Zmiana - Édouard Louis - ebook + książka

Zmiana ebook

Louis Edouard

4,2

Opis

„W centrum mojego życia znalazło się fundamentalne pytanie, które skupiało wszystkie moje przemyślenia i wypełniało wszystkie chwile, kiedy zostawałem z sobą sam na sam: jak mógłbym wziąć ten odwet, w jaki sposób? Próbowałem wszystkiego”.

Édouard Louis

 

Louis zapłacił wysoką cenę za swój awans społeczny. Upokorzenie, wstyd, wyrzeczenie się ludzi bliskich i rodziny, odgrywanie ról, zależność od innych. W Zmianie opowiada brutalną historię swojej metamorfozy, która uwarunkowała jego działalność literacką.

Karolina Kurando, Books Silence

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (64 oceny)
32
18
10
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
72urszula

Nie polecam

Jestem zła na siebie, że straciłam tyle czasu na przeczytanie a raczej dobrnięcie do końca tej książki. Nudna i przewidywalna historia dojścia do celu przez łóżko. Nie kupuję tej transformacji. Kiepski język dodatkowo czyni ze Zmiany lekturę niestrawną.
10
maciejkwiat

Całkiem niezła

Pasję do tworzenia podziwiam. Problem klasowości - autentyczny. Wygładzony naturszczyk. Cała reszta bez rewelacji.
00
KingaKro

Nie oderwiesz się od lektury

Szybko się czyta
00
Koivention

Dobrze spędzony czas

Nie ma tej głębi co pierwowzór - Powrót do Reims - z drugiej strony brak analizy socjologicznej całkowicie skraca dystans między autorem a czytelnikiem. Pierwsza dała mi więcej powodów do refleksji, tę mocniej doświadczyłam emocjonalnie.
00
pdefiance

Nie oderwiesz się od lektury

Louis setny raz rozkłada na czynniki pierwsze swoją drogę ku awansowi społecznemu, a ja setny raz jestem pod wrażeniem odwagi i szczerości w tym, jak to opisuje - mimo że nie przedstawia siebie w najlepszym świetle. desperackie pragnienie odmiany losu za wszelką cenę, udawanie, przeobrażanie się, zemsta, beznadzieja, niedostępne przywileje, robienie wszystkiego, by oddalić się jak najbardziej od środowiska, w którym się żyło - kosztem zmiany wyglądu, zachowania, gestykulacji, akcentu, upodobań, zarabiania w każdy możliwy sposób. pytanie, czy było warto, jest raczej retoryczne; jednak podoba mi się ta skrucha i żal za relacjami, które Louis pogrzebał na drodze do bycia tym, kim jest teraz. czasami ludzie są ważni w konkretnym miejscu i czasie, a potem zostają w tyle, gdy my wchodzimy na kolejny etap - i chyba o tym głównie jest ta książka.
00

Popularność




Tytuł oryginału Changer: méthode

Przekład Joanna Polachowska

Redakcja Ewa Pawłowska

Korekta Marcin Grabski, Anna Gądek

Projekt okładki i stron tytułowych Tomasz Majewski

CHANGER: MÉTHODE

Copyright © 2021, Édouard Louis

All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by Joanna Polachowska, 2023

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Pauza, 2023

Zdjęcie autora na okładce Copyright © Leemage/Opale/EastNews

Skład i łamanie Dariusz Ziach

ISBN 978-83-968023-4-7 (EPUB); 978-83-968023-4-7 (MOBI)

Wydawnictwo Pauza

Warszawa 2023

Wydanie pierwsze

Wydawnictwo Pauza

ul. Meksykańska 8 m. 151

03-948 Warszawa

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dla Giovanniego S.

Jestem już zaledwie pretekstem

Dwa prologi

Jest wpół do pierwszej w nocy i w tym mrocznym i cichym pokoju zasiadam do pisania. Z zewnątrz przez otwarte okno z ciemności nocy dobiegają mnie głosy i syreny policyjne gdzieś w oddali.

