Latarnik - Henryk Sienkiewicz - darmowy ebook + audiobook + książka

Latarnik ebook

Henryk Sienkiewicz

4,0
0,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 24

Oceny
4,0 (200 ocen)
90
53
30
15
12
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JulkaNow
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Ciekawa książka, warta przeczytania. Jedna z niewielu lektur szkolnych, które przypadły mi do gustu. Polecam
10
Patrycja78483

Nie oderwiesz się od lektury

Latarnik jako lektura szkolna na prawdę przypadł mi do gustu
10
ewaunia71

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka. Polecam
10
Natalka01

Nie oderwiesz się od lektury

Mądra książka
10
PrzemoD

Nie oderwiesz się od lektury

Warto przeczytać. Polecam.
00

Popularność




Hen­ryk Sien­kie­wicz

La­tar­nik

La­tar­nik

Opo­wia­da­nie to osnu­te jest na wy­pad­ku rze­czy­wi­stym, o któ­rym w swo­im cza­sie pi­sał J. Ho­ra­in w jed­nej ze swo­ich ko­re­spon­den­cyj z Ame­ry­ki.

Pew­ne­go ra­zu zda­rzy­ło się, że la­tar­nik w Aspin­wall, nie­da­le­ko Pa­na­my, prze­padł bez wie­ści. Po­nie­waż sta­ło się to wśród bu­rzy, przy­pusz­cza­no, że nie­szczę­śli­wy mu­siał po­dejść nad sam brzeg ska­li­stej wy­sep­ki, na któ­rej stoi la­tar­nia, i zo­stał spłu­ka­ny przez bał­wan. Przy­pusz­cze­nie to by­ło tym praw­do­po­dob­niej­sze, że na dru­gi dzień nie zna­le­zio­no je­go łód­ki sto­ją­cej w ska­li­stym wrę­bie. Za­wa­ko­wa­ło te­dy miej­sce la­tar­ni­ka, któ­re trze­ba by­ło jak naj­prę­dzej ob­sa­dzić, po­nie­waż la­tar­nia nie­ma­łe ma zna­cze­nie tak dla ru­chu miej­sco­we­go, jak i dla okrę­tów idą­cych z New Yor­ku do Pa­na­my. Za­to­ka Mo­ski­tów ob­fi­tu­je w piasz­czy­ste ła­wi­ce i za­spy, mię­dzy któ­ry­mi dro­ga na­wet w dzień jest trud­na, w no­cy zaś, zwłasz­cza wśród mgieł pod­no­szą­cych się czę­sto na tych ogrze­wa­nych pod­zwrot­ni­ko­wym słoń­cem wo­dach pra­wie nie­po­dob­na. Je­dy­nym wów­czas prze­wod­ni­kiem dla licz­nych stat­ków by­wa świa­tło la­tar­ni. Kło­pot wy­na­le­zie­nia no­we­go la­tar­ni­ka spadł na kon­su­la Sta­nów Zjed­no­czo­nych, re­zy­du­ją­ce­go w Pa­na­mie, a był to kło­pot nie­ma­ły, raz z te­go po­wo­du, że na­stęp­cę trze­ba by­ło zna­leźć ko­niecz­nie w cią­gu dwu­na­stu go­dzin; po wtó­re, na­stęp­ca mu­siał być nad­zwy­czaj su­mien­nym czło­wie­kiem, nie moż­na więc by­ło przyj­mo­wać by­le ko­go; na ko­niec w ogó­le kan­dy­da­tów na po­sa­dę bra­kło. Ży­cie na wie­ży jest nad­zwy­czaj trud­ne i by­naj­mniej nie uśmie­cha się roz­próż­nia­czo­nym i lu­bią­cym swo­bod­ną włó­czę­gę lu­dziom Po­łu­dnia. La­tar­nik jest nie­mal więź­niem. Z wy­jąt­kiem nie­dzie­li nie mo­że on wca­le opusz­czać swej ska­li­stej wy­sep­ki. Łódź z Aspin­wall przy­wo­zi mu raz na dzień za­pa­sy żyw­no­ści i świe­żą wo­dę, po czym przy­wo­żą­cy od­da­la­ją się na­tych­miast, na ca­łej zaś wy­sep­ce, ma­ją­cej mor­gę roz­le­gło­ści, nie ma ni­ko­go. La­tar­nik miesz­ka w la­tar­ni, utrzy­mu­je ją w po­rząd­ku; w dzień da­je zna­ki wy­wie­sza­niem róż­no­ko­lo­ro­wych flag we­dle wska­zó­wek ba­ro­me­tru, w wie­czór zaś za­pa­la świa­tło. Nie by­ła­by to wiel­ka ro­bo­ta, gdy­by nie to, że chcąc się do­stać z do­łu do ognisk na szczyt wie­ży, trze­ba przejść prze­szło czte­ry­sta scho­dów krę­tych i na­der wy­so­kich, la­tar­nik zaś mu­si od­by­wać tę po­dróż cza­sem i kil­ka ra­zy dzien­nie. W ogó­le jest to ży­cie klasz­tor­ne, a na­wet wię­cej niż klasz­tor­ne, bo pu­stel­ni­cze. Nic też dziw­ne­go, że Mr. Iza­ak Fal­con­brid­ge był w nie­ma­łym kło­po­cie, gdzie znaj­dzie sta­łe­go na­stęp­cę po nie­bosz­czy­ku, i ła­two zro­zu­mieć je­go ra­dość, gdy naj­nie­spo­dzia­niej na­stęp­ca zgło­sił się jesz­cze te­goż sa­me­go dnia. Był to czło­wiek już sta­ry, lat sied­miu­dzie­siąt al­bo i wię­cej, ale czer­stwy, wy­pro­sto­wa­ny, ma­ją­cy ru­chy i po­sta­wę żoł­nie­rza. Wło­sy miał zu­peł­nie bia­łe, płeć[1] spa­lo­ną, jak u Kre­olów, ale są­dząc z nie­bie­skich oczu, nie na­le­żał do lu­dzi Po­łu­dnia. Twarz je­go by­ła przy­gnę­bio­na i smut­na, ale uczci­wa. Na pierw­szy rzut oka po­do­bał się Fal­con­brid­ge’owi. Po­zo­sta­ło go tyl­ko wy­eg­za­mi­no­wać, wsku­tek cze­go wy­wią­za­ła się na­stę­pu­ją­ca roz­mo­wa:

– Skąd je­ste­ście?

– Je­stem Po­lak.

– Co­ście ro­bi­li do­tąd?

– Tu­ła­łem się.

– La­tar­nik po­wi­nien lu­bić sie­dzieć na miej­scu.

– Po­trze­bu­ję od­po­czyn­ku.

– Czy słu­ży­li­ście kie­dy? Czy ma­cie świa­dec­twa uczci­wej służ­by rzą­do­wej?

Sta­ry czło­wiek wy­cią­gnął z za­na­drza spło­wia­ły je­dwab­ny szmat, po­dob­ny do strzę­pu sta­rej cho­rą­gwi. Roz­wi­nął go i rzekł:

– Oto są świa­dec­twa. Ten krzyż do­sta­łem w ro­ku trzy­dzie­stym. Ten dru­gi jest hisz­pań­ski z woj­ny kar­li­stow­skiej; trze­ci to le­gia fran­cu­ska; czwar­ty otrzy­ma­łem na Wę­grzech. Po­tem bi­łem się w Sta­nach prze­ciw po­łu­dniow­com, ale tam nie da­ją krzy­żów – więc oto pa­pier.

Fal­con­brid­ge wziął pa­pier i za­czął czy­tać.