29,90 zł
10. rocznica śmierci matki bł. Jerzego Popiełuszki.
Wznowienie wyjątkowej biografii
Marianny Popiełuszko
Najważniejsze w życiu to w Boga wierzyć
i Boga mieć na pierwszym miejscu!
– MARIANNA POPIEŁUSZKO
Milena Kindziuk przez wiele lat odkrywała i badała dokumenty oraz świadectwa ustne dotyczące życia i męczeńskiej śmierci błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki.
Przeprowadziła też wiele rozmów z matką ks. Jerzego – Marianną Popiełuszko, kobietą skromną, o niezłomnym sercu, wielkiej mądrości i autentycznej wierze. Dzięki niej lepiej rozumie się ks. Jerzego, ale też ona sama może zadziwiać i fascynować. Dlaczego? Jaka była? Czego można się od niej nauczyć?
To opowieść o miłości, oddaniu oraz o nadziei, która pozwoliła Mariannie Popiełuszko przezwyciężyć ból po stracie ukochanego syna. Także o wierze, która pomogła jej przebaczyć mordercom ks. Jerzego.
Ta historia jest nie tylko hołdem dla ks. Popiełuszki, ale także ukłonem w stronę niestrudzonej matki, która dała światu tak wyjątkowego kapłana.
W książce zamieszczono wiele nowych zdjęć oraz wyjątkowe świadectwo Marka Popiełuszki, wnuka pani Marianny.
dr Milena Kindziuk – autorka książek, m.in.: Popiełuszko. Biografia, Emilia i Karol Wojtyłowie. Rodzice św. Jana Pawła II, Edmund Wojtyła. Brat św. Jana Pawła II, Kardynał Stefan Wyszyński Prymas Polski, Kardynał Józef Glemp. Ostatni taki Prymas. Dziennikarka,
publicystka, wykładowca na UKSW w Warszawie. Autorka artykułów naukowych z zakresu medioznawstwa, kultury i religii. Odznaczona
przez Prezydenta RP brązowym krzyżem za zasługi na rzecz rozwoju nauki oraz przez Ministerstwo Edukacji i Nauki –Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Konsultor Rady Episkopatu Polski ds. Społecznych, konsultor Rady Episkopatu ds. Mediów i Komunikacji Społecznej, członek Zespołu medialnego przy Przewodniczacym Konferencji Episkopatu Polski.
Prosta, wiejska kobieta w chustce na głowie stała sie znana na całym świecie jako matka kapłana męczennika. Piękna książka Mileny Kindziuk wychodzi poza ten schemat. Marianna Popiełuszko to kobieta wyzwolona z cierpienia, pełna radosci życia, zachwycająca madrością życiową i dowcipem.
Grzegorz Polak,
publicysta „Niedzieli”,
zastępca dyrektora
Muzeum Jana Pawła II
i Prymasa Wyszynskiego
To wiara dawała mojej babci Mariannie siłę do życia. A później, po beatyfikacji, także ksiądz Jerzy, który, jak często sama wspominała, wspierał ją z nieba i jej pomagał. Wierzyła w jego wstawiennictwo, ufała, że kiedyś się z nim znowu spotka.
Marek Popiełuszko,
wnuk pani Marianny
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 237
Copyright © by Milena Kindziuk 2023
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2023
All rights reserved
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym.
MATERIAŁY OKŁADKOWE: zdjęcie ks. Jerzego Popiełuszki © Erazm Ciołek / A. Ciołek
ŹRÓDŁA FOTOGRAFII ZAMIESZCZONYCH W KSIĄŻCE:
Archiwum Mileny Kindziuk: fot. nr 1, 4, 5, 6, 9, 10, 11, 12, 14, 16, 17, 18, 19, 24, 25, 26
Fundacja im. ks. Jerzego Popiełuszko Dobro: fot. nr 2, 3, 8, 15, 23, 27, 28, 29, 30, 31
Archiwum ks. Kazimierza Gniedziejki: fot. nr 7
Gość Niedzielny (autor Roman Koszowski): fot. nr 20, 21
PAPSA (autor Jan Morek): fot. nr 13
Narodowe Archiwum Cyfrowe (autor Nikodem Bończa-Tomaszewski): fot. nr 22
KOREKTA: Agnieszka Zielińska, Justyna Jagódka
ISBN 978-83-67925-46-4
Wydanie III rozszerzone, Kraków 2023
WYDAWNICTWO ESPRIT SP. Z O.O.
ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków
tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Gdyby nie błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko, prawdopodobnie nikt na świecie nie usłyszałby o jego matce Mariannie. To za sprawą swego syna stała się „sławna”, chociaż takiej sławy wcale nie chciała. Wolałaby pozostać cichą, jedną z nieznanych, anonimowych matek, jak sama mówiła.
W historii Kościoła jednak tak niekiedy bywa, że wśród wielu świętych lub kandydatów na ołtarze (wierzę, że Marianna Popiełuszko zasługuje, by także znaleźć się w tym gronie) są matki znanych dzieci. Wystarczy wspomnieć żyjącą w IV wieku Świętą Monikę z Tagasty, matkę Świętego Augustyna, Świętą Zelię Martin, matkę Świętej Teresy z Lisieux, czy Sługę Bożą Emilię Wojtyłową – matkę świętego papieża Jana Pawła II.
Te matki stały się znane dzięki dzieciom. Wskutek ich świadectwa albo ze względu na ich wielkie dzieła. To proces zupełnie naturalny, gdy bowiem bada się życie osób wielkich i świętych, nie sposób nie sięgnąć do ich korzeni, do rodzinnego domu, do matki, ojca, rodzeństwa.
W tym kontekście nie dziwi więc, że po męczeńskiej śmierci błogosławionego księdza Jerzego w 1984 roku zainteresowano się również Marianną Popiełuszko, którą jakby wydobyto z cienia. Apogeum to zainteresowanie osiągnęło w czasie beatyfikacji księdza Jerzego, czyli 6 czerwca 2010 roku.
Trzeba też wspomnieć, że głośnym echem odbił się pogrzeb matki kapłana męczennika – 19 listopada 2023 roku mija dziesięć lat od jej śmierci.
Żegnał ją w telegramie kondolencyjnym sam papież, a Mszę Świętą żałobną odprawiało wielu biskupów i kilkuset księży. Po Eucharystii setki ludzi z całej Polski szły kilka kilometrów polnymi drogami, by odprowadzić ją na miejsce wiecznego spoczynku na jej cmentarz parafialny w Suchowoli.
Takiego pogrzebu jak Marianny Popiełuszko nie było dotąd na całym Podlasiu, mówili miejscowi.
Miałam zaszczyt znać panią Mariannę. To właśnie między innymi na podstawie rozmów, które mogłam z nią całymi latami prowadzić, powstała ta książka.
Nowe, aktualne jej wydanie zostało rozszerzone. Dołączyłam wspomnienia Marka Popiełuszki, wnuka pani Marianny (zob. Aneks). Książka zawiera też niepublikowane do tej pory zdjęcia. Poszczególne rozdziały także zostały nieco zmienione. Należy podkreślić, że niniejsza publikacja nie jest typową biografią, ale bardziej stanowi reporterski portret matki błogosławionego księdza Jerzego.
Życiowe motto Marianny Popiełuszko brzmiało: „Mam spokój w duszy, bo wszystko przyjmuję z ręki Boga: czy cierpienie, czy ból, czy biedę. Jak nie akceptujesz życia, jakie masz, to nie znajdziesz spokoju”.
Gdy kiedyś nieśmiało zapytałam panią Mariannę, jak to możliwe, że akceptuje swe życie, tak bardzo przecież trudne i wypełnione cierpieniem bez miary, odpowiedziała bez wahania: „ A co, ty bez krzyża do nieba chciałaś się dostać?”.
Taka właśnie była pani Marianna. Pełna życiowej mądrości i niezłomnej wiary.
Milena Kindziuk Warszawa, 14 września 2023 roku, urodziny bł. ks. Jerzego Popiełuszki
W poniedziałek 23 kwietnia 2012 roku na warszawskim Żoliborzu w kościele Świętego Stanisława Kostki kończyła się Msza Święta z okazji imienin błogosławionego księdza Jerzego. Marianna Popiełuszko, drobna, lekko pochylona staruszka o delikatnych rysach twarzy, w kolorowej chustce na głowie, z laseczką w ręku, stała jak zawsze w tej świątyni na „swoim” miejscu, w nawie głównej w pierwszym rzędzie. Ze łzami w oczach wpatrywała się w stojący na ołtarzu nowy relikwiarz ze szczątkami jej syna, przeznaczony jako dar specjalnie dla niej – dla matki.
