9,99 zł
Wizażystka Alice Piper specjalizuje się w makijażu ślubnym, jednak sama nie zamierza wychodzić za mąż. Z tego powodu odrzuciła oświadczyny Cristiana Marchettiego, włoskiego milionera, który wyznawał zasadę „małżeństwo albo nic”. Po siedmiu latach Alice dowiaduje się, że babcia Cristiana zawarła w testamencie warunek: jeśli Alice i Cristiano się pobiorą, to otrzymają spadek. Pojawia się jednak problem, ponieważ teraz to Cristiano już nie chce się wiązać na stałe…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 148
Tłumaczenie:Barbara Budzianowska
Pierwszą rzeczą, którą Alice dostrzegła tego ranka po przyjściu do pracy, był leżący na jej biurku list. Coś w oficjalnym wyglądzie koperty i tłoczonych złotych inicjałach sprawiło, że poczuła się nieswojo. Listy od prawników zawsze budziły jej niepokój. Zaraz jednak dokładniej przyjrzała się nadawcy. W jakim celu włoska kancelaria prawna miałaby się z nią kontaktować?
Wzięła kopertę do rąk i nagle zabrakło jej tchu. List nadszedł z Mediolanu.
W Mediolanie mieszkał Cristiano Marchetti…
Jej palce zaczęły dygotać ze zdenerwowania. Przecież nie mógł… umrzeć? Gorączkowo łapała oddech, drżało całe jej ciało.
Och nie, nie, nie!
Jak mogła przeoczyć tę wiadomość? Śmierć kogoś tak znanego jak Cristiano musiała wzbudzić medialną sensację. Przecież komentowano każdy jego krok. Informowano o wszystkim, co go dotyczyło. O randkach z pięknymi kobietami. O inwestycjach nad Morzem Śródziemnym, gdzie nabywał podupadłe budowle, by przekształcać je w luksusowe butikowe hotele. O przyjęciach dobroczynnych. Imprezach towarzyskich. Nocnych klubach. Zdawałoby się, że nie mógł zmienić koszuli, butów, a nawet skarpetek, nie przyciągając uwagi.
Alice rozdarła kopertę i przebiegła wzrokiem krótki list, ale nic nie rozumiała. Być może dlatego, że osaczyły ją nagle wspomnienia, które za wszelką cenę pragnęła wymazać z pamięci. Nie mogła do siebie dopuścić żalu i smutku, które ze sobą niosły. Czując, że się chwieje, opadła na krzesło, wciąż wpatrzona w pismo niewidzącym wzrokiem.
Zaraz…
To nie Cristiano. Nie on. Umarła jego babka, Volante Marchetti – kobieta, która wraz ze swym mężem, Enzo, wychowywała chłopca od czasu, gdy w wieku jedenastu lat stracił oboje rodziców i starszego brata w wypadku samochodowym.
Zmarszczyła brwi, wpatrując się w dołączony do listu gęsto zapisany dokument. Informował, że jest beneficjentką testamentu starej kobiety. Jak to możliwe? Widziały się zaledwie kilka razy, choć dobrze ją pamiętała. Volante Marchetti była prawdziwą damą, a przy tym osobą z charakterem. W jej przenikliwych czarnych oczach lśniła inteligencja i przewrotne poczucie humoru. Alice od pierwszej chwili zapałała do niej sympatią, a potem, mimo upływu lat, często o niej myślała.
Może więc Volante zostawiła jej na pamiątkę krótkiej znajomości jakiś drobiazg? Coś z biżuterii lub którąś ze swych licznych akwareli? Pamiętała, jak ją zachwyciły, gdy po raz pierwszy odwiedziła babkę Cristiana w miejscowości Stresa nad jeziorem Maggiore. W miarę, jak zaczęła się przedzierać przez prawne formuły, jej serce zaczęło mocniej bić. Dlaczego prawnicy zawsze piszą tak, jakby połknęli słownik?
