Mam na imię Lucy - Elizabeth Strout - ebook + audiobook + książka

Mam na imię Lucy ebook i audiobook

Elizabeth Strout

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mam na imię Lucy – Lucy Barton, dojrzałą kobietę, pisarkę, matkę dwójki dzieci, podczas przedłużającego się pobytu w szpitalu odwiedza niewidziana od lat matka. Niewinne rozmowy o ludziach z przeszłości otwierają furtkę do bolesnych wspomnień: biedy, wykluczenia i rodzinnych tajemnic. Pomiędzy kobietami po raz pierwszy pojawia się krucha nić, a ta niespodziewana pięciodniowa wizyta staje się najintymniejszym momentem ich relacji. Strout misternie konstruuje, wydawać by się mogło, uporządkowany świat, który na naszych oczach się rozpada. Nie znajdujemy w tym jednak dramatu, lecz cichą akceptację i zrozumienie dla ludzkich słabości.

 

Elizabeth Strout jest autorką powieści: Olive Kitteridge, Mam na imię Lucy, Bracia Burgess, To, co możliwe, Trwaj przy mnie, Amy i Isabelle, Olive powraca, a także William oraz Lucy i morze. Olive Kitteridge to jej najpopularniejsza powieść uhonorowana Nagrodą Pulitzera. Na jej podstawie nakręcono serial HBO z Frances McDormand i Richardem Jenkinsem w rolach głównych. Powieść Mam na imię Lucy była nominowana do Nagrody Bookera. Pisarka była również finalistką amerykańskiej nagrody literackiej im. Faulknera i angielskiej Orange Prize. Jej opowiadania ukazywały się m.in. w „The New Yorker” i „O: The Oprah Magazine”. Strout jest członkiem rady programowej na Uniwersytecie Queens w Charlotte. Mieszka w Nowym Jorku.

 

Autorka z niezwykłą mocą ożywia to, co zwyczajne.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 134

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 51 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Danuta Stenka

Oceny
3,9 (996 ocen)
341
295
256
82
22
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AniaWojcie

Całkiem niezła

Książka sama w sobie dobra. Natomiast naśladowanie głosów postaci przez lektorke i tym samym nadawanie im określonych cech nie do zaakceptowania.
10
elonik

Dobrze spędzony czas

Życie Lucy jak obraz, malowany króciutkimi muśnięciami pędzla...
00
judytaducher

Nie oderwiesz się od lektury

Danuta Stenka rewelacja
00
Eli238

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała i wciągająca
00
KaroReg

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna i magiczna. talent opowiadania prostych historii w tak ciekawy sposób, że czytelnik zostaje i z refleksją i z tym pragnieniem, żeby usłyszeć całą historię w pełni, ze wszystkimi szczegółami, tymi najciemniejszymi również.
00

Popularność




Przy­ja­ciółce, Ka­thy Cham­ber­lain

Kie­dyś, wiele lat temu, zda­rzyło się, że mu­sia­łam pójść na dzie­więć ty­go­dni do szpi­tala. To było w No­wym Jorku. Z łóżka mia­łam bez­po­średni wi­dok na roz­świe­tloną geo­me­trię wie­żowca Chry­slera. Za dnia jego uroda przy­ga­sała. Prze­mie­niał się z wolna w jesz­cze jedną wy­soką bu­dowlę od­ci­na­jącą się na tle błę­kit­nego nieba. Wszyst­kie miej­skie gma­chy zda­wały mi się od­ludne, mil­czące, da­le­kie. Mi­nął maj, póź­niej czer­wiec. Pa­mię­tam, jak sta­łam przy oknie i wy­glą­da­łam na chod­nik w dole, przy­pa­tru­jąc się mło­dym ko­bie­tom – moim ró­wie­śnicz­kom – w wio­sen­nych stro­jach, ko­rzy­sta­ją­cym z prze­rwy na lunch. Wi­dzia­łam, jak pod­czas roz­mowy po­ru­szają gło­wami i jak wiatr marsz­czy im bluzki. My­śla­łam o tym, że kiedy mnie wy­pi­szą, już za­wsze, cho­dząc tymi uli­cami, będę dzię­ko­wać za to, że je­stem jedną z nich. Przez wiele lat rze­czy­wi­ście to ro­bi­łam. Przy­po­mi­na­łam so­bie wi­dok ze szpi­tal­nego okna i cie­szy­łam się z chod­nika, po któ­rym stą­pa­łam.