Czy myślała o tym, jak te szczątki wyglądały ponad ćwierć wieku temu, gdy musiała je rozpoznawać w trumnie? Co czuła jako kobieta i matka?
Na koniec uroczystości do Marianny Popiełuszko podszedł biskup Tadeusz Pikus i wręczył jej relikwiarz. Teraz może zabrać go do domu. Jest jej – na zawsze.
„To musi być straszne, szczątki zamordowanego syna do domu zabierać!” – skomentował ktoś z boku. Usłyszała.
Fot. 1. Biskup Tadeusz Pikus wręcza Mariannie Popiełuszko relikwiarz ze szczątkami bł. ks. Jerzego.
– Radosne, nie straszne! – odpowiedziała nieoczekiwanie. – Straszne to było, jak go porwali i zabili. A teraz to już radosne! Trzeba zrozumieć, po co relikwie są potrzebne. Jak ktoś prosi i chce się modlić, to daję mu obrazek księdza Jerzego z relikwiami.
Po Mszy Świętej, trzymana pod rękę przez syna Stanisława, wychodzi z kościoła i powolnym krokiem zmierza do grobu syna. Tam klęka na oba kolana i trwa dobre kilkanaście minut na modlitwie.
Otacza ją tłum ludzi. Błyskają flesze aparatów fotograficznych, widać kamery telewizyjne. Ale ona zdaje się na to wszystko nie zważać. Zamyślona, spod wpółprzymkniętych powiek wpatruje się w płytę grobowca. Przesuwa paciorki różańca.
Fot. 2. Marianna Popiełuszko przechowywała relikwiarz w swym domu. Na zdjęciu z wnukiem, Markiem Popiełuszką. Okopy, rok 2012.
Wszyscy w ciszy czekają, aż wstanie. Gdy zaczyna się podnosić z klęcznika, ustawia się do niej długa kolejka. Ludzie podchodzą, proszą o modlitwę, o błogosławieństwo, dziękują za księdza Jerzego, za doznane za jego wstawiennictwem łaski. Niemal wszyscy zwracają się do niej w ten sam sposób: „mamo”.
Kiedy wreszcie udaje mi się wyrwać ją tłumowi i poprowadzić na przygotowaną już przez proboszcza herbatę, mówi:
– W pewnym momencie tak się ktoś na mnie uwiesił, że nie mogłam się utrzymać na nogach. O mało co by mnie zadusili!
Po czym znów wdaje się w życzliwą rozmowę z młodą kobietą, która do niej nieoczekiwanie podeszła.
– Mama, kolacja stygnie – niecierpliwi się zatroskana o nią synowa Alfreda.
A ona na to:
– Jedzenie nie zając, nie ucieknie. Nie dziś, to jutro zjem. Lepiej porozmawiać.
Gdy siedzimy już przy stole w Domu Pielgrzyma „Amicus”, przylegającym do żoliborskiej plebanii, pytam panią Mariannę, co przynieść jej do jedzenia z przygotowanego dla gości szwedzkiego stołu.
A ona na to:
– Jem, co jest!
Nie jest wybredna, nie stosuje żadnych wymyślnych diet.
– Tylko cukier każą mi ograniczać. A gorzkie to niesmaczne… – mówi z uśmiechem. Po czym z apetytem częstuje się… ciastem.
Kiedy zauważa, że jeden z fotoreporterów chce ją sfotografować, przypomina zasady savoir-vivre’u:
– Nie robi się zdjęć przy jedzeniu! Jak skończę, to wtedy.
Po chwili podchodzi biskup Tadeusz Pikus, by podziękować pani Mariannie za przybycie do Warszawy. A ona rzuca mu na pożegnanie:
– Najważniejsze w życiu to w Boga wierzyć i Boga mieć na pierwszym miejscu!
I całuje biskupa w pierścień. Potem, gdy biskup odszedł, zwróciła się do mnie poważnie:
– A ty nie wiedziałaś, że biskupa się w pierścień całuje?
