Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powrót do domu, do szarego brzydkiego miasta dzieciństwa, i odwiedziny u potwornie schorowanego ojca stają się dla Édouarda Louisa punktem wyjścia do napisania przejmującej opowieści o swoim tacie i całej rodzinie. Zaledwie pięćdziesięcioletni mężczyzna stoi u schyłku swego życia, a syn próbuje pozbierać okruchy z tego, co pozostało z ich relacji zniszczonej niegdyś przez wstyd, homofobię i biedę. Czułość i miłość potrafi ich jeszcze pogodzić, ale mocno krytyczne spojrzenie autora na upokarzający i zdegenerowany francuski system społeczny dodaje temu przesłaniu ogromny ładunek buntu. Jest w nim niezgoda na wyobcowanie i okrucieństwo państwa wobec ubogich i głośny sprzeciw wobec powszechnej afirmacji dla odpowiedzialności jednostki za własne losy i ślepoty społeczeństwa na systemową niesprawiedliwość. Louis ostrzega francuskie elity przed postępującym ubóstwem i ukrytym gniewem klas niższych, o których państwo zapomina. Próbuje to samo uświadomić umierającemu ojcu: „Należysz do kategorii ludzi, których polityka skazuje na przedwczesną śmierć.
Ta kombinacja czułości, miłości, wybaczenia i wołania o solidarność oraz gniewu i niezgody na pogardę i nierówność społeczną sprawia, że książka głęboko porusza i zapada czytelnikowi w pamięć.
Z książki na książkę głos Louisa staje się coraz bardziej krytyczny i radykalny. Kto zabił mojego ojca nie jest w rzeczywistości próbą opowiedzenia historii przemocowego rodzica, jest bezpośrednim atakiem na francuską politykę i sterujące nią elity, które zadecydowały o losie uwikłanej w system jednostki i pojawieniu się przemocy będącej jedyną formą samoobrony, jaką znał ojciec Louisa.
Karolina Kurando, „Books Silence”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 52
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału Qui a tué mon père
Przekład Joanna Polachowska
Redakcja Ewa Pawłowska
Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek
Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski
QUI A TUÉ MON PÈRE
Copyright © 2018, Édouard Louis
All rights reserved.
Copyright © for the Polish translation by Joanna Polachowska, 2021
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2021
Zdjęcie autora na okładce Copyright © Leemage/Opale/EastNews
Skład i łamanie Dariusz Ziach
ISBN 978-83-957030-1-0 (EPUB); 978-83-957030-1-0 (MOBI)
Wydawnictwo Pauza
Warszawa 2021
Wydanie pierwsze
Wydawnictwo Pauza
ul. Meksykańska 8 m. 151,
03-948 Warszawa
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Gdyby ten tekst był sztuką teatralną, należałoby go zacząć tak: ojciec i syn stoją kilka metrów od siebie na rozległej, pustej przestrzeni. Przestrzenią tą mógłby być łan zboża albo mogłaby nią być jakaś zrujnowana, dawno zamknięta fabryka, sala gimnastyczna jakiejś szkoły. Może pada śnieg. Może śnieg powoli ich zasypuje, aż w końcu całkiem pod nim znikają. Ojciec i syn prawie nigdy na siebie nie patrzą. Mówi tylko syn, a pierwsze zdania, które wypowiada, czyta z kartki lub z ekranu, próbuje się zwracać do ojca, jednak – nie wiedzieć czemu – ojciec nie może ich usłyszeć. Stoją blisko siebie, ale nie czują się z tym dobrze. Niekiedy ich ciała mimowolnie się stykają, wchodzą ze sobą w kontakt fizyczny, lecz nawet wtedy, nawet w tych krótkich chwilach, pozostają dla siebie obcy mentalnie. To, że mówi syn – i tylko on – jest dla nich obu stresujące: ojciec nie ma możliwości, żeby opowiedzieć o swoim życiu, a syn chciałby uzyskać odpowiedź, której nigdy nie usłyszy.
Amerykańska intelektualistka Ruth Gilmore zapytana, co oznacza dla niej termin „rasizm”, odpowiada, że to narażenie pewnych zbiorowości na przedwczesną śmierć.