Tak w ogóle to była pro­sta hi­sto­ria. Po­szłam do szpi­tala na wy­cię­cie wy­rostka. Po dwóch dniach za­częli da­wać mi je­dze­nie, ale wszystko zwra­ca­łam. Póź­niej po­ja­wiła się go­rączka. Nikt nie po­tra­fił na­zwać tej bak­te­rii ani wy­ja­śnić, co jest ze mną nie tak. Ni­gdy im się nie udało. Po­dali mi kro­plówkę z pły­nami i drugą, z an­ty­bio­ty­kami. Zwi­sały z me­ta­lo­wych drąż­ków na chy­bo­tli­wych kó­łecz­kach i wszę­dzie je za sobą cią­gnę­łam, jed­nak szybko się mę­czy­łam. Na po­czątku lipca kło­poty zdro­wotne, które mnie do­tknęły, na­gle zni­kły. Do tego czasu znaj­do­wa­łam się w bar­dzo dziw­nym sta­nie – do­słow­nie go­rącz­ko­wego wy­cze­ki­wa­nia – i prze­ży­wa­łam praw­dziwe ka­tu­sze. W domu cze­kał na mnie mąż i dwie małe có­reczki. Za dziew­czyn­kami okrop­nie tę­sk­ni­łam i mar­twi­łam się o nie tak bar­dzo, iż mia­łam wra­że­nie, że przez to czuję się jesz­cze go­rzej. Mo­jemu le­ka­rzowi, do któ­rego mocno się przy­wią­za­łam – Żyd z po­dwój­nym pod­bród­kiem no­szący na swych bar­kach masę ła­god­nego smutku, jego dziad­ko­wie i trzy ciotki, co wy­znał w pod­słu­cha­nej przeze mnie roz­mo­wie z pie­lę­gniarką, zgi­nęli w obo­zach, żo­naty, czwórka do­ro­słych dzieci tu, w No­wym Jorku – otóż temu uro­czemu czło­wie­kowi wi­docz­nie zro­biło się mnie żal, bo spra­wił, że moje córki, które miały pięć i sześć lat, mo­gły mnie od­wie­dzić, o ile nie były chore. Przy­pro­wa­dziła je do mnie przy­ja­ciółka ro­dziny. Kiedy zo­ba­czy­łam, ja­kie mają brudne bu­zie i włosy, za­cią­gnę­łam je ra­zem z moją kro­plówką pod prysz­nic. „Ma­mu­siu, jaka ty je­steś chuda!”, za­wo­łały na­prawdę prze­stra­szone. Póź­niej usia­dły ze mną na łóżku, a ja wy­tar­łam im włosy ręcz­ni­kiem. Po­tem ry­so­wały ob­razki, ale były za­tro­skane, bo nie prze­ry­wały co chwilę, nie py­tały i nie wo­łały: „Ma­mu­siu, po­doba ci się? Ma­mu­siu, patrz, jaką suk­nię ma moja do­bra wróżka!”. Pra­wie się nie od­zy­wały, zwłasz­cza młod­sza miała z tym wy­raźny kło­pot. Gdy ją ob­ję­łam, za­uwa­ży­łam, że wy­su­nęła dolną wargę i że drży jej pod­bró­dek. Była taka ma­leńka i tak bar­dzo pró­bo­wała być dzielna. Kiedy wy­szły, nie wyj­rza­łam przez okno, żeby po­pa­trzeć, jak idą z moją przy­ja­ciółką, która je do mnie przy­pro­wa­dziła i która nie miała wła­snych dzieci.

