Matki świętych - Milena Kindziuk - ebook + książka

Matki świętych ebook

Milena Kindziuk

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nie były to matki idealne, wolne od wad i słabości. Dla swych dzieci potrafiły być surowe i apodyktyczne, jak Marianna Kolbe, która sama o sobie mówiła: "Zawsze czułam się niezdolna stać się dobrą żoną i matką". Bywały kategoryczne, jak Marianna Popiełuszko: "Musiało być tak, jak powiedziałam, i koniec!". Niekiedy nadopiekuńcze, jak Święta Monika czy Święta Sylwia - obie aż nadto troszczyły się o dorosłych już synów: Świętego Augustyna oraz papieża Grzegorza Wielkiego. Niektóre zmarły przedwcześnie, jak Emilia Wojtyłowa - matka św. Jana Pawła II czy św. Zelia Martin - matka św. Teresy z Lisieux, a mimo to wywarły ogromny wpływ na swe dzieci.

Gdyby nie ich dzieci, które wyrosły na wielkich i znanych świętych, z pewnością świat nie usłyszałby o tych kobietach. Dobrze, że nie są zapomniane. Ich życie może stanowić inspirację dla współczesnych kobiet. Święta Monika uchodzi za najlepszą patronkę matek, których dzieci się zagubiły i pozostają daleko od wiary i Kościoła. Jej życie wskazuje, jak wiele może modlitwa matki za dziecko. (fragment książki)

  • Błogosławiona Wiktoria Ulma: Samarytanka z Markowej Święta
  • Zelia Martin: koronkowy plan wychować dzieci do pracy i pobożności
  • Małgorzata Bosco: prawdziwa włoska Mamma całych pokoleń biednych i zagubionych chłopców
  • Marianna Kolbe: Matka Boleściwa świętego od dwóch koron
  • Emilia Wojtyła: wybrała życie dziecka. "On będzie kiedyś wielkim człowiekiem!"
  • Marianna Popiełuszko: przebaczyłam mordercom księdza Jerzego
  • Święta Sylwia: warzywa na srebrnej tacy dla ukochanego syna, papieża Grzegorza Wielkiego
  • Święta Monika: cierpliwa modlitwa matki św. Augustyna

Matki świętych też były święte - nawet jeśli nie wszystkie są wyniesione na ołtarze. Potrafiły być święte w codzienności - jak matka św. Jana Bosco, o której jej biograf napisał: "Jeśli istnieje świętość ekstaz i wizji, istnieje także świętość garnków do umycia i skarpet do zacerowania. Matusia Małgorzata była taka świętą". (fragment książki)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 252

Oceny
5,0 (4 oceny)
4
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa przejmująca książka o cierpieniu wybaczeniu warto przeczytać
00

Popularność




Okładka, projekt graficzny Fahrenhei 451

 

Zdjecie autorki na skrzydełku: ©Hubert Szczypek

 

Korekta Weronika Trzeciak

 

Skład i łamanie wersji do drukuGabriela Rzeszutek

 

Dyrektor projektów wydawniczych Maciej Marchewicz

 

ISBN 9788366814868

 

Zdjęcia we wnętrzu książki:

Milena Kindziuk 162, 165, 213, 224, 233, 237, 262;

Dzięki uprzejmości Mateusza Szpytmy 10,17,21; Wikimedia commos domena publiczna; 48, 60, 78, 107, 112, 119,139, 142, 153, 189, 245,270 (Croberto 68), 270, 276, 282, 290 (G. Ballorto); 64 Wikimedia Creative Commons 3.0; 75 ©Flickr/Regina Mundi; 83 georgius LXXXIX/Wikimedia Commons cc 3.0, 87 ©Flickr/Dave

 

Overcash; 125, 175 Fahrenheit 451, 147 Przemysław Nowosad/Wikimedia C ommos C.C 3.0; 169 ©Flickr/Zygmunt Borowski; 211 Zygmunt Put/Wikimedia c.c. by S.A. 4.0; 216 Rob Croes/Catano/Wikimedia c.c. by S.A. 4.0; 243, 252-253 Andrzej Iwański/Wikimedia Commons cc 3.0; 266 ©NAC/Nikodem Bończa-Tomaszewski/Wikimedia c.c. by S.A. 4.0, 286 ©Sailko/Wikimedia Creative Commons 3.0;

 

WydawcaZona Zero, Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

 

Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum

Matki nie idealne

Gdy redaktor naczelny Wydawnictwa Zona Zero zaproponował mi napisanie książki o matkach świętych, nie byłam do tego projektu przekonana. Wyjdą laurki, oderwane od życia opowieści hagiograficzne – myślałam.

Kiedy jednak wytypowałam osiem kobiet, które wychowywały jednych z najbardziej znanych w dziejach świętych, i zaczęłam dokładniej zgłębiać ich życie, poznawać motywy działań, przekonałam się, że ma to sens. Okazało się, że kobiety te miały ciekawe losy, różne doświadczenia, odmienne charaktery. Wszystkie potrafiły bardzo wiele dać swoim dzieciom.

Nie były to matki idealne, wolne od wad i słabości. Bywały dla swych pociech surowe i apodyktyczne, jak Marianna Kolbe, która zresztą sama o sobie mówiła: „Zawsze czułam się niezdolna być dobrą żoną i matką”. Bywały kategoryczne, jak Marianna Popiełuszko: „Musiało być tak, jak powiedziałam, i koniec!”. Niekiedy nadopiekuńcze, jak Święta Monika czy Święta Sylwia – obie aż nadto troszczyły się o dorosłych już synów: Świętego Augustyna oraz papieża Grzegorza Wielkiego. Niektóre zmarły przedwcześnie, jak Emilia Wojtyłowa – matka św. Jana Pawła II czy św. Zelia Martin - matka św. Teresy z Lisieux, a mimo to wywarły ogromny wpływ na swe dzieci.

Wszystkie te matki miały też cechę wspólną: autentycznie kochały swe dzieci. Okazywały tę miłość tak, jak umiały, pewnie najlepiej jak tylko mogły. Nie szkodzi, że w sposób niedoskonały.

Żyły w różnych czasach i warunkach, wszystkie jednak, bez wyjątku, wyznawały te same wartości: najważniejsze były dla nich: miłość, wiara – i świętość. Wprost mówiła o tym matka św. Teresy z Lisieux: „Chcę być świętą”. A także matka św. Jana Bosco: „Pierwszą rzeczą jest zbawienie twojej duszy” – uczyła syna. I w tym duchu kształtowały swe dzieci. Na tyle głęboko przeżywały swą wiarę, że pragnęły dla nich po prostu Nieba.

Prawdą jest, że gdyby nie ich dzieci, które wyrosły na wielkich i znanych świętych, z pewnością świat o tych kobietach by nie usłyszał. Pozostałyby co najwyżej w pamięci swoich najbliższych. Dobrze, że nie są zapomniane. Ich życie może stanowić inspirację dla współczesnych kobiet. Na przykład Święta Monika uchodzi za najlepszą patronkę matek, których dzieci się zagubiły, wplątały w jakiś rodzaj zła, odeszły od prawdziwych wartości, pozostają daleko od wiary i Kościoła. Jej życie wskazuje, jak wiele może modlitwa matki za dziecko.

Nawet, gdy matka nie była wzorcowa, jak Marianna Kolbe, to mogła odegrać przełomową rolę w życiu dziecka: to dzięki niej św. Maksymilian Maria Kolbe pozostał ostatecznie w zakonie.

Francuska koronczarka Zelia Martin, nawet chora na nowotwór, miała jeszcze siłę urodzić kolejne dzieci i zaszczepić im najlepsze wartości. A dzięki temu, że Emilia Wojtyłowa podjęła heroiczną decyzję o urodzeniu dziecka, mimo że lekarz doradzał jej aborcję, by ratowała swoje życie, świat zyskał papieża św. Jana Pawła II.

Na osobną historię zasługuje Wiktoria Ulma, już błogosławiona, która razem z mężem Józefem w czasie II wojny światowej ukrywała w swym domu w Markowej na Podkarpaciu dwie żydowskie rodziny. W chwili, gdy Niemcy ją rozstrzeliwali, zaczęła rodzić swe siódme dziecko… Wszyscy zginęli, bo chcieli pomagać innym.

 

Matki świętych też były święte – nawet jeśli nie wszystkie są wyniesione na ołtarze. Święte w codzienności. Jak matka św. Jana Bosco, o której jej biograf napisał: „Jeśli istnieje świętość ekstaz i wizji, istnieje także świętość garnków do umycia i skarpet do zacerowania. Matusia Małgorzata była taka świętą”.

Tak to już jest, że święci przyciągają świętych.

 

Milena Kindziuk

 

Warszawa, 22 października 2023,

wspomnienie liturgiczne św. Jana Pawła II.

1. Błogosławiona Wiktoria Ulma:Samarytanka z Markowej

W chwili, gdy Niemcy ją rozstrzeliwali, zaczęła rodzić swe siódme dziecko. Po egzekucji jeden ze świadków zobaczył w jej nogach główkę oraz maleńkie ramionka. Wiktoria Ulma zginęła męczeńską śmiercią za to, że razem z mężem Józefem w czasie II wojny światowej ukrywała w swym domu dwie żydowskie rodziny.

Czy można zrozumieć postępowanie Wiktorii i jej męża?

Czy nie była to lekkomyślność?

A czy można w ogóle zadawać takie pytania?

 

Faktem jest, że Wiktoria, jako żona i matka, miała pełne prawo troszczyć się tylko o własną rodzinę. Przykazanie miłości nakazuje przecież w pierwszej kolejności „miłować siebie samego”, a dopiero później „bliźniego”. Ale ani ona, ani jej mąż Józef, na tym nie poprzestali. Było to dla nich wyraźnie za mało.

Błogosławiona Wiktoria Ulma, z domu Niemczak (1912- 1944). Zdjęcie wykonane przez jej męża Józefa, który z zamiłowania był fotografem.

Miłość otwiera drzwi

Ulmowa została wyniesiona na ołtarze jako męczennica za wiarę. Jak to należy rozumieć?

– Męczeństwo oznacza poniesienie śmierci zadanej z powodu wiary oraz wszelkich wartości, jakie są z wiarą związane i z niej wypływają, takich jak: miłość, prawda, ofiarna pomoc ubogim czy uciśnionym – podkreśla ks. prof. Józef Naumowicz. – Życie i postępowanie zarówno Wiktorii, jak i całej rodziny Ulmów w tę definicję Kościoła doskonale się wpisuje.

Faktycznie, Wiktoria i Józef słynęli w Markowej z praktykowania na co dzień powyższych cnót. Prawdziwość tych opinii zdają się potwierdzać nie tylko sąsiedzi z Markowej czy świadkowie procesu beatyfikacyjnego, lecz także niemi świadkowie ich życia, czyli stare, czarno-białe zdjęcia, które pozostały po Ulmach.

Jak wykazał proces beatyfikacyjny, Wiktoria i jej mąż w miłości bliźniego byli bezinteresowni. Za ukrywanie Żydów też nie brali przecież pieniędzy. Nie liczyli na żadne korzyści materialne, gdy zdecydowali się przyjąć dwie rodziny, które zapukały do ich domu w połowie 1942 r.

Świadkowie procesu podkreślali, że w pewnym sensie Ulmowie byli przyzwyczajeni do takiego stylu życia. Nie koncentrowali się jedynie na sobie, nie dbali o wygody. Mieli inne priorytety. Nie tylko przyjmowali z miłością każde nowe dziecko, lecz także szerzyli wokoło tę miłość. W zeznaniach świadków, jak ujawnia w książce Agnieszki Bugały pierwszy postulator bp Stanisław Jamrozek, powtarzała się informacja, że „Ulmowie to dobrzy, pracowici, bardzo uczciwi ludzie. Byli nawet za dobrzy, mówili niektórzy, z sercem na dłoni. Takich łatwo wykorzystać, nie podejrzewają drugiego człowieka o złe intencje, więc i o donos pewnie nie podejrzewali… Wielu świadków podkreślało, że Wiktoria i Józef kochali dzieci, chcieli mieć ich jak najwięcej i wychowywali je w codziennym, prostym szczęściu. Tam nie było cudowności, ale spokojne dni wypełnione pracą, uśmiechem, czułością. W tym domu była miłość, a ta z natury chce się dzielić. Miłość zaprasza, otwiera drzwi”.

*

Paradoksalnie męczeńska śmierć Wiktorii jest „tylko” punktem dojścia, nie wyjścia.

 

Aby zrozumieć, dlaczego podjęła ona tak wielkie ryzyko i w imię czego była gotowa narażać życie swoje, męża oraz dzieci, należy się skupić nie tylko na samej śmierci, chociaż jej moment jest znaczący, lecz także na codziennym życiu. Bo właśnie owa codzienność odsłania wartości i motywy, którymi się kierowała.

Aspiracje panny Niemczak

Wiktoria Ulma, z domu Niemczak, rocznik 1912, urodziła się w Markowej pod Łańcutem, jeszcze w zaborze austriackim. Dorastała natomiast już w wolnej Polsce, kiedy jej rodzinna wioska znalazła się na obszarze województwa lwowskiego.

Jej niemiecki dowód osobisty wydany w czasie II wojny światowej, w 1943 r., z jej zdjęciem i odciskami palców, informował: Wiktoria Ulma z domu Niemczak, urodzona 12 grudnia 1912 roku, zamieszkała w: Markowa, okrąg: Jarosław, wyznanie: „rzymskokatolickie” (röm.-kath.), „zawód”: wyuczony – rolnik, wykonywany – „gospodyni domowa” (Hausfrau).

Ale „Wiktoria to nie tylko kuchnia i gary, jak niektórzy mogą sądzić, choć tym przysłowiowym »garom« czyli pracy dla ziemi, domu i rodziny poświęciła swoje życie. Opowieść o Wiktorii jest opowieścią o jej wielkiej miłości, ponieważ wszystko, co robiła i czemu służyła, było opromienione wiarą i miłością. Ona kochała męża, dzieci, ale także ziemię i pracę dla chleba” – jak trafnie ujęła to (w wywiadzie dla KAI) Maria Elżbieta Szulikowska, autorka książki pt. Wiktoria Ulma. Opowieść o miłości.

 

Na wklejonym do dokumentu zdjęciu Wiktoria jest poważna, ale ma pogodny wyraz twarzy. Wyraźnie zarysowane brwi, ciemne włosy upięte w kok – bez grzywki. Ubrana w jasną bluzkę z żabotem, jest wyraźnie zadbana.

 

Do dziś w Markowej zachował się drewniany dom rodzinny Wiktorii. Jej rodzice Jan i Franciszka Niemczakowie pracowali na roli, prowadzili kilkuhektarowe gospodarstwo. Kultywowali tradycyjne polskie zwyczaje, także te religijne. Wiara była w tym domu ważna – dlatego dziewczynka została ochrzczona już pięć dni po urodzeniu – w starej parafii z 1354 r. pod wezwaniem św. Doroty. Tej samej, w której obecnie znajduje się sarkofag z relikwiami błogosławionej Wiktorii Ulmy, jej męża i siedmiorga dzieci.

 

Była to rodzina wielodzietna. Wiktoria miała 13 rodzeństwa. W wieku sześciu lat spotkała ją największa dziecięca tragedia: zmarła jej matka. Od tej pory wychowywał ją ojciec, który do końca życia pozostał wdowcem. Ale trzeba powiedzieć, że starsze siostry też się nią opiekowały, starając się zastąpić dziewczynce matkę. Mimo że życie kreśliło trudne scenariusze, to wciąż otoczona była miłością najbliższych.

Rozpoczęła naukę już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, w 1919 r. Była absolwentką siedmioklasowej szkoły powszechnej w Markowej. Jak się uczyła – wskazuje jedno z ocalałych świadectw, pochodzące ze zbiorów krewnych, udostępnione przez Agnieszkę Bugałę w książce pt. Ulmowie. Sprawiedliwi i błogosławieni. Jest datowane na 30 stycznia 1926 roku i ma tytuł: Zawiadomienie szkolne. W rubrykach: zachowanie się, pilność, nauka religii, język niemiecki – wpisane są oceny bardzo dobre, natomiast z pozostałych przedmiotów miała oceny dobre, czyli z języka polskiego, rachunków, geometrji [pisownia oryginalna], przyrody, geografji, historji, rysunków, robót, śpiewu, gier i gimnastyki. W ostatniej rubryce: porządek zewnętrzny ćwiczeń piśmiennych – widnieje wpis: bardzo staranny.

Na świadectwie, zgodnie z ówczesnymi wymogami, widnieje podpis ojca: „Niemczak Jan”.

*

Po ukończeniu szkoły powszechnej dalej się dokształcała na kursach Wiejskiego Uniwersytetu Orkanowego w pobliskiej miejscowości Gacia. Pomagała też rodzicom w pracach w domu i w polu. Była aktywna w życiu swej miejscowości.

