34,90 zł
W trzecim tomie cyklu Legion Nieśmiertelnych James McGill zostaje wysłany na misję do kolejnego obcego świata. Ta międzygwiezdna wyprawa różni się od poprzednich pod każdym względem. Tym razem, zamiast wchodzić w konfrontację z prymitywnym społeczeństwem, przyjdzie mu zetknąć się z wysoko rozwiniętą cywilizacją. Tau Ceti, potocznie zwana Światem Postępu, jest handlową stolicą Granicy 921.
McGill jest przekonany, że szczęście uśmiechnęło się do niego. Misja nie zapowiada się na ekscytującą, jednak z pewnością jest intratna. Tau Ceti szczyci się potężnym miastem pokrywającym całą powierzchnię planety i oszałamiająco liczną populacją mieszkańców, dla których liczy się tylko zysk. Jednak w Świecie Postępu źle się dzieje. Imperium słabnie, zbliża się inwazja, a McGill musi zapomnieć o niezobowiązujących przejażdżkach przez życie i śmierć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 499
Tytuł oryginału: Tech World (Undying Mercenaries Book 3)
Copyright © 2014 by Iron Tower Press, Inc.
All rights reserved
Projekt okładki: Tomasz Maroński
Redakcja: Rafał Dębski
Korekta: Agnieszka Pawlikowska
Skład i łamanie: Karolina Kaiser
Opracowanie wersji elektronicznej:
Książka ani żadna jej część nie może być kopiowana w urządzeniach przetwarzania danych ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Utwór niniejszy jest dziełem fikcyjnym i stanowi produkt wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.
Wydawca:Drageus Publishing House Sp. z o.o.ul. Kopernika 5/L600-367 Warszawae-mail: [email protected]
ISBN EPUB: 978-83-66375-60-4ISBN MOBI: 978-83-66375-61-1
Definicje z jedynego podręcznika do wiedzyo społeczeństwie zaaprobowanego przez Hegemonię
Imperium Galaktyczne – najwspanialszy ustrój, jaki kiedykolwiek powstał. Imperium obejmuje sześćdziesiąt jeden procent układów gwiezdnych w galaktyce zwanej Drogą Mleczną i rości sobie uzasadnione prawa do całej reszty. Imperium jest osiągnięciem podziwianym przez wszystkie cywilizowane formy życia i trwa niewzruszenie od wielu tysiącleci. Każda kobieta, każdy mężczyzna i każde dziecko na Ziemi może czuć dumę, będąc członkiem tej olbrzymiej społeczności.
Układy Centralne – Pośrodku naszej Galaktyki istnieje supermasywna czarna dziura. Wokół tej gęstej masy krążą po swoich orbitach najstarsze ze słońc, skupiska gwiazd pozostających w niewielkich odległościach od siebie. W tym jasno oświetlonym regionie kosmosu, znanym jako Układy Centralne, swoją świetność osiągnęły wszystkie najstarsze rasy.
Galaktycy – Układy Centralne są zamieszkiwane przez nieznaną liczbę wysoko rozwiniętych gatunków znanych jako Galaktycy. Te sędziwe, mądre i życzliwe istoty są przewodnikami tysięcy pomniejszych cywilizacji w nieistotnych układach gwiezdnych. Jedna z takich niewiele znaczących cywilizacji rozwinęła się na Ziemi i nazywa się ludzkością.
Rząd Ziemi – Współczesny rząd ludzkości nosi nazwę Hegemonii i dzieli się na jednostki sektorowe, dystryktowe i lokalne. Ziemią zarządza lokalnie kolektyw polityczny. W naszym świecie nie istnieją już niepodległe narody. Jak powszechnie wiadomo, jest to fakt, z którego można się jedynie cieszyć.
Ziemski system monetarny – Dzięki życzliwości Imperium każdy ze światów należących do Imperium jest samorządny. Wyłącznie relacje międzygwiezdne są regulowane na szczeblu imperialnym – i tak być powinno! Ziemski system monetarny został ustanowiony w celu wspierania handlu. Istnieją dwa poziomy jednostek monetarnych zwanych kredytami: kredyty Hegemonii i kredyty galaktyczne. Kredyty Hegemonii są uznawane we wszelkich relacjach między ludźmi w naszych układach gwiezdnych, natomiast kredyty galaktyczne są wykorzystywane w handlu na całym obszarze Imperium. Według przeciętnego kursu wymiany walut jeden kredyt galaktyczny ma wartość przeszło tysiąca kredytów Hegemonii. Kredyty galaktyczne są wymagane do zakupu dóbr handlowych produkcji pozaziemskiej.
Nairbowie – kosmiczni biurokraci, służący Galaktykom z niezachwianą lojalnością. Niech was nie zwiodą ich obłe ciała – w nieugiętym dochodzeniu sprawiedliwości potrafią dosięgnąć każdego.
Niniejszym ostrzegamy wszystkich potencjalnych przestępców: wierni Nairbowie pełnią wolę zamieszkujących odległe rejony Galaktyków z fanatycznym oddaniem. Nie ma dla nich zbyt niesprawiedliwego przepisu ani zbyt zawiłych formalności. Ścigają nawet najdrobniejsze naruszenia prawa, precyzyjnie trzymając się jego litery.
Rubież 921 – Nasz układ gwiezdny dryfuje w obrębie Rubieży 921, prowincji na granicy. Jest to nic nieznaczący zaścianek Imperium zlokalizowany w Ramieniu Oriona, które z kolei należy do Ramienia Perseusza. Mimo naszego znikomego znaczenia my, jako ludzkość, musimy dołożyć wszelkich starań, by z oddaniem służyć lepszym od nas.
Flota Bojowa 921 – Nasza lokalna flota bojowa jest być może najwspanialszym darem, jaki otrzymaliśmy od naszego umiłowanego Imperium. Flota ta, składająca się z tysiąca potężnych okrętów, odwiedziła Ziemię tylko raz – ku naszemu wielkiemu szczęściu. Owego pamiętnego dnia, w roku 2052, jej okręty posrebrzyły nasze niebo, tak jak to robią przy każdej planecie, którą odwiedzają.
Prowincjonalnym flotom bojowym zwykle powierza się dostarczanie warunków aneksji nowo odkrytym cywilizacjom, lub też wymierzanie kar tym, którzy sprzeciwiają się woli Galaktyków. Obie te misje stanowią zadania konieczne do utrzymania porządku i szerzenia praworządności. Flota Bojowa 921 jest wyposażona w broń zdolną obrócić w popiół każdy świat na prowincji. Jednak dla posłusznych istot stanowi symbol siły podnoszącej na duchu i zapewniającej ochronę.
Najnowsza aktualizacja: niestety, Flota Bojowa 921 została odesłana do Układów Centralnych, by pomóc w rozwiązaniu bliżej nieokreślonych problemów.
Wierna służbaludzkości – Jako cywilizacja drugiego poziomu w obrębie chwalebnego Imperium niedawno zostaliśmy mianowani „lokalnymi egzekutorami”. Powierzono nam zadanie utrzymywania ładu w obrębie Rubieży 921. Mimo że lokalna flota bojowa może już nie być dostępna, by nas wspierać, będziemy nadal walczyć z pełną determinacją!
Ziemskie legiony – Podtrzymując stuletnią tradycję, ziemskie kosmiczne legiony wciąż maszerują ku gwiazdom, służąc temu, kto zaoferuje najlepszą cenę.
Legion Varus – najbardziej osławiony ze wszystkich ziemskich legionów. Varus jest często oczerniany przez prasę i resztę naszych służb wojskowych. Nie wiadomo dokładnie, do jakich celów służy, rozumie się jednak, że wykonuje misje, których nie chcą się podejmować inne legiony.
Bardziej miłuję honor, niż się śmierci lękam[1]
Juliusz Cezar, rok 51 p.n.e.
Urodziłem się na Ziemi, sielskim planetarnym zadupiu pośrodku Rubieży 921. Znajdowaliśmy się tak daleko od Układów Centralnych Galaktyki jak tylko się da, więc prawie się nie liczyliśmy jako cywilizacja w Imperium Galaktycznym.
Podczas swoich niezbyt częstych wizyt na Ziemi Galaktycy za każdym razem uskarżali się na ciemność i zimno panujące w Ramieniu Perseusza. Uważali, że nasze samotne słońce świeci słabo i nieudolnie, gdyż byli istotami przyzwyczajonymi do bliskości tysiąca pradawnych gwiazd. Z ich punktu widzenia mieszkaliśmy na polarnym pustkowiu, wiele lat świetlnych od najbliższego źródła ciepła i życia.
Nie obchodziło mnie, co Galaktycy sądzą o Ziemi. Ta planeta była moim domem i kochałem ją. Goście z Imperium nie przepuszczali również okazji, by szydzić z naszego stosunkowego ubóstwa i żenująco niskiego poziomu rozwoju technicznego, jednak nie spędzało mi to snu z powiek. Moja rodzina jakoś wiązała koniec z końcem w naszym zaściankowym świecie. Dopiero mniej więcej przed rokiem udało nam się zebrać wystarczająco dużo ciężko zarobionych kredytów, by zacząć cieszyć się życiem. Moim zdaniem wszystko szło ku dobremu.
Rodzice zdołali znaleźć porządną pracę i odzyskali nadzieję na lepsze czasy. Przy pierwszej okazji zabrali swoją ciężko uciułaną fortunę i wyjechali z Atlanty. Przeprowadzili się na wieś w Georgii, niedaleko Waycross. Nie było ich stać na kupno wielkich gruntów, ale udało im się znaleźć wolno stojący budynek otoczony kilkoma akrami zarośniętej ziemi. Dom miał ponad sto lat, a zachwaszczony teren wyglądał, jakby nikt go nie uprawiał, ani nawet nie kosił mniej więcej przez tak samo długi czas.
Najbardziej mnie zaskoczyło, że dom był zbudowany z prawdziwego drewna! Uwierzyłem w to dopiero, gdy sam zszedłem do piwnicy i przesunąłem dłonią po odsłoniętych deskach, na których roiło się od drzazg.
Najlepsze w przeprowadzce z miasta na wieś było to, że zyskałem własny pokój. Niezupełnie mam na myśli sypialnię. Raczej wolno stojącą szopę, którą ktoś w zamierzchłej przeszłości przerobił tak, żeby dało się w niej mieszkać.
Wiadomo, nie był to pałac. Ze ścian odłaziły wyblakłe taśmy polimerowe, a posadzka skrzypiała tak głośno, że obudziłaby umarłego. Jednak mnie się to podobało. Wprowadziłem się tam i od razu poczułem się jak u siebie.
Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem draniem żyjącym na cudzy koszt. Sam dorzuciłem sporo własnej forsy, a moi staruszkowie cieszyli się, że nadal będę z nimi mieszkał. Jak większość legionistów powołanych do służby, nie chciałem sobie zawracać głowy stałym zakwaterowaniem na Ziemi. Do tej pory służyłem na misjach przez średnio dziewięć miesięcy w roku, a gdy legion zostawił mnie na powierzchni na dłuższej przepustce z jedną trzecią wynagrodzenia, nie miałem ani tylu kredytów, ani tyle obycia, by skombinować sobie miejsce stałego zamieszkania.
Wiedziałem, że legion może w każdej chwili mnie wezwać i posłać ku gwiazdom, do pracy na kolejnym kontrakcie. My, legioniści, nigdy nie wiedzieliśmy, jak długo przyjdzie nam stąpać po Ziemi, więc nie myśleliśmy o zabawie w dom, jeżeli nie mieliśmy własnych rodzin. Ja na razie swojej jeszcze nie założyłem.
Zatem późną wiosną mieszkałem z rodzicami i umilałem sobie wolny czas. Gry wideo były już dla mnie przeżytkiem. Za bardzo rozpieszczało mnie prawdziwe życie, prawdziwe piwo i prawdziwe kobiety.
W czerwcu byłem pochłonięty konstruowaniem nielicencjonowanej lotni w moim pokoju. Kiedy ten szmelc działał jak trzeba, można się było nieźle zabawić. Nie było to nic szczególnego – zwykła deska surfingowa z prostym modułem odpychania grawitacji. Odpychacz, choć nie pierwszej młodości, zapewniał udźwig około trzystu kilogramów, co wystarczyło, żebym unosił się prawie pół metra nad ziemią. Takie moduły były wówczas łatwo dostępne, bo Ziemianie mieli kredyty, a handlarze z innych części kosmosu już regularnie odwiedzali naszą planetę. Nie traktowali nas niczym trzeciorzędne łajzy. W ich oczach awansowaliśmy do rangi pierwszorzędnych kmiotków.
Uwielbiałem przejażdżki na mojej lotni. Zabierałem ją nad rzekę Satilla, z czymś do picia w jednej ręce i przewodem sterującym w drugiej. Bawiłem się świetnie, a lato szybko mijało.
Czasami, gdy miałem trochę szczęścia, udawało mi się zachęcić kilka koleżanek, by dotrzymały mi towarzystwa w drodze do ciasnej szopy. Zawsze przekraczały jej próg z wahaniem, jak kot podejrzewający, że czeka go wizyta u weterynarza. Po kilku głębszych i jednej czy dwóch przejażdżkach na lotni zazwyczaj zostawały na noc.
Po trzech miesiącach trwonienia czasu i pieniędzy stwierdziłem, że zaczynam się trochę nudzić. Był sierpień i kto spędził sporo czasu w Georgii, ten wie, że siedzenie w przerobionym garażu pod koniec lata może stać się lekko ekstremalnym doświadczeniem.
Zwykłem zostawiać klimatyzator włączony na noc, jednak zaczął się przegrzewać i wyłączać. Nie chciałem wydawać kredytów na nowy, zwłaszcza że następna misja mogła potrwać kilka lat. Pozostawał mi jedynie furkoczący wentylator. Wykorzystywałem go najlepiej jak umiałem. Okna zostawiałem otwarte, przyciemniałem światła i ustawiałem wiatrak w takiej pozycji, żeby owiewał bezpośrednio moją spoconą skórę. Gdy się już przywykło, taki komfort w zupełności wystarczał.
Pewnego sierpniowego wieczora, w czwartek, usłyszałem pukanie do drzwi. Było już pewnie około północy, a ja powoli zapadałem w sen. Poderwałem się i wylałem świeżo otwarte piwo na i tak mocno już poplamiony dywan.
– Kurwa… – wymamrotałem. Potrząsnąłem głową i powlokłem się do drzwi, plaskając o posadzkę bosymi stopami. Automatycznie założyłem, że to moja mama przyszła zapytać o coś, co mogłoby spokojnie zaczekać do rana. Na przykład czy nie uważam, że trzeba nam więcej mleka na śniadanie.
Sięgnąłem do klamki, jednak zawahałem się przez chwilę. Spojrzałem przez półotwarte żaluzje i ku mojemu zaskoczeniu zauważyłem, że nie pali się mała lampka nad tylnymi drzwiami domu. Fakt ten sam w sobie nie był niczym niezwykłym, bo na wsi zapalone światło przyciągało masę owadów. Jednak gdyby to rzeczywiście mama się do mnie dobijała, to czy nie włączyłaby światła na ganku?
Pukanie się powtórzyło. Zastanowiłem się, czy nie powinienem go zignorować.
Puk, puk, puk.
Wzruszyłem ramionami i energicznie otworzyłem drzwi. Jednocześnie włączyłem światło. Nie wiem, kogo spodziewałem się zastać na zewnątrz, jednak byłem zaskoczony, widząc Natashę.
– Cześć – powiedziała. Wyglądała na zdenerwowaną. Próbowała się uśmiechnąć, jednak wyszło blado.
Nie lubię być zaskakiwany. Nie reaguję na nieoczekiwane zdarzenia automatycznym promiennym uśmiechem. Może to dlatego, że wiele razy już ginąłem. Psychologowie legionu przeprowadzali przed każdą misją szkolenie na ten temat, ględząc o długotrwałych skutkach wybranego przez nas zawodu, ale ja i tak nigdy ich nie słuchałem.
Natasha źle zinterpretowała mój obojętny wyraz twarzy i brak ciepłego powitania. Zareagowała w najgorszy z możliwych sposobów. Jej uśmiech stopniał i zrobiła w tył zwrot.
– Przepraszam – rzuciła. – Nie powinnam się wpraszać na twoją imprezę.
Odmaszerowała w ciemność z uniesioną głową. Zrobiła ze trzy szybkie kroki w kierunku głównej ulicy. Widziałem majaczący przy drodze ciemny zarys jej samochodu.
– Hej, wracaj! – zawołałem, podśmiewając się lekko. – Po prostu mnie zaskoczyłaś, to wszystko!
Obejrzała się przez ramię i przystanęła.
– Ktoś jest u ciebie, prawda? – spytała.
– Nie – zapewniłem. – Nie ma nikogo, nawet tego parszywego kocura, który wiecznie się tu pałęta.
Z lekko skwaszoną miną stanęła znów u moich drzwi i wyciągnęła szyję, żeby zajrzeć do środka.
– Strasznie tu ciemno – zauważyła.
– Klimatyzator się zepsuł – wyjaśniłem. – A lampy za bardzo grzeją. Poza tym właśnie kładłem się spać.
Spojrzała mi ponownie w oczy.
– To może wrócę rano? – zaproponowała.
Wyciągnąłem rękę i dotknąłem jej ramienia. Drugą ręką wykonałem zapraszający gest.
– Wejdź.
Natasha stała nieruchomo, jednak taksowała wzrokiem mnie i otoczenie. Wyglądałem niechlujnie, a moje mieszkanko nie prezentowało się wiele lepiej. Jestem jednym z tych facetów, którzy upychają wszystko do szafy, kiedy ma wpaść do nich dziewczyna, ale akurat tego wieczoru nie spodziewałem się wizyty.
Wziąłem głęboki oddech i podszedłem do mojej badziewnej małej lodówki, którą dostałem za bezcen z legionowego demobilu. Wyciągnąłem puszkę piwa i otworzyłem ją. Nawet nie spojrzałem w kierunku Natashy. Może to przez upał albo przez późną porę, ale zmęczyły mnie te podchody. Albo wejdzie, albo odejdzie.
W końcu weszła. Podałem jej piwo i znalazłem dla niej miejsce na kanapie. Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła, była moja lotnia, służąca za stoliczek.
– Twój stolik nie ma nóg – zauważyła.
– Fajny, co? – zapytałem.
– Wybuliłeś tyle kasy na odpychacze i zbudowałeś stół?
Zaśmiałem się.
– Nie, to pojazd – wyjaśniłem. – Jest świetny. Jeśli zostaniesz tu do jutra, przejedziemy się razem nad jezioro.
Natasha skarciła mnie wzrokiem za sugestię, jakoby miała zostać u mnie do rana, ale udałem, że tego nie zauważyłem. Od paru ładnych lat coś między nami iskrzyło. Nigdy nie byliśmy w naprawdę poważnym związku, ale spędziliśmy razem kilka upojnych nocy.
– Trochę zalatuje tu pleśnią – zauważyła.
– Wybacz. A może powiesz, dlaczego przyjechałaś z tak daleka?
