Manazuru - Hiromi Kawakami - ebook + książka

Manazuru ebook

Hiromi Kawakami

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Bohaterka powieści mieszka w Tokio z matką i dorastającą córką Momo. Jej mąż zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach, gdy Momo była mała. Kiedy Kei przyjeżdża do nadmorskiego miasta Manazuru, zaczynają jej towarzyszyć cienie – istoty przenikające ze świata fantazji i przeszłości, który płynnie łączy się ze światem realnym. W onirycznej rzeczywistości bohaterka może podążyć jedną z wielu dróg, spośród których ta ku przyszłości nie jest jedyną możliwą. Hiromi Kawakami zaciera granice między rzeczywistością a wyobraźnią, pozwala dotknąć światów istniejących podskórnie, każe wciąż od nowa szukać odpowiedzi na pytania, czym jest czas i co znaczy „realne”. Język Kawakami hipnotyzuje i urzeka, tworząc opowieść o różnych wymiarach utraty i tęsknoty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 223

Oceny
4,2 (6 ocen)
2
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1

Ca­ły czas idzie za mną.

Jest jesz­cze da­le­ko, więc nie roz­po­zna­ję, czy to ko­bie­ta czy męż­czy­zna. Wszyst­ko mi zresz­tą jed­no, idę da­lej, nie przej­mu­jąc się tym.

Przed po­łu­dniem wy­szłam z pen­sjo­na­tu nad za­tocz­ką i skie­ro­wa­łam się ku krań­co­wi cy­pla. Ostat­nią noc spę­dzi­łam w ma­łym wiej­skim pen­sjo­na­cie pro­wa­dzo­nym przez ko­bie­tę i męż­czy­znę, są­dząc po wie­ku: mat­kę i sy­na.

Kie­dy po dwóch go­dzi­nach jaz­dy po­cią­giem z To­kio do­tar­łam tam ko­ło dzie­wią­tej, od fron­tu by­ło już za­mknię­te. Front to du­żo po­wie­dzia­ne: by­ła tam tyl­ko ni­ska że­la­zna bra­ma, jak w wiej­skich do­mo­stwach, obok niej kil­ka cien­kich po­wy­krę­ca­nych so­sen i sta­ra ta­blicz­ka, na któ­rej nie by­ło na­wet na­zwy pen­sjo­na­tu, tyl­ko wy­pi­sa­ne tu­szem na­zwi­sko „Su­na”.

– Su­na to rzad­kie na­zwi­sko, praw­da? – za­py­ta­łam, na co mat­ka od­po­wie­dzia­ła:

– A tu w oko­li­cy jest kil­ka ro­dzin.

Syn, choć ma du­żo si­wych wło­sów, mo­że być w mo­im wie­ku, wy­glą­da na ja­kieś czter­dzie­ści pięć lat, mo­że tro­chę wię­cej.

Gdy za­py­tał: Ze śnia­da­niem?, je­go głos wy­dał mi się zna­jo­my, by­łam jed­nak pew­na, że wi­dzę męż­czy­znę pierw­szy raz, nie mo­głam też so­bie przy­po­mnieć, czyj to głos. Zna­łam skądś mo­że nie sam głos, a ten ro­dzaj wi­bra­cji, ja­kie w nim po­brzmie­wa­ły.

Nie, bez. Po mo­jej od­po­wie­dzi syn wy­szedł zza kon­tu­aru. Za­pro­wa­dził mnie do po­ko­ju na koń­cu ko­ry­ta­rza. Za­raz przyj­dę przy­go­to­wać po­sła­nie. Ła­zien­ka jest na do­le. Gdy wy­szedł po tych krót­kich wy­ja­śnie­niach, roz­su­nę­łam cien­ką za­sło­nę i zo­ba­czy­łam, że tuż za oknem jest mo­rze. Hu­cza­ły fa­le. Nie by­ło księ­ży­ca. Wy­tę­ża­łam wzrok, że­by zo­ba­czyć fa­le, ale by­ło za ma­ło świa­tła. W po­ko­ju pa­no­wał cie­pły za­duch, jak­by od dość daw­na cze­kał na go­ści. Otwo­rzy­łam okno, by wpu­ścić tro­chę chłod­ne­go po­wie­trza.

