Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Nasze prababki, babki, matki i my.
Przekazy rodzinne współczesnych Polek.
„Muszę posprzątać”, „O tym się na szczęście zapomina”, „Mama by się obraziła”, „Jak ty wyglądasz?”, „Rób swoje”… Jak pracują w nas słowa, które słyszymy od najważniejszych kobiet w naszym życiu?
Po kądzieli otrzymujemy i przekazujemy wiele chcianych i niechcianych prezentów. Nie tylko kolor oczu, włosy czy określone cechy charakteru, ale też słowa mocy, zakazy, nakazy i tabu. Wsparcie, wzmocnienie albo sztywny gorset.
Reportażystka i dziennikarka Marta Szarejko rozmawia z najlepszymi przewodniczkami po naszym kobiecym świecie: psychoterapeutkami i socjolożkami z różnych miast w Polsce o tym, co nam powiedziały albo co przemilczały nasze matki i babki w kwestiach miłości, seksu, rodziny, dzieci, jedzenia, pracy, religii czy pieniędzy. W jaki sposób ten międzypokoleniowy przekaz wpływa na nasze samopoczucie, ciało, emocje i życiowe wybory? Co z tego spadku odrzucamy, a co same chciałybyśmy dać naszym córkom?
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 6 godz. 49 min
Miłość
rozmowa z AGNIESZKĄ KOCH
„W świetlicy odbywały się liczne ideowe spotkania, a także zabawy taneczne, po których młode włókniarki wychodziły za mąż za górników. To była jedyna szansa urządzenia własnego życia we własnym mieszkaniu” – to słowa z reportażu Michała Mońki Ostatnie tango w hotelu „Rytex”, który ukazał się w zbiorze Kto dzisiaj kocha[8] z 1981 roku.
Nasze matki, czyli kobiety urodzone w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku, to najczęściej kobiety skupione na rodzinie. Nie zawsze mogły się realizować zawodowo, kariera wymagała od nich dużego samozaparcia i odwagi. Studiowanie w latach siedemdziesiątych XX wieku wcale nie było oczywiste. To czas awansu społecznego – część z nich przeprowadziła się ze wsi do miasta, ale celem była praca, i w domach, a raczej gospodarstwach wiejskich, często zostawiały duże rodziny. Wychodząc z nich, wiedziały, że nikt ich nie będzie utrzymywał. A jak się utrzymać i jednocześnie studiować w dużym mieście bez żadnej pomocy? Dobra praca w tym czasie była ważniejsza – z jednej strony oznaczała niezależność i można było pomagać rodzicom, z drugiej stanowiła przepustkę do dobrego życia. Była też kryterium wyboru partnera.
„My patrzymy na mężczyzn praktycznie – nie pije, ma mieszkanie i to, co inni – to wystarczy, żeby iść z nim przed ołtarz”. I jeszcze: „Taka młoda, po szkole, jeszcze w chłopcach przebiera, kręci nosem. Chce uczuciowego, bez nałogów, opiekuńczego. Stare po kilkunastu latach czekania pójdą za każdym, który pokaże klucze”[9].
Często nie chodziło o to, żeby mężczyzna był jakoś niezwykle majętny, tylko żeby miał stabilną pracę i żeby były widoki na normalne życie, czyli mieszkanie i stałą pensję. Mąż miał być żywicielem rodziny, a żona strażniczką domowego ogniska. Role były konkretnie rozpisane.
Stąd mężczyźni, którzy do dziś potrafią zrobić sobie tylko herbatę. Świetnie pokazuje to Joanna Bator w Piaskowej Górze: kuchnia to królestwo Jadzi Chmury, jej mąż nawet się do niej nie zbliża. Jej to daje władzę, jemu spokój.
I nawet jeśli kobieta pracowała zawodowo, to zwykle było mniej ważne – praca nie była pasją, tylko obowiązkiem. Zwykle kobiety nie zajmowały też wysokich stanowisk, raczej niższy szczebel, więc zarobki nie były oszałamiające. To się zresztą aż tak bardzo nie zmieniło: kobiety wciąż zarabiają gorzej, nawet jeśli zajmują te same stanowiska co mężczyźni. Choć oczywiście wykonały skok w porównaniu z tym, co miały ich matki. Pokolenie naszych babek i prababek świetnie znało swoje miejsce w szeregu.
Były na końcu łańcucha, najmniej ważne. Z książki Marty Strzeleckiej Ziemianki. Co panie z dworów łączyło z chłopkami dowiedziałam się, jak brzmiało powitanie swata, który przychodził do rodziców dziewczyny: „Chcemy się zapytać, czy wasza jałoszka nie tęskni do byczka? Czy nie macie towaru na sprzedaż, który młody kupi i dobrze zapłaci; kupisz, nie kupisz, potargować nie zawadzi”[10].
Nasze babki i prababki naprawdę rzadko miały coś do powiedzenia w większości kwestii. Ich córki miały lepiej, ale na bank słyszały przekaz w stylu: „Sprawdź najpierw, czy na pewno ma chociaż jeden garnitur”. Czyli zobacz, czy ma kasę, jaką ma pozycję. Zarówno nasze babki, jak i matki były wychowywane do roli podrzędnej wobec mężczyzny.
