Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W małym sycylijskim miasteczku Alessandro, zmęczony życiem i przybity przez tragiczną śmierć żony i córeczki policjant, dostaje od lokalnego dona propozycję z rodzaju tych „nie do odrzucenia”. Mężczyzna ma nie tylko zbliżyć się do Anny, właścicielki pewnego hotelu w Jordanii, ale też zyskać na nią tak dużą kontrolę, by namówić ją do odsprzedania należącego do niej kurortu na włoskiej wyspie. W zamian otrzyma nazwiska osób stojących za morderstwem jego rodziny.
Rozpoczyna się gra, w której główną bronią stanie się gorący seks. Alessandro napotyka jednak problemy ze zbliżeniem się do Anny otoczonej przez armię zatrudnianych przez nią „chłopaków do towarzystwa”. Przekonuje się, że nie będzie mu łatwo ani zdobyć, ani utrzymać przy sobie tak niezależną kobietę. Szczególnie że Anna prowadzi swoją własną grę, aby nie stracić lukratywnego biznesu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 333
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 8 godz. 32 min
Tytuł: Mafijne rozgrywki
Copyright © Monika Hołyk-Arora, 2023
This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik
Redakcja: Maria Zając
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-91-8054-072-8
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Próbowałam skupić się na pracy, przeglądając zdjęcia kolejnych kandydatów, gdy usłyszałam stłumiony płacz. Chociaż właściwie było to ciche chlipanie w hotelowym barze nad szklaneczką rozwodnionej whisky. Przez moment próbowałam zignorować ten drażniący dźwięk, ale z każdą chwilą przybierał on na sile, irytując mnie coraz bardziej.
Dyskretnie zerknęłam w kierunku, z którego dochodził, i z zaskoczeniem dostrzegłam młodą kobietę, a może nawet nastolatkę. Była ubrana dość niedbale, chociaż mimo wszystko należało przyznać, że włożyła nieco wysiłku w skomponowanie poszczególnych elementów garderoby. Białe lniane spodnie całkiem nieźle współgrały z powłóczystą tuniką. Niestety, ich krój, zamiast maskować mankamenty figury, bezlitośnie je podkreślał, czyniąc dziewczynę pulchniejszą, niż była w rzeczywistości. Spięte byle jak blond włosy sprawiały wrażenie zaniedbanych. Po dłuższej chwili udało mi się zobaczyć oczy nieznajomej. Ich widok dosłownie sprawił mi ból. Jej tęczówki były doskonale błękitne, natomiast białko gałki dosłownie czerwone od łez, gdzieniegdzie zauważyłam popękane żyłki. Powieki opuchnięte do granic możliwości jeszcze potęgowały beznadziejność sytuacji.
Tak, dziewczyna była obrazem nędzy i rozpaczy. Mogłam ją zignorować, ale z jakiegoś powodu wzbudziła we mnie współczucie graniczące z matczyną troską. Cóż, przy odrobinie dobrej woli prawdopodobnie mogłaby być w wieku mojej potencjalnej córki.
Odłożyłam tablet na blat baru i skinieniem głowy dałam jednemu z kelnerów znać, aby zaopiekował się nim podczas mojej nieobecności. Z uśmiechem zabrał sprzęt oraz pozostawione przeze mnie dokumenty. Zresztą, co tu kryć, nie miał wyboru, byłam w końcu jego szefową. Chwyciłam w dłoń szklankę z bezalkoholowym drinkiem, który akurat sączyłam, i wolnym krokiem podeszłam do nieznajomej.
Cichy stukot moich obcasów sygnalizował każdy przebyty metr. Nie czekałam na zaproszenie, po prostu przysiadłam na barowym krześle ustawionym tuż obok dziewczyny, po czym odezwałam się cichym głosem, żeby jej nie przestraszyć.
– Czy wszystko w porządku?
Dopiero gdy te słowa wybrzmiały, zdałam sobie sprawę, jak bardzo były stereotypowe. Gdy ktoś pyta w ten sposób, raczej nie oczekuje szczerej odpowiedzi, a jedynie zdawkowego potwierdzenia umożliwiającego mu zajęcie się na powrót własnymi sprawami.
– Tak – wyjąkała z trudem, łykając przy tym łzy.
Nie mogłam tego tak zostawić. Teraz, po tym ewidentnie fałszywym zapewnieniu, wiedziałam, że stało się coś naprawdę złego, a ja przynajmniej powinnam spróbować jakoś jej pomóc.
– Nie wydaje mi się – zakwestionowałam prawdziwość wypowiedzi dziewczyny. – Czasami warto wyżalić się komuś nieznajomemu – zachęciłam, sama nie wiedząc dlaczego.
– Straciłam… Straciłam wszystko… – wydukała, nieustannie płacząc. Wyglądała, jakby liczyła, że ta czynność przyniesie jej jakąś wymierną korzyść.
Powiedzieć, że mnie zaskoczyła, to jakby nie powiedzieć nic! Spodziewałam się zerwania z chłopakiem, niechcianej ciąży albo zawieruszonego gdzieś pierścionka, ale nie prawdziwej tragedii, która najprawdopodobniej rozegrała się na terenie należącego do mnie hotelu.
– Ktoś cię okradł? – spytałam szczerze zaniepokojona. – Może powinniśmy zawiadomić policję?
Zszokowana tymi słowami dziewczyna pierwszy raz spojrzała prosto na mnie. Zapewne to, co właśnie usłyszała, wywołało u niej przerażenie. Jej reakcja jasno świadczyła o tym, że ostatnią rzeczą, jakiej chciała, było wezwanie służb mundurowych. Nie zaprzeczę – zaintrygowała mnie tym jeszcze bardziej, ponieważ bez wątpienia wplątała się w coś poważnego.
– Tak… Nie… Nie wiem… – zaczęła mówić chaotycznie, próbując powstrzymać szarpiące nią spazmy wywołane długotrwałym płaczem. – Policja nic nie pomoże. Nie w mojej sprawie. Nie ma co ich fatygować…
– Ale… – Chciałam coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili po prostu zabrakło mi słów.
Nastała cisza, która jedynie wzmagała nierealność sytuacji, a do tego czyniła tę rozmowę coraz bardziej bezsensowną.
– Byłam głupia – szepnęła po chwili milczenia. – Uwierzyłam mu, chociaż rodzice i przyjaciele mnie ostrzegali. Oddałam mu wszystko dobrowolnie, więc nie mam po co wzywać policji. Jedynie z pobłażliwymi uśmiechami pokiwają głową nad naiwnością europejskiej turystyki, po czym odjadą albo zdecydują się aresztować mnie za seks przedmałżeński. Wbrew pozorom wiem, jak to wszystko tutaj działa…
Cóż, miała rację, a ja doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Uwiodły ją piękne czarne oczy oraz gładkie słówka ćwiczone niemal każdego dnia na mniej i bardziej urodziwych wczasowiczkach, których portfele pełne są zielonych banknotów. Faceci uwielbiają sprowadzać kobiety do roli utrzymanek, wyzywając je od dziwek, ale trzeba też przyznać, że wielu spośród nich sprzedaje się za pieniądze w tajemnicy przed konserwatywnymi rodzicami. Widziałam to wiele razy, a co gorsza przeżyłam na własnej skórze, dlatego nie miałam prawa oceniać tej dziewczyny. Przynajmniej nie w tej kwestii.
– Popłacz, jeśli czujesz, że musisz, a potem spróbuj się cieszyć resztą wakacji, zanim wrócisz do domu – poradziłam. – Pieniądze mają to do siebie, że można je znowu zarobić. Prędzej czy później zapomnisz o tej stracie. Kto wie, może za kilka lat będziesz się z tego śmiać, chociaż teraz wydaje się to nieprawdopodobne.
Dziewczyna, słysząc te słowa, po raz kolejny zalała się łzami, po czym dławiąc się nimi, zaczęła nieskładnie opisywać mi swoją, jak się okazało, nieciekawą sytuację.
– Nie… – Pokręciła przecząco głową, ocierając oczy dłońmi. – Sprzedałam mieszkanie, dosłownie wszystko, co miałam…
Nie musiałam nawet słuchać dalej, mogłam się tylko domyślać, o jak wielką kwotę chodziło. Zapewne straciła nie tylko dorobek życia, ale również wszystko, co otrzymała od rodziców.
– Tata zapowiedział, żebym się nie fatygowała i nawet nie próbowała wracać, gdy Mohammad mnie zostawi – wychlipała tak głośno, że jej piskliwy głos przebił się przez plątaninę moich myśli i wspomnień. – Nie wiem, co mam ze sobą zrobić.
Instynktownie objęłam zapłakaną dziewczynę. Chciałam jej w ten sposób dodać otuchy i użyczyć nieco spokoju, którego zdaniem niektórych miałam aż w nadmiarze. Owszem, rozumiałam rozpacz i desperację, ale nie widziałam sensu panikowania. Mleko już się rozlało, teraz trzeba się było skupić na zminimalizowaniu niepożądanych konsekwencji.
Nieznajoma wtuliła się we mnie, co było dla mnie zaskoczeniem, ponieważ z reguły unikałam tak bliskich kontaktów fizycznych, z osobami spoza zaufanego kręgu, ale się nie odsunęłam. Widocznie tego teraz potrzebowała – bliskości drugiego człowieka i poczucia bezpieczeństwa.
– Rozumiem, że rodzice cię nie przyjmą, przynajmniej na razie. Może jakaś przyjaciółka? Kuzynka? Babcia? – spytałam po dłuższej chwili, kiedy nieznajoma wyswobodziła się z mojego uścisku i sięgnęła po szklaneczkę z alkoholem.
Pokręciła głową i zawstydzona wbiła wzrok w podłogę. Z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk, ale w tej nienaturalnej ciszy dało się wyczuć bezbrzeżną samotność skrzywdzonej dziewczyny.
– Masz pracę, do której możesz wrócić? – kontynuowałam, próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia, który można by było wykorzystać jako fundamenty nowego życia.
– Nie. Rozwiązałam umowę w trybie nagłym, kiedy Mohammad poprosił, abyśmy w końcu byli razem. Szef zaznaczył nawet, żebym nigdy nie ważyła się prosić o referencje, bo ich po prostu nie otrzymam.
Laska, wpakowałaś się w takie bagno, że faktycznie będzie ci się trudno z niego wygrzebać – pomyślałam i na szczęście w ostatniej chwili powstrzymałam się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. Mój wyraz twarzy prawdopodobnie jednak mówił wiele, ponieważ dziewczyna na nowo wybuchnęła płaczem, powtarzając w kółko:
– Straciłam wszystko… Nie mam już po co żyć.
Miałam ochotę nią potrząsnąć. Owszem, popełniła straszną głupotę, ale musiało istnieć jakieś wyjście, a jeśli ona nie potrafiła go znaleźć, to przecież ja mogłam to zrobić za nią. W końcu zatrudniałam tak wiele osób, że jedna w tę czy we w tę tak naprawdę nie robiła mi różnicy.
– Jaką pracę możesz wykonywać? – spytałam rzeczowo, zastanawiając się, w którym z moich interesów znalazłaby się praca dla tej dziewczyny.
Spojrzała na mnie wielkimi, mokrymi od łez oczami. Błękit jej tęczówek jeszcze zyskał na intensywności i można w nich było dostrzec kompletne zaskoczenie.
– Ale… jak to? – spytała zdezorientowana, jakby dopiero teraz do niej dotarło, że opowiada o swojej życiowej tragedii zupełnie przypadkowej i całkiem obcej osobie.
– Pytam cię, co potrafisz robić, bo być może będę w stanie ci coś zaproponować – odpowiedziałam, nie owijając w bawełnę. – Skoro nie masz nikogo, kto mógłby ci pomóc, to możesz rozważyć moją ewentualną ofertę.
– Przecież nawet mnie pani nie zna…
– I vice versa – odparowałam szybko, lekko się przy tym uśmiechając. – Nie masz pojęcia, jaką szefową się okażę. Podobno wielu moich pracowników narzeka, że jestem wymagająca oraz apodyktyczna, a do tego bywam zrzędliwa.
Dziewczyna zaśmiała się nerwowo, pierwszy raz siląc się na coś, co przy sporej dawce dobrej woli można by było nazwać przebłyskiem radości.
– Pracowałam w biurze – wyznała nieśmiało po chwili ciszy – ale tak naprawdę moje obowiązki sprowadzały się do roli popychadła, typowe przynieś, wynieś, pozamiataj. Parzyłam kawę, kserowałam dokumenty, czasami, jak nie było nikogo innego, to odbierałam telefony.
Przyjrzałam jej się uważnie, usiłując ocenić jej możliwości zawodowe. Była asystentką bez poważniejszych obowiązków, a to z jednej strony stanowiło ograniczenie, a z drugiej – pozostawiało jej spore pole do popisu. Nic o niej nie wiedziałam, ale z jakiegoś powodu czułam, że potrafiłybyśmy się dogadać. Owszem, była niepozorna oraz nieco zaniedbana, co kłóciło się z moim wizerunkiem, ale nie było to coś, z czym dobra fryzjerka, kosmetyczka czy wizażystka nie zdołałaby sobie poradzić. Wystarczyło stylowo ubrać tę dziewczynę, dobrać odpowiednie cięcie i kolor włosów oraz nauczyć ją podstaw makijażu. Musiała w końcu przyswoić sobie jedną niezaprzeczalną prawdę: jak cię widzą, tak cię piszą.
Przez specyfikę swojej, nazwijmy to, pracy obracałam się głównie w męskim towarzystwie, dlatego młoda, uśmiechnięta dziewczyna mogła być miłą odmianą i szansą na lekkie babskie pogaduszki. Zresztą jej wiek i świeże spojrzenie mogły podziałać odświeżająco na mój biznes. Chociaż absolutnie nie czułam się staro, to doskonale zdawałam sobie sprawę, że spoglądam na pewne rzeczy i sytuacje inaczej niż dwudziestolatki.
– Wiem, jestem beznadziejna… – szepnęła w tym czasie nieznajoma, która opacznie zinterpretowała moje milczenie. – Ale dziękuję, że w ogóle zatrzymała się pani na moment i ze mną porozmawiała. Poczułam się nieco lepiej i chociaż nadal nie wiem, co powinnam zrobić, to przynajmniej zobaczyłam jakieś światełko w tunelu. Może…
Uciszyłam ją gestem dłoni, sama nie wierząc w to, co miałam zamiar powiedzieć.
– Mogę ci zaoferować stanowisko swojej asystentki – rzuciłam szybko, bojąc się, że zdrowy rozsądek w ostatniej chwili weźmie górę nad współczuciem. – Do twoich obowiązków będą należeć takie drobnostki, którymi sama nie chcę się zajmować. Prowadzenie terminarza, pilnowanie spotkań, o których zdarza mi się zapominać, rezerwacja biletów. Oczywiście oczekuję, że będziesz ze mną podróżować, ale skoro nie masz dokąd wracać, nie powinno to stanowić dla ciebie większego problemu.
Jeśli wcześniej myślałam, że jej oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia, to teraz nie potrafiłam znaleźć słowa na określenie ich rozmiaru, a przecież zasób słów – i to w kilku językach – miałam niezwykle bogaty.
– Pani żartuje, prawda? – spytała z niedowierzaniem, ale i z nadzieją, której nie potrafiła dobrze ukryć.
– Nie, ale musisz się postarać, żebym nigdy nie pożałowała tej decyzji – odpowiedziałam zupełnie poważnie, nie siląc się na jakieś dłuższe i kwieciste przemowy.
Rzuciła mi się na szyję z radości, ale po chwili zdała sobie sprawę, że takie zachowanie względem przyszłej pracodawczyni jest nieodpowiednie, dlatego szybko mnie puściła i niespokojnie przysiadła z powrotem na barowym krześle.
– Oczywiście będziemy musiały omówić szczegóły zatrudnienia, twoje obowiązki zawodowe i tym podobne bzdety – mruknęłam znudzona czekającymi mnie formalnościami – ale sądzę, że możemy się tym zająć jutro rano. Teraz zostaw mi tylko swoje imię oraz nazwisko, może numer pokoju, bo jak rozumiem, zatrzymałaś się w tym hotelu…
– O Boże! Zaproponowała mi pani pracę, a ja nawet się nie przedstawiłam! Przepraszam! Barbara Trzyńska – powiedziała oficjalnie, wyciągając do mnie dłoń, żeby dokonać formalnej prezentacji.
– Anna Archiallis – odparłam, wiedząc, że moje nazwisko i tak nic jej nie powie.
– Bardzo miło mi panią poznać i chyba sam Bóg mi panią zesłał na ratunek.
Bóg, diabeł… Nad tym, kto postawił mnie na jej drodze, można by było długo debatować, lecz to nie był czas ani miejsce na tego typu dywagacje.
– Wstrzymaj się kilka miesięcy z takimi deklaracjami – upomniałam ją z lekko ironicznym uśmiechem. – Praca dla mnie może być momentami ciężka i wymagająca.
– Na pewno wykorzystam tę szansę – zapewniła, uśmiechając się promiennie. Wydawało się, że zapomniała o niedawnej rozpaczy. – O której mam być jutro gotowa?
Nie mogłam się nadziwić zmianie, jaka zaszła w wyglądzie tej dziewczyny w ciągu zaledwie kilku minut. Oczywiście oczy nadal miała czerwone i opuchnięte od łez, ale szczęście, które coraz śmielej walczyło o prym z załamaniem, czyniło ją niemal piękną.
– Przyjdź do recepcji punkt dziesiąta i zapytaj o Aseela. Zapamiętasz imię? On pokieruje cię tam, gdzie będzie trzeba. Omówimy warunki zatrudnienia, wynagrodzenie, a potem przejdziemy do szkolenia.
Przez szkolenie rozumiałam przede wszystkim zmianę jej wizerunku, który musiał zacząć korespondować z moim, skoro miałyśmy razem pracować. Reszta rzeczy powinna wyjść w praniu. Sama jeszcze nie wiedziałam, czy zaangażują ją tylko w legalne interesy, żeby pomogła mi nadzorować należące do rodziny hotele, czy wtajemniczę ją również w swoją główną, nie całkiem zgodną z prawem działalność.
Przeciągnąłem się nieznacznie. Nieprzyzwyczajone do siedzenia w niewygodnym fotelu mięśnie zupełnie mi zesztywniały i teraz sprawiało mi to fizyczny ból. Bezmyślnie gapiąc się na ekran służbowego komputera, odliczałem minuty dzielące mnie od zakończenia dzisiejszej zmiany. Nie żebym do czegoś się śpieszył. W planach miałem jedynie partyjkę kart z zaprzyjaźnionym staruszkiem, który całe dnie spędzał w kawiarence na rogu, tuż obok mojego służbowego mieszkania, oraz wieczór przed telewizorem. O! Gdy o tym pomyślałem, przypomniało mi się, że piwo w lodówce niestety samo się nie uzupełni, a przecież dziś miała grać moja ulubiona drużyna – AS Roma.
Westchnąłem ciężko, nie mogąc uwierzyć, jak wolno wskazówka minutowa potrafi przesuwać się po tarczy. Przysięgam, minęła cała wieczność, chociaż zgodnie z tym, co zobaczyłem na zegarze, upłynęło dosłownie pięć minut. Cóż, życie policjanta w takim miejscu jak Castelmola nie dawało zbyt wielu okazji do rozruszania kości i ścigania prawdziwych przestępców. W miasteczku mieszkało nieco ponad tysiąc osób i mógłbym przysiąc, że wszyscy znali wszystkich, przynajmniej z widzenia. Owszem, pojawiali się turyści, ostatnio było ich nawet nieco więcej, ale ich obecność na szczęście nie wiązała się ze wzrostem przestępczości.
Ziewnąłem przeciągle, znudzony cichym popołudniem, marząc o czymś zimnym do picia, i absolutnie nie miałem na myśli wody; no chyba że ktoś zaproponowałby mi tę ognistą. Żar lejący się z nieba również niczego nie ułatwiał, czyniąc mnie leniwym i sennym. Trudno było uwierzyć, że maj jest w stanie powitać nas aż tak wysokimi temperaturami. Bałem się nawet pomyśleć, ile stopni będzie w lipcu czy w sierpniu.