Mój mąż był oczy­wi­ście za­jęty pro­wa­dze­niem domu i pracą i nie miał zbyt wielu oka­zji, żeby mnie od­wie­dzić. Kiedy przy­szedł, wy­znał mi, że nie znosi szpi­tali – miał czter­na­ście lat, gdy jego oj­ciec umarł w jed­nym z nich – i te­raz zro­zu­mia­łam dla­czego. W pierw­szej sali, w któ­rej mnie umiesz­czono, na łóżku obok umie­rała ja­kaś sta­ruszka. Wciąż wzy­wała po­mocy. Ude­rzyło mnie, jak bar­dzo nie­czułe są pie­lę­gniarki, kiedy wo­łała do nich, że umiera. Mój mąż nie mógł tego znieść – to zna­czy nie mógł znieść tych wi­zyt – i za­ła­twił mi prze­nie­sie­nie do je­dynki. Ubez­pie­cze­nie nie po­kry­wało ta­kich luk­su­sów, więc każdy dzień przy­no­sił uszczer­bek na­szym oszczęd­no­ściom. By­łam wdzięczna, że już nie mu­szę wy­słu­chi­wać krzy­ków tam­tej bied­nej ko­biety, lecz gdyby ktoś wie­dział, jak bar­dzo by­łam sa­motna, czu­ła­bym się za­że­no­wana. Za każ­dym ra­zem, gdy pie­lę­gniarka mie­rzyła mi tem­pe­ra­turę, sta­ra­łam się za­trzy­mać ją na parę mi­nut, ale one były za­jęte i nie miały czasu na po­ga­wędki.

Po trzech ty­go­dniach po­bytu w szpi­talu któ­re­goś póź­nego po­po­łu­dnia ode­rwa­łam wzrok od okna i zo­ba­czy­łam moją matkę sie­dzącą na krze­śle w no­gach łóżka.

– Mama?

– Cześć, Lucy.

Po gło­sie po­zna­łam, że jest skrę­po­wana, ale od­czuwa po­trzebę roz­mowy. Po­chy­liła się i ści­snęła moją stopę przez prze­ście­ra­dło.

– Cześć, Smu­ta­sku – po­wie­działa.

Nie wi­dzia­łam jej od lat i wciąż się w nią wpa­try­wa­łam. Nie umia­ła­bym po­wie­dzieć, dla­czego wy­daje się taka od­mie­niona.

– Mamo, jak tu do­tar­łaś? – spy­ta­łam.

– Sa­mo­lo­tem.

Za­fa­lo­wała pal­cami i już wie­dzia­łam, że górę biorą emo­cje. Od­po­wie­dzia­łam mach­nię­ciem ręki i pa­dłam na wznak.

– My­ślę, że wy­zdro­wie­jesz – do­rzu­ciła tym sa­mym skrę­po­wa­nym, a jed­no­cze­śnie gor­li­wym to­nem. – Nie mia­łam żad­nych snów.

To, że przy­je­chała i użyła mo­jego czu­łego przy­domka, któ­rego nie sły­sza­łam przez całe wieki, spra­wiło, że zro­biło mi się cie­pło i łzawo, jakby całe to moje spię­cie było cia­łem sta­łym, które te­raz prze­mie­niło się w ciecz. Zwy­kle bu­dzi­łam się o pół­nocy, a póź­niej już tylko nie­spo­koj­nie drze­ma­łam lub wpa­try­wa­łam się przez okno w świa­tła mia­sta. Tym­cza­sem tam­tej nocy spa­łam nor­mal­nie, a ran­kiem matka wciąż sie­działa tam gdzie po­przed­niego dnia.

– Nie­ważne – od­po­wie­działa, gdy ją o to spy­ta­łam. – Wiesz, że mało sy­piam.

Pie­lę­gniarki za­pro­po­no­wały, że wsta­wią jej le­żankę, ale po­trzą­snęła głową. Po­trzą­sała nią za każ­dym ra­zem, gdy pie­lę­gniarka jej to pro­po­no­wała. Po ja­kimś cza­sie prze­stały py­tać. Matka prze­sie­działa przy mnie pięć nocy, sy­pia­jąc wy­łącz­nie na krze­śle.

Pierw­szego dnia, który w ca­ło­ści spę­dzi­ły­śmy ra­zem, roz­ma­wia­ły­śmy z prze­rwami. Pew­nie żadna z nas nie wie­działa, jak ma się za­cho­wać. Matka za­dała mi kilka py­tań o dziew­czynki, a ja od­po­wie­dzia­łam roz­pro­mie­niona:

– Są nie­sa­mo­wite. Po pro­stu nie­sa­mo­wite.

O mo­jego męża matka nie spy­tała, choć jak wy­znał mi przez te­le­fon, to on do niej za­dzwo­nił i po­pro­sił, żeby ze mną po­była, ku­pił jej bi­let i za­pro­po­no­wał, że od­bie­rze ją z lot­ni­ska. Mo­jej matce, która ni­gdy przed­tem nie le­ciała sa­mo­lo­tem. Mimo iż od­po­wie­działa, że przy­je­dzie tak­sówką, i choć nie chciała się z nim spo­tkać twa­rzą w twarz, mój mąż udzie­lił jej wska­zó­wek i wy­ło­żył pie­nią­dze na po­dróż. Sie­dząc na krze­śle w no­gach łóżka, matka nie wspo­mniała także o moim ojcu, więc i ja o nim nie mó­wi­łam. Li­czy­łam, że po­wie: „Oj­ciec ma na­dzieję, że wy­zdro­wie­jesz”, ale się nie do­cze­ka­łam.

– Ba­łaś się zła­pać tak­sówkę, mamo?

Za­wa­hała się, a ja wy­obra­zi­łam so­bie prze­ra­że­nie, ja­kie mu­siało ją ogar­nąć, kiedy wy­sia­dła z sa­mo­lotu.

– Ko­niec ję­zyka za prze­wod­nika – od­po­wie­działa.

– Na­prawdę się cie­szę, że tu je­steś – rzu­ci­łam po chwili.

Uśmiech­nęła się zdaw­kowo i spoj­rzała za okno.

Była po­łowa lat osiem­dzie­sią­tych, czasy sprzed te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych, więc kiedy za­dzwo­nił be­żowy te­le­fon sto­jący obok łóżka, matka z miej­sca się do­my­śliła, że to mój mąż, po ża­ło­snym to­nie, ja­kim go przy­wi­ta­łam, jak­bym za­raz miała się roz­pła­kać. Po ci­chu wstała z krze­sła i wy­szła. W ta­kich chwi­lach cho­dziła coś zjeść do bu­fetu, albo prę­dzej dzwo­niła do mo­jego ojca z au­to­matu w ko­ry­ta­rzu, bo przy mnie ni­gdy nie ja­dła, a oj­ciec na pewno się za­sta­na­wiał, czy u niej wszystko w po­rządku. Kiedy już po­roz­ma­wia­łam z każdą z có­rek, ca­łu­jąc po kil­ka­na­ście razy słu­chawkę, opa­dłam na po­duszki i za­mknę­łam oczy, matka po ci­chu wra­cała, bo gdy otwie­ra­łam oczy, znów sie­działa na krze­śle.