„Żona piętnastomorgowego gospodarza w swoim pamiętniku spisanym w 1935 roku wspominała własny ślub: «...zawiedli mnie ledwie żywą do ołtarza i tam kazali powtarzać słowa jakiejś przysięgi, z której nie zdawałam sobie wcale sprawy. Zresztą ja tego człowieka wcale nie kochałam, tylko bałam się go, bałam okropnie!»”[11].
Ideałem dla chłopek, czyli naszych babek i prababek, był mężczyzna, który nie bił, zapewniał dostatnie życie i przynajmniej częściowo uwalniał od konieczności ciężkiej fizycznej pracy. To ich jedyna szansa na zmianę losu. Wyjazd do miasta i praca służącej często okazywały się złym rozwiązaniem, ponieważ zarabiając poza domem, kobieta nie podlegała kontroli męża, a to zagrażało zastanemu porządkowi, więc nie było mile widziane. Siła patriarchatu.
Co babki przekazały swoim córkom, czyli naszym matkom, na temat związków?
Żeby lawirować – podporządkować się, ale jednocześnie robić swoje. To ta nieszczęsna szyja – nie znoszę jej, ale ona do tej pory jest żywa, ten sposób myślenia wciąż funkcjonuje. Nasze matki mają to obcykane na tip-top: jak być szyją. Głowa myśli, ale szyja nią kręci – ile razy wszystkie to słyszałyśmy? Do tej pory widać, że kobiety 60+ są w tym mistrzyniami – szare eminencje we własnych związkach. To moim zdaniem przekaz od ich matek, które nie miały nic do powiedzenia, ale chciały, żeby ich córkom było łatwiej. Nie było szans, żeby pewne rzeczy robić wprost, więc używały manipulacji – tak ustawić faceta, żeby robił to, czego one chcą.
I żeby obyło się bez konfrontacji.
Oczywiście! Wszystko z uśmiechem na ustach i podaną kawką.
Co one mówiły swoim córkom?
Myślę, że nie musiały nic mówić, wystarczyło, że córki to widziały. I nie chcą tego. Bo to był ogromny koszt dla tych matek i związków. Dużo napięcia, niewyrażonych pretensji, żalu i oczywiście biernej agresji.
Albo agresywnej agresji.
Przemoc psychiczna, emocjonalna, fizyczna, ekonomiczna, seksualna też były na porządku dziennym. Czasami w jednym domu różne jej formy. Bo jeśli jest ekonomiczna, to i emocjonalna. Jeśli jest seksualna, to fizyczna i psychiczna również. Trudno je rozdzielić. Nie znam chyba rodziny, w której w ogóle przemocy nie było, koszmarne czasy. I dodatkowo nie można było o tym mówić, wynosić tego z domu, bo to oznaczałoby zdradę, brak lojalności – brudy trzeba prać w domu. Więc my, dziewczyny, widząc to i obserwując nasze matki, powiedziałyśmy sobie, że tego nie chcemy, ponieważ wiemy, jaki jest koszt. Wiemy, jak często one musiały rezygnować z własnego głosu, żeby mężczyzna się nie zdenerwował. Żeby było spokojnie.
Ale same wcale nie były spokojne.
Oczywiście, że nie, bo to ogromny ciężar: dźwigać głowę. Dodatkowo nikt szyi nie docenia – duża odpowiedzialność, mała satysfakcja. A jeśli coś w niej kliknie, całe ciało przestaje chodzić.
Co robimy z przekazami naszych matek na temat związków?
Nie wszyscy są gotowi na zmianę. Dla wielu patriarchat wciąż stanowi bezpieczną ramę – może niezbyt wygodną, ale znajomą. Przewidywalną. Znam pary, które wciąż dzielą obowiązki tak, jak to robili ich rodzice. I jeśli im to pasuje, to nam nic do tego. Tylko że często im nie pasuje.
Kobiety ustawiają się w kontrze do tego przekazu.
Nie chcą już tak żyć, obiecały sobie, że nie będą takie jak ich matki. „Nie dam się stłamsić”, „Nie będę jego sprzątaczką”, „Muszę być niezależna” – myślą. „Będę tak wyemancypowana i niezależna, że byle kogo do siebie nie dopuszczę”. Tylko potem się okazuje, że to sito jest tak gęste, że właściwie na nikogo nie ma miejsca.
Albo na nikogo nie ma czasu, bo praca, która daje niezależność, okazuje się ważniejsza.
„Widziałam moją matkę, która nie dość, że pracowała zawodowo, to jeszcze wszystko robiła w domu, zaharowywała się przez całe życie, właściwie służyła mężczyźnie, i co z tego ma? Często nie ma z nim nawet dobrej relacji! Nie mówiąc o stabilności finansowej albo jakiejś satysfakcji z życia. Obiecuję sobie, że taka nie będę, a potem się okazuje, że jednak chcę miłości, potrzebuję jej, nie chcę być samotna. Z drugiej strony przyzwyczaiłam się do tego, że jestem sama. W tym czuję się bezpiecznie. Dzięki temu jestem niezależna” – to słowa, które często słyszę od moich pacjentek.
Przypisy