Znamię Pytii - Monika Hołyk-Arora - ebook

Znamię Pytii ebook

Monika Hołyk-Arora

2,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Znamię Pytii to powieść, której akcja przenosi czytelników w świat antyczny, przypominając zapomniane fakty, legendy, wierzenia i kulty.

Idalia, kryjąc przed światem swoje umiejętności, wiedzie nudną przepełnioną rutyną egzystencję.  Z bezpiecznego, pozornie monotonnego życia wyrywa ją Hannibal – elegancki starszy pan. Wkrótce do tej niecodziennej pary dołącza Murat – specjalista z zakresu historii starożytnej. Razem mają odnaleźć artefakt pozostawiony niegdyś przez mityczną Demeter.

Wspólnie spędzony czas rodzi sympatie i antypatie, które z każdym dniem coraz bardziej dzielą trójkę bohaterów. Niepokojące wizje sprawiają, iż Idalia zaczyna obawiać się o swoje życie. Z której strony nadejdzie śmiertelne zagrożenie?

Rekomendacje:

„Znamię Pytii wniesie w wasze życie trochę niecodzienności.

Pozostawi swoje Znamię w waszej pamięci oraz sercu. Magiczna powieść o niezwykłej sile kobiecości. Monika Hołyk-Arora po raz kolejny pokazała swój niesamowity kunszt.”

Lotta Czyta

„Wciągająca i magiczna powieść, w której współczesność przeplata się ze starożytnością. Jeżeli chcecie przenieść się w antyczny świat i podążać za tajemnicą oraz mityczną boginią to książka dla Was.”

Półki z Książkami

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 260

Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Monika Hołyk-Arora

Znamię Pytii

Gdy przekleństwo staje się darem…

© Copyright by

Monika Hołyk-Arora & e-bookowo

Projekt okładki: Lan Gao

ISBN 978-83-7859-738-4

Patronat medialny:

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2016

Konwersja do epub

Prolog

Księżyc delikatnie rozjaśniał ciemności nocy, srebrząc wszystkie szczegóły rzeczywistości delikatnym światłem. Morze, plaża, a nawet ściany pobliskich budynków zdawały się lśnić subtelną poświatą, która nadawała im nieco nierealnego wyglądu.

Zresztą „realność” lub też jej ewidentny brak, to pojęcie bardzo względne, na które wpływać może nieskończenie duża ilość takich czynników, jak chociażby uczucia niepoddające się jednolitej klasyfikacji. Dlatego też niemożliwym staje się określenie stopnia jej natężenia. Właśnie ta teza powodowała, iż z racjonalnego punktu widzenia całe otoczenie, w jakim znalazła się tego wieczora, mogło być zarówno złudzeniem, wywołanym przez impulsy zafałszowane na etapie ich przetwarzania, jak też częścią świata, postrzeganą w podobny sposób przez wszystkich postronnych obserwatorów.

Idalia przystanęła na chwilę, by rozejrzeć się po okolicy. Lubiła przychodzić tu nocną porą. Zawsze udawało się jej zastać zupełnie pustą plażę, po której nawykła spacerować godzinami. Brak ludzi sprawiał, iż czuła się jak ostatni człowiek stąpający po Ziemi. Nagle w jej umyśle pojawiła się niepokojąca myśl. A co, jeśli właśnie tak było? Może na skutek jakiegoś strasznego kataklizmu cała rasa Homo Sapiens wyginęła, a zbiorowa świadomość została zaimportowana do jej mózgu tylko po to, by ocalić chociażby odrobinę dawnej wiedzy? Według legend krążących od stuleci, podobnie postąpili mieszkańcy zatopionej Atlantydy! Powierzyli ludziom rozrzuconym w różnych zakątkach planety fragmenty swego dziedzictwa, próbowali zachować pamięć o samych sobie.

Zagłębiona w myślach zapatrzyła się w morze i fale rytmiczne uderzające o brzeg. W tym charakterystycznym dźwięku wyczuła muzykę natury, starającej się przekazać poprzez swoją spokojną, niemal niesłyszalną tonację, iż nadal posiada władzę nad całym światem. W końcu to ona od zarania dziejów warunkowała istnienie pór roku, wiatru, powietrza, słońca i księżyca, przypływów i odpływów morza. Ba, nawet ona sama uzależniła się od tego skomplikowanego systemu!

Idąc pustą, nadmorską ulicą dostrzegła na jednej z latarń czarnego kruka. Ptaszysko siedzące na samym szczycie nowoczesnej lampy zakrakało, spoglądając na nią z góry. W jego głosie można było wyczuć złowieszczą nutę, która jak echo rozeszła się z mocą grzmotu rozbrzmiewającego w oddali. Po chwili nastała zupełna cisza. Cisza wypełniona strachem, wątpliwościami i niepokojem przed tym, co dopiero może się zdarzyć. Przystanęła. Wsłuchując się w nią, próbowała zrozumieć naturę świata. Zanim jednak dotarła do istoty rzeczy, jej zmysły zostały zakłócone przez zupełnie inny dźwięk.

Usłyszała cichy szept! Tak delikatny w swym brzmieniu, iż przez ułamek sekundy zdawało się, iż to tylko złudzenie lub małe dzwoneczki, które poruszone wiatrem rozpoczęły swą pieśń, wisząc w oknie jednego z pobliskich budynków.

Po chwili do jej uszu dotarł kobiecy chichot, w którego każdym tonie rozbrzmiewały szczęście i pokusa rodząca żądze... Powoli, wręcz niespostrzeżenie, przybierał na sile, wywołując w Idalii dziwne poczucie zagubienia i tęsknoty za czymś nieokreślonym. Przystanęła i, obracając się wokół własnej osi, rozejrzała się, szukając wzrokiem potencjalnego źródła dźwięku.

W pierwszym momencie nie udało się jej nikogo dostrzec, dlatego też odniosła wrażenie, iż to wyobraźnia płatała figla. Istniała też druga możliwość – przekleństwo, duchowe znamię prześladujące swego czasu babcię Leandrę. Właśnie ponownie doszło do głosu, tym razem wykorzystując ją do sobie tylko znanych celów. Już miała odetchnąć głęboko, dając upust swoim niespokojnym odczuciom, gdy westchnienie zamarło w pół drogi, dosłownie milknąc na jej wargach.

Dostrzegła kobietę! Stała nad brzegiem morza zupełnie naga! Idealne ciało lśniło niczym najprzedniejszy marmur oświetlony poświatą księżyca. Chociaż wydawać by się mogło, iż jej strój (lub raczej jego brak) powinien wywoływać poczucie wstydu, z jakiegoś powodu tak się nie działo. Wręcz przeciwnie, trwała tam, dumnie spoglądając przed siebie. Małe, ale kształtne piersi pyszniły się swą wypukłością tuż ponad płaskim, lekko umięśnionym brzuchem. Jedną z dłoni przysłaniała łono, drugą zaś podtrzymywała białą, niemal prześwitującą materię, stanowiącą prawdopodobnie element jej odzienia, zrzuconego zaledwie kilka chwil temu. Misternie zdobiony naramiennik, połyskujący na szczupłym, ale pięknie wykrojonym ramieniu był właściwie jedynym elementem odciągającym uwagę od subtelnych rysów twarzy tajemniczej kobiety i jej pięknie wykrojonych warg. Szeroko otwarte oczy, ukazujące rozszerzone źrenice zdawały się hipnotyzować całe otoczenie. Jej piękne, prawdopodobnie długie włosy, upięte misternie na czubku głowy, sprawiały wrażenie płynnego złota, skrzącego się w wątłym świetle nocy.

Idalia zdawała sobie sprawę, iż powinna odwrócić się i odejść, zamiast tak bezceremonialnie stać i przyglądać się nieznajomej niewieście. Niestety, z jakiegoś nieznanego powodu, nie potrafiła tego uczynić, tak jakby zupełnie straciła władzę i kontrolę nad swym własnym ciałem.

Tajemnicza kobieta po raz kolejny zaśmiała się cichutko.

Idalia poczuła otaczający ją subtelny aromat kwitnących róż. Początkowo był on niezwykle delikatny, niemal niezauważalny. Jednak z upływem czasu stawał się coraz mocniejszy, aż w końcu zaczął drażnić jej zmysł węchu. Zakasłała, próbując oczyścić drogi oddechowe. Zbyt intensywny zapach drapał ją w gardle, powodując dyskomfort przy każdym wdechu.

Poruszyła się nerwowo, pragnąc zerwać urok, pod którego wpływem musiała pozostawać. Ku własnemu zaskoczeniu spostrzegła, iż nie były na plaży same. Oprócz niej i nagiej kobiety znajdowali się tam też ludzie, których do tej pory nie dostrzegała! Zdezorientowana, chciała coś powiedzieć czy zapytać. Niestety stojąca w jej bezpośrednim sąsiedztwie starsza kobieta, odziana w dziwną białą suknię, uciszyła ją ledwie dostrzegalnym gestem dłoni.

Idalia przymknęła oczy. Była niemal zobligowana, by chociażby spróbować zrozumieć, jakiego wydarzenia była świadkiem, jednak żadne racjonalne wytłumaczenie nie przychodziło jej do głowy. Jednocześnie usiłowała zignorować śmiech nagiej kobiety docierający do jej świadomości. Gdy się to w końcu udało, usłyszała śpiew setek osób. Tłum wokół niej zaczął cicho, niemal szeptem, intonować jakąś pieśń. Idalia nie była w stanie zrozumieć poszczególnych słów, jednak podświadomie czuła, iż wyrażają one najgłębsze uwielbienie.

Omiotła spojrzeniem starszą kobietę, która kilka chwil temu bezgłośnie nakazała milczenie. Zerknęła również na kilka innych osób stojących w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Oczy wszystkich zgromadzonych były na wpół przymknięte. Wyglądało na to, iż połączyła ich grupowa ekstaza. Niestety, z jakiegoś niezrozumiałego powodu, ona sama nie uległa tej masowej histerii.

W narastającej, niepojętej dla niej samej panice, zaczęła przedzierać się między stojącymi wokół niej ludźmi, próbując znaleźć się jak najbliżej sprawczyni całego owego zamieszania! Odniosła wręcz wrażenie, iż tajemnicza nieznajoma była usatysfakcjonowana poruszeniem spowodowanym przez jej nagłe pojawienie się nad brzegiem morza.

Kiedy już zdawało się, iż Idalia zdoła zrealizować swój cel, dwaj postawni, półnadzy mężczyźni zastąpili jej drogę i chwycili za przeguby dłoni. Ich uścisk był wystarczająco mocny, by skutecznie ją unieruchomić i zatrzymać. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć czy chociażby zaprotestować, usłyszała kilka niezrozumiałych słów. Były podobne w swym brzmieniu do tekstu śpiewanej przez tłum pieśni.

RozdziałI

Pobudka nadeszła dość niespodziewanie i charakteryzowała się niewielką dozą brutalności. Pytia jednym susem wskoczyła na łóżko, lądując dokładnie na brzuchu śpiącej Idalii. Zdezorientowana dziewczyna poderwała się z poduszki i, próbując przejrzeć na oczy, namacała dłonią miękką, krótko ostrzyżoną sierść ukochanego psiaka. W odpowiedzi na tą niewielką, codzienną pieszczotę, gorący i nieco szorstki język polizał ją po twarzy.

– Przestań w tej chwili – upomniała ją, nadając swemu głosowi ostry ton.

W ten sposób bezskutecznie próbowała powstrzymać falę uczuć, którą lada chwila miała zaprezentować jej podopieczna.

Jedno, donośne szczeknięcie, mogące w praktyce oznaczać dosłownie wszystko, stanowiło psią ripostę.

Idalia poruszyła się nieznacznie, starając się jednocześnie wydostać spod dużych rozmiarów cielska przygwożdżającego ją do łóżka. Niestety próba ta okazała się bezowocna.

– Pytia! Złaź ze mnie w tej chwili – nakazała ponownie, próbując zyskać chociażby odrobinę posłuchu u sznaucera olbrzyma, radośnie witającego ją o poranku.

Jednak w końcu, dość niechętnie, Pytia wykonała polecenie, zeskakując na podłogę. Zaskamlała przy tym cichutko, demonstrując ostentacyjnie swoje niezadowolenie. Jej zły humor nie trwał jednak zbyt długo. Zanim Idalia zdążyła stanąć stopami na chłodnej powierzchni podłogi, otrzymała w prezencie jedną z piłeczek walających się po całym pomieszczeniu. Przesłanie tego gestu było w pełni zrozumiałe i wyrażało chęć zabawy. Najlepiej teraz, zaraz, natychmiast i bez chwili zwłoki!

Trzymając w rękach gumową zabawkę, obracała ją energicznie w dłoniach, przypominając sobie jednocześnie wydarzenia ostatniego wieczora. To, czego była świadkiem, na pewno nie działo się zaledwie kilka godzin temu! Prawdopodobnie wizja nie należała również do przyszłości! Pozostawała więc tylko jedna możliwość. Jakiś element otoczenia przeniósł ją w przeszłość. A wszystko to za sprawą przekleństwa wiszącego nad wybranymi kobietami z jej rodziny.

To niewidzialne znamię, przekazane jej przez babcię, objawiało się zupełnie innym sposobem postrzegania świata, a przez to licznymi trudnościami z opisaniem zaistniałych wydarzeń. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu umysł nie potrafił zakwalifikować jako pewnika czasu liniowego, płynącego nieprzerwanie i nieodwracalnie od punktu A do punktu B. Zdarzało się jej widywać zarówno przeszłe, jak i przyszłe wydarzenia, przez co nie zawsze potrafiła stwierdzić czy na przykład księżyc, który widziała wczoraj na niebie, faktycznie świecił swym srebrnym blaskiem właśnie wtedy, czy też w zupełnie innym momencie istnienia świata.

Nie chcąc po raz kolejny marnotrawić czasu na bezsensowne rozważania, wzięła lekki zamach i rzuciła piłkę w stronę przedpokoju, rozpoczynając w ten sposób poranną zabawę z psem.

Zmęczona wielogodzinnym wpatrywaniem się w migoczący błękitnym światłem ekran, przeniosła wzrok na pobliską ścianę, usytuowaną dwa boksy przed jej stanowiskiem. Dostrzegła na niej prosty, biurowy zegar, jakich setki wisiały zapewne w urzędach rozsianych po całym kraju, a może i kontynencie. Popularyzacja trendów i unifikacja wzorów uczyniła z zachodniego świata jedność, która niemożliwa była do rozdzielenia pod względem kulturowym i regionalnym.

Czarne wskazówki wyróżniające się na tle białego cyferblatu wskazywały siedemnastą dziesięć. Czyżby dzień dobiegł końca, a ona, zajęta codziennym tańcem palcami po stalowoszarej klawiaturze, nawet tego nie zauważyła? Zaskoczona tym, jak szybko minęło ostatnich kilka godzin, spojrzała na mały zegarek zdobiący jej wąski nadgarstek. Złote strzałki lśniące na perłowym tle informowały ją, niemal wołając, iż powinna niezwłocznie wracać do domu.

