Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W najnowszej książce Marty Szarejko nie otrzymasz przepisu na doskonały związek. Nie przeczytasz o tym, że każda terapia kończy się sukcesem. Zajrzysz natomiast do gabinetów prowadzonych przez znakomitych terapeutów par i znajdziesz odpowiedzi na mnóstwo bardzo ważnych pytań:
· Jak poprawić komunikację w związku?
· Dlaczego się ranimy?
· Czy pojawienie się dziecka może zniszczyć związek?
· Czy rozstanie może być celem terapii?
· Jak przeżyć w parze śmierć dziecka?
· Jak zbudować relację?
· Czy można kogoś kochać, nie ciekawiąc się nim?
· Co jest porażką dla terapeuty par?
Według badań z Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych od 20 do 30% par doświadcza trudności, pomocy szuka 10–20% z nich, a decyduje się z niej skorzystać jedynie 7–10% par.
Ile z tych par zostaje razem, a ile decyduje się na rozstanie?
Marta Szarejko – dziennikarka, publicystka i autorka książek – razem ze swoimi rozmówczyniami i rozmówcami odkrywa sekrety polskich gabinetów terapeutek i terapeutów par. Zadaje pytania, na które szukamy odpowiedzi, ale nie mamy kogo zapytać.
Dla terapeutów nie istnieją błahe problemy. I ta książka świetnie to pokazuje.
W rozmowach wzięli udział: Katarzyna Moneta-Spyra, Iwa Magryta-Wojda, Hanna Pinkowska-Zielińska z Bartoszem Zalewskim, Maria Zapolska-Downar z Maciejem Żurkiem, Anna Zarzycka, Maja Szpakiewicz, Joanna Michałowska, Karolina Pniewska, Agata Stola z Robertem Kowalczykiem, Agnieszka Pacyga-Łebek, Dorota Ziółkowska-Maciaszek, Michał Pozdał, Bernadetta Janusz, Magdalena Sękowska.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 233
Walka o oddech
O momencie, w którym pojawia się drugie dziecko
Rozmowa z Anną Zarzycką
Mam wrażenie, że kryzys w parze spowodowany pojawieniem się dziecka niekiedy zaczyna się przed podjęciem decyzji o jego przyjściu na świat.
Czasem w gabinecie pojawiają się pary, w których partnerzy bardzo się w tej sprawie różnią: jedno chce dziecka, drugie nie – i to powoduje oczywisty konflikt. Niektóre pary w ogóle o tym nie rozmawiały albo jedno założyło, że skoro partner jest taki rodzinny, to pewnie nie wyobraża sobie życia bez dzieci. Są też takie, które coś na początku ustaliły, ale w trakcie trwania ich związku potrzeby jednej osoby się zmieniły. Ewentualnie takie, w których jedno nie ujawniło drugiemu swojego podejścia do dzieci.
To może być chyba nie do końca świadome: wydaje mi się, że chcę mieć dzieci, ale w momencie gdy trzeba podjąć konkretną decyzję, uświadamiam sobie, że strasznie się tego boję.
Częściej to jest świadome, tylko nieujawniane. Kobieta, która nie myślała o sobie jako matce albo myślała w taki sposób, że może to się kiedyś zmieni, ale nie jest to jej priorytetem, nie jest nieświadoma swoich potrzeb, tylko przez pewien czas nie przywiązuje do nich większej wagi. Natomiast jeśli spotka kogoś, kto bardzo tego chce, to jej myślenie o tym siłą rzeczy się zintensyfikuje – oboje zresztą zaczną obcować na co dzień z jakąś presją, może nawet przymusem i lękiem. I teraz: czy sytuacja, w której jedna osoba tego chce, a druga nie, sprawia, że nie możemy być razem? Co to oznacza dla naszego związku? Każda para musi znaleźć swoją odpowiedź.
Kryzysowe może być również staranie się o dziecko, które nie przynosi skutku.
Myślę, że to nie tylko kwestia decyzji i kryzysu wynikającego z przedłużających się starań. Chodzi przede wszystkim o podejście do płodności – o to, że choć mamy na nią wpływ, to nie panujemy nad nią. Bardzo wyraźna jest ta granica, kiedy mówimy: „Teraz nie”. To stwarza iluzję kontroli – bo jednak dzięki środkom antykoncepcyjnym mamy wpływ na to, kiedy nie zajdziemy w ciążę.
Ale to nie oznacza, że możemy wybrać moment, w którym zajdziemy.
Jednak mamy złudzenie, że skoro kontrolujemy jedno, to drugie też. A kiedy się okazuje, że nie do końca tak jest, rodzą się ogromna frustracja, napięcie, stres, szczególnie po stronie kobiet, które zupełnie inaczej postrzegają czas niż ich partnerzy.
Zaczyna się walka, pozbawiony radości i spontaniczności seks.
Kojarzący się raczej z harówką. Często pracuję z kobietami, które tego doświadczają.
Na czym taka praca polega?
Na przyjęciu braku kontroli. Ona jest bardzo trudna, bo z jednej strony kobieta ma poczucie kurczącego się czasu, który jej pozostał, a z drugiej podejmuje wiele działań, żeby rozpoznać i odpowiednio zareagować na wpływające na płodność czynniki, które często są nieznane. Dlatego kobiety chcą kontrolować kolejne obszary: dietę, seks, a nawet odpoczynek. Tymczasem trudno...
...wyluzować się na siłę.
To oczywiście pewnego rodzaju paradoks: relaks ma być szybko, ma być teraz. Poza tym chęć sprawowania kontroli i trudności z płodnością powodują, że pojawiają się wątpliwości co do stabilności związku. W niektórych parach bardziej przeżywają to mężczyźni, w innych kobiety. Na pewno kobiety przeżywają to na poziomie ciała, myślą, że to one zawodzą. Stopniowo tracą poczucie własnej wartości.
Jaki wpływ mają na to mężczyźni?
Ich stosunek do badań nasienia jest raczej niechętny – zazwyczaj to jedno z ostatnich badań, jakie para wykonuje. Kobieta, która przeważnie pozostaje w stałym kontakcie z lekarzem, jest wyczulona na sygnały z własnego ciała, informacje wynikające z analizy wyników jej badań. A to w oczywisty sposób koncentruje uwagę na niej i na tym, co trzeba poprawić w jej ciele.
Stabilność związku bywa też zachwiana, kiedy dziecko już się pojawia.
To jest powszechne doświadczenie i oczywiście pary tak definiują powód zgłoszenia się na terapię. Najczęściej trafiają do mnie kilka miesięcy po urodzeniu dziecka. Ale drugiego.
Zwykle mówi się o kryzysie w związku po narodzinach pierwszego.
Temat drugiego dziecka jest czymś ukrytym, dużo się mówi o pierwszym, więc pary zwykle mają świadomość tej zmiany. Ale większą frustrację powoduje pojawienie się drugiego dziecka, ponieważ pewien wypracowany układ, który wcześniej udało się zastosować, przestaje działać.
Załamuje się rodzinny system.
Narodziny drugiego dziecka to doświadczenie, które wystawia system – tak odbierają to pary – na próbę lojalności. Może się pojawić poczucie zdrady wobec pierwszego dziecka, ale też partnera. Czasem kobiety mówią wprost, że przeżywają narodziny drugiego dziecka jak pojawienie się intruza – boją się, że odbierze im miłość, czas dla tego pierwszego. One zainwestowały już to uczucie, a teraz pojawia się druga osoba i muszą je jakoś podzielić, przekierować. Co będzie, jeśli się nie uda? Z drugiej strony pojawia się duże napięcie związane z ilością obowiązków. I ze zrozumieniem, że nie jest łatwiej, tylko znacznie trudniej.
Parze wydaje się, że to doświadczenie będzie powtórzeniem pierwszego?
Zazwyczaj myślą, że to będzie coś, co już znają, dlatego musi być łatwiej. Okazuje się jednak, że drugie dziecko nie jest powtórzeniem tego doświadczenia, tylko czymś zupełnie nowym. Pojawia się znacznie więcej emocji i komplikacji relacyjnych – na przykład zazdrość jednego dziecka o drugie. Do tego zmęczenie, stres, brak snu – to wszystko jest przytłaczające. Wydawałoby się, że będziemy sprawnie działającym zespołem, ale tak nie jest. To budzi dużą frustrację.
Do tego rodziny są teraz bardzo małe: dziadków w niedalekiej odległości, cioć i wujków brak. Nie można tego wysiłku rozłożyć na całą rodzinę.
Tu widzę dwa wątki: pierwszy związany z realnym brakiem obecności krewnych, którzy byliby blisko, a do tego mieliby czas i chęć zajmować się dzieckiem. Zmiany związane z rozwojem społeczeństwa, migracją, aktywnością zawodową kobiet powodują, że nawet jeśli dziadkowie są w niedalekiej odległości, to ich tryb życia często wyklucza większe zaangażowanie w pomoc.
A drugi wątek?
Wpisuje się w utrzymanie kontroli nad sposobem wychowania, życia, nad stosunkiem do jedzenia, ubieraniem, spędzaniem czasu. Kiedy dzieckiem opiekuje się ktoś inny, rodzice chcą mieć kontrolę nie tylko nad tym, co ono je i jak wygląda, ale też nad tym, czy ogląda telewizję, jakie czyta mu się książki oraz w jaki sposób wyrażają się osoby, które się nim zajmują.
A nuż robią błędy językowe.
Mam wrażenie, że jest to związane z oceną społeczną rodziców, zwłaszcza matek. Trudno nie zwracać uwagi na coś, co za chwilę zostanie skrytykowane. I ocenione negatywnie. Tymczasem rodzicielstwo, zwłaszcza macierzyństwo, wystawia nas na uczucia, jakich nie znamy, i zachowania, których często nie chcemy. Ojcowie w sytuacjach społecznych mogą liczyć na znacznie więcej wyrozumiałości niż matki, które często mają poczucie, że powinny sobie poradzić, a jednak sobie nie radzą. Pracując z kobietami, często słyszałam, że trudno być na przykład w autobusie, kiedy dziecko przez piętnaście minut płacze. I oczywiście: płacz dziecka jest irytujący w tym sensie, że ma wzbudzać alert. W związku z tym ludzie reagują najczęściej zniecierpliwieniem.
Ukierunkowanym na matkę.
Społeczny dystans, normy dotyczące powstrzymywania się od reakcji odgrywają tu istotną rolę. Widząc ojca, ludzie mają więcej dobrych chęci – obserwując go, identyfikują się z częścią pomocową. Kiedy widzą matkę – z częścią krytyczną.
Co właściwie mogłabym w takiej sytuacji zrobić? Jak pomóc matce?
Pamiętam taką sytuację: dziecko płacze, matka czuje niezadowolenie współpasażerów, stresuje się, ale jednocześnie nie może uspokoić dziecka. W którymś momencie jakiś chłopak pokazał coś dziecku w swoim telefonie – i ono przestało płakać. Myślę, że dostęp do takich pomysłów mają osoby mniej osadzone w sztywnych społecznych wymaganiach. Czyli te, które pozwolą sobie zaryzykować zachowanie uznawane za nietypowe. Nie boją się tego ani nie wstydzą.