Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
12 osób interesuje się tą książką
Rok 2069. Katastrofa ekologiczna pozbawiła człowieka złudzeń o panowaniu nad Ziemią. Jednak marzenia o kolonizacji planet wokół innych gwiazd wciąż żyją. ESS „Steropes” udaje się z trzyosobową załogą w próbny rejs w okolice Saturna, aby przy pomocy myślorostu Plejone zbadać oceany jego księżyców i starą, opuszczoną stację kosmiczną. Szybko jednak test nowych technologii zmienia się w próbę dla człowieka, a nieznane, które zdawało się czekać dopiero w gwiazdach, okazuje się czaić tuż za progiem.
Czy prawda istnieje, czy może zawsze jest tylko opowieścią? Czy skutek może poprzedzać przyczynę? Czy człowieczeństwo jest przekleństwem czy błogosławieństwem. I jeszcze: czy szept może być purpurowy?
- - - -
Istvan Vizvary - łodzianin, rocznik 1975. Z wykształcenia matematyk, zawodowo inżynier oprogramowania. Interesuje się filozofią i naukami przyrodniczymi. Autor opowiadań science fiction i weird fiction publikowanych w magazynie Nowa Fantastyka i antologiach. W 2017 opublikował powieść Vivo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 326
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł: Lagrange. Listy z Ziemi
Autor: Istvan Vizvary
Copyright © 2023 by Istvan Vizvary
Copyright © 2023 by Wydawnictwo IX
Copyright for the cover art
© 2023 by Joanna Widomska & Wydawnictwo IX
All rights reserved.
Wydawca: Krzysztof Biliński, Wydawnictwo IX
Redakcja: Marta Sobiecka
Korekta: Krzysztof Biliński
Skład, łamanie i przygotowanie do druku: Krzysztof Biliński
Ilustracja na okładce: Joanna Widomska
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.
Wydawnictwo IX
wydawnictwoix.pl
Kraków 2023
Wydanie I
ISBN 978-83-67482-85-1
8–17 kwietnia 2069
— Już trzeci raz odwołujecie operację!
— Był pożar — powiedziała lekarka. — Mamy rannych. Ściągamy nawet cyklopy, żeby użyć ich oddziałów medycznych.
Dawid zamknął oczy i oparł się o ścianę. Bardzo chciał kogoś udusić, niekoniecznie akurat tę dziewczynę. Raczej tego, kto nie potrafi poradzić sobie z pożarami na Stacji. Czyli niestety nikogo, bo nikt, kurwa, nie potrafił!
— Dobrze się czujesz? — Głos lekarki ledwo przebijał się przez dudnienie w uszach.
— Doskonale. To takie ćwiczenia oddechowe. Na nudę. Żeby jakoś przeczekać do obiadu.
Nie odpowiedziała. Pewnie nie zrozumiała. Stała tylko i patrzyła bezradnie.
— Zaraz miną dwa lata bez egzokorteksu — wyjaśnił w końcu. — Tylko Sys i soczewki. Wiesz, co można w takim sprzęcie tu robić? Nic. Więc od dwóch pieprzonych lat właśnie to robię: absolutne, kurwa, nic.
— Myślałam, że chodzi o rekonstrukcję twarzy — szepnęła.
— Nie dziwię ci się.
— Nie to chciałam powiedzieć. — Lekarka zaczerwieniła się gwałtownie. — Tak jest w dokumentacji.
— Bez jednego nie ma drugiego — stwierdził Dawid. — Najpierw egzo, potem twarz.
— Przykro mi, naprawdę. — Wygasiła panel i podeszła do niego. Pachniała czymś słodkim. — Po prostu mamy tu jeden wielki OIOM. Zabierzemy się za ciebie, jak tylko się to skończy.
— Trochę to potrwa, bo na razie spalił się tylko jeden sektor. I ciągle go odbudowują.
Odwrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.
— Skoro tu jesteś, mógłbyś pomóc — zawołała za nim.
Zatrzymał się w pół kroku.
Niby jak miałby pomóc?
— Les Twins tu jest — powiedziała. — Wyciągnął cię wtedy z labu i przyniósł tutaj. Pamiętasz, prawda?
Jak mógłby zapomnieć? Lustro codziennie mu o tym przypominało, ale jakoś udawało mu się odpychać wspomnienia. Teraz jednak rzuciły się na niego z pełną siłą. Dym, gorąco, ból płonącej skóry i gotujących się oczu. Potem bezsilność i wściekłość, że wszystko dokoła dzieje się bez niego, na przykład ślub Lesa i Gert. Wieczne kłótnie, ucieczka Kath, a potem już tylko samotność. I codzienny wkurw, że nie spalił się wtedy, jak tamci.
— Nie chcesz wiedzieć, jak on się czuje? — spytała lekarka.
— Chcę iść do siebie i wrzeszczeć — odparł przez zaciśnięte zęby. Potem westchnął i obrócił się do niej. — Jak on się czuje?
— Poparzone dziewięćdziesiąt siedem procent powierzchni ciała. W tym twarz. Trzeci i czwarty stopień. Zaraz go znowu uśpimy. Korygujemy tylko rejestratory.
— To co ja mogę zrobić?
— Pogadać z nim. Chwilę.
— O czym? O kolejkach do rekonstrukcji?
— Proszę… — Uśmiechnęła się z wysiłkiem. Twarz miała poszarzałą ze zmęczenia. — Dodasz mu nadziei i siły.
— Ty widzisz w ogóle, jak ja wyglądam? Kojarzy ci się to z nadzieją?
— Mówisz. Chodzisz. Widzisz. To się liczy.
Zamknął oczy. Pokręcił głową. Bardzo, bardzo chciał już stamtąd pójść.
— Gdzie? — zapytał.
— Siódemka. Dziękuję, Dawidzie.
Minął lekarkę i wszedł na oddział. Korytarz rozwidlał się na dwie odnogi. Wybrał prawą i po kilkunastu krokach stanął przed pokojem, w którym trzymali ratownika. Zwlekał, aż osłabnie strach przed tym, co czekało po drugiej stronie.
— Otwórz — powiedział wreszcie.
Les Twins unosił się w tanku, oblepiony błękitną mazią, która miłosiernie skrywała to, co odsłoniły zniszczone w pożarze tkanki. Przez chwilę Dawid nie mógł zrozumieć, czemu kończyny ratownika są tak nienaturalnie krótkie. W końcu dotarło do niego, że ręce i nogi po prostu kończą się tępymi kikutami. Dłonie, stopy, łydki i kolana zostały tam, w labie.
— Wyglądam pewnie tak samo, jak ty dwa lata temu — wątły szept zdawał się dochodzić z miejsca, w którym powinny znajdować się usta Twinsa. Po co się starali, skoro wiadomo było, że i tak naprawdę nie mówi? Że to tylko odczyty korowe przepuszczone przez wokalizer?
— Wyglądasz dużo lepiej — stwierdził Dawid. — Masz własną żuchwę.
Być może milczenie oznaczało śmiech z marnego dowcipu. A może Twins po prostu zbierał siły.
— Ile czekałeś na twarz? — zapytał w końcu.
Dawid wolał nie mówić, co sądzi o gównie, które od dwóch lat wszyscy uprzejmie nazywali twarzą. Miał przecież pomóc.
— Pół roku — odpowiedział tylko. — Na prowizoryczną. Na docelową dalej czekam.
— Chyba wiem czemu. Przepraszam.
— Żaden problem. Tutaj laski lecą na intelekt.
Znowu pauza. Więc może się śmiał tam, w środku, tylko tego nie wokalizowali.
— Gert też tak powiedziała — stwierdził Twins — ale jakoś jej nie wierzę. Wraca tu, ale nie wiem, czy zdąży.
Gert. Kiedyś koleżanka z zespołu, a teraz tylko imię. Dawid nawet nie wiedział, że gdzieś poleciała. Bez egzo skazany był na czytanie wiadomości. Tę musiał akurat przegapić. Tak jak i wszystkie inne zresztą. Bo i po co miałby je śledzić?
— Medycyna twierdzi, że mam czterdzieści procent szans na przeżycie — szepnął Les po dłuższej chwili. — Jest kłopot ze sprzętem. To cholerny niefart, że spaliła się właśnie…
Ściany tanku zmatowiały nagle. Coś w środku przelewało się i chlupotało. Wreszcie wszystko ucichło.
Dawid odczekał kilka chwil, aż zbiornik odzyska przejrzystość, albo Twins się odezwie.
Na próżno.
Odwrócił się. Drzwi wypuściły go w chłodny półmrok korytarza.
* * *
— Kiedy zwolnią się jakieś miejsca?
Robił już trzecią rundę korytarzem na swoim poziomie, żeby spuścić trochę pary i obmyślić jakikolwiek plan. Jak na razie bez powodzenia.
— To zależy od postępów leczenia poszkodowanych — odpowiedział mu prosto do ucha Sys, najlepsze i zarazem żałośnie nieudolne przybliżenie egzokorteksu, jakie udało się dla Dawida załatwić. — Optymistyczna prognoza to trzy miesiące. Wszystkie operacje nie ratujące życia zawieszono, dopóki nie zwolni się dziesięć tanków medycznych. Kwestia bezpieczeństwa.
— Wiem, wiem, mamy sezon susz. Stacje kosmiczne płoną od byle niedopałka.
Na czwarte okrążenie zabrakło mu siły. I o to chodziło. Marzył o nurkowaniu, ale bez egzo kończyło się na marzeniach. Może park? Nie, jednak śniadanie.
— Zamów mi owsiankę.
Nogi same poniosły go do kajuty.
— Jest wstępny raport? — zapytał, kiedy już zjadł.
— Tylko oględziny i pierwszy model — odpowiedział Sys.
— Pokaż.
Patrzył na osmalone ściany pomieszczeń technicznych, stopiony sprzęt i krzątający się pośród tego tłumek automatów.
— Czterdziestu rannych, w tym ośmiu ciężko — recytował Sys. — Dwóch nawet z cięższymi obrażeniami niż Les.
— Ja pierdolę, jaka rzeźnia. Nakarm tym wszystkim Narratora. I wysuń bieżnię.
— Jaki krajobraz?
— Dolina Marinerów.
Ściana naprzeciw łóżka ukazała rude skały głębokiej marsjańskiej doliny.
Z pełnym brzuchem biegło mu się fatalnie, ale przynajmniej mógł skupić się na fizycznej niewygodzie, nie na bezsilności. Wkurw już kombinował, jak tu wrócić i Dawid musiał coś na to poradzić.
Po kwadransie dał za wygraną. Pieprzona owsianka.
— Może pod prysznicem coś wymyślę — mruknął.
Gorąca woda siekła plecy, twarz, brzuch. Trwał z zaciśniętymi z bólu zębami i mruczał przypadkowe słowa, zgodnie z techniką z manuala, który zostawiła mu Kath. Ciekawe, czy ma tam na Ziemi gorąca wodę. Czy się tam w ogóle myją.
— Narracja gotowa — oznajmił Sys.
— Daj tutaj! — polecił, przekrzykując szum wody. — I wyłącz to!
Strumienie osłabły i po chwili już tylko delikatna mgła unosiła się w powietrzu.
— Chociaż pożar rozpoczął się w sekcji drukarek, zaś alarm uruchomił się w labie K-siedem — zaczął Narrator — to pierwotną przyczynę stanowił wadliwy zawór systemu D w przeciwległej sekcji segmentu szóstego. Subtelne zmiany ciśnienia…
— Co to jest system D? — przerwał mu Dawid.
— Jeden z czternastu systemów wspomagających, zaprojektowanych przez pierwszą generację…
— Oni nie wiedzą, jak to działa, prawda? To te zaprojektowane przez inteligencje?