Była asystentką księgowej na trzy czwarte etatu. Praca ta nie była może zbyt ciekawa, jednak szeregi liczb wpisywane codziennie do komputera dawały jej poczucie bezpieczeństwa. W ciągach logicznych, sumach i różnicach kwot nie było mowy o czasie. Zupełnie jakby nie istniał w tej skomplikowanej matematycznej rzeczywistości. Dzięki tej posadzie oraz drobnym kwotom zarabianym przy okazji dodatkowych zajęć, wykonywanych w wolnych chwilach, mogła pozwolić sobie na całkiem przyzwoity poziom życia. Miała mieszkanie, samochód i ukochanego psa. Do kompletu brakowało jej jedynie przyjaciół. Zdawała sobie jednak sprawę, iż na ten luksus po prostu nie było jej stać! Ryzyko, chociażby przypadkowego zdemaskowania jej niezwykłego spojrzenia na świat, było zbyt wielkie. Nie chciała problemów i sensacji, które z pewnością pociągnęłoby za sobą ujawnienie ciążącego nad nią przekleństwa.

Niezwłocznie zapisała efekt aktywności zawodowej ostatnich kilkudziesięciu minut i wyłączyła komputer, dając mu czas do odpoczynku przed kolejnym dniem. Pakując osobiste drobiazgi do torebki, wyjrzała przez okno, obserwując promienie słońca oświetlające szklane ściany sąsiednich budynków.

Dżungla ze stali i betonu „porastała” cały widoczny dla postronnych obserwatorów świat. Ona miała okazję poznać go z zupełnie innej strony. Kiedyś, dawno temu, umysł podsunął jej wizję kniei porastającej całą tę dzielnicę. Mogła zaznać chłodu cienia oferowanego przez wiekowe drzewa, usłyszeć kojący szum strumyka, który dawno temu zapewniał życie roślinom porastającym te tereny oraz poczuć zapach kwitnących leśnych kwiatów. Od tamtej pory nosiła to piękne wspomnienie w sercu, ciesząc się skrycie z wiedzy podarowanej jej przez przeznaczenie lub, ujmując to bardziej racjonalnie, przekleństwo. Paradoksalnie właśnie dzięki niemu pokochała ten budynek i widok roztaczający się za oknem.

Zarzuciła na ramiona żakiet, choć miała wrażenie, iż i tak prawdopodobnie za moment będzie zmuszona go z siebie zrzucić. Pozostawiając bezosobowe biurko, wraz z jego niewypowiedzianymi tajemnicami, ruszyła w stronę wyjścia.

Pożegnała się serdecznie z sekretarką czuwającą w recepcji z ogromnym poświęceniem godnym służby pełnionej na posterunku strażniczym. Wsiadła do jednej z wind i już wcisnęła odpowiedni przycisk, wprawiający w ruch przestronną machinę, gdy pomiędzy metalowymi drzwiami, zasuwającymi się powoli, pojawiła się ludzka dłoń. Czujniki wmontowane w ruchome skrzydła zamykające przestrzeń otworzyły je na powrót, dając spóźnionej osobie szansę wejścia do środka.

W ułamku sekundy dostrzegła eleganckiego mężczyznę po pięćdziesiątce. Doskonale skrojony garnitur harmonizował z niskim, nieco krępym ciałem, maskując niedoskonałości sylwetki. Szczegółem, na który zwróciła uwagę, były jego oczy. Błękitne, jak morze o poranku.

Uśmiechnął się delikatnie i skłonił na powitanie, jednak Idalia odpowiedziała na tę grzeczność jedynie zdawkowym kiwnięciem głowy. Całą swoją uwagę, właściwie z niewytłumaczalnych względów, skupiła na lasce, którą trzymał w dłoni. Była ona w jej mniemaniu raczej elementem uzupełniającym sprawnie skomponowany wizerunek gentlemana, niż przedmiotem ułatwiającym poruszanie się. Przyglądając się rączce zrozumiała, iż gładka na pierwszy rzut oka powierzchnia kamienia, prawdopodobnie marmuru, została ozdobiona ledwie dostrzegalnymi wzorami bądź symbolami, które chociaż wydawały się jej znajome, stanowiły dla niej tajemnicę.

Poczuła trudną do opanowania chęć, by przyjrzeć się temu zaskakującemu przedmiotowi z bliska. Jednak doskonale zdawała sobie sprawę, iż takie zachowanie nie znajdowało się w kanonie obyczajów powszechnie uznawanych za normalne. Z tego właśnie powodu odwróciła wzrok od niezwykłego przedmiotu znajdującego się w posiadaniu mężczyzny.

Próbując stłumić nadmierną ciekawość, graniczącą ze wścibstwem, wbiła wzrok w metalową ścianę windy. Szarość połyskującego tworzywa powoli zaczęła rozmywać się przed jej oczyma, zmieniając swoją strukturę. Drobne rysy pokrywające dotąd małą przestrzeń, w której się znajdowała, zaczęły przekształcać się w tajemnicze symbole. Były one łudząco podobne do tych umieszczonych na rączce laski należącej do mężczyzny podążającego z nią ku parterowi. Po chwili, tuż przed sobą, dostrzegła dokładny zarys kamiennej tablicy pokrytej ciągami niemożliwych do odczytania słów i zdań.

Potrząsnęła nerwowo głową, chcąc odgonić od siebie niechcianą wizję, która i tak nie mogła jej nigdzie zaprowadzić.

– Czy wszystko w porządku? – zapytał po angielsku mężczyzna, z zainteresowaniem obserwując jej niecodzienne zachowanie.

– Tak, tak – odrzekła pośpiesznie, modląc się przy tym, by tajemniczy cudzoziemiec nie zadawał jej już więcej pytań, na które nie znała odpowiedzi bądź, co gorsze, musiałaby je przemilczeć.

Dokładnie w tym momencie winda zatrzymała się na parterze, z cichym szumem otwierając szeroko swoje podwoje. Żegnając się z nią w stosowany od lat sposób, dotknął rąbka swojego ciemnego kapelusza, kryjącego jego szpakowate włosy. Po chwili drzwi zamknęły się bezszelestnie, pozostawiając Idalię sam na sam z jej myślami.

Rozdział II

Długi spacer z Pytią, odrobina pracy nad prywatnym zamówieniem, które otrzymała w zeszłym tygodniu i spokojny wieczór w domowym zaciszu w towarzystwie jednej z ostatnio zakupionych książek. Tak właśnie wyglądały jej plany na wieczór. Miała szczerą nadzieję, iż nie zostaną one zakłócone żadną wizją. Wędrówki w czasie kosztowały jej umysł ogromną dawkę energii i powodowały zmęczenie, którego zredukowanie wymagało zwykle kilku dodatkowych godzin snu. Nie mogła sobie na taki luksus aktualnie pozwolić, zważywszy na ilość zleceń zapisanych w grafiku. Praca niezależnego copywritera wiązała się z dalece zaawansowaną samodyscypliną, rzetelnością, ale przede wszystkim punktualnością w dostarczeniu zamówionych tekstów.

Kiedy tylko uchyliła drzwi mieszkania, w szparze powstałej między nimi, a framugą, ukazała się czarna, kudłata mordka.

Wnioskując z psiej mowy ciała, wiedziała, iż Pytia musiała na nią czekać od dobrych kilkunastu minut. Teraz zaś tańczyła z niecierpliwości. W podekscytowaniu wywołanym nadchodzącym spacerem, oczekiwała momentu wyjścia.

Nie mając wyboru, Idalia rzuciła torebkę obciążającą jej ramię wprost na podłogę. Z wprawą założywszy stojące przy ścianie sportowe buty, chwyciła za smycz i przypięła ją jednym ruchem do psiej obroży. Pytia przyjęła ten gest z nieukrywaną radością i, stając na tylnych łapach, polizała ją po twarzy, po czym niemal natychmiast wyskoczyła na korytarz, spoglądając tęsknie w kierunku windy.

Dziewczyna westchnęła lekko, w locie chwytając kluczyki od samochodu. Pod wpływem impulsu postanowiła zabrać rozbrykaną bestię do parku nad rzeką, gdzie będzie mogła nabiegać się do woli, a przy odrobinie szczęścia również pobawić się z innymi psami.

Siedząc na ławce usytuowanej nad samą wodą, Idalia obserwowała w ciszy jak jej pupilka brykała beztrosko, ścigając się wśród nadbrzeżnych zarośli z zaprzyjaźnionym hartem afgańskim. Momenty, jak ten, sprawiały, iż zastanawiała się, jak by to było, gdyby ona również posiadała przyjaciół. Takich, z którymi mogłaby radośnie spędzać czas, nie myśląc nieustannie o przekleństwie, które niechcący mogliby odkryć. Cóż, po raz kolejny doszła do wniosku, iż nigdy się o tym nie dowie. Odwróciła na chwilę wzrok i wtedy właśnie go dostrzegła.

Kroczył wolnym, dostojnym krokiem, jak gdyby parkowa alejka stanowiła hol sali tronowej w królewskim pałacu. Rozglądał się przy tym dyskretnie, wyraźnie poszukując kogoś wzrokiem.

Z jego zachowania można było jednoznacznie wyczytać chęć wtopienia się w tło, bez zwracania na siebie powszechnej uwagi. Niestety było to niewykonalne z powodu ubioru, który miał na sobie. Elegancki, biurowy garnitur nijak nie pasował to otaczającej go przyrody oraz wszechobecnej atmosfery zabawy i relaksu.

Była niemal pewna, iż już go gdzieś widziała. Niestety nie potrafiła stwierdzić czy zetknęli się w rzeczywistości, czy też był on jedynie postacią występującą w jednej z jej wizji. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, iż spotkała go zaledwie dwie godziny wcześniej. W firmowej windzie! Tam jego osoba wydawała się jej dużo bardziej „na miejscu”, idealnie wtapiając się w eleganckie otoczenie. W parku, ze swoim nienaturalnym wręcz wyglądem, stawał się intruzem, którego należałoby niezwłocznie usunąć.

Dlaczego nie rozpoznała go wcześniej? Powód był tylko jeden – szedł zupełnie swobodnie, lekkim krokiem, mimo iż w dłoni na próżno byłoby szukać laski, która tak bardzo ją zafascynowała.