„Dziesięć minut! Jeszcze tyle muszę wytrwać na posterunku, zanim pojawi się mój zmiennik i będę mógł wreszcie wrócić do domu” – powtarzałem sobie w myślach. Aż lub tylko, sam nie wiedziałem, które z tych słów bardziej pasuje do sytuacji. Monotonia mojego życia uderzyła mnie z całą siłą, uświadamiając mi, że poza pracą nie mam zupełnie niczego. Żadnych przyjaciół, żadnej rodziny czy chociażby hobby. No chyba że zaliczyłbym cotygodniowe spotkania sam na sam z młodą wdową po starym Alberto do aktywności podejmowanych w wolnym czasie. Ale czy to się liczyło? Przecież nie spędzaliśmy zbyt wielu godzin razem, a już na pewno nie marnowaliśmy ich na rozmowy. Nie mogłem się nie uśmiechnąć na wspomnienie jej cudownych wielkich piersi, które tak bardzo lubiłem pieścić. Czy to czyniło ze mnie fetyszystę? Może. Czy się tego wstydziłem? Absolutnie nie. Natura stworzyła kobiece ciało po to, by faceci tacy jak ja mogli się nim rozkoszować!
Pięć minut! Zerkając na zegar, uświadomiłem sobie, że mogę spokojnie wylogować się z systemu i powoli szykować do wyjścia. Oczywiście o ile Giuseppe znowu się nie spóźni, co niestety zdarzało mu się bardzo często. Odkąd urodziło mu się piąte dziecko, absolutnie nie był w stanie kontrolować czasu, a przez to zaniedbywał zarówno mało wymagającą pracę, jak i – paradoksalnie – rodzinę. Miał jedynie trzydzieści trzy lata, był więc ode mnie młodszy o dziewięć lat, a zachowywał się jak styrany życiem staruszek stojący niemal nad własnym grobem. Zastanawiałem się, co będzie, gdy osiągnie mój wiek. Strach się bać!
Usłyszałem hałas dochodzący sprzed drzwi wejściowych na posterunek. Ktoś zbliżał się nieśpiesznym krokiem, z pewnością zmęczony upałem, dusznym powietrzem utrudniającym oddychanie oraz nadwagą dobitnie świadczącą o kulinarnych umiejętnościach małżonki.
– Giuseppe, czyżbyś dla odmiany przyszedł dziś do pracy na czas? – zaśmiałem się, oczekując rumianej, pełnej twarzy kolegi, która lada moment powinna się wyłonić z półmroku panującym w pomieszczeniu.
– Don Russo? – spytał w tym czasie głęboki męski głos, z pewnością nienależący do osoby, której nadejścia się spodziewałem.
Automatycznie wyprostowałem się w fotelu stanowiącym do tej pory namiastkę leżanki i przybrałem poważny wyraz twarzy. Do końca mojej zmiany pozostały jedynie trzy minuty, ale najwidoczniej przeznaczenie zdecydowało, że muszę je wykorzystać nad wyraz efektywnie.
Mężczyzna, którego ujrzałem ułamki sekund później, był tak potężny, że przez moment obawiałem się, czy nie uszkodzi starej drewnianej framugi, wchodząc do środka. Miał na sobie bez wątpienia drogi garnitur. Na sam jego widok zrobiło mi się gorąco. Taki strój nie nadawał się na sycylijskie majowe popołudnie.
– Tak, to ja – potwierdziłem, nie wiedząc, czego się spodziewać. – Czym mogę służyć?
– Pójdzie pan ze mną – stwierdził rzeczowo nieznajomy, nie siląc się na uprzejmości.
Zaraz, zaraz, coś mi tu nie pasowało. To ja byłem stróżem prawa i to ja tutaj powinien wydawać polecenia. Co prawda musiałem wypełniać rozkazy przełożonych, ale żadnego z nich tutaj teraz nie było.
– Słucham? – spytałem, wstając w końcu z fotela i się rozprostowując, żeby zaprezentować się w całej okazałości swojego metr dziewięćdziesiąt jeden.
Tak jak myślałem, byłem nieco wyższy od tajemniczego mężczyzny, a mięśnie ramion rysujące się pod policyjnym mundurem okazały się tylko nieco mniejsze od tych, które opinał drogi garnitur nieznajomego.
– Don Sergio chce się z panem widzieć.
Jedno zdanie musiało mi wystarczyć za wszelkie tłumaczenia. To imię potrafiło wzbudzić w tej części Sycylii szacunek, wdzięczność, ale też strach. Chociaż byłem policjantem, który w teorii nie powinien wiązać się z tutejszą „rodziną”, to miałem również status pełnoprawnego członka lokalnej społeczności i po prostu nie mogłem odrzucić takiego zaproszenia.
Milcząc, układałem sobie w myślach przemowę, którą uraczę posłańca, gdy nagle do środka wpadł zdyszany i czerwony na twarzy Giuseppe. Wyglądał na tak wykończonego, jakby całą drogę z domu na posterunek pokonał biegiem.
– Przepraszam za spóź… – Urwał w pół słowa, nie bardzo wiedząc, czy powinien wejść do środka, czy też cichaczem wycofać się na korytarz. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że doskonale zdawał sobie sprawę, kto do mnie przyszedł.
– Czekaliśmy na ciebie – mruknąłem, wychodząc zza biurka. – Muszę już iść, a przecież nie zostawię posterunku bez opieki.
– Tak, tak… Dzień dobry – wyszeptał, wykonując przed obcym gest przywodzący na myśl pokłony znane mi z filmów historycznych o kolejnych królach brytyjskich.
Zdecydowanie nie podobała mi się służalcza postawa Giuseppego, ale byłem w stanie ją zrozumieć. Nie odezwałem się ani słowem, spojrzałem tylko na faceta w garniturze i wskazując głową na drzwi, ruszyłem w ich kierunku. Z pewnością czekała mnie kilkunastominutowa jazda jakimś autem – posiadłość Dona znajdowała się daleko poza naszym małym, niekiedy zapominanym przez Boga i turystów miasteczkiem. Zastanawiało mnie tylko jedno – czego Sergio ode mnie chciał!
Dwie godziny później siedziałem w eleganckim ogrodowym fotelu i spoglądałem na pociętą zmarszczkami twarz jednego z szefów tutejszej mafii. Popijając wyborną whisky, wprost nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem.
– Przepraszam, ale chyba coś źle zrozumiałem – żachnąłem się, bo nie potrafiłem pojąć, dlaczego to mnie chciano powierzyć akurat takie zadanie, w końcu na rasowego casanovę nie miałem żadnych zadatków!
– Musisz nam pomóc się zbliżyć do Anny Archiallis. Najlepiej będzie, jeśli po prostu zostaniesz jej kochankiem. Raczej nie powinno to dla ciebie stanowić problemu ani być źródłem jakichkolwiek niedogodności. Zapewniam cię, dama wygląda nader apetycznie, a jej biust można śmiało porównać z tym należącym do młodej wdowy po Alberto. – Sergio zaśmiał się lekko przy tym porównaniu. Dał mi też w ten sposób do zrozumienia, że zna każdy, nawet najdrobniejszy szczegół mojego z pozoru nudnego, by nie powiedzieć: nieciekawego, życia. – Chciałbym, abyś w odpowiednim momencie na nią wpłynął i namówił ją do odsprzedania mi hotelu usytuowanego tu, na wyspie.
– Dlaczego ja?
– Wpisujesz się w jej typ. Lubi wysokich, umięśnionych i wytatuowanych gości, chociaż może się okazać, że jesteś nieco starszy niż faceci, którymi z reguły się otacza – wyrecytował moje fizyczne atrybuty, jakby omawiał zalety konia wyścigowego, którego zamierzał kupić do swojej stajni.
– Nieco starszy? – powtórzyłem pytająco.
– Na kochanków wybiera sobie zwykle młodzieniaszków, średnia waha się gdzieś w okolicach trzydziestki. Ale pewnie wynika to z jej niechęci do angażowania się w poważniejsze relacje damsko-męskie. Zresztą dostaniesz teczkę ze wszystkimi informacjami, żebyś mógł się z nimi zapoznać przed wyjazdem.
– Wiesz, że niedawno stuknęły mi czterdzieści dwa lata? – Wolałem się upewnić.
– I co z tego? – spytał mój rozmówca, wzruszając lekceważąco ramionami. – Ona kilka miesięcy temu świętowała czterdziestkę! Jesteście pod tym względem idealnie dobrani. To co, kiedy możesz lecieć?
– Z całym szacunkiem, Don Sergio, ale mam pracę, której nie mogę zostawić. Obowiązki, które muszę regularnie wypełniać, a to, co mi zaproponowałeś, będzie wymagać przynajmniej kilku miesięcy…
– Szczegóły zostaw mnie – wszedł mi w słowo starszy mężczyzna. – Komendant już wyraził zgodę na twój bezterminowy bezpłatny urlop, chcesz zobaczyć dokumenty? A jeśli chodzi o twoje zobowiązania, to obiecuję, że Massimo – mówiąc to, wskazał na mięśniaka w garniturze – osobiście będzie wpadał do twojego mieszkania, by podlać wszystkie kwiatki.
Najwidoczniej zależało mu na tym, żebym się zgodził, bo dobrze przygotował się do tej rozmowy. A jego propozycja z pewnością należała do tych, których po prostu się nie odmawia.
– No dobrze, a co ja z tego będę miał? – spytałem, akcentując zaimek.
– Poza moją wdzięcznością? – spytał zaczepnie. – Podam ci na tacy odpowiedzialnego za śmierć Iolandy i małej Giulii.
Na dźwięk tych dwóch imion poczułem ogromny ból. Zupełnie jakby Sergio walnął mnie pięścią w splot słoneczny, i to bez zapowiedzi. Słowo daję, skuliłem się, oczekując kolejnego werbalnego ciosu, który mógł nadejść w każdej chwili.
– Skąd… – Nie dokończyłem nawet zaczętego zdania.
Myśli kłębiły mi się w głowie i nie byłem w stanie sklecić żadnej sensownej wypowiedzi.
– Sprawdziliśmy cię zaraz po tym, jak nagle po przeszło dziesięciu latach nieobecności wróciłeś na wyspę. Zresztą musieliśmy to zrobić, skoro podjąłeś pracę w policji. Rozumiem twoją złość i frustrację, jestem w stanie pojąć, jak zawiedziony przez system musiałeś się czuć, ale nie pojmuję, dlaczego ich nie pomściłeś!
