Łatwo nie będzie - Małgorzata Urszula Laska - ebook

Łatwo nie będzie ebook

Małgorzata Urszula Laska

0,0

Opis

Nie zawsze to, co widzimy jest dokładnie takie, jakie nam się wydaje. Pozory mylą, to stara prawda, którą poznajemy często zbyt późno. Zranione serce gna nas czasami bardzo daleko od rodzinnych stron w nadziei na ukojenie, na lepsze jutro, w pogoni za szczęściem. Ślubu nie będzie! Ale co w zamian? Jak potoczą się losy Hanny, zranionej przez narzeczonego w najważniejszym dniu jej życia, w dniu, który powinien być najszczęśliwszym? Jak poradzi sobie z dala od rodziny i przyjaciół? Czy odnajdzie swoje miejsce na obcej ziemi, w innym kraju? Czy może będzie niczym żuraw z jej rodzinnych stron, który po dalekiej wędrówce zawsze wraca do domu.

Wartka akcja rozgrywająca się na Kurpiach i we Frankfurcie nad Menem. Postacie, których nie da się nie pokochać. Wzruszająca, chwytająca za serce powieść, obok której nie można przejść obojętnie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Rok wydania: 2023

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by W. L. Białe Pióro & Małgorzata Urszula Laska

Projekt okładki: Agnieszka Kazała

Zdjęcia i grafika na okładkę: Agnieszka Kazała

Wycinanki kurpiowskie: Anna Ceberek – Facebook: Anki Wycinanki

Skład i łamanie: WLBP

Redakcja i korekta: Bożena Sigismund, Janusz Sigismund

Wydawnictwo Literackie Białe Pióro

www.wydawnictwobialepioro.pl

Wydanie: II, Warszawa 2023

Patronat:

RCKK – Regionalne Centrum Kultury Kurpiowskiej w Myszyńcu

Związek Kurpiów

Anna Ceberek – Facebook: Anki Wycinanki

Twoje Miasto – magazyn polonijny

FotoMyszy – Fotograf ślubny i okolicznościowy

Financial Salutions. Maklerzy Finansowi i ubezpieczeniowi

Warszawska Kulturalna

Recenzje Agi – nietypowerecenzje.blogspot.com

Zaczytana do samego rana – blog

ISBN: 978-83-66945-21-0

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest zupełnie przypadkowe.

Rodzeństwu:

Brygidzie, Edycie, Grzesiowi

Drogi Czytelniku

Właśnie trzymasz w ręku opowieść, której akcja rozpoczyna się w latach dziewięćdziesiątych. Czasy wcale nie aż tak odległe, dla niektórych wręcz bliskie i wspominane mimo przeciwności losu z sentymentem. Dlaczego cofnęłam się o ponad 20 lat? W tym czasie miałam okazję wyjechać do Niemiec w poszukiwaniu pracy. Dzisiaj nie potrzebujemy nawet paszportu, nie mówiąc o wizie, aby podróżować po Europie. Dla młodego pokolenia wydaje się to całkowicie naturalne. Wystarczy podjąć decyzję, znać język, znaleźć pracę lub szkołę, gdzieś się zatrzymać. Jeżeli chodzi tylko o pracę, istnieją firmy, które zapewniają od razu zakwaterowanie, a nawet transport.

Nie jest to oczywiście banalnie proste nawet dzisiaj, ale zdecydowanie jest łatwiej. Zdarzenia sprzed wejścia Polski do Unii Europejskiej zapadły głęboko w mojej pamięci. Miałam okazję poznać wiele osób, które chętnie opowiadały mi swoje przeżycia, dlatego zdecydowałam się wykorzystać je w swojej książce. Tytuł „Łatwo nie będzie”, nie jest przypadkowy. Nie było łatwo.

Po roku 1989 i zmianie systemu politycznego w Polsce oraz zjednoczeniu Niemiec w 1990, sytuacja w kraju zmuszała tysiące Polaków, najczęściej z powodów ekonomicznych, do szukania pracy za granicą. Bariery administracyjne, które do roku 1989 blokowały otrzymanie paszportu, teraz zniknęły i nie utrudniano składania wniosków. Ludzie nie obawiali się, tak jak wcześniej, odrzucenia ich podań z błahego powodu. Wcześniej paszport nie był naszą własnością, a na każdy wyjazd potrzebowaliśmy pozwolenia. Pragnęliśmy wolności, swobodnego podróżowania, poznania innego kraju, jego kultury czy języka. Najczęściej chodziło o to, aby podnieść swój standard życia, zdobyć doświadczenie zawodowe, kwalifikacje.

Ale czy czekano z otwartymi ramionami na Europejczyków zza żelaznej kurtyny? Emigracja nasiliła się w latach dziewięćdziesiątych, kiedy zostały zniesione wizy dla Polaków, w tym do Niemiec. Prace sezonowe, budownictwo, gastronomia, firmy sprzątające, znajdowały wielu chętnych z Polski. Zatrudnieni nielegalnie, nie mieli prawa do opieki społecznej i zdrowotnej. Po 1 maja 2004 roku, kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej, nastąpiła masowa emigracja do Niemiec, Wielkiej Brytanii, Skandynawii, Holandii. Najczęściej decydowały się na wyjazd osoby młode i wykształcone, ale nie tylko. W Niemczech obowiązywał siedmioletni okres przejściowy, który miał za zadanie blokowanie rynku pracy dla pracowników z Polski i ich niekontrolowanego napływu. Jak wyglądało to w rzeczywistości? Czy brak pozwolenia na pracę za granicą zniechęcał do wyjazdu za chlebem? „Łatwo nie będzie” to tylko mały zarys historii pokazanej na przykładzie kilku fikcyjnych bohaterów, ale większość opisanych tu zdarzeń rzeczywiście miało miejsce.

Nie jestem w stanie wyliczyć wszystkich osób, dzięki którym powstała ta książka, ale niektórym szczególnie chciałabym podziękować. Mojemu synowi Marcinowi za spostrzeżenia i ważne wskazówki. Mojej siostrze Brygidzie, która jako jedyna znajdowała czas na czytanie mojego „rękopisu” i zdanie po zdaniu analizowała, komentowała i zgłaszała swoje uwagi. Agnieszce Kazale, bez której żadna z moich książek nie ujrzałaby światła dziennego, a jej zaangażowanie doprowadziło nawet do powstania wspólnego wiersza „Bursztyny”. Agnieszce Krizel, za dobre słowo na jej blogu „Recenzje Agi”. Barbarze Gieryk, która niezmiennie we mnie wierzy i zachęca do tego innych. Adamowi Wnęcie za zdjęcie na okładkę. Sebastianowi Staszewskiemu za udostępnienie swojego wizerunku na potrzeby okładki. Marcinowi Grzeszczykowi za cierpliwe odpowiedzi dotyczące zagadnień związanych z prawem. Jarosławowi Śniadowskiemu za podsuwanie ciekawych pomysłów i wyrozumiałość. Związkowi Kurpiów, RCKK w Myszyńcu, Miejsko-Gminnej Bibliotece Publicznej im. ks. W. Skierkowskiego w Myszyńcu i Filii w Wykrocie, Szkole Podstawowej w Wawrochach, Szkole Podstawowej w Szymanach – za promowanie mojej twórczości. Magazynowi Polonijnemu Twoje Miasto, dzięki któremu „zaistniałam” w niemieckiej Polonii.

Wiele osób cały czas serdecznie mnie wspiera i motywuje do dalszej pracy: Adrian G., Agnieszka K., Ania Sz., Anna K., Basia G., Beata P., Beata Sz., Celinka B., Danusia G., Edyta K., Edyta P., Emilia P., Erwin L., Gosia G., Iza Ch. F. , Karolina K., Kuba P., Martynka C., Mira B., Mirek G., Rafał Sz., Roksana D., Sylwia B., Zdzisiek Ś. Dziękuję!

Również książka Józefa Sobieckiego „Dźwiękowe ścieżki pamięci. Wspomnienia radiowca”, zainspirowała mnie do tego stopnia, że postanowiłam część akcji osadzić, tak jak w poprzedniej książce „Dziewcak. Dziewczyna z puszczy”, na Kurpiowszczyźnie, w okolicach Myszyńca. Dla osób spoza Kurpi, dialogi napisane w gwarze kurpiowskiej mogą wydawać się niezrozumiałe, dlatego do trudniejszych wyrazów zamieszczone są odnośniki. Zdecydowałam, aby nie używać kurpiowskich znaków, mogłyby za bardzo utrudniać czytanie i rozumienie wypowiadanych kwestii. Gdyby kogoś jednak zainteresowała gwara kurpiowska, z przyjemnością polecam: „Mówimy po kurpiowsku. Elementarz do nauki dialektu kurpiowskiego” – H. Gadomskiego, M. Grzyba i K. Łaszczych. Związek Kurpiów wydał także „Śpiewnik kurpiowski”, który został stworzony dzięki pomocy wielu znawców muzyki kurpiowskiej w regionie, w którym słowa utworów zapisano według reguł pisowni dialektu kurpiowskiego. Fragment pieśni, która szczególnie bliska jest memu sercu, „Czemuś smutny młody Kurpiu” („Cëmuś smutny młody Kurpśu” – pisownia kurpiowska) został wykorzystany w książce i w formie oryginalnej znajduje się w wyżej wymienionym śpiewniku, który można przejrzeć online w Internecie.

Zapraszam do lektury. Może wbrew tytułowi, będzie łatwo? Osądźcie sami.

Autorka

Ślubu nie będzie

– To koniec, ślubu nie będzie! – krzyknęła tak głośno, że siedzące na gałęzi wrony zerwały się przestraszone i z głośnym krakaniem poleciały na skraj lasu.

Stali na leśnej ścieżce, na którą padały, przedzierające się przez drzewa i krzewy, promyki wstającego zimowego słońca. Nie pamiętała jak tutaj dobiegła. To miał być przecież ich ostatni wolny wypad przed ślubem. Tego wieczoru każdy miał robić, co mu się podoba. Co za ironia losu, że wybrali się do tej samej dyskoteki. Za tydzień miało odbyć się wesele, tak się cieszyli i odliczali ostatnie dni w kalendarzu. Z trudem odkładane pieniądze na ten wielki dzień, planowanie przyjęcia, ślubnej sukni, fryzury i muzyki spełzły na niczym. A było tak trudno to wszystko zorganizować, tym bardziej że byli jeszcze tacy młodzi, a zamieszkanie na wsi bez ślubu równało się z dyskryminacją i odrzuceniem. Ale przecież miłość jest najważniejsza, powtarzali sobie, a tej nie brakowało w ich związku, dlatego bez cienia wątpliwości zdecydowali się na małżeństwo. To nic, że brakowało pieniędzy na wesele. Nie martwiło ich wcale, że na wszystko nie wystarczyło. Po znajomości udało się załatwić salę w remizie, a zagrać miał człowiek orkiestra. Sukienka była pożyczona, włosami i paznokciami obiecała zająć się koleżanka. Ślubny garnitur udało się kupić okazyjnie – nowy, chociaż niezbyt ładny. Rodzina oferowała pomoc w przygotowaniach do wesela, a to w pieczeniu ciast, a to przy wyrobie wędlin. Dziadek chłopaka dawno już przygotował alkohol na tę okazję. Był mistrzem na całą okolicę w domowej produkcji bimbru. Potrafił tak zaprawić i udoskonalić, że nawet wytrawny degustator miał problem z analizą i pochodzeniem trunku. Zastanawiał się, czy pije whisky, czy może jakąś śliwowicę.

– Co ci, do diabła, odbiło, Haniu! Zwariowałaś? – Michał próbował utrzymać równowagę i ciężko dysząc, oparł się o drzewo. Dogonił ją z trudem, po tym jak wybiegła z sali na mroźne zimowe powietrze.

– Jesteś łajdak i oszust! Pijak też. Jak mogłeś mi to zrobić? – krzyczała przez łzy.

– Haniu, ale o co ci chodzi? – próbował jakoś opanować sytuację, chociaż w głowie nieźle mu szumiało, a wypowiedzenie najprostszych słów stanowiło nie lada problem. Dawno tak się nie upił. Ale co miał sobie żałować? Właśnie dzisiaj? Taka superimpreza, kumple, dziewczyny…

– Widziałam, tak! Ciebie widziałam, łachudro, w samochodzie z tyłu budynku – szlochała, połykając łzy. Nie panowała nad sobą. – Tylko tę twoją kraciastą koszulę przez szybę było widać!

Rozpacz, zrezygnowanie, rozczarowanie skumulowało się w jedno – we wściekłość. Słowa, które wykrzykiwały jej usta, brzmiały wulgarnie i obco. Nawet nie wiedziała, że takie zna.

– Z nią, z tą lafiryndą tam poszedłeś i… Zawsze na ciebie leciała!

– Ale z kim? Gdzie? – Michał starał się skupić i zrozumieć, o co jego przyszłej żonie chodzi.

Nie mogła już wykrztusić żadnego słowa. Zaczęła mocować się z pierścionkiem na palcu. W końcu się udało. Z wściekłością rzuciła nim w Michała. Złoto błysnęło w powietrzu, odbiło się o jego ramię i upadło gdzieś z tyłu, w śniegu. Pierścionek rozgrzany jeszcze od temperatury ciała Hani, zatapiał się powoli w miękki, biały puch.

– Masz ten swój pierścionek! Możesz dać go, komu chcesz. Nic nie potrzebuję od ciebie, ty świnio!

Michał patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Nie poznawał jej zupełnie. Zamroczony alkoholem, nie do końca rozumiał zarzuty, ciskane w niego z taką siłą.

– Mieliśmy spędzić wolny wieczór, ale o zdradzie nie było mowy. Nie wybaczę ci do końca życia! – krzyknęła i pobiegła, nie przestając płakać.

Michał pomyślał, że powinien za nią biec, wytłumaczyć, że się co do niego myli, oskarża bezpodstawnie. I za co? Za jakąś dziewczynę? To już w wieczór kawalerski potańczyć nie można?

Wolno osunął się po pniu drzewa. Dobrze, że stanowiło oparcie, inaczej pewnie by się przewrócił. Nie wiedział, czy to szok sprawił, że nogi się pod nim ugięły, czy to może skutek działania alkoholu. Spojrzał w niebo, zaczęło się powoli przesuwać razem z wschodzącym słońcem. Zamknął oczy, zrobiło mu się niedobrze. Otworzył znowu i wciągnął w płuca rześkie zimowe powietrze. Spojrzał w górę, tym razem korony drzew zatańczyły w kółeczko. Chciał wstać, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. Nawet nie czuł zimna, chociaż był tylko w samej koszulce z krótkim rękawem. Głowa powoli opadała mu na piersi. Zasnął.

– Michał, Michał! Obudź się, idioto! Chcesz zamarznąć?!

Zaniepokojeni jego nieobecnością koledzy, zaczęli go szukać. Wiedzieli, że jest najmłodszy i chyba tym razem przesadził z alkoholem. Na szczęście znaleźli go w ostatniej chwili, ratując przed zamarznięciem.

– A... zapomniałem. Twoja koszula. – Jeden z kolegów zdjął kraciastą koszulę i okrył Michała. – Sorry, rzuciłeś na krzesło, jeszcze byś zgubił albo ktoś mógłby skubnąć – mruknął chłopak.

Michał w odpowiedzi wymamrotał tylko coś niezrozumiale i machnął ręką, zataczając się nad pobliskim rowem. Silne ramiona kolegów nie pozwoliły mu runąć w zaspę. Rozgrzał się trochę dopiero w barze, potem zamówiona taksówka rozwiozła całe towarzystwo do domów. Wysiadł, nie zdając sobie sprawy, co się właściwie stało, po głowie błąkało się tylko jedno zdanie: „Ślubu nie będzie”.

*

Hanka bez celu kręciła się tego ranka po kuchni. Nie spała prawie w ogóle. Była niedziela, a jej liczna rodzina nie powstawała jeszcze z łóżek.

Czy nie nazbyt pochopnie podjęła decyzję? Odwołała przecież ślub, zerwała z Michałem. Do oczu nabiegły jej łzy. Boże! Zostawiła go tam samego. W lesie i na zimnie…

– I dobrze – odpowiedziała sama sobie.

Zdradził ją, jeszcze do tego z tą wymalowaną zdzirą. Jak mógł!

Poznała go po tej koszuli w kratę. Razem ją przecież kupili na bazarze, kosztowała sporo, ale Michał w niej swoim wyglądem przypominał jednego z bohaterów serialu „Beverly Hills”. I uwielbiał ten styl. Bez wahania wydawał ciężko zarobione pieniądze na modne ciuchy. Był atrakcyjny, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Hanka śmiała się do rozpuku, kiedy twierdził, że jego nos przypomina klamkę do zakrystii. Może nie był mały i zgrabny, ale do kulfona było mu jeszcze daleko.

Że też musiała dać się swoim przyjaciółkom namówić, by pójść właśnie tam, właśnie do tej dyskoteki. Bo jakaś gwiazda disco polo przyjechała. Nie powinna się dziwić, cała młodzież z okolicznych wiosek dotarła, dlaczego miałoby zabraknąć tam Michała, który uwielbiał przecież muzykę, a nawet prowadził własny zespół i sam grał na wiejskich potańcówkach. Powinna się domyślić, w tak małej miejscowości trudno było się nie spotkać. Trzeba było ten panieński wieczór spędzić w domu. Ale może i dobrze, inaczej nie dowiedziałaby się o jego zdradzie.

Zdecydowali się na ślub, bo na wsi inaczej nie wypadało. Co z tego, że skończyła dopiero 19 lat? Jest pełnoletnia, on również. A że pracy stałej nie mają, mieszkania, pieniędzy... to co? Wszyscy tak zaczynają. I tak znajdowali się w lepszej sytuacji, ponieważ dziadek Michała odstąpił im przecież pokój, bo u niej w domu za ciasno. Ona najstarsza, a tu jeszcze młodszego rodzeństwa cała gromada. Wszyscy wokół i w urzędach nazywali ich rodziną wielodzietną. W końcu siedmioro dzieci i rodzice, a dom drewniany i mały. Egzystencja dość skromna, jakieś zapomogi, pomoc, czasami paczki dla ubogich. Wstydziła się tego. Rodzice pracowici, ale z tych kilku hektarów piasków cóż można wyciągnąć. Nawet hektara przeliczeniowego nie mają. Dobrze, że ojciec zdecydował się na krowy mleczne i teraz mają miesięcznie stały dochód. Nawet dojarkę zakupili, chyba pierwsi z całej wsi. Sam wójt przyjeżdżał obejrzeć nowoczesną oborę dla krów. Ojciec zdecydował się zainwestować w produkcję mleka, a dopiero później wybudować nowy dom.

Hanka nie chciała tak długo czekać. To pech być najstarszą z rodzeństwa. Po powrocie ze szkoły starsi musieli zajmować się młodszymi. Ona miała najgorzej, bo po niej urodziło się pięciu chłopców, w tym bliźnięta, dopiero ostatnia – dziewczynka. Niby pomagali jej chętnie, ale prania, gotowania czy sprzątania bali się jak diabeł święconej wody. Woleli się uczyć. Jeden z chłopców, Maciek, był wyjątkowo uzdolniony. Zanim poszedł do szkoły, umiał już czytać i pisać. W pierwszej klasie szkoły podstawowej potrafił wymienić stolice krajów na całym świecie. Hanka, chociaż zdała maturę, potrafiła co najwyżej wymienić kontynenty i większość państw, ale wszystkie stolice? W życiu. „Nie na wszystkie dzieci inteligencja rozłożyła się równomiernie” – myślała ze złością. Kiedy rodzice byli w polu, dzieci radziły sobie doskonale. Dom był ogarnięty, nikt nie chodził głodny, brudny i każdy wiedział, jakie ma obowiązki. Po szkole średniej stwierdziła, że na studiach sobie nie poradzi. Wtedy zainteresowała się Michałem, który mieszkał za lasem. Wcześniej nie zwracała na niego uwagi, a jego zaloty obracała w żart. Zmieniła zdanie, widząc pewnego dnia na podwórku przystojnego żołnierza. W pierwszym momencie go nie poznała, a po chwili zastanawiała się, gdzie wcześniej miała oczy. Miłość spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Nie mogła się od niej opędzić, wściekała się na siebie, na chorobliwą o niego zazdrość, zaborczość, nie poznawała samej siebie. Była wniebowzięta, kiedy poprosił ją o rękę. Nawet nie chcieli czekać do zakończenia jego służby wojskowej. Wydawało im się, że już nie potrafią bez siebie żyć. Z przyjemnością zdecydowała się opuścić gniazdo rodzinne. W wielodzietnej rodzinie nie narzekała na brak zajęcia, ale chciała już pracować na własny rachunek. Dlatego wolała pójść własną drogą, stać się niezależna i samodzielna. Michał żył w innych warunkach, mieszkał teraz tylko z dziadkiem. Jako nastolatek uciekł z domu. Był nieślubnym dzieckiem i miał trójkę przyrodniego rodzeństwa. Wychowywał się u babci i dziadka. Na początku często u nich przebywał, aby w końcu zostać tam na stałe. Nie zawiódł się, dali mu schronienie. Nie mogli patrzeć, jak jego ojczym znęca się nad nim i faworyzuje własne dzieci. Matka Michała na początku buntowała się i stała po stronie syna, jednak kiedy urodziła trójkę dzieci w nowym związku, mało zajmowała się swoim pierworodnym. Chłopak dorastał i pewnie gdyby nie pomoc babci i dziadka, pozabijaliby się ze swoim ojczymem na amen. Własnego ojca i jego rodziców nigdy nie poznał. Matka nigdy mu nie zdradziła, kim był i gdzie mieszka. Miał jej za złe, że skomplikowała mu życie. Dlatego kiedy poznał Hanię, zapragnął stworzyć rodzinę, taką prawdziwą, taką, jakiej nigdy nie miał. Dlatego poprosił ją po kilkunastu miesiącach o rękę. Nie odmówiła. Zdecydowali się pobrać i zamieszkać razem u jego dziadka, który rok wcześniej owdowiał i mieszkał sam.

Spojrzała przez okno, jeszcze nie mogła uwierzyć, że jej świat właśnie się zawalił. Miała ochotę zapalić papierosa. Na zewnątrz było zbyt zimno, a w kuchni nie miała odwagi. Ojciec złapał ją kilka razy za stodołą, kiedy paliła w ukryciu. Krzyczał, że jak już ma palić, to w domu, bo jeszcze stodołę mu z dymem puści.

Zarzuciła kurtkę, czapkę, wsunęła kozaki i udała się na miejsce, gdzie nad ranem zostawiła Michała. Biegła prawie dwa kilometry. Na szczęście pod brzozą chłopaka nie było. Odetchnęła z ulgą. Przy takim mrozie nie powinna była zostawiać go tam samego. Mimo wszystko targały nią wyrzuty sumienia. Wyciągnęła papierosa i poszukała zapałek. Zaciągnęła się mocno i wypuściła kłąb dymu. Spojrzała na niebo, na którym krążyły czarne wrony, głośnym krakaniem wróżąc jakiś smutek i przygnębienie.

*

– Nichał wstawaj, prazie południe. Nie jadzies do kościoła na sume? – Chłopak przewrócił się na drugi bok, udając, że nie słyszy.

– Ech, niech se spsi – dziadek Antoni machnął ręką i poszedł zaprzęgać konia do sań, nie chcąc się spóźnić na niedzielną mszę.

Kiedy odjechał, Michał usiadł na łóżku i myślał o wypadkach ostatniej nocy. Pamiętał, że Hania z nim zerwała. Nie wiedział tylko, o co właściwie poszło. Pocierał palcami skronie, starając się przypomnieć sobie, co takiego się wydarzyło. To miał być kawalerski wieczór. Umówił się z kumplami, odwiedzili wszystkie imprezy w okolicy, pijąc i dobrze się bawiąc. Na koniec pojechali do wiejskiego klubu Zagajnik. Nazwa bez sensu, ale dyskoteki były tam przednie. Często grano live, a występowały nawet znane zespoły disco polo. Koledzy zrobili mu niespodziankę i zorganizowali wspólnie z właścicielami klubu występ właśnie takiej znanej grupy, której przeboje nuciła cała Polska. Ściągnęło to całą okoliczną młodzież i pewnie dlatego znalazła się tam Hania, chociaż miała z przyjaciółkami świętować wieczór panieński u jednej z nich. W końcu sobie przypomniał. No pewnie! Poszło o jakąś dziewczynę, z którą rzekomo ją zdradził. Wstał i napił się zimnej wody prosto z wiadra. Ależ dręczyło go pragnienie. Postanowił doprowadzić się do porządku i po południu pojechać do Hani. Musi z nią porozmawiać i wyjaśnić, że zaszło jakieś nieporozumienie. Zarzuciła mu zdradę, ale on nie czuł się winny. Bez przesady, dobrze się bawił, pił, tańczył. Niejedna zarzucała mu ręce na szyję, ale żeby zaraz nazywać to zdradą? Nagle jego wzrok skierował się ku jego flanelowej koszuli w niebieską kratę. Obejrzał ją ze zdziwieniem. Na kołnierzu, piersiach, a nawet na plecach, wszędzie były ślady czerwonej szminki. Z niedowierzaniem zaczął zdejmować długie blond włosy – przeciwieństwo krótkich, ciemnych włosów Hani – które się do niej poprzyklejały. Odrzucił koszulę z niechęcią i starał się przewinąć w głowie cały wczorajszy wieczór, ale na próżno. Poszedł do lusterka i z uwagą oglądał swoje ciało. Nigdzie nie znalazł śladu szminki.

*

– Dzień dobry. Zastałem Hanię? – Michał stał zawstydzony w drzwiach jej domu.

Matka w milczeniu, gestem dłoni zaprosiła go do środka. Wszedł, rozejrzał się, szukając narzeczonej.

– Ni ma jej – powiedział ojciec. – Poziedziała nom, ze wesela nie bandzie. My cia chcielim, ale nie nakazywalim.

– Łona ma swoje lata. Taka jej wola. – Matka wzruszyła ramionami. – Zmusać nie bandziem. Dobry z ciebzie chłopak, zaredny, pracozity, ale co my poredziem?

– Gdzie ona jest? – zapytał cicho.

– Posła gdzieś na zieś1, poziedziała ze nie chce cia zidzieć2.

Michał zwiesił ze smutkiem głowę. Rodzeństwo Hani patrzyło poważnie. Nikt o nic nie pytał. Polubił tę rodzinę, pokochał jak swoją własną. Podziwiał, jak przy tylu dzieciach można utrzymać zgodę i harmonię. Obojętnie kiedy tam się zjawiał, panował spokój i wzajemna życzliwość. Chociaż rodzina żyła skromnie, rodzice Hani traktowali siebie z szacunkiem i tak wychowywali swoje dzieci. Nikt nigdy nie podnosił głosu i na wszystko był czas. Wspólny posiłek, sprzątanie, praca w gospodarstwie czy odrabianie lekcji. Patrzył z żalem, że traci swoją przyszłą rodzinę, która w porównaniu z jego wiecznie kłócącym się i wrzeszczącym rodzeństwem, była oazą spokoju. Nie, nie może tak łatwo się poddać! Nic złego w końcu nie zrobił, chyba…

– Przyjdę tu jutro. Musi ze mną porozmawiać. Nie odwołamy przecież w ostatniej chwili wesela – powiedział z żalem. – Do widzenia.

– Do widzenia – odpowiedzieli ze smutkiem rodzice Hanki. – Bóg z tobą. – Michał nie odwrócił się, zacisnął zęby, żeby się nie rozpłakać.

Chodził bez celu po wsi, mając nadzieję, że ją spotka. Hanka w tym czasie pojechała do swojej koleżanki Doroty. Przyszło jej do głowy, że skoro od kilku miesięcy zniesiono wizy, może pojechać za granicę do pracy, a koleżanka już wyjeżdżała do Niemiec. Liczyła, że ją zastanie. Musi z nią pojechać, uciec stąd. Jeżeli odmówi, będzie błagać nawet na kolanach. Nie zostanie tutaj i nie wyjdzie za mąż za człowieka, który przy pierwszej okazji ją zdradził.

Dorota, o dziwo, zgodziła się nawet chętnie. Chodziły do jednego liceum. Chociaż dzieliły je dwie klasy, znały się i miały do siebie zaufanie.

– Wiesz, Hanka, nie mogę ci wiele obiecać, bo łatwo nie będzie. Sama pracuję tam dorywczo, w albańskiej knajpie. Trzeba uważać, bo o kontrolę nietrudno. Wieczorami stoję za barem, we dnie sprzątam. Masz szczęście, bo nie musisz się starać o wizę. Pojechać możesz, ale pozwolenia na pracę nie dostaniesz. Tak samo jak ja. Miałam szczęście, bo jeden Albańczyk mnie zatrudnił, ale rozglądam się za lepszą pracą. Wiesz… oni są trochę natrętni… Musisz uważać. Możesz pojechać i zobaczyć. Myślę, że uda się coś dla ciebie znaleźć. Na początek zatrzymasz się u mnie. Mam tam pokoik nad tą knajpą. A paszport masz?

– No pewnie. Złożyłam o niego wniosek już dawno, gdy tylko zniesiono wizy. Zastanawialiśmy się nawet z Michałem, żeby razem pojechać, ale teraz… zerwałam z nim.

Dorota popatrzyła na nią ze współczuciem.

– Ee tam. Tego kwiatu jest pół światu. Jak pewna nie jesteś, to lepiej nie ryzykuj. Masz pieniądze na autobus? – Hanka pokręciła przecząco głową.

– Wszystko poszło na przygotowania do wesela. Jestem spłukana, chyba że rodzice coś mi pomogą – westchnęła.

– Dobrze, zapytaj ich – powiedziała Dorota. – W ostateczności mogę ci pożyczyć, ale wiesz, zanim się urządzisz, znajdziesz pracę to… a mnie samej też nie jest lekko.

– Nie, nie. Dorotko, oczywiście. Załatwię sobie pieniądze na ten bilet, przynajmniej w jedną stronę.

– Dobrze, za tydzień wyjeżdżamy. Musimy telefonicznie zarezerwować. Przejazdy do Frankfurtu nad Menem są tylko z Warszawy albo z Olsztyna. Tu, na miejscu, niestety, nie ma. A jak twój niemiecki?

Hanka oblała się rumieńcem.

– No wiesz, w szkole nie było. Znam kilka słówek, ale żeby mówić płynnie, to nie.

– Nie martw się, ja też nie znałam, ale rok wystarczył i teraz potrafię się dogadać – Dorota pocieszyła koleżankę i odprowadziła ją na przystanek.

Następnego dnia, zaraz po wydojeniu krów, zauważyła wjeżdżający na podwórko ciemny samochód. Wyszła przed oborę i ze zdziwieniem zobaczyła wysiadającą Dorotę. Dziewczyna była podekscytowana.

– Słuchaj, to mój kuzyn Tadek. Właśnie jedzie do Niemiec i możemy się z nim zabrać. Przez przypadek się dowiedziałam. Przepraszam, nie mogłam cię uprzedzić, a telefonu niestety nie masz. Po co mamy czekać cały tydzień, tłuc się do Warszawy autokarem, jak mamy gotowy transport z domu. Wystarczy się dorzucić do paliwa i jedziemy.

Hanka zaniemówiła.

– Tylko ja nie jestem spakowana i rodzice nic nie wiedzą – powiedziała zakłopotana.

– To idź i im powiedz, a pakowaniem się nie przejmuj, pomogę ci. Jak czegoś zapomnisz, to przecież będziesz ze mną, mogę ci pożyczyć.

Rodzice z mieszanymi uczuciami patrzyli na pakującą się Hankę. Ojciec sceptycznie podchodził do tego nagłego wyjazdu, matka ocierała ukradkiem łzy.

– Hanuś, to nieładnie tak łuciekać. Pocekaj na Nichasia. Łon chciał sia z tobo rozmozieć3. A i ludziom co poziedzieć. Toć to wstyd. Juz wyroby na wesele w rosole dochodzo, muzykant zamoziony4, goście sprosone. Jek tak, wsio rzucieć i zostazieć5 na pastwa losu.

– Hanka, a przywieź nam prawdziwej czekolady niemieckiej z orzechami, tej z okienkiem, wiesz. – Maciek przytulił się do siostry z czułością. Po kolei, jedno za drugim podchodzili i żegnali się ze smutkiem. Nikt nie wiedział, na jak długo wyjeżdża i kiedy wróci.

– A dla mnie przywieź taki samochód na baterie – poprosił Irek.

– A dla mnie lalkę – wysepleniła najmłodsza siostrzyczka Emilka.

Hanka przez łzy skinęła tylko głową, chwyciła torbę, która stała już gotowa. Matka wcisnęła jej jeszcze jakieś kanapki i termos z herbatą, a ojciec pieniądze do ręki. Z trudem powiedziała „dziękuję” i rzuciła krótkie „przepraszam”. Rodzice z troską patrzyli na wyjeżdżający z podwórka samochód, zabierający w nieznaną przyszłość ich najstarsze dziecko.

Zaraz po południu wjechał na podwórko starym żukiem Michał. Nie musiał o nic pytać. Ślady opon jeszcze nie zostały zasypane przez padający śnieg. Pytająco spojrzał na swoich niedoszłych teściów. Pokręcili przecząco głowami.

*

Zjechali z autostrady, rzeki Men nie było widać, za to w oddali jakieś góry.

– To Taunus, ale nie są zbyt wysokie – powiedział, zmęczony podróżą i staniem w dwugodzinnej kolejce na granicy, kuzyn Doroty. – Zaraz będziecie na miejscu, a ja muszę jechać dalej, aż pod Mannheim, jeszcze około 100 kilometrów – powiedział ziewając.

– To nie pracujesz we Frankfurcie? – zapytała z zaciekawieniem.

– Nie, ja u jednego Niemca na wsi się załapałem i pomagam na gospodarstwie. Dobrze płaci, a na robocie się znam, to i zadowolony. Na wakacje nawet żonę i dzieci pozwolił mi przywieźć. – Hanka pokiwała z uznaniem głową.

Kiedy wjechali do Frankfurtu, jej oczom ukazała się ogromna metropolia, zbudowana z drapaczy chmur, banków, szerokich ulic, po których sunęły pomarańczowe tramwaje. Budki telefoniczne były żółte, wszędzie wisiały ogromne tablice informacyjne i jak na tę porę roku było o wiele cieplej niż w jej rodzinnych stronach. Emocje nie dały jej zasnąć i z zaciekawieniem przyglądała się miastu.

– Co to jest? – Wskazała na bardzo wysoki, spiczasty budynek.

– Ee, to… to ołówek – ziewnęła Dorota. Hanka zmarszczyła brwi. – Ołówek? Jaki ołówek? – nie dawała za wygraną.

– O matko. – Zaspana Dorota otworzyła oczy. – Tak jest potocznie nazywany. Odbywają się tam targi frankfurckie, po niemiecku Messe.

Właśnie przejeżdżali obok i wzrok przyciągała ogromna figura robotnika unosząca powoli ramię z młotem i uderzająca w jakiś stalowy fragment. Był wczesny ranek i niezwykle tłoczno na ulicach. Co kawałek zmuszeni byli czekać na zmianę świateł. W końcu wjechali do centrum i zatrzymali się w małej, bocznej uliczce. Hanka zauważyła szyld knajpki, domyśliła się, że są na miejscu. Dziewczyny zabrały swoje bagaże z samochodu. Kuzyn zaproponował pomoc, ale odmówiły, mając na uwadze jego zmęczenie i czekającą go dalszą podróż. Samochód odjechał, a one powoli wspinały się po schodach starej kamienicy.

– O Boże! Ależ wysoko! – jęknęła Hanka, kiedy wdrapały się na piąte piętro.

– Jeszcze jedno, kochana – szepnęła zasapana Dorota.

Pokonując ostatnie, skrzypiące stopnie, dotarły do odrapanych drzwi. – Tylko się nie przestrasz. Luksusu tu nie ma. To poddasze.

Hanka z zaciekawieniem rozglądała się po pokoju. Rzeczywiście, wyobrażała sobie inaczej to mieszkanko koleżanki. Skromne to mało powiedziane. Całe wyposażenie stanowiły dwa stare materace na podłodze, kuchnia elektryczna, stolik i krzesło. W małym okienku coś, co nawet nie przypominało firanki. Na próżno rozglądała się za szafą na ubrania i jakimś telewizorem.

– Czy… jest tu jakaś łazienka? – zapytała niepewnie.

– Na korytarzu jest wspólna ubikacja i umywalka. Prysznica niestety nie ma. Tam stoi duża miska. Możesz zabrać ją ze sobą do ubikacji, tylko dobrze wyszoruj. Nie wiadomo, kto korzystał z niej wcześniej. Nalejesz sobie tam wody, postawisz na kibelek i możesz się cała umyć. Tylko nie zapomnij się zamknąć. Nie martw się, można się przyzwyczaić. Warunki może nie najlepsze, ale na początek wystarczy. Najważniejsze, że nikt o tych pokoikach tutaj nie wie i nie musimy się meldować. Płacę 300 marek za ten pokój. Jak znajdziemy dla ciebie jakąś pracę, to mi się dorzucisz i będzie taniej. Zresztą dobrze, że ze mną przyjechałaś. Ostatnio czepia się mnie jeden Albańczyk. Jak będzie wiedział, że nie jestem sama, to da mi może w końcu spokój. Wiesz, on nawet chciał za ten pokój płacić, w zamian za opiekowanie się mną. Phi – Dorota prychnęła ironicznie. – Wygląda to w rzeczywistości tak, że człowiek jest później uzależniony od takiego gościa. Moją koleżankę to spotkało. Zakochała się w takim, no i się zaczęło. Nie wolno było jej pracować, spotykać się z przyjaciółmi, stawała się z dnia na dzień niewolnicą. Była zamknięta w czterech ścianach, w rezultacie wylądowała z nim w Albanii. Nie mam pojęcia, co się z nią dzieje. To muzułmanie, inna kultura i mentalność. Uważaj na nich. Jak zobaczą młodą, ładną dziewczynę, to nie można się opędzić. Pełno tu Turków, Irakijczyków, Afgańczyków, Serbów, Rosjan, jednym słowem cały świat. Wyczuwają na odległość niepewną dziewczynę bez pracy. Chcą to wykorzystać, więc oferują pracę, pieniądze, złoto, prawią piękne słówka, komplementy... Nie daj się nabrać. Będziemy szukać pracy w niemieckich restauracjach albo przy sprzątaniu. Poznałam tu kilka osób, obiecały pomóc. Słyszałam o Włochu, który zatrudnia dziewczyny z Polski przy sortowaniu ciuchów z kontenerów, albo też o jednym Afgańczyku, który prowadzi zakład krawiecki. Oczywiście to wszędzie praca na czarno. Nie martw się, coś znajdziemy, a teraz prześpijmy się trochę. Muszę wieczorem do pracy. Miałam pójść dopiero za tydzień, ale skoro tu już jestem, to muszę zarabiać.

Hanka zasnęła głębokim snem. Przespała cały dzień. Dały się we znaki ostatnie nieprzespane noce. Nawet nie słyszała, kiedy Dorota poszła do pracy. W nocy obudziły ją dziwne hałasy dobiegające z zewnątrz i niebieskie światła odbijające się w oknie. Wstała, otulając się kocem. Z ciekawością spojrzała przez okno. Ulica była dobrze oświetlona i zauważyła pod kamienicą kilka zielonych, policyjnych radiowozów. Serce podeszło jej do gardła. Dorota! Przecież musiało coś się tam na dole wydarzyć! Zauważyła, że wyprowadzono w kajdankach kilku mężczyzn i zapakowano do samochodu. Uzbrojeni policjanci wyprowadzili na końcu… Dorotę i udali się z nią do radiowozu. Hanka nie wierzyła. To chyba zły sen! Niemożliwe… dopiero co przyjechały. Wytężyła wzrok, tak, to z pewnością Dorota. Widziała z góry wyraźnie jej bujne jasne włosy i sylwetkę. Poznała też po dżinsowej kurtce. To ona! Pewnie była jakaś kontrola i przez przypadek okazało się, że nie ma pozwolenia na pracę. Wspominała w podróży, że w tych knajpach kręcą się różne typy, robią ciemne interesy, handlują narkotykami. Stała się przypadkową ofiarą i pewnie zostanie deportowana do Polski.

Na próżno nadsłuchiwała jej kroków albo kogoś innego. Miała nadzieję, że koleżanka wróci. Przecież nic złego nie zrobiła. Ale jeżeli złapano ją za barem podczas pracy? Godziny mijały. Nikt nie przyszedł, a na zejście do tej knajpy brakowało jej odwagi. Nie wiedziała, do kogo się zwrócić i kto wynajmował te pokoje na poddaszu. Słyszała tylko obok jakieś odgłosy, kiedy wyjrzała, zauważyła młodych chłopaków o azjatyckich rysach. Powiedzieli coś do niej, nic nie zrozumiała. Uświadomiła sobie, że została sama i może liczyć tylko na siebie.

*

– Aleś ma wyrasiuł!6 – Dziadek Antoni, aż podskoczył na zydelku, a ziemniak, który właśnie zaczął obierać, wymsknął się z rąk i z pluskiem wpadł do wody. Chłopak wpadł do domu jak burza i szukał czegoś nerwowo po kieszeniach wszystkich spodni i kurtek.

– Coś taki nerwowy? – zapytał zaniepokojony dziadek.

– Rzuciła mnie, wesele odwołane – mruknął Michał.

– Chyba ześ rozum postradał. – Dziadek odstawił ziemniaki i podszedł do wnuka.

Zrezygnowany chłopak usiadł przy stole. W jednej z kieszeni, które przeszukiwał, znalazł pomięty banknot.

– Jadę do kolegów. Nie usiedzę teraz w domu. Hanka wyjechała. Byłem u niej. Jej młodszy brat powiedział, że Hania do Niemiec pojechała i przywiezie mu czekoladę – dodał posępnie. – Dobrze, gdyby się nie wygadał, pewnie nawet bym nie wiedział. A wie dziadek, co zrobiła z pierścionkiem zaręczynowym? Wyrzuciła! Jak jakiś śmieć nic nie warty. Ściągnęła z palca i rzuciła, ot tak! Gestem ręki pokazał, co stało się z pierścionkiem.

– To ja wszystkie oszczędności swojego życia na niego przeznaczyłem. Zamiast na imprezy, ciuchy, papierosy, odkładałem pieniądze z żołdu dla niej. Żeby nie wstydziła się przed rodziną i przyjaciółkami, że jej chłopaka nawet na pierścionek nie stać. To pięknie mi podziękowała.

– Ale tak po prawdzie to cemu łona wsio odwołała? – zapytał przytomnie dziadek.

– Jak to czemu? Nawet nie wiem. Zdradę mi jakąś zarzuciła, że mnie niby w samochodzie z jakąś dziewczyną widziała.

– A to nie byłeś ty?

– No skąd! – zaperzył się Michał. – Krzyczała, że po tej koszuli mnie poznała. – Tu wskazał na leżącą na krześle koszulę. – Byłem nieźle wstawiony, może jednak coś tam i zbroiłem, ale nie wydaje mi się…

– A niał kto jesce tako kosula na tej potańcowce?

– Niee, inne kolory to widziałem, ale takiej to raczej nie…

– Toś moze komuś pozycuł?

– Zaraz! – Michał klepnął się w czoło. – No pewnie, Karol sobie pożyczył, jak mi było gorąco i rzuciłem na krzesło.

– Jek ten Karol co mom na myśli, to wsio jasne – dziadek pokręcił głową i machnął ręką.

– Tak, dokładnie ten sam. – Michał już wszystko zrozumiał. Lubił go jako kolegę i nie obchodziło go, że dziewczynie żadnej nie przepuścił. Chwalił się, że jego bajerowi żadna się nie oprze. No to mu teraz podziękuje. Mógł sobie robić, co chciał, ale nie w jego koszuli! A Hania? O nie, nie będzie się jej tłumaczyć. Fakt, Karol był jego dalekim krewnym, jednak łudząco podobny, ta sama sylwetka, wzrost, kolor włosów. Tylko że on nie był takim casanovą i Hania powinna była z nim porozmawiać otwarcie, można było to wyjaśnić. Michał był wściekły na nich oboje. Jedno zawiniło, drugie winę zepchnęło na niego.

– Zidać nie była ci psisana7 – starszy człowiek westchnął i poklepał go po ramieniu.

– Może i tak – przytaknął Michał.

– Łoj tam. Młoda krew sia burzy, ale pomału sia ustatkuje. Nie ty psiersy i nie łostatni. Mnie tez jekoś matyjaśnie8 sia zrobziło.

Wstał i wyjął z kredensu butelkę wódki.

– Co mas po wsi latać, to ja towarzystwa ci dotrzymom. Nalał po kieliszku i w milczeniu wypili. – Zies, ta moja tez nie chciała ze mno sia zenieć. Jekem do niej w rajby9 pojechał, to nawet na mnie nie spojrzała. A takem sia wystrojuł i nawet sukmanek łod stryja zem pozycuł, coby sykowniej wyglondać. Nie chciała mnie moja Brońcia, łoj nie chciała.

Michał uśmiechnął się pomimo wewnętrznego smutku i nie mógł uwierzyć, w to, co właśnie usłyszał.

– Niemożliwe! Toż babcia do końca swoich dni świata za dziadkiem nie widziała,

– Ba. Toć chyba. Ale com sia nastarał. Łona sia wstydziła, bo jek sia doziedziała, ze ja w Ruchajach mnieszkam i na gospodarke ma do mnie iść to nie chciała. Poziedziała, ze nie chce nieć chłopa z Ruchajow. Łona nie ziedziała10, ze ta zieś11 ponoć w 1789 to Buchaje sia nazywała, jesce lepsiej.

Michał zaśmiał się serdecznie, słuchając tej historii, pijąc już trzeci z kolei kieliszek.

– Oj, dziadku, toż to niemożliwe. Ze względu na nazwę wsi, babcia odrzuciła twoją ofertę matrymonialną?

– Znalasem na nio sposob. Przedałem gospodarka i kupsiułem tutaj12 – uśmiechnął się zawadiacko i pokazał niekompletne uzębienie.

Śmiali się już teraz obaj, wznosząc toast za babcię Bronię.

– Oby jej zienia letka była – powiedział dziadek. – Później znienili nazwa z Ruchajów na Rutkowo, ale my nie chcielim sia juz przeprowadzać z powrotem. Takiej kobziety i tobzie Nichałku zyca. Bo nie chodzi ło to, aby niłość13 idealna była, ale zeby prawdziwa, taka na dobre i złe. Tak ni tera tęskno za mojo Brońcio, niby tyle lat razem, ale tak szybko nineło, tera tylko jekoś tak casani ściśnie gdzieś tu… w dołku.

Dziadek zacisnął szczęki i spojrzał na ślubny portret, który wisiał nad wersalką. Piękni młodzi ludzie. On przystojny mężczyzna pod wąsem, ona delikatna blondynka w białej koronkowej sukni, z wiązanką kwiatów w dłoni. Wstał, otrzepał ręce i poszedł w milczeniu dokończyć obierać ziemniaki.

Michałowi żal się zrobiło człowieka, który całe życie zastępował mu ojca. Czasami wstydził się tej jego gwary kurpiowskiej, zwłaszcza w urzędach, bo na wsi wszyscy tak ze sobą rozmawiali. Wstydził się przed kolegami, kiedy babcia z dziadkiem przyjeżdżali do jednostki wojskowej, aby go odwiedzić. Wyglądali jak ludzie ze wsi i nie ukrywali tego ani w zachowaniu, ani w ubiorze. Byli prości, serdeczni i życzliwi. Dopiero teraz zaczął doceniać ich opiekę. Było mu wstyd. Gdyby nie oni… Kto wie, jakby potoczyło się jego życie. Wychowali go na porządnego człowieka. W domu jego ojczyma nie było dla niego miejsca. Był traktowany jak popychadło. Dziwił się do tej pory matce, że na to pozwalała. Nigdy nie zapomni, jak trafił wycieńczony do szpitala, mając niespełna 12 lat. Pomagał wtedy przy budowie budynku gospodarczego. Taczki z betonem były zbyt ciężkie dla tak młodego chłopaka. Organizm odmówił posłuszeństwa. Matka również wtedy nie zareagowała, kiedy ojczym krzyczał, że wychowa go na mężczyznę, a nie na jakiegoś mazgaja. Wycieńczony, stracił przytomność. Po wyjściu ze szpitala jakiś czas był spokój, jednak nie wytrzymał pewnego wieczoru, kiedy został oskarżony o kradzież papierosów. Nie mógł się przyznać do czegoś, czego nie zrobił. Ojczym zamknął się z nim w garażu i bił skórzanym pasem, gdzie popadło. Sprzączką rozciął mu wargę i ponadrywał uszy. Kiedy się zmęczył, zauważył swoje papierosy pod samochodem. Widocznie wypadły mu przy wysiadaniu. Kiedy tylko zwolnił uścisk, Michał nie czekał. Biegł w nocy pięć kilometrów do domu dziadka i babci. Liczył na ich pomoc. Była zima, trudno było przedostać się przez zasypaną śniegiem drogę. Nazajutrz matka z ojczymem przyjechali po niego, udawali, że nic się nie stało i ma wracać z nimi do domu. Na ich widok doznał szoku, cały się trząsł i… zsikał się. Dziadek, jeszcze dość krzepki, wyrzucił oboje za drzwi z groźbą, że tylko ze względu na córkę nie zgłosi tego na milicję. Zabronił zbliżania się do niego i zdecydowali oboje z babcią, że jeszcze wystarczy im sił na wychowanie panieńskiego dziecka swojej córki. Wywiązali się znakomicie. Michał wyrósł na atrakcyjnego i pracowitego człowieka. Z matką utrzymywał relacje poprawne, ale bez wylewności, z ojczymem ograniczał się do zdawkowego przywitania. Swojego przyrodniego, hałaśliwego rodzeństwa nie znosił. Teraz tylko musiał uporać się z odrzuceniem przez Hanię. Cóż za paradoks, znowu oskarżono go o coś, czego nie zrobił. Rok wcześniej stracił ukochaną babcię. Nikt jak ta kobieta, nie nasmażył naleśników, nie pocerował ubrań, nie wyczyścił go, kiedy wracał umorusany z boiska. I nikt jak ona, nie przytulił…

– Dziadku, daj mi nóż. Razem obierzemy te kartofle.

*

Hanka zastanawiała się, co ma zrobić. Wypadki ostatniej nocy przesądziły o wszystkim. Przeliczyła swoje pieniądze, które otrzymała od ojca, a które wymieniła na granicy na niemieckie marki. Nie było tego wiele, ale miała nadzieję, że wystarczy jej przynajmniej na dwa tygodnie. Nie wiedziała, niestety, do kiedy zapłacone jest mieszkanie. Mogła w każdej chwili spodziewać się właściciela, co nie napawało optymizmem na dalszy pobyt. Spojrzała na rzeczy Doroty. Będzie musiała jakoś jej zawieźć, tylko jak się z nią skontaktować? Delikatnie zajrzała do torby. Jest! Duży notes z numerami telefonów, niemieckimi słówkami i zdaniami. Bardzo dobrze. Nawet słownik i rozmówki polsko-niemieckie. Teraz tylko znaleźć numer do jej rodziny. Zdecydowała się zejść na dół i spróbować zadzwonić z budki telefonicznej pod jeden z numerów, przy którym było napisane „ciotka Zosia”. Najgorsze, że nie znalazła klucza, aby zamknąć mieszkanie. Dziwne, czyżby Dorocie nie pozwolono wejść na górę zabrać swoich rzeczy? Tego nie wiedziała. A może nie chciała pokazywać, gdzie mieszka albo miała schowaną w mieszkaniu jakąś gotówkę? W przypadku deportacji pieniądze pewnie są konfiskowane albo trzeba zapłacić grzywnę za pracę bez pozwolenia. Hanka, chociaż niechętnie, jeszcze raz zajrzała do rzeczy Doroty. W jednej z kieszeni znalazła zwinięte banknoty. Przeliczyła. Nie była to zawrotna suma, ale dla niej ogromna: 500 niemieckich marek. No nic, na razie jest legalnie, a pieczątka w paszporcie uprawnia ją do trzymiesięcznego pobytu. Zabrała wszystkie wartościowe przedmioty, pieniądze i dokumenty, a następnie wyszła z mieszkania w poszukiwaniu rozwiązania dla jej kłopotliwej sytuacji.

Rozejrzała się na obcej i hałaśliwej ulicy. Musi poszukać jakiejś budki telefonicznej. Odeszła kawałek, miasto przytłaczało ją swoim gwarem i różnorodnością kultur. Większość osób nie przypominała nawet Europejczyków. Wystawy sklepowe przyciągały wzrok, ale reprezentowały często turecką, indyjską lub chińską kulturę i modę. Odwróciła się i zapisała ulicę, z której wyszła. Bała się zabłądzić w tym miejskim labiryncie. We Frankfurcie tętniła już wiosna, musiała przyznać, że panuje tutaj o wiele łagodniejszy klimat. Naraz wyrósł przed nią ogromny budynek, który zachwycił ją swoim rozmiarem i architekturą. Nad zwieńczonym szerokim łukiem, nad głównym wejściem, znajdował się ozdobny zegar z alegoriami dnia i nocy. Nad nim, na przeszklonej ścianie widniał ogromny napis Hauptbahnhof, a jeszcze wyżej symbol DB. Wejście podzielone zostało na trzy portale. Centralną część fasady zdobiły wieżyczki, a na samej górze łuku znajdowała się ozdobna figura, przedstawiająca postać z mitologii greckiej, Atlasa niosącego kulę ziemską. Towarzyszyły jej dwie alegorie: para i elektryczność.

Ucieszyła się, przecież to dworzec główny. Znajdzie tu zapewne budki telefoniczne i ewentualną możliwość powrotu do domu. Na pewno wyjeżdżają stąd pociągi do Warszawy. Dodało jej to ogromnej otuchy i już pewniej zaczęła poruszać się wśród obcego tłumu. Od razu zobaczyła też budkę. Zadzwoniła pod kilka numerów z notesu, ciotka Zosia nie odbierała. W końcu udało się jej dodzwonić do sklepu, w którym pracowała matka Doroty. Na szczęście kobieta była w pracy i Hanka opowiedziała co się stało. Obiecała zadzwonić następnego dnia, mając nadzieję, że porozmawia z koleżanką już osobiście, bo na pewno do tej pory dziewczyna dojedzie do domu, jeżeli rzeczywiście pojechała do Polski. Zobaczyła napis „Post”. Domyśliła się, że chodzi o pocztę, a nie post przed Wielkanocą. Dobrze wiedzieć. Niepewnie podeszła do ruchomych schodów. Nie będzie zabawnie, kiedy z nich spadnie. Obserwowała innych podróżnych, ale nikt nie spadał, każdy wjeżdżał, zjeżdżał i poruszał się w tym ogromnym mrowiu ludzi bardzo pewnie. Spodobała jej się jazda schodami. Zobaczyła napis „S-Bahn” i mnóstwo miejscowości, których nie potrafiła nawet przeczytać: Preungesheim, Mühlberg, Stresemannallee, Flughafen, Niederursel, Eschborn. Zjechała w dół, nie wierząc własnym oczom. To metro było niesłychanie głęboko pod miastem. Nadsłuchiwała w poszukiwaniu polskiej mowy, ale nic znajomego nie wpadło jej do uszu. Dziwne, obce języki. Zastanawiała się, czy aby na pewno jest w Niemczech. Oglądała z podziwem podziemne witryny sklepowe, życie toczyło się tak jak na powierzchni: sklepy, bary, kafejki. Na nic nie mogła sobie jednak pozwolić. Jej portfel był prawie pusty. Posiadała tylko pieniądze odłożone na powrót i pieniądze Doroty. Wychodząc bocznym wyjściem, zauważyła grupę narkomanów. Była przerażona. W biały dzień ze strzykawkami? Przyśpieszyła kroku, na szczęście nie zwrócili na nią uwagi. Przypomniało się jej, jak ojciec opowiadał kiedyś o Niemczech. Jakie to eldorado, gdzie mieszkają czyści i bogaci Niemcy. Zazdrościła koleżankom, które miały rodziny w RFN i otrzymywały paczki ze słodyczami i ubraniami. Wszystko dobrej jakości. Co z tego, że używane. Pachniało czystością i było niezwykle modne. Nigdy nie zapomni smaku prawdziwego kakao albo szynki w puszce.

Kiedy wracała do domu, pomieszały się jej ulice. Zapytała przypadkowego przechodnia o adres i pokazała kartkę z zapisaną nazwą ulicy. Człowiek ze zdziwieniem na nią spojrzał i zaczął się śmiać. Pokazał jej obok takie same nazwy. Na początku nie zrozumiała o co chodzi. Jak to? Mają więcej takich samych ulic? Przecież to bez sensu. W końcu gestykulacją wytłumaczył jej, że: „Einbahnstraße” to jest ulica, owszem, tylko nie nazwa a określenie: jednokierunkowa.

Nie wierzyła w swoją głupotę. Podziękowała i odeszła zarumieniona po uszy ze wstydu. Postanowiła zdać się na intuicję. Po dwóch godzinach odnalazła właściwą ulicę i kamienicę. Zdała sobie sprawę, że do dworca ma tylko 10 minut pieszo, a ona krążyła ponad godzinę jak wariatka. Jedynym plusem było poznanie okolicy. Okazało się, że do najbliższej budki telefonicznej miała tylko kilka metrów, jednak otoczenie nie zachęcało. Zauważyła grupki narkomanów, nie zaczepiali, ale przechodziła obok nich z obawą. Przy ulicy mieściło się wiele nocnych klubów, czego domyśliła się po napisach i kręcących się w pobliżu wyzywająco ubranych dziewcząt. Nie wyobrażała sobie, spacerować tutaj nocą.

– Moselstraße przecina się tutaj z Keiserstraße – szeptała do siebie, aby następnym razem bez problemu znaleźć swój adres. Z przerażeniem stwierdziła, że drzwi wejściowych bez klucza nie da się otworzyć. Najgorsze, że właśnie nikt nie wchodził, ani nikt nie wychodził. Nagle zauważyła grupę młodych mężczyzn, którzy nie sprawiali dobrego wrażenia, na dodatek jeden z nich odsunął się od reszty i przyglądając się jej z ciekawością, bawił się rozkładanym nożem, rozkoszując się obrazem strachu na jej twarzy. Bała się. Nie oglądając się za siebie weszła pewnym krokiem do albańskiej knajpy. Zapytała o szefa, mając nadzieję, że się czegoś dowie. Na szczęście go zastała. Zareagował ostro, od razu powiedział: keine Arbeit! Starała się zbudować ze słów, które znała, coś sensownego. W końcu zrozumiał, że jest tylko koleżanką Doroty i chce wiedzieć, co się stało i kto wynajmuje mieszkanie na górze. Potwierdził to, czego sama się domyśliła. Dorota została deportowana. Niestety, nie wiedział, kto wynajmuje mieszkania na poddaszu. Domyślał się tylko, że jakiś Polak, co Hankę niezmiernie ucieszyło. Wskazała na górę, powtarzając w kółko kaputt. Pozwolił jej tylnym wejściem dostać się na klatkę schodową. Po kilku minutach znalazła się na górze, gdzie zrobiła sobie herbatę i zjadła stare kanapki od mamy. Tak minął pierwszy dzień pobytu za granicą.

Nad ranem obudziło ją pukanie do drzwi. Zerwała się przestraszona. W drzwiach stał ogromny mężczyzna i nie czekając na zaproszenie wtargnął do środka. Usiadła, nie wiedząc, co się dzieje.

– Dzień dobry – odezwał się po polsku ze śląskim akcentem.

– Uff – odetchnęła z ulgą. – Pan jest pewnie właścicielem?

– Zgadza się. Chcesz tu mieszkać, to z góry trzeba płacić.

– Ale… chyba Dorota zapłaciła? – zapytała z nadzieją.

– Do końca tygodnia jest zapłacone, jak ni mosz roboty, to ja nie pomogę. Za tydzień kto inny się wprowadzi. – Gburowaty jegomość wstał i wyszedł bez pożegnania.

– Proszę pana, proszę pana! Ma pan może jakiś klucz zapasowy? Dorota chyba swój zabrała, proszę… Nie mogę nawet wyjść…

– Ni mom – odburknął nieprzyjemnie. Odwrócił się jednak i mruknął, że zostawi wieczorem w knajpie na dole.

To już teraz wszystko wiedziała. W garnku zagrzała sobie wody i rozpoczęła poranną toaletę. Było bardzo zimno, dlatego po nagrzaniu wody nie wyłączyła palników, mając nadzieję na ogrzanie tego pomieszczenia. Wypiła resztę zwietrzałej kawy, znalazła jakieś zupy w proszku i ciastka w pudełku. Niestety, myszy je ponadgryzały. W torbie Doroty zauważyła przetwory, słoiki i kilka konserw. Dobre wychowanie nie pozwalało jej na grzebanie w cudzej torbie, a już nawet nie wyobrażała sobie używać cudzych rzeczy bez pozwolenia. Do rozmowy telefonicznej z Dorotą miała jeszcze trochę czasu. Postanowiła zejść na dół i rozejrzeć się za czymś do jedzenia. Ten nagły wyjazd uniemożliwił jej zabranie wielu rzeczy, zwłaszcza żywności. Trudno, znowu drzwi nie zostaną zamknięte na klucz. Zobaczy na dworcu, ile kosztuje bilet do Warszawy i kupi sobie jakąś bułkę.

Tym razem nie błądziła już, a nawet udało się jej dowiedzieć, ile kosztuje bilet. Przeliczyła swoje pieniądze, z przykrością stwierdziła, że posiada o wiele za mało. Miała wprawdzie dostęp do pieniędzy Doroty, ale wiedziała jedno, nie dotknie ich w żadnym przypadku, broń Boże. Tak została wychowana.

Była załamana i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Gdzie ma szukać pracy, jak? Bez znajomości języka? Gdyby udało jej się chociaż jeden dzień przepracować, mogłaby przynajmniej wrócić z upominkami dla rodzeństwa. Targały nią wątpliwości. Wracać do domu z pustymi rękami po dwóch dniach? Trochę wstyd. Dalej być na utrzymaniu rodziców? Przecież im też nie jest lekko. Nie! Nie podda się, gdy już tu przyjechała.

Weszła do pierwszego lepszego Kebap Haus i gestykulując zapytała o pracę. O dziwo, Turek z uwagą jej wysłuchał. Okazało się, że ma przyjaciółkę Polkę, dzięki temu nawet dobrze zrozumiał jej pytanie. Zapytał, ile ma lat, co umie, jak się nazywa. Zadzwonił gdzieś i rozmawiał w swoim języku. Po chwili podał jej kartkę z zapisanym dniem, adresem i godziną. Zrozumiała, że jakiś jego znajomy potrzebuje kobiet do sprzątania biur. Żałowała, że w szkole miała tylko rosyjski. Oj, żeby tak wcześniej zrobiła chociaż jakiś kurs angielskiego albo niemieckiego. Niestety, w jej miasteczku brakowało wykwalifikowanych nauczycieli i nie tylko ona nie miała możliwości nauki innego języka niż rosyjski. Szczęśliwa, że ma jakiś punkt zaczepienia, kupiła sobie pysznego kebaba. Ech, co tam, może jeszcze będzie dobrze. W końcu musi też zjeść coś normalnego.