Ławoczkiny nad Pacyfikiem - Wacław Malten - ebook

Ławoczkiny nad Pacyfikiem ebook

Wacław Malten

4,5

Opis

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Cykl Druga Wojna Światowa

Zeszyt 6/79

Bohaterowie | Operacje | Kulisy

  • dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii
  • przełomowe, nieznane momenty walk
  • czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadów

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 122

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

WACŁAW MALTEN

 

Ławoczkiny nad Pacyfikiem

WYDAWNICTWO

MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

 

Okładkę projektował

ZYGMUNT ZARADKIEWICZ

Redaktor

ELŻBIETA SKRZYŃSKA

Redaktor techniczny

ZOFIA SZYMAŃSKA

©Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1979

Zamysły i spekulacje

W Europie zamilkły już działa. Hitlerowska Trzecia Rzesza, rzucona na kolana, podpisała, akt bezwarunkowej kapitulacji, a nad gruzami Berlina załopotały triumfalnie czerwone i biało-czerwone flagi, sławiąc potęgę Armii Radzieckiej i walczącego u jej boku ludowego Wojska Polskiego.

Po blisko sześcioletnim koszmarze wojennym w Europie zapanował upragniony pokój, a wyniszczone przez hitlerowskiego okupanta narody przystąpiły do odbudowy swoich krajów. Jednakże zakończenie działań wojennych na terytorium Europy nie oznaczało jeszcze zakończenia drugiej wojny światowej. Nadal bowiem toczyły się zacięte walki na azjatyckim Teatrze Działań Wojennych, gdzie trzeci uczestnik niesławnej osi Rzym—Berlin—Tokio, cesarstwo Japonii, stawiał zacięty opór nacierającym wojskom amerykańskim i angielskim.

Zarówno Stany Zjednoczone, jak i Wielka Brytania zdawały sobie jasno sprawę z tego, że ostateczne pokonanie Japonii i zmuszenie jej do kapitulacji nie będzie zadaniem łatwym. Niewątpliwe osiągnięcia w walkach z Japończykami na bezmiarach Oceanu Spokojnego i szereg sukcesów odniesionych w Południowo-Wschodniej Azji, a także niedawne zdobycie wyspy Iwojima, niezwykle ważnej z punktu widzenia strategicznego, okupione zostały nieproporcjonalnie dużymi stratami. Teraz zaś alianci stanęli przed perspektywą dokonania inwazji na macierzyste wyspy Japonii, gdzie mieli zetknąć się już nie ze stosunkowo niewielkimi garnizonami, jak to było na Pacyfiku, lecz ze zorganizowaną obroną wyborowych, silnych i fanatycznie oddanych cesarzowi oddziałów, walczących do tego na własnej ziemi.

Ówczesny minister obrony Stanów Zjednoczonych, Stimson, został poinformowany przez amerykański Sztab Generalny, że inwazję na wyspy japońskie można będzie rozpocząć dopiero wiosną 1946 roku, a ewentualna kapitulacja Japonii nie nastąpi wcześniej niż w połowie roku 1947. Plany Sztabu Generalnego zakładały, że w operacjach tych będzie musiało wziąć udział co najmniej pięć milionów żołnierzy amerykańskich, i z góry przewidywały, iż straty własne wyniosą około miliona żołnierzy, a więc sięgną niepokojącego wskaźnika dwudziestu procent. Równie poważny wskaźnik strat należało uwzględnić także dla innych oddziałów alianckich, które miały wziąć udział w inwazji na japońską metropolię.

Tak wysoka Ocena japońskiego potencjału militarnego wcale nie była przesadzona. Według danych wywiadu alianckiego siły zbrojne Japonii wiosną 1945 roku liczyły około siedmiu milionów żołnierzy, nie licząc rezerw, które mogły być zmobilizowane w stosunkowo krótkim czasie. Lotnictwo wojsk lądowych i marynarki wojennej dysponowało ponad ośmioma tysiącami samolotów bojowych, które — zgodnie z przewidywaniami amerykańskich sztabowców — mogły zniszczyć z powietrza około dziesięciu amerykańskich i angielskich dywizji lądowych.

Alianccy sztabowcy nie mieli też pewności, czy nawet po całkowitym opanowaniu wysp japońskich i rozbiciu znajdujących się tam wojsk inne armie japońskie, rozlokowane w podbitych krajach kontynentu azjatyckiego, zechcą również złożyć broń. Odnosiło się to zwłaszcza do doborowej, liczącej blisko półtora miliona żołnierzy Armii Kwantuńskiej, okupującej terytoria Mandżurii i Korei. Armia ta otoczyła się całym łańcuchem potężnych rejonów umocnionych, wplecionych między naturalne przeszkody terenowe i naszpikowanych żelazobetonowymi schronami bojowymi, które tworzyły nawzajem uzupełniający się system ogniowy Czyż przełamanie tak potężnych umocnień me będzie kosztowało nowych setek tysięcy zabitych?