Ocalała fotografia nastoletniej Wiktorii – „aktorki”. Jest na niej skupiona, w czapce na głowie, wyraźnie ucharakteryzowana. Pozuje do zdjęcia wykonanego zapewne podczas jednej z prób teatralnych wraz z dziesięcioma kolegami.

Należała do Amatorskiego Zespołu Teatralnego w Markowej i grała różne role w wielu przedstawieniach, także wtedy, gdy weszła już w związek małżeński. Do wybuchu II wojny światowej wystawiono 19 sztuk, wśród nich Kordiana i chama czy Kościuszkę pod Racławicami. Ambitny repertuar z pewnością kształtował charakter Wiktorii i pozwalał rozwijać jej talent oraz zdobyć humanistyczny sznyt.

Grała też w jasełkach, czyli w bożonarodzeniowych przedstawieniach, w których zasłynęła z roli Maryi czuwającej przy betlejemskim żłóbku.

Z rówieśnikami spotykała się również w domu parafialnym „Ognisko”, należała bowiem do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży oraz do Bractwa Najświętszego Sakramentu.

To wskazuje na jej zaangażowanie w życie kościelne i religijne. Chociaż trzeba wspomnieć, że dorastała ona w duchu – jak dziś byśmy to określili – ekumenicznym, wśród społeczności żydowskiej, która żyła obok i też miała swoje domy modlitwy. W Markowej mieszkało wtedy ok. 120 Żydów, którzy byli rozproszeni po całej wiosce, prowadzili sklepy, zajmowali się uprawą ziemi.

Buciki Wiktoria zakładała dzieciom tylko na wyjątkowe okazje, np. w niedzielę, gdy szły z rodzicami na mszę świętą do kościoła albo w odwiedziny do bliskich.

Jak przystało na mieszkankę Markowej – prawie pięciotysięcznej miejscowości będącej w dwudziestoleciu międzywojennym jednym z pionierów spółdzielczości na polskiej wsi – Wiktoria udzielała się społecznie. Zapewne ze względu na swe zaangażowanie została wydelegowana do uroczystego powitania w imieniu całej społeczności premiera (trzykrotnego) i znanego działacza ludowego Wincentego Witosa, który 30 sierpnia 1931 r. gościł w Markowej z okazji dożynek i poświęcenia nowego obiektu – Domu Ludowego.

W relacji prasowej z tego wydarzenia pt. Wielkie święto w Przeworskiem zamieszczonej w piśmie „Wici” wspomniano później Wiktorię z nazwiska:

 

„W dniu 30 sierpnia od samego rana z najdalszych zakątków powiatu, a także z powiatów sąsiednich, jarosławskiego i łańcuckiego, piechotą i furmankami starsi i młodzież ściągali gromadnie. Była młodzież kolorowa, kilka straży pożarnych, orkiestr, trochę inteligencji i szerokie rzesze ludu wiejskiego. Od 7 do 10 tysięcy osób wzięło udział w tym święcie (…). Cztery żniwiarki z przodownicą kol[eżanką] Niemczakówną Wikcią na czele wnoszą na ramionach dożynkowy wieniec – ogromny wieniec, pięknie upleciony z kłosów przetykanych kwiatami. Obok żniwiarek czterech żniwiarzy kroczy, boć i żniwo było pospólnie sprawowane. Ustawiają się przed stołem, za którym tym razem dostojny i wielki siedzi gazda – Wincenty Witos”.

 

Ruch ludowy zyskiwał w Markowej coraz większe wpływy, dzięki czemu, jak podkreśla Mateusz Szpytma, wykształciła się tam lokalna elita – inteligencja chłopska, otwarta na świat i nowocześnie gospodarująca. Wiktoria do tej elity należała. Tam nie tylko mogła się bardziej zaangażować w odradzające się po rozbiorach życie społeczne, lecz także pogłębiała swą wiarę.

Jak on był za nią

W Markowej poznała swego przyszłego męża Józefa Ulmę.

Był od niej starszy o 12 lat, szczupły, wysoki, z wąsem i krzaczastymi brwiami oraz do góry zaczesanymi ciemnymi włosami.

Ocalało też zdjęcie Wiktorii z tego okresu. Może wykonane właśnie przez Józefa? Stoi, prawą dłoń ma opartą o stół. Ubrana jest w ciemny żakiet starannie zapięty na guziki, spódnicę do połowy łydek i stylowe czarne czółenka zapinane na paseczek. Korale na szyi. Patrzy w obiektyw aparatu, pogodna, ale poważna. Oczy radosne, włosy upięte.

Gdzie po raz pierwszy się spotkali?

Krewny Wiktorii, Mateusz Szpytma, który pełni obecnie funkcję wiceprezesa Instytutu Pamięci Narodowej, jest zdania, że na zebraniu miejscowego koła Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici”. Chociaż istnieją też przypuszczenia, że mogli się spotkać ot, tak po prostu, we wsi, byli bowiem bliskimi sąsiadami, mieszkali zaledwie w odległości kilkuset metrów od siebie.

Wiadomo, że w maju 1935 r. dali na zapowiedzi (w ten sposób określa się trzykrotnie czytane w kościele informacje o planowanym zawarciu związku małżeńskiego). Uczynili to nieco później, niż pierwotnie planowali, ze względu na śmierć ojca Wiktorii, która nie chciała w czasie żałoby urządzać wesela.

Zachowały się przekazy, że Wiktoria i jej narzeczony przygotowywali się do ślubu pod względem duchowym, że poważnie traktowali sakrament małżeństwa, który miał ich złączyć na całe życie.

