Łajdak w garniturze - Anna M. Brengos - ebook
NOWOŚĆ

Łajdak w garniturze ebook

Anna M Brengos

4,4

85 osób interesuje się tą książką

Opis

Ustabilizowane życie Melanii legło w gruzach, choć ostatnimi czasy nie należało do lekkich. Musiała porzucić dobrą pracę i własny dom, by odzyskać poczucie bezpieczeństwa. Usiłuje zbudować dla siebie nową rzeczywistość z daleka od dotychczasowych problemów. Czy małe senne miasteczko będzie dla Melanii ostoją spokoju po odejściu od męża-brutala?
Jak Mela odnajdzie się wśród nowych znajomych, z których każdy mam jakąś tajemnicę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (34 oceny)
21
7
3
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aga1420

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się czytało, polecam.
10
Tamtamo

Nie oderwiesz się od lektury

To lekki kryminał. Bardzo dobrze się czytało. Polecam.
10
Barbarka75

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa książka. Polecam
10
Naddia

Nie oderwiesz się od lektury

No nie zawiodłam się 😀
10
aspia

Całkiem niezła

Dobrze skonstruowana historia, poplątana, ale tak infantylna, że aż bolało.Dla sympatyków takich opowieści pewnie w sam raz, ja się zmęczyłam.
00



Co­py­ri­ght © Anna M. Bren­gos Co­py­ri­ght © 2025 by Lucky
Pro­jekt okładki: Ilona Go­styń­ska-Rym­kie­wicz
Źró­dło ob­razu: NhV (stock.adobe.com)
Skład i ła­ma­nie: Mi­chał Bog­dań­ski
Re­dak­cja i ko­rekta: Ha­lina Bo­gusz
Wy­da­nie I
Ra­dom 2025
ISBN 978-83-68261-49-3
Wy­daw­nic­two Lucky ul. Że­rom­skiego 33 26-600 Ra­dom
Dys­try­bu­cja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­lucky.plwww.wy­daw­nic­two­lucky.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

– Za­częło się zu­peł­nie nie­win­nie – Me­la­nia wy­pro­sto­wana jak struna sie­działa w miesz­ka­niu brata i bra­to­wej na świeżo za­ku­pio­nej w Ikei ka­na­pie. Cho­ciaż jej głos był twardy, to mu­zyczne ucho bra­to­wej wy­czuło ner­wowe drże­nie ni to hi­ste­rii, ni to wście­kło­ści.

Gdyby Me­la­nii przy­szło okre­ślić, ja­kie uczu­cia nią w tej chwili mio­tają, za­pewne mia­łaby z tym kło­pot. Mie­sza­nina stra­chu przed przy­szło­ścią i dumy z sie­bie, że od­wa­żyła się na tak ra­dy­kalne po­su­nię­cie. Ulgi, że tam­ten świat ma już za sobą, zdzi­wie­nia, że po­szło tak gładko... Chyba...

Nie wda­jąc się w au­to­ana­lizę, re­la­cjo­no­wała da­lej:

– Pierw­sze sy­gnały zwia­sto­wały na­dej­ście eska­la­cji, ale je zlek­ce­wa­ży­łam. Pew­nego dnia tak się zde­ner­wo­wał z po­wodu ja­kie­goś klienta, że trza­snął drzwiami. Kilka ty­go­dni póź­niej, gdy sy­tu­acja się po­wtó­rzyła, rzu­cił te­le­fo­nem o ścianę.

– Czym się tak wku­rzył? – Kac­per po­sta­wił przed nią szklankę do po­łowy wy­peł­nioną whi­sky. – Na­pij się, do­brze ci zrobi – za­chę­cił sio­strę.