– Chciałam się dowiedzieć, jak będziesz głosował.
Zmarszczyłem brwi. Nie miałem pojęcia, o czym mówi.
– Nie bardzo orientuję się w polityce – przyznałem. – Czy szykują się jakieś nowe wybory do dystryktu, o których powinienem wiedzieć?
Parsknęła śmiechem. Najbardziej podobała mi się wtedy, gdy się śmiała. Na kilka sekund z jej twarzy znikał cały niepokój i wszelkie troski.
– Mówię o głosowaniu w legionie – wyjaśniła. – Na pewno zdążyłeś już podjąć decyzję.
– Yyy…
– Chyba sobie jaja robisz! – wykrzyknęła, odstawiając piwo. – Znowu wyłączyłeś swojego stuka, prawda? A gdyby tak wezwali nas do Izby?
Uniosłem ramię, aby mogła zobaczyć urządzenie. Puknąłem palcem i uruchomił się z ociąganiem, a moja skóra zaczęła świecić od organicznych podskórnych ruchów cząsteczkowych.
– Trochę go zmodyfikowałem – wyznałem. – Jesteś technikiem. Sprawdź sama.
Pokazałem jej moje zindywidualizowane ustawienia.
– Zablokowałem cały nieistotny spam od legionu… i w ogóle.
– To wbrew przepisom – zaprotestowała.
– Jestem na przepustce – powiedziałem. – Wy, technicy powinniście to docenić. Jeżeli naprawdę jestem potrzebny legionowi, wystarczy mi wysłać wiadomość priorytetową. A wszystkie nieistotne przesyłki idą do kosza.
Natasha pokręciła głową i zaczęła stukać w moje ramię.
– Hej! – zawołałem. – Nie mieszaj mi w ustawieniach!
– Nawet ich nie tknęłam – zapewniła. – Dodałam tylko dzisiejszy raport. Przeczytaj, jest pierwszy na liście.
Westchnąłem i gniewnie mamrocząc, przesunąłem palcem wskazującym po wewnętrznej stronie przedramienia. Stuknąłem w ogłoszenie dla całego legionu i odczytałem na głos jego treść:
– Termin na oddanie głosu upływa w piątek o godzinie dwudziestej. Jako specjaliście przysługują ci dwa głosy, zgodnie z przepisami legionu. W przypadku rezygnacji…
Zmarszczyłem czoło i przerwałem czytanie. Spojrzałem na Natashę.
– Nad czym, u licha, głosujemy? – spytałem.
– Nad dołączeniem do Hegemonii – odpowiedziała podnieconym głosem.
– Wszyscy?
– Tak – potwierdziła. – Wszyscy. Wszystkie legiony dostały możliwość wyboru. Możemy pozostać niezależni albo przejść do służby pod Centralnym Dowództwem Ziemi.
– Jak to się stało?
Zaśmiała się, jednak tym razem w jej śmiechu usłyszałem cień goryczy.
– Gdybym miała zgadywać, powiedziałabym, że to twoja wina, Jamesie McGill. To ty namówiłeś Nairbów, by mianowali nas egzekutorami, pamiętasz?
– Pewnie – odparłem. – Ale co to ma wspólnego z podpinaniem Legionu Varus pod Hegemonię?
Wzruszyła ramionami.
– Sądzę, że jako egzekutorzy Ziemianie mają nowe źródło kredytów, czyli nową pracę dla Imperium. Nie musimy już się bawić gwiezdnych najemników. A Hegemonia spodziewa się, że w którymś momencie Nairbowie, albo nawet Układy Centralne wezwą ją do wykonania jakiejś… „egzekucji”. Hegemonii potrzebni są zaprawieni w boju żołnierze.
– Zaprawieni w boju… – powtórzyłem. – Czyli my. Niezależne legiony. Nikt inny nie dorównuje nam doświadczeniem.
– Właśnie.
Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się nad tą sytuacją. Im dłużej nad nią myślałem, tym bardziej byłem niezadowolony. Nie chciałem dołączać do Hegemonii. Ci goście byli nadętymi gnojkami.
– A co się stanie, jeżeli odmówimy? – zapytałem.
– Nie wiem – odparła. – Nikt nie wie. Może nas rozwiążą? A może i tak nas wynajmą i poślą do pracy? Tak naprawdę nikt ma pojęcia, jak to wszystko się skończy.
– Jedno jest pewne – rzuciłem i zacząłem obsługiwać swojego stuka. – Imperium nie pompuje tych wszystkich kredytów w Ziemię po to, żebyśmy siedzieli z założonymi rękami. Niedługo czegoś od nas zażądają.
Natasha skinęła głową, a potem zmarszczyła brwi, gdy pracowałem na stuku. Przysunęła się bliżej, żeby zobaczyć, co robię.
Najpierw wszedłem w ustawienia i wykonałem pełny reset. Po ponownym uruchomieniu wyświetliłem wiadomość i wybrałem opcję wysłania do wszystkich. Stuk zapytał, czy aby jestem przy zdrowych zmysłach, na co ja odpowiedziałem twierdząco. Dwa razy. Zanim Natasha zdołała mnie powstrzymać, przypieczętowałem palcem swój wybór.
Jej stuk zabrzęczał. Otworzyła wiadomość, którą wysłałem do niej i do wszystkich innych w legionie. Opadła jej szczęka.
– Chyba zwariowałeś – szepnęła. – Tak nie można! Nie możesz wysyłać spamu do całego legionu o północy!
– Ale właśnie to zrobiłem.
Natasha czytała moją wiadomość, a ja dopiłem resztkę piwa i wyciągnąłem kolejne dwie puszki z lodówki. Gdy wróciłem na kanapę, w pierwszej chwili odpędziła mnie machnięciem dłoni, ale po kilku sekundach czytania wzięła drugie piwo i pociągnęła tęgi łyk.
Pokręciła głową ze śmiechem. Potem znowu odczytała komunikat, tym razem na głos:
– „Jako jedna z dwóch osób w naszym legionie bezpośrednio zaangażowanych w negocjowanie nowego statusu Ziemi gorąco zachęcam moich kolegów legionistów do odrzucenia oferty Hegemonii. Zachowajmy niezależność i wolność i nie dajmy się spętać łańcuchami przez przyziemnych dewotów, którym wydaje się, że wiedzą o gwiazdach więcej niż my. Specjalista James McGill, Legion Varus”.
– To tylko moje subiektywne zdanie – powiedziałem, wzruszając ramionami.
Natasha ponownie się zaśmiała i napiła się piwa. Poszedłem w jej ślady.
– Nie musiałam przyjeżdżać do ciebie, żeby poznać odpowiedź, prawda? – zapytała. – Wystarczyło się zastanowić, jakie z ciebie ziółko, żeby domyślić się, jak zagłosujesz.
Jakimś sposobem moja ręka sama popełzła w górę, by ją objąć. Natasha usiadła blisko mnie i poczułem jej ciepło. Zwykle w sierpniu unikałem wszelkiego ciepła jak ognia. Tym razem jednak było inaczej.
– Napytasz sobie biedy – ostrzegła.
Parsknąłem.
– A co mi zrobią? Zabiją?
Był to ulubiony żart wszystkich legionistów i zawsze wywoływał ponury rechot wśród towarzyszy broni. Często zdarzało nam się polec w walce, ale prawie zawsze przywracano nas do życia. Brzmiało to świetnie, dopóki na własnej skórze nie doświadczyło się kilkukrotnie agonii i rozpaczliwej grozy śmierci.
Koniec końców Natasha i ja kochaliśmy się na tej obskurnej kanapie. A potem od razu zasnęliśmy. Na zewnątrz cykały świerszcze, a świetliki unosiły się w ciepłym, wilgotnym powietrzu między omszałymi drzewami.
Kilka godzin później zaczęło świtać i niebo nad Georgią zaróżowiło się. Ze snu wyrwał mnie odgłos pięści łomoczącej w drzwi szopy tak mocno, że aż grzechotały od tego okna.
Natasha i ja leżeliśmy spleceni. Rozdzieliliśmy się i wstaliśmy z łóżka. Natasha chwyciła pierwszą z brzegu koszulkę i naciągnęła ją na obnażone piersi. Koszulka nie była wykonana z inteligentnej tkaniny, więc nie okryła jej zbyt porządnie.
– Kto tam? – zapytałem ponurym głosem, podchodząc do drzwi. Automatycznie stanąłem z boku. Natasha nie ruszała się ani nie odzywała. Po prostu obserwowała mnie.
– Otwierać, McGill! Policja wojskowa!
Z niewesołą miną otworzyłem drzwi. Natasha pospiesznie wciągała na sobie resztę ubrania, ale ja byłem w samych bokserkach. Było mi wszystko jedno.
Na zewnątrz stali trzej mężczyźni. Dwaj mieli imponującą posturę – jeden był dobrze zbudowany, a drugi miał brzuszysko przelewające się przez sprzączkę pasa. Z tyłu stał chudy facet z paroma kędziorami na łysiejącej głowie i oczami jak opos.
Odezwał się pierwszy.
– Co to za gówniana nora, McGill? – zapytał, wodząc oczami po mojej skromnej siedzibie. – Wmawiano nam, że jesteś specjalistą, a ja tu widzę jakiegoś wsobnie chowanego troglodytę w śmierdzącej szopie! Cholera, będę musiał zgłosić, że odwiedziliśmy nie tego gościa, co trzeba!
Pokiwałem głową.
– Zgadza się – odparłem. – Pomyliliście domy.
Po czym spróbowałem zamknąć im drzwi przed nosem.
Któryś z nich wyciągnął rękę i zablokował je.
– Jesteś aresztowany, kawalarzu – oznajmił grubas.
Omiotłem wzrokiem ich mundury i oznaczenia. Byli z Hegemonii. Poznałem to po naramiennikach z niebiesko-zielonymi globami. Sądząc po innych symbolach, ci dwaj z przodu byli szeregowcami – pewnie rezerwistami powołanymi do czynnej służby. Gdy Ziemia została oddziałem Imperium do spraw egzekucji, Hegemonia spanikowała i zmobilizowała każdego rezerwistę, jaki był na podorędziu.
Chudzielec z tyłu był starszy i miał oznaczenia specjalisty. Wszyscy byli ze służb bezpieczeństwa. Z policji wojskowej.
– Aresztowany? – zapytałem. – Pod jakim zarzutem?
– Dowiesz się na stacji w Atlancie – rzucił szczupły specjalista. – Idziesz z nami… Chwileczkę, a to kto?
– Koleżanka – odparłem, oglądając się na Natashę. Nadal nie odzywała się ani słowem.
Wszyscy trzej wytrzeszczyli na nią oczy. Wkurzyło mnie to. Miała gołe nogi, a moja koszulka nie zakrywała zbyt dobrze całej reszty.
Był dopiero ranek, a ja nie trafiłem do aresztu już od ładnych paru miesięcy. Przedtem też to się nie zdarzało bez dobrego powodu i towarzyszącej temu papierkowej roboty. Uznałem, że coś tu nie gra.
– Chodzi o tę wiadomość, którą wysłałem wczoraj w nocy, prawda? – zapytałem. – Kto podpisał nakaz aresztowania?
– Pójdziesz po dobroci czy w kajdanach?
– Nie jestem z Hegemonii – oznajmiłem – tylko z Varusa! Jesteśmy niezależni. Wyślijcie jakichś policjantów wojskowych z mojego legionu, a ja pójdę z nimi, gdziekolwiek zechcą.
– Chyba nie zdajesz sobie sprawy, co się dzieje – stwierdził przywódca, kręcąc głową z udawanym smutkiem. – To areszt priorytetowy, a ja dostałem rozkazy.
– Chrzanię wasze rozkazy! – zawołałem, czując narastający gniew. – Są nielegalne! Nie macie tu jurysdykcji! Wezwijcie gliniarzy dystryktowych lub policję wojskową mojego legionu! Nie możecie, ot tak, przychodzić tutaj i kazać mi się poddać zatrzymaniu bez żadnego upoważnienia!
Kościsty wreszcie przestał pożerać Natashę wzrokiem i spojrzał na mnie.
– Wy, wyjazdowi, zawsze uważacie się za cwanych skurczybyków, co? – zapytał. – Dosyć tego dobrego! Czas, żebyście przywykli do nowych władz. Panowie, aresztujcie tego…
Zatrzasnąłem im drzwi przed nosem i naparłem na nie ramieniem. Jestem dużym facetem – dużo większym i silniejszym niż którykolwiek z tych przyziemnych durniów, ale ich było trzech. Drzwi uderzyły o moje ramię, a chwilę później przez szczelinę wpadło do środka światło dnia. Usłyszałem, jak klną, a jeden z nich wcisnął w otwór podłużny paralizator.
– Co ty wyprawiasz? – syknęła Natasha.
– Uciekaj przez któreś okno na tyłach – powiedziałem. – Nie podoba mi się to i nie pozwolę, żeby te pajace aresztowały też ciebie!
– Bronisz mnie przed nimi? – zapytała zaskoczona.
Naparli na drzwi jeszcze mocniej i odepchnęli mnie do tyłu. Prawie straciłem równowagę, ale szybko udało mi się pozbierać. Paralizator wciśnięty między drzwi a futrynę zaczął iskrzyć.
Popatrzyłem na Natashę.
– No idź już!
Potrząsnęła głową i stanęła przy drzwiach.
– Będziesz potrzebował świadka – stwierdziła.
Warknąłem, sfrustrowany. Obliczając czas na kolejny ruch przed ich następnym uderzeniem, ponownie otworzyłem drzwi na oścież. Tłuścioch padł na twarz u moich stóp, a jego pomagier zachwiał się zaskoczony. Chudy przywódca za nimi sapał ze złości i szczerzył zęby. Już na początku nie byli w najlepszym nastroju, ale teraz przeszli parę poziomów wyżej na skali wkurwienia.
Cofnąłem się o krok, a oni rzucili się na mnie.
Chyba nigdy nie będę w stanie wyjaśnić, dlaczego postanowiłem stawić opór. Może po prostu wiedziałem, że nie mają racji i nadużywają władzy. Jak zresztą wszyscy gliniarze. Rozumiałem, że mają niełatwą robotę, ale niepotrzebnie drażnili lwa. W tym momencie przestałem myśleć i zacząłem reagować. Gwałtownie.
Kosmiczny najemnik, który zginął już kilkanaście, a może sto razy, podchodzi do walki w nietypowy sposób. Pierwszą oznaką jest szczególny wyraz twarzy, który legioniści nazywają „trupim wzrokiem”. Może zaczynamy patrzeć tak dziwnie, bo posiedliśmy nienaturalną wiedzę o śmierci? Mam za sobą wiele gorzkich przeżyć, które powinny zostać oszczędzone wszystkim żyjącym, a które dla kogoś takiego jak ja stały się niemal chlebem powszednim.
– James, nie rób tego! – ostrzegła Natasha, zgadując, co dzieje się w mojej głowie. – Dam sobie radę.
Nawet na nią nie patrzyłem. Ani tak naprawdę jej nie słyszałem. Wybałuszyłem oczy, odsłaniając połyskujące białka. Jednak poza tym moja twarz zachowywała obojętny wyraz. Bojowy nastrój zdradzał tylko wytrzeszcz.
Dla jasności – byłem wściekły jak cholera. Jednak był to całkiem inny rodzaj wściekłości. Mój umysł zachował jasność i zdolność chłodnej kalkulacji. Do walki ruszyłem z pewnością siebie, o której tamci trzej mogli tylko pomarzyć.
Gruby stanął z powrotem na nogi i postąpił naprzód. Podniósł pałkę, która iskrzyła od ładunku energii. Jednym dotknięciem mógł pozbawić mnie władzy nad ciałem, jednak zignorowałem broń, skupiając się na człowieku.
Początek walki był raczej nie fair. Ale przecież w walce często nie gra się fair. Przynajmniej jeśli chodzi o nas – bractwo żywych trupów.
Gdy tłuścioch zaczął zbliżać się do mnie z paralizatorem, kopnąłem lotnię, która służyła mi za stolik. Rąbnęła policjanta w bok kolana. Coś chrupnęło dwa razy i grubas upadł z jękiem na twarz.
– Ty popieprzony buraku!
Drugi facet przynajmniej wyglądał na wysportowanego. Gdy ruszyłem mu na spotkanie, odrzucił pałkę, sięgnął do pasa i wyszarpnął broń boczną.
Spluwa… Zaczynało się robić poważnie. Wiedziałem, że teraz mogą mnie zabić, ale na tym etapie prawie się tym nie przejmowałem. Gdybym zabił któregokolwiek z nich, zapewniłbym mu pierwszą konfrontację ze śmiercią i całym związanym z nią strachem i bólem. Jako ludzie z Hegemonii, policjanci wojskowi byli kopiowani i przechowywani tak samo jak legioniści, jednak wspomnienie pierwszej śmierci jest najgorsze. Dla mnie była już niczym nieprzyjemna wizyta u dentysty. Nie jest to coś, na co czekam z utęsknieniem, ale z drugiej strony nie ma co robić z tego zagadnienia. Uznałem, że jeżeli zabiję choćby tylko jednego z nich, i tak wygram tę walkę.
– James! Jasna cholera! – krzyknęła Natasha. Wkroczyła jednak do akcji, widząc, jak policjant sięga po broń. Podbiegła do chudego specjalisty i wymierzyła mu kopniaka. Nie trafiła w jaja, ale za to dostał w zapadnięty brzuch.
Chwycił ją i zaczęli się szamotać. Natasha próbowała podstawić mu nogę i prawie jej się udało. Walczyła dzielnie, to musiałem przyznać. Była technikiem, więc nie miała wielkiego doświadczenia bojowego. Chudzielec w końcu odepchnął ją. Uderzyła o moją skrzynkę z narzędziami, która spadła z hukiem na podłogę.
Jej atak nie był spektakularny, ale zdołała na chwilę odwrócić uwagę napastników. Mięśniak obejrzał się, chcąc sprawdzić, co się dzieje z szefem, a ja skorzystałem z okazji, by się uzbroić.
Kolejną cechą szczególną powszechną wśród ludzi mojego pokroju jest nawyk ukrywania broni w różnych miejscach. Zazwyczaj kolekcjonujemy pistolety, noże… wszystko, co może posłużyć do obrony. Czytałem gdzieś, że ludzie, którzy doświadczyli głodu, przez resztę życia wykazują fascynację jedzeniem i gromadzą zapasy żywności. W pewnym sensie postępowałem tak samo.
Sięgnąłem pod poduszki na kanapie i wyciągnąłem maczetę.
Kupując ją, wmawiałem sobie, że będę strzygł żywopłot w ogródku rodziców. Jednak w głębi serca wiedziałem, o co chodzi. Naoliwiłem ją i wsunąłem pod poduszki, ale nigdy nie wypróbowałem ostrza na krzaku czy innej zieleninie.
Siłacz co prawda nie stracił ręki, ale już pół sekundy później miał o dwa palce mniej. Broń wyślizgnęła mu się z dłoni i z grzechotem uderzyła o podłogę.
Podniosłem ją i wyprostowałem się. Chudeusz przy drzwiach w końcu wyciągnął swój pistolet i ściskał go w drżących dłoniach. Nadal stał przy wejściu, opromieniony różowym blaskiem świtu.
– Tego już za wiele, McGill! – wrzasnął. – Nie ma powodu, żeby robić taki gnój! Rzuć broń i chodź z nami.
– Jest całe mnóstwo powodów – odparłem ze stoickim spokojem.
Trzymałem w ręku pistolet, ale nie celowałem w człowieka przy drzwiach. W końcu miał mnie na muszce, a ja nie chciałem dostać kulki.
Zamiast tego opuściłem rękę wzdłuż boku. U moich stóp czołgał się koleś, któremu obciąłem palce. Podniósł je i próbował zawinąć w chusteczkę, którą wyciągnął z kieszeni. Mogłem mu powiedzieć, że szkoda zachodu.
Facet ze strzaskanym kolanem był chyba w najgorszym stanie. Zbladł jak ściana i odsunął się na bok, żeby oprzeć się o moją sześcienną lodówkę. Miał urywany i świszczący oddech.
– Odłóż broń, specjalisto! – rozkazał człowiek stojący w drzwiach. – To wariactwo! Jesteś aresztowany i pójdziesz z nami, żywy lub martwy!
– Nie mieliście nakazu – zaprotestowałem. – Nie mieliście powodu. Wpadliście tu jak do stodoły. Tak nie traktuje się legionistów! Czy was, wieprzy, niczego nie nauczyli?
„Wieprze” to wyjątkowo chamskie określenie, jakim niektórzy legioniści nazywają ludzi z Hegemonii. Facet lekko się zaczerwienił. Mógłbym założyć, że był zbyt spanikowany, aby przejmować się obelgami, jednak najwyraźniej tak nie było.
– Dobra – powiedział. – Mamy cię doprowadzić żywego. Taki dostaliśmy rozkaz. Ale o niej nikt nic nie mówił.
Skierował lufę na Natashę, która otworzyła szeroko oczy i zaczęła się cofać.
Gdy tylko chudzielec przestał we mnie celować, strzeliłem do gościa z bolącym kolanem, który siedział oparty o moją lodówkę.
Celowałem nisko – głównie dlatego, że nie chciałem rozwalić lodówki. Z jego klatki piersiowej buchnął czerwony strumień. Gliniarz osunął się z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że kula przeszyła go na wylot i jednak trafiła w urządzenie. Szlag.
Człowiek przy drzwiach przestał grozić Natashy i ponownie wycelował pistolet we mnie. Całkiem słusznie, bo ja z kolei mierzyłem w niego.
Obaj wypaliliśmy i cofnęliśmy się chwiejnie. Chudzielec wypadł z szopy do ogródka i leżał tam, zanosząc się kaszlem. Mógł przeżyć, ale miałem nadzieję, że już się z tego nie wyliże.
Leżałem na wznak i z doświadczenia wiedziałem, że mocno dostałem. Wykrwawianie się to ciekawe uczucie… a mówiąc „ciekawe”, mam na myśli „mocno zryte”. Przed oczami naprawdę robi się ciemno, a światło pulsuje w rytm serca, słabnąc z każdym uderzeniem.
Człowiek bez dwóch palców podniósł się na kolana i pochylił się nade mną, spoglądając mi w twarz.
– Po co to zrobiłeś, do cholery?! – zapytał.
– Zastanów się – wycharczałem. – Mniej więcej za godzinę, kiedy zostaniesz wysrany przez wskrzeszarkę. Może wtedy znajdziesz odpowiedź.
Po czym strzeliłem mu w głowę i obaj umarliśmy.
W tym miejscu wypada wspomnieć o kilku ciekawostkach dotyczących maszyn wskrzeszających. Pomoże wam to zrozumieć, co zaszło później w tamten upalny piątek w Georgii. Kopie zapasowe naszych ciał są tworzone co jakiś czas, począwszy od dnia zwerbowania. Gdy ktoś wraca do życia, to zazwyczaj w takim stanie, w jakim był tego dnia, gdy skopiowano jego komórki. Przynajmniej pod względem fizycznym.
Są jednak pewne wyjątki od tej reguły. Jeżeli ktoś potrzebował operacji plastycznej lub poprawił kondycję poprzez ćwiczenia i trening, może potem uaktualnić skany komórkowe ciała, aby mieć pewność, że powróci do życia w jak najlepszej formie.
Umysł legionisty kopiowany jest oddzielnie. Dokonuje się tego poprzez przyrostowe aktualizacje, transkrybujące wyłącznie zmiany w naszych sieciach neuronowych. Proces ten jest przeprowadzany dużo częściej, abyśmy mogli pamiętać wszystko, czego nauczyliśmy się na szkoleniach i co przeżyliśmy. Transkrypcją przeważnie zajmują się nasze stuki. Jeżeli znajdują się w zasięgu radiostacji przekaźnikowej, przesyłają dane o naszych sieciach neuronowych mniej więcej co minutę. Dzięki temu jesteśmy w stanie przypomnieć sobie okoliczności własnej śmierci.
Jedynym żyjącym świadkiem zadymy w mojej skromnej szopie była specjalistka techniczna Natasha Elkin. Znała mnie, a ja czasami podejrzewałem, że nawet trochę się we mnie podkochuje. Cokolwiek tak naprawdę do mnie czuła, tamtego dnia postanowiła mnie kryć.
Natasha była technikiem, i to dobrym. Zhakowała stuki wszystkich martwych kutafonów z Hegemonii i wymazała ostatnio przesłane dane. Dokładne okoliczności ich śmierci zostały zatem zapisane w jej umyśle i odzyskane w moim, za to ci zasrańcy z Hegemonii zapomnieli o dramatycznym finale konfrontacji. Wiedzieli, że do mnie przyszli. Wiedzieli, że wdarli się siłą do środka i zrobili awanturę. Nie mieli jednak bladego pojęcia, w jaki sposób zginęli.
Gdy pozaziemska maszyna w centrum Atlanty ponownie wydała mnie na świat, oddział funkcjonariuszy Hegemonii już czekał na miejscu, by mnie aresztować. Osłabiony i nagi, miałem akurat dość czasu, by odczytać na stuku prywatną wiadomość od Natashy, zanim zaciągnęli mnie do celi.
„Pełny luz, rżnij głupa, nic nie pamiętasz” – napisała.
Starłem tekst odrętwiałymi palcami, by przepadł w odmętach sieci. Zdobyłem się na lekki uśmieszek.
Rżnięcie głupa to dla mnie pestka – niektórzy mówią, że to mój jedyny wrodzony talent. Gliniarze wojskowi z Hegemonii przetrzymywali mnie i maglowali do upadłego, jednak w końcu dali za wygraną.
Według ich ustaleń za cholerę nie byłem w stanie sobie nic przypomnieć. A przynajmniej nie więcej niż pozostała trójka denatów. Luki wypełniała jedynie opowieść Natashy o tym, jak trzej niewydarzeni funkcjonariusze policji wojskowej obłapiali ją i pastwili się nad jej chłopakiem. Winą za utratę pamięci obarczono kiepską jakość usług sieciowych w tamtym regionie – było to wystarczająco wiarygodne wyjaśnienie. Nawet ja mógłbym poręczyć za prawdziwość takiej wersji wydarzeń.
Pod koniec bardzo długiego dnia wydano mi mundur i dowiedziałem się, że Natasha przyjechała po mnie aż z Waycross. Gdy zwalniano mnie z aresztu, słyszałem, jak członkowie Hegemonii ze stacji Atlanta klną pod nosem. Wielkodusznie przymknąłem oko na ich humorzaste zachowanie i wyszedłem w doskonałym nastroju.
Wraz z Natashą podążyłem do wyjścia z budynku najszybciej jak się dało. Jednak przy drzwiach wyjściowych – okratowanych i wzmocnionych odrutowanymi szybami – zobaczyliśmy trzy znajome twarze. Wyprostowałem się i zesztywniałem, ale oni wyciągnęli ręce w przepraszającym geście, dłońmi do przodu.
– Posłuchaj, McGill… – zaczął kościsty, łysiejący specjalista.
Po raz pierwszy zauważyłem, że ma na nazwisko Turner. Kiedy mnie atakował, nie chciało mi się czytać jego identyfikatora.
– Posłuchaj – powtórzył. – Przyszedłem… przyszliśmy tutaj, żeby cię przeprosić. Jeśli to cokolwiek zmienia. Nie wiemy, co zaszło u ciebie w domu. Ale chyba wszyscy się zgodzimy, że zapłaciliśmy za to. Cokolwiek to było.
Stałem w bezruchu przez kilka sekund, napawając się ich skrępowaniem.
– Ja mogę przyjąć wasze przeprosiny, Turner – oznajmiłem wreszcie i zwróciłem się w stronę Natashy. – Ale jeśli chodzi o stawianie zarzutów, to tylko obecna tu Natasha wie, co tak naprawdę ją spotkało. O ile mi wiadomo, była napastowana.
Natasha przez chwilę patrzyła mi w oczy, a potem spojrzała na trzech delikwentów. Wciągnęła powietrze i powiedziała:
– Mam nadzieję, że zdają sobie panowie sprawę, że wszyscy jesteśmy legionistami. Nie powinniśmy pozwolić, by poróżniły nas małostkowe animozje. W końcu działamy w służbie tego samego świata.
– Tak, psze pani – przyznał ochoczo grubas. – Naprawdę przepraszamy, że… zrobiliśmy to, co zrobiliśmy.
– Zapłaciliście straszliwą cenę – odparła, patrząc na nich ze współczuciem. – Wszyscy zginęliście z krzykiem. A pan, panie Turner, na koniec nawet narobił w portki!
Turner zmrużył powieki, co nadało mu jeszcze bardziej nieprzyjemny wygląd. Dwaj pozostali miętosili w palcach czapki.
– Zważywszy na te okoliczności, nie wniosę oskarżenia – powiedziała w końcu Natasha.
Wyraźnie im ulżyło.
– Dziękujemy, psze pani! – powiedział tłuścioch. – I żeby nie było, nie rozumiem, jakim cudem to wszystko mogło się tak…
Natasha uniosła dłoń i wszyscy natychmiast umilkli.
– Na przyszłość starajcie się panować nad sobą – poradziła, po czym przecisnęliśmy się obok nich.
Powstrzymywałem śmiech przez całą drogę do jej samochodu. Natasha odpaliła silnik i poszybowaliśmy przez miasto. Wtedy rozrechotałem się tak głośno, że rozbolał mnie brzuch. W końcu dostrzegłem jednak, że Natashy wcale nie dopisuje humor.
– Hej – zagaiłem, rozglądając się. – Nie powinniśmy wjechać na autostradę? Tak szybciej wyjedziemy z miasta.
– Nie wyjeżdżamy z miasta – odparła. – Dostaliśmy oficjalne rozkazy. Od Legionu Varus. Mamy się zameldować w miejscowym Kapitularzu.
– Super…
Dotknąłem palcem stuka, a moje rozbawienie minęło jak ręką odjął. Ktokolwiek polecił mnie aresztować, postanowił już nie wysługiwać się miejscowymi wieprzami. Tym razem skontaktował się z moimi przełożonymi. Rzeczywiście dostałem rozkaz, by stawić się niezwłocznie w Kapitularzu.
Dla każdego z ziemskich legionów na powierzchni planety funkcjonowały Izby Werbunkowe i Kapitularze. Reszta naszej organizacji istniała w kosmosie, zwykle w postaci potężnych transportowców, służących do przerzucania żołnierzy na planety, na których mieli misje do wykonania.
Izby Werbunkowe były wielkimi budowlami wzniesionymi w największych miastach. Zwykle na jeden sektor przypadała jedna Izba. Instytucje te zajmowały się poborem i działały jako bazy wypadowe podczas pozaziemskich misji. Izba Werbunkowa różniła się od Kapitularza głównie skalą i zakresem działania. Kapitularze były placówkami lokalnymi – służyła tam garstka weteranów, werbująca miejscowych rekrutów do danego legionu. Izby Werbunkowe były o wiele większe i stanowiły obiekty wspólne, wykorzystywane przez wszystkie legiony.
Wcześniej byłem w Kapitularzu w Atlancie tylko dwa razy. Pierwszy raz gdy myślałem o zaciągnięciu się, drugi po to, żeby zgłosić zmianę moich danych adresowych po przeprowadzce do Waycross. Był to ciasny, obskurny budynek i nie cieszyłem się zbytnio na trzecią wizytę.
Kapitularz mojego legionu nie wyglądał imponująco. Patrząc z zewnątrz, można go było pomylić ze sklepem obuwniczym albo jednym z tych punktów, gdzie można kupić używane urządzenia elektroniczne z innych planet. Stał tam cały rząd podobnych Kapitularzy, reprezentujących różne legiony. Łącznie było ich około piętnastu. Prowadziły lokalny werbunek i obsługiwały legionistów w stanie spoczynku. Najwyraźniej wielu moich towarzyszy broni pochodziło ze stanów południowych, ponieważ to biuro funkcjonowało jako ich ośrodek.
Gdy dotarłem z Natashą na miejsce, byliśmy już w pełnym umundurowaniu. Inteligentne tkaniny to istny cud. Jeśli ktoś chce, może się ubrać w aucie. Wystarczy owinąć ciało tkaniną i trochę się powiercić.
– Jaką historyjkę im sprzedamy? – zapytała Natasha, parkując.
Popatrzyłem na nią z niepokojem. Byłem pewien, że o cokolwiek nas zapytają, dam radę nawciskać im kitu, ale Natasha wolała walić prosto z mostu. Wieprzom jeszcze dała radę, bo ich akurat nie szanowała, ale wiedziałem, że do ludzi z Legionu Varus podejdzie inaczej. Lubiła mówić prawdę i wykonywać polecenia, jeżeli miała do czynienia z rzeczywistymi autorytetami. W moim domu pomogła mi i postawiła wszystko na jedną kartę. Teraz jednak nie miałem do niej zaufania. Załamałaby się pod autentycznym naciskiem ze strony któregoś z naszych bezpośrednich przełożonych.
– Yyy… historyjkę? – zapytałem. – Już ją ustaliliśmy. Jakieś zbiry przyszły pod mój dom. Nie chcieli się wylegitymować i zrobiło się paskudnie. Tego się trzymaj, co do słowa.
Wyglądała na zaniepokojoną. Położyła dłoń na drzwiach samochodu. Panel rozpoznał jej dotyk, zamigał kolorowym światłem i zamek otworzył się z trzaskiem.
– Hej – powiedziałem, obejmując ją i całując w policzek. – Uszy do góry! Będzie dobrze!
– James, przecież zabiłeś trzech ludzi, których ktoś wysłał, by cię aresztowali – powiedziała z zaciętą miną.
– No tak… Ale należało im się.
– Zgadzam się, ale co zrobimy, jeśli Graves jest w tym budynku? I jeśli ma trochę więcej oleju w głowie od tamtych wieprzy? Będzie wiedział, co zaszło. Przecież nas zna. A przede wszystkim zna ciebie.
– Graves i tak będzie miał w dupie moje przepychanki z wieprzami.
Natasha westchnęła i przewróciła oczami. Wysiadła z auta i poprawiła mundur. Zrobiłem to samo, założyłem beret na głowę i przechyliłem go pod właściwym kątem. Poszedłem przodem. W recepcji czekała mnie pierwsza niespodzianka. Rozpoznałem człowieka, który siedział przy biurku – faceta o szczurzej twarzy, z krótko przyciętymi włosami lśniącymi od kosmetyków. Nazywał się Winslade i był naczelnym kapusiem primus Turov.
Siedział z nogami na biurku. Spojrzałem na niego, a on w odpowiedzi wyszczerzył w uśmiechu białe, ostre zęby.
– Witaj, McGill – powiedział. – Miło, że wpadłeś! Czekają na ciebie tam z tyłu.
Niedbale wskazał kciukiem przez ramię.
– Adiunkcie Winslade – zacząłem – o co właściwie chodzi?
– Za chwilę się dowiesz. Z tyłu są tylko jedne zamknięte drzwi. Idź i zobacz, kto za nimi czeka.
Potem obdarzył mnie podłym uśmieszkiem. Przeszedłem obok niego, starając się wyglądać na tak wyluzowanego jak tylko się dało. Chciałem pozować na twardziela, dla dobra Natashy. Była w rozsypce od chwili, gdy dotarliśmy na parking, więc okazywanie przy niej słabości było niewskazane.
Gdy mijaliśmy biurko, Winslade wyciągnął nagle chude ramię, blokując drogę Natashy. Miałem ochotę go sprać, ale musiałem odpuścić.
– Ty nie idziesz, ślicznotko – powiedział. – Możesz zaczekać tutaj i dotrzymać mi towarzystwa.
Podszedłem do drzwi, pchnąłem je i wszedłem do środka. W słabo oświetlonym pomieszczeniu zastałem primus Galinę Turov we własnej osobie.
Powinienem się jej spodziewać po spotkaniu z adiunktem Winslade’em w recepcji, ale z jakiejś przyczyny nie przeszło mi to przez myśl. Primus nigdy nie zapuszczała się na takie rubieże. Nawet w Izbie Werbunkowej w Newark nie widywano jej zbyt często, a co dopiero w Kapitularzu.
Moje zaskoczenie wyraźnie ją uradowało.
– Jesteś na przepustce ledwie pół roku i już zapomniałeś, jak się salutuje? – zapytała.
Błyskawicznie stanąłem na baczność i zasalutowałem nienagannie. Nie zasługiwała na to, ale zasady to zasady.
Turov i ja nigdy się nie dogadywaliśmy. Była drobną kobietą o miłych dla oka krągłościach, starszą i o wiele bardziej złośliwą, niż się wydawała. Rygorystyczne przestrzeganie zasad miała we krwi, tak samo jak ja we krwi miałem ich łamanie. Zanim się do mnie odezwała, przez chwilę ostentacyjnie bawiła się tabletem. Stałem więc, gapiłem się w ścianę nad jej głową i czekałem.
Wreszcie odłożyła tablet i rozparła się w fotelu.
– Zapewne zastanawiasz się, dlaczego cię tu wezwałam. Mam rację? – zapytała.
– Nie, sir – odparłem.
Przez jej twarz przemknął grymas zaskoczenia. Milczała chwilę, ale w końcu musiała zadać pytanie:
– Mam rozumieć, że spodziewałeś się zastać mnie tutaj?
– Nie. Chodzi o to, że zastanawiam się, kto wysłał dziś rano tych wieprzy… przepraszam, funkcjonariuszy Hegemonii, do mojego domu.
– A, o to chodzi – powiedziała, kiwając głową. – To ja.
Po raz pierwszy od momentu, gdy wszedłem do ciasnego, ciemnego biura, spojrzałem jej prosto w oczy. Całą uwagę skupiłem teraz na niej.
– Żołnierzy Hegemonii? W przeddzień ważnego głosowania nad naszą niezależnością? Czy mógłbym zapytać dlaczego?
Turov uśmiechnęła się i złączyła palce. Miała krwistoczerwone, krótko obcięte paznokcie.
– Ponieważ, drogi Jamesie, jesteś jaki jesteś. Mogłam na tobie polegać. Dziękuję za pomoc. A teraz bądź tak miły, wynoś się z mojego biura i wsiadaj na barkę oczekującą w porcie kosmicznym w Atlancie, żebyśmy wszyscy mogli dalej zajmować się swoimi sprawami.
Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Oczekiwałem przynajmniej solidnego ochrzanu. Tymczasem ona siedziała tu cała w skowronkach. Po co w ogóle fatygowała się z wizytą w tym miejscu? Żeby upajać się sukcesem? Wyglądała, jakby odniosła jakieś zwycięstwo, nie miałem jednak pojęcia, o co toczyła się gra.
Potem zaczęły do mnie docierać przesłanki jej nowych rozkazów.
– Pani primus – zacząłem zakłopotany – wspomniała pani o barce w porcie kosmicznym.
– Owszem. Legion Varus ma zbiórkę przed misją. W trybie natychmiastowym.
Zawahałem się. Patrzyłem na nią, gdy wstała i odwróciła się ode mnie. Zdjęła beret i żakiet z wieszaka za biurkiem. Założyła je powoli, niemal leniwie.
Przyglądałem się jej, gdy zbierała swoje rzeczy. Muszę przyznać, że choć jestem młodym facetem, który nie zawiesza dłużej oka na kobietach po trzydziestce, to zawsze miałem Turov na celowniku. Lubiła nosić obcisłe mundury, ciasno opinające jej kształty.
Zwróciła się znowu do mnie z uśmiechem. Zachowywała się tak, jakby przygotowała małe przedstawienie i doskonale zdawała sobie sprawę, jak na to zareaguję.
– Jak widzę, podoba ci się moja nowa naszywka – powiedziała. – A może zwróciłeś uwagę na te słońca?
Otworzyłem szeroko oczy. Rzecz jasna, podziwiałem raczej jej tyłek. Jednak gdy już o tym wspomniała, zauważyłem, że faktycznie na kołnierzu miała dwa złote słońca, a na ramieniu naszywkę nie swojego legionu.
Wśród oznaczeń stopni oficerskich słońca oznaczały najwyższą rangę. Gdy już się je dostało, potem chodziło tylko o to, ile ich było. Uświadomiłem sobie, że Turov nie była już primusem. Awansowała o dwa stopnie i została imperatorem. Teraz mogła dowodzić własnym legionem, gdyby jej go przydzielili. Albo nawet kilkoma legionami.
Jednak to nie jej awans zaszokował mnie najmocniej. Najbardziej frapowała mnie naszywka ze znakiem legionu. W miejscu wilczej głowy Legionu Varus znajdował się teraz niebiesko-zielony glob.
Gdy wreszcie odzyskałem mowę, zawołałem obcesowo:
– Olałaś nas?! Dołączyłaś do Hegemonii?!
– Nie tak się składa gratulacje – warknęła.
– Przepraszam.
– Awansowałam. W Legionie Varus może być tylko jeden trybun. Tę funkcję piastuje Drusus. Rada postanowiła, że nie dostanę legionu, ale za to zostanę przeniesiona do Hegemonii.
– Rozumiem – odparłem.
Rzeczywiście rozumiałem. Walczyła o ten awans od momentu, gdy ją poznałem, i wreszcie go dostała. Czasem bywam tylko prostym chłopakiem ze wsi, ale tego dnia pod moim ciemnym czerepem jarzyło się światło.
Przypomniałem sobie, ile razy ona i Winslade podejmowali się filmowania krajobrazów po bitwach. Słyszałem też, że Turov bez większych oporów posuwała się do modyfikowania raportów tak, aby wynikało z nich, że każde zwycięstwo było jej zasługą jako dowódcy. Nie była z takich, którzy lubią się bić czy nawet wydawać rozkazy w bitwie. Właściwie to nigdy nawet nie widziałem, aby strzelała lub prowadziła żołnierzy do boju.
– Czy to wszystko, specjalisto? – zapytała, wskazując drzwi.
– Mam jeszcze jedno pytanie.
Skinęła głową.
– Rozumiem, że awansowała pani i gratuluję, ale co stanie się z Varusem? Dziś wieczorem mamy głosować nad naszą niezależnością i…
– Jeśli o to chodzi – odparła, podchodząc do drzwi i otwierając je – to choć wiem, że nie przyjmujesz dobrych rad, i tak ci coś doradzę. Głosuj nad rozwiązaniem Legionu Varus. Nie warto walczyć z tym, co nieuniknione. Niezależne legiony to już przeszłość. Niemile widziane anachronizmy. Może pozwolą wam zachować wasze naszywki i nazwy jednostek, jednak i tak zostaniecie wkrótce wcieleni do Hegemonii, bez względu na to, jak zagłosujecie. Sądzę, że plan jest taki, by przypisać każdemu legionowi numer i by nazwy legionów stosować potocznie, a nie jako oficjalne oznaczenia.
To mnie przeraziło. Nie chciałem zostać wieprzem z legionu numer 199 czy gdzie by tam mieli nas przydzielić.
– Nie uważam, żeby był to dobry pomysł… – zacząłem.
Jej twarz nagle przybrała gniewny wyraz.
– McGill, ostrzegłam cię i wszystko wyjaśniłam. A teraz wynocha!
Odsunęła się, przytrzymując otwarte drzwi. Zasalutowałem i wymaszerowałem. Nie chciało jej się nawet odsalutować. Zamiast tego trzasnęła drzwiami tak szybko, że prawie dostałem nimi w plecy.
Szedłem korytarzem, próbując spojrzeć na całą tę sprawę z lepszej strony. Przynajmniej miałem już z głowy primus Turov… czy raczej imperator Turov. Powinienem wręcz świętować. Miałem jednak wrażenie, że coś jest nie w porządku.
Zgodnie ze swoimi zapewnieniami Winslade siedział w hallu i gawędził z Natashą, która znosiła jego towarzystwo z uprzejmą, choć znudzoną miną. Winslade zdawał się tego nie zauważać. Gdy przyszedłem, był wyraźnie zawiedziony.
– Mamy stawić się na zbiórkę – poinformowałem Natashę. – Odwieziesz mnie do portu kosmicznego?
– Pewnie.
Tymczasem Winslade przestał paplać i nadął się jak paw. Wyciągnął zza biurka kurtkę.
– Wydało się – powiedział. – Chyba mogę wam już to pokazać.
Na ramieniu miał naszywkę z globem.
– Pan też, co? – zapytałem. Nie mogłem powstrzymać szyderczego uśmiechu. – Wygląda na to, że prawdziwa lojalność to cholernie rzadki towar.
– Jeśli nie jesteś durniem, McGill, sam też zmienisz wieczorem front. Najlepiej w ogóle nie głosuj. To wszystko pic na wodę. Wynik jest już przesądzony. Jeśli nie zagłosujesz jak należy, zdegradują cię, a w końcu i tak trafisz do Hegemonii.
Natasha przyglądała mu się z niepokojem. Pociągnąłem nosem.
– Dzięki za radę, wieprzu – rzuciłem, kierując się do wyjścia.
– Gdyby nie ta zbiórka, skopałbym ci dupę za takie odzywki! – zawołał za mną Winslade.
– Oczywiście, sir – odparłem.
Natasha podążyła za mną na parking i wsiedliśmy do samochodu. Była mocno podminowana. Ja, szczerze mówiąc, także.
– W jaki syf wpakowałeś mnie tym razem, James? – zapytała.
– Nie martw się, maleńka… – zacząłem.
– Nie! – przerwała mi. – Nawet nie zaczynaj. Nie chcę słuchać słodkiego pieprzenia o tym, że wszystko będzie dobrze. Ta Turov… zawsze wiedziałam, że jest zimną suką i że cię nie cierpi. Ale tu chodzi o coś poważniejszego. Martwię się.
– Uhm… – mruknąłem, wykonując wyciągniętym palcem ruch okrężny.
Zrozumiała znaczenie tego gestu i uruchomiła auto. Unieśliśmy się i poszybowaliśmy ulicą.
Rozmowa nam się nie kleiła, bo oboje pogrążyliśmy się w niewesołych myślach. Patrzyłem, jak ulice śmigają za szybą. Wszędzie można było dostrzec ślady dobrobytu, którym Ziemia cieszyła się od niedawna. Jeszcze rok czy dwa lata wcześniej drogi w Atlancie były w tragicznym stanie. Teraz w miejscu chwastów rosły młode drzewka, a na stary, popękany asfalt wylano pastobeton. Spoglądałem w dół, podziwiając ten pozaziemski budulec. Pastobeton, zwany również pastonem, był o wiele barwniejszy od tradycyjnego betonu. Nowa droga przemykająca pod nami połyskiwała różem i błękitem. Substancja była prawie niezniszczalna i wykorzystano ją na całej planecie, by po raz ostatni – i na dobre – wyremontować stare drogi. Zdawałem sobie sprawę, że pod tą cienką warstwą wciąż ciągnęły się niszczejące drogi z przeszłości. Gdzieniegdzie można było dostrzec ciemne plamy zastarzałego asfaltu, niczym popsute zęby gdzieś z tyłu szczęki wypełnionej koronkami.
– Myślisz, że mamy czas, żeby wrócić po twoje rzeczy? – zapytała Natasha.
Stuknąłem w ramię i pokręciłem głową.
– Nie – odparłem. – Zapomnij o moich rzeczach. O twoich zresztą też. Sprawdzam teraz na stuku nowe rozkazy w sprawie misji. Wysłali je do wszystkich. Mamy natychmiast opuścić Ziemię, wszelkimi możliwymi środkami.
Gdy dotarło do mnie, że moja przepustka skończyła się niespodziewanie, przez głowę zaczął płynąć potok myśli. Nie będę mieć czasu na pożegnania, ani nawet na to, żeby dobrze zamknąć mieszkanie. Mogłem sobie tylko wyobrażać, co przeżywają rodzice. Zostałem zabity na ich posesji, a moje ciało wywleczono stamtąd razem z pozostałymi denatami. Miałem nadzieję, że mama tego nie widziała.
Napisałem do staruszków, że jestem cały i zdrowy i że dostałem rozkaz stawienia się na misję. Skrzywiłem się po wysłaniu wiadomości. Nie wspomniałem ani słowem o swojej śmierci. Nawet dla mnie było to dość poważne niedomówienie. Rodzice pomyślą, że jestem w tarapatach i mydlę im oczy. Najsmutniejsze było, że mogli mieć rację.
Mieliśmy opuścić Ziemię. Najpierw zbiórka, a zaraz potem wylot. Zwykle wyglądało to inaczej. Jeśli sprawa nie była pilna, legioniści otrzymywali wezwanie z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Po dotarciu do Izby Werbunkowej odbywaliśmy ogólną odprawę, czasem badania lub szkolenia, i dopiero potem wylatywaliśmy w kosmos. Tym razem cały proces przebiegał dużo szybciej. Miałem wrażenie, że o wiele za szybko.
Nagle Natasha zjechała na pobocze.
– Ty poprowadź – poprosiła. – Ja muszę trochę postukać.
Zdałem sobie sprawę, że jej genialny mózg po cichu rozgrzewa się do czerwoności. Z ulgą włączyłem się do miejskiego ruchu. Dzięki temu mogłem skupić się na czymś innym niż rozmyślanie o Turov i jej planach.
Natasha była pochłonięta obsługą stuka. Specjaliści techniczni otrzymali dużo fajniejsze zabawki od nas, prostych trepów – i zdecydowanie lepsze od tych, które mogli kupić cywile. Oprócz stuka Natasha posiadała zestaw różnych urządzeń pomocniczych, wspomagających jej umiejętności. Na szczęście wzięła je wszystkie do samochodu, jak na wzorową legionistkę przystało. Stan ciągłej gotowości był normą w przypadku personelu w czynnej służbie. Oczekiwano, że zawsze będziemy mieć pod ręką podstawowy sprzęt. Jednak jeżeli chodzi o mnie – bombardiera specjalizującego się w broni dużego kalibru – nie pozwolono mi zabrać na powierzchnię niczego poza mundurem.
Dziewczyna pracowała niemal w zupełnej ciszy. Wiedziałem, że jako była hakerka musi się skupić, jeżeli ma dokopać się do czegoś, o czym jeszcze nie wiemy.
– Głosowanie… Chyba o to w tym wszystkim chodzi – oznajmiła kilka minut później.
– Naprawdę? – zapytałem. – Dlaczego Turov miałaby się aż tak przejmować tym cholernym głosowaniem? Ona i ten mały dupowłaz, Winslade. Ich zdaniem, choćby nie wiem co, wszyscy i tak skończymy w Hegemonii.
– Oto, co wyczytałam w oficjalnych rozkazach – powiedziała Natasha. Jej głos nagle przybrał wyniosłą barwę. Lubiła mieć wszystko poukładane przed zadaniem pierwszego ciosu. – Trybun Drusus rozkazał wszystkim stawić się dziś wieczorem na zbiórce i wsiąść na dowolny statek, który może nas zabrać w kosmos. Mamy zebrać się na pokładzie „Minotaura”. Każdy, kto nie dotrze na miejsce w ciągu dwudziestu czterech godzin, pozostanie na Ziemi i otrzyma karę.
Nasz poprzedni środek transportu, „Corvus”, przepadł w systemie Zeta Herculis. Potem legion zorganizował dla nas nową jednostkę – okręt o nazwie „Minotaur”. Jeszcze go nie widziałem, ale mówiło się, że jest o wiele lepszy.
– Jeśli ktoś nie wyrobi się w dwadzieścia cztery godziny, to dostanie baty, co? – zapytałem. – Ostro. Wiem, że niektórzy akurat teraz wspinają się po górach albo coś w tym stylu.
Kara, ogólnie rzecz biorąc, nie oznaczała rzeczywistego batożenia, jednak teoretycznie coś takiego było możliwe w legionach.
– Wiem – odpowiedziała Natasha. – Niektórych trzeba będzie zostawić. Tacy ludzie teraz gardłują na forach, bo wiedzą, że mają przerąbane. Tak czy inaczej, znalazłam coś ciekawego na listach dyskusyjnych i czatach dotyczących dzisiejszego głosowania. Po tym, jak doradziłeś głosowanie na „nie”, pojawił się nowy post. Ma już całą masę odsłon.
– Nowy post? O czym?
Natasha stuknęła go palcem i syknęła.
– Nie pokażę ci tego, bo prowadzisz… ale są tu zdjęcia, James. Zdjęcia powiązane z twoim nazwiskiem.
Prychnąłem.
– Zdjęcia? Czyżby wyciekła moja najnowsza galeria selfików?
– Nie. Zdjęcia facetów, których zabiłeś.
Błyskawicznie przestało mi być do śmiechu.
– Czytaj tego posta.
– Na pewno?
– No czytaj, mała!
Wzięła głęboki oddech i zaczęła czytać:
– „James McGill, specjalista bombardier z trzeciej jednostki. Dziś rano trzej policjanci wojskowi z Hegemonii zostali wysłani, by aresztować specjalistę McGilla. Znaleziono go w zaniedbanej szopie na wsi w dystrykcie Georgia, w Sektorze Północnoamerykańskim. Rzekomo otworzył drzwi uzbrojony w sporej wielkości ostre narzędzie. McGill wpadł w szał i zabił trzech funkcjonariuszy mających dokonać aresztowania. Sam również poniósł śmierć. Śledztwo jest w toku, nie podano jednak uzasadnienia nakazu aresztowania. Funkcjonariusz zgłaszający zajście wspomniał, że mogło chodzić o posiadanie narkotyków lub inne czyny zabronione”.
Gdy czytała to wszystko na głos, z każdym jej słowem kuliłem się coraz bardziej nad kierownicą i ściskałem ją coraz mocniej.
– Przecież to gówno prawda! W stu procentach! – powiedziałem. – Niech zgadnę, kto puścił w obieg tę wiadomość. Winslade, prawda?
– Autor jest anonimowy, ale podali jego stopień. To adiunkt.
– No jasne. Szkoda, że nie połamałem mu tej jego patykowatej łapy, kiedy miałem szansę…
– James… – przerwała Natasha, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Uspokój się. Wiem, co czujesz, ale pięściami nie rozwiążesz problemów.
– W porządku – westchnąłem – Dobra, masz rację… Ale on jest taką kanalią…
– Wiem. Zastanówmy się. Próbuję zebrać to wszystko do kupy. Turov dostała awans…
– Pewnie, bo zebrała laury za wynegocjowanie nowej roli Ziemi w Imperium. Owszem, była przy tym, ale próbowała nam przeszkodzić, a nie pomóc!
– Wiem, wiem – zapewniła Natasha uspokajającym tonem. – Ale musimy przewidzieć jej kolejny krok. Załatwiła sobie nowy stopień i miejsce w Hegemonii. Teraz chce pociągnąć za sobą Legion Varus. Może właśnie to obiecała tym na górze w zamian za nową rangę. Może zaproponowała, że wykorzysta swoje wpływy, by skłonić nas do przyłączenia się do Hegemonii.
– Mam gdzieś jej motywy. Chcę, żeby poniosła porażkę… teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Są już jakieś wstępne wyniki głosowania?
– Nie ma żadnych oficjalnie potwierdzonych. Ale to chyba oczywiste, że nie spodobał się jej twój list otwarty, w których zachęcałeś do głosowania przeciw. Nie zadawałaby sobie tyle trudu, żeby cię zdyskredytować, gdyby była przekonana, że głosowanie idzie po jej myśli.
Gdy dotarliśmy do portu kosmicznego, było już ciemno. Podejrzliwie zmrużyłem powieki, kiedy zjechaliśmy na parking. Czy w ogóle było tu bezpiecznie? Musiałem myśleć jak przebiegły oficer, aby przewidzieć, co może mnie za chwilę czekać.
Wysiedliśmy z auta, a Natasha przesunęła palcem po stuku, by wybrać polecenie „do domu”. Dzięki temu samochód bezpiecznie dotrze pod jej dom, oddalony o kilkaset mil na północ. W tych czasach większość pojazdów poruszała się na autopilocie, jednak takie przejażdżki były powolne i nużące. Wolałem kierować sam.
Skierowaliśmy się w stronę olbrzymiego ciemnego zarysu czekającej na nas barki, majaczącej prawie milę przed nami. Nieświadomie zacząłem rozglądać się po porcie, jakbym oczekiwał, że skądś wyskoczy strzelec i otworzy do nas ogień. To dlatego, że odnosiłem wrażenie, iż Ziemia przestała być neutralnym gruntem. Nawet Atlanta wydawała się wrogim terytorium. Powiedziałem sobie, że popadam w jakąś paranoję, i usiłowałem stłumić złe przeczucia.
Obejrzałem się, słysząc brzęczący odgłos. Od wejścia nadjeżdżał w naszą stronę jakiś pojazd. Poruszał się szybko… zbyt szybko.
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Definicje
Motto
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43