9,99 zł
Layla Cambell, jako krewna gospodyni, wychowała się w Szkocji w zamku McLaughlin’ów. Kochała to miejsce i była traktowana niemal jak rodzina. Po śmierci seniora rodu nowym dziedzicem zostaje Logan McLaughlin. A właściwie zostanie nim, jeśli w ciągu trzech miesięcy się ożeni. Ale Logan nie ma w planach zakładania rodziny. Layla obawia się, że straci dom, jeśli ktoś inny zostanie właścicielem posiadłości, podsuwa mu więc pomysł fikcyjnego małżeństwa. Logan podchwytuje go i oświadcza się zdumionej Layli…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 144
Melanie Milburne
Zaskakujące oświadczyny
Tłumaczenie: Małgorzata Dobrogojska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Billionaire’s Wife on Paper
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2020
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2020 by Melanie Milburne
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-6455-6
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Layla Campbell nakrywała pokrowcami meble w opustoszałym teraz północnym skrzydle rezydencji Bellbrae, kiedy odgłos kroków na schodach i powiew chłodnego powierza na kostkach przyprawiły ją o gęsią skórkę.
Duchów nie ma, powiedziała sobie zdecydowanie i powtórzyła to raz jeszcze. Nie pomogło, podobnie jak przed laty, kiedy przybyła do szkockiego Highlands jako przestraszona, dwunastoletnia sierota. Przygarnięta przez cioteczną babkę, pracującą jako gospodyni u bardzo bogatej, arystokratycznej rodziny McLaughlin, Layla wychowywała się w przestronnej kuchni i korytarzach. Zawsze tylko na parterze. Piętro było dla niej niedostępne, nie tylko z powodu kłopotów ze zdrowiem. Po prostu piętro to był inny świat, świat, do którego nie należała i nigdy nie mogłaby należeć.
– Jest tam kto? – Jej głos odbił się echem, a serce waliło tak mocno, że czuła łomot tętna w uszach.
Kto mógłby przyjść do północnej wieży o tej porze? Logan, nowy dziedzic zamku, pracował we Włoszech, a jego młodszy brat, Robbie, podobno rozbił ostatnio bank w amerykańskim kasynie. Strach chwycił ją za gardło i omal nie krzyknęła, kiedy w progu zmaterializowała się wysoka postać.
– Layla? – Logan McLaughlin pytająco zmarszczył brwi. – Co ty tu robisz?
Layla przycisnęła dłonią szalejące serce.
– Ależ mnie przestraszyłeś! Twoja ciotka mówiła, że nie wrócisz do listopada. Podobno w tym miesiącu miałeś pracować w Toskanii…
Nie widziała go od pogrzebu jego dziadka we wrześniu, a wtedy chyba nawet jej nie zauważył. Kilkakrotnie próbowała złożyć mu kondolencje, ale zajęta pomaganiem ciotecznej babce w kuchni, nie zdołała pomówić z nim sam na sam, zanim wyjechał na dobre.
Subtelności dotyczące kwestii parter-piętro na zawsze zabarwiły jej relacje z rodziną McLaughlins. Zamieszkujący piętro Logan, jego brat i dziadek pochodzący z rodziny ziemiańskiej i uprzywilejowani od urodzenia, mogli się poszczycić długą listą arystokratycznych przodków. Layla i jej cioteczna babka mieszkały na parterze. Służba z założenia miała pozostawać w tle i oddawać się pracy, a nie spędzać czas na pogawędkach z pracodawcami. Layla nigdy nie zapomniała, że jest intruzem, przygarniętym dzięki litości dziadka Logana nad bezdomną sierotą. Dlatego bywała raczej dumna i drażliwa niż grzecznie obojętna.
Logan zmierzwił dłonią włosy, jakby go uwierały.
– Odłożyłem to na razie. Mam tu kilka spraw do załatwienia.
Spojrzenie ciemnoniebieskich oczu przesunęło się po okrytych pokrowcami meblach, a zmarszczka na czole pogłębiła się.