– W pierw­szym przy­padku cho­dziło o ubez­pie­cze­nie ca­łej firmy – wy­ja­śniła i upiła łyk. – Hmmm... Za­cna – po­chwa­liła. – Pra­cow­ni­ków ode zła wszel­kiego, a wła­ści­cieli głów­nie od od­po­wie­dzial­no­ści cy­wil­nej. W dru­gim przy­padku... czyli do­peł­niacz i wła­śnie do­peł­nił... miał przy­go­to­wane NW dla szkoły. Circa 700 dzieci plus ka­dra. Jedni i dru­dzy go wy­sta­wili, bo zna­leźli in­nego ubez­pie­czy­ciela. Gdyby udało mu się łyk­nąć te po­lisy, do­piąłby przy­dzie­lony bu­dżet z pa­lusz­kiem w tym... no... A że do trans­ak­cji nie do­szło, pre­mia prze­szła koło nosa. O tak – tu Me­la­nia, prze­bie­ra­jąc pal­cami na wy­so­ko­ści oczu, za­de­mon­stro­wała, jak się ta pre­mia prze­cha­dzała.

– Ale to chyba nie po­wód, żeby rzu­cać te­le­fo­nami? – obu­rzyła się Ame­lia.

– Nie mo­głaś już wtedy ostrzej za­re­ago­wać? – upo­mniał Me­la­nię brat.

– Cie­kawa je­stem, jak wy by­ście za­re­ago­wali. Po­wstrzy­maj fu­riata.

– Na pewno bym nie od­pu­ścił – Ka­per był świę­cie prze­ko­nany do swo­jej ra­cji.

– Tia­aaa... Ty byś nie od­pu­ścił i już dawno do­szłoby do rę­ko­czy­nów – Me­la­nia po­cią­gnęła ze szkla­neczki.

– I tak w końcu do­szło – wtrą­ciła Mela.

– Tro­chę to po­trwało... Po­cząt­kowo wy­ży­wał się na przed­mio­tach. Mar­twa na­tura nie wno­siła sprze­ci­wów, cho­ciaż sporo po­nisz­czył. W tym te­le­wi­zor... Mó­wiąc szcze­rze, z tego aku­rat to się ucie­szy­łam, bo na­sze ży­cie mał­żeń­skie po­le­gało ostat­nio głów­nie na ga­pie­niu się w ekran przez Ty­mona, kiedy ja za­bi­ja­łam czas, skro­lu­jąc in­ter­net.

– Ale to mu nie wy­star­czyło? W końcu za­brał się do bi­cia żony? – Kac­per ni­gdy nie lu­bił szwa­gra i był prze­ko­nany, że wła­śnie tego na­le­żało się po nim spo­dzie­wać. Mó­wiąc szcze­rze, dzi­wił się, że tak długo po­tra­fił ukry­wać swoją praw­dziwą twarz.

– Za­brał się. Ale się nie do­brał – uści­śliła Me­la­nia. – Kiedy któ­re­goś wie­czoru za­mach­nął się na mnie, udało mi się go po­wstrzy­mać sa­mym tylko spoj­rze­niem.

– Znam je – ro­ze­śmiał się Kac­per. – Na­wet ojca po­tra­fi­łaś za­hip­no­ty­zo­wać. Te dwa szty­lety w oczach.

– Po­wie­dzia­łam mu wtedy – kon­ty­nu­owała Mela – żeby za­pa­mię­tał so­bie do końca ży­cia, że mnie można ude­rzyć tylko raz. Ręka mu za­wi­sła w po­wie­trzu, ale się po­wstrzy­mał. Nie wy­żył się na mnie, to wie­cie, co zro­bił? – za­wie­siła głos, a że py­ta­nie było z ga­tunku re­to­rycz­nych, sama od­po­wie­działa: – Pie­prz­nął ta­le­rzem z cia­stecz­kami o pod­łogę. Wtedy nie wy­trzy­ma­łam. Po­szłam do kuchni, otwo­rzy­łam szafkę i wy­tłu­kłam cały ze­staw obia­dowy... Nie mar­tw­cie się, por­ce­lana ze zło­tym ran­tem z Ćmie­lowa, którą od was do­sta­łam, oca­lała. Znisz­czy­łam te, które już dawno po­win­nam wy­au­to­wać. Efekt był taki, że tro­chę się mo­jego wy­bu­chu prze­stra­szył i przez ja­kiś czas za­cho­wy­wał się jak czło­wiek. No i od tej pory je­dli­śmy przy ele­gancko na­kry­tym stole.

– Je­śli wszystko do­brze się skoń­czyło, to co tu ro­bisz? – spy­tał Kac­per.

– A kto po­wie­dział, że to był ko­niec? Ak­cja do­piero się roz­wi­jała. „Żeby za­po­mnieć o swo­ich pro­ble­mach”, bo w pracy mu nie szło – cu­dzy­słów Mela po­kre­śliła ge­stem – za­czął pić. Prze­stał da­wać pie­nią­dze na dom. Ro­bił awan­tury z byle po­wodu, ob­wi­nia­jąc mnie o złą po­godę i prze­graną re­pre­zen­ta­cji. We­dług niego je­stem głu­pia, wredna, nie umiem go­to­wać, prze­pusz­czam kasę i do tego je­stem kiep­ska w łóżku. Co do tego ostat­niego, to ja­sne – prze­stał mu sta­wać, pew­nie przez stres i al­ko­hol, ale to i tak moja wina. Długo to wszystko nie trwało... To zna­czy pew­nie na­dal bę­dzie trwać i bę­dzie mu szło co­raz go­rzej. W każ­dym ra­zie ja w tym już nie będę brała udziału. No i wczo­raj po al­ko­holu... A, żeby nie było. To nie były żadne bełty, tylko wy­so­ko­ga­tun­kowe trunki. Schle­wał się whi­sky, te­qu­ilą, w naj­gor­szym przy­padku wó­deczką z gór­nej półki. Wczo­raj się ja­śnie pan już cał­kiem za­po­mniał. Do­mo­ro­sły au­to­krata... I po­pchnął mnie na szafę... Bo tak! – wy­ja­śniła po­wód. – Zbi­łam so­bie bio­dro o róg. Pew­nie mam si­niaka, ale nie spraw­dza­łam. I tego już było za dużo. Mam świa­do­mość, że nie pój­dzie się le­czyć, bo już o tym była mowa, i że z dnia na dzień skrzy­dełka i au­re­ola mu nie wy­ro­sną. A nie mogę do­pu­ścić, żeby to się dla mnie skoń­czyło ja­kąś tra­ge­dią. I tak długo cier­pli­wie zno­si­łam prze­moc słowną i eko­no­miczną. Nie będę żyła pod jed­nym da­chem z bru­ta­lem.

– Słusz­nie – przy­tak­nęła Ame­lia.

– Mo­żesz się u nas za­trzy­mać, ile chcesz – za­pew­nił brat.

– Dzięki, ale wcale nie chcę. Wasz dom to pierw­sze miej­sce, w któ­rym bę­dzie mnie szu­kał. A nie może mnie zna­leźć. Nie wiem, jak by się to skoń­czyło.

– Ja­koś cię ukry­jemy – Kac­per był pe­łen do­brych in­ten­cji.

– Ka­cuś – Me­la­nia zwró­ciła się do brata zdrob­nie­niem z dzie­ciń­stwa. – Nie mogę wam tu sie­dzieć na gło­wie ani po­zwo­lić, by was cią­gle na­cho­dził. Nie na­rażę was na awan­tury. Zaj­rza­łam tylko na chwilę, żeby za­pew­nić, że nic mi nie jest i za­czy­nam nowe ży­cie. Nie chcia­łam o tym roz­ma­wiać via łą­cza, bo przy­znaj, że to nie jest roz­mowa na te­le­fon.

– Ale tak po pro­stu po­zwo­lił ci odejść? – dzi­wiła się Ame­lia.

