Pierścień Hürrem - Monika Hołyk-Arora - ebook + audiobook

Pierścień Hürrem ebook

Monika Hołyk-Arora

3,8

Opis

Weronika – spokojna nauczycielka historii pod wpływem chwili decyduje się przylecieć do Stambułu.  Metropolia, położona na dwóch kontynentach, kusi ją nie tylko swymi tajemnicami, ale przede wszystkim osobą Hürrem, znanej z opowieści matki. W mieście, w którym historia miesza się z teraźniejszością, wiele może się zdarzyć, zwłaszcza, jeśli przeznaczenie zdecyduje popchnąć ją w ramiona przygody, mającej na celu zweryfikowanie pewnej teorii. Odnajdując w sobie odwagę Weronika rusza w pogoń za nieuchwytnym cieniem sułtanki, własnymi ideałami oraz czymś, o czym nawet nie śmiała marzyć…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 208

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (13 ocen)
6
2
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Monika Hołyk-Arora

Pierścień Hürrem

© Copyright by Monika Hołyk-Arora & e-bookowo

Projekt okładki: Monika Hołyk-Arora

ISBN e-book 978-83-7859-975-3

ISBN druk 978-83-7859-976-0

Patronat medialny

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2018

Konwersja do epub i mobi A3M Agencja Internetowa

Prolog

Zwinnym ruchem przemknęła przez drzwi prowadzące na niewielki hotelowy balkon. Przymknęła lekko oczy, próbując jednocześnie uspokoić przyśpieszony oddech. Zresztą, kogo chciała oszukiwać? Stanowił on odzwierciedlenie oszalałego taktu wystukiwanego przez jej własne serce. Nie mogła pojąć, dlaczego w ogóle zdecydowała się na tę zdecydowanie niebezpieczną wyprawę. Nie była przecież Larą Croft ani żadnym innym słynnym poszukiwaczem zaginionych skarbów. Nie miała duszy awanturniczki, która, ryzykując własnym życiem, byłaby w stanie odnaleźć wiekowy artefakt. Poza tym nie miała nawet żadnej gwarancji, iż to, czego szukała, istniało naprawdę! Być może było jedynie wymysłem, stworzonym na bazie bajek opowiadanych przez matkę oraz kilku mylnie zinterpretowanych zapisów pochodzących z dawnych kronik.

- Szaleństwo! Czyste szaleństwo!

Weronika raz po raz mamrotała te słowa, sama nie wiedząc, w jakim celu. Zdawała sobie sprawę, że skoro już przyjechała do tego miasta, to nie powinna cofać się przed niczym. W końcu obiekt jej poszukiwań mógł znajdować się dosłownie tuż tuż. Doszedłszy do tego wniosku, zapatrzyła się w światła miasta otaczającego ją ze wszystkich stron.

Spokojny wdech, powolny wydech… Zaczerpnęła powietrza dokładnie tak, jak nauczyła ją terapeutka z centrum medytacji. Musiała opanować emocje, które od kilku godzin rządziły nią do tego stopnia, że traciła możliwość trzeźwej oceny sytuacji. Ponowiła ćwiczenie jeszcze kilkukrotnie, raz za razem, aż uzyskała zamierzony efekt. Jej oddech stał się znowu równy i harmonijny.

Uśmiechając się lekko, niemal niewidocznie, zapatrzyła się na nieboskłon. Był upstrzony gwiazdami mieniącymi się niczym kryształki rzucone na ciemny aksamit. Zdawał się czuwać nad niezwykłym miastem, łączącym nie tylko kultury i religie, ale też odmienne kontynenty. Iluminacje nowoczesnych drapaczy chmur, majaczących gdzieś na horyzoncie, nie próbowały nawet konkurować swym blaskiem z konstelacjami znanymi ludzkości od stuleci. Lampy uliczne, ze swym przydymionym, nastrojowym światłem, jedynie potęgowały nutkę tajemnicy unoszącą się niemal niewidocznie nad dachami starych budynków, pamiętających czasy zarówno potężnych sułtanów, jak i cesarzy bizantyjskich.