– Ktoś do ciebie przyszedł, Alice. – W drzwiach stanęła Meghan, asystentka w jej salonie kosmetycznym.
Zerknęła na ekran komputera, gdzie widniał grafik umówionych wizyt, i zmarszczyła czoło.
– Przecież pierwsza klientka przychodzi dopiero o dziesiątej. Clara Overton odwołała dzisiejszy zabieg. Ma chore dziecko.
Meghan znacząco uniosła brwi i zniżyła głos.
– To mężczyzna.
Z usług salonu Alice korzystało wprawdzie kilku mężczyzn, ale nagle poczuła, że ten, który czeka, nie jest jednym z nich. Pragnęła raz na zawsze wymazać go z pamięci, a wraz z nim spóźniony żal z powodu decyzji, którą kiedyś podjęła. Odsunęła krzesło i wstała, ale zaraz stwierdziła, że znów musi usiąść. Nie była pewna, czy ma siły, żeby po wszystkich tych latach stanąć twarzą w twarz z Cristianem Marchettim.
– Powiedz mu, że przyjdę za dziesięć minut.
– Możesz mi to sama powiedzieć.
Podniosła wzrok. Stał w drzwiach, nie odrywając od niej spojrzenia swoich ciemnych oczu.
Przez chwilę nie potrafiła dobyć głosu. Jego dominująca postać i władczy wyraz twarzy sprawiły, że jej gabinet skurczył się do rozmiaru pudełka zapałek. Patrzyła w oniemieniu na jego szerokie, silne ramiona, muskularne ciało i kruczoczarne, gęste włosy opadające swobodnie miękkimi falami.
– Witaj, Cristiano. Co cię sprowadza do mojej krainy czarów? Chcesz skorygować kształt brwi? Zregenerować skórę? Zmienić wizerunek?
Jego przepastne oczy wpatrywały się w jej twarz, jakby szukały czegoś, co bezpowrotnie utracił. Zmarszczone brwi nadawały mu onieśmielający wygląd. Wtedy, przed laty, patrzył na nią z czułością. Z ciepłem. Z miłością.
Miłością, którą odtrąciła.
– Czy to ty ją do tego skłoniłaś? – warknął.
Wsunęła ręce pod biurko, by ukryć nerwowe drżenie.
– Zapewne mówisz o swojej babce?
W jego oczach coś nagle mignęło. Gorycz? Gniew? Ale i coś jeszcze. Coś, czego nie chciała nazwać, a co rozpaliło jej ciało i wyzwoliło wspomnienia.
– Utrzymywałyście kontakt w ciągu tych siedmiu lat? – Jego ton nie dopuszczał żadnych wykrętów.
– Nie. Dlaczego? – Spojrzała na niego wymownie. – Może pamiętasz, że nie przyjęłam twoich oświadczyn?
Zacisnął szczęki tak mocno, że pod oliwkową skórą zarysowały się mięśnie.
– Więc dlaczego umieściła cię w testamencie?
Najwyraźniej nie wiedział wcześniej o tym zapisie. Czyżby leciwa dama nie wspomniała mu o swych zamiarach? Interesujące…
– Nie mam pojęcia – odparła. – Widziałyśmy się zaledwie kilkakrotnie, kiedy byliśmy u niej… razem. Od tego czasu nie miałam z nią kontaktu.
Rzucił okiem na leżący na biurku dokument.
– Przeczytałaś?
– Właśnie zaczęłam, gdy nieproszony wdarłeś się do mojego gabinetu – oświadczyła urażonym tonem.
– Zatem pozwól mi to streścić. Możesz odziedziczyć pół willi mojej babki w Stresie, jeśli zgodzisz się mnie poślubić i wytrwać w tym małżeństwie przez minimum sześć miesięcy. Otrzymasz również znaczącą kwotę w chwili zaręczyn pod warunkiem, że nasze narzeczeństwo nie przeciągnie się dłużej niż miesiąc.
