Mała czarna i perły - Weinzweig Helen - ebook + książka

Mała czarna i perły ebook

Weinzweig Helen

4,3
37,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Gdy Shirley Silverberg, która ma romans z tajemniczym szpiegiem i spotyka się z nim po kryjomu w różnych miejscach świata, od Tangeru przez Hongkong po Hamburg, tym razem musi wyruszyć do Toronto, grunt usuwa się jej spod nóg. Rodzinne miasto bohaterki, zaminowane materiałem wybuchowym pamięci, odmyka przed nią drzwi do niełatwej przeszłości. Podczas wędrówek ulicami Toronto i w głąb własnych wspomnień Shirley mierzy się z rozmaitymi historiami opresji i obrazami zniewolenia.
W „Małej czarnej i perłach” Helen Weinzweig zadaje pytania o wolność kobiety we współczesnym świecie, granice pragnienia i warunki spełnionego życia. Frenetyczna, niepokojąca proza kanadyjskiej pisarki o polsko-żydowskich korzeniach doczekała się w Ameryce statusu kultowej, podczas gdy w Polsce pozostawała do tej pory całkowicie nieznana.

*

Z posłowia Magdy Heydel:
Pod pozorami surrealistycznego thrillera szpiegowskiego z niby niestabilną psychicznie bohaterką i niby niewiarygodną narratorką pisarka podsuwa nam opowieść o okrucieństwie i przemocy, dopisując kolejny, genialny rozdział do niekończącej się historii „wariatek na strychu” – sklasyfikowanych, ocenionych i odsuniętych na margines przez patriarchalne społeczeństwo z jego opresyjnymi normami.


*

Fragment powieści:
Tego wieczoru czekałam na Coenraada w potężnym łożu. Wyperfumowana i gotowa. Leżałam nago pod ciężką pierzyną, oczekując (delirycznej) nocy, półprzymknięte oczy miałam przepełnione obrazami jego ciała, dłoni, ust na moich ustach. Było mi za gorąco. Zrzuciłam z siebie ciężkie przykrycie i wtedy przypomniało mi się, jak pomagałam matce dźwigać wiklinowy kosz z kołdrą z pierza w czerwonej wsypie z pociągu do pociągu, między Radomiem a Hamburgiem, między Ellis Island a Toronto. Myśli o miłości wyparowały. Widziałam już tylko szlochające kobiety. Przeciwko komu mam skierować swój protest? Przeciwko temu francuskiemu oprawcy w Algierii, który u Frantza Fanona zasięgał porady w sprawie bezsenności, oprawcy, który twierdził, że nie może spać, bo te jego uparte ofiary tak mu uprzykrzają życie?... Przeczucie śmierci zamieniło ten pokój o ścianach obitych jedwabiem w getto. Teraz pragnęłam swego kochanka z innego powodu: w jego obecności pierzcha przerażenie.

*

Helen Weinzweig (1915–2010) – kanadyjska pisarka urodzona w żydowskiej rodzinie z Radomia. W wieku dziewięciu lat wraz z matką wyemigrowała do Toronto, gdzie w 1940 roku poślubiła kompozytora Johna Weinzweiga i przez kilka dekad poświęcała się jego karierze oraz wychowywaniu dwóch synów. Zadebiutowała dopiero w 1968 roku opowiadaniem „Surprise!”, w 1973 roku opublikowała powieść „Passing Ceremony”, a w 1989 roku zbiór opowiadań „A View for the Roof”, za który była nominowana do Governor General’s Award. Jej najsłynniejsza powieść, „Mała czarna i perły”,ukazała się 1980 roku i została nagrodzona City of Toronto Book Award.
We acknowledge the support of the Canada Council for the Arts for this translation.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 234

Oceny
4,3 (15 ocen)
8
5
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
marikareads

Nie oderwiesz się od lektury

Helen Weinzweig pionierka literatury feministycznej w Kanadzie, pochodziła z polskiego Radomia, z którego wyemigrowała z matką jako dziecko. Narratorką książki jest Shirley, kobieta wplątana w romans z tajemniczym szpiegiem, z którym spotyka się w po kryjomu w hotelach na całym świecie. Nikt nie może się o nich dowiedzieć, nie mogą pozostać żadne dowody ich romansu, a do schadzek dochodzi zawsze w dziwnych nieplanowanych okolicznościach. No dobra, w tym moim opisie brzmi to trochę tanio, ale zrzućmy to na moj brak umiejętności. Za to autorce ich nie brakuje, promise! Jedna z bardziej nieoczywistych książek jakie ostatnio czytałam. Niedookreślona, trochę oniryczna, a nawet paranoiczna, w której nie jesteśmy przekonani czy to co czytamy to na pewno rzeczywistość, szczególnie kiedy Shirley mówi np.: „dla mnie słowo pisane ma tak ogromną siłę, że pojawiłoby się zagrożenie, że uwierzę w to, co sobie wyobraziłam”. Weinzweig nie daje nam jednoznacznych wyjaśnień, nie ułatwia śledzenia fabuły...
00
espequer

Dobrze spędzony czas

Fajny klimat, takiego filmu noir.
00

Popularność




He­len We­in­zweig, Mała czarna i perły,prze­ło­żyła i opa­trzyła po­sło­wiem Magda Hey­del, Oko­niny 2024
Ty­tuł ory­gi­nału: Ba­sic Black with Pe­arls
Co­py­ri­ght © He­len We­in­zweig 1980 © Da­niel and Paul We­in­zweig 2015 In­tro­duc­tion © John Friz­zell 2015 First pu­bli­shed in Ca­nada in 1980 by Ho­use of Anansi Press. This edi­tion pu­bli­shed in Ca­nada in 2015 and the USA in 2015 by Ho­use of Anansi Press Inc. Pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ho­use of Anansi Press, To­ronto, Ca­nada. www.ho­use­ofa­nansi.com Co­py­ri­ght for the Po­lish trans­la­tion and the after­word by Magda Hey­del, 2024 Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Drza­zgi, 2024
We ack­now­ledge the sup­port of the Ca­nada Co­un­cil for the Arts for this trans­la­tion.
Re­dak­cja:Fi­lip Fie­rek
Ko­rekta:To­masz P. Bo­cheń­ski, Agata Chmie­lecka, Ju­lia Swat
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny, skład i ła­ma­nie:By Mo­use | by­mo­use.pl
Pro­jekt okładki:An­ge­lika Ku­kioła
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-968988-6-9
Wy­daw­nic­two Drza­zgi Oko­niny 17B 89-530 Śli­wice
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Po­pro­si­łam, żeby zdjął ma­skę, ale to wszystko co mam, od­po­wie­dział. Zdej­mij ją, roz­ka­za­łam. Zdjął. Nie ma sensu na­dal cię nie roz­po­znaję – za­łóż ma­skę z po­wro­tem – no te­raz le­piej te­raz gdy wiem że cię nie znam mo­żemy po­roz­ma­wiać swo­bod­niej.

Ann Quin, Pas­sa­ges

Noc w tro­pi­kach przy­cho­dzi znie­nacka. Nie ma zmierz­chu, nie ma żad­nych przy­go­to­wań do znik­nię­cia świa­tła. W jed­nym mo­men­cie trzeba chro­nić oczy przed bez­li­to­snym słoń­cem, a już w na­stęp­nym wszyst­kie kształty jakby roz­ta­piały się w noc­nej czerni. W Ti­kal nie mo­głam spać. Kiedy tylko za­pa­dła ciem­ność, psy z ca­łej pa­ra­fii za­częły uja­dać i szcze­kały przez ca­lutką noc, aż do pierw­szych prze­bły­sków dnia – wtedy prze­rwały ja­zgot tak samo na­gle, jak go za­częły. Tego dnia, wcze­śnie rano, od­by­łam turę po ru­inach. W grupce tu­ry­stów, uda­jąc, że do nich na­leżę, ale przez cały czas trzy­ma­jąc się tro­chę na ubo­czu, go­towa, by na dany sy­gnał na­tych­miast się odłą­czyć. Uważ­nie słu­cha­łam, co mówi lo­kalny prze­wod­nik, któ­rego an­gielsz­czy­zna była zdu­mie­wa­jąco do­bra. Czy to jest mój uko­chany? Prze­miesz­cza­łam się ra­zem ze wszyst­kimi, wy­czu­lona jed­nak na ewen­tu­alne znaki, któ­rych na­uczy­łam się na pa­mięć z „Na­tio­nal Geo­gra­phic”, rocz­nik 148, nu­mer 6, za­ty­tu­ło­wany „Ma­jo­wie”.

Co­en­raad i ja uma­wiamy się na spo­tka­nia przy po­mocy szy­fru opar­tego na in­ter­pre­ta­cji słowa pi­sa­nego zgod­nie z pew­nymi wzo­rami ma­te­ma­tycz­nymi. Na­sze bez­pie­czeń­stwo za­leży od re­gu­lar­no­ści sys­te­mów stron i li­ni­jek, na­stę­pu­ją­cych po so­bie w pro­stych nu­me­rycz­nych se­kwen­cjach, na przy­kład „li­nijka dwa na­stę­pu­jąca po stro­nie dwa”, „li­nijka cztery na­stę­pu­jąca po stro­nie cztery”, a cza­sami w se­kwen­cjach liczb nie­pa­rzy­stych. Te pro­ste usta­le­nia, w po­łą­cze­niu z pew­nym po­zio­mem wy­obraźni, mogą zmy­lić na­wet naj­wy­traw­niej­szego agenta. Nikt nie jest przy­go­to­wany na oczy­wi­sto­ści. Dzięki szy­frowi umiem też spraw­dzić, czy od­po­wied­niego dnia je­stem w od­po­wied­nim miej­scu; a także czy oko­licz­no­ści sprzy­jają na­szemu ren­dez-vous. Oto przy­kład: dwa lata temu w Wa­szyng­to­nie, w ho­telu May­fair, wrę­czono mi rocz­nik 144, nu­mer 2 „Geo­gra­phic”. Z ar­ty­kułu o ko­mi­nach ter­micz­nych, prze­czy­taw­szy mię­dzy wier­szami trzy, pięć i sie­dem na stro­nie 246, że „szy­bowce wzno­szą się w nich, krą­żąc”, wy­wnio­sko­wa­łam, że po­win­nam być świa­doma dzia­łań „ko­min­ternu” w sto­licy, a mój uko­chany bę­dzie mu­siał „wzno­sić się, krą­żąc”, aby się ze mną spo­tkać. W więk­szo­ści przy­pad­ków ten szyfr się spraw­dza.

Uważ­niej przyj­rza­łam się prze­wod­ni­kowi. Wzro­stem i syl­wetką przy­po­mi­nał mo­jego ko­chanka. Fakt, że oczy miał brą­zowe, pod­czas gdy oczy Co­en­ra­ada są sta­lo­wo­szare, wcale nie zbił mnie z tropu. Ko­lor wło­sów, skóry czy oczu można w dzi­siej­szych cza­sach zmie­niać tak ła­two, że już dawno nie sta­no­wią one klu­cza do toż­sa­mo­ści. Kiedy do­tar­li­śmy do szczytu sze­ro­kich ka­mien­nych scho­dów Świą­tyni Wiel­kiego Ja­gu­ara, prze­wod­nik od­wró­cił się, by prze­li­czyć grupkę. Po­wie­dział, że jego ma­jań­scy przod­ko­wie byli bie­gli w na­ukach ma­te­ma­tycz­nych. Wzmo­głam czuj­ność.

Prze­szłość i przy­szłość, do­dał, były dla nich nie­roz­róż­nialne.

Czy to było do mnie?

Po zej­ściu, na Wiel­kim Placu, wy­cieczka za­koń­czyła się w tym sa­mym miej­scu, w któ­rym się roz­po­częła – przy gro­bowcu po­tęż­nego Pa­kala. Prze­wod­nik wska­zał ogromną ka­mienną płytę przed sar­ko­fa­giem. Po­wie­dział: A kiedy cień Ku­kul­kana pada sko­śnie na oł­tarz, ar­cy­ka­płan znie­wala dzie­wicę. Grupka roz­pro­szyła się w chłod­nym cie­niu przy ba­rze. Ja po­zo­sta­łam z tyłu. Ale to jed­nak nie był Co­en­raad: ten męż­czy­zna nie stał w taki spo­sób, w jaki stoi mój uko­chany, pro­sto, ze sto­pami zde­cy­do­wa­nie wbi­tymi w zie­mię. Kiedy wi­dzę tę po­stawę Co­en­ra­ada, opusz­czają mnie wszyst­kie lęki: dzieci nie umie­rają, sa­mo­chody się nie zde­rzają, sa­mo­loty do­la­tują do celu, cich­nie mu­zyczka w tle, rzą­dzi pew­ność. W ten spo­sób roz­po­znaję na­szą mi­łość: po jego po­sta­wie, po swoim po­czu­ciu.

W nocy ta od­wieczna nie­zno­śna tę­sk­nota. Nie mogę jej wy­trzy­mać. Czę­sto od­wra­cam się na lewy bok, od­kąd od­kry­łam, że dzięki temu z głowy zni­kają mi bo­le­sne ob­razy. Bez­sprzecz­nie lewa strona po­zwala po­ra­dzić so­bie z tym, co moż­liwe, po­li­tyka le­wej strony, gdzie zni­kają złu­dze­nia, a fakty na­bie­rają nie­za­prze­czal­no­ści. W Ti­kal ceny były wy­so­kie. Po­win­nam była prze­li­czyć pie­nią­dze. Ale moja lewa strona mnie za­wio­dła. Ze­wsząd ota­czały mnie su­che, dra­piące od­głosy in­sek­tów i za­czę­łam roz­my­ślać o tym ra­zie w Ce­laya, kie­dy­śmy szyb­ciutko prze­chy­trzyli ka­ra­lu­chy, prze­no­sząc się do ha­maka. Jak tylko po­ra­dzi­li­śmy so­bie z ha­ma­ko­wymi nie­bez­pie­czeń­stwami, uło­żyw­szy się w nim na skos, noc oka­zała się jedną z naj­bar­dziej sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cych nocy w moim ży­ciu. Te­raz jed­nak uświa­do­mi­łam so­bie ja­sno, że wia­do­mość, która ka­zała mi je­chać do Gwa­te­mali, była przed­ostat­nia, a ostat­nia do­piero na­dej­dzie. Ku­siło mnie, żeby się ob­ró­cić na prawy bok i nie pró­bo­wać roz­wią­zy­wać tego pro­blemu. Ale osta­tecz­nie po­ło­ży­łam się na ple­cach w na­dziei, że ta po­zy­cja okaże się kom­pro­mi­sem mię­dzy pra­gnie­niami a rze­czy­wi­sto­ścią. Na­su­nęła mi się myśl, że cze­ka­jąc na Co­en­ra­ada, mo­gła­bym wy­ko­rzy­stać czas i za­po­znać się z miej­sco­wym rę­ko­dzie­łem.