Mam dwadzieścia sześć lat z okładem, większość osób powiedziałaby, że przede mną całe życie, nic się w nim jeszcze nie zaczęło, a jednak od dawna już towarzyszy mi wrażenie, że przeżyłem zbyt wiele; myślę, że właśnie dlatego potrzeba pisania jest we mnie tak głęboka, jako sposób utrwalenia na piśmie przeszłości i tym samym uwolnienia się od niej, lub może przeciwnie, przeszłość jest teraz we mnie tak zakorzeniona, że zmusza mnie do mówienia o niej w każdej chwili, przy każdej okazji, że wzięła nade mną górę, i sądząc, że się od niej uwalniam, utrwalam tylko jej istnienie i jej władztwo nad moim życiem, że być może wpadłem w pułapkę, nie wiem.

Miałem dwadzieścia jeden lat i już wtedy było za późno, zbyt wiele przeżyłem – poznałem nędzę, ubóstwo mojego dzieciństwa, powtarzające się sytuacje, kiedy matka kazała mi pukać do drzwi sąsiadów lub ciotki i prosić, żeby dali nam paczkę makaronu lub słoik sosu pomidorowego, bo nie miała już pieniędzy, a wiedziała, że dziecku łatwiej wzbudzić litość niż dorosłemu.

Poznałem przemoc, miałem kuzyna, który w wieku trzydziestu lat zmarł w więzieniu, starszego brata od wczesnej młodości pijącego nałogowo, którego ciało tak było przesiąknięte alkoholem, że już rano budził się pijany, matkę, która zaprzeczała oczywistym faktom, chcąc chronić syna, który za każdym razem, gdy pił, przysięgał nam, że to już ostatni raz, nigdy więcej nie weźmie do ust kropli alkoholu. Awantury w miejscowej kafejce, obsesyjny rasizm odizolowanych wiejskich społeczności, obecny w każdym lub prawie każdym słowie, w każdym zdaniu: To już nie Francja, to Afryka, wszędzie nic, tylko sami obcy; ciągły strach, że nie dotrwa się do końca miesiąca, że nie będzie można kupić drewna na opał lub wymienić dzieciom znoszonych butów. Prześladowały mnie słowa mojej matki: Nie chcę, żeby moje dzieciaki w szkole się wstydziły, i mój ojciec, chory z powodu ciężkiej pracy przy taśmie w fabryce, a potem zamiatający na ulicach cudze śmieci, i mój dziadek chory z powodu takiego samego życia, chory z upokorzenia, że było ono niemal dokładną powtórką życia jego pradziadka, jego dziadka, jego ojca i syna. Niedostatek, niepewność jutra, porzucenie szkoły w wieku piętnastu lub szesnastu lat, praca w fabryce, choroba. Kiedy miałem sześć czy siedem lat, patrzyłem na mężczyzn w moim otoczeniu i myślałem, że będę żył tak samo jak oni, że któregoś dnia tak samo jak oni pójdę do roboty w fabryce, a fabryka, tak samo jak im, zegnie i mój kark.

Uciekłem przed tym losem: byłem sprzedawcą w piekarni, dozorcą, księgarzem, kelnerem, bileterem w różnych teatrach, sekretarzem, prywatnym nauczycielem, męską prostytutką, wychowawcą na koloniach letnich, królikiem doświadczalnym w laboratorium naukowym. Cud sprawił, że studiowałem na uczelni uchodzącej za jedną z najbardziej prestiżowych w Europie, którą skończyłem z dyplomem z filozofii i socjologii w sytuacji, gdy nikt dotąd w mojej rodzinie nie studiował. Czytałem Platona, Kanta, Derridę, Beauvoir. Poznałem najuboższe klasy społeczne północnej Francji, później prowincjonalną klasę średnią i uszczypliwość uwag tych ludzi, aż wreszcie, trochę później, intelektualny światek Paryża, wyższą klasę średnią francuską i międzynarodową. Spotykałem się z najbogatszymi ludźmi świata. Kochałem się z mężczyznami, u których w salonach wisiały obrazy Picassa, Moneta czy Soulages’a, którzy podróżowali wyłącznie prywatnymi samolotami i zatrzymywali się w hotelach, gdzie noc, jedna noc, kosztowała tyle, ile w czasach mojego dzieciństwa zarabiała rocznie cała moja siedmioosobowa rodzina.

Byłem blisko – w każdym razie fizycznie – z arystokracją, bywałem na kolacjach w domach książąt, jadałem z nimi kawior i wiele razy w tygodniu pijałem wyborne szampany, spędzałem wakacje w szwajcarskich rezydencjach i u burmistrza Genewy, który został moim przyjacielem. Poznałem życie narkotykowych dilerów, kochałem mężczyznę, który naprawiał tory kolejowe, i innego, który jedną trzecią swojego trzydziestoletniego życia spędził w więzieniu, spałem w ramionach jeszcze innego na blokowisku uchodzącym za jedno z najniebezpieczniejszych we Francji.

W wieku zaledwie dwudziestu lat sądownie zmieniłem imię i nazwisko, przemodelowałem swój wizerunek, przeszedłem kilka operacji, w tym zmianę linii zarostu włosów nad czołem, wymyśliłem nowy sposób gestykulacji, chodzenia i mówienia, pozbyłem się mojego północnego akcentu z czasów dzieciństwa. Uciekłem do Barcelony, by rozpocząć tam nowe życie u boku arystokraty, któremu posypała się kariera zawodowa, próbowałem wszystko rzucić i wyjechać do Indii, mieszkałem w maleńkiej kawalerce w Paryżu, miałem wielki apartament w jednej z najbogatszych dzielnic Nowego Jorku, przez długie tygodnie samotnie podróżowałem przez Stany Zjednoczone, przez nieznane widmowe miasta średniej wielkości, i wszędzie próbowałem się uwolnić od tego, czym stało się moje życie. Kiedy przyjeżdżałem, żeby zobaczyć się z ojcem lub matką, nie mieliśmy sobie już nic do powiedzenia, nie mówiliśmy już tym samym językiem, wszystko, co w tak krótkim czasie przeżyłem, czego doświadczyłem, to wszystko nas rozdzieliło na zawsze.

W wieku niespełna dwudziestu pięciu lat pisałem i wydawałem książki, jeździłem po całym świecie, żeby je promować, do Japonii, do Chile, do Kosowa, do Malezji i Singapuru. Dawałem wykłady na Harvardzie, w Berkeley, na Sorbonie. Najpierw byłem pod wrażeniem tego życia, później – zblazowany nim i zniesmaczony.

Otarłem się o śmierć, doświadczyłem jej realności, gdy na długie tygodnie straciłem władzę nad własnym ciałem.

Chciałem za wszelką cenę uciec od swojego dzieciństwa, chciałem uniknąć ołowianego nieba Północy i z góry skazanego na porażkę życia moich kolegów z dzieciństwa, których społeczeństwo wszystkiego pozbawiło, dla których jedynym wyobrażeniem szczęścia były codzienne wieczory spędzane pod wiatą przystanku autobusowego na piciu z plastikowych kubków piwa i anyżówki, by zapomnieć o rzeczywistości. Marzyłem, żeby być rozpoznawanym na ulicy, marzyłem, żeby być niewidzialnym, żeby zniknąć, żeby któregoś dnia obudzić się w ciele dziewczyny, marzyłem, żeby być bogatym, marzyłem, żeby zacząć wszystko od nowa.

Czasami chciałem położyć się w jakimś kącie, z dala od wszystkiego, wykopać dziurę, zagrzebać się w niej, żeby już nigdy więcej nie trzeba było nic mówić, nie ruszać się, na wzór tego, co Nietzsche nazywa rosyjskim fatalizmem – czyli jak ci żołnierze, którzy wyczerpani zbyt długą wojną, powaleni potwornym zmęczeniem z powodu ciężkich walk i swoich obolałych, ociężałych ciał, kładą się na ziemi gdzieś z dala od innych i na śniegu czekają, aż przyjdzie po nich śmierć.

