Kukułcze jaja z Midwich - John Wyndham - ebook + audiobook + książka

Kukułcze jaja z Midwich ebook

Wyndham John

3,9

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

LEGENDARNA I WCIĄŻ NIEPOKOJĄCA KLASYCZNA POWIEŚĆ SCIENCE FICTION

Pewnego dnia wszyscy mieszkańcy Midwich w Anglii w niewyjaśnionych okolicznościach zapadają równocześnie w sen, a cała wioska zostaje na krótki czas całkowicie odcięta od świata. Kilka tygodni później okazuje się, że w Midwich ponad 60 kobiet jest w ciąży. Dzieci, które się rodzą, są bardzo do siebie podobne, obdarzone jasnozłocistymi, niemal fluorescencyjnymi oczyma. W miarę upływu kolejnych lat ujawniają się niezwykłe zdolności Dzieci i łącząca je telepatyczna więź. Zaczynają też coraz bardziej zdecydowanie narzucać swoją wolę mieszkańcom Midwich…

To klasyczna opowieść o obcych wśród nas, o tym, jak zareagujemy w obliczu konfrontacji z istotami przewyższającymi nas pod każdym względem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 260

Oceny
3,9 (86 ocen)
29
28
20
9
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Hanka173

Dobrze spędzony czas

Kiedyś pisano krótko i na temat. Powieść była treściwa, bez licznych pobocznych wątków. Liczyła stron 300 albo trochę mniej. Sama esencja. Może wtedy nie płacono od słowa? Zresztą dzisiaj pewnie też nie, tylko w dziennikarstwie liczy się wierszówka. Historia o Midwich jest skondensowana. Co się tam wydarzyło? W Midwich miało miejsce dziwne zjawisko. Krótkotrwale, ale brzemienne w skutki. Dosłownie. Powiązano je z Obcymi. Wpadli z wizytą i zostawili coś na pamiątkę. Dopuszczano też jakąś szpiegowską akcję, ale odstąpiono od tego pomysłu. .Związek Radziecki subtelnie zakamuflowano pod kryptonimem Iwan 😂 Książka w swoim czasie świetna, odważna, ciekawa fabularnie z dobrym zakończeniem. Współcześnie irytuje podejście do kobiet, które histeryzują, które trzeba uspokajać a przecież wszystko jest w porządku! Empatia na poziomie mułu w stawie. Jak oni coś zaobserwują to jest to niemal dowiedzione naukowo a gdy kobieta, to wydawało się jej. I jak się nie denerwować? Nowe dzieci też nie są taki...
30
AnielaO

Całkiem niezła

nieźle się słuchało ale czuć że to książka napisana przez mężczyznę w latach 50
10
PatrycjaZajda

Z braku laku…

W sumie to nic się w niej nie działo poza ostatnimi około 50 stronami, strasznie mi się dłużyła
00
aadrianaa

Dobrze spędzony czas

3.75*
00
kosalke04

Całkiem niezła

taka całkiem zwyczajna pozycja, pomysł całkiem dobry, jednak mam wrażenie, że podobny motyw już gdzieś był, bohaterowie jacyś tacy nijacy i słabo opisani w związku z czym ciężko im kibicować
00

Popularność




CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ 1

Zakaz wjazdu do Midwich

Szczę­śli­wym tra­fem moja żona wyszła za mąż za czło­wieka uro­dzo­nego 26 wrze­śnia. Gdyby nie to, nie­wąt­pli­wie w nocy z 26 na 27 oboje byli­by­śmy w domu w Midwich, co mia­łoby przy­kre kon­se­kwen­cje, któ­rych, za co jestem wie­czy­ście wdzięczny losowi, dzięki temu unik­nęła.

Ponie­waż jed­nak były to moje uro­dziny, a w pew­nym stop­niu rów­nież dla­tego, że poprzed­niego dnia otrzy­ma­łem i pod­pi­sa­łem umowę z ame­ry­kań­skim wydawcą, ran­kiem 26 wyru­szy­li­śmy do Lon­dynu, żeby to uczcić. I bar­dzo przy­jem­nie spę­dzi­li­śmy wie­czór. Miłe poga­wędki, homar i cha­blis w restau­ra­cji Whe­elera, nowa sztuka z Usti­no­vem, lekka kola­cja i powrót do hotelu, gdzie Janet podzi­wiała łazienkę, jak zwy­kle zafa­scy­no­wana wystro­jem zapro­jek­to­wa­nym przez kogoś innego.

Następ­nego ranka nie­spiesz­nie wyru­szy­li­śmy z powro­tem do Midwich. Zatrzy­ma­li­śmy się w Trayne, leżą­cym naj­bli­żej nas mia­steczku, w któ­rym robimy zakupy. Naby­li­śmy kilka arty­ku­łów spo­żyw­czych, potem prze­je­cha­li­śmy główną drogą, przez wio­skę Sto­uch, żeby póź­niej skrę­cić w prawo na boczną drogę do… Jed­nak nie. Połowę jezdni zagra­dzał szla­ban ze zwi­sa­jącą z niego tabliczką z napi­sem „DROGA ZAMKNIĘTA”, a obok stał poli­cjant, który pod­niósł rękę…

Tak więc zatrzy­ma­łem samo­chód. Poli­cjant pod­szedł do niego z mojej strony i roz­po­zna­łem w nim miesz­kańca Trayne.

— Przy­kro mi, pro­szę pana, ale ta droga jest zamknięta.

— Chce pan powie­dzieć, że muszę zro­bić objazd drogą na Oppley?

— Oba­wiam się, że ona też jest zamknięta, pro­szę pana.

— Prze­cież…

Za nami roz­legł się klak­son.

— Zechce pan cof­nąć wóz i zje­chać w lewo.

Zasko­czony, zro­bi­łem, co kazał, a wtedy obok nas i niego prze­je­chała trzy­to­nowa woj­skowa cię­ża­rówka pełna mło­dych ludzi odzia­nych w mun­dury koloru khaki.

— W Midwich wybu­chła rewo­lu­cja? — zapy­ta­łem.

— Manewry — wyja­śnił. — Droga jest nie­prze­jezdna.

— Ale chyba nie obie drogi? Miesz­kamy w Midwich, jak pan wie, kon­sta­blu.

— Wiem, pro­szę pana. Na razie jed­nak droga jest zamknięta. Na pana miej­scu wró­cił­bym do Trayne i zacze­kał, aż ją otwo­rzymy. Tu nie może pan par­ko­wać, ponie­waż to utrud­nia prze­jazd.

Janet otwo­rzyła drzwi po stro­nie pasa­żera i wzięła torbę z zaku­pami.

— Pójdę pie­szo, a ty doje­dziesz, kiedy otwo­rzą drogę — powie­działa do mnie.

Kon­stabl się zawa­hał. Potem zni­żył głos.

— Ponie­waż miesz­ka­cie tam, coś pań­stwu powiem — ale to poufne. Nie ma sensu tam iść, pro­szę pani. Nikt nie dosta­nie się do Midwich — to fakt.

Spoj­rze­li­śmy na niego ze zdu­mie­niem.

— Ale dla­czego, do licha? — spy­tała Janet.

— Wła­śnie to usi­łują usta­lić, pro­szę pani. Cóż, na pań­stwa miej­scu poje­chał­bym do zajazdu Eagle w Trayne, a ja dopil­nuję, żeby zawia­do­miono was, jak tylko droga będzie prze­jezdna.

Janet i ja popa­trzy­li­śmy na sie­bie nawza­jem.

— No cóż — powie­działa do kon­sta­bla — to wydaje się bar­dzo dziwne, ale skoro jest pan pewny, że nie możemy prze­je­chać…

— Jestem pewny, pro­szę pani. I takie mam roz­kazy. Damy pań­stwu znać, jak tylko to będzie moż­liwe.

Gdy­by­śmy chcieli zro­bić awan­turę, to nie jemu; ten czło­wiek speł­niał tylko swój obo­wią­zek i robił to tak uprzej­mie, jak to było moż­liwe.

— Bar­dzo dobrze — ustą­pi­łem. — Nazy­wam się Gay­ford, Richard Gay­ford. Powiem w zajeź­dzie, żeby prze­ka­zano mi wia­do­mość, w razie gdyby nie było mnie tam, kiedy przyj­dzie.

Odje­cha­łem na wstecz­nym biegu, aż zna­leź­li­śmy się na głów­nej dro­dze, i wie­rząc mu na słowo, że drugi dojazd do Midwich rów­nież jest zamknięty, poje­cha­łem z powro­tem. Gdy tylko minę­li­śmy Sto­uch, zatrzy­ma­łem samo­chód przed bramą wjaz­dową na jakieś pole.

— Coś mi to wygląda podej­rza­nie — stwier­dzi­łem. — Może przej­dziemy przez pola i zoba­czymy, co się dzieje?

— Ten poli­cjant też zacho­wy­wał się dziw­nie. Chodźmy — zgo­dziła się Janet, otwie­ra­jąc drzwi wozu.

Wszystko to było tym dziw­niej­sze, że Midwich nie­mal sły­nie z tego, że ni­gdy nic się tam nie dzieje.

Miesz­ka­li­śmy tam z Janet już ponad rok i odkry­li­śmy, że jest to prak­tycz­nie domi­nu­jąca cecha tej wio­ski. Fak­tycz­nie, gdyby przy wjeź­dzie do tej miej­sco­wo­ści usta­wiono znaki dro­gowe z napi­sem MIDWICH — NIE BUDZIĆ, dosko­nale by tam paso­wały. Dla­czego więc Midwich zostało wybrane spo­śród tysiąca innych wio­sek na miej­sce tego dziw­nego zda­rze­nia z 26 wrze­śnia, pozo­sta­nie tajem­nicą na wieki.

Zważmy, jak skraj­nie zwy­czajna jest ta miej­sco­wość.

Midwich leży około ośmiu mil na pół­nocny zachód od Trayne. Główna droga bie­gnąca na zachód z Trayne wie­dzie przez sąsied­nie wio­ski Sto­uch i Oppley, a z nich boczne drogi pro­wa­dzą do Midwich. Tak więc ta wio­ska znaj­duje się na wierz­chołku trój­kąta two­rzo­nego przez drogi łączące wszyst­kie trzy te miej­sco­wo­ści; jest tam jesz­cze wijąca się przez pięć mil dróżka jak z powie­ści Che­ster­tona — można nią dotrzeć od leżą­cego trzy mile na pół­noc Hic­kham.

W cen­trum Midwich jest trój­kątne Bło­nie ozdo­bione pię­cioma ład­nymi wią­zami i oto­czo­nym białą barierką staw­kiem. Pomnik ofiar wojny stoi na dzie­dzińcu kościoła zaj­mu­ją­cego jeden wierz­cho­łek Bło­nia, oto­czo­nego przez sam kościół, ple­ba­nię, kuź­nię, pocztę, sklep pani Welt oraz kilka domów. Cała wio­ska składa się z około sześć­dzie­się­ciu chat i dom­ków, ratu­sza, Kyle Manor i The Grange.

Kościół jest w więk­szo­ści póź­no­go­tycki, ale z nor­mandzką zachod­nią bramą i fron­to­nem. Ple­ba­nia to budy­nek z cza­sów króla Jerzego, The Grange to archi­tek­tura wik­to­riań­ska, a Kyle Manor korze­niami sięga dyna­stii Tudo­rów z licz­nymi póź­niej­szymi dodat­kami. Domy repre­zen­tują nie­mal wszyst­kie style archi­tek­tury angiel­skiej z cza­sów pano­wa­nia obu Elż­biet, ale od dwóch nowo wybu­do­wa­nych budyn­ków Rady Okręgu now­sze są dwa uty­li­tarne skrzy­dła dobu­do­wane do The Grange, gdy mini­ster­stwo prze­jęło tę posia­dłość i utwo­rzyło tam ośro­dek badań nauko­wych.

Ist­nie­nie Midwich ni­gdy nie zostało prze­ko­nu­jąco wyja­śnione. Nie ma dość dogod­nej loka­li­za­cji na coty­go­dniowe targi ani nawet nie leży przy jakimś waż­nym trak­cie han­dlo­wym. Po pro­stu poja­wiło się w nie­wia­do­mym cza­sie; w Domes­day Book wid­nieje jako osada i taką pozo­stała, ponie­waż omi­nęły ją linie kole­jowe, główne drogi, a nawet kanały żeglu­gowe.

O ile wia­domo, nie ma tu żad­nych złóż mine­ra­łów; żaden urzęd­nik ni­gdy nie uznał jej za dogodne miej­sce na lot­ni­sko, poli­gon arty­le­ryj­ski czy szkołę woj­skową; jedy­nie obec­ność mini­ster­stwa i remont The Grange wywarły pewien nie­wielki wpływ na życie wio­ski. Przez tysiąc lat Midwich — dotych­czas — sen­nie trwało na swych dobrych gle­bach w bło­gim zapo­mnie­niu i aż do tego wie­czoru 26 wrze­śnia wyda­wało się, że nie ma powodu, żeby ten stan rze­czy nie miał się utrzy­mać przez następne tysiąc­le­cie.

Co jed­nak by­naj­mniej nie ozna­cza, że Midwich nie ma żad­nej wła­snej histo­rii. Mie­wało swoje chwile. W 1931 roku stało się epi­cen­trum epi­de­mii prysz­czycy o nie­usta­lo­nym pocho­dze­niu. A w 1916 roku zabłą­kany ste­ro­wiec zrzu­cił tu na orne pole bombę, która na szczę­ście nie wybu­chła. Jesz­cze wcze­śniej nazwa mia­sta poja­wiła się w nagłów­kach wszyst­kich — no, raczej lokal­nych — gazet, gdy Słodka Polly Par­ker zastrze­liła na scho­dach gospody The Scy­the and Stone pod­rzęd­nego roz­bój­nika, Czar­nego Neda. I choć ten jej wyraz dez­apro­baty wydaje się bar­dziej oso­bi­stej niż spo­łecz­nej natury, była wielce wychwa­lana za to w bal­la­dach z 1768 roku.

Była jesz­cze sen­sa­cyjna kasata pobli­skiego klasz­toru Świę­tego Akcju­sza i roz­pro­sze­nie braci po innych opac­twach, co było tema­tem nie­koń­czą­cych się spe­ku­la­cji od tego zaj­ścia w 1493 roku.

Inne wyda­rze­nia to wyko­rzy­sta­nie miej­sco­wego kościoła jako stajni dla koni Crom­wella oraz wizyta Wil­liama Word­swor­tha, który zain­spi­ro­wany ruinami opac­twa stwo­rzył jeden ze swych ruty­nowo pochwal­nych sone­tów.

Jed­nak nie licząc tych zda­rzeń, nurt histo­rii prze­pły­wał przez Midwich bez żad­nych zawi­ro­wań.

Bo też jego miesz­kańcy — może z wyjąt­kiem nie­któ­rych mło­dych ludzi w krót­kim okre­sie przed­mał­żeń­skiego stanu — niczego innego nie pra­gnęli. W isto­cie poza pasto­rem i jego żoną, rodziną Zel­la­bych z Kyle Manor, leka­rzem, pie­lę­gniarką rejo­nową, nas dwoj­giem i oczy­wi­ście naukow­cami, więk­szość z nich od nie­zli­czo­nych poko­leń żyła tu w niczym nie­zmą­co­nym spo­koju, który stał się pra­wem.

Aż do póź­nego popo­łu­dnia 26 wrze­śnia nic nie zapo­wia­dało kło­po­tów. Może pani Brant, żona kowala, poczuła się tro­chę nie­swojo na widok dzie­wię­ciu srok na jed­nym polu, jak póź­niej twier­dziła, a panna Ogle, poczmi­strzyni, miała poprzed­niej nocy nie­po­ko­jący sen o nie­zwy­kle wiel­kich nie­to­per­zach; nawet jed­nak jeśli tak było, to nie­stety zło­wróżbne znaki pani Brant i sny panny Ogle zda­rzały się tak czę­sto, że prze­stały budzić trwogę. Nie ma żad­nego dowodu na to, by w tam­ten ponie­dzia­łek aż do póź­nego wie­czoru w Midwich działo się coś nie­zwy­kłego. I tak to wyglą­dało wtedy, gdy Janet i ja wyru­szy­li­śmy do Lon­dynu. Jed­nak we wto­rek 27 wrze­śnia…

Zamknę­li­śmy samo­chód, prze­leź­li­śmy przez bramę i ruszy­li­śmy po rży­sku, trzy­ma­jąc się w cie­niu żywo­płotu. Na jego końcu wyszli­śmy na następne ścier­ni­sko i prze­cię­li­śmy je, idąc lekko w górę. Pole było roz­le­głe, z gęstym żywo­pło­tem na odle­głym krańcu, gdzie musie­li­śmy pójść jesz­cze dalej w lewo, w poszu­ki­wa­niu bramy, przez którą mogli­by­śmy prze­leźć. W poło­wie drogi przez leżące za nią pastwi­sko wyszli­śmy na szczyt wznie­sie­nia, skąd mogli­śmy zoba­czyć Midwich — wpraw­dzie było nie­mal skryte za drze­wami, ale widzie­li­śmy kilka leni­wie uno­szą­cych się pasm sza­ra­wego dymu i kościelną wieżę ster­czącą spo­mię­dzy wią­zów. Ponadto na środku następ­nego pola zoba­czy­łem cztery lub pięć leżą­cych tam krów, naj­wy­raź­niej śpią­cych.

Nie wycho­wa­łem się na wsi, ja tu tylko miesz­kam, ale pamię­tam, że już wtedy pod­świa­do­mie wyczu­łem, że coś tu jest nie tak. Ow­szem, krowy czę­sto zale­gają na pastwi­sku, prze­żu­wa­jąc pokarm, ale nie zasy­piają głę­bo­kim snem, nie. Jed­nak w tam­tym momen­cie mia­łem tylko nie­ja­sne wra­że­nie, że coś jest nie w porządku. Poszli­śmy dalej.

Poko­na­li­śmy ogro­dze­nie pastwi­ska, na któ­rym leżały te krowy, i ruszy­li­śmy przez nie.

Ktoś zawo­łał nas z daleka, po lewej. Obej­rza­łem się i na środku następ­nego pola zoba­czy­łem postać w odzie­niu koloru khaki. Męż­czy­zna krzy­czał coś nie­zro­zu­miale, ale spo­sób, w jaki wyma­chi­wał laską, nie pozo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści, że każe nam zawró­cić. Przy­sta­ną­łem.

— Och, daj spo­kój, Richard. On jest mile od nas — powie­działa nie­cier­pli­wie Janet i pobie­gła naprzód.

Ja wciąż się waha­łem, patrząc na tę postać, która teraz jesz­cze ener­gicz­niej machała laską i krzy­czała gło­śniej, choć wciąż nie­zro­zu­miale. Posta­no­wi­łem pójść w ślady Janet. Już wyprze­dziła mnie o jakieś dwa­dzie­ścia jar­dów, a potem, gdy wła­śnie ruszy­łem, zachwiała się, upa­dła bez­gło­śnie i znie­ru­cho­miała…

Sta­ną­łem jak wryty. Zro­bi­łem to odru­chowo. Gdyby upa­dła, ponie­waż skrę­ciła nogę lub po pro­stu się potknęła, natych­miast pobiegł­bym jej pomóc. Jed­nak to było tak nagłe i nie­spo­dzie­wane, że przez głowę prze­mknęła mi idio­tyczna myśl, że ktoś ją zastrze­lił.

Zatrzy­ma­łem się tylko na moment. Potem znów ruszy­łem naprzód. Nie­ja­sno zda­wa­łem sobie sprawę z tego, że męż­czy­zna po lewej wciąż krzy­czy, ale nie zwra­ca­łem na niego uwagi. Popę­dzi­łem do niej…

Jed­nak nie dobie­głem.

Stra­ci­łem przy­tom­ność tak szybko, że nawet nie zoba­czy­łem ziemi, która unio­sła się, by mnie ude­rzyć…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: The Midwich Cuc­koos

Copy­ri­ght © John Wyn­dham Estate Trust, 1957

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor serii: Sła­wo­mir Folk­man

Redak­tor: Krzysz­tof Tro­piło

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i okładki: Sła­wo­mir Folk­man

Ilu­stra­cja na okładce: Igor Mor­ski

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Kukuł­cze jaja z Midwich, wyd. I w tym tłu­ma­cze­niu, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-907-3

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer