Ludzie bez dusz - Danuta Psuty - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Ludzie bez dusz ebook i audiobook

Danuta Psuty

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

49 osób interesuje się tą książką

Opis

Tajemnicza choroba trawi świat Wybrańców. Czy religia wystarczy, by wygrać walkę z chaosem?

Kiedy kapłanka Elena trafia do domu jednej z wyznawczyń Wybranki, nie wie jeszcze, że ta wizyta odmieni jej życie. Syn starszej kobiety okazuje się człowiekiem bez duszy, wyklętym przez Kościół i porzuconym na stracenie. Dziewczyna zaskakuje samą siebie i podejmuje próbę ratunku, za co ściąga na siebie gniew świątyni. Niestety, jedyne co może zrobić dla mężczyzny, to zapewnić mu dobrą śmierć.

Z czasem do Eleny zaczyna docierać, że objawy, które widziała u zmarłego, przypominają te u dotkniętych Carską Zarazą – chorobą, która miała zniknąć w momencie pojawienia się Wybrańców Bogini, mesjaszy obowiązującej w kraju religii. Dziewczyna postanawia rozpocząć śledztwo, by sprawdzić, czy oficjalna wersja historii jest na pewno tą prawdziwą. Tylko że gdy sięga po pamiętniki udostępnione przez jej mentorkę, kobieta znika, a w świątyni zostaje ogłoszona człowiekiem bez duszy…

Elena wraz z pomocą tajemniczego młodzieńca, który podaje się za lekarza, postanawia odkryć sekrety schowane głęboko w cieniu świątyni. Nie wie jeszcze, że prawda okaże się dużo mroczniejsza, niż mogło jej się wydawać… a ujawnienie tajemnic może zniszczyć porządek świata, który znała.

Danuta Psuty (ur. 1988) jest rodowitą łodzianką, zakochaną w secesji i rewolucji przemysłowej. Ukończyła Wydział Fizyki Technicznej, Informatyki i Matematyki Stosowanej Politechniki Łódzkiej, co pozwoliło jej zająć się w życiu tym, co kocha najbardziej – grami. Od 2012 r. pracuje jako projektantka poziomów. Swoją cegiełkę dołożyła m.in. do „Assassin’s Creed: Syndicate”, którego akcja toczy się w XIX w.. Niegdyś pasjonowała się tańcem brzucha, obecnie zajmuje się głównie pisaniem. Na koncie ma już wydaną przez Empik GO „Złą dziewczynę” (2021). „Ludzie bez dusz” to jej debiut w fantastyce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 459

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 36 min

Lektor: Pola Błasik

Oceny
4,4 (8 ocen)
4
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AmandaSays

Nie oderwiesz się od lektury

LUDZIE BEZ DUSZ to historia, której domeną jest klimat. Tajemniczy, nieco surowy, momentami nieco groźny. Lśniąca, w której toczy się akcja, to miejsce pełne podziałów. Jest świątynia, w której czci się Bogini i Najwyższą Kapłankę, a medycyną zajmują się kapłanki uzdrowicielki, które modlitwą i uwielbieniem Wybranki mają wyleczyć każdą przypadłość. Bogobojni mieszkańcy ufają modlitwom i przepowiedni, jakoby narodziny Wybranki uleczyły dusze i ciała wiernych. Są żołnierze, którzy wzbudzają wstręt i przerażenie. Mają pilnować miasta, ale czy robią coś poza piciem i ubliżaniem kobietom? I są też ludzie bez dusz – wyklęci, wyrzuceni ze społeczeństwa i wygnani poza margines. I w końcu – jest też tajemnicza choroba, która zaczyna opanowywać miasto. Czy to powrót dawnej carskiej zarazy? Danuta Psuty z niezwykłą wprawą kreuje świat Lśniącej, dzięki czemu czytając mamy wrażenie, jakbyśmy znajdowali się w tym mieście i chodzili tymi samymi ulicami co bohaterowie. W ciekawy sposób prowadzi swoją ...
10
everyday1mom

Nie oderwiesz się od lektury

Książka wciągająca od pierwszej strony, i mimo, że porus,a poważne tematy, to jest też zabawna!
00

Popularność




Copyright © Danuta Psuty, 2024

Ilustracja na okładce

Paulina Foryś

Opracowanie okładki

Anna Jamróz

Mapa Lśniącej

Zbigniew Larwa

Redaktor prowadząca

Jadwiga Mik

Redakcja

Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta

Katarzyna Kusojć,

Aleksandra Marczuk-Radoszek

Autorka dziękuje Marcie Mareckiej

za wkład w rozwój twórczy.

ISBN 978-83-8352-776-5

Warszawa 2024

Wydawca: Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

ROZDZIAŁ 1

UZDROWICIELKA

Elena zerknęła w górę. Deszcz ustał, a księżyc wyszedł zza chmur. Mimo to naciągnęła kaptur na oczy, a ręce wsadziła do kieszeni. Wzdrygnęła się. Miała wilgotne buty, pończochy i nawet nogawki od bielizny. Jej plecy były tak mokre, jakby stała pół godziny pod rynną. Czuła na sobie każdy podmuch wiatru.

Czemu musiało padać akurat wtedy, gdy ona została wysłana na miasto?

Wokół dziewczyny unosił się swąd palonego węgla i gotowanej kapusty. Elena kaszlnęła i potrząsnęła głową, jakby próbowała pozbyć się złego powietrza. Zerknęła za siebie. Od strony dzielnicy przemysłowej ciągnęła się posępna chmura i jak mgła osiadała na ulicy. Wraz z nią nadchodzili mieszkańcy Lśniącej. Wyglądali podobnie do niej: skuleni i szczelnie opatuleni, chronili się przed deszczem i wiatrem przedwiośnia. Pomiędzy nimi a dziewczyną była jednak istotna różnica: Elena nosiła dobrze skrojony, podbity futrem płaszcz, na którym srebrnymi nićmi wyhaftowano pnącza kwiatu księżycowego. Wzdłuż ulicy pracowała grupa latarników, którzy zaczęli właśnie podpalać zanurzone w nafcie knoty. Ich blask jednak na niewiele się zdał. Ledwo przebijał się przez chmurę smogu, mieszając się z dymem i tworząc brudnożółtą poświatę o wyraźnych brzegach. Poza tym niewiele było widać.

Elena sunęła przez tłum ludzi, rzucając im spojrzenia spode łba. Kasztanowe włosy kleiły się do jej czoła. Nie zrobiła nic, by je odgarnąć – musiałaby wtedy wyjąć ręce z kieszeni, a na to nie miała ochoty. Wolała zezować na chodnik i co chwila na kogoś wpadać, choć i tak większość ludzi jej ustępowała. To przez ten płaszcz.

Koło niej pląsała Leonia. Pogoda zdawała się jej nie dotyczyć. Dziewczyna odrzuciła kaptur i rozplątała mokry kok, by jej falowane złote włosy mogły wyschnąć na plecach. Przeskakiwała przez kałuże, jakby to była jakaś zabawa, wydając z siebie okrzyk zadowolenia za każdym razem, gdy udało jej się pokonać jakąś szczególnie dużą.

Usłyszały za sobą jęk. Elena przymknęła oczy i wypuściła powietrze. Przystanęła i zerknęła za siebie. To Aleksa, ich trzecia towarzyszka, stała na środku chodnika z bezradnie uniesionymi rękami. Z przejęciem patrzyła na swój ochlapany błotem płaszcz. Kaptur zsunął się jej z głowy, ukazując potarganą koronę z pojedynczego warkocza. Aleksa podniosła ręce do włosów, a skrawek płaszcza zahaczył o drabinę jednego z latarników. Materiał pod pachą puścił. Aleksa jęknęła jeszcze raz.

Leonia doskoczyła do niej.

– Potargałaś się. – Sięgnęła do warkocza.

– Ja… ja nie mogę się przecież tak pokazać! – Aleksa krążyła dłońmi między koroną a nitką pod pachą. – Jak ja wyglądam?!

Rzucała spojrzenie na prawo i lewo, jakby się obawiała się, że teraz wszyscy na ulicy się zatrzymają i zaczną wytykać ją palcami. Jej oczy były mokre: może od deszczu, a może od pierwszych łez.

– Co się stało? – Elena podeszła bliżej.

– To ten tramwaj! – Aleksa wskazała ruchem głowy na przystanek, gdzie zatrzymał się duży powóz konny. – Wpadł do rynsztoka i ochlapał mnie wodą!

– I co z tego? – Elena stała nieruchomo, mimo że tuż obok przemknęła jakaś kareta i wzbudziła kolejną falę błota. – Przecież wszystkie jesteśmy mokre.

