Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lakier to rodzinna przypowieść. Taka gawęda przy stole o współuzależnieniu, zdradach, szantażach i o więzach, na które nikt nie ma wpływu, i o zmianach, które wywracają codzienność do góry nogami. Wszystko to prowadzi do zatracania siebie.
A zaczyna się od narady rodzinnej, narady wojennej, co zrobić z chorującym na Alzheimera ojcem? Wszystko na barkach matki. Dźwigała go przecież przez całe życie. Oddać? Zostawić? Co się robi z chorującymi tyranami?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 78
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jarek Skurzyński
lakier
Wydawnictwo Granda
Szczecin 2022
Krysia odwiesiła narzędzia w komórce. Rozwiązała chustkę pod brodą i powiesiła ją obok grabek. Na dzisiaj wystarczy. Ręce jej skostniały od grzebania w ziemi. Koniec marca i niby wysokie temperatury już od piętnastego, ale ziemianie zdążyła się nagrzać po lutowych przymrozkach. Zmarznięte czy nie i tak musi już wracać do Stacha. Zostawiła go dwie godziny temu. Nie może być tak długo sam. Nie wiadomo, co mu się ubzdura.
Ostatnio stał dwie godziny nago na balkonie. Sąsiadka go zobaczyła. „Stachu, wróć do domu, nie stój tak” – prosiła go z balkonu obok, ale on nie reagował. Patrzył tylko przed siebie. Zadzwoniła do Krysi. Nie usłyszała dzwonka, bo telefon zostawiła w altance. Dopiero po godziniezobaczyła dwadzieścia nieodebranych połączeń. Już nie tylko od sąsiadki. Dzwonił też syn i wnuk, Kuba. Urwanie głowy, nie może spokojnie na działce posiedzieć, bo świat się rozpadnie.
Oddzwoniła do wnuczka, a w słuchawce jak w ulu, nie mogła zrozumieć, co się stało. Słyszała syna w tle, krzyczał.– Na ogrodzie jestem, a gdzie? – odpowiedziała w końcu, kiedy zrozumiała, o co ją pytał Kubuś. Podobno sąsiadka po pogotowie chciała dzwonić, ale znalazła numer do syna.
Już jadą do domu. Mogliby podjechać też po nią, ale nie sądziła, żeby Marek wpadł na taki pomysł. Najważniejszy przecież był tylko jego tatuś. Cała trójka – syn, wnuk i,niestety, synowa. „Będzie znowu siedziała naburmuszona przez cały czas” – pomyślała, zamykając furtkę. Szła tak szybko, że zrobiło się jej gorąco. Co ten wariat znowu wymyślił!? Jakiejś biedy narobi w końcu takiej, że się nie pozbiera. Stary i głupi!
Wpadła do domu zadyszana, upocona i zła. Wszyscy siedzieli przy stole w dużym pokoju. Miny porobili takie, jakby to ona była winna całemu złu na świecie. Tylko Kubuś się do niej uśmiechał. Kochany.
– Gdzie matka była? – zapytał z pretensją syn.
– Gdzie była, gdzie była, jak gdzie była, na ogrodzie, co się tu wyprawia? – wyrzuciła wszystko na jednym, płytkimwydechu.
Stach siedział ubrany, owinięty kocem i popijał herbatę. Z miną dziecka, które nie rozumie, co się do niego mówi. Przy nich tak zawsze. Zawsze! Nigdy na nią nawet nie warknie. Przy nich, a skądże! Ale jak tylko wyjdą, to się od razu do niej przyczepi o byle co. A jak im mówi, że dla niej jest zły, to wszyscy patrzą na nią jak na głupią. Wychodzi na tę, co mu robi pod górkę. To ona jest taka i owaka.
– Co ty Stach wyrabiasz? – zapytała ostro, aż Hanka rozdziawiła usta z niedowierzania.
Hania, Haniusia, Hanienka – powtarzał zawsze Stach. Był w nią wpatrzony bardziej niż jego syn.