Słyszała charakterystyczne popiskiwania mew, krążących wysoko w przestworzach i tuż ponad głowami przechodniów. Do jej świadomości docierały dźwięki wielkiego miasta. Otaczały ją krzyki ulicznych sprzedawców i radosny śmiech dzieci bawiących się na kamiennych trotuarach starych uliczek, warkot samochodów i wszędobylski, ostro przeszywający ciszę odgłos klaksonów, nadużywanych przez lokalnych kierowców. W tej kakofonii najróżniejszych brzmień można było odnaleźć pewnego rodzaju harmonię, rytm, a nawet symetrię. To w niej zawierał się puls Stambułu.

Czy metropolia ta faktycznie kryła w sobie ogromną tajemnicę? Taką, o jakiej nikt nie ośmielał się nawet marzyć. A może raczej powinna była zastanowić się, ile niezwykłych rzeczy można by było odnaleźć na styku Europy i Azji. Czy świat w ogóle był gotowy na to, aby uśpione sekrety zostały przebudzone przez zwykłą ludzką ciekawość, przemieszaną z mrzonkami o spełnieniu dziecięcych bajek? Czy potężny władca mógł faktycznie stworzyć przedmiot, który swemu posiadaczowi dawał nie tylko władzę, ale również ogromne bogactwo? Czy potęga jednego człowieka może zostać zmaterializowana do tego stopnia, by przechodzić z pokolenia na pokolenie? A może to ona stworzyła w swej wyobraźni coś, co tak naprawdę nie istniało. Coś, co miało chociażby na chwilę przywołać wspomnienie matki, która odeszła zbyt wcześnie. Przekona się o tym już wkrótce, krocząc śladami znanych i nieznanych mieszkańców dawnej stolicy Imperium. Pozna miejsca oraz historię osób anonimowych dla większości ludzi, zapatrzonych jedynie w przyszłość.

Zanim jednak opuściła na dobre świat własnych myśli, poczuła jak skóra na odkrytych przedramionach pokrywa się charakterystyczną gęsią skórką. Ogarnął ją niepokój, towarzyszący jej od kilku ostatnich godzin. Już na lotnisku w Krakowie miała wrażenie, że ktoś lub coś bacznie się jej przygląda. Obserwuje ją, śledząc każdy krok. Była to niedorzeczność, nad którą nie powinna się nawet zastanawiać, a jednak nie potrafiła skutecznie wymazać jej z pamięci. Tuż nad jej głową jedna z mew pisnęła donośnie, wzbijając się w chmury. Weronika drgnęła, przestraszona, doszukując się w tym nic nieznaczącym zdarzeniu ostrzeżenia wyszeptanego przez przeznaczenie. Jednocześnie chłód kwietniowej nocy przeszył ją na wskroś. Wiedziała, iż przejawem rozsądku byłby powrót do ciepłego, przytulnego pokoju hotelowego. Tam mogła znaleźć schronienie nie tylko przed zimnem, ale też odczuwanym podświadomie spojrzeniem świdrującym ją na wskroś.

Cofnęła się o krok, a potem drugi, próbując jednocześnie utrwalić w pamięci widok rozpościerający się z niewielkiego balkonu. To właśnie on sprawiał, że miała ochotę wybiec i zobaczyć wszystkie cuda tego ogromnego miasta na własne oczy. I to właśnie teraz, zupełnie jakby obawiała się, że do jutra wszystkie znikną, rozpływając się w porannej mgle mogącej nadejść od strony Bosforu. Zganiła się bezgłośnie za takie dziecinne zachowanie i zamknąwszy za sobą drzwi, powróciła do rzeczywistości. Rzeczywistości, w której nic nie miało prawa wyparować ani zniknąć jak dżin w starej bajce opowiadanej dzieciom w sułtańskim haremie.

Rozejrzała się, z niemałą ulgą stwierdzając, że wszystkie jej rzeczy znajdowały się na miejscu. Dokładnie tak, jak pozostawiła je kilkanaście chwil wcześniej. To jednoznacznie powinno dowieść, iż nikt jej nie śledził ani nie prześladował, a uczucia, których doświadczała, były po prostu przejawem strachu przed wyprawą w nieznane. Niewielka walizka stała nadal nierozpakowana, w końcu to nie ona była w czasie tej krótkiej wycieczki najważniejsza. Tak naprawdę Weronika martwiła się o setki kartek zapisanych drobnym pismem. To właśnie notatki zaściełające powierzchnię niewielkiego biurka ustawionego w rogu pokoju stanowiły być albo nie być jej poszukiwań. To w nich tkwiło rozwiązanie tajemnicy albo też ostateczny dowód na to, że jej starania od wieków były skazane na porażkę.

Miała cztery dni. „Zaledwie” lub też „aż”! Zależnie od tego, jak spoglądało się na cały ten wyjazd. Zresztą sama nie do końca była pewna, czy jest gotowa na sukces. Nie wiedziała jak ma postąpić, jeśli jej domysły, a raczej efekty jej pracy badawczej, faktycznie przyjęły formę fizyczną. Jednego była pewna, nie mogła wykraść artefaktu jego właścicielom. Nie zamierzała używać jego mocy, chciała jedynie przez moment poczuć ten impuls czy też potęgę, którą dawał. Chciała sprawdzić, czy Pierścień Hürrem rzeczywiście istnieje!

Dzień pierwszy

[…] Piękny pierścień, który swą urodą przewyższał wszystkie klejnoty zgromadzone w sułtańskim skarbcu, stanowił ostatni z prezentów ofiarowanych Devletlu İsmetlu Hürrem Haseki Sultan Aliyyetü’ş-Şân Hazretleri z okazji zaślubin.

[…] Stanowił ukoronowanie miłości sułtana (Sulejmana Wspaniałego), bowiem został wykonany jego własnymi rękoma z kruszcu najwyższej jakości oraz kamienia szlachetnego sprowadzonego z najodleglejszej z krain, odzwierciedlającego barwę oczu wybranki… […]

Nerwowo przełknęła kolejny kęs słonego białego sera i spoglądając na kopuły dwóch niezwykłych świątyń, zatonęła we własnym świecie. W dalszym ciągu bezwiednie zerkała na zabytki górujące nad tą częścią miasta, pozwalając sobie na serię swobodnych skojarzeń. Dwie potężne religie, dwa odmienne światopoglądy, władca i niewolnica, kobieta i mężczyzna. Świat składał się z dualizmów tworzących zaskakującą, harmonijną całość. Myśli te stanowiły jedynie preludium do burzy pomysłów zrodzonych ze skrawków informacji odnalezionych w dawnych archiwach. Te zaś szybko zmieniły się w tornado, z zawrotną szybkością usuwając z umysłu Weroniki jakiekolwiek skojarzenia niezwiązane bezpośrednio z tematem, który zdawał się pochłaniać ją bez reszty.

Prychnęła, chociaż być może był to raczej kpiący śmiech. W końcu jeszcze kilkanaście tygodni temu chciała jedynie jak najlepiej przygotować swoich uczniów do matury, tak, aby bez problemów zdali pierwszy ważny egzamin w ich życiu. Na niczym innym jej nie zależało. W końcu sukcesy w sferze zawodowej miały stanowić doskonałą, a zarazem jedyną rekompensatę niepowodzeń w sferze prywatnej. Przedwczesna śmierć matki, z którą była bardzo związana sprawiła, że stała się osobą wycofaną na tyle, by bezpiecznie czuć się wśród historii z przeszłości. Zresztą ktoś taki jak ona nie miał szans na stanie się sławną aktorką czy chociażby celebrytką znaną z bycia znaną. Pragnęła jednak zmieniać świat, chociażby za pomocą swoich uczniów.

Wszystko zmieniło się jesienią, kiedy zupełnie przypadkiem znalazła stare zdjęcie. To ono przywołało jedną z opowieści zasłyszanych przed snem w dzieciństwie. Nie były to zwykłe bajki o księżniczkach opowiadane grzecznym dziewczynkom. Każda z tych historii mówiła o niezwykłych kobietach, które na przestrzeni wieków zmieniły historię Europy, Azji, a nawet obu Ameryk. Czynnie wpływały na dzieje swoich ojczyzn, niejednokrotnie czyniąc to wbrew powszechnym zwyczajom, konwenansom, a nierzadko również w opozycji do woli mężczyzn. Dawne słowa, niesione na skrzydłach wspomnień, całkowicie przewartościowały jej priorytety i zaszczepiły w niej ciekawość świata, jakiej dawniej nie przejawiała. Pragnęła stać się jedną z takich bohaterek, często bezimiennych czy też zapomnianych przez historię. Chciała mieć realny wpływ na rzeczywistość, w której przyszło jej żyć.

Z początku nawet nie zauważyła, kiedy niezdrowa ambicja zlała się w jedność z wyobraźnią, drążąc jej duszę tylko po to, by osiedlić się w niej na stałe. Teraz, po tygodniach poszukiwań swojego prywatnego świętego Graala czuła, że nie może przecież odejść, tak po prostu, po przeżyciu iluś tam lat na ziemskim padole, bez pozostawienia po sobie jakiegoś trwałego śladu. Po prostu musiała poznać prawdę.

Pochłaniając przepyszną zieloną oliwkę, przywołała w pamięci życiorys dzielnej królowej syryjskiej, Palmyry. Tej samej, której dawne imperium nie tak dawno zostało zniszczone w imię religii, która wcześniej szanowała to antyczne miasto przez stulecia. Uśmiechnęła się w myślach do słynnych władczyń starożytnego Egiptu - Hatszepsut oraz Kleopatry. Pozdrowiła królową Al-Kahinę, cesarzową Chin - Cixi i szybko powróciła do historii prostej dziewczyny, pochodzącej z kresów wschodnich dawnego Królestwa Polskiego. Nosząc przydomek Roksolana, wpłynęła na Imperium Osmańskie i jego władcę Sulejmana, zwanego Wspaniałym. Teraz zaś za jej sprawą ona, Weronika, znalazła się w Stambule.

Dlaczego akurat ta bohaterka stała się tematem wnikliwych badań pochłaniających dziesiątki godzin? Trudno powiedzieć, Weronika sama nie potrafiła udzielić na to pytanie satysfakcjonującej ją odpowiedzi. Być może podświadomie doszukała się jakiegoś fizycznego podobieństwa łączącego dawną sułtankę i jej zmarłą matkę. A może to potencjał stwórczy tych dwóch kobiet, żyjących w zupełnie innych epokach, dodawał jej energii niezbędnej do dalszej egzystencji. Dzięki nim pragnęła stać się tą, która pokaże światu, a może raczej nadal niedocenianym i spychanym na margines sukcesu kobietom, iż płeć żeńska jest zdolna pokonywać wszelkie przeciwności losu. Nosi w sobie siłę, która już przed wiekami pozwalała rządzić całymi narodami, a także kierować imperiami, przed którymi drżały tysiące, jeśli nie miliony.