– Dlaczego tramwaje nie trzymają się środka ulicy? – piszczała dalej Aleksa. – Powinny jeździć po wyznaczonych traktach, a nie tak blisko… Aaa, co robisz?!

To Leonia szybkim ruchem oberwała jej nitkę.

– Ta wierna mieszka już niedaleko, chodźmy. Im szybciej zakończymy tę wizytę, tym prędzej wrócimy do świątyni.

Elena odwróciła się i ruszyła w stronę zakrętu. Tutaj rynsztok zamienił się w rwące koryto rzeczne. Na szczęście ktoś przerzucił nad nim drewnianą kładkę. Ludzie cisnęli się z obu stron. Wepchnęła się pomiędzy nich. Ktoś szturchnął ją łokciem w bok, kto inny zerwał jej kaptur. Mocno trzymała ręce w kieszeni i szturmowała kładkę ze wzrokiem wbitym w drugą stronę.

Za prowizorycznym mostkiem zatrzymała się pod markizą sklepową. Jakaś starsza kobieta zamykała salon. Spojrzała na Elenę obojętnie. Ta odwzajemniła jej nic nieznaczące spojrzenie. „Konfekcja damska” – przeczytała napis nad drzwiami. Wykaligrafowany w dwóch językach: ten wyżej, wyraźnie świeższy, w języku Cesarstwa Galenu. Poniżej, starszy, głosił to samo, ale w języku dawnej Republiki Luny.

Aleksa i Leonia dołączyły do niej pod zadaszeniem.

– To tutaj. – Elena podniosła palec i wskazała tabliczkę.

– Poczekajcie! – Aleksa na nowo układała sobie fryzurę.

– Piękniejsza już dzisiaj nie będziesz. – Elena wykrzywiła wargi.

– A może ta pani ma jakichś ciekawych synów? – Leonia oparła się o ścianę kamienicy i otrzepała się. Nie wiadomo czemu jej płaszcz wciąż wydawał się czysty. – W takim razie świetnie by było, żeby nas zapamiętała – powiedziała.

– Mam nadzieję, że ci jej fajni synowie fajnie dokładają do kominka – mruknęła Elena.

– Przestańcie, proszę! – Aleksa skończyła pleść warkocz i montowała go na głowie. – Swatki ze świątyni i tak nie będą nam szukać mężów w tej okolicy.

– Tobie i tak pewnie nie zdołają nikogo znaleźć, bo nie ma na świecie osoby równie świętobliwej jak ty – powiedziała Elena i weszła w bramę kamienicy.

– Posłuchaj… – Aleksa wzięła się pod boki, ale nikt już nie zwracał na nią uwagi, bo Leonia też zniknęła za bramą.

Znalazły się w dobrze oświetlonej przejezdnej sieni. Lampy paliły się tu już od jakiegoś czasu, bo wokół nich zebrały się muchy. W migotliwym świetle dziewczyny zobaczyły dekoracyjne kafelki sięgające od podłogi aż po sufit zdobiony kwiatowymi płaskorzeźbami, które wiły się wokół haków na żyrandole. Środkiem brukowanej równymi kamieniami podłogi ciągnęły się dwa wyraźne żłobienia na koła pojazdów. Teraz płynęła w nich deszczówka.

– Całkiem tu luksusowo, to pewnie arystokracja. – Leonia stanęła koło Eleny. Wsparła ręce na biodrach i rozejrzała się.

– W Lśniącej każda arystokracja to tylko banda żebraków żyjąca na smyczy świątyni. – Elena podeszła do ściany i szturchnęła czubkiem buta kafelek tuż przy podłodze.

Ten zachwiał się i upadł, roztrzaskując się na trzy części.

– To co, zdemolujesz im przedsionek w ramach buntu? – Leonia się zaśmiała. – Hej, Aleksa, idziesz?

– Myślałam, że mnie zostawiłyście. – Aleksa przysunęła się bliżej.

– Nie mogłybyśmy. – Elena uniosła brwi. – Z nas trzech tylko ty wiarygodnie łgasz wiernym.

Aleksa otworzyła usta, ale koleżanki znowu ją porzuciły. Pchnęły wielkie drzwi we wnęce sieni i weszły na okazałą klatkę schodową.

Elena czuła się, jakby trafiła do pałacu. Takiego, którego pierwszy właściciel zmarł, a rodzina przepiła fortunę. Z ciemnych kątów patrzyły na nią płaskorzeźby pięknych ludzi wśród kamiennych kwiatów. Ich nagie ciała oplecione były grubymi pajęczynami utkanymi przez całkiem prawdziwe pająki. Wysokie stopnie zakręcały na półpiętrze, przed długim witrażem z młodą kobietą. Na parapecie u jej stóp miejscowi pijacy zostawili stos butelek roztaczających smród mocnego alkoholu – jak dary na ołtarzu bogini. Elena chwilę na niego patrzyła, zanim odwróciła się w stronę pierwszego piętra. To tutaj, nad drzwiami apartamentu, jedynego na tej kondygnacji, świeciła się pojedyncza lampa, która wskazywała im kierunek.

Do przedpokoju wpuścił je wysoki, na oko trzydziestoletni mężczyzna w liberii. Miał idealnie obojętną minę, zupełnie jak ci wszyscy lokaje, o których Elena czytała w tanich romansach. Rzucił okiem na ich płaszcze i bez słowa cofnął się do środka.

– Jesteśmy z Lecznicy Błogosławionej Florentyny. – Aleksa podała mu list ze świątyni.

Wziął go i zniknął za dwuskrzydłowymi drzwiami. Dziewczyny musiały same ściągnąć z siebie mokre płaszcze i wyjść z kaloszy.

– Gdzie możemy to powiesić? – wyszeptała Leonia. – Dobrze by było, gdyby wysuszyły się nad kominkiem.

– Zapytaj tego lokaja. – Elena wzruszyła ramionami. – Chociaż nie wydaje się zbyt rozmowny.

– Pani zaraz wielebne przyjmie. – Mężczyzna wyłonił się zza drzwi. Za nim buchnęło ciepło i miły zapach palonego drewna.

Dziewczyny przesunęły się w tamtą stronę, ale służący powstrzymał je ruchem ręki. Sięgnął do półki nad szafą i wyciągnął szczotkę z ostrego włosia.

– Przed spotkaniem proszę się doprowadzić do porządku – rzucił.

Wytrzepały doły swoich sukien i wyczyściły trzewiki, które przemokły, mimo że włożyły na nie dodatkowo kalosze. Aleksa kręciła się na wszystkie strony i ze trzy razy dopytywała, czy na pewno jest czysta. Za to Elena ledwo dotknęła się szczotką.

Służący poprowadził je do drzwi i otworzył je na oścież.

Owiał je pokrzepiający żar z kominka. Zziębnięta skóra na twarzy przyjemnie kłuła pod wpływem ciepła. Elena się uśmiechnęła. Miała nadzieję, że sprawa jest skomplikowana i będą siedziały w tym salonie co najmniej pół godziny.

– Dziękuję za wizytę, wielebne kapłanki.

Starsza pani podniosła się z kanapy i wyciągnęła chudą, pomarszczoną dłoń. Na palcach widniały ślady po pierścionkach, których pewnie pozbyła się całkiem niedawno. Złoto łatwo było sprzedać lub zastawić. Brakowało również innych ozdób. Majętne kobiety lubiły obwieszać się błyskotkami, zwłaszcza tymi religijnymi, które zawsze były w modzie. Tymczasem starsza pani nie miała żadnej biżuterii, pomimo że płatki jej uszu były wyciągnięte, jakby kiedyś nosiła ciężkie kolczyki. Jej włosy przykrywał ładny czepiec, bogato haftowany mieniącymi się nićmi, z wielką koronką na przodzie i kokardą z tyłu. Elena pomyślała, że to pewnie jedyna ozdoba, której jeszcze nie zastawiła za drewno lub węgiel. Prawdopodobnie tylko po to, żeby się w niej zaprezentować przed kapłankami.

Dziewczęta ustawiły się w rzędzie i dygnęły.

– W imię Bogini niech będzie błogosławione domostwo. – Aleksa złożyła ręce na piersi. – Przybywamy ze świątyni na życzenie wiernej. W czym możemy pani służyć?

– Proszę, siadajcie. – Pani wskazała im kanapę, a sama przeszła na drugi koniec pokoju.

Elena przyjrzała się jej sunącej po podłodze sukni. Nawet w słabym blasku z kominka dało się dojrzeć, że materiał jest znoszony i poplamiony. Dół nieumiejętnie wzmocniono krzywo wszytą tasiemką, która nie pasowała do reszty stroju.

Uzdrowicielki usiadły na obitej zielonym atłasem kanapie i przysunęły się jak najbliżej kominka, prawie siadając jedna na drugiej. Starsza pani klęknęła przed ołtarzem Bogini, ustawionym w półokrągłej wnęce i otoczonym firanami z frędzlami. Pochyliła głowę jak do modlitwy. W końcu w ceremonialnej misie podpaliła pachnące drewienko, wstała i odwróciła się do swoich gościń.

– Niech będzie błogosławiona Wybranka, która wybawiła nas od epidemii. A także Wybraniec Bogini, który przyniesie szczęście naszemu narodowi – powiedziała.

Aleksa i Leonia odmruknęły podziękowania. Elena była zbyt zajęta wyciąganiem rąk ku ognisku.

– Czym możemy służyć? – powtórzyła Aleksa.

Zamiast odpowiedzi pani domu zaproponowała herbatę. Kapłanki pokiwały głowami. Kiedy pojawił się służący z tacą, Elena sama nalała sobie filiżankę, bo pani nie zrobiła żadnego gestu, aby je obsłużyć. Nie podała też jedzenia. Elena wymieniła pełne zawodu spojrzenia z pozostałymi kapłankami.

Pani pozwoliła im się rozgrzać i napić. Być może liczyła na to, że blask ognia i gorące napoje je rozleniwią. Do otumanionego umysłu Eleny powoli dotarła ta myśl. Stwierdziła tylko, że w obecnym stanie byłaby skłonna obiecać kobiecie nawet audiencję u Najwyższej Kapłanki, byle tylko nie musiała ruszać się z kanapy.

Po chwili starsza pani się odezwała:

– Jestem głęboko wierząca…

Elena zamknęła oczy i wypuściła powietrze. Pewnie będzie się nad sobą użalać, a potem poprosi o kredyt ze świątyni. Kapłanki jej odmówią, bo nie ich domeną jest pożyczanie pieniędzy ze skarbca, pani jeszcze chwilę popłacze, powzdycha nad losem prawdziwie wierzących, one będą jej współczuć, a potem wizyta dobiegnie końca i trzeba będzie wrócić na mokrą, zimną ulicę.

Oby tylko ich płaszcze wyschły do tego czasu.

– Muszą wielebne zrozumieć. – Pani złożyła dłonie jak do modlitwy. – Zawsze byłam pobożną osobą. Nawet w czasie carskiej zarazy ani przez chwilę nie wątpiłam w dobroć Bogini i jej miłosierdzie.

– Świątynia jest pani wdzięczna. – Leonia skinęła głową. – Bogini odnotowała to w Księdze Życia.

– Cieszyłam się z narodzin Wybranki i jako pierwsza poszłam świętować pod sanktuarium. Jako pierwsza złożyłam hojny datek na jej wychowanie…

– Takie osoby jak pani są dla wszystkich wiernych niedoścignionym przykładem – dodała Elena.

– Nigdy nie wątpiłam w Najwyższą Kapłankę i jej decyzje. – Starsza pani spuściła głowę. – Jest światłą przewodniczką i najlepszą opiekunką naszego zbolałego narodu. O mojej bogobojności może zaświadczyć cała rodzina, moi sąsiedzi…

Wierni nie powinni zwracać się do uzdrowicielek z prośbą o pieniądze. To kwestarki i ekonomki zajmowały się sprawami finansowymi. Ale może starsza pani chciała być sprytna. Trzy młode uzdrowicielki, nieprzyzwyczajone do rozmów o pieniądzach, można było łatwo nakłonić do wstawienia się o kredyt u świątyni.

– …nigdy o nic nie prosiłam, zawsze dawałam kościołowi i Wybrance dziesiątą część mojego dochodu. Teraz jednak muszę poprosić o coś w zamian… I to nie jest proste… – Jej złożone w piramidkę ręce drżały. Zacisnęła je i schowała pod fałdy spódnicy. Odchrząknęła. Wzięła głęboki oddech, wzniosła oczy do sufitu, przymknęła powieki. – Zaprosiłam wielebne, aby pomogły mojemu umierającemu synowi…

– Proszę nas do niego zaprowadzić. – Elena zaczęła wstawać z kanapy.

– …który jest człowiekiem bez duszy.

Elena usiadła.

Leonia i Aleksa pochyliły się nad filiżankami. Wyglądały na bardzo zajęte grzaniem sobie rąk i studiowaniem wzorów na dywanie. Elena zastygła jak płaskorzeźby na klatce schodowej.

Starsza pani ponownie rozpoczęła litanię na temat swojej pobożności.

– Świątynia nie ma pani nic do zarzucenia – przerwała jej Aleksa. – Jednak sprawa nie dotyczy pani, a pani syna, co zmienia postać rzeczy… – powiedziała do swojej filiżanki.

– Kiedy został wygnany? – zapytała Elena.

– A jakie to ma znaczenie? – syknęła Aleksa.

– Mój syn tak bardzo cierpi… – Starsza pani zająknęła się i gwałtownie odwróciła głowę.

– Wierzymy pani. Ale pomaganie takiej osobie to grzech, którego nie możemy popełnić. – Aleksa odstawiła filiżankę i wygładziła fałdki sukni. – Pani również powinna się od niego odciąć.

Ręka Leonii wylądowała na kolanie Aleksy.

– Ale oczywiście rozumiemy, że chce pani ratować własne dziecko – dodała szybko Leonia. – Nie doniesiemy na panią, proszę się nie martwić. My jednak mamy ręce związane. – I wbrew temu rozłożyła dłonie.

Starsza pani powoli kiwnęła głową. Odruchowo próbowała bawić się pierścionkami, których już nie miała. W pokoju zapanowała cisza. Tylko ogień wesoło trzaskał w kominku, jakby nie zauważył zmiany atmosfery.

Eleną wstrząsnął dreszcz. Objęła się ciasno rękami. Nie po to mokły na deszczu, żeby pogrozić palcem arystokratycznej mieszkance i zostać odeskortowane do wyjścia przez jej poważnego służącego, zanim dopiją herbatę.

– Gdzie on jest? – Unikała wzroku starszej pani, chociaż czuła na sobie jej błagalne spojrzenie.

Nie chciała jej teraz okazywać litości. Litość nie była pożądana wśród uzdrowicielek. One powinny były zachować zdrowy osąd i przypominać wiernym, że ważniejsza od ich ciała jest czysta dusza, bo tylko z nią po śmierci będą mogli wkroczyć do Ogrodu Bogini. A uzdrowicielki miały im pomóc, czyniąc tę śmierć w miarę lekką.

Poza tym Elenę naprawdę ciekawiło, co się stało z tym młodym człowiekiem bez duszy. Potrącenie przez dorożkę? Rany po bójce? A może zażył jakąś egzotyczną używkę przywiezioną do Lśniącej z dalekich krain? Musiało to być coś wyjątkowego, skoro jego matka zaryzykowała wezwanie kapłanek.

– On… tak – wyjąkała pani. – Proszę za mną.

Wstała i szeleszcząc wymiętą suknią, wyszła z pokoju.

Elena podniosła się z kanapy, ale Aleksa przechyliła się i stanowczo pociągnęła ją w dół.

– Co ty wyprawiasz? – krzyknęła. – To człowiek bez duszy, nie słyszałaś?

– Coś mi się obiło o uszy. – Elena się skrzywiła. – Ale nic się nie stanie, jeśli go obejrzę.

– Właśnie że się stanie! – Aleksa wczepiła się w nią aż do bólu. – Złamiesz zasady. I tak już jesteś grzeszna, bo…

– Aleksa! – Elena wyrwała się z jej uścisku.

– Przestańcie! – Leonia uderzyła dłonią w niski stolik. – Wyzywając się nawzajem, nigdzie nie dojdziemy. Musimy się skupić i zastanowić, jak się wyłgać z tej sytuacji. Nie możemy jej pomóc, to oczywiste, ale też nie zostawiajmy ich tu samych… Może zaoferujemy jej modlitwę?

– Leonia, ty też grzeszysz! – Aleksa pokręciła głową. – To nie jest miejsce dla człowieka bez duszy! Jesteśmy w pobożnej dzielnicy, wokół mieszkają sami wierni. Ta kobieta ciężko zawiniła, wpuszczając tu kogoś takiego! Jako dobre kapłanki powinnyśmy jej przede wszystkim to uświadomić i przywrócić ją na drogę wiary.

– Aleksa! – krzyknęła Leonia. – Przecież nie wolno pouczać starszych!

– Pamiętaj, że w tej chwili jesteśmy tu w imieniu Kościoła. Wierni niekiedy potrzebują przypomnienia zasad wiary.

– Idę! – Elena znowu wstała.

– Nie! – Aleksa też wstała, ale Leonia usadziła ją z powrotem.

– Jeśli będziesz nas potrzebować, to krzyknij – powiedziała, krępując Aleksie nadgarstki.

Starsza pani czekała na Elenę przy pojedynczych drzwiach na końcu korytarza. W ręku miała lampę. Nacisnęła klamkę i przeszła przez próg.

Elena zobaczyła przed sobą długi, ciemny hol. W rozgrzane ogniem i herbatą policzki uderzyło nieprzyjemne zimno, zmieszane z odorem mokrego muru i czegoś jeszcze. Zgnilizny? A może dawno niemytego ciała? Na razie zapach był subtelny, prawie na granicy czucia.

Ostrożnie wsunęła się za kobietą do środka. Niewiele widziała poza chybotliwym blaskiem lampy. Nagie ściany straszyły wyblakłymi miejscami po obrazach, na podłodze nie stała żadna szafka, żadna rzeźba. Wyglądało na to, że tę część domu opróżniono jako pierwszą, kiedy w rodzinę uderzył kryzys.

Kobiety podążały skomplikowanym układem korytarzy, tworzących labirynt prywatnej strefy mieszkania. Stukot ich obcasów na gołej posadzce niósł się po zimnych ścianach. Do Eleny doleciał zapach zgniłej cebuli wymieszanej ze zjełczałym masłem. Odór choroby. Zbliżały się do człowieka bez duszy. To jego wyczuła wtedy na progu.

Starsza pani zatrzymała się przed kolejnymi drzwiami. Zerknęła za siebie, jakby upewniała się, że kapłanka jeszcze z nią jest. Nacisnęła klamkę i wpuściła Elenę przed sobą.

Zaduch rozkładającej się ropy prawie zwalił dziewczynę z nóg. Zakryła ręką usta i rozkaszlała się. Obrzydliwy smród napierał na nią niemal fizycznie. Mógł uciekać tylko w jej stronę, bo wszystkie okna w pokoju były zasłonięte.

W dusznym mroku, w blasku przenośnego piecyka, kapłanka dojrzała łóżko z baldachimem. Na zakrwawionym prześcieradle, w dziwnym przykurczu leżał młody człowiek. Złote włosy przylegały do spoconego czoła. Długa szyja była wyciągnięta nienaturalnie na poduszce, a grdyka nieustannie drgała, kiedy mężczyzna próbował łapać oddech. Elena patrzyła na zniszczoną przez chorobę twarz. Zanim cierpienie go odmieniło, musiał być przystojny. Pewnie obejrzałaby się za nim na ulicy.

Chłopak miał otwarte oczy. Niebieskie tęczówki odcinały się od pożółkłych białek. Być może pomimo werdyktu kapłanek ukrywała się w nich dusza, która udręczona próbowała wydostać się ze zmęczonego ciała.

Elena miała wrażenie, że patrzy w oczy samej śmierci. W pierwszym momencie chciała rzucić wszystko i uciec. Wrócić do ciepłego, bezpiecznego salonu, dokończyć herbatę i oznajmić, że nie jest w stanie nic zrobić. „Przykro mi, ale świątynia zabrania pomocy, bo gdy człowiek nie ma duszy, umiera w męczarniach, ta choroba to dzieło demonów, my nie możemy nic zrobić i tak dalej”. Wydawało się to o wiele łatwiejsze, niż zostać tutaj.

Wzdrygnęła się.

– Witaj – odezwała się. – Czy mnie słyszysz?

Mężczyzna nie odpowiadał. Z trudem łapał oddech. Z jego ust wydobywał się zgniły odór. Elena wzięła lampę ze stolika nocnego i przesunęła ją przed jego twarz. Nie zauważyła żadnej reakcji.

– On… – odezwała się ze swojego kąta starsza pani. – Nie ma z nim od wczoraj kontaktu… dlatego posłałam po pomoc.

Zaszlochała głośno. Sięgnęła ręką pod stanik i wyciągnęła religijny wisiorek.

Elena poczuła ucisk w gardle. Jeszcze raz spojrzała na chłopaka. Wciąż leżał, patrząc na nią rozwartymi oczami. Chciała się odezwać, ale kobieta ją uprzedziła:

– Ja wiem… przeczuwam… – Otarła oczy ramieniem. – Więc proszę tylko o modlitwę… Nic więcej…

Usłyszały kroki na korytarzu. Po chwili ktoś zapukał do drzwi i uchylił skrzydło. W szparze pojawiła się twarz surowego służącego. Drzwi skrzypnęły i do pokoju wsunęły się Aleksa i Leonia. Elena się wyprostowała. Nie wyglądały, jakby miały znowu prawić morały. Stanęły z boku, niezdecydowane, co mają robić.

– Potrzebuję nożyczek – rzuciła w ich stronę i wróciła do pacjenta.

Pierwsza ruszyła się Leonia. Otworzyła swoją torbę i pogrzebała w niej chwilę. Zajęło jej to dłużej, niż Elena by chciała, pewnie przez te ciemności w pokoju. I drżące ręce. Ale w końcu podała jej nożyce krawieckie. Elena chwyciła wilgotną koszulę mężczyzny i pocięła ją szybko. Podniosła ramię pacjenta. Przyjrzała się pachom. Zauważyła wysypkę. Pierś chłopaka falowała nierównomiernie.

– Pomóżcie mi go rozebrać!

Wspólnymi siłami zdjęły z niego resztki koszuli. Elena uniosła wzrok na Aleksę, ale ta na nią nie patrzyła. Zacisnęła usta i bez słowa pomogła Elenie pozbyć się bielizny pacjenta. Z kąta dobiegł ich płacz matki. Leonia odeszła od łóżka i podeszła do starszej pani.

– Pomódlmy się razem.

Wzięła panią za ręce i wspólnie powtarzały słowa litanii do matczynego serca Bogini.

– Nie uratujesz go – szepnęła Aleksa. – Widzisz, w jakim jest stanie.

Elena zacisnęła wargi. Zobaczyła guzy w okolicy pachwin. Zbadała przykurczone nogi. Dotknęła poczerniałych palców u stóp.

– Wiesz, co mu jest, nawet bez badania – mówiła dalej Aleksa. – To człowiek bez duszy. Bez wstawiennictwa Wybranki rozkłada go choroba.

– To czemu tu stoisz? – wysyczała Elena, odgarniając włosy ze spoconego czoła.

– Mogę jeszcze uratować twoją duszę, zanim będzie za późno. – Aleksa pochyliła się i zajrzała jej w oczy. – Odejdź od łóżka i pozwól mu umrzeć.

Elena spuściła głowę. Nie mogła znieść łagodnego, ale zdecydowanego spojrzenia koleżanki. Odór umierającego był nie do wytrzymania. W dodatku chłopak rozkaszlał się i brzmiał, jakby to miało być ostatnie, co zrobi w życiu.

– Dziewczyny… – jęknęła ze swojego kąta Leonia.

Starsza pani mdlała w jej ramionach. Aleksa doskoczyła do niej i pomogła usadzić ją na jedynym w pokoju krześle.

– Może i umrze, ale nie w ten sposób – wymamrotała Elena.

Sięgnęła do kieszeni sukni i wydobyła mały, szczelnie zamknięty flakonik. Otworzyła go i wylała zawartość na skrawek podartej koszuli. Mocny, mdlący zapach przebił się nawet przez odór zgnilizny. Elena zamknęła buteleczkę, wsadziła ją do kieszeni, uniosła głowę mężczyzny i przytknęła mu do nosa wilgotny materiał. Był w takim stanie, że nawet się nie zorientował, co się z nim dzieje. Przerywanym oddechem wciągnął odurzający zapach do płuc. Kaszel ustał.

Elena naciągnęła mu kołdrę na głowę. Wytarła ręce o suknię i podeszła do koleżanek.

Pani domu poruszyła głową. Oczy miała nieprzytomne i pełne łez.

– Czy on…

– Nie żyje. – Elena nachyliła się nad nią i dotknęła jej ramienia. – Ale nie cierpiał. Tylko tyle mogłam zrobić. Przykro mi. Gdybyśmy zostały wezwane wcześniej…

– I tak dziękuję. – Pani wyciągnęła rękę i chwyciła ją za nadgarstek. – Oddała mu wielebna ostatnią przysługę, jakby był prawdziwym wiernym Wybrańcom. Niech będzie im chwała!

„Wybrańcy”, pomyślała Elena, prostując się, „mogą mnie pocałować w dupę”.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI