Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mam na imię Lucy – Lucy Barton, dojrzałą kobietę, pisarkę, matkę dwójki dzieci, podczas przedłużającego się pobytu w szpitalu odwiedza niewidziana od lat matka. Niewinne rozmowy o ludziach z przeszłości otwierają furtkę do bolesnych wspomnień: biedy, wykluczenia i rodzinnych tajemnic. Pomiędzy kobietami po raz pierwszy pojawia się krucha nić, a ta niespodziewana pięciodniowa wizyta staje się najintymniejszym momentem ich relacji. Strout misternie konstruuje, wydawać by się mogło, uporządkowany świat, który na naszych oczach się rozpada. Nie znajdujemy w tym jednak dramatu, lecz cichą akceptację i zrozumienie dla ludzkich słabości.
Elizabeth Strout jest autorką powieści: Olive Kitteridge, Mam na imię Lucy, Bracia Burgess, To, co możliwe, Trwaj przy mnie, Amy i Isabelle, Olive powraca, a także William oraz Lucy i morze. Olive Kitteridge to jej najpopularniejsza powieść uhonorowana Nagrodą Pulitzera. Na jej podstawie nakręcono serial HBO z Frances McDormand i Richardem Jenkinsem w rolach głównych. Powieść Mam na imię Lucy była nominowana do Nagrody Bookera. Pisarka była również finalistką amerykańskiej nagrody literackiej im. Faulknera i angielskiej Orange Prize. Jej opowiadania ukazywały się m.in. w „The New Yorker” i „O: The Oprah Magazine”. Strout jest członkiem rady programowej na Uniwersytecie Queens w Charlotte. Mieszka w Nowym Jorku.
Autorka z niezwykłą mocą ożywia to, co zwyczajne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 134
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przyjaciółce, Kathy Chamberlain
Kiedyś, wiele lat temu, zdarzyło się, że musiałam pójść na dziewięć tygodni do szpitala. To było w Nowym Jorku. Z łóżka miałam bezpośredni widok na rozświetloną geometrię wieżowca Chryslera. Za dnia jego uroda przygasała. Przemieniał się z wolna w jeszcze jedną wysoką budowlę odcinającą się na tle błękitnego nieba. Wszystkie miejskie gmachy zdawały mi się odludne, milczące, dalekie. Minął maj, później czerwiec. Pamiętam, jak stałam przy oknie i wyglądałam na chodnik w dole, przypatrując się młodym kobietom – moim rówieśniczkom – w wiosennych strojach, korzystającym z przerwy na lunch. Widziałam, jak podczas rozmowy poruszają głowami i jak wiatr marszczy im bluzki. Myślałam o tym, że kiedy mnie wypiszą, już zawsze, chodząc tymi ulicami, będę dziękować za to, że jestem jedną z nich. Przez wiele lat rzeczywiście to robiłam. Przypominałam sobie widok ze szpitalnego okna i cieszyłam się z chodnika, po którym stąpałam.
Tak w ogóle to była prosta historia. Poszłam do szpitala na wycięcie wyrostka. Po dwóch dniach zaczęli dawać mi jedzenie, ale wszystko zwracałam. Później pojawiła się gorączka. Nikt nie potrafił nazwać tej bakterii ani wyjaśnić, co jest ze mną nie tak. Nigdy im się nie udało. Podali mi kroplówkę z płynami i drugą, z antybiotykami. Zwisały z metalowych drążków na chybotliwych kółeczkach i wszędzie je za sobą ciągnęłam, jednak szybko się męczyłam. Na początku lipca kłopoty zdrowotne, które mnie dotknęły, nagle znikły. Do tego czasu znajdowałam się w bardzo dziwnym stanie – dosłownie gorączkowego wyczekiwania – i przeżywałam prawdziwe katusze. W domu czekał na mnie mąż i dwie małe córeczki. Za dziewczynkami okropnie tęskniłam i martwiłam się o nie tak bardzo, iż miałam wrażenie, że przez to czuję się jeszcze gorzej. Mojemu lekarzowi, do którego mocno się przywiązałam – Żyd z podwójnym podbródkiem noszący na swych barkach masę łagodnego smutku, jego dziadkowie i trzy ciotki, co wyznał w podsłuchanej przeze mnie rozmowie z pielęgniarką, zginęli w obozach, żonaty, czwórka dorosłych dzieci tu, w Nowym Jorku – otóż temu uroczemu człowiekowi widocznie zrobiło się mnie żal, bo sprawił, że moje córki, które miały pięć i sześć lat, mogły mnie odwiedzić, o ile nie były chore. Przyprowadziła je do mnie przyjaciółka rodziny. Kiedy zobaczyłam, jakie mają brudne buzie i włosy, zaciągnęłam je razem z moją kroplówką pod prysznic. „Mamusiu, jaka ty jesteś chuda!”, zawołały naprawdę przestraszone. Później usiadły ze mną na łóżku, a ja wytarłam im włosy ręcznikiem. Potem rysowały obrazki, ale były zatroskane, bo nie przerywały co chwilę, nie pytały i nie wołały: „Mamusiu, podoba ci się? Mamusiu, patrz, jaką suknię ma moja dobra wróżka!”. Prawie się nie odzywały, zwłaszcza młodsza miała z tym wyraźny kłopot. Gdy ją objęłam, zauważyłam, że wysunęła dolną wargę i że drży jej podbródek. Była taka maleńka i tak bardzo próbowała być dzielna. Kiedy wyszły, nie wyjrzałam przez okno, żeby popatrzeć, jak idą z moją przyjaciółką, która je do mnie przyprowadziła i która nie miała własnych dzieci.