Tę właśnie historię – tę odyseję – chciałbym spróbować tu opowiedzieć.

Wchodzę na górę po dwa stopnie naraz. Nie wiem już, o czym na tej klatce schodowej myślałem, przypuszczam, że liczyłem schody, żeby nie myśleć o czymś innym.

Dotarłem pod drzwi, złapałem oddech i zadzwoniłem. Mężczyzna po drugiej stronie podszedł, słyszałem go, dobiegły mnie jego kroki na parkiecie.

Po raz pierwszy rozmawiałem z nim na stronie internetowej zaledwie dwie godziny temu. To on się ze mną skontaktował. Powiedział, że lubi chłopców takich jak ja, młodych, chudych, jasnowłosych, o niebieskich oczach – typ aryjski, uściślił. Powiedział, żebym się ubrał jak student, w każdym razie tak, jak sobie wyobrażał studenta, i zrobiłem to, włożyłem zbyt obszerną bluzę z kapturem pożyczoną od Geoffroy i błękitne trampki, moje ulubione; przychyliłem się do jego życzenia, bo liczyłem, że w nagrodę za moje starania zapłaci mi więcej, niż obiecał.

Czekałem.

W końcu otworzył mi drzwi, a ja na widok jego ciała musiałem napiąć mięśnie twarzy, żeby się nie skrzywić – niepodobny był do wizerunku ze zdjęć, które mi przysłał, ciało miał obwisłe, ciężkie, nie wiem, jak to ująć, jakby się osuwało czy raczej chciało się roztopić i spłynąć ku ziemi.

Samo tylko podejście do drzwi go wyczerpało, widziałem to zmęczenie, zadyszkę, mnóstwo drobnych, maleńkich kropelek lśniących na jego czole. Starałem się omijać go wzrokiem, unikać oglądania szczegółów jego twarzy, myślałem: Za niecałą godzinę będziesz już z pieniędzmi daleko stąd. Docierał do mnie jednak jego zapach, syntetyczna woń wanilii, skisłego mleka. Skupiałem się na tej frazie: „Za niecałą godzinę będziesz już z pieniędzmi daleko stąd”, gdy nagle z tyłu za nim z mieszkania dobiegły mnie głosy. Głosy mężczyzn, było ich kilku, może trzech lub czterech; zapytałem, kim są, a on uśmiechnął się i odparł: „To bez znaczenia. Możesz się zachowywać, jakby ich nie było, są przyzwyczajeni, często sprowadzam tu dziwki, nie jesteś pierwszy. Idziemy do mojej sypialni, a ty ich ignorujesz”.

Nie chcę, żeby tamci zobaczyli moją twarz – pomyślałem. W całym ciele, od opuszków palców po kark, zaczynał narastać we mnie wstyd, jak ciepła paraliżująca ciecz, rozpoznawałem jego palenie. Postraszyłem go, że jeszcze chwila i wychodzę. Myślałem, że moje słowa zabolą go lub zdenerwują, ale nie próbował mnie zatrzymać, spokojnie zaproponował, że skoro chcę się wycofać i wrócić do domu, da mi pięćdziesiąt euro za fatygę, a ja znienawidziłem go, że się nie wkurzył. Potrzebne mi było więcej niż pięćdziesiąt euro. Powiedziałem: „Zgoda, idziemy prosto do twojego pokoju, tylko niech na mnie nie patrzą, zakładam kaptur”.

Obiecał, że jego kumple nie będą próbowali zobaczyć mojej twarzy, mają to kompletnie gdzieś, i już zaczynał się odwracać, widziałem jego biały tłusty kark. Myśl o pieniądzach, myśl o pieniądzach.

Przeszliśmy przez salon, on przodem. Spuściłem głowę, kaptur zasłaniał mi twarz. W sypialni usiadł na skraju łóżka, zetknięcie się jego ciężkiego ciała z materacem wywołało suchy, syczący odgłos.

Materac krzyczał zamiast mnie.