Trudności, przed którymi stanęli alianccy sztabowcy, piętrzyły się na każdym kroku.

Widział je również minister obrony USA Stimson. który oceniając ówczesną sytuację militarną na Dalekim Wschodzie wiosną 1945 roku stwierdził:

Dla zapewnienia pomyślnego przebiegu inwazji na Japonię pożądane jest podjęcie działań przeciw niej przez wojska radzieckie, gdyż ani blokadą, ani nalotami bombowymi nie można będzie doprowadzić Japończyków do kapitulacji.

Było więc oczywiste, że tylko przystąpienie Związku Radzieckiego do wojny z Japonią mogło spowodować wcześniejsze jej zakończenie i uniknięcie olbrzymich strat wśród wojsk alianckich.

I Związek Radziecki, świadom powagi sytuacji, wierny swoim humanitarnym ideałom, wobec permanentnego naruszania przez Japonię paktu o nieagresji i bezustannych prowokacji, przychylił się do usilnych próśb sojuszników i zdecydował się na przystąpienie do wojny z japońskimi militarystami. Formalnie akt ten nastąpił w dniu 11 lutego 1945 roku podczas konferencji jałtańskiej, kiedy to zawarto ,,Krymskie porozumienie trzech wielkich mocarstw dotyczące zagadnień Dalekiego Wschodu”.

W swojej części wstępnej porozumienie to stwierdzało:

Szefowie rządów trzech wielkich mocarstw — Związku Radzieckiego, Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej oraz Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Północnej Irlandii — ustalili, iż w ciągu dwóch—trzech miesięcy po kapitulacji Niemiec i zakończeniu wojny w Europie Związek Radziecki przystąpi do wojny z Japonią po stronie państw sprzymierzonych...

W dalszej swej części zawarte w Jałcie porozumienie zapowiadało zwrócenie zagrabionych przez Japonię Wysp Kurylskich i Sachalinu południowego Związkowi Radzieckiemu, wyzwolenie spod japońskiego panowania Korei oraz utrzymanie status quo w Mongolskiej Republice Ludowej.

Na specjalnej naradzie ekspertów wojskowych, którzy towarzyszyli w Jałcie szefom rządów wielkich mocarstw, przedstawiciel Związku Radzieckiego generał armii A. Antonow dokładnie poinformował swych partnerów o problemach związanych z wypełnieniem radzieckich zobowiązań wynikających z podpisanego porozumienia W wystąpieniu swym generał Antonow szczególną uwagę zwrócił na olbrzymi" wysiłek i wielkie trudności wynikające z konieczności przerzucenia ponad miliona żołnierzy wraz z niezbędnym sprzętem bojowym, amunicją i żywnością z frontu radziecko-niemieckiego na Daleki. Wschód, a więc na odległość około dziesięciu tysięcy kilometrów

Na pytanie generała Marshalla, ile to zajmie czasu od momentu zakończenia działań wojennych w Europie, generał Antonow odparł: „Potrzeba nam będzie co najmniej trzech miesięcy”.

Na konferencji jałtańskiej zatem przystąpienie ZSRR do wojny z Japonią zostało ostatecznie zadecydowane. Anglo-amerykańscy przywódcy odetchnęli z ulgą. Liczyli bowiem po cichu również i na to. że udział Armii Radzieckiej w operacjach wojennych na Dalekim Wschodzie nie tylko zaoszczędzi milionowych strat wojskom alianckim, lecz odciągnie uwagę Związku Radzieckiego od spraw europejskich oraz poważnie osłabi go militarnie i ekonomicznie, a być może nawet doprowadzi do zupełnego wykrwawienia się jego wojsk na potężnych japońskich umocnieniach obronnych w Mandżurii, północnej Korei, na południowym Sachalinie i Wyspach Kurylskich.

Nie zdawali sobie jednak w pełni sprawy z potęgi Armii Radzieckiej oraz nie doceniali hartu ducha, stopnia wyszkolenia i woli walki radzieckich żołnierzy, i dlatego też przypuszczali, że nawet po przystąpieniu Związku Radzieckiego do wojny z Japonią potrwa ona jeszcze co najmniej przez rok.

Ten z gruntu mylny pogląd panował również wśród sztabowców japońskich. Wbrew oczywistym faktom liczyli oni nawet po cichu na ewentualny wybuch konfliktu zbrojnego pomiędzy Związkiem Radzieckim a Stanami Zjednoczonymi, a wtedy mogliby nareszcie zrealizować wymarzony „marsz na północ” 1.