Alice była w szoku. Ma za niego wyjść?
Sięgnęła po dokument. W ciszy, która zapadła, szelest kartek brzmiał nienaturalnie głośno.
Zaręczyny na miesiąc? Małżeństwo na sześć miesięcy?
Ponownie przesunęła wzrokiem po rzędach słów, z trudem łapiąc powietrze. Nie dostrzegła wcześniej wzmianki o małżeństwie. Zaledwie zerknęła na pismo, gdy Cristiano wtargnął do pokoju. Och, dlaczego się nie umalowała przed wyjściem do pracy? I czemu nie włożyła nowego uniformu, tylko ten stary z plamą tuszu do brwi!
Tak, teraz zrozumiała. Widziała to czarno na białym. Rzeczywiście, pismo zawierało dokładnie to, co przed chwilą powiedział jej Cristiano.
Cóż za dziwaczne pomysły! Wytrwać z nim w małżeństwie co najmniej sześć miesięcy? Nawet sześć sekund to zbyt długo. Wstydziła się, że Cristiano widzi, jak drżą jej ręce, gdy odkładała dokument na biurko. Szczęście, że nie mógł zobaczyć chaosu, który ogarnął jej myśli, a także gorączkowego pulsu serca.
Zostać jego żoną?
Zamieszkać z nim?
Spędziła w domu jego babki jeden niezapomniany weekend. Niezapomniany, bo wtedy Cristiano po raz pierwszy wyznał, że ją kocha. Nigdy jeszcze nie słyszała tych słów od nikogo oprócz własnej matki. Nie odwzajemniła ich, bo nie ufała swoim uczuciom. Myślała, że to tylko przelotny romans, który ją zaskoczył podczas krótkiej podróży do Europy. Zamierzała niebawem wrócić do Anglii i otworzyć profesjonalny salon urody. On natomiast widział to inaczej. Wierzył, że ta przygoda przekształci się w trwały związek.
Pragnął małżeństwa i rodziny.
Alice natomiast, odkąd pamiętała, była przeciwna małżeństwu. Jako świadek trzech małżeństw swojej matki, która w każdym doświadczała przemocy, upokorzeń i biedy, przysięgła, że nigdy nie podzieli jej losu. Cristiano niewiele wiedział o jej pochodzeniu, choć i tak wyznała mu więcej niż komukolwiek. Była więc tym bardziej zdenerwowana, że nie rezygnował, tylko uparcie domagał się odpowiedzi. Na dodatek zrobił to w zatłoczonym publicznym miejscu, co odczuła jako dodatkową presję, która jeszcze wzmocniła jej opór. Czyżby sobie wyobrażał, że rzuci mu się na szyję, łkając: Tak, och tak! Przecież był taki bogaty. Mówił, że ją kocha i chce z nią spędzić życie! Jak długo trwałby ich związek? Skąd mogła mieć pewność, że jego namiętność czy miłość nie zgaśnie równie szybko, jak rozgorzała?
Gdyby naprawdę ją kochał, szanowałby jej zdanie i zadowolił się luźną relacją. Przecież nie musiał być tak staroświecki. Ludzie żyją ze sobą latami, nie domagając się świadectw. Papier nie gwarantuje trwałości więzi. Przeciwnie, niszczy je, narzucając kobietom służalczą rolę, z której – gdy urodzą się dzieci – nigdy już nie mogą się wyzwolić.
Ale Cristiano w głębi serca był tradycjonalistą. Mimo całej swej nowoczesności pragnął mieć żonę i rodzinę, do której mógłby wracać po intensywnym dniu zarządzania swym finansowym imperium. Tak więc postawił ultimatum. Chciał jej narzucić swą wolę. Zmusić, by się podporządkowała.
Małżeństwo albo nic.
