coraz wolniej i wolniej.
To było jak opadanie na dno morza. Aż zawisł w bezruchu w powietrzu gęstym jak woda.
Gdy skupił wzrok na tym, co miał pod sobą, zobaczył obskurny mały pokój o zardzewiałych metalowych ścianach.
Jebana Baza!
Ucieszył się, że ją rozpoznał. Zaciągnął się metalicznym, ciężkim jak smoła zapachem i to zadziałało jak katalizator. Pamięć, jak gdyby nigdy go nie opuszczała, nagle cudownie zapełniła jego głowę wspomnieniami, dobrymi i złymi. Echa dawnych wydarzeń, przemyśleń, obaw, marzeń, tęsknot wskoczyły na swoje miejsca. Wciąż zawieszony w gęstym powietrzu przeciągnął się z wielkim westchnieniem ulgi. Wtedy, jak na zawołanie, otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Drań. Usiadł na łóżku, ręce położył luźno na kolanach. Po chwili wziął z szafy sweter Yana i przycisnął go sobie do twarzy, po czym opadł na materac.
Oczy Yana zaszły łzami. Przetarł je, żeby nie stracić ostrości widzenia. Wykonał szereg spowolnionych ruchów, jak pływak, by opaść niżej. Bez rezultatu.
Był zaledwie o dwa metry od niego. Jednak sufit pokoju stanowił barierę nie do pokonania.
Kurwa, chyba popełniłem ogromny błąd.
Przypomniał sobie krzyk Drania wtedy w śluzie. A teraz ten widok: Drań tulący jego sweter, wdychający jego zapach…
Tak bardzo chciał opuścić Bazę, że szukał powodu lub usprawiedliwienia, by z czystym sumieniem zostawić go samego. Być może w ten sposób ratował siebie przed obłędem? Pewnie tak właśnie było. Ale teraz był gotów poświęcić wszystko, by wrócić do Bazy. Właśnie zasmakował goryczy przysłowiowej mądrości po szkodzie.
Patrzył na skulonego poniżej kochanka i rosła w nim czułość, a wraz z nią pewność, że Drań znaczy dla niego dużo, może nawet wszystko.
Wizja zaczęła się rozmywać. Pokój jakby się zatrząsł. Ze strachu serce zatrzepotało mu w piersi. Chciał go zawołać. Ale nie mógł wydobyć normalnego głosu. Mówił w zwolnionym tempie, jak spod wody.
– D-r-a-n-i-u!
Jednak on szóstym czy siódmym zmysłem usłyszał go i usiadł wyprostowany, czujny. Zaczął wpatrywać się w mrok. Włączył lampkę. Rozglądał się bezradnie po ciasnej klitce.
– Bachorze? – wychrypiał i odkaszlnął. – Zdawało mi się, że cię usłyszałem. Jesteś tu? – Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, zaczął mówić dalej. – Nie kombinuj, żeby tu wrócić. Sam cię znajdę i sprowadzę.
Nagle podniósł się i wyciągnął rękę, jakby go widział i chciał dotknąć.
Yan widział, jak palce Drania zbliżają się do jego twarzy, i mógłby przysiąc, że poczuł, jak go muskają. Pokój, materac, Drań – wszystko zaczęło się rozmywać, falować, kontury zanikały, a barwy się mieszały. Wtem poczuł wstrząs. Cała iluzja rozpadała się, znikała w rytmie narastających drgań.
– Yan! Yan! Obudź się! – krzyczał ktoś i potrząsał nim.
Z trudem otworzył opuchnięte oczy.
– Boże! Ale mnie przestraszyłeś. Nie mogłam cię dobudzić. Już miałam dzwonić po pogotowie. Wczoraj mnie nie było. Nie ruszyłeś jedzenia. Spałeś dwa dni? – Osoba, która go obudziła, wydawała się bardzo zaniepokojona.
– Muszę do łazienki – wydusił z siebie Yan.
Całe jego ciało drżało, jakby wynurzył się z lodowatej wody.
– No, nie dziwię się. Przyjdź potem do kuchni. Musisz coś zjeść. I nawodnić się!