Nie od dziś słynie z zaskakujących puent.
Wreszcie syn i synowa pani Marianny proszą ją, aby zaczęła szykować się do odjazdu. Tego samego wieczora bowiem, jak zawsze po uroczystościach w żoliborskim sanktuarium, Popiełuszkowie wracają do domu, na Białostocczyznę. Ale mama się ociąga, wciąż nie ma dosyć rozmów z ludźmi.
– Nie chcieli mnie do Warszawy brać ze sobą, bo mówią, że ja za stara. A ja im powiedziałam: jak w drodze umrę, to choć do czyśćca pójdę, a nie do piekła!
Na koniec żegna się staropolskim:
– Zostańcie z Bogiem!
Po czym wsiada do samochodu.
Pytam ją jeszcze, kiedy znowu przyjedzie.
– Nie wiem, co dzień następny przyniesie, niczego nie planuję – odpowiada.
Kilka tygodni później, 6 czerwca 2012 roku. Druga rocznica beatyfikacji księdza Jerzego. W kościele Świętego Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu nuncjusz apostolski arcybiskup Celestino Migliore ma odprawić z tej okazji wieczorną Mszę Świętą, w czasie której można uzyskać odpust zupełny.
Marianna Popiełuszko przyjechała na te uroczystości już kilka godzin wcześniej, przed południem.
– Wyjechaliśmy z domu o czwartej rano. Dwa dni siły zbierałam, żeby przyjechać – mówi.
Ubrana odświętnie: w szarą spódnicę, robioną szydełkiem zieloną kamizelkę, w pomarańczowo-kremowej chustce na głowie, pierwsze kroki, jak zwykle, kieruje do grobu księdza Jerzego, a potem idzie do dawnego mieszkania syna. Teraz znajduje się tam Ośrodek Dokumentacji Życia i Kultu Bł. Ks. Jerzego Popiełuszki. Katarzyna Soborak, szefowa placówki, zaprasza „mamę” – bo tak się do niej zwraca – na poczęstunek.
– Za jednym zasiadem śniadanie z obiadem! – śmieje się pani Marianna.
Fot. 3. „Skoro tylko wstaję z rana, natychmiast wołam do Pana: Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony!” – matka ks. Jerzego z pamięci recytowała wiersze.
Przy stole jest proboszcz, ksiądz Tadeusz Bożełko, i kilku gości. Kiedy dyskusja schodzi na rolę kobiet w Kościele, Marianna Popiełuszko wtrąca nieoczekiwanie:
– A kto powiedział światu, że Pan Jezus zmartwychwstał? Nie kobiety?! Widzicie, że kobiety są potrzebne.
Pani Marianna jest duszą towarzystwa, chętnie nawet opowiada dowcipy. Ale rzadko się śmieje. Uśmiech przemyka czasem leciutko przez pooraną zmarszczkami twarz, na której przede wszystkim maluje się wielkie cierpienie.
Z pamięci natomiast matka księdza Jerzego chętnie recytuje tekst pieśni zapamiętanej w dzieciństwie:
Skoro tylko wstaję z rana, natychmiast wołam do Pana: Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony!
A gdy suknię biorę na się, głos od serca zdobywa się: Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony!
A gdy ja spotkam bliźniego, to najpierw mówię do niego: Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony!
A gdy idę do kościoła, serce od radości woła: Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus uwielbiony!
Bierze głęboki oddech, po czym mówi głośno i wyraźnie:
– Jak będzie Pan Jezus na pierwszym miejscu, to wszystko będzie na swoim miejscu. I na wszystko będzie czas. Pamiętajcie o tym!
Pytam ją, gdzie trzyma relikwie księdza Jerzego, które ostatnio zabrała z Warszawy.
– Na półce, obok obrazu Pana Jezusa, w moim pokoju – mówi. – Z szacunku zapalam przy nich świece i się modlę.
Gdy ktoś ze zgromadzonych przy stole wspomniał o cudzie eucharystycznym w Sokółce, ze swojej czarnej torebki wyjęła obrazek Maryi z relikwią z Sokółki i barwnie opowiedziała historię cudu.
W pewnym momencie wśród gości zapadła niezręczna cisza. Marianna Popiełuszko oznajmiła wówczas:
– Wszyscy mówią, nikt nie słucha! Wszyscy słuchają, nikt nie mówi!
I w ten sposób rozładowała atmosferę, a goście wybuchnęli śmiechem.
– No to się pośmieli, a teraz będzie czas na modlitwę! – Energicznie zakończyła biesiadowanie.
Do Mszy Świętej pozostało jednak jeszcze kilka godzin. Ktoś z rodziny proponuje pani Mariannie, by poszła trochę odpocząć, może się zdrzemnąć. A ona na to:
– Śpię raz na dobę. A odpoczywam wtedy, gdy ludzi widzę przed sobą. Dlatego najlepiej siedzieć na miejscu i porozmawiać, przyjdzie, kto chce, może jakie koleżanki?
W tym momencie zupełnie nieoczekiwanie do drzwi zapukała młodziutka zakonnica – klaryska.
Specjalnie przyjechała tu z Łodzi, żeby poznać panią Mariannę. Szerzy kult księdza Jerzego. Ku jego czci przyjęła na ślubach imię zakonne Georgina.
– Niech siostra wejdzie – mówi zachęcająco wyraźnie zadowolona matka męczennika.
Sama zaczyna rozmowę z zakonnicą. Tematów nie brakuje. Szybko okazuje się, że mają wspólne znajome siostry zakonne.
W końcu pobyt pani Marianny w Ośrodku Dokumentacji dobiega końca. Katarzyna Soborak pokazuje jej jeszcze rękopisy kazań księdza Jerzego, od lat z pietyzmem przechowywane, oraz inne dokumenty, które po remoncie archiwum znalazły miejsce w nowych szafach.
– A ty prosisz Boga o pomoc przy pracy? – pyta Marianna Popiełuszko. – Bo pracę trzeba łączyć z modlitwą – wyjaśnia i energicznie wychodzi do kościoła.
Po drodze rzuca do mnie:
– To Pan Bóg Kasi łaskę daje, sama by nic nie zrobiła.
Fot. 4. Katarzyna Soborak, notariusz w procesie beatyfikacyjnym bł. ks. Jerzego i wieloletnia szefowa Ośrodka Dokumentacji Życia i Kultu Bł. Ks. Jerzego Popiełuszki, przekazuje pani Mariannie materiały dotyczące jej syna.
Fot. 5. Matka ks. Jerzego z synem Józefem.
Po Mszy Świętej, jak zawsze, pani Marianna modli się przy grobie syna. Klęcząc, półgłosem recytuje z pamięci Litanię do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jak każdego dnia w czerwcu, gdziekolwiek przebywa.
Powoli zapada zmrok. Nad grobem księdza Jerzego unosi się łuna od zgromadzonych wokół zniczy. Robi się pusto, ludzie rozeszli się już do domów.
Siedzimy jeszcze chwilę z panią Marianną przy herbacie w Domu Pielgrzyma. Jest jej rodzina, trochę znajomych z Warszawy i kilku duchownych. W pewnym momencie nuncjusz apostolski arcybiskup Celestino Migliore zapytał ją, ile ma lat. Usłyszał taką odpowiedź:
– Tyle mam lat, ile zim!
– No tak, kobiety się o wiek nie pyta – mówi z uśmiechem hierarcha.
A pani Marianna dopowiada dowcipnie:
– Jeszcze za mąż będę chciała iść i mnie narzeczony nie zechce, jak powiem, ile mam lat!
Arcybiskup Migliore komentuje już całkiem poważnie:
– Ale silna kobieta, bardzo silna kobieta!
Jej odpowiedzi zaskakują, a życiowa mądrość i niezłomna wiara rozłożyły na łopatki niejednego teologa.
KORZENIE
Urodziłam się 17 lub 7 listopada 1920 roku w Grodzisku w powiecie białostockim. W dokumentach jednak cywilnych posługuję się datą urodzenia 1 czerwca 1910 roku.
Tak o dwóch datach swojego urodzenia matka księdza Jerzego mówiła w zeznaniach przed Trybunałem Beatyfikacyjnym.
Fot. 6. Marianna Popiełuszko w swoim domu w Okopach na Białostocczyźnie. Zdjęcie wykonano wkrótce po śmierci ks. Jerzego.