Alice nie uwierzyła. Nie zmieniając zdania, natychmiast wróciła do Anglii i nie chciała więcej o nim słyszeć. No, może nie była to pełna prawda. Przypuszczała, że Cristiano się odezwie, że będzie błagać o wybaczenie i prosić, by dali sobie jeszcze jedną szansę. Tak się jednak nie stało. Najlepszy dowód, jak naprawdę ją kochał. Nawet nie na tyle, by o nią walczyć. No i uznać kompromis.
Nie proponowała wprawdzie kompromisu. Ale jednak.
Podniosła na niego wzrok.
– Chyba nie zamierzasz spełnić tych warunków?
Grymas uśmiechu przemknął mu przez usta.
– Wręcz przeciwnie. Przecież takie jest życzenie babci. Miałbym je zlekceważyć?
Tak silnie zmarszczyła czoło, że nawet botoks nie stawiłby jej oporu.
– A jeśli się nie zgodzę?
Lekceważąco wzruszył ramionami.
– Jeśli nie spełnię warunków testamentu, część akcji naszej rodzinnej firmy przejdzie na rzecz jednego z moich krewnych.
Zaciekawiło ją, jak dalece te akcje są dla niego ważne. Czy ten pozornie obojętny ton nie ukrywał głębszej motywacji? Na tyle głębokiej, by skłonić go do poślubienia kogoś, kogo teraz nienawidził? A co z willą? Przecież to był dom jego dziadków. Miejsce, w którym spędził większość dzieciństwa. Chyba nie chciałby go z kimś dzielić, a tym bardziej z nią. Zwilżyła językiem wyschnięte usta.
– A więc dlaczego chcesz poślubić kogoś, kto najwyraźniej nie ma na to ochoty?
Jego przepastne oczy gwałtownie zalśniły.
– Wiesz, dlaczego.
Próbowała opanować gwałtowną falę gorąca, która oblała jej ciało.
– Z zemsty? Cristiano, myślałam, że jesteś człowiekiem cywilizowanym!
– Zamierzam zachowywać się rozsądnie.
Uśmiechnęła się z przymusem. Rozsądnie? On, który nie rozumiał znaczenia słowa „kompromis”? Zawsze dostawał to, czego chciał, i biada temu, kto wszedł mu w drogę.
– Rozsądnie, czyli jak?
Wytrzymał jej spojrzenie, lecz nie mogła odczytać wyrazu jego oczu.
– To małżeństwo nie zostanie skonsumowane.
Nie…? Miała nadzieję, że nie dostrzegł jej reakcji. Doznała szoku. Czuła się zraniona i upokorzona. Kiedyś łączyła ich płomienna namiętność. Nigdy wcześniej ani później nie miała kochanka, który dałby jej to, co on. Od ich rozstania długo z nikim się nie spotykała. Jego dotyk tak ją uzależnił, że gdy ktoś inny chciał się do niej zbliżyć, całe jej ciało kurczyło się w proteście. Przed ponad rokiem wybrała się na randkę, która wprawdzie skończyła się w łóżku, ale po powrocie do domu przez godzinę nie wychodziła spod prysznica.
– Mówisz tak, jakby to… to chore małżeństwo było przesądzone – odezwała się w końcu. – Ale powiedziałam ci to przed siedmiu laty i powtórzę znowu: Nie zamierzam za ciebie wyjść.
– Sześć miesięcy to niewiele. Po ich upływie zostaniesz współwłaścicielką luksusowej rezydencji. Będziesz mogła dowolnie nią dysponować i sprzedać lub zatrzymać swój udział. Wybór zależy od ciebie.
Ale tak nie było. Miała zmusić się do małżeństwa z kimś, kto jej nie kochał? Chciał po prostu odzyskać nad nią kontrolę. O to mu chodziło. Trudno o cięższą karę niż niewola w pozbawionym miłości związku.
O nie, to wykluczone. Nie będzie jego trofeum – upokarzaną żoną mężczyzny, który sypia z każdą kobietą, jaka mu się nawinie. Dobrze wiedział, co czuła, widząc los swej matki, oszukiwanej i zdradzanej przez wszystkich kolejnych mężów. Zresztą wtedy, gdy mu o tym opowiadała, była zaskoczona jego reakcją. Okazało się, że uznaje tylko związki monogamiczne. A przynajmniej tak twierdził.
No a co z jej pracą? Z planami zawodowymi?
Nie wiadomo, kiedy to właściwie nastąpiło, ale jej gabinet stał się stopniowo najbardziej modnym i popularnym salonem ślubnego makijażu. Kobieta, która przysięgła nigdy nie wyjść za mąż, przygotowywała do ślubu panny młode z całego Londynu. Jej grafik był wypełniony na wiele miesięcy w przód. To właśnie ślubny makijaż przynosił największe dochody. Zwłaszcza w przypadku ślubów osób znanych i bogatych. Zamierzała kupić kolejny salon i rozwinąć swą firmę, gdyż gabinet w Chelsea przestawał zaspokajać rosnące potrzeby.
Marzyła o tym od miesięcy, a właściwie od lat. Powstrzymywała ją tylko niechęć do wzięcia kredytu. Długi zawsze ją przerażały. Kiedy była dzieckiem, nie miały pieniędzy na żywność, ubranie i prąd. Dobrze to pamiętała.
Mogła wprawdzie wynająć w Chelsea drugi gabinet, ale byłaby wtedy skazana na kaprysy ewentualnego właściciela. To również zapamiętała z dzieciństwa. Zawsze mógł podnieść czynsz lub niespodziewanie sprzedać nieruchomość. Jeśli nie kupi lokalu na własność, bezpieczeństwo firmy będzie nieustannie zagrożone.
Możesz sprzedać willę po sześciu miesiącach i do końca życia nie obawiać się długów…
Przez chwilę zmagała się tą myślą. Z dumą patrzyła, jak jej firma zyskuje popularność i błyskawicznie się rozwija. Kiedyś nieliczna grupka klientek dała początek jednemu z najbardziej uczęszczanych gabinetów kosmetycznych w okolicy. W jej kalendarzu widniały nazwiska celebrytów, a nawet osób spokrewnionych z rodziną królewską, gdyż zapewniała najwyższą jakość usług. Spełniając swe marzenie o luksusowym ślubnym spa, dopięłaby celu.
To właśnie kariera zawodowa była przyczyną, dla której odtrąciła oświadczyny Cristiana. Stawiała ją zawsze na pierwszym miejscu. Rezygnowała ze związków. Z wakacji. Z rozrywek. Nawet z przyjaźni. Wszystko poświęcała dla pracy.
Ale przecież nie mogła za niego wyjść dla osiągnięcia swego celu. Pociągnęłoby to bowiem za sobą poważne problemy.
Wstała z krzesła, gwałtownie się prostując.
– Dokonałam wyboru. Jeśli więc skończyłeś wspominać dawne czasy, to wybacz, ale muszę wracać do roboty.
On jednak nadal nie odrywał od niej oczu, jakby czekając, aż zmieni swój lodowaty ton.
– Jesteś z kimś związana? Dlatego odmawiasz?
No tak. Arogancja była wpisana w jego DNA. Nie mógł sobie wyobrazić innych powodów, dla których kobieta go odtrąca. Przecież miał wszystko. Pieniądze, urodę, sportowe samochody, egzotyczne podróże. Pławił się w luksusie. Żałowała, że nie ma kochanka, którego imię mogłaby rzucić mu w twarz. Kusiło ją nawet, żeby coś wymyślić, ale wiedziała, że nie upłynie wiele czasu, zanim jej kłamstwo zostanie zdemaskowane. Nie musiał zadawać sobie wiele trudu, by się dowiedzieć, że jej prywatne życie nie istnieje. Zastępowała je praca.
– Myślisz, że nikt ci się nie oprze. Masz pieniądze i inne… zalety. Ale nie zamierzam sprzedać się za spadek, o który nie prosiłam i którego nie potrzebuję.
Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć.
– Mówiłem serio, Alice. To będzie małżeństwo na pozór.
Alice… Nikt nie wymawiał jej imienia tak jak on. Włoski akcent sprawiał, że brzmiało jak słodka pieszczota. Nagle zadrżała, jakby czując dotyk jego ciepłej, męskiej dłoni. A myśląc o jego dłoniach, gwałtownie zapragnęła na nie spojrzeć.
Nie rób tego. Nie!
Ale mimo całego swego rozsądku popatrzyła. Te mocne piękne dłonie znały każdy centymetr jej ciała. Odkryły wszystkie strefy erogenne, torturowały rozkoszą, która nie miała sobie równej. A teraz, gdy byli w tym samym pokoju i oddychali tym samym powietrzem, jej ciało rozpoznawało w nim tego, kto dał mu spełnienie.
Podniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie. Wiedział. Do diabła! Parzył, jakby i on pamiętał, z jakim uczuciem trzymał ją w ramionach.
Podniósł dłoń do kieszeni marynarki, wyjął wizytówkę i położył ją na biurku obok testamentu.
– Skontaktuj się ze mną, gdybyś zmieniła zdanie. Będę w Londynie jeszcze tydzień. Mam tu pewne sprawy do załatwienia.
Alice celowo nie spojrzała na wizytówkę.
– Nie zmienię zdania, Cristiano.
Kącik jego ust uniósł się w ironicznym uśmiechu.
– Zobaczymy.
Zobaczymy? Co miał na myśli? Nie zdążyła spytać, gdyż obrócił się i wyszedł, pozostawiając za sobą delikatny zapach wody po goleniu, który spowił ją jak pieszczota.
Chwilę później do pokoju wpadła podekscytowana Meghan.
– To ci dopiero! Nigdy nie mówiłaś, że znasz Cristiana Marchettiego! Początkowo go nie poznałam. W rzeczywistości jest jeszcze bardziej atrakcyjny niż na fotografiach w prasie. Omal nie zemdlałam, gdy przechodził obok i się uśmiechnął. Czego chciał? Umówić się na zabieg? Pozwól mi się nim zająć. Proszę, pozwól!
Alice nie zamierzała tłumaczyć, na czym polega jej relacja z Cristianem, mimo że Meghan była najlepszą asystentką, jaką kiedykolwiek miała.
– Nie przyszedł tu jako klient. Poznaliśmy się przed kilku laty. Po prostu wpadł, żeby się przywitać.
– I co, spotykaliście się potem? – Meghan umierała z ciekawości, ale widząc, że Alice zaciska usta, oblała się rumieńcem.
– Wybacz, nie powinnam o to pytać. Ale on jest taki przystojny, a ty się z nikim nie spotykasz, więc zastanowiło mnie, czy to nie dlatego, że…
– Możesz przygotować gabinet? Za chwilę przychodzi klientka – ucięła Alice. – Mam jeszcze sporo papierkowej roboty.
Odetchnęła z ulgą, gdy Meghan pospiesznie się oddaliła.
Jej wzrok padł na wizytówkę leżącą na biurku. Przez siedem lat za cenę wszystkich możliwych wyrzeczeń budowała swoją renomę. Teraz mogła osiągnąć upragniony cel i zapewnić sobie finansowe bezpieczeństwo, o którym nawet nie marzyła. Małżeństwo przez sześć miesięcy. I to na niby.
Zrób to, zrób… – kusił wewnętrzny głos.
Chwyciła wizytówkę, podarła ją w strzępy i wrzuciła do kosza na śmieci. Opadając, do złudzenia przypominały garść confetti.
Miała nadzieję, że to nie jest znak.
Cristiano zapewne upiłby się do nieprzytomności, ale od czasu, gdy będąc jedenastoletnim chłopcem, stracił rodziców i brata z winy pijanego kierowcy, miał uraz do alkoholu i nigdy go nie nadużywał. Widok Alice Piper otworzył na nowo ranę tak bolesną, że sam nie rozumiał, jakim cudem zdołał ukryć swój stan.
Była równie smukła i doskonała jak dawniej, a może jeszcze doskonalsza. A niezwykły srebrzysty odcień blond włosów przy naturalnie ciemnych brwiach i nieskazitelnej porcelanowej cerze sprawiał, że jej uroda zapierała dech. Upajał się nią, jak konający z pragnienia źródlaną wodą, choć chłód jej błękitnych oczu zmroziłby rtęć.
Nawet teraz, po latach, jej odmowa wciąż go bolała. Myślał, że to, co ich łączy, jest wieczne. Że takie uczucie zdarza się w życiu tylko raz. Chciał z nią budować przyszłość. Założyć rodzinę. Wierzył, że ich miłość jest równie silna jak ta, która łączyła jego rodziców. A także dziadków. Śmierć dziadka, która nastąpiła kilka miesięcy, zanim ją poznał, uświadomiła mu, jak ważna jest rodzina. I dlatego gorąco pragnął założyć własną, by zastąpić tę, którą stracił. Był gotowy. Miał dwadzieścia siedem lat i sprawnie zarządzał hotelowym imperium, które odziedziczył po swych rodzicach. Chciał rozpocząć kolejny etap życia.
Ale ona go nie kochała. Jakże był głupi, jak naiwnie romantyczny, biorąc za miłość to, w czym widziała jedynie przelotną przygodę – romans z cudzoziemcem, którym później pochwali się przed koleżankami.
Co właściwie nonna sobie wyobrażała? Przecież widziała Alice tylko kilka razy. Dlaczego zapisała jej połowę wielomilionowej nieruchomości i to na tak dziwnych warunkach? Sześć miesięcy małżeństwa? Cóż to za pomysł?
Owszem, wiedziała, że od tamtej pory postanowił z nikim się nie wiązać, i krytycznie oceniała styl życia, jaki prowadził. Śmiał się za każdym razem, gdy pytała, kiedy w końcu obdarzy ją wnukiem, i lekceważył jej uwagi, nie życząc sobie, by ktokolwiek dyktował mu, co robić.
Była zawiedziona, i to bardzo, gdy rozstali się z Alice. Ale on nie chciał o tym mówić. Z trudem sam sobie radził z bólem i rozgoryczeniem. W miarę upływu lat przestała ją w końcu wspominać. Dlaczego więc to zrobiła? Dlaczego zmusiła go do tego spotkania?
Testament jasno stanowił, że jeśli nie skłoni Alice, by go poślubiła, utraci ważną część udziałów w rodzinnej firmie na rzecz kuzyna, którego nie lubił i nie darzył zaufaniem. Nie mógł do tego dopuścić. Wiedział, że Rocco wszystko sprzeda, gdy tylko zabraknie mu pieniędzy, które regularnie przegrywał w kasynach. Wolałby się ożenić z najgorszym wrogiem, niż do tego dopuścić. Żałował teraz, że nie powiedział babci o zgubnym nałogu kuzyna, ale nie chciał przysparzać jej zmartwień w ostatnich miesiącach śmiertelnej choroby.
Teraz było za późno.
Testament obowiązywał, a on musiał nakłonić Alice Piper, by go poślubiła.
Mogła sobie patrzeć na niego z góry i powtarzać „nie”, jakby to było jej ostatnie słowo. Ale on tym razem nie zamierzał uznać tego „nie” za ostateczną odpowiedź.
Tytuł oryginału:
The Temporary Mrs Marchetti
Pierwsze wydanie:
Harlequin Mills & Boon Limited, 2017
Tłumaczenie:
Barbara Budzianowska
Redaktor serii:
Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne:
Marzena Cieśla
Korekta:
Anna Jabłońska
© 2017 by Melanie Milburne
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie Ekstra są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-3848-9
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.