W łazience Yan dossał się do kranu. Miał zawroty głowy. Wciąż dygotał. Ale to nic. Jego myśli były klarowne jak nigdy. Przemył twarz.
Muszę tam wrócić.
Zobaczył swoje odbicie w lustrze. Uśmiechnął się.
Potrzebuję czegoś mocniejszego. Lepszego transportu.
Wrócił do sypialni i przeliczył tabletki.
*
Gdy zjadł, co mu dano, obiecał, co mu kazano obiecać, i został wreszcie sam, dopadły go wątpliwości. Najwyraźniej podczas śpiączki i teraz, po połknięciu tabletek, doświadczył przeniesienia świadomości do jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Do Krainy Snów? Domyślał się, jak może się tam dostać. Dzięki mocnemu narkotycznemu snowi, śpiączce, a być może też w ostateczności, nieodwracalnie, dzięki śmierci.
Jednak czy ma dążyć do tego, by tam wrócić? Czy raczej ma stamtąd wyciągnąć Drania?
Yan przecież nie znał specyfiki świata, w którym była Baza.
Czym była Baza? Czy było to miejsce, w którym przebywali ludzie w śpiączce?
Czy to znaczy, że gdzieś na Ziemi leży teraz w śpiączce Drań?
Serce zabiło mu żywej.
Ale jak bym miał go znaleźć? Nie znam żadnych jego danych. Miałbym przeszukać wszystkie szpitale świata?
Nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, zaczął boleć go brzuch. Ból był tak mocny i gwałtowny, że aż zgięło go wpół. Poczuł, że będzie wymiotował. Wpadł do łazienki. Po pierwszej fali zwracania posiłku przyszły następne. Niekończące się wymioty. Zwracał już same soki żołądkowe, był porządnie wymęczony, piekło go gardło.
Kiedy to się skończy? Co mi jest? Zatrułem się? Umieram?
Osłabiony opadł na kafelkową podłogę, wytarł ręką usta. Coś przykuło jego uwagę. Wzór z kafelków, biało-czarna szachownica, zaczął się zmieniać, układać w przestrzenne figury, wybrzuszać się i pogłębiać. Poruszał się jak w kalejdoskopie.
Niesamowite.
Patrzył na to z rosnącym zaciekawieniem, jak na rozpoczynający się pokaz czarnej magii.
„Jedna tabletka czyni cię większym… a inna sprawia, że się zmniejszasz – usłyszał w głowie słowa swojej ulubionej piosenki. – Jeśli pójdziesz gonić króliki, wiesz, że na pewno spadniesz”4*.
Patrzył zafascynowany na przenikające się, pulsujące biało-czarne twory swojej nakarmionej głowy. Pomału zaczął odpływać.
*
– Co z nim jest nie tak?
– Mnie się pytasz? Skąd niby mam wiedzieć?
– Pytam retorycznie. Nie musisz się od razu denerwować.
– Ja się denerwuję? Teraz to mnie wkurwiłeś. Sugerujesz mi coś, co nie ma miejsca. Poza tym nigdy się nie d-e-n-e-r-w-u-j-ę, najwyżej mogę być wkurwiony.
– Patrzę tylko na twoją twarz i czytam jak z otwartej księgi.
– Lepiej patrz na niego. Budzi się.
Yan potrząsnął głową. Te głosy najwyraźniej pochodziły gdzieś z zewnątrz. Ktoś znowu nakrył go w kłopotliwej sytuacji.
Kurwa! Wchodzą tu i wychodzą, kiedy chcą. Jakbym mieszkał na dworcu.
Siedział wciąż na zimnej posadzce, opierał się o toaletę i miał zarzygany podkoszulek. Lekko uchylił powieki. Podłoga była znów zwykłą podłogą. Przez te szparki niewiele więcej widział.
Jedno, co dobre, to że brzuch już mnie nie boli.
Podniósł głowę. Prędzej czy później i tak będzie musiał się zmierzyć z tymi osobami. Był już gotowy na wytłumaczenie stanu w jakim się znajdował, gdy to, co ujrzał, wprawiło go w osłupienie.