W dowodzie osobistym Marianna Popiełuszko rzeczywiście miała nieprawidłową datę urodzenia: 1 czerwca 1910 roku. Sama jednak nie wiedziała, kiedy taka wersja się pojawiła. Mogło to być w czasie drugiej wojny światowej, gdy specjalnie fałszowano daty przy wyrabianiu kenkart, czyli dowodów tożsamości wydawanych przez Niemców na okupowanych przez nich terenach. A mogło to być już po wojnie, w czasach komunistycznej władzy ludowej w Polsce, gdy nieraz także „dopasowywano” datę urodzenia, dodając lub odejmując lat z różnych względów. Częściej jednak zdarzało się to w dokumentach mężczyzn, jeśli na przykład chcieli uniknąć poboru do wojska. A może Marianna Popiełuszko wolała być z rocznika 1910, jak jej mąż? Trudno to teraz stwierdzić. Data mogła być błędnie wpisana w urzędzie stanu cywilnego, jak to się wówczas zdarzało. Dlatego popularne było wtedy ludowe powiedzenie: „urodził się w owsiane żniwo”, czyli: w czasie bliżej nieokreślonym.
– W naszej rodzinie wiele osób miało w dokumentach cywilnych błędne daty urodzenia – tłumaczy ksiądz Kazimierz Gniedziejko, cioteczny brat księdza Popiełuszki. – Chociażby mojemu ojcu dodano dziesięć lat, a mamie rok odjęto.
Fot. 7. Marianna Popiełuszko ze swoim siostrzeńcem, ks. Kazimierzem Gniedziejką. To właśnie on przywiózł matkę ks. Jerzego do Warszawy po ogłoszeniu wiadomości o zamordowaniu duchownego.
Prawidłowa data urodzenia matki księdza Jerzego znajduje się w księdze chrzcielnej parafii w Suchowoli: Marianna Gniedziejko, urodzona: Grodzisk, 7 listopada 1920; ochrzczona: 14 listopada 1920, rodzice: Kazimierz (Gniedziejko) i Marianna (z domu) Kalinowska.
Dane są prawdziwe, chociaż dokument nie jest oryginalny.
– Księgi, które zaginęły w czasie wojny, były później odtwarzane na podstawie zeznań członków rodziny – wyjaśnia ksiądz Tomasz Małyszko, proboszcz parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli.
Księga chrzcielna z 1920 roku została sporządzona w marcu 1962 roku „na podstawie odpisów metrycznych kurialnych”. Ktoś musiał więc tę datę podać, gdy został zaproszony do kurii, by uzupełnić rodzinne dane.
Marianna Popiełuszko dzieciństwo i młodość przeżyła zatem w dwudziestoleciu międzywojennym. Był to czas budowy II Rzeczypospolitej. Polska po ponad wiekowej niewoli za sprawą marszałka Piłsudskiego wybiła się na niepodległość. Polskie szkoły mogły nareszcie uczyć polskiego języka.
Matka księdza Jerzego pochodziła z Grodziska, małej wioski położonej koło Dąbrowy Białostockiej, na trasie do Augustowa. Jak głosi legenda, jest to teren po starym średniowiecznym grodzie albo osadzie obronnej sprzed wieków. Świadczyć o tym mają resztki wału obronnego w kształcie koła, czyli tak zwanego grodziska, gdzie aktualnie jest usytuowany cmentarz parafialny.
– Na początku istnienia parafii rozpoczęto na tym grodzisku chowanie zmarłych: dwie osoby. Teren grodziska należał do naszego dziadka Kazimierza Gniedziejki. Potem jednak znaleziono inną lokalizację i dziadek przekazał swój dotychczasowy grunt z grodziskiem Stanisławowi Gniedziejce, sąsiadowi. On zaś przekazał swoje pole na cmentarz – opowiada ksiądz Kazimierz Gniedziejko.
Natomiast widoczny nasyp obok wsi to pozostałość po miejscu, w którym w czasie drugiej wojny światowej Niemcy rozpoczęli budowę kolejki wąskotorowej, ale natrafili na stary cmentarz – według przekazów ludowych – nieochrzczonych dzieci. Mieszkańcy wioski do dziś wspominają, że kiedy Niemcy porządkowali teren i porozrzucali wokoło ludzkie kości, coś zaczęło ich straszyć i zrezygnowali z przedsięwzięcia.