Obiektywnie rzecz ujmując, niemal każdy mieszkaniec świata jednym tchem potrafi wymienić dziesiątki wielkich władców czy dowódców płci męskiej. Jednoczenie zdecydowana większość zapomina, że tak naprawdę niejednokrotnie za wygraną bitwą lub wojną, zawartym rozejmem, zawieszeniem broni czy chociażby wynegocjowanym traktatem pokojowym stoją tak naprawdę kobiety! Dwudziesty pierwszy wiek to czas równouprawnienia i powinno ono objąć nawet te, które zasłużyły na to przed wiekami.

Łyk ciepłej, aromatycznej herbaty, świeżo nalanej ze stojącego przed nią niewielkiego imbryczka, orzeźwił ją nieco, jednocześnie brutalnie wyrywając ze świata kobiet, którym należał się szacunek, ale też o wiele większa sława i chwała niż ta zapisana oficjalnie na kartach historii. Ku swej własnej niechęci uświadomiła sobie, iż nie ma zbyt wiele czasu na rozkoszowanie się tą niezwykłą, zupełnie odrealnioną chwilą oraz malowniczą panoramą miasta. Za pocieszenie mogła jednak uznać fakt, że metalowy dzbaneczek przysłaniał jej widok na Hagię Sophię, która w mniemaniu milionów stanowiła nie tylko symbol Stambułu, ale także minionej chwały Konstantynopola.

Podrywając się ze swojego miejsca, chwyciła leżący na stoliku skórzany notatnik, zostawiając jednocześnie niewielki napiwek dla hotelowej kelnerki. Postanowiła bez zbędnych opóźnień udać się do sułtańskiego pałacu Topkapı. W końcu Roksolana, a tak naprawdę Aleksandra Lisowska, od wieków czekała, aby ktoś w końcu odkrył jej największą tajemnicę.

Mijając Kościół Mądrości Bożej wzniesiony w IV wieku z rozkazu cesarza Konstantyna, Weronika przyznała rację tym, którzy orzekli, iż niewątpliwie była to najwspanialsza budowla architektoniczna wzniesiona w pierwszym tysiącleciu naszej ery. Na próżno byłoby szukać gdziekolwiek indziej bardziej symetrycznego, monumentalnego i zachwycającego obiektu. Przystanęła, zafascynowana, próbując jednocześnie wyobrazić sobie, jak ogromne wrażenie mogła wywierać ta Bazylika przed wiekami, zwłaszcza na ludziach przybyłych z prowincji. Przecież nie znali oni drapaczy chmur, a największą znaną im konstrukcją był zapewne pałac lokalnego możnowładcy albo też cerkiew czy też kościół, w których modlili się co niedzielę.

Ogromna kopuła, stanowiąca właściwie zwieńczenie niezwykłego kościoła, stanowiła niejako centrum wszechświata, symbol doskonałości. Cztery minarety, wzniesione w XVI przez słynnego Sinana, pięły się ku niebu na niemal niewyobrażalną wysokość. W odczuciu Weroniki całość potężnej budowli mogła onieśmielać, a wręcz przytłaczać swoimi rozmiarami, potęgą, ale też surowym pięknem, które wyróżniało tę wiekową konstrukcję.

Czy Hagia Sophia zachwyciła młodziutką, zaledwie piętnastoletnią dziewczynkę, która w tysiąc pięćset dwudziestym roku przybyła do największej metropolii wschodu? Aleksandra zapewne długo nie mogła uwierzyć własnym oczom, zachwycając się każdym elementem tej niezwykłej świątyni. A może nawet nie miała wtedy szansy jej zobaczyć? Czy z targu niewolników jechała właśnie tędy? Może, gdy trafiła do haremu sułtana, nie dane jej było, przynajmniej z początku, zobaczyć tego cudu architektury. Weronika nie miała szans na poznanie odpowiedzi na te czysto retoryczne pytania. Po cichu jednak marzyła, że budowla zaparła Aleksandrze dech w piersiach i stała się symbolem niemożliwego lub nawet pocieszeniem w najtrudniejszym momencie życia. Dla niej samej, nawet teraz, blisko pięćset lat później, kompleks ten stanowił jeden z cudów świata na jej prywatnej liście.