W drzwiach łazienki stały dwie postacie. Byli to postawni, bardzo przystojni mężczyźni. Mieli na sobie ciemne garnitury, białe koszule i wojskowe buty.
Yan skupił wzrok na ich twarzach. Byli piękni! Rysy mieli delikatne, młodzieńcze, ale nie wyglądali na młodych. Wręcz przeciwnie, z ich pięknie wykrojonych, migdałowych oczu biła mądrość, jaką widzi się u starych ludzi. Jakby niejedno już widzieli i niewiele rzeczy mogło ich zdziwić. Ich postawa, ubranie, twarze, fryzury robiły wrażenie na chłopaku.
Byli jacyś inni, jak ludzie z dalekich lądów lub innych czasów.
Dodatkowo za ich plecami dostrzegł coś jakby…
Skrzydła?!
– Przepraszam. Kim je-je-je-jesteście? – Yan zrobił się cały czerwony. To jąkanie zaskoczyło go. Pomału zaczął przesuwać się na tyłku w kąt łazienki. Postanowił, że nie będzie widział ich skrzydeł. Miał nadzieję, że to jakaś pomyłka i że zaraz sobie pójdą.
Zignorowali jego pytanie.
Jeden z nich podszedł do Yana i bezceremonialnie chwycił go za rękę. Chłopak nie zdążył tego uniknąć. Gdy chciał się wyrwać, okazało się, że chwyt jest zbyt mocny.
– Nie wyrywaj się, nie zrobię ci krzywdy.
Jasne… Tak mówi każdy zboczeniec.
– Pu-pu-pu-puść! – Yan wyszarpywał rękę. – Nie traktuj mnie z góry, palancie! Dlaczego w ogóle mnie dotykasz?
Ten, wciąż nie puszczając jego ręki, ukucnął i spojrzał mu prosto w oczy.
Yan nie wytrzymał tego spojrzenia, spuścił wzrok.
– To on – powiedział mężczyzna, podnosząc się.
– Jesteś pewny?
Zignorował pytanie kumpla.
– Wstań! – Pociągnął Yana do góry, który szybko stanął wyprostowany na szeroko rozstawionych nogach.
Intruz schylił głowę w lekkim ukłonie, po czym przedstawił siebie i towarzysza.
– Nazywam się Io, a to Nim. Jesteśmy wysłannikami kogoś, kto cię szuka. Usilnie – dodał i uśmiechnął się szeroko. – I oto, tadam, znaleźliśmy cię. Jesteśmy do twoich usług.
Stali tak przez chwilę, lustrując się nawzajem wzrokiem. Po czym zagadkowi goście odwrócili się i wyszli z łazienki. Yan został sam, ze zmarszczonymi brwiami i zaciśniętymi pięściami.
Do twoich usług? Kto to, kurwa, jest? Nim i jak?
Po chwili usłyszał, jak szperają w szafkach, otwierają lodówkę, robią sobie herbatę. Mimo lęku przed tymi istotami postanowił zmierzyć się z losem lub ze swoją chorą głową i pójść do nich. Stanął w drzwiach kuchni, zebrał się na odwagę i zapytał:
– Kto mnie szu-szu-szu-szuka?
– Siadaj. Napij się herbaty. – Nim podsunął mu parujący kubek.
– Zawsze te pytania… – To był Io, ten maruda.
Yan usiadł za stołem i chwycił podsunięty kubek. Dopiero gdy go podniósł, dostrzegł, jak trzęsą mu się ręce, i odstawił go od razu na stół.
Ci dwaj zrobili sobie górę kanapek. Wyglądały naprawdę apetycznie.
– Wybacz – mówił ten o imieniu Nim – że zjadamy twoje zapasy, ale i tak już ci nie będą potrzebne.
Do Yana sens tych słów dotarł po paru sekundach.
Czy ty mnie straszysz?
– Nie ośmieliłbym się.
Czy ty słyszysz moje myśli???!
Cisza.