Mój mąż był oczywiście zajęty prowadzeniem domu i pracą i nie miał zbyt wielu okazji, żeby mnie odwiedzić. Kiedy przyszedł, wyznał mi, że nie znosi szpitali – miał czternaście lat, gdy jego ojciec umarł w jednym z nich – i teraz zrozumiałam dlaczego. W pierwszej sali, w której mnie umieszczono, na łóżku obok umierała jakaś staruszka. Wciąż wzywała pomocy. Uderzyło mnie, jak bardzo nieczułe są pielęgniarki, kiedy wołała do nich, że umiera. Mój mąż nie mógł tego znieść – to znaczy nie mógł znieść tych wizyt – i załatwił mi przeniesienie do jedynki. Ubezpieczenie nie pokrywało takich luksusów, więc każdy dzień przynosił uszczerbek naszym oszczędnościom. Byłam wdzięczna, że już nie muszę wysłuchiwać krzyków tamtej biednej kobiety, lecz gdyby ktoś wiedział, jak bardzo byłam samotna, czułabym się zażenowana. Za każdym razem, gdy pielęgniarka mierzyła mi temperaturę, starałam się zatrzymać ją na parę minut, ale one były zajęte i nie miały czasu na pogawędki.
Po trzech tygodniach pobytu w szpitalu któregoś późnego popołudnia oderwałam wzrok od okna i zobaczyłam moją matkę siedzącą na krześle w nogach łóżka.
– Mama?
– Cześć, Lucy.
Po głosie poznałam, że jest skrępowana, ale odczuwa potrzebę rozmowy. Pochyliła się i ścisnęła moją stopę przez prześcieradło.
– Cześć, Smutasku – powiedziała.
Nie widziałam jej od lat i wciąż się w nią wpatrywałam. Nie umiałabym powiedzieć, dlaczego wydaje się taka odmieniona.
– Mamo, jak tu dotarłaś? – spytałam.
– Samolotem.
Zafalowała palcami i już wiedziałam, że górę biorą emocje. Odpowiedziałam machnięciem ręki i padłam na wznak.
– Myślę, że wyzdrowiejesz – dorzuciła tym samym skrępowanym, a jednocześnie gorliwym tonem. – Nie miałam żadnych snów.
To, że przyjechała i użyła mojego czułego przydomka, którego nie słyszałam przez całe wieki, sprawiło, że zrobiło mi się ciepło i łzawo, jakby całe to moje spięcie było ciałem stałym, które teraz przemieniło się w ciecz. Zwykle budziłam się o północy, a później już tylko niespokojnie drzemałam lub wpatrywałam się przez okno w światła miasta. Tymczasem tamtej nocy spałam normalnie, a rankiem matka wciąż siedziała tam gdzie poprzedniego dnia.
– Nieważne – odpowiedziała, gdy ją o to spytałam. – Wiesz, że mało sypiam.
Pielęgniarki zaproponowały, że wstawią jej leżankę, ale potrząsnęła głową. Potrząsała nią za każdym razem, gdy pielęgniarka jej to proponowała. Po jakimś czasie przestały pytać. Matka przesiedziała przy mnie pięć nocy, sypiając wyłącznie na krześle.
Pierwszego dnia, który w całości spędziłyśmy razem, rozmawiałyśmy z przerwami. Pewnie żadna z nas nie wiedziała, jak ma się zachować. Matka zadała mi kilka pytań o dziewczynki, a ja odpowiedziałam rozpromieniona:
– Są niesamowite. Po prostu niesamowite.
O mojego męża matka nie spytała, choć jak wyznał mi przez telefon, to on do niej zadzwonił i poprosił, żeby ze mną pobyła, kupił jej bilet i zaproponował, że odbierze ją z lotniska. Mojej matce, która nigdy przedtem nie leciała samolotem. Mimo iż odpowiedziała, że przyjedzie taksówką, i choć nie chciała się z nim spotkać twarzą w twarz, mój mąż udzielił jej wskazówek i wyłożył pieniądze na podróż. Siedząc na krześle w nogach łóżka, matka nie wspomniała także o moim ojcu, więc i ja o nim nie mówiłam. Liczyłam, że powie: „Ojciec ma nadzieję, że wyzdrowiejesz”, ale się nie doczekałam.
– Bałaś się złapać taksówkę, mamo?
Zawahała się, a ja wyobraziłam sobie przerażenie, jakie musiało ją ogarnąć, kiedy wysiadła z samolotu.
– Koniec języka za przewodnika – odpowiedziała.
– Naprawdę się cieszę, że tu jesteś – rzuciłam po chwili.
Uśmiechnęła się zdawkowo i spojrzała za okno.
Była połowa lat osiemdziesiątych, czasy sprzed telefonów komórkowych, więc kiedy zadzwonił beżowy telefon stojący obok łóżka, matka z miejsca się domyśliła, że to mój mąż, po żałosnym tonie, jakim go przywitałam, jakbym zaraz miała się rozpłakać. Po cichu wstała z krzesła i wyszła. W takich chwilach chodziła coś zjeść do bufetu, albo prędzej dzwoniła do mojego ojca z automatu w korytarzu, bo przy mnie nigdy nie jadła, a ojciec na pewno się zastanawiał, czy u niej wszystko w porządku. Kiedy już porozmawiałam z każdą z córek, całując po kilkanaście razy słuchawkę, opadłam na poduszki i zamknęłam oczy, matka po cichu wracała, bo gdy otwierałam oczy, znów siedziała na krześle.
Tamtego pierwszego dnia rozmawiałyśmy o moim bracie, najstarszym z trójki rodzeństwa, starym kawalerze, który mieszkał z moimi rodzicami, mimo że miał trzydzieści sześć lat, i o mojej starszej siostrze, trzydziestoczterolatce, która mieszkała dziesięć mil od domu rodziców, miała piątkę dzieci i męża. Spytałam, czy mój brat znalazł pracę.
– Nie pracuje – odparła matka. – Spędza noce ze zwierzakami, które nazajutrz zabijają.
Poprosiłam, żeby powtórzyła to, co przed chwilą powiedziała. Spełniła moją prośbę i dorzuciła:
– Chodzi do obory Pedersonów i zasypia przy świniach, które nazajutrz idą na rzeź.
Zdziwiło mnie to, co usłyszałam, i jej to powiedziałam, ale tylko wzruszyła ramionami.
Później rozmawiałyśmy o pielęgniarkach. Matka z miejsca nadała im przezwiska. „Ciasteczko” – takiej chudej i dziarskiej, „Zbolała” – stroskanej i starszej, a „Poważne Dziecko” – Indiance, którą obydwie polubiłyśmy.
Byłam zmęczona, więc matka zaczęła opowiadać mi historyjki o ludziach, których znała wiele lat temu. Mówiła o nich w sposób, którego nie pamiętałam, jakby przez lata dusiła w sobie emocje, słowa i spostrzeżenia. Wspominała ich lekko zachrypniętym głosem i bez skrępowania. Czasami zapadałam w drzemkę, a kiedy się budziłam, prosiłam ją, żeby kontynuowała te opowieści.
– Smutasku mój, musisz odpoczywać.
– Przecież odpoczywam! Mamo, proszę cię. Opowiedz mi coś. Cokolwiek. Opowiedz mi o Kathie Nicely. Zawsze uwielbiałam jej nazwisko[1].
– A, tak. Kathie Nicely. Dobry Boże, marnie skończyła.
ELIZABETH STROUT
Zdobywczyni nagrodyPulitzera za powieść Olive Kitteridge, na podstawie której powstał serial wyprodukowany przez HBO. Napisała też Nie odstępuj ode mnie oraz Amy and Isabelle. Jej opowiadania publikuje wiele czasopism, w tym „New Yorker”. Wkrótce nakładem wydawnictwa ukaże się kolejna powieść autorki Bracia Burgess. Elizabeth Strout mieszka w Nowym Jorku.
PRZYPISY