To, co możliwe - Elizabeth Strout - ebook + książka

To, co możliwe ebook

Elizabeth Strout

4,3

Opis

To, co możliwe – Niezapomniane postaci znane z powieści Mam na imię Lucy zmagające się z ciężarem miłości i straty w kolejnej książce Elizabeth Strout, bestsellerowej autorki i laureatki Nagrody Pulitzera.

Po kilkunastu latach wracamy do małego miasteczka w stanie Illinois. Spotykamy tu dwie kobiety z dobrego domu – jedna wyrzeka się własnej godności dla bogatego męża, druga znajduje na stronach pewnej książki bratnią duszę, która odmienia jej życie. Z kolei szkolny woźny przechodzi próbę wiary po spotkaniu z młodym outsiderem, a poczciwa właścicielka pensjonatu pomaga uciszyć demony dręczące weterana wojennego. Po siedemnastu latach wraca też Lucy Barton, która chce się spotkać z rodzeństwem i ostatecznie zamknąć drzwi przeszłości.

Głęboka jak więzy rodzinne i dająca otuchę jak pojednanie, powieść To, co możliwe utrwala pozycję Elizabeth Strout jako jednej z najbardziej cenionych i uwielbianych amerykańskich autorek.

 

Elizabeth Strout jest autorką powieści: Olive Kitteridge, Mam na imię Lucy, Bracia Burgess, To, co możliwe, Trwaj przy mnie, Amy i Isabelle, Olive powraca, a także William oraz Lucy i morze. Olive Kitteridge to jej najpopularniejsza powieść uhonorowana Nagrodą Pulitzera. Na jej podstawie nakręcono serial HBO z Frances McDormand i Richardem Jenkinsem w rolach głównych. Powieść Mam na imię Lucy była nominowana do Nagrody Bookera. Pisarka była również finalistką amerykańskiej nagrody literackiej im. Faulknera i angielskiej Orange Prize. Jej opowiadania ukazywały się m.in. w „The New Yorker” i „O: The Oprah Magazine”. Strout jest członkiem rady programowej na Uniwersytecie Queens w Charlotte. Mieszka w Nowym Jorku.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 261

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (90 ocen)
41
34
13
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kasiacara

Całkiem niezła

Wciągająca, na jeden wieczór. Polecam
00
linkaczeska87

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobra
00

Popularność




Dla mo­jego brata, Jona Stro­uta

ZNAK

.

Tommy Gup­till miał kie­dyś odzie­dzi­czoną po ojcu farmę mleczną, le­żącą w od­le­gło­ści około trzech ki­lo­me­trów od Am­gash w sta­nie Il­li­nois. To było wiele lat temu, ale do dziś Tommy bu­dził się cza­sem w nocy, czu­jąc ten sam silny lęk, jaki ogar­nął go tam­tej nocy, kiedy farma do­szczęt­nie spło­nęła. Wiatr rzu­cił iskry na sto­jący nie­opo­dal obór dom, który rów­nież spa­lił się do cna. Winę za po­żar po­no­sił Tommy – przy­naj­mniej za­wsze tak uwa­żał – po­nie­waż wie­czo­rem nie spraw­dził, czy do­jarki zo­stały wła­ści­wie wy­łą­czone, a wła­śnie tam za­czął się po­żar. Stra­cili wszystko oprócz mo­sięż­nej ramy lu­stra z sa­lonu, którą Tommy na­za­jutrz zna­lazł w zglisz­czach i tam też zo­sta­wił. Są­sie­dzi zor­ga­ni­zo­wali zbiórkę. Przez kilka ty­go­dni dzieci cho­dziły do szkoły w ubra­niach ko­le­gów. W końcu Tommy wziął się w garść, pod­su­mo­wał oszczęd­no­ści, sprze­dał zie­mię są­sia­dowi, ale nie do­stał za nią wiele. Po­tem on i jego żona, drobna, ładna ko­bieta imie­niem Shir­ley, ku­pili nowe ubra­nia, a także nowy dom. Przez cały ten czas Shir­ley za­cho­wy­wała po­dziwu godną po­godę du­cha. Na­wet wtedy, gdy mu­sieli ku­pić dom w pod­upa­da­ją­cym Am­gash, gdzie dzieci po­szły do szkoły, cho­ciaż wcze­śniej mo­gły cho­dzić w Car­li­sle, bo farma le­żała na li­nii łą­czą­cej oba mia­steczka. Tommy za­trud­nił się jako woźny szkolny w Am­gash. Na szczę­ście re­gu­lar­ność no­wego za­ję­cia przy­pa­dła mu do gu­stu, bo ni­gdy nie zdo­byłby się na pracę w czy­imś go­spo­dar­stwie. Miał wtedy trzy­dzie­ści pięć lat.

Dzi­siaj dzieci były już do­ro­słe, miały wła­sne dzieci, też już duże, a Tommy i Shir­ley na­dal miesz­kali w domu, wo­kół któ­rego ona sa­dziła kwiaty, nie­zwy­kły oby­czaj w tej mie­ści­nie. Po­żar spo­wo­do­wał, że Tommy za­czął mar­twić się o dzieci. Wcze­śniej miały dom bę­dący ce­lem wy­cie­czek szkol­nych – każ­dego roku na wio­snę ucznio­wie pią­tej klasy z Car­li­sle przy­cho­dzili tu na cały dzień, je­dli lunch przy drew­nia­nych sto­łach obok obór, po­tem snuli się po obo­rach, przy­glą­dali się do­je­niu krów, pa­trzyli, jak biały, pie­ni­sty płyn wę­druje w prze­zro­czy­stych pla­sti­ko­wych rur­kach. Po po­ża­rze dzieci mu­siały oglą­dać ojca za­mia­ta­ją­cego „ma­giczny pył” sy­pany na wy­mio­ciny ja­kie­goś dzie­ciaka na ko­ry­ta­rzu; ojca w sza­rych spodniach i bia­łej ko­szuli z na­szy­tym czer­wo­nym na­pi­sem TOMMY.

Cóż. Wszy­scy ja­koś to prze­żyli.

W sło­neczny ma­jowy so­botni ra­nek Tommy je­chał po­woli do Car­li­sle za­ła­twić spra­wunki. Do osiem­dzie­sią­tych dru­gich uro­dzin jego żony po­zo­stało za­le­d­wie kilka dni. Wszę­dzie wo­kół roz­cią­gały się pola ze świeżo po­sianą ku­ku­ry­dzą i soją. Część pól wciąż była brą­zowa po orce, ale przede wszyst­kim błę­kit­niało wy­so­kie niebo z bia­łymi ob­ło­kami na ho­ry­zon­cie. Tommy mi­nął dro­go­wskaz pro­wa­dzący do domu Bar­to­nów. Wciąż wid­niał na nim na­pis SZY­CIE I PRZE­RÓBKI KRA­WIEC­KIE, cho­ciaż Ly­dia Bar­ton, która zaj­mo­wała się szy­ciem i po­praw­kami, nie żyła od wielu lat. Z ra­cji skraj­nej nę­dzy i dzi­wac­twa Bar­to­no­wie byli wy­rzut­kami na­wet w mia­steczku ta­kim jak Am­gash. Naj­star­szy syn imie­niem Pete miesz­kał tam te­raz sa­mot­nie, środ­kowe dziecko wy­lą­do­wało dwa mia­steczka da­lej, pod­czas gdy naj­młod­sza córka, Lucy Bar­ton, ucie­kła dawno temu i w końcu za­miesz­kała w No­wym Jorku. Daw­niej Tommy sporo my­ślał o Lucy. Od czwar­tej klasy do ostat­niej li­ce­al­nej zo­sta­wała sama w szkole po lek­cjach, ale do­piero po kilku la­tach od­wa­żyła się spoj­rzeć mu w oczy.