– A może damy jej na remont kuchni? – zapytał kiedyś.– Mają taką brzydką, a Haniusia nie może już nawet na nią patrzeć. Nie podarowała mu tego: – Nasza kuchnia od trzydziestu lat nawet nie była malowana! A Hance po co remont pięcioletniej kuchni?! Nowa kuchnia! Nowa kuchnia! Pomalowała ją na biało, to niech teraz ją myje. Kto słyszał, żeby kuchnię robić na biało? Haniusia to! Haniusia tamto!– przedrzeźniała Stacha. – Córce byś pomógł! – krzyczała na niego. – A nie obcej prawie babie chcesz remont kuchni urządzać! Przecież męża ma! Bogaci są! Ale ty głupi jesteś!
O córce mówił tylko, że mogłaby w końcu kupić jakieś mieszkanie, a nie ciągle tylko wynajmuje i wynajmuje. Coto za życie?
– Mama niech nie krzyczy! – upomniał ją syn.
Murem za tatusiem, najlepszy pod słońcem. Chciała powiedzieć, że przecież nie krzyczy, ale tylko machnęła ręką i podeszła do męża. Drżał jeszcze delikatnie.
– Idź się połóż! – rozkazała.
– Mama… – zaczął syn, ale mu przerwała:
– Niech idzie się położyć, a my zaraz pogadamy.
Stach posłusznie wstał i ciągnąc za sobą koc, poczłapał do swojego pokoju.
– Tata jest chory – zaczął. – Mama nie powinna tak długo zostawiać go samego.
Spojrzała na niego obojętnie, ale w środku aż ją ścisnęło. Całe życie tym jego tatusiem się zajmowała. Podsuwała mu jedzenie pod nos, codziennie, trzy razy dziennie. Od smażenia jego ulubionych kotletów mielonych całe mieszkanie cuchnie. Już nie może patrzeć na mielone. Zbiera ją na wymioty, kiedy musi włożyć ręce w mięso.
Może teraz ukochany synuś coś mógłby zrobić? O, nie, nie, nie! Zaraz usłyszy, że przecież oni z żoną pracują, nikogo w domu nie ma całe dnie. Nie mają kiedy, nie mają jak. I powie jej, że w weekendy mogliby od czasu do czasu podjechać, tatę gdzieś zabrać, może nad wodę. Nad wodę! Kiedy on przez sześćdziesiąt lat ledwo ze dwa razy na grzyby pojechał, a stękał przy tym, jakby na Giewont się wspinał. Na zakupy nie chodził, do kościoła nie chodził, do kina nie chodził. Nigdzie! Tylko śmieci wyrzucał i nie wracałpół dnia, bo z koleżkami stał na podwórku i piwko popijał. Tolubił. A jak kumpli na podwórku nie było, śmiecie zalegały w domu kilka dni. Nad wodę!
A nie chciałam go. Nie chciałam! Ale, nie powiem, za kawalera to jeszcze razem gdzieś byliśmy. Raz w kinie chyba.Głupia. A teraz ma siedzieć w domu, bo Stach z gołą dupą na balkon wychodzi. O, niedoczekanie wasze! Całe życie siedzę w tym piekle. A kup mi to, a kup mi tamto – wydawał rozkazy z fotela. Sam się nie ruszył, o nie.
– To kto działkę obrobi, co?
Wiedziała, co powie. Żeby ją sprzedała. Albo jeszcze gorzej:– Niech ją mama odda.
Ma oddać działkę! Oddać! Wszystko tam sama zrobiła. Za własne pieniądze ją kupiła. Stach do tego ręki nie przyłożył. Ale ogóreczki w occie to zjadał, w grudniu już nie było tego, co narobiła w lipcu i sierpniu! Zjadał. Wszystko. Nie tylko ogórki. Wypijał kompoty z wiśni i soki z czarnej porzeczki, opychał się gruszkami i jabłkami, które zalewała wodą z cukrem. Tylko na kabaczka w occie kręcił nosem, bo to dla niego jakieś wymysły. Ale jak raz Krysia postawiła przed nim i powiedziała: „Masz swoje ogóreczki!”, to wcinał i nawet okiem nie mrugnął. Pajac. Nawet nie wiedział, jak smakuje kabaczek. A ziemniaczki z koperkiem, a serek z natką pietruszki, a sałatę w śmietanie – wszystko jadł. A jak nie było – pieklił się. Sąsiada wybłagała, żeby jej szklarnię postawił. Przynajmniej jeden porządny. Pomidory, ogórki i fasolka rosły tam lepiej. Obornik sama przerzucała na jesień. Dźwigała dwudziestokilowe wory z gównem przez całą działkę, bo rolnik, który jeździł po działkach i rozwoził, zrzucał je przed furtką. Cała była w tym oborniku. Ale szczęśliwa. Stach później chwalił te pomidory i ogórki, że takie duże, że takie smaczne i soczyste. Nie tylko Stach. A jakże! Syn z córką też chwalili, ale żeby przyjechali pomóc, to już nie. „A mama ma jeszcze te ogórki?” – pytali tylko. A ona głupia dawała. Całe reklamówki. Przecież nie będzie żałowała. Oddać! Na tej działce ich wychowała i teraz ma oddać?
– Stacha oddam, a nie działkę! – warknęła, aż Marek z Hanią spojrzeli na nią z przerażeniem. – A oddam, skoro wy nie chcecie pomagać.
– Co też mama mówi! – powiedziała Hania z flegmą w buzi, jakby dopiero się przebudziła. – Przecież my pomożemy – zapewniła i spojrzała niepewnie na Marka.
A syn tępo patrzył na Krysię. Jaki ojciec – taki syn.
– Mama niech lepiej nie żartuje – powiedział.
A niby czemu miałaby żartować? Wcale nie jest jej do śmiechu. To chyba oni żartują.
– Nie żartuję! Ojca trzeba oddać do domu opieki! – powiedziała stanowczo.
I spojrzała na syna. Pewnie, że go nie odda, ale Marek musi wiedzieć, że ojciec nie jest najważniejszy. Niech mu się nie wydaje, że tylko ona ma być za niego odpowiedzialna. Niech się Marek trochę pospina. Ona też ma jeszcze życie.
A Markowi twarz stężała jak galareta. Zaciął usta. Wciąg-nął powietrze nosem jak byk. Zaraz na nią naskoczy.
– I kto za to zapłaci? – spytał dziwnie spokojnie, bo wydało mu się, że zagonił ją w kozi róg.
– I tu właśnie przyda się twoja pomoc – odbiła piłeczkę. A on, jakby mu kto czerwoną płachtą przed oczami machnął.
– Jak to?! – wycedził. – A Monika już nie musi?!
– Twoja siostra ledwo wiąże koniec z końcem…
– Jej się nie chce pracować! – przerwał jej.
Co za człowieka wychowałam! Własną siostrę oskarża o nieróbstwo! Dziewczyna zażyna się w szkole, a ten jej wypomina, że jej się nie chce pracować. Naśmiewał się z niej przy każdej okazji, że zamiast iść do porządnej pracy, to wybrała szkołę. Szkołę! „Kto normalny chce dzisiaj uczyć?!” – powtarzał w kółko.
Krysia raz tylko powiedziała córce, żeby się zastanowiła, czy na pewno tego chce. Odpowiedziała, że to lubi. A ten co? Siedzi dniami i nocami w tej swojej firmie. I co ma? Że pieniądze, to wszystko mu już wolno?! Gówno ma. O, proszę,ciągle patrzy na zegarek, bo mu firma się zawali, jak posiedzi gdzieś poza biurem kwadrans dłużej. Tyle ma. Ani domu, ani rodziny. Nic. Żony też już nie ma. Tylko na papierze, bo ta cała Hania to żadna przecież żona. Co ona robi w ogóle? Gapi się na paznokcie, a w domu palcem nie ruszy. I ona mówi o pomaganiu! Już widzę, jak teścia podciera!
– Babcia? Masz coś do picia?
– Mam, a co chcesz, kochanie?
– Coli nie masz, nie?
– Nie mam, synusiu, ale mam pyszny soczek z porzeczek.
Kubuś się skrzywił, ale pokiwał głową, że chce. Poszłado kuchni i wróciła z dzbankiem rozrobionego soku. Nalała wnukowi i postawiła przed nim szklankę.
– I co? Dobry, nie? – zapytała, kiedy Kuba wziął łyka.
– Słodkie – stwierdził.