Definicja ta odnosi się również do męskiej dominacji, nienawiści wobec osób homoseksualnych i transpłciowych, dominacji klasowej, a także wszelkich przejawów społecznego i politycznego ucisku. Jeśli uznać politykę za rządy jednych ludzi nad innymi, jak również istnienie jednostek w obrębie wspólnoty, której same nie wybrały, to polityka oznacza podział na populacje z życiem wspieranym, ułatwianym, chronionym oraz populacje narażone na śmierć, na prześladowania, na zbrodnię.
W ubiegłym miesiącu przyjechałem zobaczyć się z tobą w małym mieście na północy, gdzie obecnie mieszkasz. To brzydkie, ponure miasto. Od morza dzieli je ledwie kilka kilometrów, ale nigdy tam nie jeździsz. Od wielu miesięcy – od dawna – cię nie widziałem. Kiedy otworzyłeś mi drzwi, nie poznałem cię.
Przyglądałem się tobie, próbowałem wyczytać z twojej twarzy lata spędzone z dala od ciebie.
Później kobieta, z którą mieszkasz, powiedziała mi, że nie możesz już prawie chodzić. Powiedziała też, że potrzebujesz aparatu tlenowego, żeby móc oddychać w nocy, kiedy twoje serce przestaje bić – bez pomocy tej maszyny nie może, nie chce już bić. Kiedy wstałeś, żeby pójść do toalety, a później wróciłeś, wtedy to zauważyłem: po przejściu około dziesięciu metrów dostałeś zadyszki, musiałeś usiąść, żeby złapać oddech. Przeprosiłeś. Przeprosiny to u ciebie nowość, muszę się z tym oswoić. Wyjaśniłeś, że cierpisz na zaawansowaną cukrzycę, poza tym poziom twojego cholesterolu jest tak wysoki, że w każdej chwili możesz dostać zawału. Z trudem oddychałeś, mówiąc o tym, z twojej piersi uchodził – wydawało się, jakby uciekał – tlen, nawet mówienie było dla ciebie ogromnym wysiłkiem. Widziałem, jak walczysz z niemocą własnego ciała, ale starałem się udawać, że tego nie dostrzegam. Tydzień wcześniej operowano cię na coś, co lekarze nazywają przepukliną brzuszną – nie znałem tego terminu. Twoje ciało stało się samo dla siebie zbyt ciężkie: brzuch obwisł, zanadto się rozciąga, tak bardzo, że jego powłoki rozstępują się od środka, ugina się pod własnym ciężarem, pod własną masą.
Nie możesz już bezpiecznie prowadzić samochodu, nie wolno ci już pić alkoholu, nie jesteś w stanie wziąć prysznica ani iść do pracy, nie narażając się na poważne niebezpieczeństwo. Masz zaledwie pięćdziesiąt lat. Należysz do tej kategorii istot ludzkich, które polityka skazuje na przedwczesną śmierć.
Przez całe dzieciństwo liczyłem, że cię nie zastanę. Późnym popołudniem, koło siedemnastej, wracałem ze szkoły. Zbliżając się do domu, wiedziałem, że jeśli na chodniku przed nim nie stoi twój samochód, to znaczy, że pojechałeś już do baru albo do swojego brata i że wrócisz późno, może nawet po zapadnięciu nocy. Brak twojego samochodu przed domem oznaczał, że zjemy bez ciebie, matka w końcu wzruszy ramionami i poda nam kolację, a ciebie zobaczę dopiero następnego dnia. Dzień w dzień, dochodząc do naszej ulicy, myślałem o twoim samochodzie i modliłem się w duchu: oby go tylko nie było, oby go tylko nie było, oby go tylko nie było.
Przywykłem do tego, że poznaję cię tylko przypadkiem. Albo za pośrednictwem innych. Nie tak dawno temu zapytałem matkę, jak się poznaliście i dlaczego się w tobie zakochała. To przez wodę kolońską – odparła. – Używał wody kolońskiej, a wiesz, w tamtych czasach nie było tak jak teraz. Mężczyźni się nie perfumowali, takich rzeczy się nie robiło. Ale twój ojciec – tak. On – tak. Był inny. Tak ładnie pachniał.