– Chyba nie są­dzisz, że go pro­si­łam o po­zwo­le­nie?

– To jak to się od­było?

– Jak się od­bi­łam od tej szafy, to go zmro­zi­łam wzro­kiem i ostrze­głam, żeby tej nocy le­piej nie za­sy­piał.

– Dla­czego? – do­cie­kał Kac­per.

– Też nie ro­zu­miał, co mam na my­śli, ale mia­łam mord w oczach i sam się prze­stra­szył i tego, co zro­bił, i mo­jej re­ak­cji. W każ­dym ra­zie po­krę­cił się tro­chę po miesz­ka­niu, a że był już na nie­złej bani, to w końcu za­legł do snu. Mia­łam już swoje plany, więc ja się nie kła­dłam, tylko usia­dłam na­prze­ciwko łóżka na krze­śle i cze­ka­łam, aż za­śnie. Kiedy mnie za­py­tał, czemu nie idę spać, od­po­wie­dzia­łam, że już tego nie zo­ba­czy. Jesz­cze pró­bo­wał ob­ró­cić sprawę w żart i stwier­dził, że zo­ba­czy rano, ale go spy­ta­łam, czy jest pe­wien, że rana do­żyje? „Pa­mię­tasz – przy­po­mnia­łam – mó­wi­łam ci kie­dyś, że mnie można ude­rzyć tylko raz. Wła­śnie to na­stą­piło. Wię­cej tego nie zro­bisz... Ni­gdy”. Pew­nie my­ślał, że chcę go za­bić, a że był na­wa­lony, to w końcu go prze­trzy­ma­łam i oczy same mu się za­mknęły. Od­cze­ka­łam, czy się nie obu­dzi, zgar­nę­łam naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy i oto je­stem, ale do­słow­nie tylko na chwilę.

– Je­śli mó­wisz, że nie chcesz się u nas za­trzy­mać, to masz ja­kiś plan? – Kac­per po­now­nie na­peł­nił szkla­neczki.

Za­nim Mela zdą­żyła wspo­mnieć o swo­ich pla­nach, roz­legł się dźwięk te­le­fonu brata.

– Stresz­czaj – za­chę­cił sio­strę do zwie­rzeń, igno­ru­jąc dzwo­nek.

Ktoś po dru­giej stro­nie nie od­pusz­czał.

– Od­bierz wresz­cie, może to coś pil­nego – Me­la­nię iry­to­wał ten dźwięk.

Kac­per się­gnął po apa­rat.

– Ty­mek – stwier­dził, spo­glą­da­jąc na wy­świe­tlacz.

– Mnie tu nie ma – za­strze­gła sio­stra.

– Po tym, co usły­sza­łem, mu­siał­bym na głowę upaść, żeby mu coś wy­kle­pać... Cześć, szwa­gier – rzu­cił do słu­chawki uda­nie bez­tro­skim gło­sem. – Dawno cię nie sły­sza­łem. Wpad­nie­cie z Melą na week­end? Nie, nie ma. A wy­bie­rała się do nas? A ja my­śla­łem, że ra­zem się wy­rwie­cie. Zmon­tu­jemy ja­kie­goś grilla. Wresz­cie się ze szwa­grem na­pi­jemy wó­deczki... Jak to szu­kasz Meli? Żona ci zgi­nęła? – ro­ze­śmiał się sztucz­nie. – Pew­nie wy­brała się z tymi swo­imi psiap­sió­łami w mia­sto i o bo­żym świe­cie za­po­mniały. Wiesz, jak to jest, jak ko­bitki wejdą mię­dzy ciu­chy... No fakt, tro­chę późno się zro­biło. Może po­szły do któ­rejś i się za­ga­dały. Gdyby coś złego się stało, to już by do cie­bie dzwo­niła. Jak nie ona, to służby. Brak wia­do­mo­ści to do­bra wia­do­mość... W każ­dym ra­zie daj znać, jak się znaj­dzie. Na­ko­pię jej w ten chudy ty­łe­czek, że się źle pro­wa­dzi. Trzy­maj się!

Kac­per rzu­cił te­le­fon na ka­napę.

– Tro­skliwy skur­wiel – wy­rwało się Ame­lii.

– W rze­czy sa­mej. Mar­twi się o cie­bie – Kac­per po­kle­pał Me­la­nię po ko­la­nie. – Mam na­dzieję, że uwie­rzył.

– By­łeś bar­dzo prze­ko­nu­jący. Nie po­wi­nien się do­my­ślić, że tu sie­dzę.

– To ozna­cza, że ra­czej nam się w naj­bliż­szym cza­sie nie zwali na głowę i spo­koj­nie mo­żesz się u nas za­trzy­mać, póki się nie ogar­niesz – ucie­szyła się Ame­lia. – To ja szyb­ciutko skom­po­nuję ja­kąś ko­la­cyjkę. Wy tu so­bie po­siedź­cie – za­pro­po­no­wała.

– Do­bry po­mysł – przy­tak­nął Kac­per. – Ale faj­nie – do­dał po chwili wielce za­do­wo­lony. – Będę tu miał obie swoje Melki... Do­lać ci jesz­cze?

Na­kryła szkło ręką.

– Wy­star­czy tego do­brego. Po­win­nam mieć trzeźwy umysł. I tak mi się już ro­ze­szło po człon­kach.

– I tak wła­śnie miało być. Po­win­naś się po tych swo­ich przej­ściach tro­chę wy­lu­zo­wać. Zjemy ko­la­cję, wy­śpisz się, a ju­tro po­my­ślimy, co z tobą zro­bić.

– Do­bić – mruk­nęła. – Niech się nie mę­czę.

– To za­wsze zdą­żymy. Do­brze, że mamy week­end, to rano nie mu­simy ni­g­dzie gnać. Bę­dzie czas na roz­k­minkę... Po­móc ci?! – krzyk­nął w stronę kuchni.

* * *

– On się tu po­jawi wcze­śniej, niż my­śli­cie – Me­la­nia nie po­tra­fiła wy­krze­sać z sie­bie bez­tro­skiego na­stroju przy nie­dziel­nym nie­spiesz­nym śnia­da­niu. – Jesz­cze dziś po­win­nam się stąd wy­nieść i to jak naj­da­lej.

– Może do ro­dzi­ców? – za­pro­po­no­wała Ame­lia.

– Tam też do­trze. Poza tym nie chcę ich obar­czać mo­imi kło­po­tami.

– My­ślę, że jed­nak po­win­naś ich uprze­dzić o sy­tu­acji – bra­towa z na­masz­cze­niem roz­sma­ro­wy­wała ma­sło na bułce. – Je­śli już do nich dzwo­nił, to jak znam mamę, od­cho­dzi od zmy­słów.

Me­la­nia uznała ar­gu­menty Ame­lii za słuszne i chwy­ciła te­le­fon.

– Tata? Ukry­wam się przed Ty­mo­nem – wy­pa­liła bez zbęd­nych wstę­pów. – Gdyby o mnie py­tał, to nie wie­cie, gdzie je­stem ani czy w ogóle żyję.

– A gdzie je­steś i czy w ogóle ży­jesz? – spy­tał przy­tom­nie oj­ciec.

– Chwi­lowo sie­dzę u Ka­cu­siów, ale jesz­cze nie wiem, gdzie będę. Dam znać, jak się gdzieś za­in­sta­luję.

– Przy­jedź do nas... Okej, od­wo­łuję, głupi po­mysł. Pew­nie bę­dzie cię tu szu­kał. Czyli gdyby Ty­mek-Sry­mek py­tał... Nie lu­bi­łem tego fa­ceta, ale gdy­bym się wtrą­cił, pew­nie byś się bu­rzyła... To nie ma cię, prze­pa­dłaś i wszelki słuch... ble, ble, ble... A gdyby po­li­cja py­tała, to nie win­szu­jesz so­bie być zna­le­ziona?

– Coś w tym stylu.

– A może jed­nak wpad­niesz do nas? Mama na­go­to­wała go­łąb­ków – tata nie da­wał za wy­graną.

– Wiesz, jak czło­wieka sku­sić. Ale go­łąbki mu­szą po­cze­kać. W każ­dym ra­zie nie mar­tw­cie się o mnie. Będę dzwo­nić. Pa!

– Uwa­żaj na sie­bie, có­reczko. Pa!

Me­la­nia z wes­tchnie­niem odło­żyła te­le­fon.

– Ba­łam się, że Ty­mon pierw­szy do nich za­dzwo­nił i już się mar­twią... A wra­ca­jąc do te­matu. My­śla­łam, żeby chwi­lowo za­trzy­mać się w ja­kimś mo­telu, póki nie znajdę choćby przej­ścio­wej kwa­tery. A może trafi się coś mniej lub bar­dziej do­ce­lo­wego.

– Mo­tel kosz­tuje – zwró­cił uwagę Kac­per.

– Li­czę się z tym. Na szczę­ście mam oszczęd­no­ści. I osobne konto. Żeby nie było, to nie był mój po­mysł. Przed ślu­bem każde z nas miało swój bank i już tak zo­stało. Po­win­nam być wdzięczna lo­sowi, bo jak znam Ty­mona, pierw­sze, co by zro­bił, to blo­kada środ­ków... Je­śli jesz­cze ja­kieś by tam były. Wy­star­czy tego na­wet na kilka mie­sięcy. Oczy­wi­ście, przy oszczęd­nym go­spo­da­ro­wa­niu. Cho­ciaż wo­la­ła­bym jak naj­szyb­ciej zna­leźć ja­kie­kol­wiek źró­dło do­chodu.

– Rzu­cisz do­tych­cza­sową pracę? – zdzi­wiła się Ame­lia. – Mó­wi­łaś, że świet­nie ci się tam żyje.

– Ow­szem, to było bar­dzo do­bre miej­sce... Było. Bo gdy­bym tylko się tam po­ja­wiła, na­stępną osobą, która prze­kro­czy­łaby próg la­bo­ra­to­rium, byłby Ty­mon. Prze­cież wła­śnie tam za­cznie po­szu­ki­wa­nia, li­cząc, że nie rzucę po­sady.

– Rzu­cisz? – Kac­per uniósł brew.

– A mam wyj­ście? Nie da mi tam zo­stać. Je­śli chcę się uwol­nić od Tymka, mu­szę ze­rwać z ca­łym do­tych­cza­so­wym ży­ciem.

– Jak ty to so­bie wy­obra­żasz? – Kac­per był re­ali­stą i oba­wiał się o przy­szłość sio­stry.

– A wiesz, z wy­obraź­nią to ja ni­gdy nie mia­łam kło­po­tów. Ko­lej­ność jest taka: naj­pierw po­szu­kać da­chu nad głową, po­tem pracy. I we­zmę się do tego, jak tylko uwol­nimy stół od resz­tek śnia­da­nia.

– Ja to szybko ogarnę – za­ofia­ro­wała się Ame­lia. – Mu­szę tylko za­dzwo­nić do dziew­czyn i uprze­dzić, że nie przyjdę. Mamy dziś spo­tka­nie po la­tach z ko­le­żan­kami z li­ceum. Uma­wia­ły­śmy się od pół roku, ale tu je­stem bar­dziej po­trzebna.

– No coś ty, Mela – żywo za­pro­te­sto­wała Me­la­nia. – Zro­bi­łam wam na­lot, a wy prze­cież ma­cie swoje ży­cie i swoje plany. Ni­czego nie od­wo­łuj.

– Leć, leć – po­parł ją Kac­per. – Nic nie robi, tylko cią­gle dy­żur za dy­żu­rem – wy­ja­śnił sio­strze. – Jak jest oka­zja, żeby prze­wie­trzyć kieckę, to sko­rzy­staj. My tu so­bie po­plot­ku­jemy o sta­rych Po­la­kach, jak to ro­dzeń­stwo, i spró­bu­jemy ja­koś ogar­nąć pro­blem.

– Wy­ba­czy­cie, że was po­rzucę? – zwró­ciła się do szwa­gierki. – Nie bę­dziesz mi miała za złe, że zo­sta­wiam cię z kło­po­tami?

– I z bra­tem – wtrą­cił Kac­per. – Damy so­bie radę bez cie­bie. Le­piej idź się ro­bić na bó­stwo, my zaj­miemy się tym po­bo­jo­wi­skiem. Tylko nie roz­trwoń sa­mo­chodu na ciu­chy – prze­strzegł w oba­wie o do­mowe oszczęd­no­ści.

Sprzą­ta­nie po śnia­da­niu od­by­wało się w zgod­nym mil­cze­niu. Kac­per zmy­wał, Me­la­nia wy­cie­rała, a że znała zwy­czaje, bo w nie­jed­nej im­pre­zie tu uczest­ni­czyła, więc wie­działa, gdzie po­cho­wać czy­ste na­czy­nia. Kiedy upo­rali się z po­rząd­kami, wy­jęła z torby lap­top i po­pro­siła brata o ha­sło do Wi-Fi.

– Ja pi­tolę! – roz­le­gło się po ja­kimś cza­sie znad kla­wia­tury. – Prę­dzej tu znajdę Bursz­ty­nową Kom­natę niż ja­kąś ro­botę. Je­śli coś jest, to tylko se­zo­nowe prace w rol­nic­twie.

– Kawa na po­prawę hu­moru? – za­pro­po­no­wał Kac­per.

– My­ślisz, że po­może? Chęt­nie – Me­la­nia zre­zy­gno­wana za­mknęła lap­top. – Za­re­zer­wo­wa­łam do­mek kem­pin­gowy w ośrodku nad je­zio­rem. Wy­ne­go­cjo­wa­łam śmieszną cenę. Jest po se­zo­nie, to się na­wet ucie­szyli, że mają klienta. Obie­cali mi wsta­wić fa­relkę, bo nie mają in­nego ogrze­wa­nia.

– Może bez niej też wy­trzy­masz. Noce jesz­cze są cał­kiem cie­płe, a ja­kąś koł­drę chyba ci tam da­dzą – ana­li­zo­wał po­ło­że­nie sio­stry Kac­per.

– Je­śli mo­żesz, to za­wieź mnie tam od razu. Boję się, że w każ­dej chwili Ty­mon może się tu po­ja­wić. Wolę jak naj­szyb­ciej znik­nąć.

– A je­śli znaj­dziesz ro­botę, to jak bę­dziesz do­jeż­dżać? – brat spy­tał za­tro­skany, ma­ca­jąc kie­sze­nie.

– Je­śli szu­kasz klu­czy­ków, to wi­dzia­łam je na ko­mo­dzie. A jak inni lu­dzie do­jeż­dżają do pracy? Nie­da­leko ośrodka jest przy­sta­nek PKS. Pa­mię­tam go z cza­sów, kiedy tam cho­dzi­li­śmy na grzyby. My­ślę, że da się to ja­koś usta­wić, że­bym po­go­dziła go­dziny od­jaz­dów au­to­busu z go­dzi­nami pracy. Je­śli ja­kąś znajdę – Me­la­nia się za­sę­piła.

– Znaj­dziemy coś na pewno. Zbie­raj się. Nie że­bym się chciał cie­bie po­zbyć, ale może fak­tycz­nie Ty­mon nie dał się tak ła­two na­brać. Hajda!

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki