Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
40 osób interesuje się tą książką
Chris Wood z powodu choroby ojca musiał porzucić marzenia o studiach geologicznych i zająć się rodzinną pizzerią. Gdy mieszkająca nieopodal Livia Kent zjawiła się w lokalu w poszukiwaniu pracy, mężczyzna od razu wiedział, że na pewno ją przyjmie. Przecież od dawna mu się podobała.
Jednak Chris obawiał się, że nigdy nie mógłby mieć szans u takiej dziewczyny jak Livia. Był bardzo zakompleksiony, głównie przez swoją nadwagę. Wydawało się, że mężczyzna i tym razem odpuści, na dodatek okazało się, że Livia spotyka się z jego znienawidzonym młodszym bratem Derekiem, który przez całe życie znęcał się nad nim psychicznie.
Okoliczności, w jakich Chris dowiaduje się o związku tej dwójki, zmuszają go do wyjazdu z Detroit i zerwania kontaktu z bliskimi.
Po latach Chris nie jest już tym samym mężczyzną. Teraz to umięśniony, wytatuowany przystojniak, do tego zdeterminowany, by walczyć o swoje. Kiedy dociera do niego informacja o zaręczynach młodszego brata i jego rozwijającej się karierze sportowca, postanawia wrócić, by odpłacić mu za zniszczenie swojego życia.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 481
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © 2024
Liliana Więcek
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2024
All rights reserved
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Joanna Błakita
Karolina Piekarska
Barbara Hauzińska
Redakcja techniczna:
Michał Swędrowski
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8362-506-5
Chris
W piątek czas w pracy niemiłosiernie się dłużył. Formując kulkę ciasta na placek, raz po raz spoglądałem w kierunku okna, które stanowiło przednią ścianę rodzinnej pizzerii. Miałem doskonały widok na chodnik, jezdnię, budynki mieszkalne i fragment marketu po drugiej stronie ulicy.
Przedmieście naszego Detroit było bezpieczną, czystą i spokojną okolicą.
Moje stanowisko robocze znajdowało się na widoku klientów, a jedyną barierą dzielącą mnie od nich była szyba nad blatem.
Bywało, że czasem miałem dość żenujących studentów pobliskiej uczelni, którzy po zajęciach wpadali do nas zaspokoić głód. Rozmowy tych beztroskich bawidamków dotyczyły wszystkiego prócz nauki. Od poniedziałku do niedzieli marnowali czas, nieustannie planując weekendowe imprezy. Nierzadko widywałem wśród nich swojego młodszego brata, Dereka, a ten usilnie starał się pokazać całemu światu, że prócz gry w baseball jest wzorowym studentem na wydziale sportu.
Może i grać umiał, ale to wszystko, co mógłbym powiedzieć o nim dobrego. Sześć lat różnicy, jaka nas dzieliła, w tym przypadku zdawało się całą epoką. Od dziecka nie dogadywałem się z bratem. On nigdy nie sączył jadu w towarzystwie, nigdy nie robił mi na złość przy świadkach i był mistrzem w odwracaniu kota ogonem. Działał jak trucizna, która wsiąkając po cichu, niszczyła organizm od środka. Od małego Derek był chronionym przez rodziców okazem chwastu, któremu prawdopodobnie do dziś mama ścieli łóżko. Prawdopodobnie, bo dwa lata temu zamieniłem sypialnię na piętrze, sąsiadującą z sypialnią mojego brata, na odremontowaną piwnicę. To słuszny krok, bo zaczęliśmy mijać się we własnym domu. Miałem dość i nie mogłem dłużej patrzeć, jak matka, niczym zaprogramowana pokojówka, sprzątała pokój dorosłemu facetowi, zgarniając do prania tonę rozrzuconych ubrań, po czym wszystko ułożone w idealną kostkę odkładała na swoje miejsce w szafie. Brat troll przebierał się pięć razy dziennie. Najgorsze jednak było dzielenie, a raczej korzystanie z łazienki po tym pasożycie. Świeże gluty w umywalce, zgolony zarost na podłodze, ślady palców na lustrze, niespuszczona woda w kiblu, używanie mojego ręcznika jako maty prysznicowej i odwieszanie go na swoje miejsce oraz wiele innych haniebnych czynności, za które skazałbym go na szubienicę. Derek od dziecka wydawał mi się niekompletny, jakby coś w jego głowie zakłócało pracę impulsów elektrycznych. Dla matki był i w dalszym ciągu jest ideałem. Przystojny, wysportowany, młody mężczyzna, który swoje drobne ułomności zostawiał w domu.
Nie to, co ja. Dwudziestosiedmioletni niedoszły student z nadwagą ogarniający rodzinny biznes. Typ, który w czasie wolnym poszukuje kryształków. Planowałem studia geologiczne. Fascynacja kamieniami, minerałami i kryształami towarzyszyła mi od dziecka, lecz plan się spieprzył na etapie marzeń. Tuż po tym, gdy ukończyłem szkołę średnią, ojciec dostał udaru. Ktoś natychmiast musiał przejąć jego obowiązki, bo na początku było z nim bardzo źle. Miał problemy z poruszaniem się i wykonywaniem najprostszych czynności. Uczył się żyć na nowo. Z czasem stan jego zdrowia się poprawił, zaczął funkcjonować samodzielnie, ale przez drżenie rąk do tej pory trudno jest mu trafić widelcem do własnych ust. Szczęśliwie nasza pizzeria znajdowała się tylko milę od domu, matka klonowała się, jak mogła między opieką nad ojcem, obsługą klientów w Retro i robieniem kanapek małemu Derekowi, którego głównym zajęciem pozostała bezużyteczność.
Zerknąłem na pierwsze w kolejności zamówienie z dowozem i spojrzałem na zegarek, upewniając się, czy to już czas na przygotowanie. To pizza z podwójnym serem i czarnymi oliwkami dla naszego stałego klienta, pana Watsona, który nie tak dawno, dorzuciwszy do zestawu bekon, zajadał się nią co drugi dzień. Posypało się mu zdrowie i w ramach zaleceń lekarskich musiał ograniczyć spożywanie pizzy do jednej tygodniowo. Nie zdziwiłbym się, gdyby zajadał się nią z namaszczeniem, przy nakrytym białym obrusem stole i świecach, w takt muzyki klasycznej.
Dostawy startowały od drugiej po południu, więc mogłem zaczynać, zaraz zjawi się Livia obsługująca dowozy. Dziewczyna pracowała u nas od dwóch lat, ale z widzenia znałem ją znacznie dłużej, bo wynajmowała dom w odległości pół mili od mojego miejsca zamieszkania, wraz z siostrą i koleżanką. Na początku myślałem, że nie dam rady pracować z tą kobietą. Nie dlatego, że nie przywykłem do obecności płci pięknej lub coś było z nią nie tak. Przez kilka pierwszych miesięcy nie potrafiłem przy niej pozbierać własnych myśli. Ona o tym nie wiedziała, ale podobała mi się na długo przed tym, gdy ją zatrudniliśmy. Jeszcze wtedy mieszkałem w pokoju na piętrze i doskonale widziałem z okna, jak każdego dnia z wyjątkiem sobót i niedziel blondynka, przemierzając na rolkach chodnik, rozwoziła gazety. U nas pod domem pojawiała się zwykle między siódmą pięćdziesiąt a ósmą rano. Czekanie na chwilę, w której ją zobaczę, stało się dla mnie rutyną. Uczucie, jakie ogarniało mnie na jej widok, było porównywalne do tego, kiedy podziwiałem swoją kolekcję w podświetlonej gablotce.
Doskonale zapamiętałem dzień, w którym Livia przyszła do naszego lokalu i z nadludzką swobodą spytała, czy nie szukamy pracownika. Zrobiło mi się gorąco i generalnie mnie zatkało. Nie tylko dlatego, że nie szukaliśmy, ale też dlatego, że obiekt moich westchnień znajdował się na wyciągnięcie ręki i okazał się jeszcze piękniejszy, niż mogłem to dostrzec z okna swojego pokoju.
Jasna cera i blond falowane włosy sięgające do pasa plasowały się na podium mojego gustu. Pełne wyrazu niebieskie oczy błyszczały, kolorem przywodząc na myśl szafirowy chalkantyt zdobiący mój zbiór. Tamtego dnia rzuciła pytaniem i wyczekująco patrząc na mnie, uniosła kąciki ust, przez co ciemny pieprzyk nad jej górną wargą drgnął. Wszystko zaczęło się od niewinnego uśmiechu i zwykłego spojrzenia w oczy, które sprawiło, że zapragnąłem mieć ten widok w zasięgu swojego wzroku na co dzień. Wyglądała jak anioł. W natychmiastowym impulsie odparłem, że szukamy. Musiałem jeszcze tylko przekonać do tego matkę, co nie było proste, kiedy się miało syna darmozjada i jego studia na utrzymaniu. Rozszerzyliśmy działalność o dowozy, stwarzając tym samym stanowisko pracy dla Livii. Własne oszczędności, za które planowałem kupić unikatowy okaz cytrynu naturalnego, przeznaczyłem na zakup auta, odwlekając tym samym swoje plany. Są rzeczy zmieniające priorytety. Moje wewnętrzne napięcie powoli ustępowało i w naszej pracowniczej relacji zagościła koleżeńska swoboda. Jej żarty, uśmiech, uroda i opowieści, to wszystko sprawiało, że z chęcią przychodziłem do pracy i nawet przestałem żałować porzuconej wcześniej ścieżki zawodowej.
Czy liczyłem na coś więcej? Nie. Dlaczego? Nie miałem u niej szans. Wiedziałem, że szukała chłopaka, bo opowiadała mi o potencjalnych kandydatach i randkach zakończonych klęską. Chętnie mi się zwierzała, chciała poznać męski punkt widzenia, a ja lubiłem jej doradzać. Po pracy sprawdzałem w mediach społecznościowych profile gości, o których wspominała mi wcześniej Livia. Robiłem to w tajemnicy przed nią. Chciałem poznać jej gust, czułem zazdrość, przy czym byłem świadomy, w jakich mężczyznach nie gustuje, i to wśród nich było moje miejsce. Za to mnie traktowała jak kumpla i doradcę, który wiedział o niej trochę więcej niż pretendent do randki. Wystarczało mi to w zupełności, w pewien sposób uspokajało i jednocześnie niepokoiło, że pewnego dnia jednak trafi na tego jedynego.
– Siema, pączuś! – usłyszałem nagle zza pleców i poczułem palce wbijające się w moje boki, aż stanąłem na baczność.
– Nie dotykaj mnie, kobieto – zaprotestowałem, a w myślach błagałem, by zrobiła to jeszcze raz.
Gdyby wiedziała, że byle jej dotyk sprawiał, że do późnej nocy rozbierałem ją w moich fantazjach, bałaby się spojrzeć mi w oczy.
– Co my tu mamy… – zanuciła ze swobodą, przystanąwszy u mojego boku, i pochyliła się nad listą zamówień.
Woń jej świeżych perfum zaświdrowała mi w nosie, przebijając się przez zapach jedzenia.
Spojrzałem na jej cudowny profil, przełykając ślinę. Miała urocze rumieńce na policzkach, a na głowie jasną czapkę z daszkiem. Uwielbiała je, miała ich całe mnóstwo, i to w różnych kolorach. Miejsca na bokach, gdzie przed chwilą mnie dotknęła, zaczęły mrowić.
– Mamy dopiero kilka zamówień, ale przypominam, że jest piątek – zauważyłem, wracając myślami na ziemię, i podsypałem blat mąką. – Jesteś głodna? – spytałem rutynowo.
– Wiem, jak zawsze zgłodnieją na wieczór. Dziękuję, ale już jadłam – zapewniła jak zwykle.
Uśmiechając się promiennie, zgarnęła cztery pojemniki z kończącymi się dodatkami i udała się z nimi w stronę zaplecza oraz kuchni. Obejrzałem się przez ramię. Jeansy, biały T-shirt i czarna saszetka na pasku – to wszystko leżało na niej idealnie. Włożyłem dwa placki do pieca i pochwyciłem kolejną kulkę ciasta. Wtedy dziewczyna wróciła z pełnymi naczyniami dodatków. Podobało mi się w niej to, że nie musiałem pokazywać palcem, co mogłaby zrobić. Była spostrzegawcza, domyślna, inteligentna, a w dodatku nie bała się pracy. Livia przejęła łopatę do pizzy i wsunąwszy ją do pieca, poruszyła znajdujące się już w środku placki.
– Nigdy nie żałujesz mu oliwek – zauważyła, mając na myśli pizzę dla Watsona.
– Tobie też nie żałuję nutelli na słodkiej pizzy, kiedy przychodzi na to czas – zażartowałem, na co zabawnie wydęła policzki.
Nie wiem, czy to normalne, że szef wie, kiedy jego pracownica ma dostać okres, ale Livia w tym czasie pochłaniała zatrważającą ilość czekolady. Jakimś cudem nie było tego po niej widać.
– I bardzo się cieszę. Chyba muszę zacząć stawiać czoła swoim słabościom – uprzedziła z szerokim uśmiechem na ustach.
– Chyba nigdy nie będę twoim sojusznikiem. – Trąciłem palcem własny brzuch, zostawiając na czarnym fartuchu mączny odcisk kciuka.
– Jesteś moim sojusznikiem, bo za mnie dojadasz. Nie przestawaj! Uwielbiam cię za to. – Roześmiała się.
Kiedyś, w przebłysku entuzjazmu zrobiłem kilka podejść do zdrowej diety. Nie wyszło, a po tygodniu wracałem do starego menu i tyłem jeszcze bardziej. Trudno jest zachować wstrzemięźliwość, kiedy pracuje się z jedzeniem, a człowiekowi od dziecka dopisywał wilczy apetyt. Poza tym nigdy nie miałem czasu, by o siebie zadbać. Od dziewięciu lat, przez siedem dni w tygodniu, po powrocie z pracy marzyłem tylko o łóżku. A jeśli byłem mniej zmęczony, odpalałem kompa i szukałem ze znajomym – Fredem Bushem – nowych okazji. Piętnaście lat temu, jeszcze jako dzieciak, natknąłem się na niego na forum kolekcjonerskim i od tego czasu współpracowaliśmy online. On aktualnie mieszkał w Sydney. Od wielu lat nagabuje mnie, abym przyjechał w jego strony. Lubiłem gościa, chociaż bywał dziwny i miał większego świra na punkcie szukania minerałów niż ja. Kto wie, jaki ja stanę się w jego wieku, za około czterdzieści lat.
– Szydzisz z mojej wagi, więc widzę, że już ci lepiej. Jeszcze kilka miesięcy temu opłakiwałaś tego przedwcześnie łysiejącego trolla z taksówki. Czyżby pojawił się nowy obiekt pełzający i ukrywasz go w obawie, że posypię go mozzarellą, włożę do pieca i zjem? – strzeliłem, żartując, a ona zrobiła wielkie oczy.
– Skąd ty mnie tak dobrze znasz, tatku? – Zaplotła ręce pod piersiami i oparła się tyłem o krawędź blatu. Zakotwiczyła spojrzenie na łyżce z sosem pomidorowym, który właśnie rozprowadzałem na surowym placku.
Wzruszyłem ramionami i spojrzałem na nią znad okularów. Obydwoje wiedzieliśmy, że pytanie było zbędne, bo sama chętnie opowiadała mi o wszystkim, co działo się w jej życiu.
– Ostatnim razem, kiedy czytałeś moje wiadomości, dość szybko uznałeś, że szkoda marnować czasu na tego typa. Jak to było? – Sugestywnie kiwnęła głową, nie czekając na moją odpowiedź. – Okrada klientów, jest niezorganizowany, niesłowny, chwiejny emocjonalnie, infantylny, ma grzybicę stóp, pasożyty przewodu pokarmowego i resztki krewetek pod aparatem nazębnym.
– Dokładnie tak powiedziałem – przytaknąłem.
Większość rzeczy, jakie wyszły z moich ust, to żarty, żeby ją pocieszyć, ale oczywiście było mi na rękę, że bezwłosy typ z twarzą Brada Pitta miał trudny charakter i faktycznie jadł pizzę z krewetkami.
– Zapomniałaś wymienić wady wzroku. Tylko ślepiec odwołuje randkę z laską taką jak ty.
– No już, już, już, dość cukru. Zawsze tak mówisz. Jak zwykle miałeś rację i znowu marnowałam swój czas. Tym razem już… – przerwała na moment – …nie chcę zapeszać, dlatego na razie nic ci nie powiem. – Złączyła palce i przesunęła nimi po linii ust.
Okeeej. Nie podoba mi się to.
– Dobrze, smarkulo. Jeszcze przyjdziesz, żebym cię przytulił, pogłaskał po głowie i postawił komuś kolejną diagnozę. – Pogroziłem jej palcem.
– Bla, bla, bla – przedrzeźniła mnie, po czym posłała w powietrzu całusa. – Nie dość, że bezprawnie… – rozejrzała się kontrolnie, ściszając głos – …dostaję od ciebie premię, to jeszcze podnosisz mnie na duchu i dobrze mi życzysz. Będziesz miał ze mną ciężko, jeśli nigdy nie znajdę tego jedynego.
Ona raczej nie wierzyła w to, co powiedziała, a ja raczej byłbym zadowolony, gdyby do końca życia przyszło mi ją głaskać po głowie.
– Gdybym ci źle życzył, poznałbym cię ze swoim bratem, którego kartoteka medyczna u doktora Chrisa zapełnia całą biblioteczkę, ale… – Urwałem.
– Ale? – Z zaciekawieniem przechyliła głowę.
– Totalnie nie ma czego rozwijać – powiedziałem, zamiast „ale… cię lubię”.
Zainfekowała moje myśli, wprowadziła niepokój i już miałem zapytać, czym zajmuje się facet, z którym się spotyka, ale w tym momencie do pizzerii żwawym krokiem wpadła mama.
– Cześć, dzieciaki. Już myślałam, że nie wydostanę się z korków. – Niemal wbiegła na zaplecze, lecz po chwili wróciła, wiążąc za plecami sznurek od fartucha.
Odwiozła ojca do sanatorium, czterdzieści mil od Detroit. Nie dostrzegałem diametralnych zmian w zdrowiu taty, ale i tak wyjeżdżał cyklicznie dwukrotnie w ciągu roku. Sześciotygodniowy czas bez męża dawał mamie swobodę, którą przeznaczała na spokojną obsługę kasy i klientów, a gdy ja potrzebowałem pilnie coś załatwić, świetnie radziła sobie z przejmowaniem moich obowiązków.
– Widzę, że niepotrzebnie się spieszyłam – stwierdziła jakby do siebie i rozejrzała się po pustych stolikach, wzdychając.
Mama była człowiekiem orkiestrą. Mogła robić trzy rzeczy naraz – podliczać kasę, rozmawiać przez telefon i obmyślać menu specjalne na cały nadchodzący tydzień.
– Wyjątkowo spokojnie – zauważyłem, rozkładając dwa pudełka na blacie.
Umieściłem w nich pizze, sprawnie podzieliłem placki radełkiem i zamknąłem opakowania, po czym oznaczyłem je markerem.
– Chris, omal nie zapomniałam. – Przyłożyła dłoń do czoła. – Kilka minut temu dzwonił Derek, żeby o jedenastej dostarczyć dla drużyny na stadion osiem pizz z kurczakiem na bezglutenowym spodzie plus dwie wegańskie.
Że co? Kilka minut temu?
– Pomogę… – pisnęła Livia, widząc wyraz mojej twarzy, i przejęła ode mnie pudełka.
– Liv, dziękuję, wiem, że mogę na ciebie liczyć, ale… – Uciąłem, przenosząc uwagę na matkę. Porzuciłem formowanie ciasta i wytarłem dłonie w fartuch. – My pracujemy od dziesiątej do dziesiątej – podkreśliłem, ponownie milknąc na chwilę. – Według moich obliczeń Derek powinien spróbować swojego szczęścia w kebsie, o ile bez wcześniejszego ustalenia są w stanie wyczarować coś bez glutenu na ten wieczór.
Derek dbał o dietę, musiał, bo był nie tylko sportowcem, ale też alergikiem.
Livia mrugnęła porozumiewawczo, dając mi tym sygnał, że wycofuje się z rozmowy i wychodzi. Skinąłem jej głową, obserwując, jak zmierza do wyjścia i zamyka za sobą drzwi.
– Nie musisz go w ten sposób traktować. Jest twoim bratem, a od lat zachowujesz się, jakby był twoim wrogiem.
– Bo nim jest – odniosłem się natychmiast. – Mamo, widzisz tylko to, co chcesz widzieć, i słyszysz tylko to, co chcesz słyszeć.
– Na przykład czego nie widzę lub nie słyszę?
– Przykład? Dobrze. Słyszałaś kiedykolwiek, jak mówi do mnie „gruby fiucie”? „Nieudaczniku”? Widziałaś, jak przyklejał plasterki żółtego sera i salami na oknie mojego pokoju? Czy zastanowiło cię kiedykolwiek, dlaczego nie trzymałem szczoteczki do zębów w łazience? Mogę wymieniać do wieczora…
– Salami na oknie? – prychnęła. – Pierwsze słyszę. A jeśli nawet coś takiego się wydarzyło, to było dawno i Derek wyrósł z takich żartów – zaczęła przeczyć, na co tym razem ja wybuchnąłem śmiechem.
– Derek przestał wyrastać jedynie z butów. Musztarda w moim bucie tydzień temu nie była kocim gównem, bo ze względu na alergika nie mamy kota. I tak. Pewnie dlatego pierwsze słyszysz, bo lata temu przestałem się na niego skarżyć. Poza tym, kiedy to robiłem, też mi nie wierzyłaś.
– Nieprawda. – Ponownie się ze mną nie zgodziła.
– To dlaczego teraz zadzwonił do ciebie, a nie do mnie? – spytałem.
– Bo wiedział, że ty mu odmówisz – odparła zgodnie z prawdą. – Powinniście sobie pomagać, każdemu byłoby lżej, mnie jako waszej matce również. – Christina wysunęła jawną prośbę.
– Pomagam mu. – Westchnąłem. – Już dawno temu przestałem mu przypominać, jakim jest debilem. Każdemu byłoby lżej, gdyby Derek dostał szansę popracować na swoje zachcianki. Nie dość, że muszę go utrzymywać, to odkąd pojawił się na świecie, uprzykrza mi każdy dzień życia. – Ciepło rozlało się na moich policzkach. Skoczyło mi ciśnienie, a nerwy zaczęły przejmować kontrolę. Dobrze, że Livia nie stała się świadkiem tej sytuacji. – Studiuje. Weekendy ma wolne. Ale oczywiście po co on ma pracować? Skoro jesteśmy ja i ty… – Rozłożyłem bezsilnie ręce. – Superbohaterowie do zadań specjalnych. Po co fatygować Dereczka. Jeszcze się biedny niepotrzebnie spoci poza boiskiem i pojawią się problemy ze snem, a nie daj Panie koszmary, po których zmoczy się i będzie trzeba wymienić mu pościel częściej niż co drugi dzień – skończyłem kąśliwie, ocierając przedramieniem czoło, na którym skraplał się pot.
Muszę wreszcie wybrać się do lekarza i zbadać ciśnienie.
Matka westchnęła bezsilnie, podchodząc do mnie, a ja spojrzałem na nią z góry. Była o ponad głowę niższa ode mnie, jej mahoniowe włosy spięte w wysoki kok optycznie dodawały jej kilka cali wzrostu. Chodź była pulchna jak ja, to dbała o siebie, a przyjazny wyraz twarzy złudnie skrywał stanowczość tej kobiety. Jej identyczne jak moje zielone oczy emanowały spokojem. Zazdrościłem jej niewyczerpanych pokładów opanowania i tego, z jaką gracją w różnych sytuacjach potrafiła manewrować emocjami.
– Kocham was obu i gdyby Bruno mógł, pracowalibyśmy też dla ciebie… – wspomniała imię ojca. – Ale nie może. Bez zająknięcia zająłeś jego miejsce i to w tobie mam nieocenione wsparcie. W tobie – powtórzyła, układając dłoń na moim ramieniu. – To miejsce już jest twoje, bo przez wiele lat ciężko na to pracowałeś. Derek nie nadaje się do takiej pracy. Ty sobie poradzisz, jestem o ciebie spokojna, a moim marzeniem jest to, żeby również twojemu bratu zapewnić jakąś przyszłość. Nie utrudniajmy sobie życia. Jeśli nie masz zamiaru realizować tego zamówienia, to mi powiedz. Ja to zrobię.
Oczywiście wiedziała, jak zagrać na moich emocjach, żeby i tak poszło po jej myśli. Znowu Derek wygrał bez walki i jestem przekonany, że składając zamówienie na czas po godzinach mojej pracy, zrobił to celowo.
– Od kilku miesięcy wiedział, że dziś grają. Przynajmniej dzień wcześniej mógł dać nam znać co do swoich życzeń. Jeden dzień – podkreśliłem, unosząc palec.
– Miał dużo zajęć, wypadło mu z głowy – wytłumaczyła, na co przewróciłem oczami.
Dalszą konwersację przerwało zamieszanie spowodowane wejściem kilkunastoosobowej grupy, zajmującej niemal wszystkie stoliki.
Wspaniale, kurwa.
– Zbiorę zamówienia i pójdę przygotować ciasto na wieczór – zaproponowała, przechwyciwszy menu.
Chociaż byłem wściekły, to nie dodałem nic więcej do naszej rozmowy. Tak było od zawsze.
Livia
Dostarczyłam pierwszą pizzę i ruszyłam z zamówieniem do pana Watsona, którego dom oddalony był od Retro o jakieś trzy mile.
Wolałam nie mieszać się w rozmowę matki z synem, a gdy ta powiedziała Chrisowi o zamówieniu dla drużyny futbolowej, jego twarz ostrzegawczo zmieniła kolor. Co by było, gdyby mój szef się dowiedział, że to ja wczoraj podsunęłam ten pomysł Derekowi.
Może to mnie wsadziłby do pieca.
Wiedziałam, że coś niepokojącego dzieje się między braćmi, na dłuższą metę nie udawało mu się tego ukryć. Kiedy Derek przychodził do pizzerii w towarzystwie kolegów, Chris wyraźnie się dystansował. Przy ludziach traktowali się jak obcy, prawie ze sobą nie rozmawiali, a gdy już dochodziło między nimi do dialogu, był on zdawkowy, wymuszony i spowity chłodem. Jestem ufną i otwartą osobą, dlatego sporo opowiadałam Chrisowi o sobie, ale nie wszystko. Był dla mnie nie tylko wymarzonym szefem, ale też serdecznym kolegą. Czasem próbowałam zagadnąć go o Dereka, odnaleźć genezę braterskiego konfliktu, zrozumieć i może spróbować ich pogodzić, ale mój uroczy grubasek wiecznie robił uniki, migiem zmieniając temat.
Samego Dereka zaś od niedawna zaczęłam poznawać, byliśmy rówieśnikami, też miał dwadzieścia jeden lat. Był szczery, otwarty i chętnie opowiadał mi o złośliwym bracie kucharzu. I to właśnie z Derekiem zaczęłam się spotykać. W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że facet taki jak on, obiekt westchnień wielu dziewczyn i brat mojego szefa, zrobi pierwszy krok, zaczepiając mnie na chodniku podczas mojej pieszej drogi powrotnej z pracy do domu. Szybko zaczęło mi odbijać na punkcie tego gościa. Już teraz przeczucie mi podpowiadało, że zrobię wszystko, by nasza relacja dostała szansę na rozwój.
Chociaż sama nigdy tego nie zauważyłam, to Derek wspomniał mi, że Chris jest mściwym i zawistnym człowiekiem. Był jego bratem, mieszkali razem, znali się jak mało kto, dlatego mój nowy chłopak poprosił mnie, żebyśmy – głównie dla mojego dobra – jeszcze przez pewien czas ukrywali przed Chrisem nasz związek. Nie chciałabym, aby moje życie prywatne miało wpływ na zawodowe, mogłoby to popsuć dobrą atmosferę w pracy. W dodatku nie chciałabym szukać innego źródła utrzymania. W Retro zarabiałam dużo więcej niż dostawcy w innych knajpach. Moja starsza siostra Tina i przyjaciółka Kelly, z którymi wynajmujemy dom, były podzielone w zdaniach. Kelly uważała, że powinnam milczeć, Tina zaś oznajmiła, że ukrywanie przed Chrisem związku z jego bratem zakrawa na infantylność. Siostra w ogóle miała mieszane uczucia, kiedy pierwszy raz zobaczyła mnie z Derekiem. Ona zawsze była rozsądna, w życiu podejmowała rozważne kroki i ostrożnie zawierała nowe znajomości, jeśli w ogóle je zawierała. Poniekąd po tym, przez co razem przeszłyśmy w życiu, jej zachowanie miało swoje uzasadnienie. Miałam tylko czternaście lat, gdy przez długi rodziców alkoholików zlicytowali nasz dom w Gaylord i zostałyśmy bez dachu nad głową. Gdyby nie pełnoletnia siostra, nie wiem, co by się ze mną stało i gdzie bym teraz mieszkała. Nie mam pojęcia, jak potoczyły się losy moich rodziców, bo de facto nigdy ich nie miałam, jakby nie żyli, i taką wersję przedstawiłam tym, których aktualnie znałam. Chciałyśmy zapomnieć o przeszłości, a plotki na nasz temat nam na to nie pozwoliły. Tylko przyjaciółka Kelly i moja siostra były wtajemniczone. Wyjeżdżając siedem lat temu na drugi kraniec stanu Michigan, do Detroit, zaczynałyśmy wszystko od nowa. Wiele zawdzięczałam Tinie, szanowałam jej zdanie, ale podświadomie, może też naiwnie, sama dążyłam do tego, żeby mieć coś, czego nigdy nie miałam – szczęśliwą rodzinę. Cokolwiek moje współlokatorki sądziły o mnie i Dereku, wiedziałam, że ukrywając się na chwilę obecną, postępowałam słusznie.
Po kilku minutach zaparkowałam przy chodniku obok domu pokrytego błękitnym sidingiem. Watson był samotnym wdowcem, którego dzieci rozjechały się po całym świecie. Po zmarłej kilka lat temu żonie został mu sentyment do kolorowych kwiatów wiszących na bielutkich barierkach przed domem. Mężczyzna siedział na werandzie przy stoliku nakrytym obrusem w groszki. Na blacie czekał już talerz, sztućce oraz zestaw sosów. Było to jego ulubione miejsce, mógł patrzeć w kierunku drogi i obserwować przechodniów. Drugie krzesło zajmował zwinięty w kłębek biało-rudy kot.
– Dzień dobry – przywitałam się, wychodząc po trzech stopniach z kartonowym opakowaniem w dłoniach.
– Jesteś Livcia – zwrócił się do mnie pieszczotliwie i wstał z krzesła, chwytając ze stolika wyliczone pieniądze i napiwek w postaci przysmaków.
Tym razem były to orzeszki w karmelu. Starszy pan przejął pudełko i odstawiając je na bok, głośno przełknął ślinkę, po czym niemal wcisnął mi w dłoń pieniądze. Odkąd zamawiał pizzę raz na tydzień, zrobił się łapczywy.
– Smacznego, panie Watson. – Schowałam pieniądze do nerki, zerkając na mężczyznę. – I do zobaczenia za tydzień… – dodałam, dostrzegając, że starszy pan z uśmiechem już otwierał pudełko.
– Do zobaczenia, piękna. A! I podziękuj Chrisowi za oliwki! – krzyknął, kiedy byłam już koło samochodu. W odpowiedzi uniosłam kciuk, po czym wsiadłam do auta.
***
Jak na złość niemal do dziesiątej lokal pękał w szwach. Kwadrans przed jedenastą pakowaliśmy z Chrisem ostatnie trzy pizze dla jego brata, a pani Wood zaczęła ogarniać porządki na kuchni. Każdy był już zmęczony, a to z kolei przekładało się na nasze milczenie.
– Nie musiałaś, lecz zostałaś dłużej w pracy. Dzięki – przełamał ciszę Chris.
– Nie ma najmniejszego problemu – odparłam szczerze.
Naprawdę lubiłam tego mężczyznę. Głównie dlatego, że w jego obecności czułam swobodę i nigdy nie dał mi poczuć, że był ważniejszy ode mnie.
– Chodź, pomogę ci to zapakować do auta. – Ustawił dwa transportowe pojemniki jeden na drugim, a następnie podniósł je i omal nie upuścił, potykając się o wiadro po sosie stojące na podłodze.
Znajdując się tuż obok, przechwyciłam pudła i udało się uratować sytuację.
– Kurwa – sapnął cicho.
Przeklinał najczęściej, kiedy był zmęczony.
– Powoli. Daj jedno. – Przejęłam jeden transporter. – Chyba nie chcemy tu spędzić całej nocy.
Otworzył usta, chciał coś odpowiedzieć, lecz zrezygnował, ruszając przodem do wyjścia, przed którym zaparkowałam samochód. Otworzył klapę bagażnika i umieścił tam zamówienia.
– Jest późno, może jednak pojadę z tobą… – zaproponował cicho, ale raczej było to wyprane z chęci.
– Poradzę sobie – zapewniłam. – Wszystko dobrze? – Wyczułam, że prócz zmęczenia był przybity.
– No. Wiem, że żyję. Padam na ryj – spuentował.
– Idź do domu, odpocznij. Nawet w półmroku wyglądasz jak siedem nieszczęść – zażartowałam.
– Jedź już, bo włączę latarkę i będziesz mnie prosiła, żebym ją zgasił. – Wyciągnął z kieszeni telefon.
– Nie przesadzaj, aż tak źle nie wyglądasz. Trochę śmierdzisz, ale tylko trochę. – Podciągnęłam nosem, na co parsknął.
– Zjeżdżaj. Wróć autem prosto do domu, będzie zbyt późno na spacerki.
– Tak, szefie! – Zasalutowałam, po czym wsiadłam do samochodu. – Dobranoc. – Posłałam mu w powietrzu całusa, co przeważnie go bawiło.
Kilka dni temu Derek wyznał mi, że podejrzewa, iż Chris jest gejem. Nie miałam odwagi go o to spytać, skoro sam nigdy się nie kwapił do poruszania ze mną swoich tematów sercowych. Ale może jednak coś w tym tkwiło, bo nie od dziś wiadomo, że gej jest najlepszym materiałem na przyjaciela kobiety. Głównie dlatego, że nie patrzy na nią przez pryzmat seksu.
Zaparkowałam pod klubem. Zaświeciłam lampkę, wyciągnęłam z torebki puder i szybkimi ruchami przypudrowałam nos. Chociaż po co, skoro było ciemno? Smagnęłam usta waniliowym błyszczykiem i wybrałam numer Dereka.
– Jestem na miejscu – powiedziałam, kiedy odebrał.
– Ja też – odparł, a wtedy się wzdrygnęłam, bo drzwi od mojej strony gwałtownie się otworzyły. Derek się uśmiechnął, podsuwając mi przed oczy ekran telefonu. Wyświetlała się na nim wiadomość od Chrisa: „Nie bądź fiutem i przynajmniej rusz dupę na parking”.
– Już się bałem, że on przyjedzie z dostawą i zepsuje mi humor – dodał, wyciągając ku mnie dłoń, po czym objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Emanował siłą i pachniał swoim cudownym żelem pod prysznic. Spojrzałam ku górze, a on ściągnął moją czapkę z daszkiem i rzucił ją na siedzenie w samochodzie.
– Gratulacje wygranej, żałuję, że nie mogłam kibicować ci na trybunach, ale mieliśmy bardzo pracowity dzień…
– Mam nadzieję, że mój brat nie dał ci w kość przez moje zamówienie.
– Co ty – zaprzeczyłam. – Akurat dla mnie jest bardzo miły. Chciałabym, żebyście się pogodzili.
– Ja też… Ale on myśli, że skoro pizzeria formalnie należy do niego, to może mną pomiatać. Staram się nie reagować na jego zaczepki, bo nasza rozmowa zwykle prowadzi donikąd, ale wiesz, jak jest… to się chyba nazywa syndrom starszego brata.
– Macie jednak coś wspólnego. Obaj lubicie stawiać diagnozy innym – zauważyłam z uśmiechem.
– Dobrze, że tylko to nas łączy – odparł z nutą kpiny. – Myślałem o tobie – dodał.
Ułożył dłoń na moim policzku i nachylił się, by subtelnie mnie pocałować, a jego druga dłoń zsunęła się na pośladek. Ciepło jego gorących warg przetoczyło się ognistą kulą po każdej komórce mojego ciała.
– Ja też – wyszeptałam mu w usta.
– I wróciłbym z tobą, ale tam – wskazał kciukiem za siebie – czeka na ciepłą pizzę cała zgraja wygłodniałych zawodników.
– Jasne. – Otworzyłam bagażnik i ułożyłam dziesięć pudełek jedno na drugim. – Pomóc ci to zanieść?
– Jedź do domu, pewnie jesteś bardzo zmęczona – odparł i mimo iż te słowa wynikały z troski, to byłam zawiedziona odpowiedzią.
Czekałam na ten moment cały dzień.
– Co powiesz na to, żeby jutro się spotkać i spędzić ze sobą trochę więcej czasu? – zaproponował.
– Po pracy?
Zaprzeczył głową.
– Masz na drugą, prawda? – Ucałował mnie, a następnie uniósł stos pudełek. – Po dziesiątej mama i Chris będą w pizzerii, a ja, nie wiem, czy wiesz, potrafię robić zajebistą kawę.
– Kawa? U ciebie? – powtórzyłam, uśmiechając się mimowolnie. Pierwszy raz zaprosił mnie do swojego domu. – Kawa to pierwsze, co piję po wstaniu z łóżka, więc zaraz po…
– Więc masz to jak w banku – wciął mi się w zdanie, a do mnie właśnie dotarło, co powiedziałam.
Miałam raczej na myśli to, że pijałam ją raz dziennie, ale nie mogłam przeczyć sobie, że go nie pożądałam.
A w sumie…
– Do zobaczenia WIĘC…
Chris
Zacząłem jeść śniadanie i otworzyłem laptopa, by nadrobić wczorajsze wiadomości od Busha. Od dawna planował wyprawę do Indii, gdzie za kilka dni w mieście Nowe Delhi odbędzie się licytacja meteorytów z całego świata. Czasem odnosiłem wrażenie, że mężczyzna zdawał mi relację z tego, co zrobił, robi i zrobi po to, by o tym pamiętać. Mogła być to forma jego notatek. Wielokrotnie proponował mi wyjazdy w różne części świata, uwzględniając całkowite pokrycie kosztów. Łączyła nas pasja, która nigdy nie doprowadziła do spotkania, a szkoda, bo gość miał ciekawą osobowość. Był samotny, brakowało mu pomocnej ręki, a mnie hajsu, więc gdybym nie miał co robić w Detroit, chętnie wraz z nim uganiałbym się za fiolką z gramem pyłu księżycowego po całym globie. W aktualnej sytuacji mogłem o tym jedynie pomarzyć, czytając wiadomość od starego przyjaciela:
„Dobry wieczór! Przebookowałem lot. Jutro lecę do Indii. Ważne. Widziałeś na stronie organiza…”. Porzuciłem czytanie.
– Siema, braciszku – przywitał się Derek, nagle wchodząc do kuchni jedynie w bokserkach.
Kęs zjadanej bułki stanął mi boleśnie w przełyku, a nad głową zawisły czarne, gradowe chmury. Zacząłem węszyć podstęp, podejrzliwie zerknąłem na nadgryzioną bułkę, myśląc, czy nie dostanę sraczki, ale wtedy brat spojrzał na mnie z niesmakiem, otworzył lodówkę, sięgnął po mleko sojowe i dodał:
– Gdyby Apple wymyślił chłodziarkę z face ID, mógłbym ją otworzyć jako starszy brat, pokazując własną dupę. – Roześmiał się w głos.
Kiedy on, kurwa, dorośnie? No kiedy?
Wbiłem spojrzenie w ekran komputera, ale już nie skupiałem się na wyświetlonej treści. Wyłączyłem wszystkie okna przeglądarki, a zielony kolor zdjęcia malachitu na pulpicie wcale mnie nie wyciszał. Pozwalał tylko odwrócić uwagę od czegoś drażniącego.
– Dzień dobry, śmieciu. Jest dopiero dziewiąta, cierpisz na bezsenność? – spytałem mocno zszokowany jego widokiem na parterze o tak wczesnej porze, i to w sobotę.
– Nie, słodki, ślepy grubasku… – sarknął, przysiadając na barowym krześle naprzeciwko mnie, po drugiej stronie wyspy i pociągnął hojny łyk swojego napoju prosto z butelki. – Zauważyłem u siebie lekki spadek motywacji i stwierdziłem, że tylko widok twojej spasionej gęby wyciągnie mnie z emocjonalnego dołka. – Zaczął podśmiechiwać się pod nosem.
– Dać ci moje zdjęcie, żebyś przykleił sobie nad łóżkiem pomiędzy Spice Girls a Britney Spears?
– Nie, bo staram się nie skupiać zbyt długo spojrzenia na nieudacznikach. – Przeciągnął się, prezentując wyrzeźbione mięśnie brzucha, i westchnął. – Chociaż nie powinienem tak mówić. To przecież dzięki tobie jestem tu, gdzie jestem, wyglądam, jak wyglądam, i niczego mi nie brakuje… – Uśmiechnął się sztucznie, wyprowadzając mnie z równowagi.
– Zgadza się, Derek. Oprócz rozumu nie brak ci niczego – podsumowałem.
Odjęło mi apetyt. Wstałem z zamiarem opuszczenia tego miejsca, zrobiło się duszno.
Nie wiem co i kiedy mu zrobiłem, ale przy każdej okazji celowo starał się mnie prowokować i doskonale wiedział, w jaki punkt uderzyć, bym reagował. Sztuką dla mnie pozostawało nie pozwalać sobie na wszystko i przy tym nie dać mu się sprowadzić do poziomu podeszwy buta.
– Wczorajsza pizza była chujowa. Zimna, spieczone ciasto, mało dodatków… Generalnie znowu nie miałeś się czym pochwalić – prowokował.
Zwolnił zajmowane miejsce i stanął ze mną twarzą w twarz. Byliśmy tego samego wzrostu z osiemdziesięciofuntową różnicą masy ciała.
Szkoda mi było energii, słów i pewnie zabrakłoby liczb, żeby opisać skalę, w jakiej go nie znosiłem. Przyjąłem założenie, żeby nie walczyć z kimś, kto nie miał nic do stracenia, a mój stan psychiczny znowu nakazywał opuścić pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy.
– A wy co? – Do kuchni wpadła mama w białym szlafroku i z turbanem na głowie, podejrzliwie się nam przyglądając.
– A nic takiego. Wstałem wcześniej, muszę coś załatwić, a później wpadnie Bob z młodszym bratem – wyjaśnił Derek, uśmiechając się półgębkiem.
Bob był kumplem z roku mojego brata i kolejnym półgłówkiem, którego rodzice stawiali na częste wycieczki we dwoje, więc jego weekendowym zajęciem stawała się opieka nad pięcioletnim bratem. Czasem wpadali razem do Retro, a syf, jaki po sobie zostawiali, niesłusznie przypisywany zostawał kilkuletniemu chłopcu.
– Jeszcze podziękowałem bratu za wczorajszą dostawę. Pizza jak zawsze rewelka! – Manierycznie niczym francuski kucharz ułożył palce i pocałował ich złączenie. – Chris właśnie mi się pochwalił, że nabył nowe kamyczki. Ładne. Takie… błyszczące – skłamał. – Prawie jak moje auto. – Skinął głową w kierunku podjazdu, gdzie zaparkowane stało jego krwistoczerwone kabrio, które, nawiasem mówiąc, miało większe spalanie niż ciężarówka coca-coli. Dostał go od taty w ramach uznania za miniony udany sezon sportowy.
– Nie, bracie. Mówiłem o wapniu koralowym. Dziurawym jak twój mózg. – Klepnąłem go w ramię, chwyciłem laptopa i ruszyłem do wyjścia.
– Chris! – rzuciła za mną z reprymendą Christina.
– Do zobaczenia w pracy, mamo! – krzyknąłem ze schodów prowadzących w dół.
***
Ważyłem ciasto i porcjowałem je w zależności od rozmiaru pizzy na większe i mniejsze kulki. Zwykle to zajęcie mnie uspokajało, ale dziś dobry humor w spichlerzu mojego samopoczucia został skradziony przez hienę. Kiedyś nie mogłem zrozumieć, kim trzeba być, żeby odebrać życie drugiemu człowiekowi. Dziś bez sentymentu dopuszczałem możliwość zabójstwa w afekcie. Czasem moja fantazja uśmiercała brata na sposoby, które podnosiły mnie na duchu. Moim ulubionym było włożenie go głową do pieca na pizzę z papryczką piri piri w dupie lub dawne wspomnienie z nowojorskiego zoo, gdzie oczyma wyobraźni widziałem, jak poniewierały nim goryle, a gorylątka rzucały sobie jego piłką baseballową. W prawdziwym życiu jednak liczyłem na to, że karma kiedyś sama go sponiewiera.
Podświetlający się ekran telefonu sprawił, że żwawo otrzepałem dłonie z nadmiaru mąki i odebrałem połączenie.
– Cześć, wybacz, nie zdążyłem nawet odczytać twojej wiadomości, bo brat miał o poranku silne pragnienie rozmowy – wyjaśniłem Fredowi, nim zdążył się odezwać, i obejrzałem się przez ramię. Mama była w kuchni.
– Znowu on? – mruknął niezadowolony. – Nie obwiniaj klauna za to, że zachowuje się jak klaun. Lepiej zastanów się, dlaczego wciąż chodzisz do cyrku – spuentował, a w tle dało się słyszeć dźwięk łyżeczki obijającej się o brzeg szklanki.
– Masz rację, ale wiesz, że na razie jestem uziemiony – przypomniałem.
Ja znałem gościa, gość znał mnie. I chociaż mógłby być moim ojcem, to spełniał funkcję zajebistego generatora odzyskiwania równowagi. Chciałbym mieć w życiu tak wyjebane na innych ludzi jak on. Rozmowa z nim zawsze jednak poprawiała mi humor. To ważne, jeśli się nie ma kogoś takiego tuż obok siebie. W słuchawce telefonu usłyszałem piknięcie sygnalizujące niski poziom baterii.
– Sam sobie na to pozwalasz, ale nie będę ci przecież powtarzać za każdym razem, że czasem tylko wpierdol uczy rozumu. Słuchaj… – Chrząknął. – Wysłałem ci link dotyczący meteorytu Al Haggounia. Ponoć został znaleziony w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym roku na Saharze Zachodniej. Jego waga to prawie cztery funty…
– O wow – wypuściłem. – Będzie kosztował majątek. – Usłyszałem kolejne ostrzeżenie dotyczące baterii. – Mam słabą baterię – uprzedziłem swojego rozmówcę.
– Dobrze, będę się streszczał. Chodzi o to, że tak jak zauważyłeś, będzie kosztował majątek. Potrzebuję twojej pomocy. Nie chcę lecieć do Indii z taką kasą w walizce, a przede wszystkim nie chcę, żeby ktoś wiedział, że licytuję dla siebie.
– Dlaczego? – spytałem.
– Można powiedzieć, że zarabiam trochę więcej, niż wykazuję, ostatnio jebnąłem się w rachunkach i w najbliższym czasie organy podatkowe mogą mnie wziąć pod lupę. – Westchnął do słuchawki. – Bardzo mi zależy na tym drobiazgu…
Drobiazgu.
– Okej, więc jak ja mógłbym ci pomóc?
– No skoro nie możesz taszczyć za mną walizki z kasą… – roześmiał się – to może zarejestrujesz się jako uczestnik w aukcji i dasz mi pełnomocnictwo do konta. Oficjalnie kamień będzie należał do ciebie, a nieformalnie przelew zostanie zrobiony z bezpiecznego rachunku i kropka.
– No dobrze, ale jak ja potem wytłumaczę u siebie fakt nabycia czegoś za… – zacząłem mniej więcej kalkulować w głowie – …około pół miliona dolarów?
– Spokojnie. Zrobimy symulację. Znam takiego jednego Piczula-Abdula, co kupi twoje kamienie… to znaczy bez kamieni, za każdą cenę. – Ponownie się zaśmiał. – Z formalnym posiadaniem czegoś mojego ufam tylko tobie. Reszta to kwestia umów.
– A Piczulowi-Abdulowi nie ufasz? – dopytałem, podejrzewając, że to jakiś słup.
– Też, al… – Połączenie dobiegło końca w złym momencie.
Spojrzałem na wolne gniazdko elektryczne.
– Mamo, widziałaś ładowarkę?! – krzyknąłem w stronę zaplecza kuchennego.
– Chyba wczoraj zabrałam ją niechcący do domu – odpowiedziała, zjawiając się przy mnie. By upewnić się co do swoich słów, sprawdziła szafkę pod kasą. – No. Na pewno wzięłam ją wczoraj do domu. Przepraszam. Jest w mojej sypialni.
– Muszę po nią iść, zaraz wrócę. – Zdjąłem fartuch i odwiesiłem go na haczyk.
– Czekaj… – Zastąpiła mi drogę, wyciągnęła dłoń ku górze i starła z mojego policzka mąkę. – Teraz leć.
Normalnie pojechałbym autem, ale przecież kazałem je wczoraj zabrać Livii. Nie miałem daleko, więc szybki i krótki spacer mi nie zaszkodzi.
Po dwudziestu minutach znalazłem się pod domem. Nie było auta Boba, co oznaczało, że mój brat jest w środku sam i zapewne regeneruje siły, odsypiając poranek. Nie kusząc losu, by dzisiejszego dnia ponownie stanął na mojej drodze, cicho otworzyłem frontowe drzwi i przystanąłem na chwilę. Chyba miałem omamy, bo poczułem świeży zapach, który sprawił, że spojrzałem na zegarek. Przemierzywszy niemal bezszelestnie salon, skierowałem się prosto do pokoju mamy na parterze. Kiedyś zajmowali z tatą trzecią sypialnię na górze, lecz z wiadomych względów zmienili piętro na parter. Wypiąłem ładowarkę z kontaktu obok łóżka i włożyłem ją do kieszeni, po czym gdy wychodziłem z sypialni, kolejny omam w postaci kobiecego chichotu sprawił, że się zatrzymałem. Wstrzymałem oddech, stojąc u podnóża schodów, i nie wiedziałem dlaczego, ale postawiłem pierwszy powolny krok na stopień. I drugi. A potem trzeci, czwarty i piąty, a barwa głosu, którą teraz już wyraźnie słyszałem, coraz dotkliwiej wgryzała mi się w błonę bębenkową, rozpychając się w uszach. Słowa ucichły, nie musiałem wychodzić na sam szczyt. Oparłem się plecami o ścianę i skierowałem wzrok na lustro w przedpokoju, a w jego odbiciu zobaczyłem wystarczająco dużo przez uchylone drzwi do pokoju Dereka. Brat w szerokim rozkroku opierał się tyłem o biurko, a przed nim stała ona – w czerwonej bieliźnie, z rozpuszczonymi włosami sięgającymi pośladków. Jego łapska zaciskały się na jej tyłku, całowali się nachalnie, głośno przy tym wzdychając. Moje plecy zrosił zimny pot i zaparło mi dech w klacie jak nigdy wcześniej. Może dlatego, że to ja robiłem to z nią wielokrotnie we własnych fantazjach, a może dlatego, że robił to z nią facet, który stanowczo na to nie zasłużył.
Nie na nią.
– Podnieciłaś się, cukiereczku? – spytał, po czym przeniósł dłoń między jej nogi, aż kobieta jęknęła. – Jesteś taka mokra. – Zaczął ją pieścić.
– Nie przestawaj – poprosiła, na co przyspieszył ruchy dłoni tak, że niemal stanęła na palcach, poddając się rozkoszy, jaką jej sprawiał, a po chwili jej plecy wygiął orgazm przetaczający się przez całe ciało.
Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco. Z wściekłości, zazdrości i bezradności rozrywających mnie od środka.
– O tak, maleńka, o tak… czuję, jak zaciskasz się na moich palcach. Zrobisz to jeszcze raz na moim fiucie? – Derek na chwilę przywarł do jej ust.
– Najpierw… – dziewczyna zaczęła opadać przed nim na kolana, a on pożądliwie patrzył w dół w uznaniu dla jej zamiarów – chcę… – uklęknęła i wsunąwszy palce za gumkę od jego dresów, powoli przesuwała je w dół, uwalniając sterczącego penisa – poczuć ciebie w ustach – dokończyła i zabrała się za pieszczoty.
Ustach, zawtórowałem w myślach. Jej różowe, pełne usta ozdobione pieprzykiem nad górną wargą, zaczęły obciągać człowiekowi, którego nienawidzę. Chciałbym, żeby mu odgryzła, żeby dała minimalny sygnał, iż ją zmusił i robi to na siłę, ale nic takiego nie miało miejsca.
Nic. I nic tu po mnie, lecz na domiar złego mój brat uniósł wzrok w momencie, w którym chciałem się wycofać. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. On jednak się nie odezwał, tylko z dziką satysfakcją wymalowaną na gębie, wspierając się rękami na blacie, wypiął biodra do przodu.
– Co byś zrobiła, gdybym to nie był ja, tylko mój brat? – zagadnął partnerkę, zatapiając palce w jej blond włosach.
– Psujesz nam zabawę – zanuciła, na chwilę przerwawszy lizanie.
– No co, skarbie, jest kucharzem i może smakowałby ci lepiej… – zasugerował łagodnie i przeniósł dłoń, by pogładzić jej włosy.
Dziewczyna ponownie oderwała się od czynności i odchyliwszy głowę, spojrzała ku górze.
– Chcę teraz myśleć o tobie. Nigdy tak nie pomyślę o swoim szefie, bo… – Ucięła nagle. – Fuj! Nie chcę sobie tego nawet wyobrażać, więc przestań albo ja przestanę, a bardzo nie chcę tego robić…
Fuj?
– Przepraszam, cukiereczku, to obrzydliwe z mojej strony, już nie będę… – zapewnił czule, przyciągnął jej głowę do siebie i ponownie spojrzał w moją stronę, a kącik jego ust drgnął ku górze.
Dość. Potrzebowałem tlenu, serce biło mi nierównomiernie, więc niemal biegłem, opuszczając dom. Zobaczyłem i usłyszałem wiele, zbyt wiele. Byłem kimś, o kim nigdy nie chciałaby nawet myśleć w kategorii faceta. Z jej słów wynikało, że brzydziła się nawet myśleć o mnie. Sypiała z moim bratem, a obrazu jej klęczącej przed nim niczym nie wymażę z pamięci. Byłem dla niej nieatrakcyjnym kucharzyną i bratem faceta stanowiącego moje przeciwieństwo. Chociaż nie liczyłem na nic z jej strony, to naiwna podświadomość, podsycana jej uśmiechem, dawała mi cząstkę niepokrytej niczym nadziei. Derek jak zwykle odebrał mi nawet to, czego nie widać. Sądziłem, że ta dziewczyna była mniej naiwna. Miłe są tylko chwile między początkiem i końcem, a teraz nastał koniec tego, co do niej czułem.
Livia
– Byłeś niesamowity, ale muszę już uciekać – powiedziałam, stojąc już przy frontowych drzwiach. Za kwadrans druga, a jeszcze musiałam wrócić do domu po auto.
– Nie ja, a ty byłaś niesamowita – oznajmił, przyciągając mnie do siebie. – Za chwilę przyjedzie Bob, może później wpadniemy do Retro, a po twojej pracy proponuję małą przejażdżkę po Detroit. Co ty na to? – zagadał.
Kupił mnie.
– Późna i kolejna randka? A co, jeśli za szybko ci się znudzę? – wymruczałam mu w usta.
Spałam już z kilkoma facetami, ale to, co zrobił ze mną Derek, nijak się miało do umiejętności poprzednich.
– Nigdy w życiu. Nie ma takiej opcji. – Trącił mój podbródek. – Uciekaj. Nie chcę, żebyś miała problemy. – Cmoknął moje usta.
Jego piwno-zielone oczy błyszczały tak mocno, że aż parował seksem.
– Pa – pożegnałam się.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy podczas drogi do domu i z domu do pracy. Pozytywnego nastroju nie zepsuje mi nawet milion zamówień dzisiejszego dnia, chociaż teraz przydałaby mi się drzemka.
– Dzień dobry – przywitałam się, wszedłszy do lokalu.
Kilka stolików było zajętych, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach jedzenia. Chyba naprawdę zgłodniałam.
– Cześć – odpowiedziała pani Wood.
– Hej. – Chris uśmiechnął się niemrawo, ustawiając dla mnie stos pięciu spakowanych pudełek z pizzą na blacie. Zwykle zamienialiśmy kilka zdań, ale teraz musiałam już wychodzić. Sobota zapowiadała się pracowicie.
– Jak sytuacja? Dziś masz supermoce? – dopytałam szefa, czytając przy tym adresy dostawy na kartce dołączonej do zamówień.
– Tak. – Odwrócił się, by skontrolować stan kolejnej pizzy w piecu.
Ktoś tu musiał wstać lewą nogą, a ja miałam ochotę i tak zarazić go swoim dobrym humorem.
– Zrobisz jakąś mini dla mnie z bakłażanem, rukolą i pomidorkami koktajlowymi? – Wyjątkowo spytałam pierwsza, czekając, aż pochwycę jego spojrzenie. – Od rana nic nie miałam w ustach.
Zmarszczył brwi, rozejrzał się po blacie i zaczął energicznie rozciągać kulkę ciasta.
– Tak. Jedź już, bo robię kolejne dowozy. Nie chcę, żeby wystygły – odparł zdawkowo, przez co nabrałam pewności, że jednak coś się wydarzyło.
Bywał taki, kiedy sporadycznie dochodziło do konfliktu z klientem. Postanowiłam nie pytać. Przejdzie mu, a ja tanecznym krokiem wzięłam się za robotę.
***
Wreszcie koło piątej miałam czas, by zjeść pizzę, którą Chris zrobił dla mnie po drugiej. Pomagałam pani Wood ogarnąć kuchnię, zmywak i uzupełniłam lodówkę z napojami, a kiedy szef przygotowywał kolejne zamówienia na dowóz, do Retro przyjechali Derek, Bob i jego młodszy brat, cały upaciany kolorami.
– Chryste Panie, co mu się stało? – Pani Wood z przerażeniem zwróciła uwagę na wygląd chłopca.
Ja zaś wymieniłam się delikatnymi uśmiechami z Derekiem. Wręcz rozbierał mnie wzrokiem, przez co wróciłam wspomnieniami do jego sypialni.
– Uczyliśmy się na poniedziałkowy egzamin, a on miał oglądać bajki. Zamiast tego wyciągnął z bagażnika mojego samochodu spraye do graffiti. I jeśli ta czerń nie zejdzie mu z powiek, to matka mnie zastrzeli. Nie mam pomysłu, czym to zmyć. – Bob poskrobał się po głowie, patrząc w dół, na twarz szczerzącego się pięciolatka.
Chris westchnął przeciągle, nadal skrupulatnie skupiając się na pracy. Teraz jego zachowanie mogło mieć związek z obecnością młodszego brata.
– Rozpuszczalnikiem to mu raczej nie próbuj przemywać oczu – sapnęła Christina, kręcąc głową.
– To nie wszystko… – Bob szturchnął swojego małego brata, wskazując na Chrisa. – No już, Peter… Musisz przeprosić pana – pouczył, popychając go lekko ku mężczyźnie.
Mały wahał się, ale wreszcie zrobił kilka kroków w stronę blatu, za którym pracował pizzerman.
– Proszę pana, bo ja pana bardzo przepraszam – powtórzył cichym głosem chłopiec, błądząc spojrzeniem po podłodze.
Chris rozgniatał ciasto coraz wolniej, przejeżdżając wzrokiem po obecnych, aż zatrzymał spojrzenie na Peterze.
– Za co? – spytał, patrząc w dół znad okularów.
– Bo oni powiedzieli, że ma pan kolorowe kamyki w pokoju, i ja chciałem zobaczyć, a potem chciałem, żeby były jeszcze ładniejsze i spryskałem je szprejami – przekręcił końcówkę.
Kolekcja Chrisa była świętością, o której wiedziałam nawet ja, bo czasem wspominał o niebieskich minerałach, porównując jeden z nich do koloru moich oczu. Jego nazwa wypadła mi jednak z głowy. Widząc starszego Wooda i jego czerwieniejącą twarz, odsunęłam się pod ścianę.
– Że co, gówniarzu, zrobiłeś? – Chris powoli zmiął surowy placek, zaciskając na nim dłonie w pięści.
– Chris! Wyrażaj się, przecież to jest małe dziecko – zainterweniowała matka.
– Klucz leżał wysoko na futrynie drzwi. Kto ci otworzył mój pokój? – spytał kucharz.
Przestraszony dzieciak jedynie spojrzał na Dereka. Chris wypuścił bezsilne parsknięcie, ciężko przy tym dysząc.
– Dlaczego, mnie to, kurwa, nie dziwi?! – wrzasnął, wplatając w to obłąkany śmiech.
– Uspokój się. Klienci… – syknęła pani Wood, próbując opanować syna.
– Sorry, bracie. Chciał tylko zobaczyć. To tylko mały chłopiec… – wytłumaczył Derek, bezradnie rozkładając dłonie i wskazując na Peterka.
– Zamknij ryj – warknął do brata Chris zrzucając zawartość blatu, a huk, jaki wydały spadające metalowe miski, jeszcze bardziej przykuł uwagę klientów.
Mężczyzna jak w amoku rzucił swoim fartuchem o podłogę, po czym włożył telefon i klucze do kieszeni. Pierwszy raz zobaczyłam go w takim stanie. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować.
– Mam nadzieję, że to twój kolejny pierdolony żart. – Wycelował w Dereka ostrzegawczo palcem i udał się do wyjścia.
Podbiegłam do dymiącego pieca, w którym zaczęła palić się pizza.
– To żarty? – dopytała pani Wood, kładąc dłoń na czole, a Derek zaprzeczył ruchem głowy.
Mój chłopak nie powinien wpuszczać dziecka do pokoju Chrisa, a z drugiej strony chciał dobrze i nie mógł przewidzieć, że wydarzy się coś takiego.