Poczuła się winna, iż na zbyt długi moment straciła z oczu psa, skupiając całą swą uwagę na niespodziewanym pojawieniu się elegancika w średnim wieku. Ku ogromnej uldze, dostrzegła Pytię hasającą wśród największych z możliwych zarośli. Mimo, iż jej psiak miał już ponad cztery lata, nadal zachowywał się tak, jakby jeszcze nie wyrósł z wieku szczenięcego. W głowie były mu jedynie figle i psoty.

Na samą myśl o tym uśmiechnęła się lekko, zdając sobie sprawę, iż właśnie to stworzenie było powodem jej codziennego szczęścia, a także jedynym wiernym przyjacielem, który nigdy jej nie zdradzi ani nie wykpi inności.

Nagle, tuż przy uchu, usłyszała cichy szept:

– Przepraszam, czy można się dosiąść?

Osoba wypowiadająca te słowa po angielsku stała za jej plecami, pochylając się lekko w jej kierunku. Chociaż nie miała cienia szansy na zerknięcie w stronę mężczyzny zadającego to niepozorne pytanie, jakaś część jej podświadomości podpowiadała, iż to gentleman z laską, a właściwie bez niej, krył się za tym tajemniczym głosem.

– Proszę bardzo – odpowiedziała z chłodną uprzejmością – to park publiczny, a mi z pewnością nie jest potrzebna cała ta wolna przestrzeń – dodała nieco zadziornie, sama nie znając motywów takiego postępowania.

Nie należała do ludzi naiwnych z natury, więc trudno było jej uwierzyć, iż ich ponowne spotkanie zawdzięczać można było jedynie ślepemu przypadkowi. Jakaś cząstka jej mózgu krzyczała, niemal panicznie, iż ów starszy jegomość po prostu ją śledził! Jeśli tak rzeczywiście było, to należało zadać sobie jedno, podstawowe pytanie: „Dlaczego?” Odpowiedź na nie miała nadzieję poznać już w najbliższej przyszłości.

Siadł zaledwie kilkanaście centymetrów od niej, chociaż do swojej dyspozycji miał przeszło metr wolnej przestrzeni w obrębie parkowej ławki. To zachowanie jedynie utwierdziło ją w domysłach, które zaczęła snuć na jego temat.

– My się już chyba gdzieś spotkaliśmy – zagaił po chwili ciszy.

Idalia odetchnęła z widoczną ulgą. Nie miał zbyt wiele doświadczenia w inicjowaniu „przypadkowej” pogawędki, więc z dużym prawdopodobieństwem mogła wnioskować, iż nie robił tego zbyt często. To z kolei rodziło nadzieję, że okaże się również nieszkodliwym dziwakiem.

– Nie wydaje mi się – skłamała gładko – zresztą w dzisiejszych czasach każdy z nas ma kontakt z tyloma osobami, iż chyba nikt nie jest w stanie zapamiętać ich wszystkich – dodała, nieco łagodząc swoje pierwsze słowa.

– Trudno odmówić pani racji – zgodził się niechętnie – nie mniej jednak jestem pewien, że gdzieś już panią widziałem. Trudno zapomnieć tak piękną damę.

Uśmiechnęła się pod nosem. Bingo! Siedzący obok niej mężczyzna to niepoprawny podrywacz liczący na łut szczęścia. Prawdopodobnie, cierpiąc na nieco spóźniony kryzys wieku średniego, miał nadzieję na dowartościowanie swego ego poprzez flirt z dużo młodszą kobietą. Niestety źle wybrał obiekt zainteresowania.

– Czy to nie na panią natknąłem się dziś w windzie? – spytał tymczasem jegomość – Akurat wychodziłem od mojego księgowego – uzupełnił po chwili.

Idalia szybko przygryzła policzki od ich wewnętrznej strony. Był to jedyny sposób, by nie wybuchnąć śmiechem, który powoli rodził się w jej gardle. Nieznajomy najwidoczniej wiedział, iż traci grunt pod nogami i nie wiedząc, jak podtrzymać konwersację, zdradził szczegóły ich spotkania. W dodatku w swej wypowiedzi próbował przemycić informację o prawdopodobnie wysokim statusie ekonomicznym. Nie ukrywajmy, nie każdy przecież ma potrzebę korzystać z usług profesjonalnych księgowych!

– Być może – odparła niezobowiązująco, mając już szczerze dość tej dziwnej rozmowy, której kontynuacją była zupełnie niezainteresowana.

– Tak myślałem – odpowiedział jej niemal triumfalnie – zatem jest coś, o czym musimy porozmawiać!

Kobieta siedząca obok niego powoli zaczynała tracić cierpliwość. Objawiało się to w sposób nader widoczny. Rozglądała się nerwowo, odruchowo odsuwając się od natręta. Miała ochotę zawołać psa. Nawet, jeśli oznaczało to oderwanie go od zabawy. Rozważała nawet opuszczenie parku. Chciała po prostu znaleźć się jak najdalej od nachalnego mężczyzny. Właśnie miała wcielić w życie swoje pragnienie, gdy obiekt jej myśli odezwał się ponownie, tym razem ściszony tonem:

– Potrzebujemy pani!

– My? – spytała zaskoczona, złoszcząc się, iż dała się wciągnąć w tę dziwną rozmowę.

Czyżby miał nadzieję zaprosić ją do trójkąciku albo jakiejś innej dewiacji grupowej?

– Nie mogę na razie wyjawić, kogo reprezentuję. Nie mniej jednak, jestem niemal pewien, iż poszukujemy właśnie pani.

Idalia poderwała się z ławki i nerwowo odskoczyła od zdziwionego jej zachowaniem jegomościa.

– Nie, nie i jeszcze raz nie! Musiał mnie pan z kimś pomylić. Nie znam żadnych możliwych powodów, dla których ktokolwiek odczuwałby potrzebę odszukiwania mnie. A już na pewno nie ktoś, kogo imienia nie można publicznie wypowiedzieć! Czyżby został wyklęty, a może wymazany z kronik jak Herostrates, który podpalił świątynię Artemidy? – zakpiła nieco, nawiązując do antycznego szaleńca pragnącego unieśmiertelnić swoje imię.

– Nazwy, nie imienia – poprawił ją automatycznie, zupełnie nie zwracając uwagi na jej wybuch – Jeśli się mylę, straci pani jedynie kilka chwil swego, jak mniemam, niezwykle cennego czasu. Myślę, iż będę w stanie to zrekompensować odpowiednio wysoką sumą. Jeśli natomiast mam rację, dowie się pani wielu interesujących rzeczy nie tylko o sobie, ale i otaczającym nas świecie.

Zaintrygował ją! I to bardzo! Jego proste słowa zawierały w sobie wiele niedomówień, dwuznaczności i trudnych do zrealizowania obietnic. Czy faktycznie był w stanie powiedzieć jej coś, czego ona sama jeszcze o sobie nie wiedziała? Po dłuższej chwili zastanowienia szczerze w to wątpiła.

– Szkoda pańskiego i mojego czasu – rzekła, odchodząc. Nie czekając nawet na jego reakcję, zawołała szybko – Pytia! Do nogi!

Miała nadzieję, iż niespodziewane pojawienie się olbrzymiej sznaucerki będzie stanowiło jasny sygnał, iż nie ma ochoty na dalsze dyskusje.

– Nawet imię psa potwierdza to, iż jest pani osobą, której szukamy – szepnął tak cicho, jak tylko było to możliwe.

– Proszę ze mnie nie żartować! – poprosiła go ostrym tonem – imię psa nie może stanowić wyznacznika mojej tożsamości! Pan wybaczy, ale nie należę do skończonych idiotek. Jej przydomek wziął się stąd, iż wiecznie prosi, czyli pyta o pieszczoty! - skłamała gładko, unosząc się gniewem.

Bez ostrzeżenia odwróciła się plecami do niego, nie chcąc kontynuować tej konwersacji.

– Teraz to moja inteligencja nie została należycie doceniona – wszedł jej niemal w słowo – Pytia wywodzi się z tradycji starogreckiej i określa kobietę przepowiadającą przyszłość. Pani doskonale rozumie istotę owego daru, bowiem sama ma możliwość widzenia przyszłych oraz przeszłych zdarzeń! - dodał, wiedząc, iż musi postawić wszystko na jedną kartę, jeśli tylko chciał zachować chociażby cień szansy na rozmowę z tą młodą niewiastą.

Zanim dotarło do niej znaczenie słów, u jej boku zjawiła się Pytia i pierwszy raz w życiu obnażyła zęby na widok obcego człowieka. Zaczęła złowrogo warczeć, mając nadzieję odstraszyć swego potencjalnego przeciwnika. Właścicielka psa nie mogła wykonać żadnego ruchu, stojąc jak rażona piorunem. Sznaucerka prawdopodobnie zatopiłaby swoje kły w udzie mężczyzny, gdyby nie chłodny rozkaz wydany w końcu przez Idalię.

– Do nogi i waruj!

Pies, nie mając wyboru, posłuchał polecenia i położył się na ziemi, odwracając się od mężczyzny.

– Co pan powiedział? – spytała, zerkając w przestrzeń przed sobą.

Miała nadzieję, iż przesłyszała się, źle interpretując słowa starszego mężczyzny. Przecież nikt, po prostu nikt, z wyjątkiem zmarłej babci, nie wiedział o przekleństwie, którym została naznaczona. Nawet jej matka nie miała o niczym pojęcia! Pytaniem pozostawało to, jak zupełnie obcy mężczyzna, którego spotkała dziś po raz pierwszy w życiu, mógł posiadać wiedzę na ten temat?

– Dotykając jakiegoś przedmiotu bądź człowieka, potrafi pani odczytać przeszłe oraz przyszłe wydarzenie będące jego udziałem... – usłyszała za swymi plecami.

Cóż, właściwie nigdy nie próbowała dotykać przedmiotów celem poznania ich przeszłości, nie potrafiła kontrolować wizji, które pojawiały się i znikały niezależnie od jej woli. Nie mniej jednak właśnie tak można było określić jej niecodzienne umiejętności – czasami widziała przeszłość i przyszłość równie wyraźnie, jak teraźniejszość.

– Czy zdaje pan sobie sprawę jak niedorzecznie brzmi opowiastka, którą przed chwilą mnie pan uraczył? Wygląda mi to na chorobę umęczonego umysłu lub przekleństwo, z którym jakiś nieszczęsny człowiek musi borykać się przez całe swoje życie! – stwierdziła nieco lekceważąco, próbując w ten sposób sprowokować go do wyjawienia kolejnych, być może istotnych dla niej szczegółów.

– To właśnie pani powiedzieli? – spytał ze smutkiem w głosie – przekonali, iż jest to zaburzenie psychiczne, które trzeba leczyć?

Kobieta zamarła, po czym odwróciła się niespodziewanie w jego kierunku.

– Nie przypominam sobie, bym stwierdziła, iż cierpię na opisane przez pana schorzenie. Twierdzę jedynie, iż powyższe symptomy kwalifikują się do leczenia klinicznego lub powinny być traktowane jako skaza genetyczna.

– W swoich ostatnich słowach jest już pani znacznie bliżej prawdy – stwierdził, podchodząc do niej, wciąż jednak niepewnie zerkając w kierunku leżącego na asfalcie psa – mowa o – nazwijmy to – piętnie genetycznym powiązanym z pani przodkami. Niestety ze smutkiem muszę zauważyć, iż nie zna pani istoty i znaczenia otrzymanego w dziedzictwie daru. Zapewne właśnie dlatego zaprzecza pani jego istnieniu.

Niespodziewanie, w niemal przyjacielskim geście, położył dłoń na jej ramieniu. Jego głos stał się cichszy, a jednocześnie cieplejszy i bardziej serdeczny.

– Rozumiem, iż może to być dla pani szok – kontynuował niezmordowanie – ale w żadnym razie nie można traktować go jak przekleństwa – stwierdził, używając nieświadomie słowa-klucza, którym od dzieciństwa ona sama się posługiwała – Dzięki właściwemu wykorzystaniu tych umiejętności będzie pani w stanie pomóc nie tysiącom, a milionom ludzi na całym świecie. Oczywiście z naszą pomocą – dodał na koniec.

Idalia chciała coś powiedzieć, ale najzupełniej w świecie zabrakło jej słów. Otworzyła usta, nie mogąc dobyć z gardła żadnego dźwięku. Stała więc jak zaczarowana, słuchając jego opowieści.

– Jeśli zmieni pani zdanie i znajdzie jednak czas na naszą krótką rozmowę, proszę się ze mną skontaktować. Tutaj umieszczono wszystkie namiary – rzekł, podając jej wizytówkę – pozostanę w Göteborgu do jutrzejszego wieczora.

Ku jej ogromnemu zaskoczeniu, mężczyzna, którego imienia nawet nie znała, odwrócił się na pięcie i ruszył wprost przed siebie, z każdą chwilą oddalając się od niej coraz bardziej. Spojrzała na Pytię wciąż posłusznie leżącą w miejscu, w którym ona sama nakazała jej zostać. Niemal natychmiast przeniosła wzrok na sylwetkę nieznajomego znajdującego się jakieś pięćdziesiąt metrów od niej.

Burza myśli, którą rozpętał, powoli narastała i trudno było stwierdzić, kiedy osiągnie punkt krytyczny. Jeśli jej wizje faktycznie nie były przejawem przekleństwa czy też choroby psychicznej, to jaki był ich sens? Co leżało u ich podstaw? Czy faktycznie mogła je kontrolować, podwyższając tym samym komfort swojego codziennego życia? Czy wiedząc, iż nie skompromituje się przed ludźmi, mogłaby pozwolić sobie na posiadanie prawdziwych przyjaciół? A może nawet kogoś bliższego, w kim mogłaby się zakochać? Do tych wszystkich gdybań dochodziły jeszcze inne ważne pytania. Wśród nich to dotyczące tajemniczej organizacji reprezentowanej przez szpakowatego mężczyznę. Oraz skąd oni do diabła w ogóle wiedzieli o jej istnieniu? Jak ją znaleźli?

Spojrzała na ściskaną w dłoni wizytówkę. Cechowała się niemal spartańską formą. Oszczędną w zdobnictwie czcionką napisano zaledwie jedno pojedyncze słowo – HANNIBAL oraz szereg cyfr składających się na numer telefonu komórkowego.

Gorączkowo rozmyślając, doszła do wniosku, iż to spotkanie zrodziło zbyt wiele pytań, nie udzielając przy tym żadnych odpowiedzi. Ba, nie pozostawiło nawet jakichkolwiek wskazówek, gdzie ewentualnie można byłoby je odnaleźć. Zrozumiała, iż chcąc rozwiać wszelkie wątpliwości, powinna porozmawiać z elegancikiem po pięćdziesiątce.

A skoro tak, to po co dzwonić, umawiać się i czekać godzinami? Najlepiej, aby ta dyskusja odbyła się teraz, dopóki zdrowy rozsądek nie zdołał wynaleźć tysiąca powodów, dla których powinna zrezygnować z tego pomysłu.