– Nie wiedziałem, kogo winić – przyznałem szczerze, przeżywając na nowo tragedię sprzed ponad dekady. – Do dziś zadaję sobie pytanie, czy zdradził ktoś z naszych. Czy raczej powinienem ścigać tych stojących gdzieś w cieniu…
– Dotarcie do sprawców faktycznie mogło być dla ciebie niemożliwe – odparł ze zrozumieniem. – Jeśli pomożesz mi z panną Archiallis, to ja w dowód wdzięczności wskażę ci winnych. Moi ludzie przez kilka miesięcy pracowali nad tą sprawą i mam pewność, że namierzyliśmy nie tylko zleceniodawcę, ale również tego, kto faktycznie pociągnął wtedy za spust.
Chwyciłem stojącą na stoliku szklankę z whisky i szybko ją opróżniłem. Alkohol rozlał się po gardle i paląc mnie od środka, spłynął do żołądka. Miałem ochotę upić się do tego stopnia, by przestać myśleć oraz odczuwać, a jednocześnie zachować trzeźwość, by doprowadzić tę rozmowę do końca.
– Nigdy nikogo nie uwodziłem, przynajmniej nie specjalnie – przyznałem, bojąc się, że najzwyczajniej w świecie nie sprostam zadaniu.
– Dostaniesz odpowiednią garderobę, kartę praktycznie bez limitu. Samo to wiele ci ułatwi. Musisz zatrzymać się w jej hotelu i po prostu oczarować ją na tyle, by wpadła w twoje sidła – stwierdził rzeczowo Sergio, nie wchodząc w szczegóły. Nie zamierzał też podbudowywać mojej nadwątlonej samooceny. – To co, zgadzasz się?
Nie miałem wyjścia. Po tym, co usłyszałem, nie mogłem tak po prostu wstać i wyjść. Nie, kiedy los dosłownie ofiarował mi szansę na pomszczenie śmierć dwóch najdroższych mi istot na świecie!
– Kiedy i gdzie mam lecieć? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie, żeby dać wyraz gotowości.
Don Sergio uśmiechnął się lekko, po czym z zadowoleniem skinął głową. Poruszył się lekko, szukając wygodniejszej pozycji w fotelu, a zaraz potem skinął na pracownika rezydencji, aby ten uzupełnił braki w alkoholu.
– Jutro po południu będziesz już w Akabie, do tego czasu zostaniesz tutaj – zadecydował. – Zaraz przyjdzie krawiec. Sądzę, że znasz starego poczciwego Don Basilia…
– Ale moje rzeczy… Nawet nie mam ze sobą paszportu – zaprotestowałem, chcąc chociaż na moment wrócić do swojego służbowego mieszkanka.
– Massimo wszystkim się zajmie – uciszył mnie stanowczo mój rozmówca. – Wieczór powinieneś spędzić nad teczką donny Archiallis, najlepiej, gdybyś przyswoił wszystkie informacje przed wyjazdem i nie zabierał tych dokumentów ze sobą.
– Da się zrobić.
Don Sergio wyciągnął do mnie dłoń, po czym ścisnął mi rękę. W ten sposób nieodwołalnie zawarłem pakt z diabłem, ale tylko po to, by dorwać wcielenie najgorszego zła, które bez wahania strzeliło w głowę mojej żonie i naszej czteroletniej córeczce.
Zupełnie zapomniałam o spotkaniu z oszukaną przez jakiegoś domorosłego podrywacza dziewczyną. Siedziałam w swoim gabinecie, przeglądając zestawienia finansowe przesłane z Grecji, gdy Aseel, moja prawa ręka, powiadomił mnie, że Barbara Trzyńska – swoją drogą superśmiesznie wymówił jej nazwisko – prosi o rozmowę ze mną.
– Cholera – zaklęłam w języku mojej świętej pamięci matki – zupełnie wyleciało mi to z głowy. Wprowadź ją tutaj i każ komuś znaleźć, najlepiej na już, wzór umowy o pracę, jaką zwykle podpisujemy z pracownikami. Chodzi mi o tę międzynarodową z klauzulą poufności – mruknęłam po angielsku, zbierając część dokumentów z biurka.
Nie żałowałam swojej wczorajszej propozycji, co to to nie, szczerze mówiąc, raczej się nad nią tak naprawdę nie zastanawiałam. Po prostu mogłam pomóc tej dziewczynie, więc to robiłam, wierząc, że pewnego dnia dobra karma do mnie wróci. Szybko nakreśliłam szereg cyfr na niewielkiej karteczce i zgięłam ją wpół. Nie lubiłam dyskutować długo o pieniądzach, dlatego suma, którą mogłam dziewczynie zaproponować, nie podlegała negocjacjom. Klasyczne „bierz albo odmów”.
Basia stanęła w drzwiach kilka chwil później. Onieśmielona eleganckim minimalizmem pomieszczenia zatrzymała się w progu, nieco obawiając się wejść do środka. Biel kontrastująca z wszechobecną czernią odbijała się w chromowanych dodatkach, przytłaczając każdego, kto wchodził tu po raz pierwszy. Z pewnością ustawione na samym środku masywne biurko, za którym siedziałam, również nieco ją peszyło. I nie było w tym absolutnie nic dziwnego – gabinet został tak zaprojektowany przez specjalistkę wyłącznie po to, aby wzbudzać podziw, szacunek, ale też, jeśli będzie trzeba, niepokój. W końcu prowadziłam tu interesy – i to różnego rodzaju.
– Wejdź, proszę – zaprosiłam ją po angielsku, wskazując jeden z foteli. – Daj mi jeszcze chwilę i będziemy mogły zaczynać.
Potrzebowałam tych kilku minut, bo wciąż czekałam, aż jeden z podwładnych przyniesie mi kopię umowy o pracę. Chciałam też dokładnie przyjrzeć się tej dziewczynie, aby w przybliżeniu określić, w jakim stylu będzie jej dobrze. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że nie ma kobiet brzydkich, są tylko zaniedbane – tak że wydobycie łabędzia z tego brzydkiego kaczątka nie powinno nastręczyć zbyt wielu trudności.
Włosy zebrała w całkiem przyzwoity kok, niestety drobne pasemka zdążyły wymknąć się z upięcia, tworząc coś na kształt rozczochranej korony wokół jej głowy. W wielu zawodach pewnie by to przeszło, ale niestety nie w takim, jaki miała zacząć wykonywać. Lekko napuchnięte oczy wyglądały zdecydowanie lepiej niż wczoraj, czarując mnie głębokim błękitem. Najgorzej wypadało ubranie – absolutnie źle dobrane, wisiało na niej niczym worek pokutny na praktykującym ascecie.
– Jeszcze raz chciałam podziękować – szepnęła, podchodząc bliżej. – Zagadała mnie pani w momencie, kiedy już miałam podjąć jakąś głupią decyzję. Ale zrozumiem, jeśli po przemyśleniu wszystkiego jednak mnie pani nie zatrudni. W końcu jestem kimś zupełnie obcym…
– Cisza! – powstrzymałam ją szybko, zanim zdążyła powiedzieć coś, czego nie dałoby się cofnąć. – Nie zmieniam raz podjętych decyzji i naprawdę uważam, że możesz być świetną asystentką. Faktycznie, uzmysłowiłam sobie potrzebę posiadania takiej pracowniczki dość niespodziewanie, ale nie zmienia to faktu, że jestem gotowa na stworzenie takiego etatu. Chyba że to ty zdążyłaś się w międzyczasie rozmyślić bądź wrócić do tego pożal się Boże casanovy.
Basia nagle opadła na fotel, jakby poruszony przeze mnie temat odebrał jej wszystkie siły. Kąciki ust, które do tej pory zachowywały neutralny wyraz, opadły, tworząc podkówkę.
– Bardzo chcę wykorzystać tę niespodziewaną szansę.
– Zatem postanowione. Na kartce znajdziesz proponowane przeze mnie miesięczne wynagrodzenie – powiedziałam, przesuwając w jej stronę niewielki świstek papieru. – Umowa standardowo podpisywana jest na dwa lata z możliwością przedłużenia.
– Zgadzam się – szepnęła, nawet nie spoglądając na zapisaną sumę. – Wie pani, że nie mam innej opcji.
Zrobiło mi się jej żal, ale też nie chciałam, aby podejmowała pracę u mnie jedynie z przymusu. Zresztą, nie oszukujmy się, znalazłabym na jej miejsce wiele chętnych, a każda z tych osób podeszłaby do swoich obowiązków z dużo większym entuzjazmem.
– Posłuchaj, moje dziecko – zaczęłam, pierwszy raz używając w naszej rozmowie języka polskiego. – Zawsze można znaleźć jakieś inne wyjście. Jeśli pracę u mnie będziesz traktować jedynie jako przykry obowiązek, to żadna z nas nie będzie zbytnio szczęśliwa w tej relacji pracownica – pracodawczyni.
Dziewczyna zrobiła ogromne oczy, bo nie wierzyła własnym uszom.
– Pani mówi po polsku? – zapytała zaskoczona.
– Chociaż nazwisko, którym się posługuję, jest greckie, to moja mama pochodziła z Polski. Dokładnie z małej wsi pod Lublinem – odparłam z uśmiechem, widząc, że Basia nieco się rozluźniła i nie sprawiała już wrażenia tak zdenerwowanej jak przed chwilą.
W tym momencie rozległo się ciche pukanie do drzwi, a za moment ujrzałam w nich pracownika kadr. Skinęłam głową, dając mu tym samym przyzwolenie na wejście. Był niskim, nieco pulchnym mężczyzną przed pięćdziesiątką. Wyglądał na speszonego, może nawet przerażonego wizytą w moim gabinecie. Szybko położył dokumenty na biurku i kłaniając się lekko, wyszedł bez wypowiedzenia chociażby słowa. To niespodziewane zamieszanie wykorzystała Basia. Nieśmiało, niemal niezauważalnym ruchem sięgnęła po karteczkę, po czym wydała cichy okrzyk zdziwienia na widok proponowanej kwoty.
– Oczywiście mówimy tu o euro – sprecyzowałam, gdy dostrzegłam szok malujący się na jej twarzy.
– Ale przecież to zdecydowanie za dużo – zaprotestowała. – Mogłabym pracować za połowę tej kwoty i byłabym zadowolona.
Jeszcze nigdy nie spotkałam się z osobą, która protestowała przeciwko wysokiej pensji. Raczej odwrotnie, większość moich pracowników domagała się podwyżek, dodatków i innych gratyfikacji.
– Ta praca wiąże się z wieloma wydatkami – wyjaśniłam w końcu dyplomatycznie. – Oczekuję od ciebie nienagannej prezencji. Odpowiednie stroje, regularne wizyty u kosmetyczki i fryzjera. To wszystko kosztuje. Zresztą wczoraj powiedziałam ci jasno: pieniądze mają to do siebie, że można je zarobić.
– To on powinien je zwrócić, a nie pani, oferując mi tak wysoką pensję – mruknęła, a w jej głosie dało się wyczuć nutę złości przemieszanej z chęcią zemsty.
Te słowa dały mi dużo do myślenia, a przekorna kobieca natura podpowiedziała całkiem niezłe rozwiązanie.
– Wiesz, to też da się zrobić – szepnęłam, uśmiechając się przy tym przebiegle. – Chciałabyś dać mu nauczkę?
Basia spojrzała na mnie wzrokiem pełnym zaskoczenia, ale też szacunku.
– Zdecydowanie tak! Na tyle porządną, by nie oszukał już żadnej uczciwej dziewczyny, no i by poczuł się złapany w pułapkę, najlepiej zastawioną przez jakąś sprytną kobietę.
Spodobała mi się jej odpowiedź. Ja osiemnaście lat temu nie miałam szansy na zemstę, ale czemu teraz, skoro miałam taką możliwość, miałabym nie pomóc tej ślicznej młodej blondynce szukać sprawiedliwości?
– Masz jakieś zdjęcie tego swojego casanovy? – spytałam, kompletnie ją tym zaskakując.
– Tak, w telefonie… Ale… – odpowiedziała, nie bardzo rozumiejąc, dokąd zmierzam.
– Pokaż mi je, a najlepiej prześlij na maila wraz z imieniem, nazwiskiem i informacją, gdzie można go znaleźć. Zaraz podam ci adres.
Nim wypowiedziałam ostatnie słowo, podstawiła mi pod nos smartfon. Na ekranie zobaczyłam młodzieńca, którego faktycznie można było uznać za przystojnego. Niestety, z jego oblicza bez trudu mogłam wyczytać chciwość, wyrachowanie i samouwielbienie niepozwalające mu na pokochanie kogokolwiek poza samym sobą. W tym ostatnim przypominał mi mojego byłego męża. Cóż, tym razem nieznajomy ze zdjęcia poderwał niewłaściwą dziewczynę! Miałam idealny pomysł, na to, co powinnam z nim zrobić. I doskonale wiedziałam, jak sprawić, by do ostatniego momentu nie zorientował się, że wpadł w zastawioną z premedytacją pułapkę.
– Myślę, że bez problemu odzyskamy twoje pieniądze, oczywiście z procentem – oznajmiłam, lekko się przy tym uśmiechając.
Pomyślałam, że może potrzeba mi właśnie odrobiny rozrywki. Ostatnio skupiałam się jedynie na interesach i prawie zapomniałam o czymś takim jak życie. Kto wie, może Basia została zesłana przez niebiosa, abym zaczęła się cieszyć tym, co mam.
– Ale jak to? Wezwie pani policję? – spytała zdezorientowana.
– Nie – zapewniłam ją – takie rzeczy załatwia się w zupełnie inny sposób, zwłaszcza tutaj, na Bliskim Wschodzie.
– Czy sugeruje pani, że on… do piachu?… – spytała, robiąc pauzy. Mimo jej wahania od razu się domyśliłam, co ma na myśli.
To dużo mi o niej powiedziało. Miała dobre serce, z pewnością była uczciwa, ale też potrafiła dopuścić wiele różnych możliwości. Wiedziałam, że nigdy nie narażę jej na widok zwłok, sama go unikam, ale przynajmniej zyskałam pewność, że być może uda jej się zachować spokój, jeśli kiedyś przez przypadek natknie się na jakieś ciało.
– Absolutnie nie – zaśmiałam się, próbując zamaskować swoje prawdziwe uczucia. – Zapewniam cię, że będzie cały i zdrowy, a przynajmniej ani ja, ani żaden z moich pracowników nie zrobimy mu krzywdy. Kto wie, może nawet w którymś momencie spotkacie się ponownie…
– Wolałabym tego uniknąć…
– Może się to okazać nieuniknione, jeśli mamy się zemścić – weszłam jej w słowo – ale zapewniam cię, że to ty będziesz wtedy rozdawać karty.
Dziewczyna patrzyła na mnie tymi wielkimi błękitnymi oczami, jakbym była jakimś godnym uwielbiania bóstwem. Szacunek wobec mnie mieszał się z niedowierzaniem, radość z niepewnością, a nieśmiały uśmiech przepędzał powoli niedawne smutki.
– Nie wiem, dlaczego pani to robi, ale bardzo dziękuję! Dam z siebie wszystko, aby nigdy nie pożałowała pani decyzji o zatrudnieniu mnie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, będę pracować i po dwanaście godzin dziennie, byle tylko sprostać wszystkim oczekiwaniom.
W ciągu kilku minut zaszła w niej imponująca zmiana. Nie było już śladu ani po rezygnacji, ani po potulnym godzeniu się z losem. Teraz siedziała przede mną pewna siebie osoba, gotowa stawić czoła nowym wyzwaniom. Oby tylko ten stan nie minął tak szybko jak poprzedni.
– Może kiedyś w chwili słabości opowiem ci, co mnie spotkało wiele lat temu, a uwierz mi, wdepnęłam wtedy jeszcze gorzej niż ty. Na szczęście miałam dziadka i mamę, oni pomogli mi wygrzebać się z dołka, a ja nawet im za to nie podziękowałam. Pomoc tobie traktuję jako spłatę karmicznego długu. Zresztą sama zauważysz, pracuję praktycznie z samymi mężczyznami, więc damskie towarzystwo będzie dla mnie miłą odmianą.
Sama nie do końca wiedziałam, czemu się tym z nią podzieliłam, może potrzebowałam przyjaciółki, kogoś, komu mogłabym się tak po babsku wygadać, a może po prostu poczułam z nią jakąś dziwną więź łączącą dwie wykorzystane przez facetów kobiety.
– Nie zawiodę pani – obiecała poważnym tonem. – Wykonam każde polecenie.
– Skoro już przy tym jesteśmy. Wraz z umową będziesz musiała podpisać klauzulę poufności. Chodzi o zachowanie tajemnicy firmy i nieujawnianie nikomu z zewnątrz zasad naszego funkcjonowania czy szczegółów związanych z prowadzonymi interesami.
– Oczywiście – skinęła głową – w swojej dawnej pracy też musiałam podpisać coś takiego.
„Nie wiem, gdzie pracowała, ale z pewnością klauzula ta nie była tam tak ważna jak w mojej firmie” – przemknęło mi przez głowę. Nic jednak nie powiedziałam. Zamiast tego podsunęłam Basi plik dokumentów, aby mogła poznać ich treść przed podpisaniem.
Sięgnęła po nie, po czym uważnie czytając, przytakiwała raz po raz. Skupienie malujące się na jej twarzy było dla mnie miłą niespodzianką, bo dawało nadzieję, że faktycznie będzie wykonywać powierzone jej zadania profesjonalnie i z oddaniem. W pewnym momencie dziewczyna chwyciła leżące na biurku pióro i zaczęła wypełniać wykropkowane miejsca, wpisując w nie swoje dane.
– Jeszcze jedno – zastrzegłam, kiedy już miała podpisać przeczytaną umowę. – Być może zobaczysz w trakcie pracy rzeczy, które cię zaskoczą lub zaniepokoją. Prowadzę różne interesy i nie wszystkie są związane bezpośrednio z hotelami należącymi do mojej rodziny. Pamiętaj, nie rozmawiaj z nikim o tym, co się tutaj dzieje, a jeśli coś będzie cię wyjątkowo niepokoić, to zawsze możesz przyjść z tym do mnie.
– Jest pani dobrym człowiekiem – stwierdziła pewnym tonem. – Nikt, kto jest chociażby odrobinę zły, nie pośpieszyłby z pomocą komuś zupełnie obcemu. Dlatego jestem przekonana, że prowadzi pani interesy uczciwie, bez żadnych machlojek. Poza tym zyskała pani moją wierność i wdzięczność, niezależnie od tego, co się wydarzy.
Uśmiechnęłam się, ale nie miało to nic wspólnego z radością.
– Żadne interesy nie są w stu procentach uczciwe. Nie, jeśli chce się zarabiać pieniądze.
Basia wybuchnęła śmiechem, słysząc tę uwagę.
– Przecież wiem, chodzi mi raczej o to, że nie jest pani szefową mafii czy coś takiego.
Na moment zaparło mi dech. Czemu wspomniała akurat o czymś takim? Czyżbym właśnie popełniła błąd, a ona nie była tym, za kogo się podawała? Czas pokaże. Teraz miałam w planach coś innego.
– Jedziemy na zakupy – oznajmiłam.
Sprawiała wrażenie totalnie zaskoczonej.
– Zarezerwowałam nam też wizytę u kosmetyczki i fryzjerki. To będzie długi dzień!
– Czy to naprawdę konieczne? – Skrzywiła się nieznacznie, gdy się dowiedziała, jaki jest plan.
– Tak! I nie zapomnij przesłać mi zdjęcia i danych swojego byłego. Tu masz mojego prywatnego maila – powiedziałam, podając jej czarną wizytówkę ze złotym nadrukiem.
Wkroczyłem do hotelowego baru, rozglądając się nieznacznie. Zdawałem sobie sprawę, że szanse na spotkanie jej w pierwszych minutach pobytu tutaj są bliskie zeru, ale chciałem jak najszybciej przystąpić do działania. Włoski gliniarz pracujący na zlecenie mafii – nigdy nie sądziłem, że stanę się jedną z marionetek Don Sergia. Miałem jednak w tym cel i był on dla mnie ważniejszy niż honor czy odznaka, którą nosiłem od wielu lat.
Przysiadłem niedaleko baru, zajmując krzesło tuż przy ścianie, po czym zamówiłem whisky. Na ulicy panował upał, ale w środku w ogóle się go nie odczuwało – klimatyzacja w hotelu była ustawiona na maksimum. Rozejrzałem się dyskretnie, oceniając nie tylko pracowników, ale też klientelę. W końcu nawet taki laik jak ja zdawał sobie sprawę, że ośrodki turystyczne z reguły przyciągają określony typ klientów. Ci tutaj wyglądali na opływających w luksusy. Eleganckie stroje, wyszukany makijaż, markowe dodatki i drogi alkohol lejący się litrami.
Właśnie wtedy ją dostrzegłem. Wyglądała jeszcze lepiej niż na zdjęciach dołączonych do jej dossier. Długie ciemne włosy spływały po jej ramionach idealnymi falami, podkreślając kobiecą, pełną krągłości figurę. Elegancka sukienka kusząco opinała biust i biodra, eksponując zalety i skutecznie odwracając uwagę od mankamentów – jeśli w ogóle kobieta, którą obserwowałem, takie miała.
Cóż, Sergio w jednym nie kłamał, jej piersi nie należały do małych i z chęcią zważyłbym je w dłoniach. „Na szczęście i na to przyjdzie pora” – obiecałem sobie w myślach, obserwując ją z rogu baru. Było w niej coś, co nie pozwalało mi oderwać od niej wzroku. Przyciągała, kusiła, wzbudzała pożądanie. Doszedłem do wniosku, że to zlecenie ma dodatkowe plusy, których wcześniej zupełnie nie brałem pod uwagę.
Zdawała się brylować w towarzystwie. Trzech przystojnych młodzieńców dosłownie spijało z jej ust każde słowo. Byli po prostu na każde jej skinienie. Spełniali każdą jej zachciankę, podtykając pod nos a to kawałki świeżych owoców, a to kolejne kolorowe drinki. Z kolei jedyna młoda dziewczyna w tej gromadce wpatrywała się w Annę Archiallis jak w obrazek. Na zdrowy rozsądek należało przyznać, że nie było w tym nic dziwnego. Taka niezwykła kobieta mogła być dla niej niedoścignionym wzorem klasy, seksapilu i uroku, któremu nie był w stanie się oprzeć żaden mężczyzna.
Niechętnie musiałem przyznać, że odkąd skupiłem na niej wzrok, i ja byłem niezmiernie zainteresowany jej osobą. Świadczyło o tym chociażby nieprzyjemne napięcie w kroczu, które lada chwila mogło się stać widoczne dla postronnych obserwatorów. Szybko odwróciłem wzrok od tej niesamowitej istoty, próbując nieco ochłonąć. Wprost nie mogłem uwierzyć, że kobieta z klasą, nieco ponad czterdziestkę, mogła się trudnić stręczycielstwem na tak szeroką skalę, by zwrócić na siebie uwagę sycylijskiej „rodziny”. Czy faktycznie chciała wkroczyć na ich teren? A może zrobiła to zupełnie nieświadomie? Na to pytanie nie umiałem jednoznacznie odpowiedzieć. Nie miałem kompletu informacji, a jedynie skrawki danych, które podrzucił mi w czasie naszej rozmowy Don Sergio. Z tego też powodu piękna nieznajoma stanowiła dla mnie zagadkę.
Owszem, znałem podstawowe fakty z jej życia, ale wiedziałem, że to tylko niektóre z sytuacji, które ją ukształtowały. Musiało być coś jeszcze, coś, czego nie było w dokumentach zebranych przez ludzi Busconniego. W końcu nikt nie trudni się nielegalnymi procederami, gdy legalne interesy pozwalają mu żyć na odpowiednio wysokim poziomie. I to właśnie ta tajemnica mogła być kluczem do zdobycia uwagi Anny Archiallis. Należałoby też dodać do tego umiejętne pozbycie się smarkaczy kręcących się w jej pobliżu.
Skinąłem na kelnera, żeby zamówić jeszcze jedną whisky. Sączyłem ją nieśpiesznie, ani na chwilę nie spuszczając z oka kobiety, do której miałem dotrzeć. Nie wiedziałem, jak się do niej zbliżyć, aby wyglądało to na zupełnie przypadkowe spotkanie. Liczyłem chyba na cud i to, że to ona zwróci na mnie uwagę. W końcu trudno było mnie przeoczyć. Niestety, tego wieczora cud nie był mi pisany.
Patrzyłem, jak przystojny chłopak – na moje oko przed trzydziestką – delikatnie gładzi policzek Anny i szepcze jej coś do ucha. Nie musiałem nawet słyszeć tego, co mówił. Ogień w jego oczach nie pozostawiał wątpliwości co do składanych przez niego propozycji. Kobieta na moment przymknęła powieki, jakby rozważając w myślach usłyszane słowa, po czym delikatnie się zaśmiała i zdecydowanym gestem odtrąciła dłoń mężczyzny.
Minęła chwila, nim się zorientowałem, że przez dłuższy moment wstrzymywałem oddech, czekając na reakcję Anny. Niewątpliwie był to jeden z chłopaków działających na jej zlecenie i moim zdaniem postąpiłaby nieprofesjonalnie, korzystając z jego usług. Chociaż – czy właściciele klubów nocnych, które miałem okazję odwiedzać, nie zabawiali się z własnymi dziwkami? Przecież robili to niemal regularnie, więc dlaczego ona nie miałaby robić tego samego?
„Całe to równouprawnienie to jakieś banialuki” – pomyślałem zaskoczony własnym tokiem rozumowania, po czym znowu sięgnąłem po szklaneczkę z whisky. Jej ostry, palący smak pozwalał mi się skupić i przypominał o zawartej umowie. Nazwisko drania, który pociągnął za spust, miałem poznać, gdy potwierdzę zażyłość z Anną Archiallis. Nazwisko zleceniodawcy, gdy kobieta sprzeda hotel na wyspie. I tylko na tym powinienem się skupić. Nie było moją sprawą ani to, z kim się rżnęła wcześniej, ani to, z kim będzie to robić, gdy już z nią skończę.
Musiałem się skupić na zadaniu, zamiast roztrząsać jej preferencje łóżkowe. Nie mogłem tak po prostu do niej zagadać. Nie w hotelu. W końcu to był jej teren, na którym czuła się pewnie. Nic jej tutaj nie groziło. A nawet gdyby nadeszło zagrożenie, to każdy pracownik ruszyłby jej z pomocą, a to ja miałem odegrać rolę wybawcy. Bohatera, którego ona z wdzięczności zaprosi do swojej sypialni i któremu pozwoli się angażować w swoje interesy, oczywiście w odpowiednim momencie.
Miałem tylko jedno wyjście. Musiałem zainscenizować coś na mieście. Jakąś kradzież, stłuczkę, napastowanie, po prostu cokolwiek. Co prawda nie wiedziałem, jak często wychodzi poza ośrodek, ilu towarzyszy jej wtedy ochroniarzy, ale przecież miałem czas, żeby to ustalić, prawie nieograniczony. Sergio doskonale rozumiał, że tego typu akcje wymagają cierpliwości i odpowiedniego przygotowania, dlatego pierwszych efektów oczekiwał dopiero za kilka tygodni. Oczywiście raz na kilka dni miałem się meldować i zdawać relację z postępów, ale nikt nie kazał mi odwalać fuszerki.
Pomyślałem, że wieczorem będę musiał wyskoczyć do centrum, pokręcić się tu i tam. Namierzyć kilku lokalnych gości, którzy za odpowiednią sumę będą w stanie się wcielić we wskazane role, nawet jeśli groziłoby im z tego powodu tymczasowe aresztowanie czy oskarżenie o kradzież.
Sącząc whisky, przyglądałem się uważnie swojej ofierze. Tak, tak właśnie ją postrzegałem, dla własnej wygody. Chciałem nazywać rzeczy po imieniu, aby przypadkiem nie znaleźć szlachetnego wytłumaczenia dla swoich przyszłych postępków. Wiedziałem, że Iolanda nigdy by na coś takiego nie przystała. Powiedziałaby, że skoro już jej nie ma, to nie powinienem rujnować życia innej niewinnej kobiety, tylko po to, żeby zaspokoić żądzę zemsty. Tylko że Anna Archiallis nie była taka niewinna, za jaką chciała uchodzić. Stręczycielstwo, handel narkotykami, przemyty stanowiły jedynie czubek góry lodowej, na którą składały się jej nielegalne interesy.
Obiekt moich obserwacji wstał z krzesła tak nagle, że wywołał tym zdziwienie całego swojego towarzystwa. Kobieta szepnęła coś z poważną miną do siedzącej obok młodej dziewczyny i ruszyła w kierunku wyjścia.
Patrzyłem na jej długie nogi, które pięknie się prezentowały w butach na wysokim obcasie. Wyglądała jak modelka z mokrych snów nastoletnich chłopców. Szła energicznie, a zarazem uwodzicielsko. Nieświadomie kołysała delikatnie biodrami, przyciągając spojrzenia wszystkich mężczyzn zebranych w barze. Jej wąska talia, podkreślana przez przylegającą do ciała niczym druga skóra sukienkę, wprost prosiła, aby ją objąć. Niemal odpowiedziałem na to wezwanie. Jednak najbardziej podobały mi się jej piersi. Duże, kształtne i z całą pewnością jędrne. Oblizałem lekko wargi, myśląc o tym, że wkrótce będę mógł się przekonać, jak smakują.
Zauważyłam go kątem oka i dosłownie poczułam, jak zapiera mi dech w piersiach. Był chodzącym ideałem z niegrzecznych snów każdej kobiety. Bardzo wysoki, mocno umięśniony i przystojny, ale w taki dystyngowany sposób. Przypominał mi księcia z bajki, bohatera romansu dla panien z dobrego domu. Ubrania, które dla siebie wybrał, doskonale do niego pasowały. Sportowa elegancja świetnie podkreślała jego sylwetkę, uwydatniając atuty męskiego ciała. Owszem, lekka marynarka przewieszona przez jego ramię mocno kontrastowała z miejscem, w którym się teraz znajdowaliśmy, ale chyba właśnie przez to przez tak się wyróżniał na tle tłumu. Podwinięte rękawy białej koszuli fenomenalnie współgrały nie tylko z doskonałą opalenizną oraz idealnie wyrzeźbionymi mięśniami, ale także z licznymi tatuażami zdobiącymi jego skórę.
Przysięgam, miałam ochotę się oblizać jak pięciolatka na widok ulubionych lodów. I pewnie chętnie bym do niego zagadała, a może nawet spędziła z nim nieco czasu sam na sam, kontemplując jego idealne ciało, gdyby nie jeden drobny szczegół – widziałam go już wcześniej! Kilka dni temu mignął mi w hotelowym barze w Akabie, a teraz niby przypadkiem trafiłam na niego przy wejściu do Petry? Te dwa miejsca dzieliło około stu kilometrów. Niby niewiele, a jednak to spotkanie wydało mi się nieco podejrzane. Zresztą, nawet jeśli to tylko zrządzenie losu, a on był turystą, który zatrzymał się w moim hotelu i akurat dziś postanowił zwiedzić perłę królestwa Nabatejczyków, nie mogłam skupić na nim uwagi. Przyjechałam tu w zupełnie innym, bardzo ważnym celu – miałam zapolować na łowcę. Tego samego, w którego sidła wpadła wcześniej Basia. Z biegiem czasu coraz lepiej poznawałam jej pogodną, nieco naiwną naturę, odczuwając przy tym gniew wobec mężczyzny, który ośmielił się wykorzystać jej wrodzoną dobroć. Oczywiście istniało ryzyko, że okażę się dla niego za stara, nie ukrywajmy, był ode mnie młodszy o dwanaście lat. Niemniej jednak nie zamierzałam odpuszczać, chciałam się zemścić. Stwierdziłam, że jeśli dzieciak mnie zignoruje, to znajdę młodszą dziewczynę, która złapie go w sieć zależności, płatnego seksu i obietnicy bogactwa.
Niespokojnie spojrzałam jeszcze raz w stronę nieznajomego, który z każdą chwilą fascynował mnie coraz bardziej. Jego lekko kręcone ciemne włosy wprost się prosiły, aby przeczesać je dłonią. Widoczne gdzieniegdzie pierwsze srebrne nitki dodawały mu nie tylko uroku, ale też męskości. Postawą i sylwetką przywodził mi na myśl mojego ulubionego aktora – Idrisa Elbę, tylko że w wersji śródziemnomorskiej. Na dodatek zdawał się mnie nie zauważać – a to strasznie mnie intrygowało i złościło jednocześnie. Był zupełnie skupiony na lekturze niewielkiej ulotki, gdy cierpliwie stał w kolejce do kasy biletowej. Tak jakby zwiedzanie jednego z nowych siedmiu cudów antycznego świata było jego życiowym celem, który chciał zrealizować za wszelką cenę!
Nie przywykłam do tego typu reakcji. Zwykle moje pojawienie się wywoływało poruszenie wśród mężczyzn w dość szerokim przedziale wiekowym. Ten egzemplarz wydawał się jednak całkowicie odporny na moją urodę i mój seksapil. Irytowało mnie to, nie przeczę, ale też sprawiło, że miałam jeszcze większą ochotę go poderwać. Tylko po to, by postawić na swoim i udowodnić samej sobie, że nadal mam w sobie to coś, co czyni mnie kobietą, o której trudno zapomnieć.
„I zrobię to – pomyślałam, próbując uspokoić wzburzone myśli – o ile przeznaczenie jeszcze raz postawi go na mojej drodze!” Wiedziałam, że dziś powinnam skupić całą uwagę na niejakim Mohammadzie. Portfel wypchany dolarami miał pomóc go zwabić. W końcu widok kilkudziesięciu banknotów w połączeniu ze złotymi kartami kredytowymi mógł zdziałać cuda i wywołać pragnienie w żądnym pieniędzy chłopaku, marzącym o utorowaniu sobie drogi do lepszego życia, rodem ze zdjęć influencerów na Instagramie.
Niestety, przekroczyłam główną bramę atrakcji turystycznej i na moment zapomniałam o swoim głównym celu wizyty tutaj. Dawna stolica państwa nabatejskiego, która stanowiła idealny przyczółek dla strudzonych długą podróżą karawan, od zawsze mnie zachwycała. I to niezależnie od tego, ile razy miałam okazję już tutaj być. Minęłam pierwszą z konstrukcji wyrzeźbionych w skale i ruszyłam w kierunku wąwozu zwanego Siq, będącego oficjalną drogą wiodącą do antycznego miasta. Miło było pomyśleć, że dwa tysiące lat temu każdy podróżnik czy kupiec, który odwiedził ten region, kierował się w stronę miasta dokładnie tą samą trasą co ja.
Podziwiając potęgę natury i czując przytłaczającą momentami wielkość otaczających mnie skał, szłam przed siebie i tylko gdzieniegdzie zatrzymywałam się na moment, aby uchwycić jakiś element na zdjęciu. Trudno powiedzieć, czemu to robiłam. Prawdopodobnie tylko po to, aby nie odstawać od tłumu, w którym ludzie – o czym świadczyły liczne „ochy” i „achy” – zapewne pierwszy raz w życiu wędrowali przez ten niezwykły twór przyrody.
Kątem oka dostrzegłam nieznajomego, który nieco wcześniej mnie zaintrygował. Niestety minął mnie, wpatrując się w zarys skał górujących kilkanaście metrów ponad naszymi głowami. Uśmiechnęłam się niepewnie do własnych myśli. „Kochana, przegrałaś starcie o jego uwagę i zostałaś pokonana przez stare, pustynne miasto pośrodku Jordanii”. Nagle wielokolorowe ściany ograniczające przestrzeń zupełnie przestały mnie interesować. Podziwiając niesamowicie męską postać, która oddaliła się ode mnie już o kilkanaście kroków, stwierdziłam, że chyba się starzeję, skoro oglądam się za kimś w swoim przedziale wiekowym. Sprężyste ruchy pociągającego mężczyzny podkreślały muskulaturę jego pleców i ramion, a zdecydowany chód uwydatniał majestatyczność jego sylwetki. Zatrzymał się i przez chwilę trwał w bezruchu, wpatrując się w coś jak urzeczony. Mijający go turyści również przystawali w tym miejscu, ale ich reakcja, na którą z pewnością składały się niedowierzanie i zachwyt, była nieco mniej żywa. Uśmiechnęłam się, wiedząc, że dotarł do załomu skalnego, z którego można dostrzec fragment Skarbca Faraona, będącego wizytówką całej Petry.
Zachowanie intrygującego nieznajomego powiedziało mi wiele na temat jego usposobienia. Dostrzegałam same pozytywy. Potrafił odnaleźć w sobie ciekawość świata i pokorę w stosunku do dzieła matki natury oraz ludzi, którzy żyli w tym zakątku przed setkami lat. Był w stanie docenić piękno i finezję rzeźbiarzy, którzy stworzyli Al-Chaznę, a jego fascynacja wyrażała się w cichej kontemplacji tej niezwykłej budowli. Dopiero po kilku minutach z wyraźnym wahaniem, jakby robił coś zakazanego, uniósł telefon komórkowy i zaczął utrwalać na zdjęciach urodę tego niezwykłego miejsca. Gdybym miała porównać do czegoś jego reakcję, to chyba właśnie tak wyobrażałam sobie Johanna Ludwiga Burckhardta, który w 1812 roku na nowo odkrył Petrę i sprawił, że Europa poznała jej potęgę.
Niechętnie minęłam nieznajomego, który jak urzeczony wodził wzrokiem po kolejnych detalach fasady najprawdopodobniej dawnego grobowca, i ruszyłam w kierunku antycznego miasta. Od celu mojej wędrówki nadal dzieliło mnie kilka kilometrów i dziesiątki cudownych budowli, którymi w normalnych okolicznościach powinnam się zachwycać, i z wielką ochotą bym to zrobiła, niestety dziś nie mogłam. Chciałam po prostu jak najszybciej pokonać całą trasę, by znaleźć się u podnóża moim zdaniem jednego z najpiękniejszych tworów w Petrze – Ad-Dajru. Gdyby to zależało ode mnie, to on byłby najbardziej znaną budowlą Nabatejczyków.
Przechodząc przez dziedziniec, kilka razy musiałam dosłownie opędzać się od beduińskich handlarzy, którzy oferowali różnego rodzaju pamiątki, napoje, a nawet usługi przewodnickie. Zdecydowanym tonem odrzucałam wszelkie propozycje, a przy tym szybkim krokiem cały czas zmierzałam przed siebie, by pokonać tak zwaną ulicę fasad, przy której turyści w drodze ku sercu miasta mogli podziwiać kolejne grobowce. Z uczuciem ulgi dotarłam do nieco bardziej otwartej przestrzeni, na której końcu znajdowały się ruiny niewielkiego teatru, w większości wykutego w zboczu. Zdaniem badaczy w czasach swojej świetności mógł on pomieścić jednocześnie około czterech tysięcy widzów, chociaż pojawiały się też opinie, że zasiadała tam nawet dwa razy liczniejsza publiczność.
Naturalne ukształtowanie terenu wymuszało skręt w prawo, jednak zanim ruszyłam tym traktem, przystanęłam na dłuższy moment, wbrew sobie i rozsądkowi, obserwując pozostałości przybytku kultury, który w dość brutalny sposób zamykał nekropolię. Pozostałości grobowców, a raczej nisz grobowych, górowały nad widownią budowli liczącej sobie dwa tysiące lat. Zdawałam sobie sprawę, że marnuję cenny czas, ale po prostu nie potrafiłam się powstrzymać.
Czekajcie, a będzie wam dane. W końcu znajoma postać mignęła mi gdzieś w tłumie, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Z jakiegoś powodu poczułam radość, że ten tajemniczy przystojniak zdecydował się na standardową trasę, zamiast ruszyć po schodach prowadzących do Dżabal Madbah i najważniejszego miejsca kultu Nabatejczyków zwanego Wielką Wyżyną Kultową. Być może po prostu nie miał pojęcia, że niepozorne schodki wiodą tam, gdzie można znaleźć dowody istnienia skomplikowanego systemu wierzeń dawnych mieszkańców antycznego miasta. Na uwagę zasługiwał też oczywiście niezapomniany widok na całą okolicę, który się stamtąd rozpościerał.
Ruszyłam przed siebie, wiedząc, że nie będę miała okazji zajrzeć do Grobowców Królewskich, które górowały nad miastem, ani odwiedzić zapierającej dech w piersiach Wielkiej Świątyni zajmującej niegdyś powierzchnię siedmiu tysięcy metrów kwadratowych. Różne fakty na temat miasta kołatały mi się w głowie, jakby nagle szufladka, w której zostały umieszczone, się otworzyła, próbując mnie zmusić do kontemplacji cudów zapomnianego przez wielu królestwa.
Usiłując zachować obojętność i trzymać się pierwotnego planu, kroczyłam Ulicą Kolumnową w kierunku Bramy Łukowej oraz znajdującego się za nią Kasr al-Bint Firaun, którego nazwę można przetłumaczyć jako „zamek córki faraona”.
Niedoinformowany turysta odwiedzający ten kompleks, spoglądając w tamtym kierunku, mógł dojść do wniosku, że pozornie zbliżamy się do granic antycznego miasta. Wielokrotnie byłam świadkiem sytuacji, w której spora grupa, docierając do końca doliny, zawracała i ruszała w drogę ku wejściu, będącemu jednocześnie wyjściem.
Dla mnie na powrót było zdecydowanie za wcześnie. Planowałam pieszą wędrówkę przez Wadi ed-Deir i miałam nadzieję, że nie będę wspinać się do tego monastyru nadaremno.
Miałem nieodparte wrażenie, że za moment trafi mnie szlag – i to z rodzaju tych gwałtownych oraz paraliżujących zarówno umysł, jak i ciało. Najpierw przez kilka dni Anna nawet nie ruszyła się z hotelu, a teraz nagle zachciało jej się łazić po antycznych ruinach w zapomnianym przez Boga i ludzi miasteczku Wadi Musa, nazwanym tak podobno na cześć samego Mojżesza. Gdybym wiedział, że planuje taką wyprawę, z pewnością ubrałbym się nieco inaczej. Niestety, przez swoją niewiedzę zachrzaniam kilka kilometrów po piasku i skałach w sportowym garniturze i eleganckich butach!
Nawet jeśli ktoś skierowałby na mnie światła sceniczne, to i tak nie rzucałbym się w oczy bardziej niż podczas tej nieplanowanej wycieczki. Każdy, dosłownie każdy napotkany turysta, a także lokals patrzył na mnie jak na wariata, gdy lekkim krokiem spacerowałem rzymskim traktem wiodącym przez środek miasta Nabatejczyków. Powtarzałem sobie, że trzeba iść w zaparte, i udawałem, że nie widzę rzucanych mi podejrzliwych i kpiących spojrzeń. „W końcu przeważającej większości tych ludzi nigdy w życiu już nie spotkam, zresztą nie mam na to najmniejszej ochoty” – pomyślałem.
Z całej tej komicznej sytuacji wynikło jednak kilka dobrych rzeczy. Po pierwsze, Anna kilkukrotnie przypatrywała mi się z zainteresowaniem przy wejściu, kiedy stałem w kolejce po bilety. Swoją drogą, jednodniowa wejściówka kosztująca ponad pięćdziesiąt siedem euro to potężne przegięcie. Rozumiem wszelkie koszty, chęć uzupełnienia budżetu oraz zwykły zarobek, ale dajcie ludziom swobodniejszy dostęp do kultury! Dobrze, że Don Sergio za wszystko płacił, bo sam nie zdecydowałbym się na taki wydatek.
Wracając do samej Anny: w trakcie spaceru przez wąwóz kilka razy, oczywiście niby przypadkiem, na siebie wpadaliśmy i niemal za każdym razem zerkała na mnie zaintrygowana. Punkt dla mnie! Stwierdziłem wtedy, że przy odrobinie szczęścia nie będę musiał nic improwizować, bo sama mnie zaczepi. Tak byłoby nawet lepiej, zważywszy na moje drugie spostrzeżenie. Udało mi się dostrzec, że jej ochrona, chociaż na pierwszy rzut oka niewidoczna, jest bardzo dobrze zorganizowana. Niestety, obecność doskonale wtapiających się w tłum napakowanych goryli nie wróżyła niczego dobrego. Chociaż trzymali się na dystans i podróżowali osobnymi autami, to niewątpliwie mieli na nią oko. Czterech sprawnych gości mogło się okazać zaporą nie do przebicia, dlatego planując poznanie Anny, musiałem wziąć pod uwagę ich obecność. Może jestem wysportowany, ale zdawałem sobie sprawę, że sam jeden nie powalę tych ziomków gołymi rękoma.
Kilkaset metrów przed sobą dostrzegłem nagle zabudowania, które zamykały rozległą dolinę pełną antycznych konstrukcji. To mogło oznaczać tylko jedno – niedługo będę mógł zawrócić, przemaszerować całą trasę jeszcze raz, by w końcu trafić na parking, gdzie zostawiłem auto. Przez moje ciało przetoczyła się fala ulgi. Mieszanka radości i frustracji sprawiła, że niemal zatańczyłem przy schodach prowadzących do jakiejś ogromnej świątyni zdobionej pozostałościami licznych kolumn. W innych okolicznościach pewnie sprawdziłbym w przewodniku, co to za budowla, ale w tym momencie nie miało to dla mnie większego znaczenia. Liczyła się tylko ulga związana z tym, że moja niedola spowodowana źle dobranym ubraniem wkrótce dobiegnie końca.
„Do jasnej cholery” – te słowa same cisnęły mi się na usta i może nawet wypowiedziałem je na głos, ponieważ kilka osób spojrzało na mnie z wyrzutem. To, co wydawało mi się ślepym zaułkiem, wcale nim nie było. Okazało się, że teren antycznego miasta ciągnął się dużo dalej, a szlak kończy się przy jakimś monastyrze.
Z tego, co usłyszałem od lokalnego chłopaka handlującego pamiątkami i plączącego się wśród tłumu turystów, aby tam dotrzeć, należało pokonać przeszło osiemset schodów lub wynająć styranego osiołka, który na grzbiecie, oczywiście za odpowiednio wysoką cenę, zabierze tam chętnego zwiedzającego.
Nie, nie chodziło o pieniądze, w końcu – jak już wspomniałem – Don Sergio stawiał, ale nie zamierzałem wykorzystywać biednego zwierzaka, aby przewieźć swój leniwy tyłek do kolejnej atrakcji. Spojrzałem na moje czarne buty, które nie prezentowały się już tak dobrze jak rano, gdy opuszczałem hotel, i chcąc nie chcąc ruszyłem dalej, nie spuszczając przy tym oczu z Anny. Ta zaś zdawała się nie tylko nie męczyć, ale też cieszyć tą cholerną wycieczką. Mało tego! Jakimś cudem jej włosy wyglądały zachwycająco pięknie i świeżo, zupełnie jakby dopiero co opuściła salon fryzjerski, natomiast ubranie wcale się nie zakurzyło. Sprawiała wrażenie, jakby spacerowała między butikami najlepszych projektantów w Mediolanie, a nie gdzieś pośrodku niczego w temperaturze bez wątpienia przekraczającej trzydzieści kilka stopni Celsjusza. Trzeba było przyznać, że ta kobieta poza doskonałą kondycją odznacza się również umiejętnością zachowania klasy w każdej sytuacji.
Mrucząc przekleństwa w rodzimym języku, ruszyłem w kierunku wznoszących się przede mną schodów, dla niepoznaki robiąc kilka ujęć wąwozu trzymaną w dłoniach komórką. Nie potrafiłem pojąć tego nagłego zamiłowania do historii i antycznych ruin, o którym ani ja, ani ludzie Don Sergia tworzący dossier Anny nie mieli pojęcia.
Nie wystarczyło jedynie cały czas kroczyć jej śladem. Żeby nie wzbudzać niezdrowych podejrzeń, cały czas musiałem zachowywać pozory przypadkowości. Wszystko musiało się mieścić w pewnej „normie” dopuszczalnej na terenie zamkniętych atrakcji turystycznych. Z tego też powodu po raz kolejny wyminąłem Annę, sprawiając wrażenie zainteresowanego niezwykłymi widokami, które w innych okolicznościach z pewnością by mnie zachwyciły. Jednocześnie z żalem spoglądałem na wychudzone i wymęczone zwierzęta służące za środek transportu znudzonym turystom, którzy idąc po linii najmniejszego oporu, zdecydowali się na odwiedzenie odległego zakątka Petry. Nie wiedziałem, czego się spodziewać po miejscu, do którego podążaliśmy, ale z pewnością nie mogło być ono bardziej wyjątkowe i urokliwsze niż to, co do tej pory tutaj zobaczyłem. Czy Anna naprawdę nie mogła sobie darować tej atrakcji?
No dobrze, mogę być zamkniętym w sobie skretyniałym policjantem z pipidówy na Sycylii, ale jak każdy Włoch potrafię docenić piękno dawnej architektury! Monastyr zwany Ad-Dajr okazał się po prostu imponujący! Gdy na niego patrzyłem, w jednej chwili zapomniałem o drodze, którą musiałem przebyć, aby tutaj dotrzeć. Mało tego, podziwiając kunszt dawnych twórców, którzy wykuli tę konstrukcję w piaskowcu, na moment straciłem z oczu Annę!
Kiedy zerknąłem do niewielkiego przewodnika stanowiącego część mojego „przebrania”, dowiedziałem się, że ta bogato zdobiona dwukondygnacyjna fasada ma czterdzieści siedem metrów wysokości oraz ponad czterdzieści osiem metrów szerokości i jest największą konstrukcją tego typu w całej Petrze. Pomimo podobieństwa do ukrytego wśród skał wąwozu Siq Skarbca Faraona, który wzbudził mój zachwyt, ta budowla miała w sobie znacznie więcej elementów stylu nabatejskiego, nienaznaczonego jeszcze wpływami hellenistycznymi.
Może nie zrozumiałem z tego opisu zbyt wiele, ale miałem przeczucie, że oglądam coś wyjątkowego, i po części byłem wdzięczny losowi, że za sprawą Anny trafiłem w takie miejsce. Wodząc wzrokiem po kolejnych elementach konstrukcji, rozkoszowałem się każdym jej detalem.
Niestety do czasu. W pewnym momencie po prostu zamarłem! Nagle przestały się dla mnie liczyć zdobne kapitele, fryzy i inne kolumny, bo przypomniałem sobie o swojej misji i pannie Archiallis. A ta nie była już sama!
Jakiś chłopak, na moje oko przed trzydziestką, ubrany w strój beduina, zabawiał ją rozmową, raz po raz wzbudzając śmiech i zainteresowanie kobiety. Co gorsze, z mowy jego ciała mogłem bez wątpliwości wyczytać, że jest nią poważnie zainteresowany! Przynajmniej w sensie czysto seksualnym.
Miałem przed sobą niezaprzeczalny dowód – ona faktycznie była w stanie podbić serce niemal każdego faceta, i to niezależnie od jego wieku!