— Istotnie. Systemy wspomagające pełnią funkcje, których nie da się prosto wyjaśnić. Razem tworzą emergentny…
— Stop! Wywołaj Josefa! — krzyknął Dawid. — Powiedz, że to pilne!
Ściana łazienki pojaśniała. Chwilę później ukazała twarz szefa.
— Co się dzieje? — zapytał.
— Wiem, co spowodowało pożar!
Josef westchnął ciężko i spojrzał gdzieś za kadr. Pokazał dłoń z wyciągniętym w górę palcem wskazującym i szepnął coś.
— Dobrze widzę, że dzwonisz spod prysznica? — zapytał, wracając wzrokiem do kamery.
— Tu jest najlepsza akustyka. — Dawid otarł wodę z oczu. — Pożar zaczął się w drukarkach, ale przyczyną jest zawór systemu D po drugiej stronie szóstki. Wysłałem ci współrzędne.
— Skąd ten pomysł? — spytał Josef. — D raczej nie ma nic wspólnego z labami.
— Narrator to odkrył. Taki egzoprogram. Buduję go do konkursu na Alfę.
— Dawid, żarty potem, ludzie tu umierają. Jaki egzoprogram, skoro ty egzo nie masz?
— No właśnie. To jest prototyp na zwykłych inteligencjach i potrzebuję egzo, żeby go dokończyć. Wtedy wszystko…
Josef znów spojrzał poza kadr, kiwnął głową i przerwał Dawidowi:
— Zobaczę co się da zrobić. Następnym razem ubierz się, zanim zadzwonisz.
Ściana zgasła.
— Głupi chujek! — warknął Dawid. — Wysusz mnie!
Oparł się o ścianę i zacisnął pięści.
Gorące powietrze pachniało żywicą.
* * *
— Jak się czujesz? — zapytał Sys.
— Chujowo — odparł Dawid. Siedział na łóżku, oparty plecami o ścianę.
— Czemu?
— Od dwóch lat czekam na egzokorteks i ciągle, kurwa, coś.
— Dlaczego ci na nim zależy?
Dawid westchnął. Nie rozumiał, w jaki sposób te rozmowy pomagają. Zawsze zaczynali od pytań o te same, trywialne sprawy, Dawid odpowiadał, jak namolnemu pięciolatkowi, ale kończyli z coraz to nowymi wnioskami. Czasem nawet rozsądnymi.
— Chcę polecieć na Alfę Centaura — powiedział. — Bez egzo to niemożliwe. Trzeba mieć dostęp do danych, narzędzi, systemów. Poza tym muszę skończyć Narratora.
— Dlaczego musisz?
— Bo te ich sieci semantyczne są gówno warte! Nie wyplują żadnych informacji ponad to, co dostaną! Przez miesiąc będą szukać przyczyny jebanego pożaru! Zamiast nakarmić pianę Wolframa tym, co wiedzą i pach, wszystko jasne! Lecimy do Alfy bezpieczni i szczęśliwi.
— Czyli chcesz mieć swój wkład w postęp?
— Chcę nie spalić się w interstellarze. I chcę wygrać swój bilet na Alfę. Jest konkurs, pamiętasz?
— Czemu zależy ci, żeby tam lecieć? — Sys zignorował pytanie Dawida.
Dawid wywrócił oczami: da się odpowiedzieć inaczej niż zawsze?
— Nie mam zamiaru spędzić tu reszty życia. To miała być przygoda, nie kolonia karna.
— Czujesz się uwięziony na Stacji?
— Czuję się uwięziony w tym gównie! — Dawid uderzył otwartą dłonią w czoło. — Żadnego allsense, żadnego polerowania otoczenia. Kręci mi się w głowie, jak się za szybko obrócę. Ludzie mają mnie za troglodytę, bo mówię co myślę, zamiast filtrować.
— Nie chcesz, żeby wiedzieli, co myślisz?
— Chcę. Ale chcę do nich pasować.
— Kto uważa, że nie pasujesz?
— Wiem dokąd zmierzasz. Tak, Kath tak uważała. Właśnie ona. Zadowolony?
— Skąd wiesz, że uważała?
Dawid jęknął, ale nie miał wyjścia. Sesje z Sysem były warunkiem trzymania go na Stacji. W każdym razie jednym z warunków.
— Przestała się ze mną pokazywać. Najpierw myślałem, że chodzi o twarz, ale w końcu sama wywrzeszczała, że nie da się ze mną wytrzymać. Że dość ma moich reakcji.
— Jakich? Podaj przykład.
Dawid pomyślał chwilę: nie lubił powtarzać historyjek, więc chociaż znajdzie taką, której dawno już nie było.
— Poszliśmy kiedyś na kolację z parą jej znajomych. Oczywiście nikt nie zerkał na mnie, ani nie robił jakichś protekcjonalnych uwag. Przeciwnie, zachowywali się tak, jakby wszystko ze mną było OK. Pewnie ich egzo polerowało mnie na przystojniaka. Gadali o pracy, o badaniach, które prowadzą. Kiedy doszli do opisów jakichś superefektów dostępnych przez allsense, wściekłem się.
— Czemu cię to zdenerwowało?
— To jakby rozmawiali przy ślepym o nowo odkrytym kolorze.
— Co zrobiłeś?
— Poszedłem sobie. Kath wyszła za mną. Dopiero w mieszkaniu zrobiła mi awanturę.
— Mimo że posiada sprawny egzokorteks?
Dawid westchnął głęboko.
— OK, to nie była awantura. Po prostu powiedziała, że ciężko ze mną wytrzymać, bo nie panuję nad emocjami.
— Ty też uważasz, że brak ci kontroli nad emocjami?
— Brak mi kontroli nad czymkolwiek! Boję się próżni. Boję się awarii. Nienawidzę ludzi. Do tego spędzam godzinę dziennie gadając z tobą, bo nie mam cholernego egzo!
Dawid podniósł głos, ale nie czuł już wściekłości.
— Pomagają ci rozmowy ze mną?
