14,99 zł
Lord Brentmore dorastał w atmosferze skandalu i odrzucenia. Tytuł i majątek nie wystarczyły, by zamknąć usta plotkarzom z londyńskiego towarzystwa. Brent poprzysiągł sobie, że jego dzieci będą otoczone szacunkiem, jakiego mu odmawiano. Po śmierci żony przenosi się z całą rodziną do podmiejskiej posiadłości. Żeby zapewnić wykształcenie dzieciom, zatrudnia guwernantkę, Annę Hill, która od razu wzbudziła sympatię dzieci.
Brent nie wie, że panna Hill skrywa kompromitujący sekret…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 268
Tłumaczenie: Ewa Bobocińska
Mayfair – maj 1816
Markiz Brentmore przeszedł z biblioteki swej londyńskiej rezydencji do salonu. Zgodził się przyjąć propozycję kuzyna i teraz tego żałował. Co mu, do licha, strzeliło do głowy? – zastanawiał się.
Energicznym krokiem podszedł do okna i gwałtownym szarpnięciem rozsunął ciężkie, brokatowe zasłony. Po co w ogóle zawieszać je w oknach, skoro w Londynie bardzo rzadko wychodziło słońce? To jeden z angielskich idiotyzmów. Wiele by dał za jeden piękny, irlandzki dzień.
W takich chwilach jak ta, gdy trawił go wewnętrzny niepokój, zawsze wracał myślą do Irlandii. Nigdy nie zdołał wymazać z pamięci pierwszych lat życia – pomimo usilnych starań starego markiza, jego angielskiego dziadka, by wybić mu je z głowy.
Brent wyjrzał przez okno, starał się skoncentrować na pogodzie. Niebo było bardziej szare niż zwykle. Bez wątpienia zanosiło się na deszcz.
Jego spojrzenie przyciągnęła młoda kobieta, spacerująca po drugiej stronie Cavendish Square. Coś w jej wyglądzie zwróciło jego uwagę. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Kipiała wręcz od emocji, choć starała się nad nimi panować. Te emocje obudziły niespodziewanie rezonans w nim samym, zupełnie jakby musiał znowu toczyć walkę z własnym temperamentem. Stary markiz ciągle powtarzał, że Brent w głębi duszy pozostał Irlandczykiem.
Zniecierpliwił się. Czy już zawsze będzie wracał myślami do tamtych dni?
Lepiej skupić się na tej ładnej młodej damie na placu, powiedział sobie.
Ciekawe, co robiła sama na ulicy, miotana równie silnym niepokojem jak on? Zafrapowała go bardziej niż którakolwiek z niezliczonych panienek z wyższych sfer, które spotykał na balach i koncertach podczas sezonu. Tamte głupiutkie dziewczęta spoglądały na niego z nadzieją, dopóki mamy nie odciągnęły ich na bok, szepcząc im do ucha o jego reputacji.
Interesujące, czy obiekcje matek wynikały z jego pierwszego, fatalnego małżeństwa, czy raczej z hańbiącej domieszki irlandzkiej krwi? Tytuł markiza najwyraźniej nie był w stanie zrównoważyć żadnego z tych dwóch felerów.
Nie miał na to ochoty. Nie chciał kolejnego sezonu, tego małżeńskiego targowiska. Pal licho słowa kuzyna! Brent już raz go posłuchał i oto, do czego go to doprowadziło. Nie życzył sobie odczuwać fascynacji żadną kobietą. Powinien zająć się pracą.
Cofnął się od okna, ale w tym momencie dziewczyna odwróciła się. Ujął go wyraz niepokoju i oczekiwania w jej twarzy.
Nawet z tej odległości widział jej ogromne, szeroko otwarte oczy. Wargi, które wyglądały, jakby całowała pąki róż. Ciemne, kasztanowate włosy wysuwające się spod ronda czepka i niebieską muślinową spódnicę, którą wiatr uniósł na moment, ukazując smukłą kostkę.
Szybko wciągnął powietrze.
Wyczuwał jej oczekiwanie. Temperament. Nadzieję i lęk. Ogarnęło go podniecenie – od serca aż po lędźwie – co nie zdarzało się zbyt często od czasu, gdy Eunice obrzydziła mu skutecznie wszystkie kobiety.
Czekała na kogoś? Na mężczyznę? To miała być ukradkowa schadzka?
Brent zdławił nagłe uczucie zazdrości. Dawniej zapragnąłby pewnie, żeby ta młoda dama zapomniała o zasadach… dla niego.
Odwrócił się od okna i zdecydowanym ruchem zaciągnął brokatowe zasłony, aby odciąć się od pokusy.
Co za głupota! – zbeształ się. Miał za sobą małżeńskie piekło i wiedział aż nazbyt dobrze, do jakiego nieszczęścia może doprowadzić namiętność.
Pomaszerował z powrotem do biblioteki, do sterty papierów piętrzących się na biurku. Wziął do ręki list z Brentmore i jeszcze raz przeczytał najświeższe wiadomości. Parker, jego plenipotent, był akurat w posiadłości, gdy stara guwernantka zmarła niespodziewanie. Parker zajął się wszystkim, załatwił pogrzeb i nabożeństwo żałobne. Ale ile jeszcze, do diabła, miały znieść jego dzieci? – pytał się w duchu Brent.
Najpierw śmierć matki… a teraz guwernantki?
Jego dzieci już zbyt wiele wycierpiały w swym krótkim życiu. Może kuzyn miał jednak rację? Może Brent powinien zastanowić się nad powtórnym małżeństwem? Eunice zmarła przed rokiem, a dzieci potrzebowały matki. Matka zadbałaby o takie sprawy jak znalezienie odpowiedniej guwernantki i zapewnienie im życia wolnego od trosk.
On nie znał się na dzieciach. Eunice zajmowała się nimi i nie cierpiała, gdy się wtrącał. Był dla nich niemal obcy. Po jej śmierci składał im krótkie, oficjalne wizyty. Guwernantka zapewniała go zawsze, że ma wszystko pod kontrolą. Jak mógł kwestionować opinię osoby tak doświadczonej jak ona? Kiedy był chłopcem, stary markiz powierzył go opiece dość surowych preceptorów, a potem wysłał do szkół. Prawie nie widywał dziadka. O ile się orientował, arystokraci z reguły nie angażowali się w wychowanie własnych dzieci.
Brent mocno zacisnął palce na brzegu wypolerowanego biurka. Jak zawsze ścisnęło mu się serce na myśl o dzieciach, które musiały cierpieć za grzechy rodziców. Wolał wrócić do okna w salonie i obserwować pełną temperamentu dziewczynę czekającą na kochanka niż zadręczać się z powodu czegoś, czego nie mógł zmienić.
Rozległo się pukanie i Davies, kamerdyner, otworzył drzwi ze skrzypnięciem.
– Przepraszam, wasza wysokość. Przyszła panna Hill. Twierdzi, że była umówiona.
Brent miał w głowie pustkę. Umówiona?
A, tak! Czasami i do niego los się uśmiechał. Poprzedniego wieczora u White’a ktoś wspomniał przy nim, że ma guwernantkę na zbyciu. Nie potrzebował już jej usług i chciał jak najszybciej umieścić ją w nowym miejscu. Brent powiedział mu, żeby przysłał dzisiaj tę kobietę do niego. Chciał szybko załatwić dzieciom opiekunkę, choć nie bardzo się orientował, czego należało od niej wymagać.
– Wprowadź ją. – Brent odłożył list i usiadł za biurkiem.
– Panna Hill, milordzie – zaanonsował Davies.
– Milordzie – rozległ się miękki, kobiecy głos.
Brent podniósł oczy i całe jego ciało stanęło w ogniu.
Miał przed sobą tę pełną temperamentu dziewczynę, którą podglądał spacerującą po placu. Zrobiła dwa kroki w stronę biurka. Brent poczuł lekki zapach lawendy i zobaczył, że jej ogromne, szeroko otwarte oczy były intensywnie niebieskie i pełne życia. Wpatrywała się w niego z nadzieją i lękiem.
Z bliska była równie frapująca, jak z oddali. Jej skóra, gładka i nieskazitelna jak w rzeźbach Canovy, dosłownie promieniała młodością. Różane wargi były kusząco wilgotne. A najgorsze ze wszystkiego, że jej ewidentne zdenerwowanie obudziło w Brencie cieplejsze uczucia.
– Anna Hill, sir. – Złożyła lekki, pełen wdzięku ukłon.
Nie był w stanie oderwać wzroku od jej zgrabnej sylwetki, od błyszczących, pełnych oczekiwania oczu, od piersi unoszących się i opadających w oddechu.
Nie była guwernantką. Wystarczył jeden rzut oka. Miała klasę panny z wyższych sfer i ubrała się tak, by zwrócić na siebie jego uwagę.
Zuchwale uniosła głowę. Brent wreszcie zdołał oderwać od niej wzrok i opuścił oczy na leżące przed nim papiery.
– Nic z tego, moja panno. – Nieważne, jaką prowadziła z nim grę, czy zamierzała go wciągnąć w małżeństwo, czy chodziło jej o co innego. – Może pani wyjść.
Nie drgnęła.
Spojrzał na nią i odprawił ją ruchem ręki.
– Powiedziałem, że może pani iść.
Na jej policzkach wykwitły czerwone plamy.
Do licha! Nie zamierzał przejmować się tym, że sprawił jej przykrość.
– Niech to będzie dla pani nauczka, panno Hill – odezwał się, gdy przekręciła gałkę i drzwi uchyliły się ze skrzypieniem.
Odwróciła się i pytająco uniosła brwi.
– Nauczka, sir?
Brent wstał i w kilku długich krokach znalazł się przy niej. Położył rękę na drzwiach, sam nie wiedział – żeby je zamknąć czy otworzyć. Dzieliły ich zaledwie cale.
Nagle dziewczyna wydała mu się mała i bezbronna.
– Nie zostałaby pani w ogóle wpuszczona, gdybym nie oczekiwał akurat kobiety ubiegającej się o posadę guwernantki. – Celowo opuścił wzrok na jej piersi, żeby ją upokorzyć i dać jej nauczkę, jak niebezpieczne mogło być sam na sam z mężczyzną. – Pani nie jest guwernantką.
Dziewczyna nawet nie drgnęła.
– A skąd pan może wiedzieć, skoro nie pozwolił mi pan nawet przedstawić moich kwalifikacji?
Kwalifikacji? Ha!
– Nie ubiera się pani jak guwernantka.
Odsunęła ramię.
– Nie wiem, za kogo mnie pan bierze, sir, ale przyszłam tu ubiegać się o posadę guwernantki. Przyznaję, że nie mam jeszcze odpowiedniej dla guwernantki garderoby. – W jej ślicznych oczach mignął przez moment ból. – Ubrania dostałam od lady Charlotty, u której pełniłam rolę damy do towarzystwa.
Pokręcił głową, zmieszany.
– Lady Charlotty?
Opuściła wzrok.
– Córki lorda Lawton.
Brent uderzył się ręką w czoło. To lord Lawton umówił dzisiejsze spotkanie. Dobry Boże, a więc to jednak była guwernantka!
Tym razem to ona spojrzała na niego zmieszana.
– Czy lord Lawton nie wyjaśnił panu mojej sytuacji?
Brent wypił poprzedniej nocy morze brandy. Niewiele pamiętał z wyjaśnień Lawtona, dotarło do niego tylko tyle, że była guwernantką, a on potrzebował guwernantki.
– Chcę to usłyszeć z pani ust, panno Hill. – Zamknął drzwi i odsunął się na przyzwoitą odległość.
Odwróciła wzrok.
– Byłam damą do towarzystwa lady Charlotty. Teraz, kiedy została wprowadzona do towarzystwa, moje usługi już nie są potrzebne.
Znowu ogarnął go sceptycyzm.
– Damą do towarzystwa, panno Hill? Wygląda pani tak, jakby świeżo skończyła pani pensję i sama potrzebowała przyzwoitki.
Uniosła głowę.
– Byłam towarzyszką lady Charlotty, nie jej przyzwoitką. Ja… ja towarzyszyłam jej od dziecka. Sytuacja była… – urwała, jakby szukała odpowiedniego słowa – …niecodzienna.
Założył ramiona na piersi.
– Proszę mi ją wyjaśnić.
W jej oczach zabłysły iskierki irytacji, ale wyraźnie miała się na baczności.
– Wychowywałam się z lady Charlottą. Ona jest jedynaczką, w dodatku bardzo lękliwą. Potrzebowała towarzyszki. Osoby, która zastąpiłaby jej nieistniejącą starszą siostrę. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Muszę panu powiedzieć, że byłam… jestem… córką służących lorda Lawton. Moja mama jest praczką, a tata stajennym.
Brent wzruszył ramionami. On sam również nie mógł się pochwalić wspaniałym rodowodem. Jego matka była tak biedna, jak biedna może być tylko Irlandka. Dzieciństwo Brent spędził w Culleen, na farmie dzierżawionej przez dziadka.
Dopóki angielski dziadek go stamtąd nie zabrał. Stryj, o którego istnieniu chłopiec nawet nie wiedział, zmarł nagle i Brent niespodziewanie został spadkobiercą tytułu, o którym nie miał pojęcia, i przyjechał do kraju, który zawsze uważał za wrogi.
– Zostałam wychowana jak dama – ciągnęła panna Hill. – Uczęszczałam na lekcje z lady Charlottą. Uczyłam się tego samego co ona. – Podała Brentowi wyjętą z kieszeni płaszcza kartkę. – Spisałam to.
Biorąc od niej papier, mimowolnie dotknął jej palców. Zauważył, że jej rękawiczka była starannie zacerowana.
Udawał, że czyta, po czym podniósł oczy na dziewczynę.
– Przepraszam, panno Hill.
Wyprostowała się i przybrała dumną postawę, co najmniej jak patronka Almacka.
Jej szyja, taka prosta i smukła, aż prosiła się, by ją zmierzyć palcami. Palcami, które błagały, by pozwolił im powędrować niżej, aż na wypukłość piersi…
– Dlaczego pan tak na mnie patrzy? – Jej głos załamał się lekko.
Dobry Boże! Jak on mógł rozmyślać o uwiedzeniu tej dziewczyny!
Odwrócił się do półek z książkami i przeciągnął palcem po ich grzbietach.
– Jeszcze raz przepraszam, panno Hill. Nie potrafię pojąć, dlaczego młoda kobieta o pani… – Zwrócił się ponownie ku niej i mimowolnie znowu zmierzył ją taksującym spojrzeniem. – …O pani szczególnych dyspozycjach szuka posady guwernantki.
Uniosła brwi z wyższością.
– Czyżby wątpił pan w moje kwalifikacje?
Podziwiał jej brawurę znacznie bardziej niż jej rozsądek.
– Jest pani bardzo młoda.
Usiadł na krześle przy oknie biblioteki, wyciągnął przed siebie długie nogi i skrzyżował je w kostkach.
Znowu dumnie uniosła głowę.
– Moja młodość to zaleta, lordzie Brentmore.
Zmarszczył brwi.
– Ile ma pani lat?
Wydęła wargi.
– Dwadzieścia.
– Poważny wiek – mruknął z sarkazmem.
Zrobiła krok w jego stronę.
– Dzięki młodości będę mogła energicznie przyłożyć się do edukacji moich podopiecznych.
Zamyślił się, postukując palcami w podłokietnik fotela. Poprzednia guwernantka jego dzieci była stara jak świat. Zatrzymanie jej było poważnym błędem. Czy zatrudnienie tak młodej dziewczyny okaże się kolejną pomyłką?
– I lepiej od starszych rozumiem dzieci – ciągnęła. – Jeszcze dobrze pamiętam własne psoty z dzieciństwa.
Oczy Brenta zwęziły się.
– Nie potrzebuję guwernantki, która będzie psociła razem z dziećmi.
– Nie będę z nimi psociła! – zawołała, wyraźnie oburzona insynuacją. – Jestem wyjątkowo poważną młodą damą.
Wstał i podszedł do niej, jego skóra stanęła w ogniu pod wpływem tej bliskości.
– Proszę dalej, panno Hill. – Jego głos stał się niski.
Cofnęła się i podniosła rękę, by odgarnąć z policzka niesforny kosmyk włosów.
– Wiem, że nie jestem damą w pełnym tego słowa znaczeniu, ale zostałam wychowana na damę. Wykorzystałam w pełni…
Wzięła głęboki oddech.
– Jest jeszcze inny powód, żeby mnie zatrudnić, sir.
– Słucham – odparł.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Ja jak nikt inny doceniam wartość nauki, milordzie. Moja wyjątkowa sytuacja, sytuacja osoby, która w innych okolicznościach nie miałaby najmniejszej szansy na zdobycie wykształcenia, każe mi wysoko je cenić. Ono otworzyło przede mną świat. – Wskazała ręką ściany, wzdłuż których ciągnęły się półki z książkami. – Ja pokażę pańskim dzieciom ten świat.
– Stworzy mi pani intelektualistkę.
– Nie! – żachnęła się dziewczyna. – Stworzę damę. – Wskazała na kartkę, którą mu podała. – Opanowałam wszystkie kobiece umiejętności. Potrafię szyć, malować akwarele, grać na fortepianie. Znam dobre maniery, zasady obowiązujące w towarzystwie i tańce. – Stuknęła palcem w listę. – Posiadam również uzdolnienia matematyczne i znajomość łaciny, więc jestem w stanie przygotować chłopca do Eton… – Jej głos zamarł, jakby z obawy, że za dużo mówi. W jej oczach było błaganie. – Zadowolę pana, milordzie. Na pewno pana zadowolę.
Brent opuścił wzrok. Był tak złakniony tej młodzieńczej pasji jak konający z głodu kromki chleba. Miał dopiero trzydzieści trzy lata, a czuł się jak Matuzalem.
Dzieci zasługiwały na odpowiednią edukację. Na dobre wychowanie.
Ale przede wszystkim zasługiwały na odrobinę zabawy i radości. Nie były niczemu winne, choć ucieleśniały wszystkie porażki i niepowodzenia ojca. Niech ta guwernantka – ten powiew wiosennej świeżości – będzie jego darem dla nich.
– Nie musi pani przebierać się w posępne szarości – odezwał się w końcu. Ukrywanie takiej urody pod zapiętymi pod szyję sukniami z długim rękawem byłoby zbrodnią. – Obecna garderoba wydaje mi się całkiem odpowiednia.
– Nie rozumiem – szepnęła. Jej głos był dziwnie zdyszany. – Czy to oznacza, że… mam tę posadę?
– Tak, panno Hill. Ma pani tę posadę.
– Milordzie! Nie pożałuje pan tego, przysięgam! – zawołała z wyraźną ulgą, a uśmiech, który rozpromienił jej twarz, sprawił, że wnętrzności Brenta zacisnęły się w twardy węzeł.
Odchrząknął.
– Ma pani tydzień na przygotowanie się do podjęcia obowiązków.
W oczach dziewczyny niespodziewanie zakręciły się łzy, a on z trudem zapanował nad impulsem, by wziąć ją w ramiona i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że nie miała powodu do obaw.
– Będę gotowa, sir. – Nawet jej głos był ochrypły od emocji.
Musiał odwrócić wzrok.
– Prześlę lordowi Lawton wiadomość, że panią przyjąłem.
Anna mrugała oczami, by powstrzymać łzy. Była wściekła na siebie, że w tak ważnej chwili dała się ponieść emocjom. Chciała – musiała – być silna, bo istniało ryzyko, że markiz znowu zmieni zdanie.
Nie przypuszczała, że będzie taki przerażający. I taki wysoki. I taki młody. Spodziewała się dżentelmena podobnego do tych, którzy składali wizyty lordowi i lady Lawton – niższego od niej, z zaokrąglonym brzuszkiem i co najmniej o dziesięć lat starszego niż w rzeczywistości. Oczy lorda Brentmore, gorejące w twarzy okolonej ciemnymi, falującymi, opadającymi aż na kark włosami, wytrącały ją z równowagi. Nogi trzęsły się pod nią, ilekroć zwrócił na nią swe niepokojące spojrzenie. Szczególnie w chwili, gdy odprawił ją, zanim zdążyła się odezwać. Myślała przez moment, że już wszystko stracone.
Liczyła na to, że miłość do nauki wystarczy, aby być dobrą guwernantką, ponieważ innych kwalifikacji do tej pracy nie miała.
– To… – zastanawiała się gorączkowo, co powinna powiedzieć. – Doskonale.
Ściągnął brwi.
– Czy mogłabym dowiedzieć się czegoś o swoich przyszłych podopiecznych? Ile dzieci będę miała pod opieką i… i przed kim będę zdawała sprawę z opieki nad nimi?
Markiz zmarszczył brwi, jakby pytanie go zirytowało.
– Tylko dwoje.
– W jakim wieku? – Próbowała się uśmiechnąć.
Odwrócił wzrok.
– Syn ma około siedmiu. A… córka pięć.
– Cudowny wiek. – Dwójka dzieci nie przerażała jej, szczególnie tak małych dzieci. – Przebywają w Brentmore Hall?
Zajrzały z Charlottą do tomu Debrett’s w bibliotece Lawtonów, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o tym markizie. Wiedziały tylko tyle, że jego żona zmarła nieco ponad rok temu. Ale udało im się ustalić jedynie to, że jego posiadłość, Brentmore Hall, była położona w hrabstwie Essex.
– Oczywiście, że są w Brentmore – burknął. – A gdzie miałyby być?
Czyżby to pytanie go uraziło? Rozmowa z Brentmore’em przypominała stąpanie po kruchym lodzie.
Tak czy owak, nie miał powodu na nią warczeć!
– Nie wiem, gdzie miałyby przebywać dzieci – odparła wyniośle. – Dlatego o to zapytałam. Miło byłoby wiedzieć, gdzie będę mieszkać.
– Znów muszę prosić panią o wybaczenie, panno Hill. Nie zwykłem prowadzić rozmów z guwernantką.
Uniosła brew pytająco.
– Poprzednia guwernantka zmarła niespodziewanie.
Głośno wciągnęła powietrze.
– Zmarła? Biedne dzieci! – Najpierw matka, a potem guwernantka? Poczuła przypływ czułości. To za wiele dla dwojga maluchów.
Markiz zwrócił na nią spojrzenie ciemnych oczu, w głębi których pojawił się ślad uczucia. Nie potrafiła jednak określić, co to za uczucie.
– Jak sobie radzą? – zapytała.
– Radzą? – Najwyraźniej zaskoczyło go to pytanie. – Parker twierdzi, że jako tako.
– Parker?
– Mój rządca – wyjaśnił. – Na szczęście był akurat w Brentmore i zajął się wszystkim.
– Pan nie widział dzieci? – Była zaszokowana.
– Od tego czasu nie. – Jego oczy zwęziły się. – Nie byłem u nich od kilku miesięcy.
Głośno zamknęła usta. Tylko w ten sposób mogła powstrzymać słowa. Guwernantka Charlotty zawsze powtarzała Annie, że ma trzymać język za zębami i nie zapominać o swej pozycji. To wprawiało ją w konsternację, bo przecież miała pokazać Charlotcie, jak wyrażać swoje opinie i być śmiałą.
Zmieniła temat.
– Czy mam przez to rozumieć, że będę odpowiedzialna przed pańskim rządcą?
Do licha! Czyżby słyszał w jej głosie dezaprobatę?
– Będzie pani odpowiedzialna przede mną. – Utkwił w niej oczy pantery. – W sprawach codziennych wszelkie decyzje o potrzebach dzieci i opiece nad nimi będzie pani podejmowała samodzielnie. Pozostała służba w tych sprawach będzie podlegała pani.
Szerzej otworzyła oczy.
– Jeżeli to zadanie panią przerasta, proszę powiedzieć mi o tym teraz, panno Hill.
– To zadanie absolutnie mnie nie przerasta, milordzie. Uznałam po prostu za rozsądne zapytać o zakres moich obowiązków.
Przytrzymał jej wzrok, jego ciemne oczy nagle posmutniały.
– Proszę zaspokoić potrzeby moich dzieci. Niech pani się postara, żeby były szczęśliwe.
Na moment maska opadła z jego twarzy i Anna zobaczyła przed sobą udręczonego człowieka.
– Zrobię, co w mojej mocy – szepnęła.
– To wszystko, panno Hill. Zawiadomię panią o terminie wyjazdu do Brentmore. – Odwrócił się i ruszył do drzwi.
Przypomniała sobie o ukłonie, ale markiz już go nie widział. Opuścił pokój. W chwilę później pojawił się kamerdyner, by odprowadzić ją do drzwi.
– Niech pani nie wychodzi. – Głos markiza zatrzymał Annę, gdy miała już przekroczyć próg.
Stał na marmurowych schodach i patrzył na nią z góry.
Powrócił niepokój. Może się rozmyślił?
– Pada – powiedział.
Na dworze lało jak z cebra.
– Deszcz mi nie przeszkadza – zapewniła Anna.
– Po paru minutach przemoknie pani do suchej nitki. – Zszedł po schodach i ruszył w jej stronę.
– To nieważne. – Czuła niepokojące mrowienie w palcach.
– Wezwę dla pani powóz – powiedział markiz, wskazując gestem otwarte drzwi.
Podniosła rękę do gardła.
– Proszę nie robić sobie kłopotu, milordzie. Jeśli pan nalega, to pożyczę tylko parasol…
– Parasol będzie bezużyteczny – przerwał jej i po chwili zastanowienia dodał: – Ja też wyjeżdżam. Niedługo.
Kamerdyner wydał pomruk zdumienia.
Markiz spojrzał na niego ostro, po czym ponownie skierował oczy pantery na Annę.
– Proszę chwilę zaczekać. Podrzucę panią po drodze.
Miała jechać z nim karetą? Wejść do klatki pantery? Ale czy mogła odmówić? To nie była propozycja, tylko polecenie.
– Dziękuję, sir – powiedziała z ukłonem. – To bardzo wspaniałomyślne z pana strony.
– Czy młoda dama ma zaczekać w salonie, milordzie? – zapytał kamerdyner, zamykając drzwi.
– Tak. – Lord Brentmore już był na schodach.
– Dobrze, sir. – Kamerdyner skłonił się lekko.
Wprowadził Annę do pięknie umeblowanego salonu na parterze. Obite brokatem sofy oraz kryształy i porcelana świadczyły o bogactwie. Na jednej ze ścian wisiał portret poprzedniego markiza z rodziną.
Na kominku płonął ogień, który rozpraszał wczesnowiosenny chłód.
– Proszę spocząć, panno Hill – zwrócił się do niej kamerdyner.
Opadła na fotel przy ogniu i czekała, słuchając tykania zegara na kominku.
W dwadzieścia minut później Brent został poinformowany, że kareta zajechała. Włożył pelerynę i kapelusz, po czym kazał Daviesowi sprowadzić pannę Hill.
Naciągał rękawiczki, gdy kamerdyner wprowadził dziewczynę do holu. Brent skinął jej głową. Davies odprowadził ją do drzwi, przy których czekali już lokaje z parasolami. Jeden z nich eskortował ją do karety i pomógł jej wsiąść.
Brent wskoczył zaraz po niej. Wybrała miejsce tyłem do kierunku jazdy, co oznaczało, że podczas podróży nie mógł uniknąć patrzenia na nią.
Usiadła we wdzięcznej pozie, z rękami złożonymi na kolanach.
Powóz ruszył.
Powinien bawić ją rozmową, ale w tej intymności, narzuconej przez ciasne wnętrze i wymuszoną bliskość, nie ufał samemu sobie.
W końcu to ona przerwała milczenie.
– To bardzo uprzejme z pana strony, sir, ale jestem pewna, że to panu nie po drodze.
– Nie zboczyłem zbytnio z trasy. – Wzruszył ramionami.
Miejski dom lorda Lawton stał przy Mount Street, blisko Cavendish Square.
Gdy kareta toczyła się ulicami Londynu, panna Hill wyglądała przez okno, zerkając tylko od czasu do czasu na współtowarzysza. On natomiast nie był w stanie oderwać od niej oczu, choć bardzo się starał. Zorientowała się, że markiz na nią patrzy, i uśmiechnęła się uprzejmie. Zapragnął jeszcze raz zobaczyć tamten szczery i naturalny uśmiech, który rozjaśnił jej twarz, gdy zrozumiała, że została przyjęta do pracy.
Powóz zatrzymał się na Mount Street przed domem Lawtona. Jeden ze służących opuścił schodki i otworzył drzwiczki, trzymając już w pogotowiu otwarty parasol. Anna odwróciła się na odchodnym do Brenta.
– Jeszcze raz dziękuję, milordzie. Będę czekać na wiadomość, kiedy mam wyjechać do Essex.
Skłonił głowę.
– Dopilnuję, by została pani zawiadomiona najszybciej, jak to będzie możliwe.
– Będę gotowa. – Uśmiechnęła się i tym razem w jej uśmiechu było trochę tamtej słonecznej radości, którą pragnął zobaczyć. – Życzę miłego dnia, sir.
Patrzył za nią, gdy w asyście lokaja zmierzała do drzwi domu Lawtona. Nawet kiedy się śpieszyła, by nie zmoknąć na deszczu, wyglądała uroczo. Stangret zastukał w okienko. Brent wychylił się i otworzył je.
– Dokąd teraz, sir? – zapytał.
– Do domu – odparł Brent.
– Do domu? – Stangret pomyślał pewnie, że markiz stracił rozum.
I chyba nie mylił się zbytnio.
Brent w rzęsisty deszcz kazał wyprowadzić na dwór powóz, stangreta, lokajów i konie tylko po to, żeby odwieźć guwernantkę do odległego o milę domu!
Rzeczywiście, musiał zwariować.
– Do domu – powtórzył i oparł się wygodnie o poduchy.
Anna patrzyła przez szybkę w drzwiach na odjeżdżającą spod domu karetę lorda Brentmore.
– Elegancki ekwipaż – stwierdził z uznaniem Rogers, kamerdyner Lawtona, który pochylił się, żeby również spojrzeć na powóz przez szybkę.
– To prawda – przyznała Anna z mieszanymi uczuciami. – Wyobraź sobie, że jechałam nim z markizem.
– A czym skończyło się spotkanie? – zapytał Rogers.
Próbowała się uśmiechnąć.
– Zostałam przyjęta. Będę guwernantką.
– Mam ci gratulować?
Pozycja guwernantki była nie do pozazdroszczenia. Lokowała się gdzieś pomiędzy służbą domową a rodziną, ale nie należała do żadnej z tych grup. Ale Anna zdążyła już do tego przywyknąć. Jej wyjątkowa sytuacja jako towarzyszki Charlotty sprawiła, że była zbyt wykształcona i wyrafinowana, by pasować do służby, ale nie miała nawet co marzyć o wejściu do rodziny.
Wzięła głęboki oddech.
– Pogratuluj mi.
Przynajmniej nie będzie błąkała się samotnie bez grosza przy duszy po londyńskich ulicach.
Łzy zakręciły się w oczach Anny, więc szybko pobiegła do swojego pokoju. Było to pomieszczenie przylegające do sypialni Charlotty, przeznaczone dawniej dla pokojówki. Charlotta prawdopodobnie nadal przebywała poza domem, składając z matką wizyty.
Anna zdjęła rękawiczki, płaszcz i kapelusz, rzuciła je na krzesło i osunęła się na niewielką leżankę, służącą jej za łóżko. Ukryła twarz w dłoniach.
Zaledwie dwa dni temu lord Lawton poinformował Annę, że rezygnuje z jej usług, bo jego córka nie potrzebuje już damy do towarzystwa. Nie miała pojęcia dlaczego. Może dlatego, że na ostatnim balu, w którym towarzyszyła Charlotcie, zatańczyła z kilku młodymi dżentelmenami? Uznała, że odmowa byłaby niegrzeczna. Niemniej jednak to była ostatnia impreza towarzyska, w której Anna brała udział. Od tamtej pory Charlotta chodziła w towarzystwie jednego lub obojga rodziców.
Wbrew początkowym obawom nie sztywniała już w obecności obcych ludzi i nie milczała jak zaklęta. Przezwyciężyła wrodzoną nieśmiałość. Anna zdawała sobie sprawę, że jej dni jako damy do towarzystwa Charlotty były policzone. Wszystko wskazywało na to, że przyjaciółka zawrze korzystny związek małżeński i dla Anny nie będzie już miejsca w jej życiu. Ale myślała, że kiedy przestanie być potrzebna Charlotcie, zostanie po prostu odesłana do Lawton House. Lord Lawton wyraził się jednak jasno, że całkowicie rezygnują z jej usług.
Czym zawiniła? Dlaczego byli z niej tak niezadowoleni?
Nigdy nie oczekiwała od lorda i lady Lawton sympatii, nie zabiegała też o nią. Spodziewała się jednak, że będzie traktowana jak lojalna służąca.
Cóż, lord Lawton zadał sobie przynajmniej tyle trudu, żeby zaaranżować jej spotkanie z lordem Brentmore. Powinna być mu za to wdzięczna. Ale w jej sercu nie było miejsca na żadne inne uczucia poza rozpaczą z powodu utraty jedynego domu, jaki w życiu miała, i rozłąki z wszystkimi, których znała i kochała.
Szczególnie z Charlottą. Charlotta była jej bliższa niż ktokolwiek inny, nawet matka.
Podbródek Anny zaczął się trząść.
Przycisnęła pięść do ust, żeby zapanować nad emocjami.
To wcale nie było wygnanie, choć czuła się jak skazana na banicję. To naturalny proces zmian, nic więcej. Teraz potrzebowała siły i odwagi. To one sprawiły, że została wybrana na towarzyszkę Charlotty, a tego nigdy nie będzie żałowała.
Powiedziała prawdę lordowi Brentmore: edukacja otworzyła przed nią świat. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, że mogła nie znać geografii, filozofii, matematyki. Łaciny i francuskiego. Malowania. Tańca. Robótek ręcznych. Przy Charlotcie zdobyła wiele cudownych umiejętności i niezależnie od tego, co się z nią stanie, nikt jej tego nie odbierze.
Wyprostowała się i zdecydowanie odepchnęła od siebie poczucie rozżalenia. Co mogło być złego w posadzie guwernantki dwojga małych dzieci w wiejskiej posiadłości, przypominającej zapewne Lawton House? Jako guwernantka będzie miała pretekst do dalszych studiów i czytania.
– Anno? – Charlotta stanęła w drzwiach łączących ich sypialnie.
– Jestem. – Uśmiechnęła się do dziewczyny, która była jej bliska jak siostra. – Jak przebiegły wizyty?
Charlotta uśmiechnęła się, pokazując uroczy dołeczek w policzku.
– Całkiem nieźle. Nawet nie wiem, jak i kiedy włączyłam się do rozmowy.
Anna uściskała przyjaciółkę.
– To wspaniale. Dobrze się bawiłaś?
Charlotta energicznie kiwnęła głową, wprawiając w ruch jasne loczki.
– Tak. Bardzo dobrze. – Pociągnęła Annę w stronę ustawionych pod oknem foteli. – Ale opowiedz mi o swoim spotkaniu.
Anna spoważniała.
– Zostałam przyjęta. Zaczynam za tydzień.
– Nie! – Charlotta zerwała się na równe nogi, wyraźnie poruszona.
– To prawda – zapewniła ją Anna i Charlotta usiadła z powrotem w fotelu. – Ale to dobrze, Charlotto.
Na czole Charlotty pojawiły się zmarszczki strapienia.
– Może nie powinnaś przyjmować pierwszej posady, jaką ci zaoferowano. Obiło mi się o uszy, że z tym lordem Brentmore jest coś nie w porządku. Chyba chodzi o jego przeszłość.
– Nieważne. – Anna ujęła dłonie przyjaciółki. – Nie mogę sobie pozwolić na odmowę. Nie mam referencji. W tej sytuacji to prawdziwe szczęście, że markiz zgodził się mnie zatrudnić.
– Ale dlaczego w takim razie cię przyjął? – zapytała podejrzliwie Charlotta.
– Odniosłam wrażenie, że pilnie potrzebuje guwernantki.
– Mówisz tak, jakbyś rozmawiała z samym markizem.
– Bo to właśnie on przeprowadził ze mną rozmowę.
Charlotta szeroko otworzyła oczy.
– Jaki on jest? Taki wyniosły, jak na markiza przystało?
Przed oczami Anny znowu stanął obraz pantery, niespokojnej i groźnej.
– Przerażający. Ale chyba nie będę miała z nim zbyt wiele do czynienia. Zamieszkam w Brentmore Hall z jego dziećmi.
– Tak daleko? – krzyknęła Charlotta i wargi jej zadrżały. – Powiem mamie, że w tym tygodniu odrzucam wszystkie zaproszenia. Każdą chwilę chcę spędzić z tobą. Został nam już tylko ten tydzień!
Tytuł oryginału: Born to Scandal
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2012
Redaktor serii: Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch
Korekta: Lilianna Mieszczańska
© 2012 by Diane Perkins
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-0762-1
ROMANS HISTORYCZNY – 401
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com