Te­raz jed­nak Tommy je­chał przez oko­licę, gdzie kie­dyś znaj­do­wała się jego farma – nie zo­stał po niej na­wet ślad, wszę­dzie pola po ho­ry­zont – i my­ślał, jak czę­sto mu się to zda­rzało, o daw­nym ży­ciu. To były do­bre czasy, ale nie ża­ło­wał tego, co się stało. Żal nie le­żał w na­tu­rze Tommy’ego, a w noc po­żaru – czu­jąc na­ra­sta­jący lęk – po­jął, że na tym świe­cie li­czą się tylko żona i dzieci; po­my­ślał też, że lu­dzie prze­ży­wają całe ży­cie, nie ro­zu­mie­jąc tego tak wy­raź­nie i trwale jak on. Skry­cie wie­rzył, że po­żar był zna­kiem da­nym przez Boga po to, by Tommy mocno chro­nił swój dar. Skry­cie dla­tego, że nie chciał ucho­dzić za czło­wieka szu­ka­ją­cego uspra­wie­dli­wień dla tra­ge­dii; nie chciał, by kto­kol­wiek – na­wet droga, uko­chana żona – my­ślał, że mógłby to ro­bić. Ale tam­tej nocy, kiedy żona pil­no­wała dzieci przy dro­dze – wy­go­nił ich z domu, gdy uj­rzał, że obora pło­nie – pa­trzył na po­tężne pło­mie­nie bu­cha­jące w nocne niebo, po­tem usły­szał straszne ryki gi­ną­cych krów, czuł wtedy wiele rze­czy, ale w chwili, gdy dach ru­nął pro­sto na sy­pial­nię i sa­lon ze zdję­ciami dzieci i ro­dzi­ców, kiedy wi­dział to wszystko, po­czuł nie­zbi­cie coś, co mógł na­zwać je­dy­nie obec­no­ścią Boga, i zro­zu­miał, dla­czego anioły za­wsze przed­sta­wiano jako istoty skrzy­dlate, czuło się bo­wiem po­szum, na­wet nie od­głos, i było tak jakby Bóg, który nie miał twa­rzy, nie­mniej był Bo­giem, przy­warł do niego i prze­ka­zał bez słów – ulot­nie, po­spiesz­nie – wia­do­mość, którą Tommy zro­zu­miał jako: „Wszystko bę­dzie do­brze, Tommy”. I Tommy po­jął, że na­prawdę jest do­brze. Cho­ciaż prze­kra­czało to jego zdol­ność ro­zu­mie­nia, było w po­rządku. Czę­sto my­ślał, że jego dzieci stały się bar­dziej wy­ro­zu­miałe dzięki temu, że mu­siały pójść do szkoły z bied­nymi dziećmi, a nie po­cho­dzą­cymi z do­mów, ja­kie znały wcze­śniej. Od tam­tej pory kil­ka­krot­nie czuł obec­ność Boga, jakby bli­skość zło­tego ko­loru, ale Bóg już ni­gdy nie na­wie­dził go tak na­ma­cal­nie, jak tam­tej nocy. Tommy do­sko­nale wie­dział, co po­wie­dzie­liby lu­dzie, dla­tego do końca ży­cia po­sta­no­wił za­cho­wać znak od Boga dla sie­bie.

Mimo to w taki wio­senny ra­nek woń ziemi przy­po­mi­nała mu za­pa­chy krów, wil­goć ich chrap, cie­pło brzu­chów, wi­dok obór – miał dwie obory – i Tommy po­zwa­lał my­ślom błą­dzić po frag­men­tach na­pły­wa­ją­cych ob­ra­zów. Może dla­tego, że wła­śnie mi­nął farmę Bar­to­nów, po­my­ślał o Ke­nie Bar­to­nie, ojcu tych bied­nych, smut­nych dzieci, który spo­ra­dycz­nie pra­co­wał dla Tommy’ego, wspo­mi­nał też – co czę­sto mu się zda­rzało – Lucy, która wy­je­chała na stu­dia i wy­lą­do­wała w No­wym Jorku. Zo­stała pi­sarką.

Lucy Bar­ton.