Pogłaskała go po policzku. Chłopiec miał dziesięć lat i był tak chudy, że aż przykro było patrzeć. Co oni mu dają do jedzenia? Chyba nic. Jak przecinek. Zniknie niedługo. Ale Marek w jego wieku był taki sam. Chude toto takie, że wstyd jej było iść z nim do lekarza. Ale nikt nic nie mówił. Jadł przecież normalnie. Wszystko, co ugotowała. Ale oni to Kubusiowi dobrze nie gotują. Ciągle go widzi z chipsami i tą colą. Żłopie ją do wszystkiego. A weź coś powiedz! Mama się nie wtrąca! Mama już przestanie!
– Bo mama zawsze tyle cukru do tego soku daje – skomentowała Hanka.
Tyle cukru! To ci powiedziała!
– Ile? – obruszyła się Krysia. – Normalnie!
– Idź do dziadka, sprawdź, czy śpi – powiedział Marek. – Tylko cicho!
Mały odstawił szklankę i pobiegł do pokoju, a pod jego stopami zaskrzypiały klepki.
– Miało być cicho! – zawołał za nim Marek, ale mały już zdążył dobiec do pokoju dziadka.
Kuba wychylił się zza drzwi pokoju i oznajmił:
– Chrapie!
Mały wrócił do dużego pokoju i wlazł pod stół. „Jak ojciec” – pomyślała Krysia.
– Mamo, daj mi komórkę – odezwał się spod stołu.
Hanka wyciągnęła z torebki dużą komórkę i podała synowi. Po chwili dobiegły ich spod stołu odgłosy strzelania.
– Robiłeś w jego wieku tak samo – skomentowała Krysia.– Właziłeś pod stół i siedziałeś tam całymi dniami. Przepisywałeś gazety, pamiętasz? – Marek przewrócił oczami, ale nic nie powiedział. – A teraz tylko te komputery i komputery. Czy Kubuś w ogóle potrafi czytać?
– Mamo! Przestań! – powiedziała zdenerwowana Hanka.
A tak, zapomniała, najbardziej ich denerwują uwagi o edukacji Kubusia. Ale co? Nie ma racji? Chłopak ciągle siedzi w tym komputerze. Na każde święta dostaje tylko jakieś gry. Nic więcej. Nawet samochodzików nie, tylko te gry. Monika raz zapytała, czy mu kiedykolwiek coś czytali. Rozpętało się takie piekło, że wszyscy z wigilii wyszli poobrażani. Nic już nie można powiedzieć. Nic.
– I co mama zrobi? – zapytał zniecierpliwiony Marek.
– Nic nie zrobię – odparła szybko, bez zastanowienia. – Poczekamy na Monię – dodała.
– A co ona tu pomoże? – żachnął się syn.
– Doradzi – stwierdziła Krysia.
– Zawsze brała twoją stronę! – powiedział kpiącym tonem, aż Hanka szturchnęła go w ramię.
Przynajmniej ona! W całej tej rodzinie tylko ona stała za matką murem. Zawsze ją wspierała. I dobrze! Dziewczyna z ojcem nie miała łatwo. Cały czas ją musztrował, dostawała burę za byle co. Bo dziewczyna, to głupia? Pierwsza była, a Stach chciał koniecznie syna. Mógł sobie chcieć. Figa. Pierwsza była córa.
– To też jej ojciec – skwitowała Krysia, a Marek znowu nabrał głośno powietrze nosem.
No i będą tak siedzieć jak podczas świąt. Każdy nos na kwintę, bo obrażone za coś, co jedno powiedziało drugiemu albo za coś, czego nie powiedzieli, a powinni byli. Jeden od drugiego czegoś oczekuje, ale do końca nie wiedzą, co takiego powinni z siebie wydusić, żeby było dobrze. „A to oni chcą, żeby było dobrze?” – zastanawiała się Krysia. Każdy ma swoją receptę na to, jak powinno być. Tylko żadne z nich się nie zgadza. Nawet Marek ze Stachem warczą na siebie, bo jeden drugiemu wygarnia, że coś zrobił albo czegoś niezrobił. Ostatnio poszło o psa, którego Marek w dzieciństwie chciał mieć, ale Stach się uparł, że żadnych psów w domunie będzie trzymał. I słowa Stacha, które w jego mniemaniu rozstrzygały wszystkie spory: – Jak będziesz miał własny dom, to zrobisz sobie z niego zwierzyniec. Teraz jesteś w moim domu i tu żadnych pchlarzy nie będzie!
Tego „Jak będziesz miał własny dom” Stach używał zawsze, kiedy brakło mu już argumentów, a że tych Stach prawienigdy nie miał, więc już na samym początku jakiekolwiekdyskusji padało: „jak będziesz miał własny dom, to będziesz sobie późno wracał”, „jak będziesz miał własny dom, tobędziesz sobie ustawiał meble, jak będziesz chciał”, „jak będziesz miał własny dom, to sobie będziesz świecił światło całymi nocami”, „jak będziesz miał własny dom, to sobiebędziesz siedział w łazience, ile tylko będziesz chciał”, „jakbędziesz miał własny dom, to sobie będziesz sprowadzał, kogo tylko zechcesz”, „jak będziesz miał własny dom, to będziesz ubierał, co będziesz chciał”.
A Monia za każdym razem powtarzała:
– Jak będę miała własny dom, to będę mieszkała sama!
Krysia długo jednak nie usiedziała. Musiała coś robić. Zawsze tak.
– Jedliście coś? Głodni jesteście? – I już się podnosiła, ale Marek z Hanką ją zapewnili, że nic nie chcą. – To kawę zrobię, kawałek ciasta mam. Zrobię, nie będziemy tak siedzieć.
Poszła do kuchni. Do tej starej, szarej kuchni. Do krzywych szafek, nierównych szuflad, niedomykających się drzwiczek i kapiącego kranu. Do starego piekarnika, jeszcze na gaz, bo przecież prąd drogi. Ale że pali jej wszystkie ciasta, to już nikogo nie obchodzi. Musi się dobrze nagimnastykować, żeby odpowiednią temperaturę ustawić, ale i tak po bokach mocniej grzeje. Ile to ciast miała niedopieczonych w środku, a na brzegach spalonych. O pieczeniu biszkopta mogła tylko pomarzyć – każdy jej się na spodzie palił, a zapadał na środku. Ten piekarnik nadaje się jedyniedo zapiekanek. Taka zapiekanka z makaronu, jak się nawet przypali, to jest lepsza. Chrupka.
Nalała wody do starego czajnika i postawiła na gazie. Chciała kupić taki elektryczny, ale Stach zabronił. Bo prąd drogi. To kupiła sobie taki litrowy na działkę. Do altanki. Rach-ciach i ma wodę zagotowaną.
– Sypaną czy rozpuszczalną?! – zawołała z kuchni.
– Jaką mama ma – odpowiedziała Hanka.
Jaką mama ma! Też mi coś. Ma taką i taką, co sobie myśli? Krysia nie pije tych rozpuszczalnych, ale Stach lubi. Robi sobie ją sam, nauczył się. Zdolny jest. Ostatnio jednak przestał. Zapominał, że nastawiał wodę. Czajnik mógłby się zagwizdać, a on i tak nie poszedłby do kuchni. Szła, wyłączała i pytała: na co ta woda? A on wzruszał ramionami i odpowiadał, że on nie nastawiał. Jak nie nastawiał, jak nastawiał. Nie nastawiał. No i koniec gadania. Nie i nie.
Wspięła się na taboret, bo tacę dla gości trzymała w wiszącej szafce. Rzadko ją wyciąga, tylko na święta albo jak goście przyjdą. Teraz już nie przychodzą, więc nie ma potrzeby trzymać jej cały czas pod ręką. Na czarnym tle czerwone maki, kupiła na bazarze lata temu. U ruskich. Duża, z uchwytami po bokach, z pozłacaną obramówką. Solidna,ciężka, emaliowana. Na spodzie się trochę odkruszyła, ale spodu przecież nikt nie widzi. Postawiła na niej trzy filiżanki na spodeczkach, z grubej porcelany i szklaną cukiernicę w żelaznym koszyczku.
– Mleko czy śmietankę?! – zawołała ponownie.
– Niech mama da cokolwiek! – odkrzyknął Marek z nerwem.
Cokolwiek! Wyciągnęła z