Stałem twarzą do niego, nie miałem odwagi się ruszyć, patrzył na mnie i ocenił: „Kurwa, ależ ty jesteś seksowny z tą swoją buźką nazisty”. Nic nie odpowiedziałem, wiedziałem, że moje milczenie mu się spodobało, że tego właśnie chciał i za to mi płacił, za moją hardość, mój chłód. Odgrywałem rolę. Kazał mi się rozebrać, jak najwolniej, zaznaczył, i to zrobiłem.

Teraz stałem przed nim nagi, czekałem. „Chcę, żebyś mnie wyruchał jak dziwkę” – powiedział tylko. Wstał, nie zdjął spodni, jedynie je opuścił do kolan, odwrócił się i ukląkł na łóżku tyłem do mnie, na czworakach – jego pośladki przede mną, zbyt blade i zbyt czerwone, kanciaste, miękkie, porosłe drobnymi ciemnymi włoskami. „Dalej, posuwaj mnie, posuwaj, jakbym był twoją małą kurewką” – powtarzał. Potarłem o nie członkiem, ale bez efektu, mój członek dalej był bezwładny, nie reagował, nie byłem w stanie pomyśleć o czymś innym, wyobrazić sobie siebie w innej sytuacji, w moim umyśle narzucała się realność jego ciała, tak jakby realność jego ciała była tak brutalna, tak wstrętna, że uniemożliwiała wszelki wysiłek wyobraźni. „I co, nie możesz?” – zapytał, a ja, chcąc zyskać na czasie, odpysknąłem: „Zamknij się!”. Pod palcami poczułem, jak na te słowa zadrżał na całym ciele, spodobały mu się.

Znowu spróbowałem, ocierałem się o niego, desperacko, zaciekle próbowałem wyobrazić sobie inne niż jego ciało, inne ciało pod moim ciałem czy raczej na moim ciele, bo wiedziałem, że ta pozycja zwykle budziła moje pożądanie, lecz kontakt z jego suchą, zimną skórą uniemożliwiał mi ucieczkę od prawdy, od jego obecności. Zaczynał już wzdychać, żeby okazać mi swoje zniecierpliwienie. „Mówiłem ci, żebyś się zamknął i nie ruszał” – powtórzyłem, ale wiedziałem, że po raz drugi już tak dobrze to nie zadziała. Chciał czego innego. Pocierałem się o niego jeszcze mocniej, ale wiedziałem już, że przegrałem, było to z góry przegrane, dziś myślę, że zrozumiałem to już w chwili, gdy wszedłem do jego sypialni.

Myślałem o potrzebnych mi pieniądzach, o jutrzejszym wstydzie, jeśli musiałbym powiedzieć dentyście, że nie mogę zapłacić, jego spojrzenie prosto w moje oczy i tych kilka zdań, które musiał znać na pamięć: „Czy mogę panu zapłacić następnym razem? Przykro mi, ale nie zabrałem portfela, zapomniałem zabrać”, a on wiedziałby, że kłamię, i ja wiedziałbym, że on o tym wie, i mój wstyd spowodowany tą niekończącą się grą pozorów – tak proste to było, tak banalne, i z tego właśnie powodu byłem dziś u tego człowieka, nagi tak jak on.

On trwał w tej samej pozycji, nieruchomo, na czworaka. Cofnąłem się, obszedłem łóżko i znalazłem się przed jego twarzą. Miał napięte rysy, twarz wyczerpaną czekaniem, błagającą. Rzuciłem: „Obciągnij mi”, a on wziął mój członek, nadal miękki, w usta. Zamknąłem oczy. Nie wiem, jak mi się to udało, ale po dwudziestu minutach w tej pozycji mój członek stwardniał i doszedłem, wysunąłem go z jego ust, żeby spuścić się na jego twarzy, spojrzałem w dół i zobaczyłem gęstą białą ciecz na jego czole, na policzkach i powiekach.

Zziajany dygotałem.