Na­tych­miast psy się uci­szyły, a owady prze­rwały chro­bo­ta­nie. Wie­działy, że coś się wy­da­rzy. Kiedy roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi, sko­czy­łam na równe nogi i po­bie­głam otwo­rzyć. Przy­szedł po mnie chudy chło­piec. Za młody na noc­nego re­cep­cjo­ni­stę. Ale jego pełne zre­zy­gno­wa­nia ciemne oczy były pra­stare. W ma­leń­kim holu na dole wska­zał na te­le­fon – słu­chawka le­żała na bla­cie z la­mi­natu – i wró­cił na swoją że­la­zną pry­czę przy drzwiach wej­ścio­wych. Za­nim zdą­ży­łam po­wie­dzieć do te­le­fonu „sí?” – już spał jak ka­mień. Naj­pierw te­le­fo­nistki miały so­bie bar­dzo dużo do po­wie­dze­nia w sza­le­nie roz­e­mo­cjo­no­wa­nej hisz­pańsz­czyź­nie, a do­piero po­tem Co­en­raad i ja zo­sta­li­śmy do­pusz­czeni do roz­mowy.

– Słu­chaj uważ­nie, za­po­mnij tę wia­do­mość.

– Co się dzieje? Zła­mali nasz szyfr?

– Nie, chce go do­stać mój prze­ło­żony.

– Niech so­bie stwo­rzy wła­sny, do­sko­na­li­li­śmy go la­tami.

– To mój szef, nie mam wy­boru.

– Ja go nie od­dam.

– Nie mam już nad tym wła­dzy.

– Po co czło­wie­kowi na ta­kim sta­no­wi­sku szyfr z dru­giej ręki?

– Po­znał pa­nią z dru­giej ręki.

– We are not amu­sed.

– Nie ob­ra­żaj się...

– Mie­li­śmy to opra­co­wane na­ukowo...

– Za­wnio­skuję o prze­nie­sie­nie do „The Ame­ri­can Scho­lar”.

– Zbyt pro­win­cjo­nalne.

– Je­śli za­mie­rzasz krę­cić no­sem...

– Nie, nie. Zgoda na co­kol­wiek dru­ko­wa­nego.

– Znaj­dziesz in­struk­cje w kie­szeni fo­tela przed sobą w naj­bliż­szym sa­mo­lo­cie do To­ronto.

– To­ronto! Nie mogę tam wró­cić.

– To tylko mia­sto.

– Ale ja tam miesz­kam.

– Wóz albo prze­wóz. To moje ko­lejne zle­ce­nie.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Książki, które uka­zały się na­kła­demWy­daw­nic­twa Drza­zgi:

ZYTA ORY­SZYN, Najada

BAR­BARA WOŹ­NIAK, Nie­jedno

UNICA ZÜRN, Trąby je­ry­choń­skie,prze­ło­żyły Mał­go­rzata Łu­ka­sie­wicz i Ma­ryna Ochab

EVA ME­IJER, Zwie­rzęta mó­wią,prze­ło­żyli Alek­san­dra Ma­łecka i Mi­łosz Bie­drzycki

AL­BERTO MAN­GUEL, Po­że­gna­nie z bi­blio­teką,prze­ło­żył Mi­chał Ta­ba­czyń­ski

OLGA GÓR­SKA, Nie wszy­scy pój­dziemy do raju

ARIANE KOCH, Gość,prze­ło­żyła Zo­fia Su­char­ska

INGA IWA­SIÓW, Późne ży­cie

CA­LEB AZU­MAH NEL­SON, Otwarte wody,prze­ło­żył Ma­riusz Gą­dek

AN­DREA BA­JANI, Je­śli za­cho­wasz pa­mięć o grze­chu,prze­ło­żył To­masz Kwie­cień

ADA­NIA SHI­BLI, Drobny szcze­gół,prze­ło­żyła Hanna Jan­kow­ska

LUCY DE­LAP, Fe­mi­ni­zmy,prze­ło­żył Fi­lip Fie­rek