59,90 zł
Oblężenie Leningradu – okiem historyka i głosami świadków.
Anna Reid stworzyła zapadający w pamięć majstersztyk, umiejętnie i z wyczuciem zestrajając głosy bohaterów.
The Independent
Książka, która ma szansę wpisać się do kanonu dzieł historycznych dotyczących współczesnej historii Europy Wschodniej. Anna Reid opisuje potworne wydarzenia rozgrywające się w oblężonym przez Niemców Leningradzie, często oddając głos mieszkańcom – ludziom, którzy musieli przetrwać ponad dwa lata (od jesieni 1941 do stycznia 1944) w prawdziwym piekle, cierpiąc choroby i głód.
Autorka postrzega sytuację w oblężonym Leningradzie jako wielkie zjawisko społeczne, bada i opisuje ekstremalne, często niedopuszczalne w normalnych warunkach, zachowania, do których ta sytuacja zmusza. Książka jest również istotnym przyczynkiem do weryfikacji zafałszowanego obrazu oblężenia Leningradu, utrwalanego przez radziecką propagandę. Brytyjskiej autorce udało się dotrzeć do rosyjskich archiwów, dzięki czemu w książce pojawiają się nieznane wcześniej informacje, np. na temat liczby przypadków kanibalizmu w Leningradzie.
Anna Reid – dziennikarka, historyk, autorka bardzo dobrze przyjętych książek: "Borderland: A Journey Through the History of Ukraine", "The Shaman's Coat: A Native History of Siberia"
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 733
Można by rzec, że katastrofy wyjątkowo pasują do Leningradu... Ta zimna rzeka, te groźne zachody słońca, ten przerażający księżyc niczym z teatralnej scenografii.
Anna Achmatowa[1]
1. 22 CZERWCA 1941
Sześćdziesiąt kilometrów na południowy zachód od miasta zwanego kiedyś Leningradem dociera się do działek nazywanych przez Rosjan daczami: zielonych nieuprawianych pól usianych małymi jeziorkami, poprzecinanych szutrowymi wiejskimi drogami obsadzonymi sosnami o rdzawobrązowej korze. Pośród nich majaczą zniszczone przez czas drewniane domki letnie z zapadającymi się werandami i przeszklonymi gankami. W niedzielny poranek 22 czerwca 1941 roku Dmitrij Lichaczow, trzydziestopięcioletni pracownik naukowy specjalizujący się w średniowiecznej literaturze rosyjskiej, zażywał kąpieli słonecznej w towarzystwie żony i córek na piaszczystym i pełnym jaskółek brzegu rzeki Oredeż:
„Brzeg był stromy, a wzdłuż niego, powyżej naszej plaży, prowadziła wąska dróżka. Pewnego dnia, siedząc na piasku, usłyszeliśmy strzępy przerażającej rozmowy. Dróżką szli wczasowicze i rozmawiali o bombardowaniu Kronsztadu, a także o tym czy innym samolocie. Początkowo zastanawialiśmy się, czy nie wspominają czasem kampanii fińskiej z roku 1939, ale zaniepokoiły nas ich podniecone głosy. Kiedy wróciliśmy na daczę, powiedziano nam, że właśnie wybuchła wojna”.
W samo południe Lichaczowowie wraz z innymi wczasowiczami zgromadzili się wokół ustawionego na zewnątrz głośnika, by wysłuchać oficjalnego obwieszczenia o wojnie. Z głośnika przemawiał nie Stalin, lecz komisarz spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow. „Mężczyźni i kobiety, obywatele Związku Radzieckiego – zaczął swoje przemówienie – dzisiaj o godzinie 4 rano wojska niemieckie, nie wysuwając uprzednio żadnych żądań wobec Związku Radzieckiego, nie wypowiadając mu wojny, napadły na nasz kraj”. Dalej w tekście przemówienia pojawiła się nuta zdumienia i krzywdy: „Dokonano jej [napaści], nie zważając na fakt, że ZSRR i Niemcy zawarły pakt o nieagresji i że Rząd Radziecki z najdalej idącą skrupulatnością wypełniał wszystkie postanowienia tego paktu”. Na zakończenie nastąpiło dodające otuchy wezwanie: „Sprawa nasza jest słuszna. Wróg będzie rozgromiony. Zwycięstwo będzie do nas należeć”. Po zakończeniu transmisji „wszyscy posmutnieli i zapadło milczenie... Po Blitzkriegu Hitlera w Europie nikt się nie łudził, że będzie dobrze”[2].