Pro­wa­dząc, Tommy nie­znacz­nie po­trzą­snął głową. W ciągu po­nad­trzy­dzie­sto­let­niej pracy woź­nego do­wie­dział się o wielu spra­wach. Sły­szał o cią­żach dziew­cząt, pi­ja­nych mat­kach, nie­wier­nych współ­mał­żon­kach, po­nie­waż ucznio­wie roz­ma­wiali o tym w ma­łych grup­kach przy to­a­le­tach albo koło sto­łówki. Tommy ro­zu­miał, że pod wie­loma wzglę­dami jest nie­wi­dzialny. Naj­bar­dziej jed­nak nie­po­koił się o Lucy Bar­ton. Inni ucznio­wie, a także nie­któ­rzy na­uczy­ciele okrop­nie po­gar­dzali wła­śnie nią, jej sio­strą Vicky i bra­tem Pete’em. Po­nie­waż Lucy ca­łymi la­tami czę­sto zo­sta­wała w szkole po lek­cjach – choć rzadko się od­zy­wała – znał ją naj­le­piej. Pew­nego razu, gdy cho­dziła do czwar­tej klasy, a dla Tommy’ego był to pierw­szy rok pracy, otwo­rzył drzwi i zna­lazł Lucy śpiącą na trzech ze­sta­wio­nych krze­słach przy ka­lo­ry­fe­rach, przy­krytą płasz­czem. Pa­trzył na uno­szącą się i opa­da­jącą pierś dziew­czyny, na ciemne kręgi pod oczami, rzęsy roz­ło­żone jak ma­leń­kie po­ły­sku­jące gwiazdki, po­nie­waż na po­wie­kach lśniła wil­goć, jakby pła­kała przed za­śnię­ciem. Tommy wy­co­fał się po­woli, naj­ci­szej, jak po­tra­fił, bo ta­kie pod­glą­da­nie wy­dało się mu pra­wie nie­przy­zwo­ite.

Pew­nego razu – te­raz so­bie przy­po­mniał, mu­siała wtedy cho­dzić już do gim­na­zjum – gdy wszedł do klasy, za­stał Lucy na ry­so­wa­niu kredą po ta­blicy. Kiedy tylko się po­ja­wił, dziew­czyna znie­ru­cho­miała.

– Ry­suj da­lej – po­wie­dział.

Na ta­blicy wid­niało pną­cze z wie­loma drob­nymi list­kami. Lucy od­su­nęła się od ta­blicy i nie­ocze­ki­wa­nie się ode­zwała.

– Zła­ma­łam kredę. – Tommy za­pew­nił ją, że nic się nie stało. – Zro­bi­łam to spe­cjal­nie – do­dała z prze­lot­nym uśmie­chem i od­wró­ciła wzrok.

– Spe­cjal­nie? – spy­tał, a ona przy­tak­nęła, znów nie­znacz­nie się uśmie­cha­jąc. Tommy pod­szedł, wziął całą kredę, zła­mał na pół i mru­gnął do Lucy. W jego wspo­mnie­niu dziew­czyna nie­mal za­chi­cho­tała. – Ty to na­ry­so­wa­łaś? – spy­tał, po­ka­zu­jąc pną­cze z drob­nymi list­kami. Lucy wzru­szyła ra­mio­nami i od­wró­ciła się.

Naj­czę­ściej jed­nak wi­dy­wał ją, jak sie­działa w ławce, czy­tała lub od­ra­biała lek­cje.

Te­raz za­trzy­mał się przed zna­kiem stopu i ci­cho po­wie­dział do sie­bie:

– Lucy, Lucy, Lucy B. Do­kąd i jak po­wiało cię?

Tommy wie­dział do­kąd. Na wio­snę, w ostat­niej kla­sie li­ceum, spo­tkał ją po lek­cjach na ko­ry­ta­rzu. Z na­głą śmia­ło­ścią, sze­roko otwie­ra­jąc oczy, oznaj­miła:

– Pa­nie Gup­till, jadę na stu­dia!

– Och, Lucy, to cu­dow­nie – od­parł.

Lucy ob­jęła go i nie chciała pu­ścić, więc Tommy też ją ob­jął. Na za­wsze za­pa­mię­tał ten uścisk, bo Lucy była taka szczu­pła; czuł jej ko­ści i drobne piersi, a póź­niej za­sta­na­wiał się, jak czę­sto – lub ra­czej, jak rzadko – tę dziew­czynę obej­mo­wano.