— Tak, ale z egzo nie musiałbym ich prowadzić. Byłbym spokojny, zanim zdążyłbym się wściec.
— Dziękuję za sesję. Nasza rozmowa trwała zaledwie osiem minut. To w pierwszym decylu…
— Dobra — przerwał mu Dawid. — Chciałbym teraz skorzystać z mojego spokoju.
* * *
Resztę dnia Dawid spędził usiłując zdobyć jakiekolwiek dodatkowe informacje o pożarze, żeby potwierdzić hipotezy, które sformułował Narrator. Odbijał się jednak ciągle od klauzul bezpieczeństwa, których nie był w stanie pokonać bez egzo. Dał spokój dopiero po trzecim przypomnieniu Sysa o porze snu.
Kiedy ułożył się w łóżku, ściana zmętniała nagle i ukazała czyjąś twarz na barwnym tle, które po chwili Dawid zidentyfikował jako rafę koralową.
W końcu i osobę rozpoznał. To Gert dzwoniła. Żona Lesa.
— Czemu ją wpuściłeś? Ponoć miałem spać.
— Dzwoni z pokładu cyklopa — odparł Sys. — ESS „Steropes” w rejsie.
— Daleko są?
— Osiem sekund.
Osiem sekund podróży sygnału w jedną stronę i osiem w drugą. Razem dodatkowe szesnaście, po każdej wypowiedzianej kwestii. Nie cierpiał tego czekania w rozmowach na duże odległości. Ziemia, Mars, statki w rejsie. Nie umiał przemóc wrażenia, że rozmówca z trudem wsłuchuje się w jego słowa, a potem trawi je powoli, zanim w końcu odpowie. I to skupione spojrzenie drugiej strony. Zawsze mijało kilka minut rozmowy, zanim do tego wszystkiego przywykł. Gdyby miał jebane egzo, nawet by tego nie był świadom, że coś jest inaczej.
— Dobry wieczór, Dawidzie. — Gertruda odezwała się po chwili. Za jej plecami przepłynął olbrzymi rekin. — Podobno rozmawiałeś z Lesem.
— Tak. Mówił, że do niego lecisz.
I znowu pauza. Dobrze, że ten rekin tam pływał.
— Jak on się czuje? — spytała Gertruda. — Tylko szczerze.
Tym razem musiała poczekać dłużej niż szesnaście sekund. Bo co miał jej powiedzieć? W dodatku szczerze.
— Ma dobry humor — wydukał w końcu. — Czeka na ciebie. I chyba snuje plany na przyszłość, bo pytał, ile trwa rekonstrukcja twarzy. To chyba dobrze, nie?
— Tak — odpowiedziała. — Bardzo dobrze.
Do Dawida dotarło, że właśnie przywykł do opóźnień. Szybciej niż zwykle. Za to nie było chyba już o czym rozmawiać.
— Trzymasz się jakoś? — zapytał, żeby przerwać ciszę.
— Muszę. To tylko jeden dzień.
— O której dokujecie?
— Nie dokujemy. Wymienią mnie na czterech najlżej rannych i lecą dalej.
— Daj znać, gdybyś czegoś potrzebowała.
— Dziękuję — powiedziała i rozłączyła się pospiesznie.
— Ma egzo, a i tak zupełnie się posypała. — Dawid gapił się w gasnącą ścianę. — Dokąd się tak spieszą, że nawet nie zadokują?
— Misja „Dziedzictwo” do Saturna — odpowiedział Sys.
— Czego tam szukają?
— Cel główny to zdeponowanie w bezpiecznym miejscu genetycznego, biologicznego i kulturalnego dziedzictwa ludzkości na okres niezbędny do przywrócenia równowagi ekologicznej na wystarczająco dużym obszarze Ziemi — wyrecytował Sys. — Cele poboczne: symulacja misji w interstellarze w pełnym odcięciu od Stacji i przetestowanie eksperymentalnego modułu badawczego „Plejone”.
— Pokaż konfigurację!
Ściana ukazała sylwetkę typowego cyklopa: kratownica z cewką, w połowie długości oś poprzeczna z dwoma portami i hantlem, bateria silników T-K na rufie, tarcza uderzeniowa na dziobie. Tylko do brzucha transportowca przyczepione było coś, co skojarzyło się Dawidowi z krzaczastymi mchami na dnie sosnowego lasu, który rósł za ich domem na Ziemi.
— Co to jest, tam na dole? — zapytał Dawid.
— Plejone. Myślorost. Buduje niesymboliczne odwzorowania rzeczywistości dostępne do eksploracji dla badaczy.
— Czemu nigdy o tym nie słyszałem? — spytał naiwnie, bo przecież znał odpowiedź. Brzmiała: „bo chuja cię obchodzi co się dzieje poza kajutą”.
— To dopiero drugi egzemplarz. — Padło jednak zamiast tego.
— Czyli pewnie był jakiś pierwszy.
— ESS „Metis” — powiedział Sys. — W sześćdziesiątym czwartym misja do Saturna i z powrotem. Zdeponowano próbne sarkofagi na powierzchni i w oceanie Tytana oraz w oceanach Enceladusa i Dione. Przeprowadzono testy myślorostu, ale żadnych wyników nie udostępniono.
To akurat było ciekawe. Autonomiczny instrument badawczy leci raz do Saturna bez publikowania jakichkolwiek wyników. Aż tak źle poszło? Wtedy nie budowaliby chyba drugiego egzemplarza?
— Podłącz ją. Popatrzę sobie w zapisy.
— Nie ma jej w sieci.
Jeszcze ciekawsze.
— A gdzie jest?
— W segmencie trzynastym.
— Jak działają te niesymboliczne odwzorowania rzeczywistości? Coś jak piana Wolframa?
— Jest prezentacja, chcesz obejrzeć?
— Długa?
— Bez egzo jakieś cztery godziny.
— To streść mi później. Na razie przejdę się do trzynastki.
* * *
Segment trzynasty Dawid widział dotąd tylko z promu, ledwie cień na tle gwiazd, ćwierćobręcz na dwóch szprychach z rusztowaniami ciągnącymi się niezrozumiale daleko w przestrzeń. Porzucony w trakcie budowy. Oficjalnie z powodu zapaści współpracy z Ziemią.
„Ciśnienie buforowe”, głosił napis na panelu śluzy.
Dawid naciągnął gorset i nasunął na głowę klosz z rozszerzoną wizją. Dla innych dodatkowy środek bezpieczeństwa, dla niego jedyny. Poczekał na zielone światło. Szczelne.
— Wchodzę — oznajmił.
— Cel wizyty? — Padło pytanie.
— Kota szukam. Uciekł mi.
— Nie zrozumiałem.
— Bo i jak? Konserwacja ESS „Metis”. Konieczny dostęp bezpośredni.
Wrota rozsunęły się.
Półmrok szerokiego korytarza rozpraszały tylko światła awaryjne przy podłodze. Zielonkawe łuki unosiły się łagodnie i znikały za specyficznym stacyjnym horyzontem – sufitem.
Szedł powoli, nasłuchując. Alarmu, czyichś kroków, sam nie wiedział czego. Do schodów, rozmieszczonych w szprychach regularnie co trzydzieści stopni, miał jakieś sto metrów. Potem trzy piętra w dół. Promień obrotu rósł łagodnie z każdym krokiem, a razem z nim siła sztucznego, obrotowego ciążenia. Wreszcie dotarł na dno. Tutaj, na najniższym, zewnętrznym piętrze od próżni dzieliło go jakieś pięć metrów poszycia.
— Którędy do Metis?
— W prawo — odpowiedział Sys. — Dok siódmy. Jedyny zajęty.
Rzeczywiście, tylko jeden z paneli kontrolujących dostęp do śluz był podświetlony na pomarańczowo. Poszedł tam.
— Wchodzę — oznajmił.
Próbował dosłyszeć syk powietrza wypełniającego śluzę, jednak bez skutku. Być może klosz hełmu wygłuszył dźwięk. Wreszcie skrzydła zaczęły rozwierać się, ukazując w rosnącym powoli, wielokątnym otworze długi rękaw balonowego tunelu. Kładki na podłodze i suficie wiodły do analogicznych źrenicowych wrót po drugiej stronie.
Pięć metrów kasetowej izolacji pierścienia wydało się nagle Dawidowi nieskończenie bezpiecznymi. Tutaj od próżni dzielił go jedynie balon, a i to bardziej dla utrzymania ciśnienia. Mechaniczną odporność zapewniało tylko ażurowe zbrojenie.
Zacisnął zęby i wkroczył na pomost, który wzmocnił metalicznym stukotem odgłos jego kroków. Niosły się echem po korytarzu i powracały po chwili, jak gdyby ktoś daleko, po drugiej stronie, naśladował jego poczynania.
Wreszcie echo ucichło.
To drzwi zamknęły się za nim.
Chwilę później te, przed którymi stanął, rozsunęły się.
Drgnął, złapał się mocniej poręczy i wyuczonym odruchem otworzył szeroko usta.
Z łomoczącym sercem gapił się w otwartą przestrzeń. Gwiazdy błyszczały, daleko ciągnęły się ażurowe maszty Stacji. Rudowiec podchodził leniwie do dokowania.
Jednak zamiast wizgu uciekającego powietrza, słyszał tylko łomot serca. W nozdrza uderzył go zapach świeżo odpieczętowanej elektroniki.
Wprost przed jego oczami unosiły się dwa fotele allsense.
Gapił się ogłupiały i nic nie rozumiał.
W końcu dotarło do niego: to nie przestrzeń. To wnętrze statku, wypolerowane na miarę możliwości jego soczewek, żeby udawać pustą przestrzeń. Ktoś miał bardzo specyficzne poczucie humoru.
Dawid z trudem przełknął ślinę przez wyschnięte gardło.
— Daj tu jakieś ściany — polecił.
Ściany o metalicznym, zielonkawym połysku zmaterializowały się pomiędzy nim a gwiazdami, dając wrażenie przebywania we wnętrzu olbrzymiej, ażurowej kuli.
Odetchnął swobodniej, ale serce nie chciało się uspokoić.
Podpłynął do jednego z foteli i usadowił się.
— Jest tu jakiś interfejs głosowy? — zapytał.
— Służę. — Padła odpowiedź.
— Nie ma cię w sieci — stwierdził Dawid. — Skąd ta izolacja?
— Życzenie Elona.
— Czy ktoś tu jeszcze bywa?
— Od dawna już nikt. Ostatni był Styx, dwa lata temu.
Dawid nie miał pojęcia, kto to. Ale starczyło tego smalltalku.
— Chciałbym skorzystać z danych zebranych w czasie twojej wyprawy do Saturna pięć lat temu — powiedział. — Najpierw opisz cel i przebieg w czterdziestu słowach.
— Złożenie próbnych sarkofagów, rozpuszczenie wici w atmosferze planety i największego księżyca. Zorze, struktura pola magnetycznego, taniec na wietrze słonecznym. Grobowiec rosyjskich kosmonautów, złoty dwunastościan, purpurowy szept. Pływy i rezonanse. Zaćmienia. Menhiry. Martwe podpowierzchniowe oceany lodowych globów. Cykl alkanologiczny, węglowodorowe morze, brunatna mgła.
— To jakieś żarty? Złoty dwunastościan i purpurowy szept? A te menhiry?
— Elon zaakceptował to podsumowanie.
— Chciałbym otrzymać wyniki zebrane w czasie wyprawy — powtórzył Dawid, tym razem nie przykrywając głupio polecenia innym.
— Czy pokazać najpierw skrót? Może nie ma tam tak naprawdę nic interesującego?
— Czemu nie, też się lubię targować. Tylko żadnego allsense. Na soczewkach.
Zanim zdążył się zorientować, ściany znikły. Unosił się w nieskończoności wypełnionej blaskiem miliardów gwiazd. Wierzgnął, obrócił głową, żeby uchwycić spojrzeniem choć skrawek rzeczywistości, wrota albo drugi fotel, ale ujrzał tylko złotą kulę Saturna przesłaniającą pół nieba.
Skoncentrował się na oddechu, żeby stłumić strach, i kiedy serce uspokoiło się, spojrzał śmielej na gwiazdy. Zamigotały, jak gdyby przesłonił je jakiś koronkowy cień. Dawid powiódł za nim wzrokiem, ale już nurkowali: w dół, do Enceladusa. Tarcza księżyca rosła w szaleńczym tempie, aż zmrużył oczy w zawstydzającym odruchu. Uderzyli w pokrytą lodem powierzchnię. Otoczyła ich ciemność: przebijali się przez skorupę, żeby dotrzeć głębiej, w wewnętrzny, solankowy ocean księżyca.
Wreszcie obraz pojaśniał, jakby ktoś rzucił w mrok snop światła. W górę ciągnęły się wysokie, dymiące czarno kolumny.
— To skrót z dwóch tygodni — powiedziała Metis, łamiąc złudzenie zanurzenia.
Dawid sięgnął po brelok na dane i położył go na pulpicie. Błysnął zielono: przelane.
— Pójdę już. — Chciał wstać z fotela, ale ciemność pod nogami powstrzymała go. Widział tylko wyniosłe kolumny i czarne kłęby gorącej solanki.
— Gdzie jest wyjście? — spytał.
Nie odpowiedziała.
— Wyjście, Metis! Pokaż mi drzwi!
Przez chwilę bał się, że już tam zostanie. Nie tam, w przedziale serwisowym statku kosmicznego, ale tam, na dnie słonego oceanu. Niemal czuł ciśnienie kilometrów wody i lodowej skorupy nad sobą. Krew dudniła mu w uszach.
— Drzwi! — Z wyschniętego gardła wydobył się jedynie schrypnięty skrzek. — Sys, odłącz strumień od Metis.
Fala światła zalała pomieszczenie, pochłaniając kominy i resztę dna księżycowego oceanu.
Dawid wstał z fotela i ruszył do wyjścia.
— Zapomniałeś czegoś, Dawidzie!
Cofnął się, przypiął brelok do kombinezonu i obrócił do wrót, które się właśnie otwarły.
Na kładce pomostu stawiał ciężkie, powolne kroki, jak po całym dniu wyczerpującej pracy.
Wreszcie, już w korytarzu, oparł się o ścianę i osunął na podłogę.
Czemu Elon trzymał ją w izolacji? I czy tylko po to wstrzymał prace nad segmentem? Żeby nieformalnie ochrzcić potem miejsce nazwą rodem z bajek i powstrzymać ciekawskich od przychodzenia tam? Gdyby lepiej popytać, pewnie nawet okazałoby się, że ktoś widział tam nawiedzony żaglowiec. Latający, kurwa, Holender. Statek szalony. Hobby: ciuciubabka na dnie oceanu.
— Wycisz mi to gówno, Sys! — warknął, opierając się o ścianę przy pulsującym pomarańczowo panelu śluzy. — Wiem, wiem że nie umiesz. Nic, kurwa, nie umiesz.
* * *
— Szef chce z tobą rozmawiać — oznajmił Sys.
Dawid gapił się na kominy geotermalne. Takie jak te, które pokazała mu poprzedniego dnia Metis, tylko że z Europy, zarejestrowane przez indyjską sondę dwadzieścia lat wcześniej. Zastanawiał się, czy w przyszłości można by rozszerzyć Narratora nie tylko o umiejętność współpracy z egzokorteksem, ale i takimi urządzeniami jak Metis, potrafiącymi zebrać dane na skalę dotąd niespotykaną. Na razie o podpowierzchniowych oceanach i magnetosferach, ale może o czymś użytecznym także?
— Coś ważnego? — zapytał. — Jest zgoda na gambit Dawida?
— Masz być u niego za dwadzieścia minut.
— Tylko tyle? Jakiś temat spotkania? Cokolwiek?
— Chodzi o kota.
— Jakiego znowu kota?
— Szczegółów nie znam, ale pospiesz się. To w segmencie pierwszym.
— Czemu tam? Awansował przez noc?
— Elon zawsze tam przyjmuje.
— Co ma do tego Elon?
W końcu zrozumiał: Elon też jest jego szefem. Szefem wszystkich tutaj.
Wyszedł na korytarz.
— Którędy najszybciej?
— Traktem C i potem windą.
— A kolejka?
— Wszystkie wagoniki w tej godzinie już zarezerwowane.
Mijał szybkim krokiem kolejne skrzyżowania z korytarzami segmentów. Odróżniały się tylko fakturą ścian i opisami traktów ewakuacyjnych. Zagubiony w myślach, stracił szybko rachubę.
Czego mógł chcieć od niego Elon? Skoro mówił o kocie, to zapewne dowiedział się o wizycie u Metis. Gdyby jednak była wykroczeniem, po co dawać dostęp do myślorostu pod byle pretekstem?
Zatrzymał się przed ślepą ścianą.
— Którędy do wind? — zapytał Sysa zdezorientowany.
— Są przed tobą.
— To na co czekasz? Otwórz!
Gładka ściana rozstąpiła się, ukazując przestronne wnętrze i człowieka, który patrzył na niego podejrzliwie. Niski, krępy mężczyzna o twarzy przesłoniętej gęstą brodą. Zamiast nosa bezkształtny fałd skóry. Pod srebrzystą opaską na czole bladozielone oczy otoczone grudami blizn. Nad opaską kopuła różowawej, bezwłosej skóry. Żadnych brwi czy rzęs. Żadnych uszu. Jakieś wargi.
— Co taki przystojniak, jak ty, robi w tej spelunie? — zapytał i wszedł, odwracając wzrok od lustra. — Nawet rozumiem Kath. Też bym zwiał. Gdziekolwiek, choćby i na Ziemię.
Winda ruszyła.
— Gabinet — oznajmił po chwili miękki głos.
Lustrzana ściana rozstąpiła się przed Dawidem.
Zastygł, zdumiony.
Spodziewał się ujrzeć przestronną salę. Szerokie biurko. Może gabloty z trofeami. Elona na tronie.
Szef oczekiwał go wśród traw sawanny, ciągnącej się aż po usłany wzgórzami horyzont, na którym majaczyły sylwetki dymiących leniwie wulkanów. Siedział na płóciennym krześle. Niewysoki, chudy i zaskakująco wyprostowany, jak na niemal stulatka.
Przywołał Dawida gestem dłoni, niczym dobry wujek na werandzie rodzinnego domu w filmach o Dzikim Zachodzie.
Na ciemniejącym niebie nie było śladu najmniejszej nawet chmury. Wiał ciepły wiaterek, niosąc ze sobą roślinny, suchy zapach, którego Dawid nie umiał zidentyfikować.
— Kenia, sześć milionów lat temu. — Elon ukazał w szerokim uśmiechu zestaw dorodnych kłów i siekaczy. Głos miał wciąż miękki i ciepły. — Królestwo traw, przeżuwaczy i naszych przodków. A także lampartów i lwów, oczywiście. Czasami tu nawet przychodzą.
Wskazał na strumień: kilkanaście antylop gasiło pragnienie, pod strażą dorodnego osobnika, który nerwowo rozglądał się w poszukiwaniu niebezpieczeństwa.
— Usiądź, proszę. Napijesz się?
Na rozkładanym stoliku ustawiono dzbanek i dwie szklanki. Jedna była pusta. Dawid, zahipnotyzowany, nalał sobie wody i usiadł na drugim krześle.
Elon przypatrywał mu się błękitnymi oczami otoczonymi siatką głębokich zmarszczek. Dla niego gęsta, wysoka po kolana trawa była po prostu wspomnieniem, być może nostalgicznym. Na pewno widział taką dawno temu w domu. Na Ziemi.
— Znasz Gertrudę Twins? — zapytał.
Dawid odstawił szklankę. Przez chwilę nie wiedział, o kim Elon mówi.
— Znam — odpowiedział w końcu. — To moja koleżanka z zespołu. Dawnego zespołu. Wtedy nazywała się Hicks. Dlatego…
Elon pokiwał głową. Było w tym geście coś niepokojącego. Zaduma?
— Czemu pan o nią pyta?
— Właśnie została wdową.
Zimny, bolesny dreszcz spłynął po plecach Dawida, pozostawiając w krzyżu twarde, ciężkie napięcie. Jak to wdową?
— Przecież wczoraj z nim rozmawiałem — wyszeptał wyschniętymi nagle ustami. — Z Lesem.
— Wystąpiły komplikacje w trakcie kuracji retro. Coś z nerkami i jelitami.
Dreszcz rozpełzł się po całej skórze. Jak gdyby ktoś wionął na Dawida strumieniem lodowatego powietrza.
— Zajmiesz jej miejsce — oznajmił Elon. — Na Steropesie.
— Nie mam egzokorteksu, więc to raczej niemożliwe.
— Zaczniesz od operacji na pokładzie.
No jasne, zwolnił się przecież jeden tank medyczny.
Nie tak to miało wyglądać.
— Prawdę mówiąc, myślałem o przystąpieniu do konkursu na Alfę — powiedział Dawid, gapiąc się na sinawą sylwetkę wulkanu w oddali. — Mam taki projekt…
— Słyszałem — przerwał mu Elon. — Stąd moja oferta.
— Ale ja muszę wszystko dopracować. Na razie mam tylko prototyp. Prymitywny.
— Możesz to zrobić na pokładzie.
Trawy zaszumiały pod nagłym podmuchem wiatru. Dawid kątem oka zarejestrował ruch.
Spojrzał w tamtym kierunku. Stado antylop uciekało pospiesznie, niczym grupa baletnic, w bezładzie, choć jednocześnie z gracją.
Nad strumieniem, z którego wcześniej gasiły pragnienie, stał lampart i spoglądał za nimi beznamiętnie. Potem obrócił głowę i spojrzał prosto w oczy Dawida, jak gdyby zastanawiał się, czy zamiast antylop nie skosztować jednak człowieka. Oblizał się jednak tylko i ziewnął leniwie, a potem pochylił głowę i również zaczął pić.
— To dobry znak, nie sądzisz? — Głos Elona wyrwał Dawida z zamyślenia. — Rzadka forma życia stoi tuż przed nami. Ekstremalnie rzadka. Na Ziemi jest ich równo zero sztuk. Tutaj, rzecz jasna, też. Kolekcja tkanek i mikrobiomu ani fantomy się nie liczą. To tylko potencjał leoparda. Możliwość zaistnienia, kiedy już Afryka będzie na powrót gotowa.
Wielki kot znowu spojrzał w kierunku Dawida, a następnie uniósł wysoko ogon i puścił w trawę grubą strugę parującej cieczy.
— Wspaniała parabola — stwierdził wyraźnie zachwycony Elon. — Na Enceladusie nie ma leopardów. Już prędzej parabole. Za towarzystwo miałbyś Styksa i Anę. Słyszałeś o nich?
— O Styksie chyba tak.
— To świetni fachowcy. Choć odrobinkę drętwi. Może po prostu trochę wypaleni. Przyda im się trochę energii.
— Czemu ja? — zapytał Dawid i zaraz sam sobie wydał się bezczelny.
— A czemu poszedłeś do Metis? Szukać kota?
Dawid zaczerwienił się.
— Sam widzisz. Masz otwarty umysł. Będziesz stanowić dobrą przeciwwagę dla tamtych dwojga.
Elon uśmiechnął się smutno.
— Do wylotu zostały dwie godziny. Idź już. — Opadł ciężko w płótno leżaka i zamknął oczy.
Trawa szeleściła pod stopami Dawida, kiedy wychodził.
* * *
W windzie i korytarzu rdzenia Dawid wciąż miał w uszach szum wysokich łodyg na ciepłym wietrze. W głowie zaś myśl, że rozmawiał z bardzo szczęśliwym i jednocześnie bardzo samotnym człowiekiem. Lub może przedkładającym po prostu towarzystwo antylop i lampartów nad ludzkie.
Widok drzwi do kajuty przywitał z ulgą. Jak gdyby wrócił z dalekiej podróży.
Opadł na kanapę. Oparł się pokusie przestawienia widoku z okna na sawannę. Poprosił za to o Saturna. Sys wybrał dla niego zbliżenie kłębiących się zielonkawymi wirami chmur. Skojarzyły mu się ze szlachetnymi odmianami marmuru, którymi ozdobiono salę kolumnową kolonii pod Arsia Mons, pół nieskończoności temu. Pełzały i tętniły w powolnym tańcu, ledwo dostrzegalnym, ale niezaprzeczalnym. Niczym coś żywego.
— Masz dwie oczekujące wiadomości — oznajmił Sys. — List od Kath i przydział.
— Pierwszą wrzuć tam gdzie zawsze. Drugą odtwórz.
— Witaj, Dawidzie! — Jasny głos przywiódł na myśl hostessy ze statków obsługujących raz na miesiąc połączenie z Marsem. — Zostałeś zaliczony w poczet załogi ESS „Steropes” w miejsce Gertrudy Twins. Prom czeka w doku trzydziestym siódmym, wylot za osiemdziesiąt minut. Swoje osobiste rzeczy prześlij kontenerem. Czy masz jakieś pytania?
— Są tam drukarki?
— Oczywiście.
— OK, starczy mi. Wyłącz to — polecił Sysowi. — I co ja mam teraz zrobić?
— W jakiej sprawie?
— Rejsu. Gertrudy. Narratora. Jak miałbym tam nad nim pracować? Będą mi przesyłać raporty ze śledztwa nad pożarem? Zbierać dane na moją prośbę?
— Misja symuluje interstellar. Nie ma żadnej łączności.
— Ja pierdolę!
— Zamawiałeś też skrót opisu odwzorowań używanych przez Plejone.
— Dajesz.
— Myślorosty nie budują modelu rzeczywistości podobnego do piany Wolframa, o którą pytałeś. Rosną w trakcie badań, ponieważ odwzorowują świat w strukturze swoich witek. Jest w nich zakodowany również temporalny aspekt zgromadzonej wiedzy. Dlatego wszelkie inferencje przeprowadzane są przez dodatkowe oprzyrządowanie, podobnie zresztą jak translacja na qstreamy.
— Bełkot, jak zawsze. Ale przynajmniej nie zbudowali swojego Narratora.
Wrzucił do kontenera kilka wydrukowanych poprzedniego dnia ubrań. Otworzył szufladę, w której trzymał brelok z danymi. Schował go do kieszeni. Przez chwilę zastanawiał się też nad dwoma papierowymi książkami ojca i zdjęciem matki, też papierowym, ale dał spokój. Za miesiąc przecież wróci.
Nie musiał pytać o drogę. Windą do rdzenia mieszczącego centralny trakt stacji, potem transporterem pneumatycznym do portu pasażerskiego. Tam nie trzeba było żadnych rezerwacji.
Kontener wsunął do niszy towarowej przy windzie i czekał.
Drzwi otworzyły się, wysiadło dwóch inżynierów, odpowiedział skinieniem głowy na ich pozdrowienia. Nie miał pojęcia, jak się nazywali.
Wszedł do środka. Klamry uprzęży odnalazły zaczepy na kombinezonie i zatrzasnęły się. Mimo to, złapał za poręcz. Ruszyli.
W miarę jak winda zbliżała się do rdzenia, wokół którego obracały się segmenty, ciążenie stopniowo słabło, a siła Coriolisa rosła, popychając Dawida delikatnie na drzwi. Otworzyły się w chwili, gdy pęd oderwał go, już nieważkiego, od podłogi. Wypłynął do przedsionka. Najbliższy fotel pneumy błyskał zapraszająco błękitem i zielenią. Dawid odepchnął się od relingu i popłynął. Bez wsparcia egzokorteksu musiał sam wyczuć, kiedy się obrócić, żeby w oparcie fotela trafić plecami, a nie twarzą. Wyszło mu jak zwykle i łokieć zaprotestował, przyjmując na siebie część impetu.
Jarzmo fotelika opadło, a obręcz pneumy zamknęła się wokół pasa Dawida, zabezpieczając go na czas podróży. Jak towar. Nawet nie musiał mówić, dokąd się udaje.
Ruszyli. Rzadko podróżował centralnym traktem wieczorem. Na przekór sobie spojrzał w kilometrowej głębokości otchłań, usianą zbiegającymi się w oddali liniami białych i czerwonych świateł. Wzdrygnął się i zamknął oczy.
Minutę później był już w segmencie portowym: ciasnym, nieruchomym pierścieniu usianym równomiernie wnękami dwudziestu pasażerskich terminali. Fotelik pneumy wjechał do jednej z nich. Klamry pochwyciły go i pociągnęły w kierunku szatni. Dopiero tam Dawid został uwolniony.
Do odlotu miał pięćdziesiąt minut. Do wejścia na pokład Steropesa półtorej godziny.
Podpłynął do wizjera i spojrzał. Mgła Mlecznej Drogi zdawała się przecinać niebo jednolitym, meandrującym polem, niczym rozlany mętny płyn. Dokładnie tak, jak to widzieli Grecy. Kątem oka zarejestrował też, że prom pojaśniał zapalanymi światłami pozycyjnymi. Szykował się do drogi.
Przebył śluzy i wpłynął na pokład.
Odnalazł swoje nazwisko nad fotelem z przodu po prawej i przypiął się. Po chwili poczuł delikatny podmuch nieco cieplejszego, niż standardowe stacyjne, powietrza. Łyknął pigułkę i zamknął oczy. Dwie minuty później spał.