Ubrałem się, pomyślałem: Już prawie po wszystkim. Prawie po wszystkim. Tamten sięgnął po ręcznik leżący na stoliku nocnym obok łóżka, musiał go tam położyć, wiedząc, że przyjdę, otarł twarz i podszedł do małej komody. Wyjął z niej plik banknotów i wrócił do mnie.

Dał mi sto euro, nawet nie drgnąłem. Doskonale wiedział, na co czekam i dlaczego wciąż stoję bez ruchu, ale udawał, że nie rozumie. Pogrywał ze mną, był świadomy tego, że rozumiem, co się dzieje, że pogrywa, lecz za bardzo się bałem, żeby się odezwać. W końcu powiedział: „Wykonałeś tylko połowę roboty, dlatego płacę ci tylko połowę. Miałeś mnie wyruchać, a tego nie zrobiłeś. Kurwa, która nie rucha, to nie kurwa. Więc ciesz się, że daję ci stówę”. Nie powiedział tego agresywnym głosem, przeciwnie, tonem stwierdzenia, jakim odczytuje się urzędowy akt lub postanowienia umowy. Widziałem to, nauczyłem się jednym spojrzeniem rozpoznawać poziom zamożności osoby, nigdy się nie myliłem, wiedziałem, że jest bogaty, że sto euro więcej nie zrobiłoby mu żadnej różnicy, że sto euro mniej nie miałoby żadnego wpływu na jego życie. Waliło mi serce (to nie serce mi waliło, lecz dygotało całe moje ciało). Zacząłem opisywać sytuację temu mężczyźnie, który stał przede mną, nie znałem nawet jego nazwiska, ale powiedziałem mu wszystko, o wstydzie, o dentyście. Odparł, że to nie jego problem: „Kiedy robi się coś w połowie, ma się tylko połowę tego, na co się zasługuje. W życiu trzeba wiedzieć, czego się chce. Jesteś młody, zdążysz się tego nauczyć”.

Dopiero po tych słowach postanowiłem odpuścić. Istniało ryzyko, że jego kumple w sąsiednim pokoju w końcu się zaniepokoją i wejdą do sypialni sprawdzić, czy wszystko w porządku, lepiej, żeby nie zobaczyli mojej twarzy. Nie powinni zobaczyć twojej twarzy, inni nie powinni zobaczyć twojej twarzy.

Wziąłem pieniądze, wyszedłem stamtąd, przeszedłem na piechotę kawał Paryża pogrążonego w mroku i wróciłem do siebie. Z powodu deszczu chodniki lśniły, odbijało się w nich miasto, niczym drugie miasto wyświetlone na ziemi. Szedłem. Nie myślałem o tym, że go nienawidzę. Nie myślałem o niczym.

Kiedy przekroczyłem próg swojego mieszkania, usiadłem na brzegu łóżka i rozpłakałem się. Nawet płacząc, nie myślałem o niczym. Nie płakałem z powodu tego, co się przed chwilą stało, to nie było aż tak istotne, było tylko nieprzyjemnym momentem, jaki można przeżyć w dowolnej sytuacji: raczej to, co się przed chwilą stało, pozwoliło mi na płacz za te wszystkie razy w moim życiu, kiedy tego nie zrobiłem, te wszystkie razy, kiedy powstrzymałem łzy. Możliwe, że tej właśnie nocy w tym pokoju pozwoliłem moim oczom wypłakać dwadzieścia lat niewypłakanych łez.

Poszedłem pod prysznic. Nie rozebrałem się. Odkręciłem ciepłą wodę i czułem, jak po mnie spływa, od głowy aż po stopy. Odchyliłem do tyłu głowę, wyprężyłem szyję i otworzyłem usta, jakbym miał wydać krzyk, długi piękny krzyk, ale tego nie zrobiłem. Woda wsiąkała w moje ubrania, biały T-shirt przybrał kolor mojej skóry, ociekające wodą spodnie były ciemniejsze i cięższe.

Długo stałem pod tym prysznicem i patrzyłem na spływającą po mnie wodę. Kiedy wyszedłem, świtało. To w tym momencie, jak sądzę, zadałem sobie pytanie, czy mógłbym któregoś dnia opisać taką jak ta scenę, scenę tak odległą od świata dziecka, którym byłem, nie tragiczną czy patetyczną, ale przede wszystkim totalnie temu dziecku obcą, i wtedy obiecałem sobie, że kiedyś to zrobię, opowiem o wszystkim, co mnie do tej sceny doprowadziło, i o wszystkim, co nastąpiło potem, podejmę próbę cofnięcia się w czasie.

I Elena

(fikcyjne rozmowy z moim ojcem)

Czy muszę ci raz jeszcze opowiedzieć początek tej historii? Dorastałem w świecie, który odrzucał wszystko, czym byłem, i odbierałem to jako niesprawiedliwość, ponieważ – powtarzałem to sobie setki razy dziennie, do znudzenia – nie ja zadecydowałem, kim byłem.

Już o tym mówiłem, ale muszę zacząć wszystko od nowa, obiecałem sobie, że to zrobię. Od pierwszych lat mojego życia mój problem został zdiagnozowany. Odkąd zacząłem mówić, uczyć się języka, poruszać się w świecie, słyszałem mnożące się wokół mnie pytania: „Dlaczego Eddy mówi jak dziewczynka, skoro jest chłopcem?”, „Dlaczego porusza się jak dziewczyna?”, „Dlaczego mówiąc, wykręca dłonie?”, „Dlaczego w taki sposób patrzy na innych chłopców? Czy przypadkiem nie jest pedałkiem?”. Ciągle słyszałem takie uwagi.

To nie ja wybrałem taki sposób chodzenia, taki sposób mówienia, nie rozumiałem, skąd u mnie te maniery – tak to nazywali ludzie w miasteczku. „Maniery Eddy’ ego”, „Eddy tak się mizdrzy, kiedy mówi” – nie rozumiałem, dlaczego te maniery tak moim ciałem zawładnęły. Nie wiem, dlaczego tak pociągali mnie chłopcy, a nie dziewczyny, czego by po mnie oczekiwano. Byłem więźniem swojego ciała. Nocami marzyłem, żeby się zmienić, stać się kimś innym, i może właśnie w tych pierwszych latach życia idea zmiany stała się dla mnie tak istotna.

Byłeś jednym z pierwszych, których to zaniepokoiło. Kiedy wieczorem szliście z matką spać, słyszałem, co do niej mówisz w sypialni – między pokojami nie było drzwi, na ich kupno nie było nas stać, oddzieliłeś więc pokoje zasłonami z second-handu. Czułem zapach papierosów, które w łóżku paliłeś jeden za drugim, aż do mnie docierał ich dym, a zwłaszcza słyszałem twój głos błądzący pośród ciemności. „Dlaczego Eddy mówi w taki sposób? Nie rozumiem, w końcu nie wychowaliśmy go na pedała. Nie może zachowywać się choć trochę normalniej?”.

Pedał. W wieku pięciu czy sześciu lat zrozumiałem, że to słowo mnie określi i że będzie mi towarzyszyło przez resztę życia.

To, o czym nie wiedziałeś, ponieważ to przed tobą ukrywałem: to słowo szło za mną wszędzie, nie tylko w domu, ale także na ulicach naszego miasteczka, w gimnazjum, wszędzie; nie tylko w tobie wzbudziło niepokój.

(A może to zrozumiałeś, lecz o tym nie mówiłeś, broniąc się przed prawdą?)

Nie wiesz również o tym, że to wyzwisko sprawiło, że nieznośna stała się cała reszta: bieda, nasz sposób życia, prymitywny rasizm mieszkańców miasteczka, tak jakby wykluczenie społeczne zmuszało mnie do wymyślenia własnego systemu wartości – systemu, w którym znalazłbym swoje miejsce.

Kiedy wieczorem matka oświadczała, że z braku pieniędzy nie ma już nic do jedzenia, głód z powodu Wyzwiska stawał się jeszcze dotkliwszy. Kiedy nie było już dość opału, żeby ogrzać mieszkanie, z powodu Wyzwiska zimno doskwierało mi bardziej niż innym. Kiedy słyszałem, jak na placu przed merostwem lub w piekarni kobiety wykrzykują: „Za dużo we Francji tych obcych, wszędzie nic, tylko sami czarni!”, gardziłem nimi i odruchowo stawałem po stronie tych, których chciały gnębić i niszczyć.

[...]

Wydawnictwo Pauza powstało jesienią 2017 roku

na Saskiej Kępie w Warszawie. Zrodziło się z pasji –

do czytania i dobrej prozy zagranicznej.

Pauza specjalizuje się w literaturze z wyższej półki,

która wciąga, pochłania, wywołuje emocje.

Czytelnicy znajdą u nas znane i nagradzane książki

z całego świata, ale też mocne debiuty literackie.

Zmiana to sześćdziesiąta czwarta książka

Wydawnictwa Pauza.

Wcześniej ukazały się:

2018

Legenda o samobójstwie – David Vann

Pierwszy bandzior – Miranda July

Nasz chłopak – Daniel Magariel

Historia przemocy – Edouard Louis

Tirza – Arnon Grunberg

2019

Pasujesz tu najlepiej – Miranda July

O zmierzchu – Therese Bohman

Piękna młoda żona – Tommy Wieringa

Czekaj, mrugaj – Gunnhild Øyehaug

Floryda – Lauren Groff

Przyjaciel – Sigrid Nunez

Madame Zero i inne opowiadania – Sarah Hall

Mój rok relaksu i odpoczynku – Ottessa Moshfegh

Brud – David Vann

Koniec z Eddym – Edouard Louis

2020

Zgiń, kochanie – Ariana Harwicz

Linia – Elise Karlsson

Nocny prom do Tangeru – Kevin Barry

Ta druga – Therese Bohman

Dorośli – Marie Aubert

Turbulencje – David Szalay

Nikolski – Nicolas Dickner

Fauna Północy – Andrea Lundgren

Witajcie w Ameryce – Linda Boström Knausgård

Pełnia miłości – Sigrid Nunez

Przejście – Pajtim Statovci

Niebieska Księga z Nebo – Manon Steffan Ros

Dziennik upadku – Michel Laub

2021

Halibut na Księżycu – David Vann

Zabierz mnie do domu – Marie Aubert

Utonęła – Therese Bohman

Koniec dnia – Bill Clegg

Sempre Susan. Wspomnienie o Susan Sontag – Sigrid Nunez

Tęsknota za innym światem – Ottessa Moshfegh

Ostatnie stadium – Nina Lykke

Niepoprawna mnogość – zbiór opowiadań pod redakcją Lucy Caldwell

Wyznanie – Domenico Starnone

Za otrzymane łaski – Valeria Parrella

Trzymam wilka za uszy – Laura van den Berg

Kto zabił mojego ojca – Edouard Louis

Archiwum zagubionych dzieci – Valeria Luiselli

2022

Komodo – David Vann

Londyn – David Szalay

Wyspa kobiet – Lauren Groff

Wizyta – Katharina Volckmer

Ostatni wywiad – Eshkol Nevo

Strega – Johanne Lykke Holm

Intymności – Lucy Caldwell

Coś nie tak. Kobiecość i wstręt – Eimear McBride

Pomniejsi wędrowcy – Eimear McBride

Dla Rouenny – Sigrid Nunez

Zmagania i metamorfozy kobiety – Edouard Louis

2023

Odmawiam myślenia – Lotta Elstad

Elmet – Fiona Mozley

Mleko krew żar – Dantiel W. Moniz

Urugwajka – Pedro Mairal

Andromeda – Therese Bohman

Czy muszę odchodzić? – Yiyun Li

Wcale nie jestem taka – Marie Aubert

Fatum i furia – Lauren Groff

Nędza – Andrzej Tichý

Długa odpowiedź – Anna Hogeland

W lasach ludzkiego serca – Antje Rávik Strubel