Tam­tego pierw­szego dnia roz­ma­wia­ły­śmy o moim bra­cie, naj­star­szym z trójki ro­dzeń­stwa, sta­rym ka­wa­le­rze, który miesz­kał z mo­imi ro­dzi­cami, mimo że miał trzy­dzie­ści sześć lat, i o mo­jej star­szej sio­strze, trzy­dzie­stocz­te­ro­latce, która miesz­kała dzie­sięć mil od domu ro­dzi­ców, miała piątkę dzieci i męża. Spy­ta­łam, czy mój brat zna­lazł pracę.

– Nie pra­cuje – od­parła matka. – Spę­dza noce ze zwie­rza­kami, które na­za­jutrz za­bi­jają.

Po­pro­si­łam, żeby po­wtó­rzyła to, co przed chwilą po­wie­działa. Speł­niła moją prośbę i do­rzu­ciła:

– Cho­dzi do obory Pe­der­so­nów i za­sy­pia przy świ­niach, które na­za­jutrz idą na rzeź.

Zdzi­wiło mnie to, co usły­sza­łam, i jej to po­wie­dzia­łam, ale tylko wzru­szyła ra­mio­nami.

Póź­niej roz­ma­wia­ły­śmy o pie­lę­gniar­kach. Matka z miej­sca nadała im prze­zwi­ska. „Cia­steczko” – ta­kiej chu­dej i dziar­skiej, „Zbo­lała” – stro­ska­nej i star­szej, a „Po­ważne Dziecko” – In­diance, którą oby­dwie po­lu­bi­ły­śmy.

By­łam zmę­czona, więc matka za­częła opo­wia­dać mi hi­sto­ryjki o lu­dziach, któ­rych znała wiele lat temu. Mó­wiła o nich w spo­sób, któ­rego nie pa­mię­ta­łam, jakby przez lata du­siła w so­bie emo­cje, słowa i spo­strze­że­nia. Wspo­mi­nała ich lekko za­chryp­nię­tym gło­sem i bez skrę­po­wa­nia. Cza­sami za­pa­da­łam w drzemkę, a kiedy się bu­dzi­łam, pro­si­łam ją, żeby kon­ty­nu­owała te opo­wie­ści.

– Smu­ta­sku mój, mu­sisz od­po­czy­wać.

– Prze­cież od­po­czy­wam! Mamo, pro­szę cię. Opo­wiedz mi coś. Co­kol­wiek. Opo­wiedz mi o Ka­thie Ni­cely. Za­wsze uwiel­bia­łam jej na­zwi­sko[1].

– A, tak. Ka­thie Ni­cely. Do­bry Boże, mar­nie skoń­czyła.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

ELI­ZA­BETH STROUT

Zdo­byw­czyni na­gro­dy­Pu­lit­zera za po­wieść Olive Kit­te­ridge, na pod­sta­wie któ­rej po­wstał se­rial wy­pro­du­ko­wany przez HBO. Na­pi­sała też Nie od­stę­puj ode mnie oraz Amy and Isa­belle. Jej opo­wia­da­nia pu­bli­kuje wiele cza­so­pism, w tym „New Yor­ker”. Wkrótce na­kła­dem wy­daw­nic­twa ukaże się ko­lejna po­wieść au­torki Bra­cia Bur­gess. Eli­za­beth Strout mieszka w No­wym Jorku.

PRZY­PISY

[1] Z ang. ni­cely – miło (wszyst­kie przy­pisy po­cho­dzą od tłu­ma­cza).
Ty­tuł ory­gi­nałuMY NAME IS LUCY BAR­TON
Przy­go­to­wa­nie okładki do drukuKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Ilu­stra­cja na okładceGill Hel­ley
Re­dak­cjaJan Wą­siń­ski
Ko­rektaRe­dak­tor­nia.com
Co­py­ri­ght © 2016 by Eli­za­beth Strout This trans­la­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ran­dom Ho­use, a di­vi­sion of Pen­guin Ran­dom Ho­use LLC All ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Boh­dan Ma­li­bor­ski, 2016 Co­py­ri­ght © Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-085-7
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.