– Dlaczego to robisz? Myślałem, że Robbie wynajmie kogoś do opieki nad domem.
Layla podniosła jeden z pokrowców, strzepnęła i założyła na mahoniowy stolik o wygiętych nóżkach. Niezliczone drobinki kurzu zatańczyły w powietrzu.
– I tak się stało. Wynajął mnie. Oczywiście nie chcę żadnej zapłaty.
Pochyliła się, by ciaśniej owinąć nogi stolika pokrowcem i spojrzała na niego spod oka.
– To jest teraz moja praca, wiesz? Sprzątanie, porządkowanie, organizowanie. Pracuje dla mnie kilka osób. Dziadek nic ci nie wspomniał? To on pożyczył mi pieniądze na założenie firmy.
Jedna z ciemnych brwi wygięła się w doskonały łuk.
– Pożyczka? – W pytającym tonie czaiła się nuta zaskoczenia, a może cynizmu.
Layla zacisnęła wargi i podparła się dłońmi pod boki jak bardzo zasadnicza, dziewiętnastowieczna guwernantka.
– Tak, pożyczka, którą spłaciłam wraz z odsetkami.
Za kogo on ją uważał? Za naciągaczkę wykorzystującą starszego, chorego człowieka? Mogła nosić w sobie takie geny, ale zasady miała zasadniczo różne.
– Nigdy nie zgodziłabym się na pożyczkę na innych warunkach.
Ciemnoniebieskie oczy wyglądały teraz jak szparki.
– Poważnie? Dziadek zaproponował ci pożyczkę?
Wyminęła go i zaczęła pakować swój sprzęt.
– Jeżeli chcesz wiedzieć, to nigdy nie brałam jego hojności za pewnik.
Szczotka z piórek. Odhaczona. Miękkie ściereczki. Odhaczone.
– Pozwolił mi tu mieszkać z moją cioteczną babką i nigdy nie zażądał grosza za wynajem. Zawsze będę mu za to wdzięczna.
Wstawiła pastę do polerowania do kosza pomiędzy inne produkty. Zbliżyła się do starszego pana w ostatnich miesiącach jego życia i z czasem zrozumiała szorstkie zachowanie dumnego mężczyzny, usiłującego utrzymać rodzinę razem po kolejnej tragedii.
Logan wydał długie westchnienie wciąż zmarszczony, jakby nie potrafił patrzeć na nią w inny sposób. Historia jej życia. Poznaczona bliznami noga i utykanie powodowało, że większość osób tak właśnie na nią patrzyła. Albo zaczynali zadawać wścibskie pytania, na które z zasady nie odpowiadała. Nigdy nie wyjaśniała, co dokładnie jej się stało.
„Wypadek samochodowy”, kwitowała krótko, nigdy nie wspomniała, kto prowadził i dlaczego właśnie tak ani też kto jeszcze i w jakim stopniu przy tej okazji ucierpiał.
Po co miałaby wspominać dzień, który na zawsze odmienił jej życie?
– Dlaczego po prostu nie dał ci pieniędzy? – spytał Logan.
Duma kazała jej spojrzeć na niego wzrokiem twardym jak stal.
– Uważasz, że powinien się nade mną litować? – spytała zimno.
Ukradkowe zerknięcie na jej lewą nogę powiedziało jej wszystko, co potrzebowała wiedzieć. Oczywiście, jak większość, zauważył najpierw blizny, a ją samą dużo później, o ile w ogóle. A ona nie chciała być postrzegana jako utykająca sierota, tylko odważna, ambitna i zaradna kobieta z głową na karku.
– Nie – odparł, ważąc słowa. – Ale był człowiekiem bogatym, a ty praktycznie należysz do rodziny.
Podszedł bliżej, by zerknąć na pudła, które zapakowała wcześniej. Rozchylił jeden z kartonów, wyciągnął oprawioną w skórę książkę i przejrzał ją, pogrążony w głębokim zamyśleniu.