– Jesteś bardzo ważny dla naszego Pana i mamy cię do niego komfortowo dostarczyć – rzucił jeden z nich i zaczął ze smakiem zajadać swoje kanapki.
– Ni-ni-ni-nigdzie nie idę…
…jeśli mi nie powiecie, kim jest wasz, kurwa, jakiś „Pan”. Nie jestem idiotą. Nie dam się znów zamknąć w jakimś koszmarze. Domyślam się, że macie coś wspólnego z Krainami Snów. Lub z Bazą – dokończył w myślach.
– Nie wiem nic o Krainach Snów. A ty, Nim?
– Nie drażnij się z nim. Wiele przeszedł.
– Łazisz sobie tam i z powrotem, to się doigrałeś. – Io się zamyślił i po chwili dodał: – Nic mnie to nie obchodzi.
– Znowu się dener… wkurzasz. Naprawdę trudno czasami odgadnąć, o co ci chodzi.
– Kto ci każe odgadywać?
– Io! Pamiętasz o tym, że cię kocham? I że zawsze jestem po twojej stronie.
Yan z zachwytem spojrzał na Nima. Zrobiło mu się nagle ciepło na sercu, gdy usłyszał to wyznanie. W małej, smutnej kuchni, pomiędzy kanapkami z serem i pomidorem a poobijanymi kubkami z herbatą, z ust nieziemskiej istoty padają słowa, które każde stworzenie żyjące pod tym słońcem chciałoby usłyszeć.
Io popatrzył z czułością na swojego partnera i uśmiechnął się.
– Pamiętam. Skończyłeś jeść? To spadajmy stąd.
Obaj odwrócili się w stronę Yana.
Ten siedział, przerzucając wzrok z jednego na drugiego. Nagle coś zrozumiał.
To, jak na siebie patrzą, jak podają sobie talerz, jak przelotnie się dotykają, spojrzenia, energia, ich miłość, czułość, to wszystko sprawiło, że Yan aż skulił się z tęsknoty za Draniem. Olśniło go i już wiedział, kto ich wysłał.
W tej samej chwili, jakby na potwierdzenie jego domysłów, Nim rzekł:
– A jeżeli ci powiem, że pewien Drań chce cię widzieć?
Yan wstał, przewracając krzesło.
– Od razu mogliście tak mówić. Oczywiście, że idę z wami – powiedział to bez zająknięcia i ruszył do sypialni, by wziąć kurtkę i opaskę na oczy. Io zagrodził mu drogę i podniósł głos.
– Po co tam idziesz!? Nie wchodź tam!
Yan zatrzymał się i przycisnął dłonie do oczu.
– Chcę ty-ty-ty-tylko… – Nie wiedział dlaczego, ale pomyślał o wnętrzu szafy. Tam byłoby mu bezpiecznie. Nie lubił, gdy ktoś na niego krzyczał. O tak, tego był pewny.
– Przepraszam. – Nim delikatnym ruchem odciągnął jego dłonie od twarzy. – Nie musisz się nas obawiać. Po prostu to, co tam zobaczysz, może cię trochę zszokować…
Czy tam są moje zwłoki?
– Powiedzmy, że tabletki rozwaliły system – podsumował wesoło Io.
ROZDZIAŁ 3
Zaproszenie do Pałacu5
– Wezmę cię na ręce – zaczął tłumaczyć procedurę lotu Nim. – Potem będziemy szybko się przemieszczać. Najlepiej, jakbyś zamknął oczy i trzymał się mnie z całych sił.
– Ja go wezmę!
– …
Yan pomyślał, że jeżeli ma się już wtulać w kogoś z tej dwójki, to woli Nima, ale nie odważył się sprzeciwić Io. Nim spojrzał z lekkim politowaniem na swojego partnera. Nie chciało mu się dociekać, o co mu znowu może chodzić. Podszedł do niego, wygładził delikatnie zagięte pióra, pochylił się i lekko dotykając ustami jego ucha, coś wyszeptał. Io cały się rozpromienił.