W podobny sposób spokojny letni weekend został zakłócony w całym Leningradzie. W swoim mieszkaniu w centrum miasta, nieopodal pałacu Taurydzkiego, wzniesionego dla księcia Potiomkina, Jelena Skriabina wstała wcześnie, by zdążyć coś przepisać na maszynie przed planowanym wyjazdem za miasto. Poranne słońce, rześkie powietrze wpadające przez okno, odgłosy niani uciszającej za drzwiami jej pięcioletniego syna Jurę, wszystko to wywoływało w niej „cudowne uczucie zadowolenia i radości”. Jej starszy syn, czternastoletni Dima, wyszedł z domu wczesnym rankiem wraz z kolegą, by zdążyć na moment uruchomienia fontann przy wspaniałym barokowym pałacu Peterhof, położonym nad Zatoką Fińską. O godzinie dziewiątej rano z fabryki zadzwonił do niej mąż, który poruszonym i tajemniczo brzmiącym głosem nakazał jej pozostanie w domu i włączenie radia. W południe Jelena i jej matka wysłuchały przemówienia Mołotowa. „A zatem wojna! Niemcy już przystąpiły do bombardowań radzieckich miast. Słowa Mołotowa były pozbawione zdecydowania, jakby brakowało mu tchu. Jego mobilizujące i uduchowione apele wydawały się nie na miejscu. I wtedy nagle zdałam sobie sprawę z faktu, że zawisło nad nami coś złowieszczego i przytłaczającego”. Po zakończeniu transmisji Jelena wyszła na zewnątrz, gdzie zastała tłumy ludzi rozpychających się w pośpiechu, by dotrzeć do sklepów i „wykupić wszystko, co tylko było na półkach”.
„Wielu spieszyło do banków, by wycofać swoje oszczędności. Ogarnęła mnie ta sama panika, więc ja też pobiegłam wyjąć ruble zgromadzone na mojej książeczce. Ale było już za późno. W banku zabrakło pieniędzy. Wypłaty wstrzymano. Ludzie głośno domagali się pieniędzy. Upał czerwcowego dnia był nieznośny. Ktoś zemdlał. Ktoś inny gwałtownie przeklinał. Dopiero pod wieczór wszystko jakoś dziwnie się uspokoiło”[3].
O godzinie jedenastej tego samego ranka Jurij Riabinkin, chudy piętnastolatek z grzywką „pod garnek” i wielkimi ciemnymi oczami, szedł ulicą Sadową na zawody szachowe dla młodzieży odbywające się w ogrodach pałacu Pionierów (dawniej pałacu Aniczkowa) tuż obok mostu Aniczkowa. Jak zauważył, mijani milicjanci mieli przy sobie maski przeciwgazowe, a na ramionach czerwone opaski, co – jak zakładał – było elementem zwykłych ćwiczeń obrony cywilnej. Jednak gdy już rozstawiał swoje figury na szachownicy, spostrzegł, że wokół stojącego w pobliżu chłopca gromadzi się tłum. „Nadstawiłem uszu i... zamarłem. «Wczoraj o czwartej w nocy był nalot niemieckich bombowców na Kijów, Żytomierz, Sewastopol i jeszcze gdzieś» – z ożywieniem mówił chłopak. Mołotow przemawiał przez radio. Mamy teraz wojnę z Niemcami! (...) Miałem okropny mętlik w głowie. Nic nie rozumiałem. Rozegrałem trzy partie. Dziwne, wszystkie trzy wygrałem i powlokłem się do domu”. Po kolacji Jurij wyszedł pokręcić się po zatłoczonych i pełnych napięcia ulicach, stał też dwie i pół godziny w kolejce po gazetę (wysłuchując „ciekawych rozmów” i „sceptycznych uwag”), zanim ogłoszono, że żadnych gazet nie będzie, za to ukaże się „jakiś oficjalny komunikat”. Późnym wieczorem w swoim dzienniku Riabinkin napisał z charakterystyczną dla nastolatka pretensjonalnością: „Na zegarze – wpół do dwunastej. Zaczęła się decydująca, poważna walka, starły się dwa antagonistyczne ustroje: socjalizm i faszyzm! Od wyniku tej wielkiej walki historycznej zależy szczęście ludzkości”[4].
Teoretycznie leningradczycy powinni być lepiej niż ktokolwiek inny w państwie radzieckim przygotowani do drugiej wojny światowej czy też – jak określa się ją w Rosji – Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, gdyż całkiem niedawno mieli okazję z bliska obserwować jej preludium. W wyniku niemiecko-radzieckiego paktu o nieagresji z sierpnia 1939 roku Związek Radziecki przystąpił do okupacji nie tylko wschodnich terytoriów Polski, ale także – w czerwcu 1940 roku – państw bałtyckich położonych na zachód od Leningradu, jak również usianych setkami jezior południowych krańców Finlandii, leżących bezpośrednio na północ od miasta.
Szczególnie wojna zimowa z Finlandią mogła dać im przedsmak tego, co ich wkrótce czekało. Rozpoczęta 30 listopada 1939 roku, trzy miesiące po najechaniu na Polskę, miała być wedle oczekiwań samych Rosjan bardzo krótka. „[Myśleliśmy, że] wystarczy tylko, żebyśmy nieco podnieśli głos – wspominał Chruszczow – a Finowie posłusznie się dostosują. A gdyby to nie poskutkowało, mieliśmy raz wystrzelić, a oni wtedy podnieśliby ręce do góry i poddali się”[5]. W rzeczywistości wojna przyniosła Rosjanom upokorzenie. Pomimo ogromnej dysproporcji sił – populacja Finlandii wynosiła wówczas 3,7 miliona wobec prawie 200 milionów ludności Związku Radzieckiego – Finowie stawili zaciekły opór, zmuszając Rosjan do zaangażowania w wojnę ogromnej liczby wojsk. Kiedy wreszcie Związek Radziecki zmusił Finlandię do poddania się, 12 marca 1941 roku, anektując przy tym jej drugie pod względem wielkości miasto Viipuri (obecnie rosyjski Wyborg), a także cały przesmyk między Zatoką Fińską a jeziorem Ładoga, ceną stało się 127 tysięcy ofiar wśród czerwonoarmistów. Pogłoski wyciekające ze szpitali wojskowych były dla leningradczyków pierwszymi oznakami słabości armii radzieckiej, zarówno pod względem dowodzenia, jak i wyposażenia czy wyszkolenia. Żołnierzom brakowało broni, amunicji, zimowych ubrań czy choćby kamuflażu („Trudno było o lepszy cel” – wspominał jeden z fińskich pilotów myśliwca, mając na myśli kolumnę wojska przecinającą zamarznięte jezioro. „Rosjanie nie mieli na sobie nawet białych kurtek”). Przede wszystkim jednak w Armii Czerwonej brakowało dobrych oficerów, a to za sprawą samego Stalina i jego paranoicznej kampanii wymierzonej w siły zbrojne podczas niedawnego Wielkiego Terroru, w wyniku której zostały one bardzo poważnie okaleczone. W latach 1937–1939 aresztowano niewiarygodną liczbę 40 tysięcy oficerów, z czego około 15 tysięcy rozstrzelano. Pośród nich znalazło się 3 z 5 marszałków Związku Radzieckiego, 15 z 16 dowódców armii, 60 z 67 dowódców korpusów, 136 ze 169 dowódców dywizji oraz 15 z 25 admirałów. Wśród ocalałych (z których 44 procent nie ukończyło nawet szkoły średniej) byli przede wszystkim ślepo posłuszni weterani wojny domowej albo pospiesznie awansowani młodzicy, zbyt bojący się sądu wojennego i plutonu egzekucyjnego, by ryzykować podejmowanie jakichkolwiek własnych inicjatyw czy dostosowywanie rozkazów do zmieniających się okoliczności[6]. Błędy popełniane podczas wojny zimowej były później powtarzane z taką dokładnością w trakcie pierwszych pięciu miesięcy niemieckiej inwazji, że z perspektywy czasu ta pierwsza kampania może się wręcz wydawać jedynie rozgrzewką przed zasadniczą próbą sił. Z całą pewnością taka właśnie była perspektywa Finów; wciąż zresztą określają oni drugą wojnę światową – w trakcie której pomagali wprawdzie oblegać Leningrad, ale odmówili bezpośredniego ataku na miasto – „wojną kontynuacyjną”.
W praktyce jednak dla leningradczyków, podobnie zresztą jak dla większości zwykłych Rosjan, pierwsze dwadzieścia dwa miesiące drugiej wojny światowej wydawały się raczej czymś odległym. „Gdzieś w Europie toczyła się wojna – wspominał jeden z mieszkańców Leningradu – i to już od kilku lat... Tylko co z tego? Przejmowanie się wydarzeniami międzynarodowymi, okazywanie – jak to określano – «niezdrowych emocji» uznawano za wielce niestosowne...”[7]. O ile Finowie bronili się zawzięcie, o tyle kampanie w Polsce oraz w krajach bałtyckich okazały się dla Rosjan szybkie i łatwe. Triumfalny marsz Hitlera przez Francję i Holandię wiosną 1940 roku głęboko poruszył zorientowanych w sprawach Zachodu intelektualistów, takich jak poetka Anna Achmatowa, która w niepublikowanych wierszach opłakiwała upadek Paryża i bombardowania Londynu. Większość ludzi w Związku Radzieckim jednak wierzyła w to, co mogła usłyszeć z ulicznych głośników, wyczytać w zamieszczanych na tablicach ogłoszeniach czy dowiedzieć się od agitatorów na niekończących się zebraniach w pracy. Wedle tych doniesień kapitaliści rzucili się sobie do gardeł, a Związek Radziecki stał z boku, gotów skwapliwie skorzystać z okazji i pozbierać zostawione resztki. Mimo że – jak sądzono – pakt z Hitlerem miał charakter jedynie tymczasowy, ewentualna wojna z nim byłaby toczona na niemieckiej ziemi i zakończyłaby się wkrótce po jej rozpoczęciu, a to na skutek rewolucji proletariackiej w samych Niemczech. Robotnicy w Leningradzkich Zakładach Metalowych, dowiedziawszy się o niemieckim ataku, wykrzykiwali: „Nasze wojska ich zmiażdżą, w tydzień będzie po wszystkim. Nie, nie w tydzień – musimy przecież dojść do Berlina. To zajmie trzy–cztery tygodnie”[8]. Nawet wyrobieni obserwatorzy, potrafiący prawidłowo ocenić kwietniową inwazję Hitlera na Jugosławię (z pogwałceniem radziecko-jugosłowiańskiego paktu o przyjaźni) oraz mowy ostrzegawcze Churchilla, byli wstrząśnięci, kiedy to, czego się obawiali, rzeczywiście stało się faktem. Wedle słów filolożki klasycznej Olgi Fridenberg, ciotecznej siostry Borisa Pasternaka, „Niewiarygodna była nie sama inwazja, bo któż by się jej nie spodziewał?... Niewiarygodny był ten wstrząs w naszym życiu, jego nagłe rozszczepienie na kiedyś i na teraz w to ciche i spokojne lato spędzane przy szeroko otwartych oknach”[9].
Jak powszechnie wiadomo, zaskoczone było również samo radzieckie przywództwo. „Stalin i jego ludzie nadal tkwią w całkowitym bezruchu. Jak królik, który napotkał węża”[10]. Choć historycy wciąż spierają się o racjonalność przedwojennej polityki zagranicznej Stalina, jasne jest dzisiaj, że spodziewając się wojny z Niemcami, Stalin żył jednocześnie w przekonaniu, iż stosując metodę ustępstw, można będzie odwlec nieuchronny konflikt przynajmniej do następnego roku. Raporty o zamiarach Hitlera słane przez radzieckiego ambasadora w Berlinie były ignorowane, podobnie jak doniesienia wywiadu wojskowego o koncentracji wojsk po zachodniej stronie nowej granicy niemiecko-radzieckiej. Nie brano także pod uwagę ostrzeżeń ze strony Brytyjczyków, traktując je jako dezinformację mającą na celu zamienienie czerwonoarmistów w „żołnierzy Anglii”. Nic zatem dziwnego, że komisariat handlu w dalszym ciągu wysyłał do Niemiec ziarno, ropę, gumę i miedź, nie przerywając dostaw aż do nocy poprzedzającej inwazję.
Pełnomocnikiem Stalina w Leningradzie w chwili wybuchu wojny był Andriej Żdanow, pulchny aparatczyk o ziemistej cerze, przypalający jednego papierosa od drugiego. Ten syn nauczyciela najpierw wspiął się na stanowisko sekretarza partii w mieście Gorki (wcześniej i obecnie ponownie Niżny Nowogród), następnie awansował na członka Komitetu Centralnego, a po zamordowaniu szefa partii w Leningradzie Siergieja Kirowa (prawdopodobnie na rozkaz samego Stalina) objął w 1934 roku przywództwo leningradzkiej organizacji partyjnej i został pełnoprawnym członkiem Politbiura. W pełni oddany i lojalny, a także – podobnie jak Stalin – pracoholik i samouk, był jednym z niewielu ludzi, do których Stalin zwracał się poufałym „ty”, nie zaś ogólnie przyjętym i formalnym „wy” – odpowiednikiem naszego „pan”. Dziś pamięta się przede wszystkim jego pierwszoplanową rolę w obronie Leningradu, ale również tragikomiczny powojenny okres, w którym pełniąc funkcję komisarza do spraw kultury, oskarżał Annę Achmatową o to, że jest „pół zakonnicą, pół dziwką”, a Szostakowiczowi brzdąkał na fortepianie „właściwe politycznie” melodie. W rzeczywistości jednak był to zbrodniarz odpowiedzialny za liczne masowe morderstwa: nie tylko nadzorował czystki w Leningradzie w latach 1937–1939, lecz – podobnie jak inni członkowie Politbiura – aktywnie wprowadzał je w terenie, konkretnie na Uralu i nad środkową Wołgą. Jego podpis figuruje tuż obok podpisów Stalina i Mołotowa pod dziesiątkami list osób przewidzianych do rozstrzelania.
Tak jak Stalin Żdanow był absolutnie przekonany o tym, że pogłoski o rychłym niemieckim ataku są zdecydowanie przedwczesne, i 19 czerwca wyjechał z Moskwy na sześciotygodniowy urlop do Soczi nad Morzem Czarnym. „Niemcy przegapili już swój najlepszy moment – upewniał go w tym Stalin. – Wygląda na to, że zaatakują w 1942. Jedź odpocząć”. W sobotnie popołudnie 21 czerwca, kiedy Żdanow aklimatyzował się po przyjeździe do kurortu, zwyczajowa strużka raportów spływających z jednostek straży granicznej nagle zamieniła się w rwący strumień: mnożyły się doniesienia o kolejnych naruszeniach radzieckiej przestrzeni powietrznej, o potajemnych ruchach czołgów i artylerii, o stawianiu mostów pontonowych i usuwaniu zasieków z drutu kolczastego. Krótko po godzinie dziewiątej wieczorem co najmniej trzech dezerterów – jeden Litwin i dwóch niemieckich komunistów – przedostało się przez Bug za linie radzieckie i oświadczyło przesłuchującym ich oficerom, że w ich jednostkach właśnie odczytano nowe rozkazy. Atak miał się zacząć o godzinie czwartej rano i – jak powiedział Litwin – „planują wykończyć was raczej szybko”[11].
Na Kremlu niepokój wciąż mieszał się z niedowierzaniem. Ambasada w Berlinie raportowała, że niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie odpowiadało na umówione copółgodzinne próby kontaktu telefonicznego. Późnym wieczorem komisarz obrony generał Siemion Timoszenko zadzwonił do Stalina z wiadomością usłyszaną od niemieckich dezerterów, na co Stalin rozkazał mu natychmiast zwołać zebranie członków Politbiura i wyższych rangą generałów. Po ich przybyciu przerwał nerwowy spacer po pokoju i spytał: „Co zrobimy?”. Timoszenko oraz szef sztabu generał Gieorgij Żukow nalegali, by wszystkie wojska nadgraniczne postawić w stan pełnej gotowości bojowej. Stalin miał inne zdanie: „Jeszcze za wcześnie na wydawanie takiej dyrektywy. Być może wszystko uda się rozwiązać środkami pokojowymi... Wojska okręgów przygranicznych nie powinny ulegać żadnym prowokacjom, aby nie wywołać komplikacji”. Pół godziny po północy Stalin zezwolił wreszcie na przekazanie rozkazu żołnierzom, ale zażądał, by poprzedzono go ostrzeżeniem, że ataki mogą się okazać jedynie prowokacjami, i wezwaniem do „stonowanej” odpowiedzi. Zebranie zakończyło się o trzeciej nad ranem. Godzinę później Stalin, który dopiero co położył się do łóżka, otrzymał telefon od Żukowa. Główne miasta na zachodzie i południu Związku Radzieckiego – Kijów, Mińsk, Wilno, Sewastopol – były właśnie bombardowane. „Zrozumieliście mnie, towarzyszu Stalin?” – upewniał się Żukow. Powtarzał pytanie kilka razy, zanim wreszcie uzyskał odpowiedź. Nawet Stalin musiał już teraz przyznać, że wojna właśnie się zaczęła[12].
Pierwszą zasadą polityki zagranicznej, nieomal truizmem w rozmowach dyplomatów przy stołach, jest przestroga: nigdy nie najeżdżaj Rosji. Dlaczego zatem Hitler zdecydował się zaatakować Związek Radziecki?
Jego cele – i to już na etapie planowania tej kampanii w roku 1940 – były dalekie od konwencjonalnej geopolityki. Nie zamierzał jedynie zaanektować nowego i użytecznego terytorium, by tym samym zmienić istniejący układ sił, lecz chciał unicestwić całą kulturę i ideologię, a jeśli zaszłaby taka konieczność, to także całą rasę. Jego wizja dotycząca nowo podbitych terytoriów, prezentowana z całą otwartością podczas oficjalnych posiłków w rozmaitych kwaterach wojennych, zakładała powstanie rozległej Rzeszy rozciągającej się od Berlina aż do Archangielska nad Morzem Białym oraz Astrachania nad Morzem Kaspijskim. Tak pouczał architekta Alberta Speera:
„Cały ten teren musi przestać być azjatyckim stepem, musi zostać zeuropeizowany! Nasi chłopi będą mieszkać w ładnych, przestronnych farmach; niemieckie władze we wspaniałych budynkach, gubernatorzy w pałacach. Każde miasto otoczone zostanie wianuszkiem prześlicznych wiosek i miasteczek, w pasie o szerokości 30–40 kilometrów, połączonych najlepszymi drogami. Dopiero poza tym pasem będzie zupełnie inny świat, w którym pozwolimy Rosjanom żyć, jak im się tylko podoba”[13].
Istniejące miasta miały zostać ogołocone z tego, co w nich najcenniejsze, po czym zniszczone (w miejscu Moskwy miało powstać sztuczne jezioro), a owe prześliczne nowe wioski i miasteczka zamierzano zaludnić aryjskimi osadnikami ściągniętymi ze Skandynawii i Ameryki. W ciągu dwudziestu lat, wedle marzeń Hitlera, ich liczba sięgnęłaby już dwudziestu milionów. Rosjanie – uznawani za najniższą rasę pośród Słowian – mieli zostać wywiezieni na Syberię, przekształceni w niewolników albo po prostu wytępieni, podobnie jak Indianie w Ameryce. Zduszenie ewentualnego rosyjskiego oporu zyskałoby charakter jedynie nieco bardziej forsownych ćwiczeń. „Raz na kilka lat – wspominał Speer – Hitler planował organizować niewielką kampanię za Ural po to, by zademonstrować dominację Rzeszy i utrzymywać gotowość bojową niemieckiej armii na wysokim poziomie”. Jak to ujął późniejszy dokument planistyczny SS, bezustanna mobilność wojsk Rzeszy na froncie wschodnim miała – na podobnej zasadzie jak działania Brytyjczyków na północno-zachodniej granicy w Indiach – „zapewnić Niemcom młodość”.
Wizja ta jest tak surrealistyczna, tak śmieszna w swej wąskiej i płytkiej perspektywie, postrzeganej niczym z wysokości barowego stołka, że aż kusi, by w ogóle nie brać jej na poważnie. Jaki sens miałoby okupowanie jakiegoś kraju tylko po to, by go ostatecznie zniszczyć? Skąd by brano pieniądze potrzebne na nowe drogi i miasta? I skąd miliony nowych osadników chętnych do przeprowadzki? A wojska niezbędne do utrzymywania połowy kontynentu w stanie permanentnego niewolnictwa? Dla hitlerowskiego dowództwa nie był to jednak wcale sen na jawie. W lipcu 1940 roku, kilka tygodni po upadku Francji, Hitler rozkazał swojemu naczelnemu dowódcy armii, feldmarszałkowi Waltherowi von Brauchitschowi, a także szefowi sztabu generalnego wojsk lądowych, generałowi Franzowi Halderowi, przystąpienie do kreślenia planów podboju Związku Radzieckiego. Jak argumentował Hitler, w obecnym stanie rzeczy nie dało się najechać Wielkiej Brytanii, a jedynym sposobem, by przemówić jej do rozsądku i zmusić do zawarcia pokoju, było wyeliminowanie ostatniego na kontynencie mocarstwa z natury wrogiego Rzeszy. Von Brauchitsch i Halder widzieli to inaczej (choć nie aż tak odmiennie, jak próbował to przedstawiać Halder już po wojnie), uważając, że to Wielką Brytanię powinno się wyeliminować z wojny jako pierwszą. (Wpis w dzienniku Haldera z 28 stycznia 1941 roku: „Barbarossa. Cel niejasny. W ten sposób nie uderzymy w Brytyjczyków... Ryzyka na Zachodzie nie wolno nie doceniać. Jest całkiem możliwe, że Włochy upadną po stracie swoich kolonii, a my będziemy mieli południowy front w Hiszpanii, we Włoszech i w Grecji. Jeśli będziemy wtedy zaangażowani w Rosji, trudna sytuacja może zmienić się w jeszcze gorszą”[14]). Równie pełen wątpliwości był minister spraw zagranicznych Joachim von Ribbentrop, który uznawał pakt z Mołotowem za swoje największe osiągnięcie i podkreślał fakt, że Związek Radziecki wciąż skrupulatnie przestrzega jego postanowień, w tym obietnicy dostarczania zboża i innych towarów. Hermann Göring, kierujący sprawami gospodarczymi i najpotężniejszy po Hitlerze człowiek w całej Rzeszy, martwił się natomiast o zbyt małe zapasy żywności oraz siły roboczej. Jednak führer, wówczas u szczytu popularności i uwielbienia, potrafił zastraszyć swoich podwładnych jednym zmarszczeniem brwi i w końcu nawet najwięksi sceptycy przestawali mnożyć zastrzeżenia i godzili się na nieuniknione. Jedynym członkiem niemieckiego przywództwa, który podjął z tego powodu jakiekolwiek kroki, był nieprzewidywalny Rudolf Hess – zdecydował się na nieco dziwaczny lot do Szkocji, najwyraźniej w nadziei na zapobieżenie wojnie na dwa fronty poprzez wynegocjowanie pokoju z Wielką Brytanią.
Plan Barbarossa został ostatecznie doprecyzowany w grudniu 1940 roku, a datę rozpoczęcia jego realizacji ustalono na 15 maja 1941 roku. Zarówno owa data, jak i sam plan wkrótce uległy zmianie (opóźnienie wymusiła konieczność pomocy Włochom w Grecji i Libii, a atak z dwóch stron zmienił się w natarcie z trzech kierunków). Ale od samego początku zakładano, że kampania ta będzie prowadzona z bezprecedensowym okrucieństwem, której to polityce armia postawiła zawstydzająco niewielki opór. „Ta wojna – napisał Halder po dwuipółgodzinnej przemowie führera wygłoszonej dla ścisłego dowództwa 30 marca – będzie całkowicie odmienna od wojny na Zachodzie... Dowódcy muszą się poświęcić i zapomnieć o jakichkolwiek osobistych skrupułach”. W czerwcu to samo Naczelne Dowództwo doprowadziło do wydania niesławnego „rozkazu o komisarzach”, na mocy którego schwytani oficerowie polityczni mieli być z miejsca rozstrzeliwani. Kolejne rozkazy zezwalały na podejmowanie „środków zbiorowych” wobec cywilów, „którzy uczestniczą albo chcą uczestniczyć we wrogich aktach”, a także odbierały sądom wojskowym prawo do sądzenia przestępstw – w tym również gwałtów i morderstw – popełnianych przez żołnierzy niemieckich na radzieckiej ludności cywilnej. Poszczególnym oficerom dano w praktyce wolną rękę, by mogli traktować napotkanych Rosjan, jak im się żywnie podobało. Od samego początku przyjęto też bezwzględną politykę rekwirowania artykułów spożywczych. Wojska okupacyjne miały żywić się tym, co uda im się skonfiskować w okolicy, nawet jeśli oznaczało to narażenie miejscowej ludności cywilnej na głód. „Rosjanin już od wieków jest z głodem za pan brat!” – żartował w typowo nazistowskim, jakże rubasznym stylu Herbert Backe, sekretarz stanu w Ministerstwie Żywności i Rolnictwa. „Jego żołądek jest rozciągliwy, stąd brak jakiegokolwiek fałszywego współczucia!” Goebbels dorzucał ze swadą, że Rosjanie „będą musieli jeść swoje kozackie siodła”, za to Göring przewidywał „największy masowy pomór w Europie od czasów wojny trzydziestoletniej”[15].
Jednak przede wszystkim trzeba się było szybko rozprawić z bolszewikami. Miał to być Blitzkrieg, czyli „wojna błyskawiczna”, polegająca na prędkim posuwaniu się do przodu dywizji pancernych i zmotoryzowanej piechoty. W szybkim marszu na wschód armia miała nie zatrzymywać się w celu opanowania każdego ośrodka oporu, a zwłaszcza nie dawać się wciągać w wyniszczające walki pozycyjne, przez które przegrała wojnę z lat 1914–1918. Łącznie cała kampania miała potrwać nie dłużej niż trzy miesiące, przy czym pierwszych kilka tygodni powinno przynieść zniszczenie Armii Czerwonej w serii głównych bitew, pozostały zaś czas winien posłużyć do przeprowadzenia operacji dławienia resztek oporu. Natychmiast po podboju europejska część Rosji byłaby poddana rządom cywilnym sprawowanym przez cztery nowe reichskommissariaty, co pozwoliłoby większości wojsk powrócić do domu.
Sprawy przybrały obrót całkowicie odmienny od zakładanego nie tylko dlatego, że Hitler był mistrzem fantazjowania, ale także ponieważ zupełnie nie rozumiał społeczeństwa radzieckiego. W olbrzymim stopniu przeszacował on siłę rosyjskiego antysemityzmu, nie doceniał za to uczuć patriotycznych i narodowych. Nie był też w stanie – i tu akurat płynął z głównym nurtem brytyjskiej i amerykańskiej opinii publicznej owych czasów – dostrzec, że większość Rosjan, choć sterroryzowana i zubożała w wyniku działań ich przywódców w ostatnich dwóch dziesięcioleciach, stawi nieustępliwy opór obcemu najeźdźcy. „Rozwalcie drzwi – głosiła jedna z jego niesławnych złotych myśli – a cała spróchniała konstrukcja zwali się z hukiem!” Prostackie oszczerstwa – „Słowianie to banda urodzonych niewolników”, „ich bezdenna głupota”, „te głupie masy ludzkie na Wschodzie” – powtarzane bez końca w moralizatorskich kazaniach nad suto zastawionym stołem świadczyły nie tylko o zwykłym rasizmie, ale i o intelektualnym lenistwie, o samozadowoleniu w obliczu ogromnego, szybko zmieniającego się i pełnego tajemnic kraju, o którym on i jego doradcy wiedzieli bardzo mało. „Zbyt wielkie nadzieje – wspominał później jeden z generałów Hitlera – pokładano w przekonaniu, że Stalin zostanie obalony przez swój własny naród, jeśli będzie ponosić polityczne porażki. Przekonanie to podsycali doradcy polityczni führera, a my, żołnierze, wiedzieliśmy zbyt mało o politycznej stronie tego konfliktu, by móc z nimi dyskutować”[16].
W miarę postępowania działań wojennych zaczęła się uwidaczniać coraz większa rywalizacja, i to nie tylko między rozlicznymi agencjami odpowiedzialnymi za okupowany Związek Radziecki, których kompetencje nierzadko się pokrywały, ale również między ideologami zdeterminowanymi, by wcielić w życie wielką wizję eksterminacji nakreśloną przez ich führera, a pragmatykami (przy czym wielu było z pochodzenia Niemcami bałtyckimi), którzy doradzali postępowanie bliższe raczej tradycyjnej polityce kolonialnej. Jego istotą miałoby być zjednywanie sobie mniejszości narodowych, w tym zwłaszcza Ukraińców, i wycofywanie się z niepopularnych rozwiązań wprowadzonych przez komunistów, takich jak zamykanie cerkwi czy kolektywizacja. Nawet gdyby Hitler lepiej rozumiał Związek Radziecki, to bardzo prawdopodobne, że zignorowałby rady pragmatyków. Atak na Związek Radziecki miał wprawdzie racjonalne uzasadnienie: zdobycie przez Niemcy ogromnych połaci ziemi rolnej i kontroli nad szybami naftowymi, a także wyeliminowanie nieprzyjaznego im reżimu. Chodziło tu jednak także o rasę: była to wojna eksterminacyjna – Vernichtungskrieg. Bolszewicy, Żydzi, Słowianie – wszyscy byli robactwem, bestiami, rakiem, trucizną, a samo ich istnienie przekleństwem dla narodowych socjalistów i ich snów o potędze. Likwidacja albo zniewolenie wszystkich tych ludzi było nie tyle środkiem wiodącym do dominacji terytorialnej, ile zasadniczym jej składnikiem.
PRZYPISY
1. 22 CZERWCA 1941