Praktycznie rodzina? Czy tak właśnie o niej myślał? Jak o siostrze lub dalekiej kuzynce? Wysoki i smukły, z brązowymi, falującymi włosami, rysami jak rzeźbionymi w kamieniu i oczami niebieskimi jak lodowcowe jeziorka Logan był stanowczo zbyt atrakcyjny, by miała traktować go jak brata lub kuzyna. Byłoby szkoda. Niepowetowaną stratą wydawało się również, że od tragicznej śmierci swojej narzeczonej Susannah przestał umawiać się z kobietami.
Nie, żeby miał się umawiać z Laylą. Nikt się z nią nigdy nie umawiał. Przynamniej od czasu, kiedy była nastolatką. Starała się nie myśleć o tamtym strasznym upokorzeniu i raz na zawsze zdecydowała, że najważniejsza w jej życiu będzie kariera. Ważniejsza niż przyjęcia i wyprawy do klubów w krótkiej sukience i wysokich obcasach, które jeszcze bardziej zwracały uwagę na jej nogę. Nie chciała znów usłyszeć od mężczyzny, że nie jest wystarczająco dobra i nigdy nie będzie.
Logan zamknął książkę i odłożył ją do pudła, po czym odwrócił się, żeby na nią popatrzeć. Oczywiście nadal marszczył czoło.
– Gdzie zamieszkałybyście z babką, gdyby to miejsce zostało sprzedane?
Momentalnie poczuła w piersi bolesny ucisk.
– Sprzedane? Chcecie sprzedać Bellbrae?
Nie mogła sobie wyobrazić większej tragedii… Cóż, może mogła, bo sama była po tragicznych przejściach. Ale sprzedaż posiadłości byłaby czymś najgorszym. Co by się z nią stało, gdyby pozbawiono ją tutejszego schronienia? To tu, za grubymi murami kilkusetletniej rezydencji formowała się jej tożsamość, poczucie pewności siebie i bezpieczeństwa.
– Mógłbyś to zrobić, Logan? Dziadek zostawił je tobie, jako najstarszemu z rodzeństwa. Jest tu pochowany twój ojciec, dziadkowie i wielu przodków. I z pewnością nie potrzebujesz tego robić dla pieniędzy.
Kiedy odpowiedział, jego wzrok był doskonale obojętny, a ton znużony.
– Nie chodzi o pieniądze. Po prostu nie spieszy mi się do wypełniania warunków testamentu dziadka.
Teraz i Layla zmarszczyła brwi.
– Warunków? Jakich warunków?
Wcisnął ręce w kieszenie spodni i, odwrócony do niej plecami, zapatrzył się w jedno z wielodzielnych okien. Z jego szerokich ramion, które ją zawsze fascynowały, emanowało napięcie. Kiedy przyjeżdżał latem do Bellbrae, często wiosłował i pływał w jeziorze. Skrycie podziwiała jego szczupłą, mocno umięśnioną sylwetkę, tak ostro kontrastującą z jej dalekim od doskonałości ciałem. A kiedy przywoził do domu Susannah, obserwowała ich oboje. Susannah była supermodelką, szczupłą, piękną, zachwycającą. Nigdy wcześniej nie widziała dwojga tak zakochanych w sobie ludzi. Ich relacja stała się dla niej niedoścignionym wzorem.
Odwrócił się do niej z mocno zaciśniętymi wargami.
– Jeżeli nie ożenię się w ciągu trzech miesięcy, posiadłość przejdzie na własność Robbiego.
Z wrażenia zabrakło jej głosu i mogła tylko oblizać wyschnięte wargi.
– Och…
Sapnięcie Logana wyrażało tłumioną frustrację.
– Właśnie. Och. Oboje wiemy, co się stanie z tym miejscem, jeśli on dostanie je w swoje ręce.