Nauczycielka historii zapatrzyła się przez moment, przystając na środku alejki. Niepomna pierwszych turystów napływających do historycznej dzielnicy Sultan Ahmet, podziwiała piękno płynące z otaczającego ją świata. Zapominając, w jakim miejscu oraz czasie się znajduje, bezskutecznie usiłowała wczuć się w rolę kobiety, która ją fascynowała. Przecież czytając wszelkie możliwe kroniki czy opracowania, starała się ją poznać i zrozumieć, a mimo to czuła, że nadal znajduje się zbyt daleko od swego celu. Nie ma, co się łudzić, zdawała sobie sprawę, iż osobie żyjącej w dwudziestym pierwszym wieku, w Unii Europejskiej, trudno wyobrazić sobie, co czuła nastolatka porwana przez Tatarów z rodzinnego Rohatyna, położonego gdzieś na krańcach Królestwa Polskiego. Inne warunki życia, inne standardy, inne szanse i horyzonty. Różniło je niemal wszystko, łączyła jedynie płeć.

Trudno było wyobrazić sobie dzieciństwo jednej z najpotężniejszych sułtanek Imperium Osmańskiego. Urodziła się, jako córka prawosławnego księdza, we współczesnej polszczyźnie określanego potocznie popem. Bez wątpienia nie zaznała głodu czy biedy, ale też nie znała materialnych zbytków współczesnego jej świata. Wydarta z opiekuńczych ramion matki Leksandry, stała się nagle jedną z atrakcji targu niewolników. Z ukochanego dziecka przeistoczyła się w towar, który mógł nabyć każdy, kto posiadał w swojej kieszeni wystarczającą ilość złota.

Co mogła czuć? Złość? Smutek? Żal? Bezsilność? A może zupełnie nic? Nie można wykluczyć, że zobojętnienie na własny los wzięło górę nad udręczeniem, którego doznała podczas niewoli. Z pewnością można twierdzić, że niewola ta trwała przez wiele miesięcy, chociaż niektórzy badacze skłonni są twierdzić, iż właściwszym byłoby mówienie o latach spędzonych w rękach Tatarów. Jedno jest pewne, musiała zdawać sobie sprawę, że jej nowy właściciel zapewni jej lepszy los bądź też zamieni resztę jej życia w piekło na ziemi, przy którym otchłanie opisywane przez prawosławnych kapłanów wydawać się mogły niczym. Czy Aleksandra była gotowa na najgorsze, czy też w jej sercu tlił się ostatni, bardzo słaby płomyk nadziei?

Weronika westchnęła ciężko, próbując wyobrazić sobie wszystkie te emocje. Jednocześnie mocniej ścisnęła zapełniony zapiskami notes w skórzanej oprawie. Zawarte w nim informacje odnosiły się do Roksolany i w jakiś niewytłumaczalny sposób przybliżały ją do niej. Ten niewielki przedmiot był jej niezbędny do zrozumienia i właściwego odczytania wszystkiego, co już za moment miała zobaczyć. Krok za krokiem przybliżała się do Bramy Głównej, zwanej również Cesarską. Prowadziła ona bezpośrednio do Pałacu Topkapı, w którym przez przeszło sześć wieków mieszkali kolejni sułtani z dynastii osmańskiej. To stąd rządzili terenami położonymi na trzech kontynentach!

Niepewnie otworzyła swój cenny notes i przebiegła wzrokiem po jednej ze stron. Niestety nie znalazła tam mało istotnego szczegółu, który chciała przywołać w swojej pamięci. Mimo tego, że gorączkowo zaczęła wertować kolejne strony, nie udało się jej odnaleźć imienia Paszy*, który sprowadził do sułtańskiego haremu słowiańską niewolnicę. Prezent, niemal przedmiot, któremu nadano imię - Hürrem.