A tymczasem Związek Radziecki, realizując swe sojusznicze zobowiązania, dokonywał nie znanych dotąd w historii przerzutów potężnych mas wojsk i sprzętu bojowego z europejskiego Teatru Działań Wojennych na Daleki Wschód. Rozpoczęto je natychmiast po rozbiciu przez 3 Front Białoruski zgrupowań wojsk hitlerowskich okrążonych w Prusach Wschodnich. Jednocześnie dotychczasowy dowódca tego Frontu marszałek A. Wasilewski został mianowany naczelnym dowódcą wojsk radzieckich na Dalekim Wschodzie.

Zgodnie z radzieckim zamysłem strategiczno-operacyjnym wzdłuż granic Mandżurii, Korei i na Sachalinie utworzono trzy Fronty: Front Zabajkalski oraz 1 i 2 Fronty Dalekowschodnie.

Działania bojowe tych Frontów miały wspierać z powietrza dywizje i korpusy 9, 10 i 12 armii lotniczych.

Wyzwolenie południowego Sachalinu, Wysp Kurylskich oraz Korei zostało potraktowane osobno, jako połączona operacją lądowo-morsko-lotnicza, przy czym główną odpowiedzialność za przeprowadzenie i koordynowanie tej operacji ponosiła Flota Oceanu Spokojnego w odniesieniu do operacji koreańskiej oraz 2 Front Dalekowschodni w odniesieniu do operacji sachalińskiej i kurylskiej.

Po raz pierwszy w tej wojnie radzieccy sztabowcy zastosowali taktykę wojny trójwymiarowej, to jest toczonej na morzu, w powietrzu i na lądzie jednocześnie dla osiągnięcia tego samego zamysłu operacyjnego. I tak dla przykładu wszystkie kolejne operacje 25 armii ogólnowojskowej w Korei, nacierającej wzdłuż wybrzeża Morza Japońskiego, były ściśle zsynchronizowane z wysadzeniem przez Flotę desantów morskich i uderzeniami lotnictwa. Zarówno lotnictwo morskie, jak i okręty Floty wspierały ogniem radziecką piechotę walczącą na lądzie, zaś obecność w oddziałach lądowych oficerów naprowadzania lotnictwa i oficerów korygowania ognia okrętów wojennych znacznie zwielokrotniała efektywność działań radzieckich wojsk.

O skuteczności działania okrętów wojennych i lotnictwa morskiego w tej trójwymiarowej wojnie niech świadczy fakt, że na 92 tytuły Bohatera Związku Radzieckiego, jakie zostały przyznane za wojnę z Japonią, aż 51 otrzymali marynarze Floty Oceanu Spokojnego i Amurskiej Flotylli Rzecznej, a z 16 „Bohaterów” przyznanych lotnikom wojskowym aż 15 otrzymali piloci lotnictwa morskiego.

Im właśnie, morskim lotnikom, bohaterom w granatowych marynarskich mundurach, niniejszy tomik poświęcam.

Atak o świcie

Samoloty mknęły tuż nad falami. Zdawało się, że któryś z większych grzywaczy lada chwila dosięgnie ich skrzydeł lub porwie podczepione pod kadłubami obłe kształty torped.

Dwadzieścia siedem wysmukłych samolotów Tu-2T pomalowanych na ochronne kolory chwilami niknęło w oparach unoszącego się nad powierzchnią wody całunu porannej mgiełki.

Rozganiane śmigłami potężnych, blisko dwutysięcznokonnych silników warkocze mgły omiatały przeszklone kabiny samolotów torpedowych, utrudniając dodatkowo i tak już nie najlepszą widoczność. Piloci wypatrywali oczy aż do bólu, gdyż każdy błąd na tak małej wysokości, przy prędkości rzędu czterystu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, mógł zakończyć się tragicznie i nikt nie potrafiłby nigdy odszukać w bezmiarach morskiej otchłani miejsca ostatniego spoczynku samolotu i jego czteroosobowej załogi.

— Towarzyszu pułkowniku! Za trzy minuty skręt w prawo na kurs trzysta dziesięć stopni — zabrzmiał w słuchawkach SPU 2 głos nawigatora w regulaminowym meldunku.

— Zrozumiałem, Tola. Za trzy minuty w prawo na trzysta dziesięć. A dobrze zliczyłeś pozycję?

— Nie bój się, Michale Iwanowiczu! Wyjdziemy wprost na cypel półwyspu Komatsu — w głosie nawigatora wyraźnie drgała lekko urażona ambicja.

— Wiem, wiem. Ja tylko tak. Na pewno wyprowadzisz nas jak po sznurku.

Podpułkownik Burkin był tego pewien. Nawigatora znał jeszcze sprzed wojny, razem bowiem kończyli Szkołę Pilotów Morskich w Jejsku. Po zakończeniu szkolenia Burkina przydzielono do grupy pilotów szybkich bombowców typu SB, a Anatoiija Tierieniewa, który wykazywał duże zdolności matematyczne, do grupy nawigatorów.

Koleje losu trzykrotnie rozłączały i ponownie krzyżowały ich drogi. Burkin rozpoczął wojnę we Flocie Północnej. Już jako dowódcę klucza przeniesiono go do lotnictwa morskiego Floty Bałtyckiej. Tam po raz drugi spotkał się z Tierieniewem, który pełnił obowiązki nawigatora eskadry bombowej w 12 pułku bombowców nurkujących morskiej brygady mieszanej. Następnie Tierieniewa przeniesiono do lotnictwa bombowego dalekiego zasięgu, a Burkina wciągnęło lotnictwo torpedowe. Koniec wojny z Niemcami zastał go w sanatorium, gdzie przebywał na rekonwalescencji po ranach odniesionych w ataku na hitlerowskie okręty w porcie kołobrzeskim. Wkrótce potem wezwano go do Zarządu Kadr Lotniczych Marynarki Wojennej i zaproponowano objęcie dowództwa 52 pułku bombowo-torpedowego Floty Oceanu Spokojnego, wchodzącego w skład słynnej już 2 dywizji bombowo-torpedowej imienia N. A. Ostriakowa. Jakież było zdziwienie Burkina, gdy po przybyciu na lotnisko Terkowo pod Władywostokiem, gdzie stacjonował 52 pułk jako jeden z pierwszych powitał go Tierieniew — w stopniu majora — i zameldował się w charakterze nawigatora pułku.

52 morski pułk bombowo-torpedowy szczycił się chlubnymi tradycjami bojowymi — uczestniczył już w wielu operacjach na Morzu Czarnym, gdzie skutecznie gromił jednostki hitlerowskiej Kriegsmarine i wciągniętych przez swe faszystowskie rządy w sojusz z Trzecią Rzeszą państw bałkańskich. Po zakończeniu działań w basenie czarnomorskim wycofano go z frontu, uzupełniono stan osobowy i przerzucono na Daleki Wschód w rejon Władywostoku. Tam zaczęto wprowadzać do uzbrojenia pułku najnowocześniejsze wówczas samoloty bombowo-torpedowe — słynne Tu-2T konstrukcji A. N. Tupolewa. Była to morska wersja samolotu bombowego Tu-2, o całkowicie metalowej konstrukcji i chowanym podwoziu, wyposażona w dwa potężne — jak na ówczesny okres — silniki tłokowe typu M-82 o mocy 1850 koni mechanicznych każdy. Ich uzbrojenie również przedstawiało się imponująco: dwa działka kalibru 20 milimetrów w skrzydłach, trzy enkaemy kalibru 12,7 milimetra na stanowiskach ogniowych oraz dwie torpedy względnie tysiąc kilogramów bomb lub min. Tu-2 osiągał prawie „myśliwską” prędkość maksymalną 550 kilometrów na godzinę, jego pułap wynosił dziesięć kilometrów, zaś zasięg ponad dwa tysiące kilometrów, co czyniło z niego zarówno doskonałą maszynę rozpoznawczą, jak i bombowiec dalekiego działania.

Był to bez wątpienia jeden z najbardziej udanych średnich samolotów bombowych ostatniego okresu drugiej wojny światowej.

Pod okiem podpułkownika Burkina piloci 52 pułku bombowo-torpedowego szybko opanowali technikę pilotowania samolotów nawet w najtrudniejszych warunkach meteorologicznych, a major Tierieniew wyuczył swoich nawigatorów orientacji według „bryzgu piany morskiej”, jak ochrzczono nawigację opartą na tak zwanej pozycji zliczonej.

Gdy radzieckie Naczelne Dowództwo — wierne swym sojuszniczym zobowiązaniom — wydało rozkaz rozpoczęcia działań zbrojnych przeciwko wojskom japońskim okupującym tereny Chin, Mandżurii, Korei, Sachalinu południowego i Wysp Kurylskich, 52 morski pułk bombowo-torpedowy znajdował, się w pełnej gotowości bojowej.