Tommy mi­nął znak stopu, wje­chał do mia­steczka i za­raz zna­lazł wolne miej­sce. Za­par­ko­wał, wy­siadł z sa­mo­chodu i zmru­żył oczy w słońcu.

– Tommy Gup­till – za­wo­łał ktoś. Od­wró­ciw­szy się, Tommy uj­rzał Griffa John­sona zbli­ża­ją­cego się swoim cha­rak­te­ry­stycz­nym kro­kiem, bo miał jedną nogę krót­szą i na­wet but or­to­pe­dyczny nie ni­we­lo­wał uty­ka­nia.

Griff wy­cią­gnął rękę na po­wi­ta­nie.

– Grif­fith – po­wie­dział Tommy.

Długo ści­skali so­bie dło­nie, a sa­mo­chody su­nęły wolno ulicą Main. Griff zaj­mo­wał się w mia­steczku ubez­pie­cze­niami i w prze­szło­ści był bar­dzo do­bry dla Tommy’ego. Kiedy do­wie­dział się, że Tommy nie ubez­pie­czył na­le­ży­cie farmy, po­wie­dział:

– Za późno cię po­zna­łem. – Co było prawdą. Jed­nak Griff, ze swoją ser­deczną twa­rzą i po­kaź­nym brzu­chem, na­dal był do­bry dla Tommy’ego. W za­sa­dzie Tommy nie znał ni­kogo, kto nie oka­zy­wał mu do­broci. Omia­tani lek­kim wia­trem, roz­ma­wiali o dzie­ciach i wnu­kach. Wnuk Griffa brał nar­ko­tyki, co, zda­niem Tommy’ego, było bar­dzo smutne. Słu­chał, po­ta­ki­wał, zer­kał na drzewa przy Main po­kryte świeżą zie­le­nią; w końcu usły­szał o dru­gim wnuku, który stu­dio­wał me­dy­cynę.

– Hej, to świet­nie.

Po­tem uści­snęli so­bie ręce i każdy ru­szył w swoją stronę.

W skle­pie odzie­żo­wym, gdzie dzwo­nek oznaj­mił jego wej­ście, Ma­ri­lyn Ma­cau­ley przy­mie­rzała be­żową su­kienkę w czer­wone róże.

– Co cię tu spro­wa­dza, Tommy?

Ma­ri­lyn no­siła się z my­ślą o jej kup­nie na chrzciny wnuczki, ma­jące się od­być w nie­dzielę za kilka ty­go­dni, wy­ja­śniła Tommy’emu, wy­gła­dza­jąc su­kienkę. Zdjęła buty i stała w sa­mych poń­czo­chach. Zda­niem Ma­ri­lyn ku­po­wa­nie no­wej su­kienki na taką oka­zję to eks­tra­wa­gan­cja, ale miała taką ogromną ochotę. Tommy, który znał Ma­ri­lyn od lat – jesz­cze z li­ceum w Am­gash – do­strzegł jej za­kło­po­ta­nie i za­pew­nił, że to wcale nie jest eks­tra­wa­gan­cja. Po­tem po­wie­dział:

– Ma­ri­lyn, czy przy oka­zji po­mo­gła­byś mi zna­leźć coś dla żony?

Na­tych­miast się za­krząt­nęła, za­pew­nia­jąc, że oczy­wi­ście po­może. Znik­nęła w prze­bie­ralni, skąd wy­szła w nor­mal­nym stroju, czyli w czar­nej spód­nicy i nie­bie­skim swe­trze, w czar­nych bu­tach na pła­skiej po­de­szwie, po czym za­pro­wa­dziła Tommy’ego do działu z sza­lami.

– Pro­szę – po­wie­działa, wy­cią­ga­jąc czer­wony szal ze zło­tym wzo­rem. Tommy wziął go, ale drugą dło­nią się­gnął po szal w kwiaty.

– Może ten? – spy­tał.

– Tak, to pa­suje do Shir­ley – od­parła Ma­ri­lyn, a Tommy zro­zu­miał, że czer­wony szal po­do­bał się sa­mej Ma­ri­lyn, ale ni­gdy by so­bie na niego nie po­zwo­liła. Pa­mię­tał, kiedy za­czął pracę na po­sa­dzie woź­nego, Ma­ri­lyn była uro­czą dziew­czyną; ile­kroć go wi­działa, wo­łała: „Dzień do­bry, pa­nie Gup­till!”, te­raz jed­nak po­sta­rzała się, była ner­wowa, chuda, ze ścią­gniętą twa­rzą. Tommy, po­dob­nie jak inni, uwa­żał, że to dla­tego, że jej mąż wró­cił z Wiet­namu od­mie­niony. Gdy Tommy wi­dy­wał w mia­steczku Char­liego Ma­cau­leya, bie­dak za­wsze spra­wiał wra­że­nie nie­obec­nego, Ma­ri­lyn po­dob­nie. Tommy przez chwilę trzy­mał czer­wony szal ze zło­tym wzo­rem, jakby się za­sta­na­wiał, wresz­cie rzekł:

– Chyba masz ra­cję, ten jest bar­dziej w ty­pie Shir­ley. – Po­tem po­szedł do kasy z sza­lem w kwiaty i po­dzię­ko­wał Ma­ri­lyn za po­moc.

– My­ślę, że ona się w nim za­ko­cha – po­wie­działa Ma­ri­lyn, a Tommy za­pew­nił, że tak się sta­nie.

Po wyj­ściu ze sklepu ru­szył do księ­garni, gdzie chciał po­szu­kać książki o ogrod­nic­twie, która mo­głaby się spodo­bać jego żo­nie. Kiedy wszedł, na sa­mym środku księ­garni zo­ba­czył wy­sta­wioną nową książkę Lucy Bar­ton. Się­gnął po nią – na okładce wid­niał miej­ski bu­dy­nek – i spoj­rzał na tylne skrzy­dełko z jej zdję­ciem. Po­my­ślał, że gdyby ją dziś spo­tkał, pew­nie by jej nie po­znał. Tylko dla­tego że kie­dyś ją znał, do­strze­gał dawne po­do­bień­stwo w tym sa­mym nie­śmia­łym uśmie­chu. Po­now­nie przy­po­mniało mu się tamto po­po­łu­dnie, kiedy ce­lowo zła­mała kredę, ta jej za­bawna mina. Te­raz była star­szą ko­bietą; na zdję­ciu miała włosy ścią­gnięte do tyłu, a im dłu­żej się jej przy­glą­dał, tym wy­raź­niej do­strze­gał dawną dziew­czynę. Tommy ustą­pił z drogi matce z dwójką ma­łych dzieci, mó­wiąc:

– Prze­pra­szam bar­dzo.

– Ależ nic nie szko­dzi – od­parła ko­bieta, a on za­czął się za­sta­na­wiać, co cza­sem mu się zda­rzało, jak też żyło się Lucy w od­le­głym No­wym Jorku.

Odło­żył książkę, od­szu­kał sprze­daw­czy­nię i za­py­tał o książkę o ogrod­nic­twie.

– Chyba mamy do­kład­nie to, czego pan szuka. – Po tych sło­wach dziew­czyna, która wła­ści­wie nie była dziew­czyną, ale ostat­nio Tommy tak wła­śnie po­strze­gał wszyst­kie ko­biety, przy­nio­sła książkę z hia­cyn­tami na okładce.

– Och, do­sko­nale – ucie­szył się.

Dziew­czyna spy­tała, czy ży­czy so­bie, by za­pa­ko­wać książkę, na co od­parł, że bar­dzo chęt­nie, i pa­trzył, jak owija ją w sre­brzy­sty pa­pier. Sprze­daw­czyni miała pa­znok­cie po­ma­lo­wane na nie­bie­sko, ko­niu­szek ję­zyka wy­su­wała nie­znacz­nie, kiedy się kon­cen­tro­wała. Przy­kle­iła ka­wa­łek ta­śmy, po­słała mu sze­roki uśmiech i go­towe.

– Do­sko­nale – po­wtó­rzył.

– Ży­czę mi­łego dnia – po­wie­działa dziew­czyna, a Tommy od­po­wie­dział tym sa­mym. Wy­szedł z księ­garni na za­laną słoń­cem ulicę i po­sta­no­wił, że opo­wie Shir­ley o książce Lucy. Shir­ley ko­chała Lucy, po­nie­waż on ją ko­chał. Włą­czył sil­nik, wy­je­chał z miej­sca par­kin­go­wego i ru­szył w drogę po­wrotną do domu.

Tommy’emu przy­szedł na myśl wnuk John­sona, który nie mógł ze­rwać z na­ło­giem, po­tem po­my­ślał o Ma­ri­lyn Ma­cau­ley i jej mężu Char­liem, na­stęp­nie przy­szedł mu do głowy star­szy brat, zmarły kilka lat wcze­śniej. Tommy my­ślał o tym, jak brat – który wal­czył pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej i uczest­ni­czył w wy­zwa­la­niu obo­zów – wró­cił z wojny od­mie­niony; mał­żeń­stwo się roz­pa­dło, dzieci go nie lu­biły. Nie­długo przed śmier­cią brat opo­wie­dział Tommy’emu o tym, co wi­dział w obo­zach; mó­wił też o tym, jak ra­zem z in­nymi opro­wa­dzał po obo­zach zwie­dza­ją­cych. Pod­czas opro­wa­dza­nia grupy ko­biet nie­które pła­kały, ale inne za­dzie­rały głowy wy­soko, gniew­nie, jakby chciały po­ka­zać, że ni­komu nie uda się wzbu­dzić w nich złego sa­mo­po­czu­cia. Ten ob­raz na za­wsze po­zo­stał z Tom­mym, który za­sta­na­wiał się, czemu przy­po­mniał so­bie o nim wła­śnie te­raz. Im był star­szy – a bar­dzo się po­sta­rzał – tym do­bit­niej poj­mo­wał, że nie ro­zu­mie tej nie­ja­snej walki do­bra ze złem i może zro­zu­mie­nie tego nie jest pi­sane lu­dziom na ziemi.

Zbli­ża­jąc się do znaku z na­pi­sem SZY­CIE I PRZE­RÓBKI KRA­WIEC­KIE, zwol­nił i skrę­cił w długą drogę wio­dącą do domu Bar­to­nów. Od śmierci Kena, ojca Pete’a, Tommy miał zwy­czaj od­wie­dzać Pete’a, który oczy­wi­ście nie był już chłop­cem, ale do­ro­słym męż­czy­zną. Miesz­kał w domu sa­mot­nie, a Tommy nie wi­dział go od paru mie­sięcy.

Je­chał długą drogą przez pust­ko­wie. Przez lata Tommy i Shir­ley roz­ma­wiali o tym, że od­lu­dzie nie jest do­bre dla dzieci. Po jed­nej stro­nie drogi roz­cią­gały się pola ku­ku­ry­dzy, po dru­giej ro­sła soja. Ol­brzy­mie sa­motne drzewo na polu ku­ku­ry­dzia­nym kilka lat wcze­śniej tra­fił pio­run i te­raz le­żało, wy­cią­ga­jąc ku niebu na­gie po­trza­skane ko­nary.

Cię­ża­rówka stała obok ma­łego domu, któ­rego nie od­ma­lo­wy­wano już tyle lat, że cał­kiem wy­blakł; zbie­lały gont na da­chu miej­scami się wy­szczer­bił. Ża­lu­zje jak zwy­kle były opusz­czone. Tommy wy­siadł z sa­mo­chodu, pod­szedł do drzwi i za­pu­kał. Po­now­nie po­my­ślał o Lucy Bar­ton, o tym, jak strasz­li­wie chu­dym była dziec­kiem; miała dłu­gie ja­sne włosy i pra­wie ni­gdy nie pa­trzyła mu w oczy. Pew­nego razu, gdy Lucy była jesz­cze mała, wszedł po lek­cjach do klasy, gdzie czy­tała, i dziew­czynka do­słow­nie pod­sko­czyła ze stra­chu.