W ła­zien­ce, znaj­du­ją­cej się w pod­zie­miu, by­ło ciem­no, z su­fi­tu od cza­su do cza­su spa­da­ła kro­pla wo­dy.

Po­my­śla­łam o Se­ijim. Mó­wił, że za­mie­rza dziś no­co­wać w fir­mie w To­kio. Sły­sza­łam kil­ka ra­zy o tych po­ko­jach noc­le­go­wych, ale ja­koś nie mo­gę so­bie wy­obra­zić, jak kon­kret­nie wy­glą­da­ją. Po­dob­no jest to cia­sne po­miesz­cze­nie, w któ­rym stoi tyl­ko jed­no łóż­ko. Ma­ją trzy ta­kie po­ko­je. Kie­dy któ­ryś z nich jest za­mknię­ty na klucz, ozna­cza to, że ktoś w nim śpi. Ni­g­dy w ży­ciu nie pra­co­wa­łam w żad­nej fir­mie, więc je­dy­nym miej­scem, z ja­kim mi się ko­ja­rzy, jest sa­la szpi­tal­na. Że­la­zne łóż­ko za­sła­ne be­żo­wym ko­cem, wo­kół za­słon­ka, na pod­ło­dze, któ­ra gło­śno od­bi­ja ludz­kie kro­ki, le­żą kap­cie, u wez­gło­wia gu­zik alar­mo­wy i wy­kres tem­pe­ra­tu­ry.

Nic po­dob­ne­go, to ni­ski po­kój, w któ­rym ni­cze­go nie ma. Cza­sem tyl­ko wa­la­ją się sta­re ga­ze­ty, któ­re ktoś zo­sta­wił po so­bie. Mó­wiąc to, Se­iji wy­krzy­wia war­gi. Śmie­je się bez­gło­śnie. Wła­ści­wie śmie­ją się tyl­ko je­go po­licz­ki. Z po­cząt­ku czu­łam się nie­swo­jo, ale przy­wy­kłam.

Opo­wia­da, jak no­cu­jąc w pra­cy, za­sy­pia, do­pie­ro gdy za­czy­na się roz­wid­niać. O świ­cie jest bar­dzo ci­cho. Gdy na pię­trach po­ga­sną pra­wie wszyst­kie świa­tła, dźwię­ki w bu­dyn­ku rów­nież wy­da­ją się stłu­mio­ne. Od kie­dy czę­ściej za­czął sy­piać w fir­mie, zno­wu od­pra­wia ry­tu­ał za­sy­pia­nia z dzie­ciń­stwa, któ­ry daw­no te­mu za­rzu­cił, bo choć kła­dzie się na tym twar­dym łóż­ku wy­czer­pa­ny fi­zycz­nie, psy­chicz­nie jest zbyt po­bu­dzo­ny, że­by za­snąć. Wy­obra­ża więc so­bie, że uno­si się na wo­dzie, ale nie tak, jak to się dzie­je w rze­czy­wi­sto­ści, czy­li za­nu­rzo­ny do po­ło­wy, tyl­ko ca­łym cia­łem do­ty­ka jej na­prę­żo­nej po­wierzch­ni, wy­cią­ga się od po­ty­li­cy, po­przez ple­cy, po­ślad­ki, no­gi, aż po sto­py, le­ży tak bez ru­chu, a kie­dy z cza­sem miej­sca, któ­ry­mi do­ty­ka wo­dy, roz­grze­wa­ją się, on za­pa­da w sen. Mó­wiąc to, znów wy­krzy­wił usta.

Wy­szłam z ką­pie­li, ale w prze­ci­wień­stwie do Se­ijie­go, nie mu­sia­łam szyb­ko za­sy­piać, więc jesz­cze dłu­go nie spa­łam. Sen­ność przy­szła w chwi­li, gdy wi­docz­na w szcze­li­nie mię­dzy za­sło­na­mi czerń za oknem za­czę­ła prze­cho­dzić w nie­bie­skość. Po­my­śla­łam, że on też wła­śnie za­sy­pia, zga­si­łam świa­tło i za­mknę­łam oczy.

By­ło po dzie­wią­tej, gdy się obu­dzi­łam, a po­kój wy­peł­nia­ło świa­tło. Od­głos fal przy­brał wyż­sze to­ny niż wczo­raj wie­czo­rem. W re­cep­cji spy­ta­łam o dro­gę na cy­pel. Syn wy­ja­śnił mi na ry­sun­ku, jak mam iść. Na­szki­co­wał ołów­kiem na kart­ce cy­pel, po­środ­ku za­zna­czył dro­gę. Coś mi to przy­po­mi­na, ten kształt coś mi przy­po­mi­na. Czyj to jest głos? Cią­gle nie mo­głam so­bie przy­po­mnieć, do ko­go po­dob­ny głos ma syn. Za to na­tych­miast uświa­do­mi­łam so­bie, że cy­pel przy­po­mi­na smo­ka. Od szyi w gó­rę. Ma na­wet wą­sy pod no­sem.

Do koń­ca cy­pla bę­dzie nie­ca­łą go­dzi­nę pie­cho­tą. Tak po­wie­dział syn. Wol­nym kro­kiem to na­wet wię­cej. Za­wo­ła­ła z głę­bi bu­dyn­ku mat­ka. Być mo­że dziś też się za­trzy­mam. Są wol­ne po­ko­je? Za­py­ta­łam, prze­ko­na­na, że na­tych­miast od­po­wie, że na­tu­ral­nie mo­gę dziś prze­no­co­wać, nie ma tu prze­cież ży­wej du­szy, ostat­niej no­cy by­łam chy­ba ich je­dy­nym go­ściem, tym­cza­sem syn za­sta­na­wiał się chwi­lę, prze­chy­liw­szy gło­wę.

W pią­tek przy­jeż­dża­ją węd­ka­rze. O ile nie ma zbyt du­żych fal, za­zwy­czaj wszyst­kie po­ko­je są za­ję­te. Pro­szę dzwo­nić. Po tych sło­wach po­ki­wa­łam bez prze­ko­na­nia gło­wą i wy­szłam. Spraw­dzi­łam na roz­kła­dzie jaz­dy, że au­to­bus na dwo­rzec mam za pół go­dzi­ny. Za­mie­rza­łam naj­pierw po­je­chać tam i zo­sta­wić ba­gaż. W pół go­dzi­ny moż­na dojść na dwo­rzec pie­szo. Za­wa­ha­łam się więc, ale wi­dząc stro­me wznie­sie­nie przed so­bą, po­sta­no­wi­łam po­cze­kać na au­to­bus. Ze­szłam na pla­żę.

Mo­rze to nic nad­zwy­czaj­ne­go. Na­pły­wa­ją fa­le i to wszyst­ko. Usia­dłam na nie­wiel­kiej ska­le i pa­trzy­łam na otwar­tą wo­dę. Wiał sil­ny wiatr. Od cza­su do cza­su do­się­ga­ły mnie roz­bry­zgi fal, mo­kłam. Choć we­dług sta­re­go ka­len­da­rza wio­sna daw­no już się za­czę­ła, te­go dnia by­ło zim­no. Pod ska­łę wpeł­za­ły i wy­peł­za­ły spod niej wszy mor­skie.

Nie pla­no­wa­łam tu przy­jeż­dżać. Mu­sia­łam się w pew­nej spra­wie spo­tkać z kimś na Dwor­cu To­kij­skim, by­ła siód­ma, gdy skoń­czy­li­śmy jeść szyb­ką ko­la­cję. Za­mie­rza­łam wsiąść do po­cią­gu li­nii Chuo, ale – nie wie­dzieć cze­mu – no­gi sa­me po­nio­sły mnie na pe­ron li­nii To­ka­ido. Ja­dąc, kal­ku­lo­wa­łam, że na­wet gdy­bym do­je­cha­ła do Ata­mi, to zdą­żę wró­cić, za­nim po­cią­gi li­nii Chuo prze­sta­ną kur­so­wać, lecz na­gle po­czu­łam się nie­pew­nie, przez dłuż­szą chwi­lę jesz­cze się wa­ha­łam, ale w koń­cu wy­sia­dłam. W Ma­na­zu­ru.

Ze­szłam na dół z pe­ro­nu, prze­szłam przez wą­ski ko­ry­tarz, bram­kę kon­tro­li bi­le­tów i zna­la­złam się na ze­wnątrz. Przed dwor­cem był plac. In­for­ma­cja – daw­no za­mknię­ta. Spy­ta­łam więc o noc­leg tak­sów­ka­rza, a on za­wiózł mnie do pen­sjo­na­tu. To ma­ły, ale po­rząd­ny pen­sjo­nat. Tak po­wie­dział i za­wiózł mnie do do­mu z ta­blicz­ką „Su­na”.

Z po­cią­gu za­dzwo­ni­łam do mo­jej mat­ki. Co by tu dać Mo­mo ju­tro na dru­gie śnia­da­nie do szko­ły? Za­sta­no­wi­ła się. Coś z lo­dów­ki, wszyst­ko jed­no co, oprócz kur­cza­ka, za­czę­łam, ale za­raz się po­pra­wi­łam: Co­kol­wiek z lo­dów­ki, wszyst­ko jed­no co. Prze­pra­szam, że tak na­gle. Na te sło­wa mat­ka od­po­wie­dzia­ła: Nic się nie sta­ło. Sła­bo by­ło ją sły­chać. Obej­rza­łam się, czy tu też jest po­stać, któ­ra za mną cho­dzi, ale w przej­ściu mię­dzy wa­go­na­mi by­łam tyl­ko ja. Ani śla­du ni­ko­go lub ni­cze­go oprócz mnie.

Mia­łam wra­że­nie, że z okna po­cią­gu li­nii To­ka­ido wi­dać mo­rze. Jed­nak nie by­łam pew­na, czy to rze­czy­wi­ście jest mo­rze, bo by­ło ciem­no. Cza­sem, bar­dzo rzad­ko, no­cu­ję po­za do­mem w związ­ku z pra­cą, wte­dy ma­ma i Mo­mo zo­sta­ją sa­me w do­mu, ale ni­g­dy jesz­cze nie zda­rzy­ło mi się w ten spo­sób tak na­gle nie wró­cić na noc. Nie spę­dzam ni­g­dy no­cy z Se­ijim. On też ma dzie­ci. Tro­je. I żo­nę ma. Sły­sza­łam, że środ­ko­we dziec­ko jest w wie­ku Mo­mo, cho­dzi do trze­ciej kla­sy gim­na­zjum.

Wró­ci­łam au­to­bu­sem na dwo­rzec, skąd roz­po­czę­łam na no­wo spa­cer na skraj cy­pla.

No nie­źle, prze­no­co­wa­li, i to bez py­ta­nia o na­zwi­sko, go­ścia, któ­ry zja­wił się na­gle, nie ta­kim znów wcze­snym wie­czo­rem, z jed­ną ma­łą tor­bą w rę­ce. In­try­go­wa­ło mnie na­zwi­sko „Su­na”, choć wczo­raj nie do­strze­głam w nim nic nie­zwy­kłe­go. Nie że­by ja­koś dziw­nie brzmia­ło, cie­ka­wi­ło mnie ra­czej, ja­kie imię naj­bar­dziej by do nie­go pa­so­wa­ło.

Dro­ga wzno­si­ła się ła­god­nie pod gó­rę. Za por­tem bie­gła wzdłuż brze­gu mo­rza. Sa­mo­cho­dy, je­den za dru­gim, omi­ja­ły mnie sze­ro­kim łu­kiem. W po­bli­żu dwor­ca spo­ty­ka­łam jesz­cze lu­dzi, ale tu­taj nie by­ło już ni­ko­go. Mi­nę­łam sto­ją­ce obok sie­bie knajp­ki ryb­ne i do­my z po­ko­ja­mi go­ścin­ny­mi, da­lej by­ła już tyl­ko cią­gną­ca się pro­sto dro­ga. Kwa­te­ry i re­stau­ra­cje po­grą­żo­ne by­ły w ci­szy.

Przy­po­mnia­łam so­bie, do czy­je­go gło­su po­dob­ny jest głos młod­sze­go Su­ny. Ta­kim gło­sem mó­wił, za­sy­pia­jąc, mój mąż, któ­ry znik­nął na­gle przed dwu­na­stu la­ty. Gdy ogar­nia­ła go sen­ność, za­czy­nał mó­wić jak dziec­ko, jak­by za­snu­wa­ła go mgła. Mó­wił do mnie: Kei, a gdzieś w głę­bi je­go gło­su po­brzmie­wa­ła sło­dycz, i choć był to ten sam co za­wsze głos do­ro­słe­go męż­czy­zny, mia­łam wra­że­nie, że to ma­ły chło­piec, czy mo­że mło­dzie­niec, uda­je do­ro­słe­go.

Mąż znik­nął bez śla­du. Do dziś nie wiem, gdzie jest.

Za­sta­na­wia­łam się na­wet, czy po­stać, któ­ra za mną cho­dzi, nie ma cze­goś wspól­ne­go z mo­rzem. Mąż lu­bił mo­rze.

Nie przej­mu­jąc się nią, zmie­rza­łam na kra­niec cy­pla. Od­dy­cha­łam głę­bo­ko. Ma­ła płó­cien­na tor­ba, je­dy­na rzecz, ja­ką mia­łam przy so­bie, po­wie­wa­ła na wie­trze. Mo­że dla­te­go, że szłam szyb­kim kro­kiem. Ku­pi­łam w au­to­ma­cie her­ba­tę. Za­wa­ha­łam się chwi­lę i wzię­łam go­rą­cą. Trzy­ma­łam ją przez chwi­lę w rę­ce. Po­stać za mną na­gle się od­da­li­ła.

Po­my­śla­łam, że ma­ło tu wol­nej prze­strze­ni. Pew­nie dla­te­go, że po pra­wej stro­nie wzno­si się gó­ra. Fru­wa­ją ka­nie. Fru­wa­ją ni­sko. Wy­żej wzla­tu­ją tyl­ko w miej­scu, gdzie mo­rze jest płyt­kie i wy­sta­ją ska­ły.

My­ślę, że ja­koś do­szłam do sie­bie. Nie pa­mię­tam jed­nak, jak prze­ży­łam pierw­sze dwa la­ta po znik­nię­ciu mę­ża. Po­pro­si­łam ma­mę, by z na­mi za­miesz­ka­ła, bra­łam każ­dą pra­cę, ja­ka się tra­fia­ła, i ja­koś uda­wa­ło się prze­żyć. Wte­dy po­zna­łam Se­ijie­go. Wkrót­ce za­czął się nasz zwią­zek. Ale co to wła­ści­wie jest zwią­zek?

W SE­RII LI­TE­RAC­KIEJ KA­RAK­TE­RU UKA­ZA­ŁY SIĘ:

Ala­in Ma­banc­kou, Kie­lo­nek

Ta­har Ben Jel­lo­un, To ośle­pia­ją­ce, nie­obec­ne świa­tło

Lyonel Tro­uil­lot, Dzie­ci bo­ha­te­rów

Yoko Ta­wa­da, Fru­wa­ją­ca du­sza

Ala­in Ma­banc­kou, Afri­can Psy­cho

Mia Co­uto, Lu­na­tycz­na kra­ina

Hi­ro­mi Ka­wa­ka­mi, Na­dep­nę­łam na wę­ża

Ala­in Ma­banc­kou, Black ba­zar

Hi­ro­mi Ka­wa­ka­mi, Ma­na­zu­ru

Da­ny Laferrière, Kraj bez ka­pe­lu­sza

Kos­si Efo­ui, Wi­taj­cie, po­wra­ca­ją­ce wid­ma

Ala­in Ma­banc­kou, Ju­tro skoń­czę dwa­dzie­ścia lat

On­dja­ki, Bab­cia 19 i so­wiec­ki se­kret

Ta­har Ben Jel­lo­un, Dziec­ko pia­sku

Ta­har Ben Jel­lo­un, Świę­ta noc

Il­jas Chu­ri, Ja­lo

Ala­in Ma­banc­kou, Zwie­rze­nia je­żo­zwie­rza

Ka­mel Da­oud, Spra­wa Meur­saul­ta

Lyonel Tro­uil­lot, Nie­dzie­la, 4 stycz­nia

Ala­in Ma­banc­kou, Pa­prycz­ka

Agne­ta Ple­ijel, Wróż­ba

Wells To­wer, Ru­iny i zglisz­cza

Agne­ta Ple­ijel, Za­pach męż­czy­zny

Ma­rie Dar­rieus­se­cq, Świń­stwo (Tru­izmy)

Yanick La­hens, Bło­gie od­wro­ty

Do­nald An­trim, Gło­suj na pa­na Ro­bin­so­na i lep­szy świat

De­nis John­son, Syn Je­zu­sa

Il­jas Chu­ri, Dzie­ci get­ta. Mam na imię Adam

Mar­gu­eri­te Your­ce­nar, Pa­mięt­ni­ki Ha­dria­na

De­nis John­son, Szczo­drość sy­re­ny

Agne­ta Ple­ijel, Lord Ne­ver­mo­re

Eli­za Kąc­ka, Wczo­raj by­łaś zła na zie­lo­no

Naj­wy­bit­niej­sze książ­ki z ca­łe­go świa­ta.

Cza­sem wy­ma­ga­ją­ce. Za­wsze war­to­ścio­we.

Ty­tuł ory­gi­na­łu: (Ma­na­zu­ru)

Ad­iu­sta­cja: Ta­de­usz Dą­brow­ski

Ko­rek­ta: Ewa Ślu­sar­czyk, Agniesz­ka Go­ław­ska, Mar­cin Grab­ski

Pro­jekt gra­ficz­ny: Prze­mek Dę­bow­ski

Kon­wer­sja do for­ma­tów EPUB i MO­BI: Mał­go­rza­ta Wi­dła

MA­NA­ZU­RU

Co­py­ri­ght © Hi­ro­mi Ka­wa­ka­mi, 2006

All ri­ghts re­se­rved

Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Bar­ba­ra Słom­ka, 2010, 2024

ISBN 978-83-68059-14-4

Wy­da­nie dru­gie

Wy­daw­nic­two Ka­rak­ter

ul. Gra­bow­skie­go 13/1, 31-126 Kra­ków

Wy­da­je­my, co się nam po­do­ba

ka­rak­ter.pl

Za­pra­sza­my in­sty­tu­cje, or­ga­ni­za­cje oraz bi­blio­te­ki do skła­da­nia za­mó­wień hur­to­wych z atrak­cyj­ny­mi ra­ba­ta­mi.

Do­dat­ko­we in­for­ma­cje do­stęp­ne pod ad­re­sem sprze­daz@ka­rak­ter.pl oraz pod nu­me­rem te­le­fo­nu 511 630 317