Wolała sobie tego nie wyobrażać. Bracia różnili się tak bardzo, jak tylko może się różnić dwoje ludzi. Logan był silny, milczący, pracowity i odpowiedzialny. Robbie – wręcz przeciwnie. Typ imprezowy, który już po wielokroć przyniósł wstyd rodzinie.
– Myślisz, że sprzedałby zamek?
W odpowiedzi Logan tylko się skrzywił.
– Możliwe. Albo stworzyłby tu centrum imprezowe dla podobnych sobie, nieodpowiedzialnych gówniarzy.
Przygryzła wargę i pogrążyła się w niewesołych myślach. Gdyby Bellbrae zostało sprzedane, co stałoby się z jej cioteczną babką? Jeżeli nie tam, to gdzie miałaby zamieszkać? Ciotka Elsie spędziła ostatnie czterdzieści lat w małym domku na terenie posiadłości. Tak samo jak dla Layli był to dla niej jedyny dom, jaki znała. I co stałoby się ze starym psem dziadka Logana, Flossie? Dla starego, prawie ślepego zwierzaka przeprowadzka gdziekolwiek byłaby chyba jeszcze bardziej stresująca niż dla ciotki Elsie.
– Z pewnością możesz coś z tym zrobić.
– To nie do ruszenia.
– Dlaczego dziadek tak to sformułował? – spytała. – Rozmawiał z tobą przedtem?
Wciąż z trudem do niej docierało, że starszy pan nie żyje. Pakując rzeczy Angusa McLaughlina, uświadomiła sobie, jak inne będzie Bellbrae bez niego. Grymaśny i pedantyczny, nie był najłatwiejszy we współżyciu, ale w ciągu kilku ostatnich miesięcy nauczyła się ignorować jego trudne strony i zauważyła, że ma też łagodniejsze oblicze, które niestety starał się maskować.
Logan podrapał się po karku i odwrócił od okna, żeby na nią spojrzeć.
– Powtarzał mi od lat, żebym się ustatkował, założył rodzinę i spełnił swój obowiązek. Oczekiwał, że się ożenię i będę produkował spadkobierców dla rodzinnej fortuny.
– Ale ty nie chciałeś się wiązać. – To nie było pytanie, tylko stwierdzenie.
Po jego twarzy przemknął cień. Odwrócił się do okna; równie dobrze mógłby mieć na plecach kartkę z napisem „nie wtrącaj się”. Odezwał się po nieskończenie długiej chwili.
– Nie.
Zabrzmiało to tak ostatecznie, że serce ścisnęło jej się boleśnie.
Myśl o tym, że któregoś dnia mógłby się ożenić, uwierała ją jak pobolewający ząb. Nie dręczyła jej stale, ale nachodziła od czasu do czasu. Jak jednak miałby znaleźć kogoś tak pasującego do siebie jak Susannah? Nic dziwnego, że nie miał ochoty umawiać się na poważnie. Gdyby tylko ona mogła znaleźć kogoś tak samo lojalnego… Westchnęła.
– A fikcyjne małżeństwo? Mógłbyś znaleźć kogoś, kto zgodzi się z tobą ożenić tylko po to, żeby wypełnić warunki testamentu.
Lewa brew Logana podjechała do góry, wyginając się w artystyczny łuk.
– Chciałabyś zostać moją żoną na papierze?
Och! Po co w ogóle o czymś takim wspomniała? Może czas przestać czytać romanse, a zacząć thrillery? Czuła, że się rumieni, pochyliła się więc nad koszem, udając, że czegoś tam szuka.
– Nie, oczywiście, że nie.
Ona jego fikcyjną narzeczoną? Nie zrobiłaby tego dla nikogo, nawet dla Logana McLaughlina.
W pokoju zapadła wysysająca cząsteczki tlenu cisza. Logan podszedł do miejsca, gdzie pakowała rzeczy i zawiesił na niej nieprzenikniony wzrok. Layla odwzajemniła jego spojrzenie z bijącym mocno sercem i przez chwilę obserwowała krajobraz jego twarzy. Atramentowoczarne łuki brwi nad niewiarygodnie niebieskimi oczami, patrycjuszowski nos, rzeźbione wargi, zdecydowany zarys szczęki. Zmarszczki nadawały rysom wyraz smutku i sprawiały, że wyglądał starzej niż na swoje trzydzieści trzy lata. Majętny, utalentowany, znany na świecie architekt krajobrazu; trudno byłoby znaleźć lepszą partię jak i osobę bardziej zdeterminowaną, by unikać zobowiązań.
– Pomyśl o tym, Laylo – rzucił szorstko, przyprawiając ją o dreszcz tęsknoty, którą trudno było ukryć.
Podniosła koszyk i trzymała go przed sobą jak tarczę. Żartował? Kpił sobie z niej? Musiał przecież wiedzieć, że nie była odpowiednim materiałem na żonę, przynajmniej nie dla kogoś takiego jak on. Tak różna od Susannah, jak dzień różni się od nocy.
– Nie bądź śmieszny.
Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia, a pomimo dwóch warstw ubrania jej skóra zapłonęła żywym ogniem. Zerknęła na długie, smukłe palce i przełknęła nerwowo. Mogła policzyć na palcach jednej ręki, ile razy w życiu jej dotknął, ale wciąż pamiętała każdy taki moment. Jego dotyk mógł być dla niej niecodzienny, niemal obcy, jednak jej ciało reagowało na niego jak cebulka krokusa na wiosenne słońce.
– Mówię poważnie – zapewnił, nie odrywając od niej uważnego wzroku. – Potrzebuję tymczasowej żony, żeby uratować Bellbrae przed sprzedażą albo roztrwonieniem, a kto nada się do tego lepiej niż osoba, która kocha to miejsce tak samo jak ja?
Ale nie kochasz mnie.
Te słowa przyszły jej do głowy, ot tak, ale teraz nie mogła się ich pozbyć. Osaczały ją, niechciane i natrętne. Zabronione. Zdecydowanie powinna dokonać korekty wyboru swoich lektur. Zdecydowanym gestem odebrała mu ramię i cofnęła się o kilka kroków, wciąż trzymając przed sobą koszyk.
– Na pewno bez trudu znajdziesz sobie kogoś bardziej odpowiedniego.
Atrakcyjniejszego, efektowniejszego. Doskonałego.
– Laylo, nie rozmawiamy o prawdziwym małżeństwie. – Znów się zmarszczył i przemawiał do niej łagodnie jak do dziecka. – Chodzi o związek tylko na papierze, który potrwa maksymalnie rok. Nie musimy nawet urządzać wystawnego wesela, wystarczy wziąć ślub w obecności świadków.
Przygryzła wargę, unikając jego wzroku, a w głowie kłębiły jej się tysiące myśli. To małżeństwo uratowałoby Bellbrae, ciotkę i starą Flossie. Layla nosiłaby pierścionek Logana, ale nie byłaby prawdziwą oblubienicą. Prawdopodobnie dla niej to jedyna szansa na bycie czyjąś narzeczoną. Czy mogła się zgodzić na bycie fikcyjną żoną Logana przez rok? Żyć z nim, jakby byli prawdziwą parą?
A w ogóle, to kto uwierzy, że to właśnie ona jest miłością jego życia?
Podniosła głowę i spotkali się wzrokiem.
– I nie boisz się, co powiedzą ludzie? Pochodzimy z dwóch różnych światów. Ja jestem sierotą, przybraną wnuczką gospodyni, a ty właścicielem ziemskim. Wątpię, by ktokolwiek mógłby mnie uznać za odpowiednią żonę dla ciebie.
Między ciemnoniebieskimi oczami zarysowała się pionowa zmarszczka.
– Dlaczego jesteś dla siebie taka surowa? Taka piękna, młoda kobieta nie powinna się niczego wstydzić.
Więc dostał jej się komplement…
To było miłe, a jej samoocena od razu wzrosła. Piękna… Nie to mówiło jej lustro, ale Logan nigdy nie widział wszystkich jej blizn. Mimo to komplement był komplementem i tak zamierzała go traktować.
Spojrzała na niego i spytała spokojnie.
– A co się stanie po upływie roku?
– Małżeństwo zostanie anulowane i każde z nas wróci do dawnego życia.
Odstawiła koszyk i oparła zwilgotniałe dłonie na udach. Już wcześniej miewała różne pokusy, ale większości potrafiła się oprzeć. Jednak powstrzymanie się od sięgania po belgijskie czekoladki ciotki nie dawało się porównać ze zgodą na fikcyjny ślub z Loganem. Choć nie sypialiby ze sobą, to i tak byliby bardzo blisko.
Dzieliłaby z nim życie przez cały długi rok…
Niełatwo będzie jej wtedy uniknąć zakochania się w nim. Zwłaszcza że to uczucie już od dawna się w niej tliło. Dlatego była niemal boleśnie świadoma jego najdrobniejszego gestu.
– Nie chcę niczego za darmo. Hojnie cię wynagrodzę.
Nie był to chyba odpowiedni moment na wyznanie, że to niepotrzebne. Taki moment zapewne nigdy nie nadejdzie. Logan kochał już z wzajemnością i tragicznie tę miłość utracił. Żadna kobieta nie zastąpi mu narzeczonej, a jeżeli którejś wydawało się to możliwe, była niepoprawną romantyczką.
Jednak zaproponowane przez niego pieniądze nie były bez znaczenia. Pozwoliłyby jej rozwinąć firmę sprzątającą i zwiększyć ilość personelu, a tym samym uniknąć coraz bardziej męczącego obciążenia pracą fizyczną i zająć się tylko zarządzaniem.
Uniosła głowę, starając się okazać pewność siebie i opanowanie, których nie czuła.
– Chciałabym dzień lub dwa do namysłu – powiedziała spokojnie.
Wyraz jego twarzy pozostał prawie niezmieniony, ale dostrzegła oznaki ulgi.
– Oczywiście – odparł. – To poważna i niepozbawiona pewnego ryzyka decyzja. Pewne kwestie trzeba koniecznie przedyskutować.
Domyślała się, co ma na myśli, ale nie była jak Jane Eyre i nie zamierzała się w nim zakochać. Nawet jeżeli uważała go za niezwykle atrakcyjnego i serce biło jej mocniej na jego widok. Ale miała też silną wolę i potrafiła nad sobą zapanować.
Dlatego uśmiechnęła się kpiąco.
– Chodzi o to, żebym się przypadkiem w tobie nie zakochała?
Nawet jeśli jej szczerość go zaskoczyła, nie dał tego po sobie poznać.
– Zależy mi, żeby pomoc w ratowaniu Bellbrae nie skończyła się dla ciebie zranieniem. Oboje kochamy to miejsce, ale to nie znaczy, że musimy kochać siebie nawzajem.
Uśmiechnęła się sztywno, ale coś w jej wnętrzu umarło. Oczywiste, że on nigdy jej nie pokocha. Dlaczego miałby? Przecież przez ostatnie czternaście lat była dla niego mniej lub bardziej niewidoczna. Mimo to tak otwarte postawienie sprawy było jak policzek dla jej kobiecego ego.
– Wszystko jasne – odpowiedziała, głęboko skrywając ból i rozczarowanie.
Kiwnął głową, ale wciąż przypatrywał jej się uważnie, co dodatkowo wytrącało ją z równowagi. W końcu wskazał jej kosz.
– Zaniosę go na dół.
Sięgnął po niego w tym samym momencie co ona i ich dłonie spotkały się na rączce koszyka. Dla Layli było to doznanie elektryzujące, cofnęła się więc pospiesznie, ale straciła równowagę i byłaby upadła, gdyby jej nie podtrzymał. Od jego dotknięcia momentalnie zalał ją żar, a kiedy spotkali się wzrokiem, odniosła dziwne wrażenie, że on widzi ją po raz pierwszy w życiu. Źrenice miał rozszerzone, a delikatny uścisk palców na nadgarstku bardziej niż cokolwiek innego przypominał pieszczotę. W świeżym zapachu wody po goleniu przebijały nuty limonki, lasu i skóry. W niebieskich oczach tańczyły cienie przywodzące na myśl głębokie górskie stawy. Mocno zarysowaną szczękę pokrywał cień świeżego zarostu.
A wargi…
Serce zabiło jej mocniej. Nie powinna była spoglądać na jego wargi, zrobiła to jednak nieopatrznie i teraz była bardzo ciekawa, jakie to byłoby uczucie, gdyby ją pocałował. Właściwie nawet bardzo tego chciała.
– Wszystko w porządku? – spytał niskim, chropawym głosem, przywodzącym na myśl głos kochanka.
Uśmiechnęła się grzecznie.
– Tak, dziękuję – odparła zdawkowo i tylko trochę drżąco.
Cofnęła się o krok, ale nie mogła nie zauważyć, że i on musiał doznać tego samego uczucia co ona, bo wciąż jeszcze otwierał i zamykał dłonie, jakby go mrowiły.
A może to wcale nie to? Może po prostu czuł odrazę na widok jej zniekształconego ciała tak jak chłopak, z którym spotkała się jako nastolatka?
– Pójdę przygotować ci pokój – powiedziała, przybierając raźny ton gospodyni. – Bo zostajesz na noc, prawda?
– To zależy.
– Od?
– Twojej decyzji. – Wciąż nie spuszczał z niej uważnego wzroku.
– A gdybym odmówiła?
– Jeżeli Robbie dostanie to miejsce w swoje ręce, obie z babką stracicie dom.
Logan czekał, aż Layla wyjdzie, żeby wypuścić długo wstrzymywany oddech. Teraz miał wrażenie, że wstrzymywał go chyba od chwili, kiedy poznał treść testamentu dziadka.
Odkrycie, że przyszłość rodzinnej rezydencji zależy od tego, czy on znajdzie sobie żonę, przyprawiła go o solidny wstrząs. Tym większy, że siedem lat wcześniej przysiągł sobie, że nigdy się nie ożeni. Obiecał to sobie, kiedy jego narzeczona Susannah popełniła samobójstwo.
Wrócił do okna z widokiem na posiadłość. Myśl o możliwości utraty domu przodków była bardzo bolesna. To tu rodziły się, żyły, kochały i umierały kolejne pokolenia McLaughinów. Każdy stok i grań Highlands, każdy potok, były świadkami jego dorastania, przemiany chłopca w mężczyznę. Każde drzewo było jak stary przyjaciel. Niektóre sadził jeszcze jego prapradziadek. Były ogrody, które projektował jego ojciec, zanim zmógł go rak trzustki, kiedy Logan miał osiemnaście lat. Logan nauczył się sztuki architektury krajobrazu od ojca i tak skutecznie, że zyskał więcej pieniędzy, niż potrzebował, i niechcianą sławę.
Odetchnął niespokojnie. Jeżeli chciał uratować rodzinną posiadłość przed roztrwonieniem, nie było innego sposobu, jak ożenek. I nie było do tego lepszej kandydatki niż Layla Campbell, która mieszkała tu od dzieciństwa i, podobnie jak on, kochała to miejsce.
Skłamałby, twierdząc, że nie zauważył, jaka jest piękna. Może nie w sensie klasycznym, ale długie do pasa kasztanowe włosy, mleczna cera i szarozielone oczy sprawiały, że miała w sobie coś tyleż eterycznego, co porywającego. Przez lata była uroczym, choć denerwującym dzieckiem, krążącym po rezydencji i podpatrującym Logana i jego brata.
Teraz nie można jej było nie zauważyć. On jednak będzie musiał nad sobą panować, skoro zamierzał związać się z nią na dłużej. Choć z całego serca nie chciał się wiązać. Ani teraz, ani nigdy.
Podszedł do spakowanych przez Laylę pudeł i otworzył jedno. To akurat wypełniały ubrania dziadka. Brak starszego pana wydawał się kompletnie nierealny. Logan podniósł szetlandzki sweter, który zachował jeszcze zapach staroświeckiego, korzennego płynu po goleniu, i wtulił w niego twarz. Gdyby rezydencja została sprzedana, wspomnienie jego dziadka i ojca rozpłynęłoby się w mrokach niepamięci.
Przez lata spędzał długie godziny w pracowni ojca, siadywał przy jego biurku, czytał jego książki, używał jego długopisów – w ten sposób mógł czuć jego bliskość.
Teraz odłożył sweter dziadka do pudła i zamknął kartonowe klapy, żałując, że nie może tak samo odłożyć żalu i poczucia winy. Nie był z dziadkiem tak blisko, jak powinien. Ale po stracie ojca na progu dorosłości, nie godził się, by dziadek próbował mu go zastąpić. Chciał, by ojciec nadal żył. Dlatego niechętnie widział interwencje dziadka, który próbował kontrolować jego każdą decyzję, doradzać, co ma robić i z kim. Czuł się tym stłamszony i tylko jeszcze bardziej tęsknił za ojcem. Jego młodszego brata, Robbiego, cała sytuacja dotknęła jeszcze mocniej i Logan winił siebie za jego bunt. Był dla niego zbyt pobłażliwy, kiedy przesadnymi wyskokami usiłował kompensować sobie despotyczne zachowania dziadka. Zresztą wcześniej też okazywał bratu zbytnią pobłażliwość. Od śmierci matki usiłował wypełnić tę smutną lukę w ich życiu, niestety bezskutecznie.
Co było nie tak z nim i jego relacjami? Dlaczego zawsze musiał wszystko schrzanić?
Może zdoła coś naprawić, ratując Bellbrae? Szczerze powiedział Layli o warunkach umowy. To była aż brutalna szczerość, ale nie zamierzał przepraszać. Nie chciał jej dawać fałszywej nadziei. Tylko w ten sposób mógł uratować rodzinny dom. A Layla kochała to miejsce od chwili, kiedy się tam pojawiła. Gdyby Logan mógł ufać bratu, nie kłopotałby się wypełnianiem warunków umowy.
Jednak niedawno zorientował się, że Robbie ma skłonność do hazardu. Niebezpieczną skłonność, która już przysporzyła mu sporych długów. Przy czym młodszy brat postrzegał Bellbrae zupełnie inaczej niż starszy i w ogóle nie był do niego przywiązany. Gdyby je dostał w ręce, bez skrupułów by je sprzedał za najwyższą możliwą cenę i spokojnie wyjechał, pozostawiając rodzinną posiadłość w obcych rękach. Jeżeli jednak Logan będzie miał tu coś do powiedzenia, do sprzedaży Bellbrae nigdy nie dojdzie. Żeby chronić dziedzictwo przekazane mu przez ojca na łożu śmierci, był nawet gotów związać się tymczasowym małżeństwem.
Dlatego postarał się, by Layla nie miała złudzeń związanych z tym małżeństwem, i zamierzał ją hojnie wynagrodzić za wspólnie spędzony czas. Pobiorą się jak przyjaciele i rozstaną jak przyjaciele. Wiedział, jak wiele to miejsce dla niej znaczy i jak często tu przyjeżdżała z Edynburga, gdzie prowadziła swoją małą firmę. I był przekonany, że jego propozycja i związane z nią wynagrodzenie znacząco poprawi jej sytuację materialną. Jak mogłaby odmówić?
Dalsza część dostępna w wersji pełnej