Otrzymany rozkaz operacyjny na dzień 9 sierpnia 1945 roku między innymi stwierdzał:

...w ścisłym współdziałaniu z 34 morskim pułkiem bombowców nurkujących, 37 morskim pułkiem szturmowym oraz 1 brygadą kutrów torpedowych zaatakować skrycie morską bazę wojenną i twierdzę Sejsin, zatopić znajdujące się w bazie okręty wojenne i statki transportowe oraz zablokować wyjście z portu, aby uniemożliwić w ten sposób przerzuty wojsk japońskich z wysp na kontynent i sparaliżować morskie linie zaopatrzenia Armii Kwantuńskiej...

Zadanie było bardzo trudne. Baza morska i miasto Sejsin — drugie pod względem wielkości miasto w północnej Korei — zostało bowiem przekształcone w potężną twierdzę, której garnizon liczył ponad cztery tysiące żołnierzy. Każdy większy budynek w mieście zaadaptowano do potrzeb obronnych, a samo miasto opasano podwójnym pierścieniem pól minowych, zasieków, przeszkód przeciwczołgowych itp. W pierścieniu tym wybudowano sto osiemdziesiąt żelazobetonowych schronów bojowych, tworzących wzajemnie uzupełniający się system ogniowy.

W porcie bazowało dwadzieścia dziewięć japońskich okrętów wojennych i statków transportowych, w tym cztery niszczyciele i trzy okręty podwodne.

Obronę powietrzną miasta i portu zapewniało blisko czterysta armat przeciwlotniczych różnego kalibru, a podejść od strony morza broniła potężna artyleria rozlokowana w specjalnych bunkrach na półwyspie Komatsu.

Burkin dobrze o tym wszystkim wiedział, gdyż niejedną godzinę spędził wraz ze swymi chłopcami nad makietą portu Sejsin, ćwicząc na modelach różne profile ataku torpedowego. Wiedział też, że w pełni może polegać na pilotach i nawigatorach 52 pułku.

— Uwaga, skręt w prawo na kurs trzysta dziesięć stopni! — zabrzmiał w słuchawkach SPU głos Tierieniewa.

Burkin pomachał skrzydłami w lewo i w prawo, aby zwrócić uwagę pozostałych pilotów, że za chwilę trzeba wykonać manewr.

Nie mógł tego uczynić przez radio, gdyż obowiązywało ścisłe przestrzeganie ciszy aż do chwili rozpoczęcia ataku.

Prowadzący samolot pochylił się lekko na prawe skrzydło, a w ślad za nim powtórzyły ten manewr wszystkie pozostałe maszyny. Burkin uważnie obserwował wskazówkę busoli i położenie kulki w chyłomierzu, najmniejszy bowiem nawet ślizg po skrzydle mógł się zakończyć przymusową kąpielą.

Wchodzili na kurs bojowy. Burkin jeszcze raz pomachał skrzydłami. Był to znak do rozwinięcia się eskadr w szyk zwany schodami w prawo.

— Za pięć minut nad celem — zameldował Tierieniew.

— W porządku, Tola. Utrzymujemy się dokładnie w nakazanym czasie — stwierdził Burkin, rzuciwszy okiem na zegarek pokładowy. — A jeśli jeszcze wyjdziemy dokładnie na cypel Komatsu, to ogłoszę cię królem nawigatorów całego lotnictwa morskiego na Oceanie Spokojnym — dodał żartobliwie.

— Wyjdziemy dokładnie o dwa kilometry na południowy wschód od cypla, tak żeby ominąć baterie nadbrzeżnych dział przeciwlotniczych i ataki torpedowe przeprowadzać z prostej. Więc na razie możesz być zupełnie spokojny, Michale Iwanowiczu. Za to potem nie ręczę już za nic. Może być gorąco.

W oddali coraz wyraźniej zaczęły rysować się szczyty pasma górskiego Czhongdzin—Si, u stóp którego leżał Sejsin.

— Za trzy minuty jesteśmy nad celem!

— Dobrze, Tolka. Włączaj urządzenia żyroskopowe torped!

Tierieniew nacisnął przycisk przetwornicy, która uruchamiała żyroskopy w podwieszonych pod kadłubami samolotów torpedach. Była to zawsze dość delikatna operacja, bowiem musiała być przeprowadzona w ściśle określonym czasie urządzenia żyroskopowe, utrzymujące torpedę dokładnie na osi jej zrzutu z samolotu, a więc na linii celowania, musiały rozkręcić się do kilkudziesięciu tysięcy obrotów na minutę. Dopiero przy takiej prędkości obrotowej wytwarzały dostatecznie duży moment bezwładności, który za pomocą automatycznego urządzenia sterującego utrzymywał kilkusetkilogramową masę torpedy na stałym kursie. Wtedy też można było dokonać jej zrzutu. Ponieważ operacja uruchamiania urządzeń żyroskopowych trwała około stu sekund, co dla samolotu Tu-2T oznaczało przelecenie ponad dziesięciu kilometrów, trzeba było włączać je odpowiednio wcześniej.

Po chwili na pulpicie nawigacyjnym zapaliły się dwie pomarańczowe lampki. Był to sygnał, że obroty żyroskopów osiągnęły właściwy poziom. W dwie sekundy później rozjarzyły się następne lampki, sygnalizując gotowość zespołów napędowych torped.

— Cel przed nami za minutę.

— Sam widzę, Tolka.

Z porannych mgieł coraz wyraźniej wynurzały się zarysy portu w Sejsinie i wysunięte w zatokę Sejsin-man falochrony. Po chwili można było już odróżnić nawet poszczególne okręty wojenne i statki transportowe.

Utrzymywanie ciszy radiowej nie miało już najmniejszego sensu, gdyż i tak za kilka chwil radzieckie samoloty mogły zostać dostrzeżone przez Japończyków.

Burkin wcisnął przycisk radiostacji pokładowej i nieco zemocjonowanym głosem rzucił do mikrofonu:

— Uwaga, wszystkie delfiny! Ja delfin jeden. Atakujemy według wariantu podstawowego. Przypominam; pierwszą torpedą niszczyć statki transportowe, drugą cele według własnego uznania Po ataku odejście w lewo dla pierwszej i trzeciej, a w prawo dla drugiej eskadry.

Teraz już całą uwagę Burkina pochłaniał celownik optyczny, siatkę którego zaczął wypełniać pękaty kształt japońskiego statku transportowego, przycumowanego do nadbrzeża Chokodo.

— Ma chyba z sześć tysięcy ton — mruknął pilot sam do siebie. — Ten będzie nasz! — rzekł przez SPU do Tierieniewa. — Na takiego nie żal nawet obydwu torped, żeby było na pewniaka. No, trzymaj się, Tolka! Atakujemy!

Gdy sylwetka transportowca wypełniła całkowicie celownik, a w jego krzyżu znalazło się śródokręcie, Burkin energicznie nacisnął przycisk zrzutu lewej, a za chwilę prawej torpedy. Nie mu-siał nawet patrzeć na lampki sygnalizujące dokonanie zrzutu, gdyż uwolniony od blisko półtora-tonowego ciężaru samolot aż podskoczył do góry.

— Lewa torpeda poszła! — zameldował regulaminowo przedni strzelec. — Prawa też poszła!

Jeszcze torpedy nie dotknęły powierzchni wody, gdy Burkin przesunął energicznie obie dźwignie gazu do przodu i zadarł maszynę do góry w ostro podciągniętym skręcie. Prowadził go teraz na wyczucie, gdyż głowę miał przez cały czas zwróconą w prawo, śledząc błyskawicznie sunące po wodzie pieniste ślady W parę sekund potem pierwsza smuga dotknęła kadłuba statku i wykwitła pomarańczowym błyskiem eksplozji.

— Dostał, dostał! — podnieconym głosem krzyknął tylny strzelec.

W tej samej chwili następny potężny błysk potwierdził, że i druga torpeda dosięgła celu.

— Przechyla się, przechyla się! — nadal pełnym emocji głosem meldował tylny strzelec. — Towarzyszu dowódco, przełamał się na pół. Tonie! Tonie!

Teraz, z wysokości około pięciuset metrów, Burkin miał doskonałe pole widzenia. Z uznaniem obserwował błyski kolejnych eksplozji i czarne kłęby wznoszącego się dymu. Sytuacja jednak szybko się zmieniła, gdyż Japończycy otrząsnęli się z zaskoczenia, i teraz powietrze zagęściło się obłokami wybuchów artylerii przeciwlotniczej.

Tymczasem do ataku ruszyła druga eskadra. Jej samoloty kolejno zrzucały śmiercionośne cygara, które znacząc swą trasę pienistym warkoczem zmierzały ku kolejnym statkom i osiągnąwszy cel rozdzierały ich kadłuby.

Krążąc nad zatoką Sejsin-man Burkin dostrzegł nagle, iż nie atakowane dotąd niszczyciele japońskie ruszyły ze swego miejsca i plując ogniem ze wszystkich dział przeciwlotniczych zaczęły wychodzić w morze.

Ponieważ bazowały one tuż przy półwyspie Komatsu, a więc po północno-wschodniej stronie portu, atakujące samoloty drugiej eskadry nie mogły ich widzieć w blaskach coraz wyżej wznoszącego się słońca. Musiała więc zająć się nimi trzecia eskadra.

— Delfin dziewiętnaście, ja delfin jeden — rzucił w mikrofon Burkin. — Japońskie niszczyciele wychodzą w morze wzdłuż wybrzeża Komatsu. Dla was zadanie: pierwszym i drugim kluczem zaatakować okręty! Trzeci klucz niech zwiększy wysokość i czeka na trawersie półwyspu Komatsu poza zasięgiem artylerii. Gdyby któremuś z okrętów udało się wyrwać na pełne morze, zaatakować i zniszczyć! Odpalać od razu po dwie torpedy w odstępach sekundowych. I przy celowaniu pamiętać o poprawkach, bo te niszczyciele szybko chodzą!

Po kilkudziesięciu sekundach pierwsza trójka samolotów trzeciej eskadry wykonała ostry skręt w prawo, rozsypała się w luźny szyk i pomknęła w kierunku niszczycieli.

Burkin widział wyraźnie, jak powierzchnię morza zaczęły ponownie przecinać szybko przemieszczające się białawe krechy. Japończycy jednak widocznie zauważyli atak, gdyż ich okręty nagle mocno położyły się na burty w ostrym manewrze przeciwtorpedowym Było już jednak za późno, bowiem w kilka chwil potem dwa idące w przedzie niszczyciele rozświetliły się jaskrawym płomieniem, a z ich wnętrza zaczęły wydobywać się kłęby czarnego dymu.

Pilot trzeciego samolotu chciał zaatakować na pewniaka i zbytnio zbliżył się do japońskiego niszczyciela. Któryś 7 pocisków przeciwlotniczych trafił widocznie bezpośrednio w głowicę torpedy, bo potworny wybuch rozniósł maszynę na strzępy.

Teraz do ataku pomknął drugi klucz i wkrótce potem uniosły się w górę dwa kolejne słupy dymu.

— Delfin dwadzieścia trzy, ja delfin jeden. Dla ciebie zadanie: dobić japońskie niszczyciele! Uważajcie tylko na ogień pelotek z półwyspu Komatsu! — rozkazał Burkin ostatniemu kluczowi trzeciej eskadry.

W sześć minut później po japońskich niszczycielach nie było śladu, a nad zatoką Sejsin-man unosiła się chmura gęstego czarnego dymu. Rozkaz został wykonany, można było wracać do domu.

— Uwaga, wszystkie delfiny! Zbiórka eskadrami na wysokości tysiąca metrów z kursem zero trzydzieści! Po zbiórce sformować szyk bojowy i meldować straty. Tylni strzelcy niech mają oczy otwarte, bo w każdej chwili mogą się zjawić japońskie myśliwce!

Gdy samoloty torpedowe zaczęły odchodzić w stronę morza, formując się ponownie w eskadry, Burkin zauważył w dole idące szykiem torowym okręty.

— Patrz, Tola! — powiedział do nawigatora. — Idzie druga zmiana. To desantowcy. Przetarliśmy im drogę, a resztę załatwią Iły i „peszki”.

— Towarzyszu dowódco! — rozległ się nagle w słuchawkach SPU głos trzeciego Strzelca. — Samoloty z lewej strony, u góry.

Burkin z niepokojem spojrzał w lewo do góry, lecz po chwili roześmiał się, poznając tęponose sylwetki.

— Czegoś się tak przestraszył? Przecież to nasze Ławoczkiny. Na pewno idą w osłonie „garbatych” z 12 dywizji szturmowej. No, zaczęła się „metodyka działań bojowych”, bo oni będą już niszczyć poszczególne cele, a jak ich znam, zrobią to dokładnie. Tola, podawaj kurs do domu! Swoje zrobiliśmy i pora wracać do bazy...

Atak samolotów 52 pułku bombowo-torpedowego lotnictwa morskiego na bazę Sejsin rozpoczął chlubny szlak bojowy całej Floty Oceanu Spokojnego. Jej działania, zwłaszcza w rejonach wybrzeży północnej Korei, charakteryzowały się nadzwyczaj ścisłym zharmonizowaniem wszelkich akcji morskich z operacjami lądowymi prowadzonymi przez wojska 1 Frontu Dalekowschodniego oraz bojową działalnością lotnictwa. Już 8 sierpnia 1945 roku dowódca Floty Oceanu Spokojnego admirał I. S. Jumaszew otrzymał dyrektywę Naczelnego Dowództwa, która nakazywała wprowadzenie gotowości bojowej numer jeden i wyznaczała Flocie rejon działań bojowych. Rozciągał się on na olbrzymim obszarze ograniczonym z jednej strony linią brzegową kontynentu, a z drugiej — umowną linią ciągnącą się wzdłuż wschodniego wybrzeża Kamczatki poprzez trawers Wysp Kurylskich i cieśninę La Perouse’a, a następnie przecinającą środkową część Morza Japońskiego i skręcającą ku wybrzeżom Korei wzdłuż trzydziestego ósmego równoleżnika.