Wpatrzony w tę scenę Yan bezwiednie uniósł rękę i musnął palcami płatek ucha. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech. Przypomniał sobie, jak Drań lubił go tam całować. Niespodziewanie wypełniło go ciepło, a jego policzki aż zapłonęły. Nie mógł się już doczekać tego spotkania. Poganiał ich w myślach.
Wreszcie Io podszedł do niego, jedną ręką szybko i zdecydowanie przycisnął go do siebie.
– Obejmij mnie i mocno trzymaj. Będzie się działo.
Gdy jeszcze to mówił, chłopak poczuł, że się unoszą i gwałtownie przyspieszają. Strasznie szumiało, momentami szum przechodził w wycie, coraz wyższe, głośniejsze, nie do wytrzymania jak krzyk szaleńca. Nie mógł zatkać sobie uszu, nie mógł wziąć oddechu. Prędkość lotu wpychała mu powietrze z powrotem do płuc. Zaczął się dusić. Zamknął oczy, trzymał się kurczowo i robił wszystko, by ten pęd nie oderwał go od Io. Po pewnym czasie nierównej walki stracił przytomność. Io cały czas kontrolował sytuację. Gdy poczuł, że ciało chłopaka robi się bezwładne, przytulił go jeszcze mocniej do siebie.
Lecący przed nim jego ukochany odwrócił się i przez chwilę patrzył na niego, a potem przesłał mu pełne miłości spojrzenie i pewną myśl.
– Co?!!! – Io potrząsnął z niedowierzaniem głową i prawie upuścił Yana. – Chyba się przesłyszałem.
Gdy znowu podniósł wzrok na Nima, ten już był daleko z przodu.
*
Yan ocknął się. Ale bał się ruszyć. Miał mętlik w głowie.
Wróciłem?
Pomału, niechętnie otworzył oczy. Po chwili je zamknął. Nie było różnicy. Wyciągnął ręce, badając nimi otoczenie. Dotknął ścian i sufitu. Bardzo szybko rozpoznał to miejsce. Był u siebie, w Bazie, w swojej norze, na swoim twardym materacu, wśród zimnych metalowych ścian. Nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać.
Wyjaśnijmy to sobie. Wróciłem, już na zawsze, nieodwracalnie, do tego koszmarnego miejsca, z którego tak długo starałem się uciec, i cieszę się z tego? On tylko kiwnął palcem, a ja już jestem. Co ze mną jest nie tak?
Przez chwilę, jeszcze tam, w mieszkaniu, sądził, że ma moc, ma misję do wykonania, bo jego ukochany cierpi, pozostawiony przez niego na pastwę Bazy, że może go uratować i tym podobne bzdury. A potem okazało się, że ta jego sierotka to jakiś „Pan” i do tego właściciel dwóch aniołów.
Aniołów? To naprawdę są anioły? Nie wierzę. Anioły w Bazie?
Po namyśle:
A co jeśli Baza to zaledwie tylko mały fragment innej, zjebanej rzeczywistości?
Czas zatoczył koło, a Yan wraz z nim wrócił do punktu wyjścia.
Może to był sen, narkotyczny sen. Sen we śnie. Albo sen we śnie podczas śpiączki? Popierdoliło mnie z kretesem.
Miał już tego dość. Niczego nie był pewny.
Podobno we śnie dłoń nigdy nie ma pięciu palców.
Wyciągnął swoją przed siebie, aby to sprawdzić.
Kurwa! Nic nie widać!
Zaczął szukać włącznika. Nacisnął go. Pomieszczenie zalało blade światło. Wszystko wyglądało tak jak wtedy, gdy był tu ostatnio. Usiadł, podciągając nogi i obejmując je rękoma.
Idiotyzm. Muszę zebrać myśli.
– Ustalmy fakty. Po pierwsze: nienawidzę tego miejsca. Po drugie – zaczął mówić na głos, ale przerwał, bo ten drugi fakt nie był już tak oczywisty. Jego relacja z Draniem była… skomplikowana?
Dotknął ust. Wodził palcem po wargach, a jego myśli powędrowały do tej chwili, gdy leżeli tu wtuleni w siebie. Chociaż było mu niewygodnie, bał się poruszyć, by go nie obudzić, by tamten nie rozluźnił uścisku, by sobie nie poszedł. Wtulał twarz w jego pierś i wsłuchiwał się w oddech. To były jedyne chwile, gdy było mu ciepło, gdy czuł się bezpieczny.
Czy… czy to możliwe, że byłem wtedy… szczęśliwy?
Zaskoczył sam siebie tym pytaniem. Poczuł, jakby sięgał po coś, co mu się nie należy. Po coś, co leży całkowicie poza jego zasięgiem.
Wtem przyszło kolejne nieproszone, ale równie odważne pytanie: Czy oprócz tych momentów z Draniem, byłem kiedykolwiek szczęśliwy?
Poczuł mrowienie na czubku głowy. Ciało zaczęło się napinać. Włączył mu się wewnętrzny alarm. Zanadto zbliżył się do nierozwikłanej kwestii swojego życia przed śpiączką. Instynktownie czuł, że tamten czas to nie było nic dobrego. A raczej – że to było kurewsko złe. Tamte wspomnienia tkwiły w jego głowie, w zamkniętym na dziesięć spustów głębokim lochu. Nie zamierzał ich uwalniać.
*
Z zamyślenia wyrwało go raptowne pukanie do drzwi. Yan drgnął i momentalnie zerwał się na równe nogi. To on?! Jednak od razu sam siebie uspokoił: Na pewno nie! Przecież Drań nigdy nie pukał.
Szybko otworzył drzwi. Tak jak podejrzewał – za drzwiami nie było Drania. Io od razu wypalił:
– Płakałeś?
Yan przewrócił oczami.
Io zrozumiał swój błąd, odkaszlnął i poważnym tonem powiedział:
– Jesteś zaproszony do Pałacu na kolację, którą zjesz w towarzystwie Księcia. – Zauważył wahanie w jego oczach, więc dodał zachęcająco: – Spokojnie, chodźmy.
Teraz, gdy ta chwila wreszcie miała nastąpić, Yan poczuł lęk. Oczywiście nie mógł się już wycofać, przybył tu przecież dla niego. Zamknął powoli drzwi, objął się rękoma, bo nagle zrobiło mu się bardzo zimno, i ruszył za Io.
– Ma-ma-ma-mam pytanie, mogę? – zaczął nieśmiało Yan, gdy szli dobrze mu znanymi korytarzami.
Trochę z przyzwyczajenia przyglądał się stanowi Bazy. Nie uśmiechało mu się wracać do pracy w jej ciasnych, lodowatych tunelach.
Nie czekając na odpowiedź towarzysza, kontynuował:
– Drań… On je-jest ja-ja-ja-jakimś władcą? Cze-czego? Czy on je-je-je-jest…
Tym Księciem, do którego mnie prowadzisz? – dokończył w myślach. Jąkanie dobijało go.
Io przystanął i aż prychnął z oburzenia.
– Człowieku, mam inne problemy na głowie. Nikt mi nie płaci za odpowiadanie na twoje pytania. – Po chwili się zreflektował i spokojniejszym tonem dodał: – Dowiesz się, zapewniam cię, wszystkiego się dowiesz.
Po czym zacisnął usta i szli dalej w całkowitym milczeniu. Serce Yana waliło cholernie mocno i był pewny, że ten irytujący facet to słyszy.
Tymczasem otoczenie z każdym krokiem ulegało zmianie. Metalowe ściany były zastępowane kamiennymi. Plastik drewnem. Elektryczne lampy – pochodniami. Jakby cofali się w czasie. Korytarze niezauważenie rozszerzały się i zmieniały w wybrukowane ulice. Sufity zanikały, rozpływały się w mroku.
Yan, przejęty wytęsknionym spotkaniem, nie zdążył się zdziwić ani zaniepokoić tymi zmianami, nie zauważył też, kiedy znaleźli się przed wielką bramą. Bramą zrobioną z czarnego kutego żelaza. Io przyłożył do niej dłoń, lekko pchnął i odrzwia w absolutnej ciszy się otworzyły.