– Spo­koj­nie, wszystko w po­rządku – po­wie­dział Tommy po­spiesz­nie.

Tego dnia, gdy pod­sko­czyła i uj­rzał na jej twa­rzy prze­ra­że­nie, do­my­ślił się, że mu­szą ją bić w domu. Na pewno tak było, skoro otwie­rane drzwi bu­dziły w niej taką grozę. Kiedy to so­bie uzmy­sło­wił, za­czął uważ­niej jej się przy­glą­dać i nie­kiedy na szyi lub rę­kach dziew­czynki do­strze­gał sińce, żółte lub nie­bie­skawe. Opo­wie­dział o tym żo­nie.

– Co mamy zro­bić, Tommy? – za­py­tała Shir­ley.

Po za­sta­no­wie­niu uznali, że nie zro­bią nic. Jed­nak tego dnia, gdy o tym roz­ma­wiali, Tommy opo­wie­dział żo­nie, co kie­dyś wi­dział. Działo się to w cza­sach, kiedy Tommy miał jesz­cze farmę, a Ken Bar­ton, oj­ciec Lucy, nie­kiedy pra­co­wał u niego jako me­cha­nik. Tommy wszedł za oborę i uj­rzał Kena, ze spodniami spusz­czo­nymi do ko­stek, jak szar­pał wła­sne przy­ro­dze­nie i prze­kli­nał. Co za wi­dok!

– Nie ży­czę so­bie tu ta­kich rze­czy, Ken – po­wie­dział Tommy, na co tam­ten od­wró­cił się, wsiadł do cię­ża­rówki, od­je­chał i przez ty­dzień nie po­ja­wiał się w pracy.

– Tommy, dla­czego mi o tym nie po­wie­dzia­łeś? – spy­tała prze­ra­żona Shir­ley, otwie­ra­jąc sze­roko nie­bie­skie oczy.

Tommy od­parł, że wy­dało mu się to zbyt okropne, by o tym mó­wić.

– Mu­simy coś zro­bić, Tommy – po­wie­działa wtedy jego żona. Roz­ma­wiali jesz­cze przez pe­wien czas, ale po­now­nie do­szli do wnio­sku, że nic nie można zro­bić.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

O AU­TORCE

Eli­za­beth Strout jest au­torką na­stę­pu­ją­cych ksią­żek: uho­no­ro­wa­nej Na­grodą Pu­lit­zera Olive Kit­te­ridge, Bra­cia Bur­gess i  Mam na imię Lucy, zaj­mu­ją­cej pierw­sze miej­sce na li­ście be­st­sel­le­rów „New York Ti­mesa”. Wkrótce na­kła­dem wy­daw­nic­twa ukażą się ko­lejne po­wie­ści: Trwaj przy mnie i  Amy i Isa­belle – ta ostat­nia wy­róż­niona Na­grodą Arta Se­iden­bauma przy­zna­waną przez „Los An­ge­les Ti­mes” i Na­grodą He­ar­tland przy­zna­waną przez „Chi­cago Tri­bune”. Eli­za­beth Strout była fi­na­listką Na­grody PEN/Faulk­ner i Na­grody Orange w An­glii. Jej opo­wia­da­nia uka­zy­wały się w licz­nych cza­so­pi­smach, ta­kich jak „The New Yor­ker” i „O: The Oprah Ma­ga­zine”. Mieszka w No­wym Jorku.

Ty­tuł ory­gi­nałuANY­THING IS PO­SSI­BLE
Przy­go­to­wa­nie okładki do drukuKa­ro­lina Że­la­ziń­ska-So­biech
Ilu­stra­cja na okładceGill Hel­ley
Re­dak­cjaJu­styna Wo­dzi­sław­ska
Ko­rektaJa­dwiga Pil­ler Ha­lina Sty­kow­ska
Co­py­ri­ght © 2017 by Eli­za­beth Strout This trans­la­tion pu­bli­shed by ar­ran­ge­ment with Ran­dom Ho­use, a di­vi­sion of Pen­guin Ran­dom Ho­use LLC All ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Pa­weł Lip­szyc, 2017 Co­py­ri­ght © Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-084-0
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.