Rosjanie, którzy po zajęciu tych terenów usiłowali dokończyć budowę kolejki, również przestraszyli się i… uciekli. W pobliżu nasypu na pamiątkę tych wydarzeń do niedawna jeszcze na jednym z kamieni leżała ludzka czaszka. Dziś nic tu wprawdzie nie straszy, ale mieszkańcy Grodziska niechętnie przychodzą na miejsce owiane złowrogą legendą.
Do dziś nie wiadomo, co się kryje pod ziemią, nie prowadzono tu bowiem nigdy żadnych prac archeologicznych. Tylko dudnienie rozlegające się po rzuceniu kamienia każe przypuszczać, że w głębi mogą się znajdować jaskinie albo podziemne przejścia.
Najbliższe miasto – Suchowola – jest uważane za geograficzny środek Europy. Miejscowość cieszy się tą godnością, odkąd w 1775 roku astrolog i kartograf królewski Szymon Antoni Sobiekrajski obliczył, że tu właśnie krzyżują się linie przecinające wzdłuż i wszerz kontynent europejski, łączące najdalsze punkty Europy. Przypomina o tym obecnie ogromny głaz narzutowy umieszczony w centralnie położonym parku miejskim. Na kamieniu wyryto herb Suchowoli z napisem: „Środek Europy”.
W Grodzisku stoi jeszcze dom rodzinny Gniedziejków, pierwszy po prawej stronie tuż za kościołem. Ale nikt w nim już nie mieszka.
– Teraz jest też we wsi parafia, a dawniej nie było – opowiadała pani Marianna.
To dlatego została ochrzczona w kościele parafialnym Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli. Tym samym, w którym sakrament chrztu przyjęły później jej wszystkie dzieci. Natomiast kościół parafialny w jej rodzinnym Grodzisku pod wezwaniem Matki Bożej Wspomożenia Wiernych powstał dopiero w 1947 roku. Mieszkańcy zbudowali tę świątynię jako wotum dziękczynne za ocalenie po burzy gradowej, jaka przeszła nad wioską w 1935 roku, niszcząc pola oraz domy.
– Najpierw powstała kapliczka. Ja sama ją malowałam, a później, po poświęceniu przez księdza, u nas w domu była uczta. Teraz ta kapliczka jest przedsionkiem do kościoła – wspominała pani Marianna. I dodała: – Nie ma zła, żeby na dobre nie wyszło!
Pamiętała, że przy tej kapliczce mieszkańcy wsi zbierali się każdej wiosny na nabożeństwa majowe. A kiedy w czasie wojny Rosjanie zabraniali publicznych modlitw po polsku, ludzie gromadzili się na ganku jednego z domów i tam śpiewali litanię do Matki Bożej, w ten sposób manifestując przywiązanie do wiary i polskości.
Ojciec pani Marianny, Kazimierz Gniedziejko, jak cały ród, pochodził z Grodziska (zmarł w 1960 roku). Matka pani Marianny to Marianna z domu Kalinowska (zmarła w 1978 roku). Według przekazów rodzinnych jej wujem stryjecznym był zmarły w 1907 roku Rafał Kalinowski, beatyfikowany w Krakowie przez Jana Pawła II w 1983 roku, a kanonizowany w 1991 roku w Rzymie, zesłaniec syberyjski, później karmelita bosy, patron Sybiraków.
– Pamiętam, kiedy ksiądz Jerzy przyjechał do domu po beatyfikacji Rafała Kalinowskiego w 1983 roku, już od progu krzyczał radośnie: „Mama, wiecie, że mamy świętego w rodzinie?!” – opowiadała pani Marianna.
Jej rodzice mieli siedmioro dzieci. Pierwszych troje zmarło. Jedno miało już nawet trzy latka. Zachorowało na szkarlatynę i nie przeżyło.
– Byłam pierwszym dzieckiem, które zostało przy życiu.
Po niej urodziła się siostra Jadwiga (rocznik 1929; żyje do dziś; z panią Marianną doskonale się rozumiały, łączył je taki sam stosunek do życia, godzinami mogły ze sobą rozmawiać, żartować, wspominać dawne dzieje) i dwóch braci: Antoni i Alfons. Obaj już nie żyją. To właśnie Antoni był ojcem księdza Kazimierza Gniedziejki.
Podlaski ród Gniedziejków jest typowy dla tych doświadczonych przez historię okolic: polski, tradycyjny, przywiązany do wiary katolickiej.
– Wiara była u nas twarda, w serce wbita każdemu, dziadom, pradziadom – opowiadała pani Marianna.
Dzieci w domu uczyły się od rodziców pacierza, co niedziela jeździły z nimi furmanką do kościoła w Suchowoli.
– Tylko chory zostawał w domu – wspominała pani Marianna.
Wraz z matką należała do parafialnego Bractwa Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa. Brała udział w procesjach na Boże Ciało oraz, zgodnie z podlaską tradycją, na święto Chrystusa Króla. Jako mała dziewczynka znała na pamięć Godzinki, które matka śpiewała w domu podczas gotowania. A także inne pieśni, wśród nich ulubione do dziś: Najsłodszy Jezu albo Matko nas grzesznych. Ojciec natomiast rano śpiewał cały Różaniec.
Rodzice zabierali też Mariannę na pielgrzymki do salezjańskiego sanktuarium maryjnego w Różanymstoku. To jej „ulubiona Matka Boża”. Dlaczego ulubiona? Bo najbliższa.
– W czasie odpustu na Wniebowzięcie Matki Bożej wujek kupił mi tam koguta z cukru – wspominała dziecięce wrażenia.
W pamięci pozostał jej tradycyjny obrzęd święcenia pól przed żniwami. Gdy mieszkańcy Grodziska śpiewali Różaniec wokół pól, a potem szli w procesji przez całą wieś, by na koniec odmówić Litanię do Wszystkich Świętych, były to chwile wyjątkowe także dla małego dziecka. Religijność była więc dla małej Marianny czymś naturalnym, oczywistym, integralną częścią wychowania, które splatało się z biologicznym cyklem życia wiejskiej społeczności i stanowiło czynnik kształtujący osobowość dorastającej dziewczynki. Rodzice nie przypuszczali pewnie, jak bardzo ta mocna, wyniesiona z domu wiara przyda się później córce w dorosłym życiu, ale byli pewni jednego: że jest to najlepszy posag, jaki mogą jej ofiarować.
Silną osobowością w rodzinie Gniedziejków była matka pani Marianny (babcia księdza Jerzego). Drobna, niewysoka, ciemnowłosa kobieta, która wiedziała, czego chce od życia, i trzymała w garści cały dom. Taka będzie też Marianna Popiełuszko w przyszłości.
– Babcia Marianna to była kobieta bardzo pobożna, rozmodlona, cieszyła się poważaniem całej rodziny – opowiada wnuk, ksiądz Kazimierz Gniedziejko. – Do końca życia, słaba już, dreptała codziennie do kościoła. A kiedy w Grodzisku budowano kościół i nie było jeszcze plebanii, to właśnie ona gościła księdza w swoim domu. Także u niej w domu ukrywała się w czasie wojny zakonnica, kapucynka.
Mimo że Marianna Gniedziejko w młodości podczas prac polowych poważnie uszkodziła sobie kręgosłup, przez całe życie dzielnie zajmowała się domem i dziećmi. Musiała sprostać wielu wymaganiom, gdyż jej mąż Kazimierz często chorował.
Schemat silnej żony i matki oraz słabszego i cichego męża powtórzył się po latach w rodzinie jej córki Marianny Popiełuszko. Rodzina, którą założyła, była bardzo podobna do tej, z której wyszła.
Marianna uczęszczała do szkoły w Lewkach, oddalonych o dwa kilometry od Grodziska. Nie był to jednak budynek szkolny; dzieci uczyły się w pokoju wynajmowanym w jednym z domów.
Jak mówią w rodzinie, Marianna uczyła się pilnie, nie poszła w pole pomagać rodzicom ani nawet nie zjadła, zanim nie odrobiła lekcji.
– Dlatego pewnie nigdy nie uderzyli mnie w szkole w rękę! – przypuszczała. – Bo w tamtych czasach bito dzieci za karę po rękach.
To w szkole nauczyła się wielu wierszy, które długo potem recytowała z pamięci.