To on za mną chodził – ciągnęła. – Dopiero co się rozwiodłam z pierwszym mężem, udało mi się od niego uwolnić i samej, bez faceta, było mi lepiej. Bez faceta kobietom jest zawsze lepiej. Ale on nie dawał za wygraną. Za każdym razem przychodził z czekoladą albo z kwiatami. No to w końcu ustąpiłam. Zgodziłam się.
2002 rok – tamtego dnia matka przyłapała mnie, jak tańczyłem u siebie w pokoju. Starałem się poruszać jak najciszej, nie robić hałasu, nie oddychać za głośno, muzyka też nie była zbyt głośna, ale ona coś przez ścianę usłyszała i przyszła zobaczyć, co się dzieje. Aż podskoczyłem, zziajany, z bijącym sercem, ze ściśniętym gardłem, odwróciłem się do niej i – z bijącym sercem, ze ściśniętym gardłem – czekałem. Czekałem na wyrzuty lub kpinę, ona jednak z uśmiechem powiedziała, że właśnie w tańcu jestem do ciebie najbardziej podobny. Zapytałem: To tata kiedyś tańczył? To, że twoje ciało mogło także robić coś tak swobodnego, pięknego i tak kłócącego się z twoją obsesją męskości, uświadomiło mi, że być może kiedyś byłeś innym człowiekiem. Matka skinieniem głowy potwierdziła: Twój ojciec ciągle tańczył! Wszędzie, dokąd tylko się wybrał. Kiedy tańczył, wszyscy na niego patrzyli. Byłam dumna, że jest moim facetem! Rzuciłem się pędem przez dom i pobiegłem do ciebie na podwórko, gdzie rąbałeś drewno za zimę. Chciałem się dowiedzieć, czy to prawda. Chciałem dowodu. Powtórzyłem ci, co przed chwilą usłyszałem od matki, a ty, spuściwszy wzrok, powoli odparłeś: Nie trzeba wierzyć we wszystkie głupoty, jakie wygaduje twoja matka. Ale się zarumieniłeś. Wiedziałem, że kłamiesz.
Któregoś wieczoru, gdy byłem sam, ponieważ poszliście do przyjaciół na kolację, a ja nie chciałem wam towarzyszyć – wspomnienie pieca opalanego drewnem, który rozprzestrzeniał w całym domu woń popiołu i łagodnie pomarańczowe światło – w starym rodzinnym albumie, stoczonym przez wilgoć i mole, znalazłem zdjęcia, na których byłeś przebrany za kobietę, cheerleaderkę. Od najwcześniejszych lat widziałem, jak gardzisz wszelkimi przejawami zniewieściałości u mężczyzny, słyszałem, jak mówisz, że mężczyzna nigdy, przenigdy nie powinien zachowywać się jak baba. Wyglądasz na tych zdjęciach na jakieś trzydzieści lat, przypuszczam, że byłem już wtedy na świecie. Wpatrywałem się do późnej nocy w obrazy twojego ciała odzianego w spódnicę, w peruce na głowie, z umalowanymi ustami, w T-shircie opiętym na sztucznym biuście, spreparowanym zapewne za pomocą stanika i waty. Najbardziej dziwne było dla mnie to, że wyglądałeś na szczęśliwego. Uśmiechałeś się. Zwędziłem to zdjęcie i później wiele razy w tygodniu wyjmowałem je z szuflady i próbowałem rozszyfrować jego znaczenie. Do niczego ci się nie przyznałem.
Pewnego dnia z myślą o tobie napisałem w moim notatniku: Opowiedzieć historię jego życia to spisać historię mojej nieobecności.
Innym razem przyłapałem cię na oglądaniu opery, była transmitowana na żywo w telewizji. Wcześniej nigdy tego nie robiłeś, nie przy mnie. Widziałem, że kiedy primadonna wyśpiewywała swoją skargę, zwilgotniały ci oczy.
Najbardziej niepojęte jest to, że nawet ci, którym nie zawsze udaje się przestrzegać norm i reguł narzuconych przez świat, zawzięcie zmuszają do ich respektowania, tak jak ty, kiedy mówiłeś, że mężczyzna nigdy nie powinien płakać.
Czy ubolewałeś nad tym paradoksem? Czy było ci wstyd, że płaczesz – ty, który ciągle powtarzałeś, że mężczyzna nigdy nie powinien płakać?
Chciałbym ci powiedzieć, że ja także płaczę. Dużo, często.
2001 rok – kolejny zimowy wieczór. Zaprosiłeś do nas na kolację sporo osób, wielu znajomych, co nieczęsto robiłeś, ja zaś wpadłem na pomysł, żeby dla ciebie i reszty dorosłych wystawić spektakl. Poprosiłem trójkę siedzących oprócz mnie przy stole chłopców do mojego pokoju, żeby przygotować się i zrobić próbę – postanowiłem, że sparodiujemy koncert popowej, dziś już nieistniejącej grupy, która nazywała się Aqua. Przez ponad godzinę opracowywałem choreografię, ruchy, gesty, wydawałem polecenia. Dla siebie przewidziałem rolę solistki, trzej pozostali chłopcy mieli udawać chór i muzyków, rzępoląc na niewidzialnych gitarach. Wszedłem do jadalni pierwszy, tamci za mną, i na mój znak zaczęliśmy spektakl, ty jednak od razu odwróciłeś głowę. Nie rozumiałem dlaczego – wszyscy dorośli na nas patrzyli, ale ty nie. Śpiewałem głośniej, poruszałem się w tańcu bardziej żywiołowo, żebyś mnie zauważył, lecz ty nie patrzyłeś. Mówiłem: Tato, spójrz, spójrz, walczyłem o twoją uwagę, ale ty nie patrzyłeś.
Kiedy prowadziłeś samochód, prosiłem: Zrób wyścig Formuły 1! Wtedy przyspieszałeś – po wąskich wiejskich drogach pędziłeś z prędkością ponad stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Matka się bała, krzyczała, wyzywała cię od wariatów, a ty w lusterku wstecznym spoglądałeś na mnie z uśmiechem.
Urodziłeś się jako jedno z sześciorga czy siedmiorga dzieci w rodzinie. Twój ojciec pracował w fabryce, twoja matka zajmowała się domem. W życiu nigdy nie zaznali nic innego, jak tylko biedy. O twoim dzieciństwie nie mam właściwie nic więcej do powiedzenia.
Twój ojciec odszedł, kiedy miałeś pięć lat. Często tę historię opowiadam. Pewnego ranka wyszedł do pracy w fabryce i wieczorem już nie wrócił. Twoja matka, a moja babka, mówiła mi, że na niego czekała, zresztą i tak nic innego zrobić nie mogła, jedynie – jak przez pierwszą część swojego życia – na niego czekać: Zrobiłam kolację, jak zawsze na niego czekaliśmy, ale już więcej nie wrócił. Twój ojciec ostro pił i w niektóre wieczory pod wpływem alkoholu bił twoją matkę. Łapał talerze, różne drobne przedmioty, czasami nawet krzesła, i rzucał w nią nimi, a na koniec jeszcze okładał ją pięściami. Nie wiem, czy twoja matka krzyczała, czy znosiła ból w milczeniu. A ty patrzyłeś na nich, nie mogąc nic zrobić, bezsilny, uwięziony w ciele dziecka.
O tym też już opowiadałem – ale czy mówiąc o twoim życiu, nie należy się powtarzać, skoro o egzystencji takiej jak twoja nikt nie ma ochoty słuchać? Czy nie powinno się tego powtarzać tak długo, aż w końcu nas usłyszą? Żeby ich zmusić do słuchania? Czy nie powinno się krzyczeć?
Nie boję się powtarzać, ponieważ to, o czym piszę, o czym mówię, nie jest podyktowane standardami literatury, tylko konieczności i palącej desperacji, jest wynikiem prawdziwej pasji.
Już o tym mówiłem: Kiedy twój ojciec umarł, chciałeś uczcić tę nowinę, tę wieść o jego śmierci. Nigdy nie zapomniałeś, co zrobił twojej matce. Twoja siostra nieraz próbowała cię z nim pojednać, przychodziła cię prosić, żebyś mu odpuścił, ona sama już mu wybaczyła, ale kiedy się zjawiała, koncentrowałeś się na programie oglądanym w telewizji i udawałeś, że nie zdajesz sobie sprawy z jej obecności. Tak więc w dniu, w którym dowiedziałeś się, że twój ojciec umarł, cała rodzina była w kuchni – tego samego dnia czy tygodnia wypadały twoje czterdzieste urodziny. Oglądaliśmy jeszcze telewizję, gdy powiedziałeś, na tyle głośno, żeby wszyscy usłyszeli – kiedy o tym pomyślę, wydaje mi się, że może zbyt głośno, w twojej intonacji było coś nietypowego, sztucznego, jak przygotowywana od miesięcy kwestia – powiedziałeś: Idę kupić flaszkę, żeby to oblać. Wsiadłeś do samochodu i pojechałeś do spożywczego kupić pastis. Przez cały wieczór świętowałeś, śmiałeś się, śpiewałeś.
To dziwne, ponieważ pamiętając, jaki brutalny był twój ojciec, obsesyjnie powtarzałeś, że ty sam nigdy taki nie będziesz, nigdy nie uderzysz żadnego ze swoich dzieci, mówiłeś: Nigdy w życiu nie podniosę ręki na żadne z moich dzieci. Przemoc rodzi tylko przemoc. Długo powtarzałem te słowa, ale się myliłem. Przemoc ocaliła nas przed przemocą.
Twój ojciec nie był pierwszym facetem, który miał problem z piciem. Alkohol był częścią twojego życia, zanim się jeszcze urodziłeś, wokół nas wciąż dochodziło do wypadków spowodowanych pijaństwem: kraksy samochodowe, śmiertelne upadki nocą na oblodzonej drodze w czasie powrotu z ostro zakrapianej imprezy, przemoc małżeńska pod wpływem alkoholu, różne inne historie. Alkohol pozwalał zapomnieć. Winę za to ponosił świat, ale jak potępiać świat, ten skazujący na życie, o którym otaczający nas ludzie mogli tylko próbować zapomnieć – dzięki alkoholowi, za sprawą alkoholu.
Alternatywa była taka: zapomnieć lub umrzeć, ewentualnie: zapomnieć i umrzeć.
Zapomnieć lub umrzeć, ewentualnie zapomnieć i umrzeć z powodu wściekłej żądzy zapomnienia.
W tamten wieczór, kiedy wraz z resztą dzieci udawaliśmy, że gramy koncert popowy, zaparłem się, nie chciałem przestać grać, tak bardzo pragnąłem, żebyś na mnie spojrzał. W pokoju zaczęło narastać skrępowanie, a ja nadal błagałem: Spójrz na mnie, tato, spójrz.
1998 rok – Boże Narodzenie. Odtwarzam ten obraz, próbuję zrobić to jak najdokładniej, ale rzeczywistość jest jak sny: im bardziej staram się uchwycić tamto zdarzenie, tym bardziej mi się wymyka. Siedzimy przy stole całą rodziną. Jem o wiele za dużo, kupiłeś na wigilię za dużo jedzenia. Zawsze się bałeś, że z braku pieniędzy będziesz odstawał od innych, powtarzałeś: Nie wiem, czemu mielibyśmy odstawać od innych, z tego właśnie powodu chciałeś mieć na stole to wszystko, co w twoim wyobrażeniu mają na swoich stołach i co jedzą w wieczór wigilijny inni – foie gras, ostrygi, roladę czekoladową – co paradoksalnie sprawiało, że z obawy, żeby nie odstawać od innych, im bardziej byliśmy biedni, tym więcej pieniędzy wydawaliśmy na święta.
Rozmawiam z matką, z braćmi i siostrami, ale nie z tobą. Ty milczysz. Mówisz, że nienawidzisz świąt. Kiedy tylko zaczyna się grudzień, mówisz nam, że chciałbyś, żeby się te święta jak najszybciej skończyły, minęły, żeby już były za nami, ja zaś myślę, że udajesz odrazę do szczęścia po to, by sobie wmówić, że nawet jeśli twoje życie wygląda na nędzne, to jest to twój wybór, jakbyś chciał samego siebie przekonać, że sprawujesz kontrolę nad własną nędzą, jakbyś chciał stworzyć wrażenie, że jeśli twoje życie jest tak trudne, to dlatego że – z odrazy do przyjemności i radości – sam tego chciałeś.
Myślę, że odrzucasz myśl o przegranej.
Co roku chowałeś prezenty bożonarodzeniowe w bagażniku swojego samochodu. Czekałeś, aż pójdę spać, wyjmowałeś je z bagażnika i kładłeś pod choinką, tak bym rankiem następnego dnia je tam znalazł.
Tamtej nocy jednak nie spaliśmy – koło północy ja i pozostali usłyszeliśmy na zewnątrz jakiś wybuch. Był tak głośny, tak gwałtowny, jakby nastąpił w kuchni, nie wiem, z czym to porównać: tak jakby przed naszym domem czy z tyłu na podwórku rozbił się samolot. Wyszedłeś sprawdzić, co się dzieje, a ja za tobą, i wtedy to zobaczyłem: twój samochód nadal tam stał, ale skompresowany, zredukowany do kawałka bezkształtnego metalu. Wszędzie wokół walały się odłamki plastiku i fruwające w powietrzu strzępy ozdobnego papieru, a kilka metrów z przodu przed twoim skasowanym samochodem stała ogromna ciężarówka z lawetą do przewozu aut, zarysowana po wypadku. Facet, który ją prowadził – sprawca całego zdarzenia – zatrzymał się i kontemplował ten dramat. Z daleka widziałem parę dobywającą się z jego ust, kłęby dymu zamazujące jego twarz. Wyglądał jak zjawa. Na nasz widok odpalił silnik ciężarówki i czym prędzej zniknął w ciemnościach. Pobiegłeś za nim, co było bez sensu, nigdy byś nie dogonił ciężarówki, nie było na to cienia nadziei, ale biegłeś i krzyczałeś: Zabiję cię, pieprzony skurwielu, zabiję cię! Widziałem, jak za nim biegniesz, jak twoja postać niknie, rozpływa się w mroku, po czym znów się z niego wyłaniasz i wracasz, zziajany i pokonany.
[...]
Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku
na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –
do czytania i dobrej prozy zagranicznej.
Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,
która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.
Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki
z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.
Kto zabił mojego ojca to czterdziesta
książka Wydawnictwa Pauza.
Wcześniej ukazały się:
2018
Legenda o samobójstwie – David Vann
Pierwszy bandzior – Miranda July
Nasz chłopak – Daniel Magariel
Historia przemocy – Edouard Louis
Tirza – Arnon Grunberg
2019
Pasujesz tu najlepiej – Miranda July
O zmierzchu – Therese Bohman
Piękna młoda żona – Tommy Wieringa
Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug
Floryda – Lauren Groff
Przyjaciel – Sigrid Nunez
Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall
Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh
Brud – David Vann
Koniec z Eddym – Edouard Louis
Wcześniej ukazały się:
2020
Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz
Linia – Elise Karlsson
Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry
Ta druga – Therese Bohman
Dorośli – Marie Aubert
Turbulencje – David Szalay
Nikolski – Nicolas Dickner
Fauna Północy – Andrea Lundgren
Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård
Pełnia miłości – Sigrid Nunez
Przejście – Pajtim Statovci
Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros
Dziennik upadku – Michel Laub
2021
Halibut na Księżycu – David Vann
Zabierz mnie do domu – Marie Aubert
Utonęła – Therese Bohman
Koniec dnia – Bill Clegg
Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez
Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh
Ostatnie stadium – Nina Lykke
Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell
Wyznanie – Domenico Starnone
Za otrzymane łaski – Valeria Parrella
Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg