Nie za darmo - Liliana Więcek - ebook + książka
NOWOŚĆ

Nie za darmo ebook

Liliana Więcek

4,3

749 osób interesuje się tą książką

Opis

Historia George’a (Dżina) i Amy – drugoplanowych bohaterów powieści Nie na sprzedaż.

 

Kiedy ciężarna Amy widzi gorący film i rozpoznaje występującego w nim swojego narzeczonego, jej cały świat obraca się w pył. Okazuje się, że wielkolud, któremu oddała serce, nigdy nie był jej wierny.

 

Kobieta jest doszczętnie załamana, a jednak zdrowy rozsądek pomaga jej uporać się z decyzją o wyrzuceniu niewiernego mężczyzny ze swojego życia.

 

George wiedział, że tym razem przesadził, ale tylko udział w nagraniu mógł umożliwić jego przyjacielowi odzyskanie wolności. Mężczyzna nie walczył o związek, bo gdyby narzeczona dowiedziała się o jego pozostałych sekretach, znienawidziłaby go jeszcze bardziej.

 

Po czterech latach od wyjazdu George’a, zaledwie jedno zdanie wystarczy, że jednak wraca do Redwill.

„Twoja córka mówi do obcego faceta »tato«”.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                  Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 458

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (208 ocen)
145
17
23
9
14
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
czytamwieccichosza1

Nie oderwiesz się od lektury

Takie książki uwielbiam. Spodziewaj się niespodziewanego. Zakończenie idealne. A sama fabuła, daje do myślenia i bardzo zaskakuje.
244
eroticbookslover

Nie oderwiesz się od lektury

Lili rozwaliłaś system ( jak zwykle) ❤️ Co tu się odpierdzieiło🤭 A końcówka ❤️❤️❤️ Kocham❤️❤️❤️
Sylwiaw31
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna książka z nieprzewidywalnym zakończeniem! Więcej takich poproszę 😁 George jest bohaterem, który jest psem ogrodnika, męską dziw*ką i gnojkiem bez kręgosłupa moralnego, a jednocześnie wskażcie mi kogoś kto nie pokochał dwu metrowego Dżina? No niema nikogo takiego! Ten gość ma w sobie to coś… i to coś w spodniach… co sprawia, że niektórzy dostawali na jego punkcie obsesji🔥😈 Uwielbiam takich nietuzinkowych, charyzmatycznych bohaterów, którzy na długo zostają w mojej pamięci i mam ogromny niedosyt Georga choć w zasadzie wszystko zostało już o nim powiedziane ❤️
u1703

Nie oderwiesz się od lektury

Mega . Totalnie coś innego ,pokręconego , główny bohater o kant tyłka potłuc, ale czyta się lux. Końcówka rewelacja.
212
AnikaAnika

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia jak zawsze u tej autorki. Nie oczywista, nie przewidywalna, z oryginalnym zakończeniem.... chcę więcej ❤️❤️❤️

Popularność




Copyright © for the text by Liliana Więcek

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Katarzyna Chybińska, Kamila Grotowska, Monika Fabiszak

Skład i łamanie: Michał Swędrowski

Oprawa graficzna książki: Weronika Szulecka

ISBN 978-83-8362-717-5 · Wydawnictwo NieZwykłe ·Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Ostrzeżenie

Drogi Czytelniku,

zanim nastawisz się na powieść o romantycznej miłości, musisz wiedzieć, że w Nie za darmo wątek romantyczny osadzony jest w kontekście ciemniejszej strony ludzkiej natury. Nie jest to historia przedstawiająca powrót skruszonego mężczyzny z pachnącą różą w zębach, aby odzyskać ukochaną. (Będą róże, lecz z mocnym akcentem na ich kolce).

W książce występują sceny manipulacji, przemocy fizycznej i psychicznej, a także zachowania aspołeczne, między innymi nadużycia seksualne i prostytucja.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla czytelników poniżej osiemnastego roku życia.

Jako autorka nie pochwalam, a jedynie opisuję pewien ciąg zdarzeń powstałych wyłącznie na potrzeby fabuły. Pamiętajcie o tym!

Prolog

4 lata wcześniej

Amy

Babcia Lucy dźwiga się z jękiem, opuszczając siedzisko obok mnie. Z pewnością wzywa ją jej nałóg, a sumienie nie pozwala zapalić tutaj, wiedząc, że grupa przyjaciół właśnie odbudowuje spaloną od jej niedopałka stodołę.

Zerkam w stronę Wendy, Colda, George’a oraz zakochanych w sobie po uszy Davida i Collie. To niesamowite, że los połączył ich ze sobą w tak przewrotny sposób. Kobieta zakradła się do życia Davida pod przykrywką ubogiej artystki, by podstępem kupić jego dom, a tymczasem to miłość okazała się sprytniejszym graczem. Kiedyś, poznawszy ją na grillu, sama uwierzyłam w jej słowa. Cieszę się, że David i Collie wyjaśnili sobie wszystko i pomimo wcześniejszych trudności, próbują stworzyć szczęśliwy związek. Życzę im jak najlepiej.

Podczas gdy przyjaciele rozmawiają o swoich planach, ja zgłębiam wiedzę w temacie opieki nad noworodkiem, skrolując filmiki w internecie. Od kiedy ustąpiły mdłości i odzyskałam chęci do życia, robię to nieustannie. Wprawdzie termin porodu przypada za cztery miesiące, ale później mogę nie znaleźć na to czasu. Mamy z George’em na oku nowe gniazdko, a dzięki Collie umowę z bankiem podpiszemy w przyszłym tygodniu. Do zajęć dojdzie jeszcze przeprowadzka, urządzenie nowego mieszkania i organizacja skromnego ślubu.

Już mam odłożyć telefon, by chociaż na chwilę zaangażować się w rozmowę, kiedy to mój wzrok zatrzymuje się na przypadkowym filmie wyświetlonym pod hasztagiem „opieka na medal”. Trzy osoby uprawiające bezpruderyjny seks – dwóch zamaskowanych mężczyzn i kobieta.

Mam omamy.

Chcę mieć omamy.

Ale, niestety, rozpoznaję posturę i tatuaże mojego narzeczonego, a w szczególności ten na jego przedramieniu. Płonąca świeca, której dym unosi się, tworząc nad nią finezyjny napis „Forever yours”.

Zrobił go dla mnie. Widząc, że symboliczna dziara ociera się o włosy jakiejś blond zdziry, czuję, jakby moje płuca wypełniał ów dym, odcinając mi dostęp tlenu.

Nie mogę mrugać, wpatruję się intensywnie w ruchomy obraz, łudząc się, że to podła pomyłka, żart lub fotomontaż. Z trudem przełykam nagromadzoną w ustach ślinę, oglądając wyuzdany film do końca, aż uruchamia się od nowa i wtedy palce wiotczeją, a telefon wypada mi z ręki.

– Amy, dobrze się czujesz? – Słyszę głos przyjaciółki, a potem Wendy chwyta mnie za ramię, więc sztywnym ruchem podnoszę upuszczone urządzenie. – Amy…

Wszyscy obecni osaczyli mnie w milczeniu i zajęli się oglądaniem materiału dowodowego zdrady. Mam pustkę w głowie, ale najgorsza jest teraz ta w piersi. To się właśnie stało. George Frist wyrwał mi serce.

– Nie pytam, kiedy to się stało, bo wiem, kiedy zrobiłeś sobie ten tatuaż. – Zatrzymuję spojrzenie na wzorze, który sama dla niego projektowałam. – Jak mogłeś dać mi nadzieję? Jak mogłeś mi to zrobić? – ciągnę cicho z niejaką nadzieją w głosie, że zaprzeczy wszystkiemu, lecz on nawet nie otwiera ust, więc zbieram się w sobie i wstaję, by spojrzeć prawdzie w zakłamane oczy.

– To nie tak, jak myślisz. Wytłumaczę ci to. – Wyciąga ku mnie dłoń, lecz cofam się, unikając jego dotyku.

Zrobił to. Pierwszy i jedyny facet, któremu zaufałam, którego kochałam i z którym planowałam życie, zdradził mnie, przekreślając tym wszystko, co nas wcześniej połączyło. Może wciskać mi wiele, ale jedyne, co może kobieta, a facetowi nie uda się nigdy, to udawanie przyjemności.

– Co mi chcesz tłumaczyć? – Patrzę ku górze, wprost w zielone oczy Frista. – Że zabrakło ci czegoś u mnie? Że jestem gorsza? Że to tylko raz? Że nie ją, a mnie kochasz? Że była alternatywą, kiedy ja źle się czułam? Że było ci źle, kiedy ona robiła ci dobrze?! – wykrzykuję ostatnie zdanie, bo gorycz rozczarowania trawi mnie od środka. Na samą myśl, że dotykał innej kobiety, będąc ze mną, że robił to w trójkącie, obrzydzenie i frustracja zaczęły tworzyć w mojej głowie chaos.

– Nie na tym polega miłość… nie na tym – oznajmiam, próbując wyrównać oddech.

– Tak. Zdradziłem cię, ale więcej tego nie zrobię. – Oficjalnie przyznaje się do popełnionego czynu.

Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę. Oddałam mu całą siebie, wszystko, co mogłam, a on to tak po prostu zdeptał jak ohydnego robaka, myśląc, że zawsze mu wybaczę.

„Moja mała, słodka Amy”,przypominają mi się jego słowa z poranka.

Mała, słodka, naiwna Amy jakoś sobie poradzi, aktualizuję je.

– Nie zrobisz, George. Bo zraniłeś mnie w najgorszy dla mnie sposób, a ja nigdy ci tego ani nie zapomnę, ani nie wybaczę. Co więcej… – Waham się, ale muszę to powiedzieć. W naszej sytuacji to jedyne rozwiązanie. – Obecnie brzydzę się tobą i wolę, żeby moje dziecko nie miało ojca, niż miało takiego jak ty. Nie chcę cię więcej widzieć i nie chcę cię znać. Pragnę tylko o tobie zapomnieć, więc ostatni raz zrób coś dla mnie i na zawsze wyjedź z Redwill – mówię zdecydowanie, patrząc mu z determinacją w oczy, a jednocześnie czuję, jak nadmiar emocji rozsadza mnie od środka.

– Skoro nawet nie chcesz spróbować mnie wysłuchać, to będzie dokładnie tak, jak sobie życzysz. Wyjadę – zapewnia i robi to z taką lekkością, że nie mam sił, by dłużej przebywać w tym miejscu.

Czuję się jak statek, który za wszelką cenę nie chce zatonąć na oczach swojego konstruktora. I może stanę się wrakiem, ale to nie on zostanie moją kotwicą, nie on.

– Wendy, podrzuć mnie, proszę, do domu, źle się czuję – decyduję.

Kumpela smutno przytakuje, więc bez pożegnania natychmiast wychodzę ze stodoły.

Nie oglądając się za siebie, idę w kierunku auta. Zsuwam z serdecznego palca pierścionek, rzucam go na ziemię, bo nagle zrobił się ciasny i zaczął powodować ból.

Zajmuję siedzenie pasażera w samochodzie Wendy i drżącymi dłońmi zapinam pasy. Patrzę tępo przed siebie, mrugając, próbuję zatrzymać piekące pod powiekami łzy. Kątem oka widzę, że Wendy zerka na mnie, milczy jednak, bo wie, że wszystko, co mogłaby w tej chwili powiedzieć, i tak zabrzmiałoby irracjonalnie.

Dopiero kiedy opuszczamy teren działki Davida i jedziemy drogą wzdłuż jeziora, rozpadam się jak szklana świąteczna bombka zerwana z choinki. Dociera do mnie, że bezpowrotnie straciłam coś najważniejszego i wiem, że to już nigdy więcej się nie zdarzy. Poddaję się emocjom, wybuchając niekontrolowanym, rozpaczliwym szlochem.

Rozdział 1

George

Pomimo zbliżającego się wieczoru nadal jest gorąco jak w piekle. Ścieram strużkę potu ściekającą mi po skroni, czuję, że elegancka czarna koszula klei się do moich pleców. Floryda ma swoje plusy i minusy, a jednym z nich jest dla mnie zabójczo wysoka temperatura latem. Trudno stwierdzić, czy kiedykolwiek zdołam do niej przywyknąć.

– George, brachu, kawał chłopa z ciebie – zagaduje nowo poznany kolega z pracy, bodajże Loyd. W ciągu trzech godzin mówił to już dwa razy. – Ile dokładnie masz wzrostu, chłopie? – docieka.

– Sześć stóp, dziesięć cali1.

– Nowy lider. Najwyższy w załodze ma sześć stóp i siedem cali2.

– Super – odpowiadam zdawkowo, patrząc na fontannę po drugiej stronie ulicy i ławki wokół niej, zajęte przez stado głośnych czarnoskórych mężczyzn.

– Pracowałeś już kiedyś w ochronie? – pyta, próbując zagaić rozmowę.

– Tak – odpowiadam krótko. Nie lubię pseudoprzyjaciół, nie szukam nowych znajomych i nawet ich nie potrzebuję. A ze starymi nie utrzymuję kontaktu.

– Jeśli postanowisz zostać tu po okresie próbnym, to pewnie nie będziesz sterczał pod drzwiami, tylko postawią cię przy pokerze. Żaden cwel nie będzie miał odwagi ci podskoczyć – stwierdza.

Tuż po przyjeździe do Tampy, wysłałem swoją kandydaturę do BLACK, jednego z największych kasyn w mieście. Odezwali się dopiero kilka dni temu, mimo że upłynął prawie rok. Wcześniej migrowałem od miasta do miasta po całej Florydzie.

– Czemu tak trudno dostać posadę w tym kasynie? – Tym razem to ja rozpoczynam wątek.

Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, przychodząc tu do pracy, mam kilka wątpliwości. Na przykład, stoję już trzeci dzień pod drzwiami, nie spotkałem się z żadnym z pracodawców, nie oprowadzono mnie po kasynie, nie przedstawiono szczegółów zatrudnienia, a jedyne pomieszczenie, w którym byłem, to kibel.

– Po pierwsze, mało kto nadaje się do tej roboty – zaczyna. – Po drugie, zapotrzebowanie spadło. Gdybyś potrzebował pracy za czasów tego najbardziej nieobliczalnego z braci Adams, pewnie dostałbyś ją od ręki.

– Zwalniał?

– Tak. Na amen. – Śmieje się gorzko. – Jack był prawdziwym skurwielem. Swój czy nie swój, on nie miał sentymentów i całe szczęście, że obecnie mieszka w Brazylii. Dzięki temu jest tu spokojniej. Wiadomo, taka branża, czasem trzeba pozbyć się ciała, ale to się zdarza raz, może dwa w miesiącu, a nie w ciągu dnia – rechocze, a ja zaczynam się zastanawiać, o czym on pierdoli i czy to efekt czarnego jak nasze służbowe koszule humoru.

– Co masz na myśli, mówiąc „taka branża”? Że hazard? – brnę i tym razem odwracam spojrzenie na gościa, który zdaje się nie tyle zaskoczony, co zadowolony.

W międzyczasie z klubu wychodzi ciemnoskóry typ, przebiega przez drogę i dołącza do nagle ożywionej na jego widok grupy znajomych.

– Oni akurat nie grają w pokera. My „ośnieżamy” szlak, a oni jeżdżą na sankach – podpowiada.

Dragi.

– Nie wiem, czy to zajęcie dla mnie – stwierdzam.

– Pierdolisz. Masz wygląd chuja, więc nim bądź. Bylebyś się nie zesrał na próbie w mięsnym, bo to nic miłego, gdy myją cię lodowatą wodą pod wysokim ciśnieniem na oczach szydzącej widowni – chrząka.

– W mięsnym? – Marszczę brwi.

– Przyjemne, chłodne miejsce. Szczególne w tak upalnie dni jak ten.

– O jakiej próbie mówisz? – dociekam.

Nie podoba mi się to wszystko coraz bardziej.

– Generalnie nie powinienem ci tego mówić, ale wzbudzasz zaufanie i chciałbym, żebyś został w tej robocie na dłużej – ścisza głos. – Jest to pewnego rodzaju test charakteru dla świeżaków. Stoisz na baczność, za plecami masz jednego z szefów, gość przed tobą mierzy do ciebie z broni, a ty liczysz do trzech i… – mężczyzna unosi dwa palce jak pistolet – puf. – Dmucha w opuszki.

– Broń jest niezaładowana, oczywiście? – zgaduję.

– E tam, cała zabawa w tym, że jest. To rosyjska ruletka. Może się uda, a może nie. Ale nie martw się na zapas, bo zawsze celują w nogi, więc i tak przeżyjesz – zapewnia.

– Uspokoiłeś mnie – odpowiadam ironicznie i już wiem, że są to ostatnie godziny w mojej „nowej” pracy. Co prawda jestem na Florydzie, ale palma mi nie odbiła, żeby dobrowolnie pakować się w przestępczy świat lub, co gorsza, w urnę.

Uwagę mojego kolegi na szczęście odwraca biała limuzyna zatrzymująca się na jezdni centralnie przed wejściem do kasyna. Tylna przyciemniana szyba opada, tak jak moja szczęka, kiedy rozpoznaję znajomą twarz. Zostawiwszy przeszłość za sobą, nie wracam nawet myślami do tamtego okresu, przemierzyłem połowę kontynentu tylko po to, żeby przypadkowo spotkać… Rachel.

Kobietę, która przez wiele lat płaciła mi za niezobowiązujące rżnięcie, a potem jej jebnięta bliźniaczka spieprzyła wszystko swoim pojawieniem się w Redwill.

– Nastawiłam się na dobrą zabawę, ale nie spodziewałam się zobaczyć w tym mieście aż takich atrakcji – mówi, mierząc mnie tym samym wygłodniałym spojrzeniem co przed laty.

– Może warto jechać dalej – sugeruję chłodno.

– Parking jest za rogiem, jakby miała pani ochotę na więcej przygód, to oczywiście zapraszamy – wtrąca się mój współpracownik, próbując flirtować i nie domyślając się, że znam kobietę.

– Wolę dużych panów. – Rachel jednoznacznie określa swoje preferencje.

Kompan odbiera nagle dzwoniący telefon, przy czym zerka na mnie wymownie, dając znak, że pilnie musi wejść do środka. Przenoszę spojrzenie na zagadkowy wyraz twarzy mojej byłej klientki, na co uśmiecha się lekko, a ja wiem jedno.

Muszę stąd natychmiast spierdalać, bez czekania na jakieś „testy w mięsnym” dla nowych pracowników. Obchodzę auto, chwytam za klamkę, drzwi są zamknięte, ale przy kolejnej próbie zamek zostaje zwolniony, więc siadam szybko na tylnej kanapie obok Rachel. Miły chłód działającej klimatyzacji koi rozgrzane ciało.

– Jedź – mówię pospiesznie do kierowcy, zanim ktokolwiek zorientuje się, że spierdoliłem z roboty.

Mężczyzna za kierownicą nie reaguje jednak na moje słowa.

– Widzę, że nie tylko ja się stęskniłam.

Czuję na sobie spojrzenie kobiety.

– Jedziemy. – Rachel wydaje polecenie, na co tym razem kierowca rusza.

Nie mam zamiaru się jej tłumaczyć ani utwierdzać w przekonaniu, że cieszę się na jej widok. Była dla mnie bankomatem, przyzwyczajeniem i brudnym sekretem. Szukała zaspokojenia, a ja potrzebowałem pieniędzy. Nasz układ miał pozostać relacją bez zobowiązań, lecz to, jak zareagowała na słowa: „to koniec”, jednoznacznie uzmysłowiło mi, że tylko ja nie rozważałem naszego układu pod względem emocjonalnym. Łzy, dziesiątki nieodebranych połączeń, płaczliwe wiadomości… To wszystko poszło za daleko i skłoniło mnie do zmiany numeru. Był czas, że jako jedyna klientka miała mnie na wyłączność, lecz obecnie definitywnie skończyłem z tym zajęciem.

– Mieszkasz w Tampie? – pyta.

– Chwilowo – odpowiadam, bardziej skupiając uwagę na rosnących wzdłuż drogi wysokich palmach niż na niej.

– Sam? – drąży z zainteresowaniem.

Niechętnie przenoszę na nią spojrzenie. Ma na sobie czarny top i białe, eleganckie spodenki oraz błyszczące od jakiegoś smarowidła opalone nogi. Nie muszę prowadzić dogłębnej analizy, by dostrzec, z jak ogromnym pożądaniem na mnie patrzy. Zawsze tak patrzyła, kiedy wchodziłem do jej apartamentu w Charlotte. Wiedziała, czego chce, lubiła ostre numerki, których, prawdopodobnie, byłem jej jedynym dostawcą. Nigdy mnie nie interesowało, czy ma kogoś poza mną. Nadal mnie to nie obchodzi.

– Sam – zaspokajam jej ciekawość i zauważam cień uśmiechu na pomalowanych ustach.

– Domyślam się, że właśnie porzuciłeś pracę ochroniarza. W związku z tym, czy masz jakieś plany na wieczór? – Lustruje mnie powolnie, zatrzymując oczy na masywnej klamrze paska.

Niezmiennie myśli o nim. Lubi go, tak bardzo go lubi.

– Widzę, że u ciebie też po staremu. Trudno znaleźć mój duplikat? – Ironicznie odnoszę się do jej zachowania.

– Niezmiernie, George – przytakuje. – Opuść kurtynę – zwraca się do kierowcy, co ten natychmiast czyni, zapewniając nam dyskrecję. – Pięć tysięcy dolarów – rzuca ofertę i nagle czuję się jak nakręcany żołnierzyk, którym duża dziewczynka ma kaprys się pobawić. Tyle że mnie już dawno nie podoba się taka zabawa. Gdyby nadal mnie to jarało, nigdy nie zerwałbym z nią kontaktu. Zawsze dostawała to, czego chce. Zawsze.

– Nie czuję się wystarczająco zachęcony – zaznaczam prowokacyjnie, układając dłoń na swoim kroczu.

Nie muszę długo czekać na efekt swoich słów. Kobieta uśmiecha się triumfalnie, oblizując usta. Podnosi się z miejsca, klęka przede mną i patrzy w oczy, zaczynając rozpinać pasek moich spodni. Przechylam głowę i rozkładam ramiona na oparciu siedzenia, obserwując jej poczynania. Nie tknę jej nawet palcem, nie powiem ani słowa. Tym razem to nie ja stanę się towarem. Rachel rozsuwa zamek spodni i natychmiast wsuwa dłoń pod materiał. Kiedy jej palce stykają się z moim fiutem, oddech kobiety przyspiesza i z ulgą opuszcza powieki, jakby właśnie przypomniała sobie uczucie, kiedy to brakowało jej tchu, gdy miała go w sobie. Wyciąga go i zacisnąwszy na nim dłoń, zaczyna przesuwać w górę i w dół.

Ludzie borykają się z różnymi kompleksami, do moich na pewno nie należą wzrost i wielkość przyrodzenia. Większość kobiet zapewne byłaby nim przerażona.

Stymulowany zaczynam twardnieć, obserwuję więc, jak kobieta przymyka oczy i zaczyna go dotykać wilgotną końcówką języka. Nigdy nie pieściła mnie w ten sposób, bo nie musiała. To ona rozdawała karty. Nie ma szans, żeby zmieścił się w jej ustach, ale chętnie sprawdzę i tę granicę.

Po chwili, wsparłszy się dłońmi na moich szeroko rozłożonych udach, unosi się lekko i obejmuje główkę ustami. Czuję rozbawienie, widząc, jak nieudolnie stara się go zmieścić. Jej zęby mimowolnie ocierają się o prącie. Chwytam jej rękę i przenoszę na kutasa, po czym zaczynam się stymulować za pomocą jej dłoni.

– Głębiej, Rachel – mruczę rozkaz.

Słucha, próbując wykonać polecenie. Jej wargi i mięśnie szczęk rozszerzają się do granic możliwości, nieprzyzwoicie wręcz, a mnie upaja widok laski, która nawet po tak długim czasie zrobi wszystko, zapłaci każdą cenę, by mnie odzyskać.

W głowie jednak mam inny obraz i tylko on pozwala mi się skupić. Chciałbym skończyć, nim komuś zdrętwieje żuchwa. Z kutasa przenoszę dłoń na głowę Rachel i wplatam palce w jej włosy, by przejąć kontrolę i uniemożliwić wycofanie się. Poruszając jej głową, wypinam biodra i dopiero wtedy kończę. Szarpana konwulsjami kobieta dławi się, łzy spływają po jej policzkach, rozmazując tusz. Po chwili puszczam jej włosy, a ona, odzyskawszy swobodę, odrywa się i łapczywie nabiera haust powietrza. Wygląda jak poruszający paszczą karp wyrzucony na piaszczysty brzeg.

– Wiedziałam, że kiedyś do mnie wrócisz. – Ociera usta i policzki, normując przy tym oddech.

Niczego nie ma mi za złe, bo uśmiecha się jak spragniona suka i nadal klęcząc przede mną, rozpina guzik swoich spodenek. Sądzi, że mnie udobruchała, chciałaby mnie teraz dosiąść, by zacząć własną zabawę, lecz wbrew jej zamiarom, doprowadzam się do porządku i chowam jej obiekt pożądania w spodniach, po czym spokojnie zapinam klamrę paska.

– Jak na początkującą, nawet nie było tak źle – podsumowuję, grzebię w kieszeni i wyciągam pieniądze. Szybko oceniam zawartość dłoni. Jedyna gotówka, jaką mam przy sobie, to dwadzieścia dolców i kilka centów. – Dzięki. – Kładę na kanapie wszystko, co mam. – Wysiądę tutaj – dodaję, wskazując kciukiem za okno.

– Co proszę? – pyta zdezorientowana.

– Wysiądę tutaj – powtarzam, gotów opuścić pojazd.

– Chyba sobie ze mnie kpisz? Za kogo ty się masz? – Kipi złością.

– Ani nie prosiłem, ani cię do niczego nie zmuszałem. – Zerkam sugestywnie na swój rozporek. – W dalszym ciągu nie czuję się odpowiednio zachęcony, więc odpierdol się ode mnie, panienko Rachel, bo już nie jesteś mi do niczego potrzebna – kończę.

Na jej twarzy dostrzegam cały wachlarz emocji, a irytacja wiedzie prym. Kobieta ubiera się, sięga po torebkę, wyjmuje z niej paczkę papierosów, odpala jednego i zaciąga się nim głęboko.

– Nie ja tylko moje pieniądze nie są ci potrzebne – poprawia mnie spokojniejszym tonem.

– Ty też nie jesteś – zapewniam ją. Zachowuję się jak cham, ale tylko w taki sposób dam jej jasno do zrozumienia, że to definitywny koniec naszej znajomości.

– Bo dojrzałeś? Bo złożyłeś śluby czystości? Co ja pierdolę, przecież właśnie ci obciągnęłam… – Śmieje się, uderzając otwartą dłonią we własne czoło. – Dlaczego więc mnie nie potrzebujesz? – Zaciąga się ponownie, patrząc w sufit samochodu. – Bo już nie dążysz do zakupu domu? Bo już nie musisz organizować dostatniego życia? Czy może nie jara cię to, że nie robisz tego po kryjomu, w sekrecie przed na przykład narzeczoną, której już nie masz? Odezwać się, kiedy sobie kogoś znajdziesz? – pyta uszczypliwie.

Czuję ukłucie w klacie, bo właśnie porusza drażliwy dla mnie temat.

– Tak. To będzie to.

– Masz to jak w banku, George.

– W takim razie mam też dożywotni spokój.

Rachel naciska guzik ze słuchawką.

– Raymond, zatrzymaj auto – rzuca polecenie i przenosi wzrok na mnie. – Mogłeś mieć wszystko. – Niemal krzyczy, podczas gdy wysiadam z auta.

Nachylam się jeszcze, by pożegnać się ze starą znajomą.

– Mam wszystko. Wspomniany spokój. Więc możesz mi pogratulować, odjechać i zapomnieć o mnie.

– Czyżby? Masz wszystko – ironizuje, parskając. – Ale chyba zapomniałeś, że jednak miałeś wcześniej „jakieś” życie, o którym udajesz, że zapomniałeś. I nawet gdybyś miał zamieszkać na Neptunie, to przed przeszłością nie uciekniesz. Będzie ci szeptać w myślach i niczym nie zdołasz zatkać jej ust. Nawet swoim wielkim kutasem. – Zaciąga się papierosem. – O tak… omal zapomniałam. – Potakuje głową. – Gratulacje. Twoja córka mówi do obcego faceta „tato” – oznajmia melancholijnym tonem, na co błyskawicznie trzaskam drzwiami, a tuż po tym pojazd odjeżdża.

Niech ją diabli.

Rozdział 2

Amy

– Nasza księżniczka wyrzuciła mnie właśnie z łazienki – informuje cicho Oscar, pojawiając się tuż za mną, podczas gdy ja stoję przy blacie i przygotowuję kolację.

– Czyli kąpiel w koronie ze swoimi dwórkami – strzelam, mówiąc o lalkach.

– Tak. I wsypała do wanny słoiczek brokatu – uzupełnia spokojnie mąż, zaczynając masować moje spięte ramiona. – O czym tak intensywnie rozmyśla moja śliczna żonka? – docieka.

Przymykam oczy, uśmiechając się pod nosem.

– O tym, że ten czas tak szybko ucieka, kiedy jesteś w domu – odpowiadam bez zastanowienia, chociaż moje słowa mijają się z prawdą. Często dopada mnie stan, kiedy sama nie wiem, czy myślę o czymkolwiek.

– To prawda. Może jutro zostawimy Gaby u babci i wybierzemy się na romantyczną kolację we dwoje? – proponuje, a wtedy odkładam nóż, wycieram dłonie w ręcznik papierowy i obracam się do niego przodem.

Mam dwadzieścia cztery lata, dzieli nas dwanaście lat różnicy, której on zupełnie nie daje mi odczuć, nieustannie zabiegając o moje względy. Jest wymarzonym facetem, takim, jakiego zazdrościłaby mi zdecydowana większość kobiet. Przystojny, odpowiedzialny, opiekuńczy, pracowity, dbający o moje potrzeby, kochający, a przede wszystkim akceptujący moje dziecko.

– Zapraszasz mnie na drugą randkę w tym tygodniu? – odnoszę się do jego słów.

– Muszę jakoś nadrobić czas, kiedy nie ma mnie tutaj z wami, i nacieszyć się tobą.

Uśmiecha się promiennie, wyzwalając podobny odruch u mnie. Ma rozkoszne dołeczki, kiedy to robi.

– Będę za wami tęsknił. – Pochmurnieje nagle i jest to szczere z jego strony.

Oscar, ze względu na mnie i Gaby, rozważał zmianę miejsca pracy, lecz stanowczo mu to odradzałam. Wiem, ile czasu i energii włożył w to, by dostać wymarzoną posadę specjalisty do spraw bezpieczeństwa na platformie wiertniczej. Pracował tam, zanim mnie poznał, nie mogę więc wymagać od niego, by przewracał dla nas wszystko do góry nogami i rujnował własne marzenia. Kocha mnie, ale kocha też adrenalinę i ocean, a system zmianowy dwa tygodnie pracy na dwa tygodnie wolnego również ma swoje zalety.

– Dwa tygodnie szybko miną – zauważam, czując pewnego rodzaju zobowiązanie, żeby poprawić mu humor.

– Mów, co chcesz, mnie się zawsze dłuży.

– A ja uwielbiam ten moment, kiedy wracasz i patrzysz na mnie z takim głodem, z jakim robisz to teraz. – Przygryzam dolną wargę i niemal w tym samym momencie słyszę burczenie wydobywające się z jego brzucha.

Oboje parskamy śmiechem. Biedny, jest naprawdę głodny, więc już chcę się odwrócić, by dokończyć robienie posiłku, lecz on zaborczo przyciąga mnie do swojego ciała.

– Zastanowiłaś się? – Patrzy na mnie z niegasnącą nadzieją w oczach.

Wiem, że nie mogę go zbywać i odwlekać tej rozmowy w nieskończoność. Temat rodzicielstwa za bardzo leży mu na sercu. Jesteśmy nieco ponad trzy lata po ślubie, dzięki niemu Gab wychowuje się w pełnej rodzinie, bo traktuje ją jak własną córkę, lecz Oscar pragnie kolejnego dziecka.

Naszego.

– Tak – odpowiadam.

– Naprawdę chcesz drugiego dziecka? – wykrztusza po chwili, wytrzeszczając oczy, jakby nie dowierzał moim słowom.

Przytakuję skinieniem głowy, a on nagle podnosi mnie i obraca się dookoła. Zaplatam mu ręce na karku, trzymając się kurczowo mężczyzny, uśmiecham się, lecz nie wiem, czy jestem tak samo szczęśliwa jak mój mąż. Mam pewność, że mnie kocha, ale kiedyś też ją miałam i okazała się zgubna. Z zaufaniem jest jak z jednorazową rękawiczką.

– Naprawdę. Jestem gotowa – deklaruję, nie czując przy tym dawnych, górnolotnych emocji.

Tak podpowiada mi rozsądek, którym zaczęłam się kierować po odejściu George’a. Największego oszusta wszechczasów. Od dziecka marzyłam o szczęśliwym związku, gromadce dzieci i cieple domowego ogniska. Spełnianie marzeń nie polega na poddawaniu się po pierwszym upadku. Polega na podniesieniu się i bezustannym marszu, mimo utykania po kontuzji.

– Mamy nowy, piękny dom i pragnę, żeby rozbrzmiewał w nim śmiech nasz i naszych dzieci.

– I doskonale wiesz, że mamy pięć sypialni, a w razie czego można zmienić dom na większy? – Oscar rozkręca się, planując spłodzenie całej armii małych Parkerów.

– O nie, nie – zaprzeczam. – Uwielbiam ten dom i jeszcze nie zdążyłam się nim nacieszyć.

– A ja uwielbiam ciebie. – Zaczyna mnie całować, dociskając do krawędzi blatu, jakby chcąc natychmiast przystąpić do działania.

– Tatooo! – słyszymy nawoływanie z piętra, na co z ust Oscara wydobywa się uciemiężone westchnienie.

– Księżniczka mnie wzywa, a królowa niespodziewanie przeorganizowała mi ostatnie kilka dni, jakie zostały do wyjazdu. – Trąca czubek mojego nosa i odwraca się z zamiarem opuszczenia kuchni.

– Oscar… – mówię, na co przystaje. – Zabierzemy się za to po twoim powrocie? Chcę zrobić badania i upewnić się, że nie ma żadnych przeciwskazań.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, moja pani. – Kładzie dłoń na piersi, kłaniając się teatralnie.

Rozdział 3

George

Przemywam twarz zimną wodą, po czym przenoszę wzrok na lustro i patrzę sobie prosto w oczy.

„Twoja córka mówi do obcego faceta »tato«”. Od wczoraj przewijam to jedno cholerne zdanie wżerające się w moje myśli.

Amy nie chciała słuchać tłumaczeń, nie dała nawet cienia nadziei na drugą szansę, usunęła mnie ze swojego życia. W zasadzie od momentu, w którym ją poznałem, wiedziałem, że to nie jest dziewczyna na jeden raz. W tamtej chwili powinienem zrezygnować z lukratywnej znajomości z Rachel, ale zamiast tego, szybkim i sprawdzonym sposobem chciałem zapewnić nam lepszy start. Budowałem fundament czegoś, co legło w gruzach, zanim zdążyło powstać.

Nigdy nie byłem święty, a kiedy już postanowiłem oddać się tylko rodzinie i wybrałem jeden kierunek, wszystko się spierdoliło. Zostałem postawiony pod ścianą, bez szansy na ruch. Gdyby Amy zdecydowała się wysłuchać moich wyjaśnień, dowiedziałaby się, że to nagranie nie było dowodem na najgorsze, co zrobiłem. Uprawiałem seks za kasę, i o tym już nie wiedziała. Nagranie, które przypadkowo wpadło w jej ręce, to nie tylko koło ratunkowe dla kumpla, ale – jak się okazało – worek kamieni u nogi dla mnie.

Twoja córka mówi do obcego faceta „tato”.

Córka.

Twoja córka, myślę, tępo patrząc w lustrzane odbicie.

– Kurwa. Nawet o tym nie myśl. Nie rób tego – przekonuję się cicho, lecz to nie działa.

Wiem, że ta myśl mnie nie zostawi, będzie mnie gryźć niczym szorstka metka w nowej koszulce, dopóki jej nie obetnę. Dlatego dwa tygodnie przed czasem muszę zadzwonić do jedynej osoby, z którą utrzymuję kontakt.

– Cóż za niespodzianka, synu – odzywa się łagodnie kobieta.

W tle słyszę delikatną muzykę. Mama zapewne też ściska w dłoni lampkę szampana.

– Stało się coś?

– Amy ma kogoś? – przechodzę od razu do sedna. Na łączu zapada cisza. – Czy Amy ma kogoś? – powtarzam stanowczo.

– A czy ma to teraz jakiekolwiek znaczenie? – odpowiada zrelaksowana.

– Ma – przeciągam z pretensją.

– Zakazałeś wspominać mi o wszystkim, co wiązało się z twoim poprzednim życiem. A ostatnim razem, gdy próbowałam przemycić ci informacje na temat twoich przyjaciół, rozłączyłeś się i na kolejny telefon od ciebie czekałam trzy miesiące. W przeciwieństwie do własnego syna potrafię wyciągnąć z lekcji odpowiednie wnioski – wytyka.

Tylko odcięcie się od informacji gwarantowało mi spokój.

– Jakoś nie pouczałaś mnie, gdy dostałaś nowe auto za pieniądze mojej byłej klientki – parskam. – Chyba że mowa o lekcji: „Zanim udasz się do narzeczonej, zmyj z siebie zapach obcej kobiety”. Gdyby nie te „wnioski”, pewnie nawet nie zdążyłbym nałożyć Amy pierścionka zaręczynowego – zarzucam.

– Naprawdę chcesz usłyszeć moje zdanie? – pyta mnie złośliwie.

Moja matka, Ruth Frist, jest dla mnie numerem jeden na topliście bezpośrednich i bezpardonowych kobiet, jakie było mi dane poznać w życiu. To pewnie dzięki tym cechom kilkanaście lat temu dostała posadę kierownika największego hipermarketu w Redwill.

– Nie, bo teraz zadałem ci konkretne pytanie i chcę usłyszeć na nie odpowiedź – oznajmiam, spuszczając z tonu, na co na moment milknie.

– Tak. Amy ma męża – odpowiada chłodno.

– Od jak dawna? – drążę.

– Tuż po porodzie wyszła za mąż i nie pytaj, kim jest ten facet, bo wedle twojego życzenia, nie interesowałam się twoim BYŁYM życiem – przypomina.

W specyficzny sposób ta informacja jest dla mnie przygnębiająca. Bez słowa pożegnania kończę połączenie, a w głowie zaczynają mi się kłębić znaki zapytania.

Kluczowym jest to, jak to możliwe, że po kilku miesiącach od rozstania ze mną Amy tak po prostu wyszła za mąż.

Kim, do kurwy nędzy, jest facet, który z prędkością światła dał pocieszenie mojej byłej, a moje dziecko błędnie nazywa go ojcem?

Czy Amy znała go wcześniej?

A może też nie była tak święta, jak mi się wydawało, i to wcale nie jest moje dziecko? Jedno biorę za pewnik. Nie można kogoś szczerze kochać i jednocześnie nie mieć problemu z tym, żeby tak szybko zapomnieć o tej osobie.

***

Jestem wściekły i nabuzowany, kiedy kolejnego dnia pakuję swój dobytek do pick-upa. Nie wiem, co mną kieruje, lecz z pewnością nie są to najlepsze pobudki. Może i popełniłem w życiu kilka błędów, ale nie jestem frajerem usuwającym się z drogi dla czyjegoś interesu.

Z wiadomych przyczyn zostawiłem Amy kartę kredytową i oszczędności zgromadzone na wspólnym koncie. Ciekawe, czy sfinansowała za nie ekspresową uroczystość ślubną. Poza tym nadal nie mam pewności, czy to dziecko jest moje, a jeśli jednak tak, to ma prawo wiedzieć, kto jest jego prawdziwym ojcem.

Czeka mnie dziewięciogodzinna podróż do Redwill, ale to dla mnie żaden problem, bo lubię jazdę samochodem i będę miał czas na poukładanie sobie w głowie kilku ważnych kwestii. Dłuższy przystanek planuję dopiero w Georgii i prawdopodobnie w Savannah.

Czekam na właściciela mieszkania, żeby oddać klucze. Ucieszył się, że wyjeżdżam, bo w ubiegłym tygodniu otrzymał ode mnie niepodlegającą zwrotowi zapłatę z góry za trzy miesiące.

Widząc parkujący na podjeździe samochód gospodarza, zerkam na nadgarstek, a mężczyzna wysiada i podchodzi do mnie. Wynajmowałem u niego od roku i tyle samo czasu mnie wkurwiał. Nie miał podstaw, a i tak tydzień w tydzień zaglądał do mnie „niby przejazdem”, jakby w obawie, że jednopokojowe mieszkanie przerobię na dwudziestopiętrowy burdel.

Uwalniam całe pokłady cierpliwości, nim księgowy otworzy usta.

– Przepraszam za spóźnienie. Czekaliśmy na nianię, poznała chłopaka i zaspała. – Rozbawiony, rozkłada ręce. – Kiedy już dotarła, podrzuciłem żonę do kosmetyczki, dzieciaki na stadion, młody oczywiście zostawił gdzieś bidon, więc musiałem…

– Chuj mnie to obchodzi – przerywam, rzucając mu pod nogi metalowy pęk kluczy.

– Co proszę? – jąka, wybity z rytmu.

– Twoja wyruchana niania, zgubiony napój twojego smarka i jego ewentualne odwodnienie. Jebie mnie to po całości, tak samo zresztą jak to, dlaczego usta twojej żony wyglądają jakby od urodzenia ssała żądło szerszenia. Nikogo to, kurwa, nie interesuje, ty stadna, nadgorliwa, pierdolona papugo.

Pożegnania nie są moją mocną stroną. Jego raczej też, bo patrząc na mnie z dołu, z rozdziawionymi ustami, nie wie, co ma począć.

Nie przedłużając, ruszam, odbijam się o jego ramię i wsiadam do samochodu.

Po kilkunastu minutach wyjeżdżam z Tampy, a nawigacja informuje o kilkumilowym korku tuż za Jacksonville. Zmieniam więc kierunek jazdy i zamiast przybrzeżną drogą przez Savannah, pojadę trasą przez Douglas i tam zaplanuję postój. To połowa drogi, więc wyprostuję nogi, zjem kolację, po czym udam się prosto do Redwill z nadzieją, że zastanę matkę w domu i nie spędzę reszty nocy w aucie.

Rozdział 4

George

Pomimo moich szczerych chęci i tak nie udaje mi się ominąć korków. Wypadki samochodowe i związane z tym utrudnienia w ruchu to spuścizna nowoczesności i kara boża dla tych, którzy tak jak ja, nigdy nie wejdą na pokład samolotu. Dlatego pewnie nigdy nie znajdę się blisko ani nieba, ani Boga.

Po ośmiu godzinach, czyli dwie godziny później niż planowałem dojechać do Douglas, docieram na przedmieścia i skręcam na pierwszy napotkany parking przy barze.

Powiedzieć, że jestem głodny, to jakby nic nie powiedzieć.

Parkuję na tyłach budynku obok starego chevroleta, niemal identycznego zabytku, jaki posiada mój przyjaciel David, o ile nie zamienił go na limuzynę swojej bogatej dziewczyny. A może już byłej lub wręcz przeciwnie – żony? Totalnie nie wiem, co działo się w rodzinnym miasteczku przez ostatnie lata. Co gorsza, im bliżej domu jestem, tym bardziej zaczynam się nad tym zastanawiać.

Wysiadam z auta i pierwsze, co robię, to przeciągam się, rozciągając stawy. Jest gorąco i parno, nie ma czym oddychać. Na moment moją uwagę przykuwa stukot dochodzący z bagażnika pojazdu zaparkowanego obok, jakby przewożono w nim coś żywego, na przykład świniaka. Nie zawracając sobie tym głowy, ruszam w kierunku knajpy.

Wchodzę w głąb pomieszczenia, zajmuję pierwszy wolny stolik i od razu skupiam uwagę na menu, wodząc spojrzeniem po ubogiej ofercie. Kiedy zjawia się kelnerka, zamawiam Gladiator burger w zestawie z frytkami i colą. Opieram głowę o miękkie obicie kanapy, wpatrując się w okno. Zdaje się, że zanosi się na deszcz.

– Jak tam, Ronnie? Coś nie masz apetytu, kolego – parska ktoś z sąsiedniego stolika za mną.

– Zabawne… – Słyszę odgłos odrzucanych sztućców. – Śmieszy cię to, że ugryzła mnie dziwka? Ale gdyby to twój fiut właśnie przypominał bakłażana, nie byłoby ci tak wesoło. A może właśnie chciałbyś, żeby tobie to zrobiła, żeby ci spuchł i żebyś go miał ten jeden raz w życiu – odgryza się, mówiąc cicho.

Wyginam usta w uśmiechu na wspomnienie dawnych przepychanek słownych z kumplami.

– Daj mu spokój. Jest wkurwiony, bo tak jej zajebałeś, że nie zdążył nawet zamoczyć – tłumaczy trzeci mężczyzna.

– Dokładnie – odpowiada pierwszy. – I chętnie zrobię to, co ty, gdzieś w krzakach przy Broxton – ścisza głos, prawdopodobnie wymieniając nazwę drogi – ale najpierw wybiję jej zęby – kończy.

– Zajebię tę indiańską dzikuskę – podsumowuje poszkodowany.

– Jebać to. Muszę mieć siły, więc zamawiam jeszcze jednego – dodaje jeden z nich.

Moja mina rzednie. O czym oni pierdolą i dlaczego w tym momencie mam silne przeczucie, że auto, obok którego zaparkowałem, należy do nich, a w bagażniku nie znajduje się świniak, tylko człowiek?

– Smacznego. – Kelnerka stawia na stoliku mojego burgera wielkości spodka ufoludków.

Dlaczego tak po prostu, po długiej podróży, nie mogę zjeść w spokoju kolacji, po której będę myślał wyłącznie o czekającej mnie niestrawności?

Słyszę, że typki obok domawiają żarcie, zmieniając „zabójczy” temat na plany związane z wędkowaniem.

Kroję pierwszy kęs i sztywnym ruchem umieszczam go w ustach. Nawet smaczny, ale z niewyjaśnionych przyczyn mój apetyt gdzieś się zapodział. Wstaję z miejsca, grzebię w kieszeni i kładę na stole dwadzieścia dolców, dyskretnie zerkając na mężczyzn. Są to faceci w średnim wieku. Jeden grubas i dwóch z kategorii „standard”. Typowi znudzeni mężowie, którym w drodze na ryby zdarza się przelecieć prostytutkę. Mierzę siły na zamiary, dorzucam pięć dolców za nóż i bez konkretnego planu chowam go do kieszeni, po czym wychodzę, zmierzając prosto na tyły budynku.

Dość szybko zapadł zmrok, prawdopodobnie przez ciemne chmury zwiastujące burzę. Zatrzymuję się koło auta i nasłuchuję, tym razem jednak nic nie słyszę.

– Jest tam kto? – Pukam w karoserię samochodu, wytężając słuch. Próbuję otworzyć bagażnik chevroleta, a potem chwytam za klamkę drzwi i jedynie się upewniam, że auto jest zamknięte. – Hej – ponawiam, mając cichą nadzieję, że się myliłem.

Nagłe i wyraźne odgłosy wiercenia się wewnątrz metalowej puszki utwierdzają mnie w przekonaniu, że ktoś naprawdę znajduje się w środku.

Przez moment myślę, co mógłbym zrobić, i na setki scenariuszy jedynym rozsądnym wydaje mi się powiadomienie policji. Tym bardziej że właśnie w tej chwili dostrzegam, że niepewnym krokiem zmierza w moim kierunku gość, prawdopodobnie ten z uszkodzonym przyrodzeniem. Pozorując swobodę, wsiadam do swojego auta i zamykam drzwi. Ukradkiem zerkam, jak dłubie w chevrolecie, i już chcę odblokować telefon, kiedy to typ puka do szyby moich drzwi.

Nawet jeśli chcę dobrze, to trochę nie chcę i trochę nie mogę. Uchylam szybę.

– Masz może ognia? – sepleni z fajką wetkniętą w usta.

– Gdzieś chyba mam – zapewniam, otwieram schowek i grzebię w nim przez chwilę w poszukiwaniu zapałek. – Proszę. – Podaję mu opakowanie.

Po kilku próbach odpalenia zapałki na wietrze z grymasem bólu zaciąga się pierwszym buszkiem.

– Cholerny wiatr. Dzięki. – Oddaje mi pudełko.

– Spoko. Masz więcej fajek? – pytam, aczkolwiek nałogowo nie palę.

– Pewnie – oznajmia, sięgając do kieszeni na piersi, i częstuje mnie tytoniem.

Odpalam papierosa za kierownicą, po czym wysiadam z samochodu i udając, że jestem fajny, przystaję u boku mężczyzny. Nie słychać już stukotu w bagażniku, za to rozlega się wyraźny pomruk grzmotów. Miotane wiatrem korony drzew budzą grozę, choć osobiście uwielbiam burzę, bo doskonale oczyszcza powietrze.

– Będzie lało – komentuję z pozorną swobodą.

– Ano – przytakuje. – Skąd jesteś? – zagaduje.

– Z Florydy – kłamię.

– Właśnie na to wskazują blachy – zwraca uwagę na rejestrację mojego samochodu.

Kurwa.

– Blachy sugerują, że wracam z Karoliny Północnej na Florydę autem swojej dziewczyny – mityguję.

– Skoro pożycza ci auto, to musi być miłość – puentuje z uznaniem. – Jest twojego wzrostu czy sięga ci idealnie do pasa? – dowcipkuje, podśmiewając się pod nosem, ale w tym samym momencie jego usta wykrzywia grymas cierpienia.

– Wszystko w porządku? – udaję zainteresowanie.

– Niestrawność. – Opiera jedną rękę na dachu swojego samochodu.

Pierwsze soczyste krople deszczu zaczynają roztrzaskiwać się o niego z impetem.

Ta.

– Też mam problem z niestrawnością. – Przystaję obok niego. – Na przykład nie trawię sytuacji, w których tak obleśny kutas jak ty bawi się w pana życia i śmierci.

– Coś ty, chuju, po…

Nie pozwalam mu skończyć. Daję mu w ryj tak mocno, że obija się głową o samochód, a później pada na beton.

Czuję się jak anestezjolog, patrząc pod nogi. Muszę się sprężać, nim wrócą jego koledzy. Przykucam obok znokautowanego, zabieram mu kluczyki od auta, chociaż niepotrzebnie, bo wcale go nie zamknął.

Rozwiązuję zagadkę, otwierając bagażnik samochodu. Widok, jaki ukazuje się moim oczom, upewnia mnie w tym, że naprawdę mam do czynienia ze spierdoleńcami. Widzę ciasno spętaną dziewczynę, ubraną we fragmenty ubrań i zwiniętą w ciasny jak dostępna przestrzeń kłębek. Jest młodą kobietą pochodzenia indiańskiego i to widać na pierwszy rzut oka. Nie mam czasu na zabawę z supłami, więc przerzucam ją sobie przez ramię, nie zważając na to, że szamocze się jak łania złapana w sidła.

– Pomogę ci, ale nie szarp się tak, do cholery – syczę, niemal wrzucając ją na tylne siedzenie swojego auta.

Rozpadało się na dobre. Wracam do chevroleta, zamykam tylną klapę i zamki, po czym wyrzucam kluczyki głęboko w krzaki, rozciągające się przede mną. Muszę spierdalać, więc zajmuję fotel, odpalam silnik i cofam, najeżdżając przy tym na coś, prawdopodobnie na rękę lub nogę nieprzytomnego mężczyzny.

Wciskam gaz do dechy, nim ktoś mnie zobaczy.

Rozdział 5

George

Obawa o to, czy znokautowany zbir i jego kompani nie ruszyli za mną w pościg i nie siedzą mi przypadkiem na ogonie, sprawia, że raz po raz zerkam we wsteczne lusterko. Moja nieprzewidziana pasażerka szamocze się na tylnej kanapie jak ryba złapana na haczyk.

Jeśli reszcie udało się ocucić gościa, to będą myśleli, że zmierzam w kierunku Tampy. Oczywiście, jeśli wspomniany dał się na to nabrać.

Bezustannie nakurwia deszczem, więc jakieś dwadzieścia mil dalej postanawiam zrobić sobie przerwę. Zjeżdżam na polną drogę, gaszę auto i wysiadam, po czym otwieram tylne drzwi. Spętana sznurami dziewczyna odsuwa się na drugi koniec fotela, więc dosiadam się i pierwsze, co robię, co wcale nie jest takie proste, to jednym pociągnięciem zrywam taśmę z jej ust.

– Ty przerośnięty zjebie… – warczy na mnie. – Dotknij mnie tylko, a…

– A co? – wcinam się jej w słowo, wyciągając nóż.

– Myślisz, że przestraszę się byle metalowego gówna? W dupę go sobie wsadź, psycholu – prycha walecznie.

Żałuję, że zacząłem od taśmy.

– A jaki szanujący się psychol wkłada nóż we własną dupę? No jaki? – pytam melancholijnie i bez użycia większej siły chwytam jej nogi, przyciągam ją do siebie i zaczynam przecinać taśmę, a następnie rozwiązuję sznur, dodatkowo krępujący jej nogi. Kiedy uwalniam kończyny dolne kobiety, ta zaczyna kopać na oślep.

Kurwa. A miała to być niby spokojna podróż z postojem na szczanie i żarcie.

– Odpierdol się. – Laska nie daje za wygraną, co zaczyna mnie nieco irytować.

Kiedy jej wierzgająca stopa zahacza o moją szczękę, moje opanowanie zostaje wystawione na poważną próbę.

– Kopnij mnie jeszcze raz, a przysięgam, kurwa, że odwiozę twoją dupę dokładnie tam, skąd ją uratowałem, i przysięgam, że przeproszę gościa, któremu dałem w ryj – ostrzegam.

– Jak to „uratowałeś”? – Kobieta tężeje i powoli przyciągając nogi do siebie, przywiera do fotela.

Widzę tylko błysk jej wielkich, ciemnych oczu i dopiero teraz jestem w stanie usłyszeć odgłos deszczu bębniącego o dach samochodu.

– Jak widać, nie tylko ty masz tendencję do pakowania się w kłopoty. – Wyciągam dłoń, by podała mi spętane ręce.

– Ale że jak? – pyta w niedowierzaniu, przysuwając się ostrożnie w moją stronę.

– Zamierzałem spokojnie opierdolić coś na ciepło w ponoć spokojnym barze, ale los chciał, że usłyszałem rozmowę rozżalonych facetów, z której wynikało, że chciałaś odgryźć jednemu z nich… członka – ugrzeczniam – więc ten ktoś… – Wreszcie udaje mi się przeciąć sznurek. – Planował pozbawić cię zębów, zerżnąć w dziąsła i wysłać do diabła – relacjonuję.

– A ty im na to nie pozwoliłeś… – Łagodnym głosem dochodzi do celnego wniosku.

– Brawo. Żyjesz. Nie dziękuj. Nie gryź więcej fiutów. Jesteś wolna. Powodzenia. A teraz żegnam. – Palcem pokazuję drzwi.

– Chyba nie chcesz zostawić mnie w tym miejscu? – pyta zaskoczona, kierując spojrzenie na ciemność za mokrą szybą. – Ja nawet nie wiem, gdzie jestem.

– To już nie mój problem. Jeśli masz trochę instynktu samozachowawczego i oleju w głowie, to sobie poradzisz. – Wysiadam, nie przeciągając pożegnania.

Chce mi się lać, w związku z czym odchodzę kilka kroków od auta. Kiedy z ulgą zaczynam załatwiać potrzebę, zapalają się światła mojego samochodu, a dziewczyna orientując się, że nie rzucę się za nią od razu w pogoń, na pełnej kurwie rusza na wstecznym w kierunku głównej drogi.

Zajebię ją.

Gdy puszczam się biegiem za pick-upem, ten właśnie wyjeżdża na asfalt, zostawiając mnie w deszczu i z niczym na porośniętym krzakami odludziu. Nie mam nawet telefonu. Zaplatam palce na karku, kieruję twarz ku górze, deszcz spływa po mojej twarzy, a ja aż płonę ze złości.

– Kurwaaa – wrzeszczę wściekły, a potem ruszam przed siebie, zastanawiając się, za jakie, kurwa, grzechy to wszystko.

Wzdłuż drogi nie ma latarni, panuje całkowity mrok, słychać jedynie odgłos rozbijającego się o liście deszczu. Jak na złość z żadnej strony nie mija mnie ani jeden samochód. Milę dalej jestem przemoczony, głodny i niemiłosiernie zły.

Za mijanym zakrętem moja nadzieja się odradza. Na prawym poboczu dostrzegam tylne światła samochodu. Mojego samochodu.

Próbując opanować żądzę mordu, rzucam się pędem w kierunku auta i szybko dobiegam do celu. Gwałtownie otwieram drzwi kierowcy i wtedy widzę, że dziewczyna, jak gdyby nigdy nic, grzecznie zajmuje miejsce pasażera, zakłada nogę na nogę i kiwając głową, nuci sobie pod nosem kawałek Highway to Hell.

Już ja ją poślę do piekła.

Obchodzę pojazd, szarpię za drzwi od jej strony i jednym ruchem wywlekam panienkę z auta.

– Koniec wycieczki. Wypierdalaj. – Popycham ją lekko w stronę, skąd przed chwilą przyszedłem.

– Ej… – protestuje, odwracając się do mnie. – Wspominałeś coś o radzeniu sobie i oleju w głowie, więc chciałam ci tylko pokazać, że w mojej nie jest aż tak sucho. Przecież czekałam na ciebie i wcale, ale to wcale nie miałam zamiaru nawiać – tłumaczy się, doprowadzając mnie do szału swoim widokiem, chrypką w głosie, niewdzięcznością i tym, że przez nią moja droga znowu się wydłuża.

– A ja nie miałem zamiaru spacerować w deszczu podczas ratowania niewdzięcznicy. Żegnam panią – powtarzam, wskazując palcem pobocze jako kolejny etap jej podróży.

Właśnie wyczerpała mój limit dobrych uczynków na najbliższy rok.

– Nie mam jednego buta… – unosi stopę – jestem prawie goła, przemoczona, pobita, obolała i w dodatku głodna. Nie mam i nie znam nikogo, kto mi pomoże, a ty chcesz mnie tu tak po prostu zostawić na pewną śmierć? – przekonuje skruszonym głosem, opuszczając głowę.

Nie daj się nabrać, George, upominam się w myślach. Wyciągam z auta walizkę, kładę na ziemi i po omacku wygrzebuję z niej dwie suche koszulki. Biorę jedną dla siebie, a drugą rzucam dziewczynie. Będzie jej sięgała w sam raz do kolan i zakryje co trzeba. Pakuję z powrotem bagaż do pick-upa, czując wwiercające się we mnie spojrzenie nieznajomej. Nie powstrzymuje mnie ono od potrzymania decyzji o porzuceniu jej tutaj.

– Ubranie już masz, przestało padać, więc już nie zmokniesz. Masz na bułkę. – Wygrzebuję z kieszeni banknot i wciskam jej w dłoń. – A teraz, sayonara. – Ucinam rozmowę i wsiadam za kółko.

Ruszam z piskiem opon, zostawiając za sobą sterczącą na drodze filigranową postać. I niech to, kurwa, szlag jasny trafi i tsunami zgasi, bo nie wiedząc czemu, po kilku minutach zwalniam, a w końcu całkowicie zatrzymuję pojazd.

– Znowu się w coś wjebiesz – ostrzegam się.

Uderzam pięścią o kierownicę, jeszcze przez moment bijąc się z myślami.

Po chwili jednak wracam i widzę, że już przebrana w moją koszulkę dziewczyna stoi w tym samym miejscu, w którym ją zostawiłem. Światła samochodu rozjaśniają ponury obraz Indianki, wyglądającej teraz trochę jak Samara Morgan z The Ring. Stojąc przed maską, z lekko opuszczoną głową, patrzy spod byka wprost na przednią szybę z delikatnie uniesionym kącikiem ust.

Uchylam drzwi i krzyczę:

– Mam ci rozłożyć czerwony dywan i otworzyć drzwi czy wolisz bagażnik, którego niestety nie mam?!

– Wiedziałam, że wrócisz – stwierdza, bezpardonowo pakując się na siedzenie pasażera.

– Szkoda, że jednak nie wszystko mogłaś przewidzieć – rzucam odnośnie do jej wcześniejszych sensacji.

– Nic na to nie poradzę, że taki ma urok branża, w której zarabiam na chleb – potwierdza wersję typów z baru, że jest prostytutką. – Mężczyźni są pierdolnięci na wielu płaszczyznach – dodaje.

– Za to wy, kobiety, oczywiście nie jesteście – ironizuję.

– Też, ale w inny sposób. Zbyt wielu facetów obsłużyłam, żeby się na was nie poznać. Tym najbardziej skromnym najwięcej chodzi po głowie. Przykładni tatusiowie, mężowie, wujkowie i dziadziusiowie. Bankierzy, politycy, policjanci, lekarze, sprzedawcy, dostawcy, rzeźnicy – wymienia. – Daj mi jeden – unosi palec – przykład laski płacącej facetowi za seks. Jeden – podkreśla.

– Nawet mogę dać ci jej numer telefonu – wyjawiam zupełnie spontanicznie i całkowicie niepotrzebnie.

– Pier-do-lisz – przeciąga, rozdziawiając usta.

Popełniłem błąd, wracając, i robię kolejny, wchodząc w gadkę z laską, której nawet imienia nie znam.

– Już nie. – Chrząkam.

– Opowiesz mi? Proszę. – Widać, że jest wyraźnie zainteresowana tym wątkiem mojego życia.

– Nie – odpowiadam krótko.

– Ej. No weź. Proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, proszę, pro…

– Przez wiele lat ruchałem jedną bogatą laskę, ale pewnego dnia moja ciężarna narzeczona zobaczyła mnie na porno videopułapce z jeszcze inną kobietą i tak oto zakończyła się moja sekskariera – wyrzucam na wydechu i głównie dla świętego spokoju.

– Wooow. – Wzdycha z zafascynowaniem, aż przewracam oczami. – I co z nią? – docieka.

– Kazała mi wypierdalać, po kilku miesiącach urodziła dziecko i migiem znalazła nową miłość.

– Nie o byłą narzeczoną pytam, głupcze, tylko o laskę, którą posuwałeś za kasę – prostuje.

W niezrozumieniu marszczę brwi.

– Myślałem, że wy, kobiety, podchodzicie do życia bardziej emocjonalnie. Przez pryzmat krzywdy, zdrady, a nie kasy.

– Oferuję ciało z zawodu i z wyboru. Gdybym miała analizować postępowanie mężczyzn poprzez pryzmat tego, kto czeka na nich w domu i dlaczego tego kogoś zdradzają, musiałabym żebrać, zdając się na własne wątpliwe umiejętności we wzbudzaniu współczucia. – Zerka na mnie tak, jakby chciała dodać: „tak jak to zrobiłam z tobą”. – Producent alkoholu nie myśli o klientach umierających na marskość wątroby. Producent fajek nie myśli o raku płuc. Wytwórnia czekolady ma w dupie nadwagę swoich konsumentów. Skoro świat ma mnie gdzieś, to dlaczego ja mam też nie mieć gdzieś świata? – pyta, zarazem coś stwierdzając.

To, co do mnie mówi, nie do końca jest bzdurą, za to to, co właśnie przychodzi mi do głowy, owszem.

– Słuchaj. Powiedziałaś, że nie masz gdzie się podziać – wspominam.

– Bo nie mam. A jeśli szef mnie dorwie, to za tę tłustą parówę obedrze ze skóry. Z tobą czy bez, i tak muszę uciekać z Douglas – dodaje.

– Jestem w stanie ci pomóc. Chodzi mi coś po głowie, ale nie za darmo…

– Ja płacę tobie czy ty płacisz mnie? – Wybucha wrednym śmiechem.

– Lepiej na starcie mnie nie wkurwiaj.

– Wchodzę w ciemno.

1 Sześć stóp i dziesięć cali – dwa metry i osiem centymetrów (przyp. red.).

2 Sześć stóp i siedem cali – dwa metry i centymetr (przyp. red.).