*
– Io?
– …
– Śpisz?
– Już nie.
Zapadła cisza.
O ho, ho! Coś się szykuje – pomyślał Io. Nagle oblał go zimny pot. Przypomniał sobie, że podczas lotu Nim coś mu powiedział. Ale co? Znowu strach zajrzał mu w oczy.
– Io, czy myślałeś kiedykolwiek o…
– Nie!!!
Nim westchnął, objął go, a drugą ręką zaczął bawić się jego włosami. Wkładał w nie place i czochrał lekko.
– Chciałbym, żebyś to usłyszał.
Io zatkał sobie uszy.
– No to mów, jeśli musisz.
Nim wyszeptał mu wprost do ucha:
– Chcę urodzić nasze dziecko. – I leciutko czubkiem języka dotknął jego kolczyka.
Yan przez sekundę widział ogrom pomieszczenia, do którego weszli.
Zakręciło mu się w głowie, więc szybko spuścił oczy, wbijając wzrok w podłogę. Widział tylko swoje stopy i cień idącego przed nim Io. Podążał krok w krok za nim.
– Panie, twój sługa, przyprowadził tego oto zaginionego i usilnie poszukiwanego przez ciebie człowieka. – Io pokłonił się nisko.
Yan podniósł zaciekawione spojrzenie. Naprzeciwko niego, na rozłożystej, jasnej sofie, z nogami na ławie, siedział, a raczej półleżał Drań. Głowę miał opartą na ręce, jego oczy były przymrużone, a wzrok miał wbity w Yana. Jego spojrzenie było chłodne, zimne, wrogie; wręcz pełne pogardy i nienawiści! Drugą ręką gładził włosy jakieś osoby leżącej mu na kolanach.
W pomieszczeniu, oświetlonym ogromnym kandelabrem, wokół ławy siedziały też inne postacie, ale Yan ich nie widział.
Patrzył tylko na Drania, a uśmiech już dawno znikł mu z twarzy. Patrzył i nie rozumiał, na co patrzy. Przez chwilę myślał, że to żart. Że ukochany zaraz z uśmiechem podbiegnie do niego. Jednak twarz Drania tężała coraz bardziej. Yan w tej chwili pragnął jedynie odwrócić się i uciec. Tylko dokąd? Z rozgoryczenia rozbolał go brzuch.
Wsadził spocone dłonie w kieszenie spodni.
A więc to taka gra? Dobra! Przez chwilę liczyłem na łaskawość losu. Oczekiwałem stęsknionego kochanka…
Zamknął powieki i odetchnął głęboko. Zapiekły go oczy. To byłby koszmar, gdyby się teraz rozpłakał!
Mój umysł dopowiedział romantyczne zakończenie do zwykłej historii wykorzystywania jednego człowiek przez drugiego. Książę? Raczej przywódca gangu! Który nie może okazywać ani słabości, ani uczuć. Jasna sprawa. Zagrajmy zatem w jego grę.
Łatwo mu było snuć takie myśli. Nawet uśmiechnął się lekko pod nosem. Jednak rozczarowanie zaczęło podchodzić mu do gardła i go dławić. Odważył się spojrzeć jeszcze raz.
Drań cofnął dłoń, a osoba, która trzymała głowę na jego kolanach, od razu się podniosła, po czym usiadła na podłodze u jego stóp. Drań odrzucił swoje kruczoczarne włosy do tyłu, po czym pośród śmiertelnej ciszy wstał i podszedł do Yana. Był od niego wyższy i potężniejszy.
Chwycił jego podbródek i uniósł. Ich spojrzenia spotkały się.
– A więc wreszcie jesteś, Bachorze. – Drań patrzył mu w oczy, ale Yan miał wrażenie, że zagląda mu w głąb duszy. Jego zimny wzrok zamrażał mu serce. Chciał się wyszarpnąć, ale nie zrobił tego, za bardzo się go bał.
Wtem Drań złapał go drugą ręką za szyję i zaczął dusić.
– Jak śmiałeś odwrócić się ode mnie i odejść?!