Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
185 osób interesuje się tą książką
Gdy spróbujesz uniknąć swojego przeznaczenia, ono się o ciebie upomni.
Valeria woli ucieczkę niż ślub z synem największego wroga jej rodu – zwłaszcza że ten cieszy się opinią hulaki i brutala. Nikolas też nie zamierza oddać wolności w zamian za dumną i arogancką córkę przeciwnika. Każde z nich ma swój plan… ale los chce inaczej.
Kiedy ich ścieżki się przecinają, oni zostają niechętnymi sojusznikami, ściganymi przez tych, którzy nie wybaczają zdrady. W świecie, gdzie magia jest równie potężna, co niebezpieczna, Valeria i Nikolas muszą zdecydować – czy staną się dla siebie ratunkiem… czy najgorszym zagrożeniem.
Pełna napięcia opowieść o przeznaczeniu, zdradzie i uczuciach, których nie da się ujarzmić.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 130
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1
2
BUM!
Głośne uderzenie w drzwi sprawiło, że z futryny posypał się kurz, a szyby w oknie zabrzęczały. Valeria popatrzyła nerwowo przez ramię, ale drewno wytrzymało, choć zatrzeszczało od siłyuderzenia.
Zaklęła brzydko pod nosem i odwróciła się do okna i trzymanej w ręku liny. Jej ruchy stały się szybsze, dłonie zaczęły drżeć. W końcu udało jej się zawiązać sznur dookoła wezgłowia łoża, które wcześniej z trudem przesunęła pod okno. Szarpnęła kilka razy, aby się upewnić, że węzeł się nie rozwiąże, i wyrzuciła linę za okno. Przełknęła ślinę i poczuła ucisk w piersi. Wiedziała, że jeśli teraz ucieknie, ojciec, głowa rodu Ingerinów, nigdy jej nie wybaczy. Była pewna, że się jej wyrzeknie, wykluczy z rodu, wykreśli z rodzinnej kroniki i swojego życia. I wymusi to samo na jej braciach i matce. Na myśl o braciach zabolało ją serce, a do oczu napłynęły łzy. Kochała ich, kochała od pierwszej chwili, od samych narodzin. Ale nie mogła się zgodzić na ten ślub. Nie, gdy miała zostać sprzedana niczym klacz na targu, aby ojciec mógł wreszcie dobrać się do kopalni rodu Laskarisówi ich cennego kamienia zollen, który dzięki magii ognia stawał się idealnym diamentem. A już na pewno nie pozwoli się sprzedać temu pyszałkowi i brutalowi Nikolasowi Laskarisowi, o którym krążyły opowieści, że nigdy nie traktuje niczego poważnie, a jedyne, co go interesuje, to kolejne bijatyki w karczmach. Iprostytutki.
BUM!
Kolejne uderzenie w drzwi przywołało ją do rzeczywistości. Raz jeszcze szarpnęła liną i popatrzyła na zewnątrz. Z korytarza doleciały głośne krzyki, od razu rozpoznała głos ojca, wydającego straży rozkazy. Pchnęła skrzydło okna i poczuła ciepłe letnie powietrze wpływające wraz z podmuchem wiatru do komnaty. Bez wahania wspięła się na parapet i wytarła spocone dłonie o nogawki spodni, które ukradła chłopcu stajennemu. Pachniały koniem i potem, tak samo jak jego tunika, ale to nie miało znaczenia. Musiała uciekać, a w sukni nie dałaby rady. I choć była silna, sprawna i wytrzymała, w końcu była najstarszym dzieckiem głowy rodu i umiała nie tylko ładnie się uśmiechać i tańczyć, to jednak ucieczka w sukni przez okno, po linie, mogła się skończyćtragicznie.
BUM! BUM!! BUM!!!
Drzwi komnaty zatrzeszczały i Valeria była pewna, że nie wytrzymają kolejnego uderzenia. Wzięła głęboki oddech i złapała mocno linę. Nie zawahała się, tylko odwróciła, kucnęła i napięła sznur. A potem skoczyła. Wiatr zaszumiał jej w uszach, gdy przeleciała kilka metrów, po czym gwałtownie dopadła do ściany, ale zdołała zamortyzować uderzenie nogami. Dłonie ją zapiekły od szarpnięcia liny. Syknęła z bólu, jednak nie puściła. Wyrównała oddech, uspokoiła szaleńczo bijące serce. Jej magia nie była pomocna w tej chwili. Zaczęła się powoli opuszczać, ostrożnie schodziła coraz niżej. Popatrzyła w górę, wciąż się bojąc, że zobaczy twarz ojca wyglądającego przez okno. Jej jedyną szansą było to, że wciąż dobijali się do komnaty. Myśleli, że zabarykadowała się w środku, aby uniknąć ślubu zaplanowanego na następny dzień. Po głośnej kłótni przy kolacji, gdy ojciec wyjawił, po co tak naprawdę przyjechali na to zapomniane przez ludzi i bogów odludzie na granicy pomiędzy terenem Ingerinówa Laskarisów, wybiegła z jadalni i zamknęła się w swojej komnacie. Ślub. Z wrogiem jej rodu. Ojciec ukrywał to przed nią przez cały ten czas. I nawet słowem nie zdradził, że w tej zaniedbanej twierdzy przebywają także głowa rodu Laskarisówi jego syn Nikolas. Schodząc coraz niżej, zastanawiała się, czy Nikolas również był trzymany w niewiedzy. Nagle się poślizgnęła, straciła oparcie dla nóg i zsunęła gwałtownie, boleśnie ocierając dłonie. Serce zabiło jej mocno, jednak kiedy w końcu odważyła się spojrzeć w dół, spostrzegła, że do ziemi zostały nie więcej niż trzy, cztery metry. Wypuściła drżący oddech i podziękowała za to w myślach wszystkim znanym jej bogom. Pozwoliła sobie nawet na westchnienie ulgi, gdy nagle poprzez szum wiatru usłyszała głośny trzask, a lina wyraźnie się poluzowała. Valeria zaklęła, ale nic więcej nie zdążyła zrobić, bo znów rozległ się ten dźwięk, a ona się domyśliła, że to rama łoża musiała się złamać pod jej ciężarem. Przez moment liczyła jeszcze, że zdąży, że choć złamana, rama wytrzyma, może częściowo zaklinuje się w oknie. Potrzebowała zaledwie kilku chwil, aby dotrzeć do ziemi… Ale nie było jej to dane. Nagle napięcie liny ustąpiło, a odłamany kawałek wezgłowia uderzył w okno i wyleciał przez nie z impetem. Valeria krzyknęła krótko ipoleciała.
Miała wrażenie, że spada w nieskończoność, ale w rzeczywistości ledwie zamachała w panice rękoma, gdy poczuła, że uderza z impetem w… coś innego niż twarda gleba. Usłyszała głośne przekleństwo, jakie zawstydziłoby najbardziej wytrawnego żeglarza i krzyknęła na równi z zaskoczenia i bólu, gdy łupnęła w kogoś. Przy wtórze kolejnych krzyków i pojękiwań upadli razem na ziemię, po czym przetoczyli się kawałek po gęstej trawie i znieruchomieli. Valerię upadek pozbawił powietrza z płuc, pod powiekami rozbłysła jej cała konstelacja gwiazd. W głowie jej dudniło, lewe biodro ją bolało. Wzięła głęboki oddech i aż syknęła. Żebra nie były połamane, ale bolały jak diabli. Spróbowała się poruszyć i dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że nie może, bo spoczywa na niej ciało jej ofiary. Mężczyzna był ciężki i w tej chwili bezwładny, ale gdy chciała go z siebie delikatnie zepchnąć, jęknął przeciągle. Jego twarz wtulona była w jej piersi i tylko fakt, że to ona spadła na niego, powstrzymał ją przed brutalnym strąceniem go na ziemię. Gdy znów starała się go z siebie zsunąć, poczuła, że mężczyzna sięporusza.
– Daj… mi… chwilę, wariatko… Muszę złapać oddech. Prawie, uch, mnie zabiłaś – wymamrotał niskim, chropowatymgłosem.
– Ja… – Sapnęła pod jego ciężarem. – Nie mam czasu… Ja… Przepraszam, ale muszę uciekać – zdołała wydukać, bo jego ciało przygniatało jąniemożebnie.
Przez chwilę oboje dochodzili do siebie, aż wreszcie mężczyzna przy wtórze mamrotanych pod nosem przekleństw podniósł się na łokciach i popatrzył jej prosto w oczy. Była wczesna noc, ale pełnia księżyca dawała wystarczająco dużo światła, żeby zobaczyła gęstą szopę rudych włosów i olśniewające, błyszczące zielenią oczy, w których migotały złote iskry magii. Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa. Mężczyzna przesunął językiem po wargach, wpatrując się w złote tęczówki Valerii, a następnie omiótł wzrokiem jej twarz. Po czym wrócił spojrzeniem do jej oczu, gdzie złoto magii mieszało się z mahoniowymi iskrami. Nagle otworzył szerzej oczy isapnął.
– Nie, kurwa, wierzę! To nie możesz być ty! – powiedział zaskoczony i uniósł brwi prawie do liniiwłosów.
Valeria przez chwilę czuła się zdezorientowana, ale nagle przypomniała sobie słowa matki mówiącej o tym, że jej przyszły mąż może i jest brutalem i lekkoduchem, ale przynajmniej jest przystojny z tą swoją rudą czupryną, wyćwiczonym od walk ciałem i zielonymi oczami. Przełknęłagłośno.
– To nie może być prawda! Dlaczego spadłam akurat na ciebie? – jęknęłażałośnie.
– Bogowie zdają się mnie nienawidzić. I za co? Co ja im takiego zrobiłem? Nie dość, że ojciec zmusza mnie do ślubu, to jeszcze, gdy próbuję po cichu uciec, moja niedoszła żona spada na mnie i prawie łamie mi kark. – Pokręcił głową w niedowierzaniu i przetoczył się na bok, po czym popatrzył na leżącą kobietę. – Co ci strzeliło do głowy, żeby wyskakiwać przezokno?
– Chciałeś uciec? – zapytała w tej samej chwili Valeria, ignorując jegopytanie.
Dostrzegła, jak na twarzy mężczyzny pojawiają się poczucie winy i coś jakbyzawstydzenie.
– Tak… To znaczy nie… Ja… – Potarł dłońmi skronie iwestchnął.
– Ja też próbuję uciec – wyznała i zobaczyła, jak mężczyzna podnosi gwałtownie głowę i patrzy na niązaskoczony.
– Nie wezwiesz straży? – zapytałzszokowany.
– Oczywiście, że nie… Chyba że spróbujesz mnie zatrzymać. Ja… nie mam zamiaru wychodzić za ciebie zamąż.
– Och! – wyrwało się mężczyźnie. – A co niby ze mną nie tak? – zapytał i przekrzywił lekko głowę. Wyglądał naurażonego.
– Ej, sam przede mną uciekałeś, a do mnie masz pretensje? – prychnęła z niedowierzaniem
– Racja, punkt dla ciebie. To co… – nie dokończył, bo od strony okna doleciał ich okropny trzask i nagle usłyszeli podniesione głosy i krzyki. – Kurwa, nieważne. Muszę znikać, mój koń jużczeka.
Poderwał się na nogi i potrząsnął głową, żeby odgonić nagłą słabość. Odwrócił się i skierował w stronę parku okalającegotwierdzę.
– Czekaj! Pomóż mi, zabierz mnie ze sobą! – usłyszał krzyk kobiety, brzmiała nazdesperowaną.
Zatrzymał się i spojrzał przez ramię. Podniosła się i masowałabiodro.
– Nie mam zamiaru żenić się z tobą – odparł i zaczął się odwracać, żebyodejść.
– Ja z tobą też nie! Ale nie zdążę im uciec, jeśli mi nie pomożesz, proszę. Nie mam konia. Myślałam, że będę miała całą noc na ucieczkę. Zabierz mnie, tylko do najbliższego miasta. Potem się rozejdziemy, każde w swojąstronę.
Mężczyzna się zawahał. Popatrzył na Valerię zmrużonymi oczami. Na jej twarzy malowała się tak wielka desperacja, że musiał odwrócić wzrok. W końcu westchnął, jakby zdawał sobie sprawę, że popełnia wielkibłąd.
– Chodź, nie ma czasu. Zaraz tubędą.
***
Nikolas wyzywał się w myślach od głupców i słabeuszy, ale nie potrafił jej zostawić na pastwę ojca i całej rodziny. Niewykluczone, że ojciec pewnie spróbowałby ją wtedy wydać za mąż za jego starszego brata. Już nie wiedział co gorsze: upokorzenie, że Nikolas porzucił ją prawie przed ołtarzem, czy ślub z Millem, dziwkarzem i pijakiem. W sumie wiedział, on wolałby być upokorzony. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, złapał ją za rękę i pociągnął za sobą w stronę gęsto rosnącego parku, gdzie wieczorem ukrył konia i sakwy. Nie miał zamiaru się żenić, a już na pewno nie z dziedziczką rodu Ingerinów, który od dekad wchodził z jego klanem w zatargi i wcale nie tak drobne potyczki zbrojne w pobliżu kopalni kamienia zollen. Słyszał o dziewczynie, że jest próżna, uparta i rozpieszczona poza wszelkie wyobrażenie. I że gardzi ludźmi, to chyba było najgorsze. Ale gdy spadła na niego, gdy w jej głosie brzmiał tak błagalny ton… i gdy się okazało, że ona również nie chce brać z nim ślubu, nie mógł jej tak zostawić. Dlatego szedł teraz szybko, prawie ją ciągnąc, zły na siebie, że jej pomaga. Gdy minęli granicę drzew, do ich uszu doleciały odgłos szybkich kroków i głośno wykrzykiwanerozkazy.
– Zorientowali się, już cię szukają. Kurwa mać! – warknął i mocniej zacisnął palce na jej nadgarstku, aż syknęła zbólu.
– To nas szukają, nie tylko mnie! – wydyszała, biegnąc zanim.
– Gdyby nie ty, Złotko, nikt by nie wiedział, że uciekłem. Do rana, kiedy to miałem szczęśliwie zostać twoim małżonkiem, byłbym już daleko stąd, radosny jak poranek, wolny od ojca, mojego rodu i ciebie w szczególności – odparł pozornie lekkim tonem. – A teraz się pospiesz, bo zaraz nasdogonią.
Valeria bez słowa przyspieszyła, choć płuca jąpaliły.
Po chwili zobaczyła stojącego przy wielkim drzewie dużego ogiera, osiodłanego, z dwiema sakwami przymocowanymi po bokach. Uwielbiała jeździć konno, ale to zawsze były łagodne klacze. Poczuła ukłucie niepokoju i zerknęła na mężczyznę. Wydawał się nie przejmować strażnikami, tylko puścił jej dłoń i przyklęknął na kolano. Położył obie ręce na ziemi, po czym nagle uniósł głowę i popatrzył jej prosto woczy.
– Odwiąż konia i wsiadaj. Poczekaj na mnie i nie próbuj uciekać, Zanir nie ruszy się stąd bezemnie.
Valeria kiwnęła głową i podeszła do wierzchowca. Odwiązała lejce z niskiej gałęzi i spojrzała na wysoko umieszczone strzemię. Jej niedoszły mąż był rosły i dobrze zbudowany. Ona natomiast z trudem sięgnęła stopą do strzemiona i z lekkim stęknięciem wsiadła na konia. Zerknęła z góry na klęczącego mężczyznę. Miał pochyloną głowę, a z jego dłoni, które trzymał na podłożu, sączyła się zielona poświata. Po chwili usłyszała głośne tąpnięcie i nagle ziemia zadrżała pod końskimi nogami. Gdzieś w oddali zatrzeszczały łamane gałęzie i rozległ się odgłos, jakby gleba się rozdzierała. Valeria otworzyła szeroko oczy i przełknęła ślinę, która nagle napłynęła jej do ust. Głosy strażników brzmiały na spanikowane. Mężczyzna wstał i podszedł do konia. Złapał za łęk i jednym płynnym ruchem wskoczył na siodło za nią. Poczuła, jak jego ciało dociska się do niej, a silne ramię obejmuje ją w pasie. Odebrał od niej lejce i zacmokał na rumaka. Ten tylko czekał na sygnał swojego pana, bo ruszył z kopyta, jakby nie dźwigał na grzebiecie podwójnegociężaru.
Przez park prowadziła niegdyś wydeptana ścieżka, ale od długiego nieużywania miejscami zarosły ją chwasty. Mimo to ogier parł do przodu, zostawiając w tyle pogoń. Wiatr szumiał Valerii w uszach, a w brzuchu czuła węzeł niepokoju. Uciekała z domu. Z mężczyzną, którego nie chciała poślubić. Nie myślała o tym, co będzie dalej. Co się stanie, gdy już ucieknie. Wiedziała tylko, że nie pozwoli się sprzedać za kopalnię kamienia zollen, że jej życie nie skończy się z dniem ślubu, że nie umrze w samotności w domu swojego męża, zapomniana. Na szyi miała trzy sznury różowych pereł z Morza Lazurowego, a na palcach cztery pierścienie z diamentami. Była pewna, że kiedy to sprzeda, wystarczy jej na spokojne życie w jakieś dalekiej osadzie, gdzieś na skraju lasu, w którym mogłaby polować. Wolała taką egzystencję niż niekończące się lata wśród nienawidzących jej ludzi. Zastanawiała się, co skłoniło siedzącego za nią mężczyznę do ucieczki. Miał przecież wszystko, a jako mężczyzna, mógł brać sobie kochanki, znikać z domu na całe tygodnie i nikt by go za to nie potępiał. Czuła mocny uchwyt, jego ciało było napięte, gdy przyciskał ją do siebie. Czy zauważył jej strach przed wielkim ogierem? W końcu nie mogła dłużej wytrzymać tej przeszywającej ciszy. Nie wiedziała, dokąd zmierzali, wśród drzew było za ciemno, choć mężczyzna doskonale sobie radził mimomroku.
– Dokąd jedziemy? – zapytała. Wciąż miała wrażenie, że słyszy głosystrażników.
– Nie wiem jak ty, Złotko, ale ja ruszam na wybrzeże, a stamtąd na pierwszy statek, który zgodzi się mnie zabrać z tej przeklętej krainy – powiedział, a ona poczuła, jak mięśnie jego ud sięnapinają.
– Och, to… cóż, w przeciwnym kierunku niż ja chciałam się udać – przyznała zprzekąsem.
– Mogę cię tu zostawić, jeśli pragniesz zawrócić. Dla mnie to nie problem – odparł lekko i zaczął ściągaćlejce.
– Nie! Poczekaj! – zawołała zdjęta strachem, że rzeczywiście ją tu porzuci. – Zawsze najpierw robisz, a potem sięzastanawiasz?
– Zależy w jakiej sytuacji – zaśmiał się i poruszył wodzami, a ogier znów przyspieszył. – Zazwyczaj to dobrastrategia.
– Ale dlaczego na wybrzeże? Po co chcesz opuszczać Ebbiorę? – zapytała i poprawiła się wsiodle.
Ten ruch sprawił, że jej pośladki jeszcze mocniej przycisnęły się do ud mężczyzny. Jego ramię stężało na jejbrzuchu.
– Bo mój ojciec mi tego nie wybaczy. Choć jestem najmłodszy, to ze mną wiązał swoje najważniejsze, jak się okazało, plany – wyjaśnił bez emocji. – A gdy się zorientują, że pomogłem ci uciec… A tak właściwie, Złotko, to czemu ty uciekasz? I co masz zamiar zrobić, gdy już sięrozstaniemy?
– To nie twoja sprawa – mruknęła. – Ale nie mam zamiaru wychodzić za mąż za jakiegoś brutala i dać się pogrzebać za życia na odludziu, żeby mój mąż mógł hulać po karczmach i… – urwała nagle, zdawszy sobie sprawę, że ten mąż, niedoszły zresztą, siedzi za nią i obejmuje ją wpasie.
Usłyszała jego głęboki śmiech i pokręciłagłową.
– Co cię tak bawi? – zapytała mrukliwie. Wciąż oddalali się od strażników itwierdzy.
– Ty, Złotko, ty mnie bawisz – powiedział zrozbawieniem.
– Nie nazywaj mnie tak! – warknęła. – Mamimię.
– Wybacz mi, o jaśnie księżniczko. To jak masz na imię, abym mógł się do ciebie zwracać z należytym szacunkiem? – Jego głos ociekałsarkazmem.
– Valeria. Mam na imię Valeria. Dziwne, że tego nie wiesz – odparła z całą godnością, na jaką było ją w tej sytuacjistać.
– Nie interesowało mnie twoje imię, Złotko, tylko jak się od ciebie uwolnić – oznajmił beztrosko i ściągnął lekko lejce, na co ogier zmieniłkierunek.
Valeria poczuła się urażona, choć przecież ona też chciała się uwolnić odniego.
– Jakiś ty uroczy – rzuciła z przekąsem. Patrzyła przed siebie i zobaczyła, jak drzewa się przerzedzają, a po chwili wydostali się na rozległą równinę. Tutaj nie było już jak się skryć, jechali przez niewysokie trawy, podczas gdy księżyc oświetlał imdrogę.
– Wszystkie kobiety mi to mówią – odparował lekko, niezrażony jej przytykiem. – A ty wiesz, jak ja mam naimię?
Valeria poczuła na policzkach rumieniec. Aż do kolacji nie wiedziała. Zawsze był tylko najmłodszym z synów lorda Laskarisa albo hulaką i brutalem. Dopiero przy posiłku, gdy ojciec ją poinformował, w jakim celu przyjechali do twierdzy, dowiedziała się, że ma na imię Nikolas. Ale nie zamierzała się do tegoprzyznać.
– Nie. Nie mam pojęcia – odparła z udawaną nonszalancją i usłyszała, jak mężczyzna się śmieje. Znów.
– Kłamczuszka z ciebie, Valerio, kto by się spodziewał. A teraz… trzymaj się, musimy przyspieszyć, moja magia nie zatrzymała ich nadługo.
Lojalnie wrogowie
Copyright © Agata Franczak
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2025r.
ebook ISBN 978-83-7995-841-2
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Paulina Kalinowska
Korekta: Joanna Błakita
Adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Ewelina Nawara
Skład i typografia: www.proAutor.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.inanna.pl
Najtaniej kupisz na www.inanna.pl