Tego samego dnia późnym wieczorem dwanaście radzieckich okrętów podwodnych wyszło w morze w celu zajęcia pozycji bojowej w Cieśninie Tatarskiej i na Morzu Japońskim. Rozpoczęto również stawianie zagród minowych na podejściach do Władywostoku, Władimiru, Pietropawłowska i innych portów radzieckich.

Szczególne zadania postawione zostały lotnictwu morskiemu, którym dowodził generał lejtnant P. N. Lemieszko W skład tego lotnictwa wchodziły trzy jednorodne i jedna mieszana dywizja lotnicza oraz cztery samodzielne pułki, a mianowicie: 12 morska dywizja szturmowa w składzie dwóch pułków (37 i 26), 2 dywizja bombowo-torpedowa im N. A Ostriakowa również w składzie dwóch pułków (4 i 52), 16 morska dywizja myśliwska w składzie trzech pułków (6, 19 i 61), 15 morska dywizja mieszana w dość nietypowym składzie jednego pułku myśliwskiego (42), jednego szturmowego (56) oraz dwóch samodzielnych eskadr — bombowej (33) i rozpoznawczej (71), cztery samodzielne morskie pułki rozpoznawcze (16, 48, 50 i 115), w tym jeden (16) samodzielny morski pułk rozpoznawczy dalekiego zasięgu.

Już od pierwszych godzin natarcia wojsk radzieckich na umocnione rejony Armii Kwantuńskiej radzieckie lotnictwo morskie wykazało dużą aktywność. Na trzy tylko porty północnokoreańskie — Juki, Rasin i Sejsin — które stanowiły główne bazy zaopatrzenia Armii Kwantuńskiej drogą morską, radzieccy lotnicy w dniach 9 i 10 sierpnia wykonali 616 samolotów, zatapiając ponad 25 statków transportowych oraz 4 okręty wojenne i znacznie osłabiając możliwości obronne tych portów, a także niszcząc lub poważnie uszkadzając nadbrzeżne urządzenia portowe i przeładunkowe.

Jednocześnie z atakami lotniczymi uderzenia na porty i bazy morskie północnej Korei wykonały okręty 1 brygady kutrów torpedowych dowodzonej przez kapitana drugiej rangi P. F. Kuchtę.

Cechą charakterystyczną tych operacji było ścisłe współdziałanie jednostek marynarki z lotnictwem, możliwe dzięki zamontowaniu na okrętach dodatkowych radiostacji, pracujących na falach sieci dowodzenia powietrznego, i zapewnieniu w ten sposób bezpośredniej łączności z samolotami.

„Latające czołgi" w akcji

W polowej sali odpraw 12 dywizji szturmowej lotnictwa morskiego, bazującej na lotnisku Dunino pod Kraskinem, panowało wyraźne ożywienie. Pocztą pantoflową, tą najsprawniejszą chyba ze wszystkich poczt na świecie, rozeszła się wiadomość, że szykuje się nowa, tym razem zmasowana akcja bojowa na japońskie porty i bazy wojenne. Wszyscy z niecierpliwością czekali na potwierdzenie tej wiadomości. Większość pilotów stanowili bowiem młodzi komsomolcy, których klęska hitlerowskich Niemiec zastała jeszcze na szkolnych lotniskach oficerskich szkół lotniczych. Ponieważ nie udało się im zdążyć na front, z tym większą więc pasją wykonywali teraz loty szkolno-bojowe, aby do mistrzostwa doprowadzić technikę pilotażu oraz umiejętność atakowania i niszczenia celów. Latali przecież w większości na najdoskonalszych wówczas samolotach szturmowych typu 11-10. których prędkość maksymalna niewiele ustępowała prędkości japońskich samolotów myśliwskich, a groźne uzbrojenie rakietowe miało się wkrótce stać postrachem japońskich żołnierzy, tak jak było postrachem hitlerowskiego Wehrmachtu.

Cały 26 morski pułk szturmowy był już wyposażony w te wspaniałe maszyny, natomiast 37 pułk miał ich tylko dwanaście. Dwie pozostałe eskadry 37 pułku posiadały jeszcze, co prawda, szturmowce starszego typu 11-2 model 3, ale były one zmodernizowane i uzbrojone w dwa działka kalibru 37 milimetrów, co zapewniało im — w połączeniu z ośmioma pociskami rakietowymi kalibru 132 milimetry — niezwykle dużą siłę ognia.