Pobrali się 7 lipca 1935 r.

Wiktoria miała 22 lata, Józef 35.

Miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że po katolicku wychowają potomstwo, przysięgali sobie w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Doroty, tak dobrze znanym im obojgu od lat dziecięcych.

Niestety, nie zachowała się wspólna fotografia nowożeńców z uroczystości zaślubin. Ale ocalało zdjęcie wykonane wkrótce potem, jeszcze w 1935 r., najpewniej w zakładzie fotograficznym. Jest pozowane, oboje są na nim objęci, Wiktoria siedzi na kolanach Józefa. Ma zamknięte oczy – to najbardziej rzuca się w oczy – upięte w kok włosy, na jej szyi widać korale, a spod ciemnego, zapiętego na cztery ozdobne guziki żakietu wystaje kołnierzyk białej bluzki. Józef jest w białej koszuli i w pasiastym krawacie, w ciemnym garniturze. Oboje mają pogodny wyraz twarzy, widać, że odnaleźli się w nowej roli.

Ocalało też jedno zdjęcie z wesela Ulmów. Stoją z dostojnymi minami, odświętnie ubrani wśród setki gości zgromadzonych przed domem panny młodej.

Nie zachowała się wspólna fotografia nowożeńców z uroczystości zaślubin. Ale ocalało zdjęcie wykonane wkrótce potem, jeszcze w 1935 r., najpewniej w zakładzie fotograficznym.

Kim właściwie był mąż Wiktorii?

Na pewno postacią nietuzinkową. Sam zdobywał wiedzę w wielu dziedzinach. Był nieprzeciętnie zdolny, jak wspominają do dziś mieszkańcy z Markowej. W ten sposób jest postrzegany również w rodzinach Niemczaków i Ulmów. Zasłynął z tego, że sam skonstruował aparat fotograficzny, a potem z pasją robił zdjęcia, które wywoływał z klisz w swojej prowizorycznej ciemni. To w dużej mierze dzięki jego fotografiom można dzisiaj odtworzyć życie Wiktorii i jej rodziny.

W swoim domu wprowadził, jako pierwszy w Markowej, elektryczność: żarówkę podłączył do ręcznie zbudowanego wiatraka. Złożył także odbiornik radiowy.

Dużo czytał, w jego księgozbiorze znajdowały się książki, wśród nich, jak można zobaczyć w gablotach Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej, różnego rodzaju poradniki dotyczące nowinek technicznych, np. Latarka elektryczna z generatorkiem, Silnik benzynowy, Podręcznik elektrotechniczny, Przemysł drobny, Podręcznik fotografii, O drenowaniu. Są też takie pozycje jak Atlas geograficzny czy Słownik wyrazów obcych. Niektóre książki opatrzone są pieczęcią ex librisem „BIBLIOTEKA DOMOWA JÓZEF ULMA”. Prenumerował też pismo pt. „Wiedza i Życie”.

 

Z zawodu mąż Wiktorii był nie tylko rolnikiem, ale też sadownikiem, a nawet hodowcą jedwabników. Wiedzę w tym zakresie pogłębiał w Państwowej Szkole Rolniczej w Pilźnie (miejscowość w zachodniej części obecnego województwa podkarpackiego). Z listu Antoniego Szpytmy do Józefa z 7 XII 1929 r. wynika, że jego zdolności zostały w szkole zauważone: „O Twoim prestige w szkole słyszałem w Przeworsku od Świetlika [lokalny działacz ruchu ludowego w woj. lwowskim], zresztą było to do przewidzenia bo bez chwalby przyznać wypadnie, że ogólnie o wszystkim masz coś do powiedzenia i punkt widzenia na dane sprawy co niejednokrotnie da Ci możność rozmów na wiele tematów no i skonstatować pogląd innych chociażby przełożonych w tym razie na dane sprawy”.

Po ukończeniu tej Szkole Rolniczej (z wynikiem bardzo dobrym) stał się gorącym propagatorem upraw warzyw i owoców, prowadził szkółkę drzew owocowych, hodował pszczoły oraz jedwabniki. W 1933 r. otrzymał nagrodę od Okręgowego Towarzystwa Rolniczego w Przeworsku „za pomysłowe ule i narzędzia pszczelarskie własnej konstrukcji”, oraz „za wzorową hodowlę jedwabników i wykresy ich życia”. Zwłaszcza to jego ostatnie zainteresowanie wzbudzało ciekawość nie tylko całej wsi, lecz także okolicy, a nawet księcia Andrzeja Lubomirskiego, ordynata z Przeworska, który odwiedził gospodarstwo Ulmów, by obejrzeć jedwabniki i drzewa morwowe.

 

Podobnie jak Wiktoria, jej mąż pochodził z typowo polskiej, katolickiej rodziny, w której życie toczyło się w rytmie odwiecznego porządku natury i wydarzeń roku kościelnego, a wspólna modlitwa, niedzielna msza święta czy święcenie pól było czymś zupełnie naturalnym. Józef angażował się w życie parafii tak jak Wiktoria, był członkiem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Należał do Związku Mszalnego Diecezji Przemyskiej, którego członkowie gromadzili się na wspólne modlitwy.

Wreszcie, miał zamiłowanie do aktorstwa i grał w sztukach teatralnych, m.in. rolę Adamusa – bohatera Kordiana i chama. Co ciekawe, na premierze gościł w Markowej sam autor Leon Kruczkowski, co Józef uwiecznił na zdjęciu.

Wyraźnie więc młodych Ulmów, oprócz miłości, łączyła wspólnota zainteresowań. Ale też – co ważne – wspólnota wartości, poglądów na życie, dążeń i aspiracji.

Byli po prostu dla siebie stworzeni.

„Jak on był za nią” – mówiła o mężu Wiktorii jej krewna Stanisława Kuźniar.

Ludzie w Markowej potwierdzali, że Ulmowie bardzo się kochali. Tak byli postrzegani jako małżonkowie.

Szczęście na fotografiach

Odkąd Wiktoria i Józef stali się małżeństwem, nie można ich losów już rozdzielać. Przez dziewięć lat razem przemierzali życie, które upływało w myśl tego, co niesie codzienność i co jest wiekuiste. Razem też podejmowali decyzje, „dorastając w czasie”, jak powiedziałby poeta Krzysztof Kamil Baczyński, do tej jednej – kluczowej, która doprowadziła ich do oddania życia za bliźnich.

 

Po ślubie zamieszkali razem na skraju Markowej, na lekkim wzniesieniu, w typowym parterowym domu z weneckimi oknami i spadzistym dachem. Józef zbudował go jeszcze przed ślubem. Dom nie ocalał do dziś, ale na zdjęciach widać, że był wyraźnie tymczasowy, jeśli miał służyć dużej rodzinie. W środku znajdowało się tylko jedno pomieszczenie, jak określano wtedy – jedna izba. W środku z trudem zmieściły się meble: stół, krzesła, szafa i łóżko. W korytarzu przy ścianie stała drewniana drabina, po której można było się wdrapać na strych.

Gdy młodzi Ulmowie się wprowadzili, zrobili sobie pamiątkowe zdjęcie przed nowym domem. Józef trzyma na nim Wiktorię pod rękę. Jest w kapeluszu, białej koszuli i płaszczu starannie dopiętym na guziki. Ona w białej chustce na głowie, w płaszczu na kołnierzu obszytym futrem, w długiej spódnicy i sznurowanych trzewikach. Oboje wydają się poważni, dostojni, wyraźnie dumni z własnego domu.

Od początku wspólnego życia małżonkowie zajęli się prowadzeniem gospodarstwa, Józef otrzymał od ojca hektar ziemi i rozpoczęli wspólną pracę, która upływała im w rytmie podobnym do tego, który pamiętali ze swoich rodzinnych domów. Wstawali o świcie, uprawiali ziemię, którą oboje kochali. Wiktoria zajmowała się także ogrodem, a Józef pasieką, postawił bowiem przed domem ule dla pszczół.

*

Rok po ślubie przyszło na świat pierwsze dziecko Ulmów, czyli córeczka Stasia.

Można powiedzieć, że od tej pory życie Wiktorii koncentrowało się właściwie na oczekiwaniu na kolejne pociechy, które zjawiały się co roku lub co dwa lata.

 

Wiktoria urodziła w sumie sześcioro dzieci (siódme zaczęło się rodzić w czasie egzekucji) – w domu, przy pomocy położnej, jak to było w zwyczaju w tamtych czasach. Niekiedy towarzyszyły jej też jakieś kobiety z rodziny, siostra albo dalsza krewna.

Zarówno trzem córkom, jak i trzem synom małżonkowie nadali tradycyjne, staropolskie imiona: Stanisława, Barbara, Władysław, Franciszek, Antoni, Maria. Wszyscy mieli więc znanych i dobrych patronów na życie.

Rodzice zanosili niemowlęta do kościoła, aby je ochrzcić, zazwyczaj już kilka dni po narodzinach.

Na pamiątkowych zdjęciach wykonanych z okazji chrztu widać pociechy owinięte w becik, a właściwie to można zobaczyć przede wszystkim białe beciki, z których uroczo wystaje maleńka główka dziecka. Uwagę zwraca zwłaszcza jedna fotografia, na której Wiktoria prezentuje się wyjątkowo elegancko: stoi w ogrodzie, w otoczeniu rodziny, ubrana w jasną sukienkę z żabotem, jest w pantoflach, włosy ma starannie upięte. Jej szykowny strój ujmuje.

Macierzyństwo diametralnie zmieniło jej codzienne życie. Nie mogła już pomagać mężowi w pracach polowych, tylko od świtu do nocy opiekowała się dziećmi, gotowała, zajmowała się prowadzeniem domu. Bywało ciężko, zwłaszcza że przy domu nie było studni, wodę trzeba było nosić z daleka wiadrami. Poza tym szóstka dzieci w jednym pomieszczeniu, które było zarazem kuchnią, jadalnią, pokojem gościnnym, sypialnią – to nie ułatwiało codziennych prozaicznych czynności. Ale Wiktoria nie narzekała. Wręcz przeciwnie – cieszyła się, że może cały dzień spędzać w domu z dziećmi, twierdzili świadkowie jej życia, podkreślając, że Wiktoria była wciąż zajęta, ale dobrze zorganizowana. Także cierpliwa, pracowita, raczej introwertyczka. I pełna wewnętrznego, duchowego pokoju, który udzielał się dzieciom i mężowi.

W ten sposób opowiadał o tym Agnieszce Bugale siostrzeniec Wiktorii Roman Kluz:

„Lubiłem tam chodzić, to był wesoły dom. Było ich dużo i tam zawsze coś się działo.

Zresztą wtedy po prostu się szło do ludzi, nikt się nie umawiał, ludzie odwiedzali się spontanicznie, gdy tylko mieli taką potrzebę albo czas. Wujek Józek był wesołkiem, ciocia była od niego cichsza, ale nigdy niczego nie odmówiła. Ja bardzo lubiłem ich córkę, Stasię, tę najstarszą. To była bardzo mądra dziewczynka, pomagała mi w lekcjach, bo ze wszystkim sobie od razu radziła. Razem chodziliśmy do szkoły, mieliśmy się przygotowywać do Pierwszej Komunii w następnym roku, od września. Ciocia wciąż zajmowała się dziećmi, bo były małe, potrzebowały jej obecności, ale wyglądała wśród tych domowych obowiązków na szczęśliwą, taką ją zapamiętałem”.

„Matki, ratujcie dusze dzieci”

Jak przystało na kobietę światłą i matkę mającą szerokie horyzonty, Wiktoria chętnie czytała maluchom książki.

Maria Sulikowska przyznaje: „Niesamowite wrażenie zrobił na mnie wpis ołówkiem na okładce jednej z książek: »Matki, ratujcie dusze waszych dzieci«. Kto to napisał – nie wiem. Podejrzewam, że Wiktoria, może po jakichś rekolekcjach albo po jakimś dramatycznym przeżyciu. I to też wskazuje na niesamowite wyczucie moralne! Wcale nie jest najważniejszy majątek, ani sława nie jest najważniejsza. Najważniejsze jest zbawienie duszy. »Ratujcie dusze« to jakby wołanie Pana Jezusa: »Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię«”.

Mieszkańcy Markowej zapamiętali panią Ulmową jako dobrą żonę i matkę, zadowoloną z życia, pogodną, otwartą na świat. Wciąż otoczoną ludźmi, którzy chętnie ją odwiedzali. Potwierdzał to Roman Kluz, krewny Wiktorii, który na łamach książki Ulmowie. Błogosławieni i sprawiedliwi wyznawał: „Moja ciocia była bardzo gościnna. Do jej domu można było zajść o dowolnej porze i zawsze chętnie zaprosiła do stołu. Czasem niewiele na tym stole miała, ale zawsze była uśmiechnięta, serdeczna, jakby się bardzo, za każdym razem, cieszyła z tych odwiedzin”.

 

Taki obraz Wiktorii jawi się również ze zdjęć. Józef dumny ze swej rodziny portretował żonę, pragnąc zatrzymać czas w kadrze pamięci. Lubił też robić zdjęcia dzieciom.

Stanisława Kuźniar wspominała: „Józef i Wiktoria bardzo kochali swoje dzieci. Przez jeden tydzień mieszkałam w ich domu, kiedy Wiktoria urodziła trzecie dziecko”.

Fotografie uwieczniły rodzinę siedzącą przy stole albo zgromadzoną przed domem, razem spędzającą czas. Albo przy pracy. Na jednym zdjęciu widać, jak uśmiechnięta Wiktoria rozwiesza na podwórku pranie. Pomagają jej malutkie dzieci, które wyjmują z wiadra mokre koszulki i podają mamie, by zawiesiła na sznurku. Są wyraźnie szczęśliwe, bezpieczne.

Na innym zdjęciu widać Wiktorię ubraną w białą bluzkę i ciemną spódnicę, w otoczeniu zieleni, w ogrodzie, jakby przyklękała na jedno kolano przed płaczącą córeczką. Lekko się uśmiecha.

Wiele mówią także fotografie wykonane w domu, gdy dzieci siedzą przy stole, jedno przegląda książkę, trzymając w ręku pajdę chleba, a drugie uważnie mu się przypatruje.

Oczy dzieci emanują na tych zdjęciach autentycznym szczęściem, dziecięcą radością. Widać, że są beztroskie, często na spacerze, ze słomkami w buzi puszczają bańki mydlane, siedzą w ogrodzie na kocu albo bawią się na progu domu. Też opiekują się sobą nawzajem, starsze dzieci karmią albo trzymają na rękach młodsze rodzeństwo. Co charakterystyczne – serdecznie się przy tym uśmiechają.

Wiktoria po kobiecemu dbała też o piękny strój swoich dzieci. Niekiedy córeczki są ubrane w takie same sukieneczki w kratkę lub w identyczne białe koszulki przed kolanka. Są też identycznie ostrzyżone, z grzywką zaczesaną do połowy czoła.

Na każdym zdjęciu widać natomiast, że wszystkie dzieci są zawsze boso. Buciki mama zakładała im tylko na wyjątkowe okazje, np. w niedzielę, gdy szły z rodzicami na mszę świętą do kościoła albo w odwiedziny do bliskich. Rodziców nie było stać na to, by każdemu dziecku kupić kilka par butów na każdą porę roku, stąd obuwie trzeba było oszczędzać.

Fotografii ocalało aż 800; uwiecznił je Mateusz Szpytma, który wydał album o rodzinie Ulmów pt. W hołdzie miłosiernym. Rodzina Ulmów.

„…a bliźniego swego jak siebie samego”

Wiktoria i Józef codziennie odmawiali w domu z dziećmi na kolanach pacierz, chodzili z nimi do kościoła. Czynili to z serca, a nie z obowiązku. Inaczej nie potrafiliby żyć.

Władysław Ulma wspominał w swoim pamiętniku: „Weźmy wpierw życie religijne zamordowanych małżonków. Nie byli świętymi, byli tacy jak my wszyscy, chodzili w niedziele na Mszę św., chodzili do spowiedzi… Krzywdy nikomu nie wyrządzili, to wiem na pewno…”.

Stanisława Kuźniar, matka chrzestna jednego z synów Ulmów, która pomagała się opiekować dziećmi, opowiadała, że najstarszą córeczkę, ośmioletnią Stasię rodzice przygotowywali w domu do Pierwszej Komunii Świętej (nie zdążyła jej przyjąć). Władysław Ulma dodawał jeszcze, że mąż Wiktorii lubił mawiać: „Czasem trudniej dobrze przeżyć dzień niż książkę napisać” – opisuje Mateusz Szpytma w artykule Samarytanie z Markowej. Słudzy Boży Ulmowie – rodzina, która oddała swoje życie za pomoc Żydom.

W takiej to atmosferze Wiktoria razem z mężem troszczyła się na co dzień o dzieci, takie wartości im przekazywała. To pokazuje, w jaki sposób była już ukształtowana. Może też aż nadto dojrzała, jak na swój młody wiek?

*

Wyjątkowe miejsce zajmowała w domu Ulmów księga zatytułowana Dzieje Biblijne Starego i Nowego Przymierza. Zachowała się do dziś, mocno już pożółkła, stara. Widać, że nie leżała w biblioteczce, ale że była czytana.

Zwraca uwagę to, że jeden fragment został zakreślony na czerwono, zapewne przez Józefa lub Wiktorię. To zdanie z rozdziału: Przykazanie Miłości – Miłosierny Samarytanin, stanowiące fragment przypowieści z Ewangelii św. Łukasza.

Brzmi następująco:

„Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go”. Przy tym zdaniu Wiktoria i Józef Ulmowie dopisali ręcznie jedno słowo: „TAK!”.

Trudno o mocniejsze świadectwo w kontekście ich samarytańskiej postawy wobec tych, którzy potrzebowali pomocy.

Nieodparcie nasuwa się tu na myśl cała biblijna przypowieść:

„Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał. Któryż z tych trzech okazał się według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców? On odpowiedział: «Ten, który mu okazał miłosierdzie». Jezus mu rzekł: «Idź, i ty czyń podobnie»” (Łk 10, 33–34).

Wezwanie Jezusa „Idź, i ty czyń podobnie” Wiktoria i jej mąż potraktują dosłownie.

*

Znamienny jest też drugi fragment biblijny zakreślony przez Ulmów na czerwono:

„Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a bliźniego swego jak siebie samego”.

To właśnie miłość była dla nich najważniejsza. Nie tylko do siebie nawzajem, do dzieci, do najbliższych, ale Miłość pojmowana radykalnie.

„Dosyć ma dzień swojej biedy”

Z uwagi na to, że do rodziny Ulmów wciąż radośnie przybywały kolejne maluchy, małżonkowie zaczęli planować kupno większego domu. W tym, w którym mieszkali, było im już wyraźnie za ciasno, trudno było w ogóle wyodrębnić wolną przestrzeń – choćby na przygotowanie posiłków czy codzienne czynności, których wymagało wychowywanie gromady dzieciaków.

W Markowej niemożliwe było akurat w tym momencie kupno wolnego placu pod budowę, toteż Józef znalazł inny teren – urodzajne czarnoziemy na północno-wschodnich krańcach ówczesnego województwa lwowskiego w Wojsławicach k. Sokala (dzisiejsza Ukraina).

W 1938 r. do spółki ze szwagrem kupił tam na raty 5 hektarów ziemi. Wiktoria bardzo się cieszyła, chętnie oglądała zdjęcia nowego gospodarstwa oraz plany budowy domu.

 

Od tej pory Ulmom żyło się trudniej. Wszystkie pieniądze przeznaczali teraz na kolejne raty – ostatnią wpłacili w czerwcu 1939 r. i po wakacjach mieli się przeprowadzić.

Ale wybuch II wojny światowej brutalnie pokrzyżował im plany.

*

Do Markowej Niemcy wtargnęli już 9 września 1939 r., czyli dziewięć dni po agresji na Polskę. Józef od razu został powołany do wojska, a Wiktoria przeniosła się z dziećmi do swego domu rodzinnego, gdzie mieszkało jej rodzeństwo.

Po trzech miesiącach Ulma wprawdzie wrócił – ale ciężko chory na czerwonkę. Na szczęście Wiktorii udało się znaleźć lekarza, który jakimś cudem wyleczył Józefa. Gdyby nie ten lekarz, twierdzili mieszkańcy Markowej, pewnie wtedy by umarł. Mówiono, że małżonkowie wdzięczni Panu Bogu za odzyskanie zdrowia ojca rodziny, z wiarą powtarzali, że otrzymał on w darze nowe życie.

Józef ponownie mógł się zająć intensywną pracą. Ale z samego gospodarstwa trudno było mu utrzymać całą rodzinę. Dorabiał więc fotografowaniem, i trzeba przyznać, że miał wielu chętnych na swe usługi. Sąsiedzi często przychodzili do domu Ulmów i prosili, by uwiecznił ważny moment w ich rodzinach, np. chrzest dziecka czy ślub; by zrobił zdjęcie do dowodu. Dom stał się więc zarazem firmą, jak można by to określić współczesnym językiem.

Józef garbował też skóry – również na sprzedaż. Dzięki temu Wiktoria mogła kupić więcej żywności na targu w Łańcucie czy w Kańczudze, gdzie jeździła robić zakupy. Młoda żona i matka starała się odnaleźć także w trudniejszej, wojennej rzeczywistości. Była realistką, twardo stąpającą po ziemi, nie popadała w smutek czy rozpacz, nie poddawała się nastrojom. „Nikt nigdy nie słyszał, aby Wiktoria narzekała, żaliła się na trudności dnia” – przekonuje Maria Sulikowska – „nawet na tych wojennych zdjęciach widać kochającą się rodzinę. Jestem przekonana, że rodzice robili wszystko, żeby dzieciom jak najwięcej zaoszczędzić tej wojennej traumy”. Wiktoria żyła po prostu dniem dzisiejszym, takim, jaki niósł jej los, starając się przy tym po prostu wypełniać swoje obowiązki, czyli powołanie żony i matki, w myśl słów, które dobrze znała z Ewangelii św. Mateusza: „Nie troszczcie się zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy”.

Czy można zrozumieć?

Tymczasem w Markowej okupacja niemiecka coraz bardziej dawała się we znaki. Kontrolę nad mieszkańcami wsi sprawowali żandarmi z posterunku w pobliskim Łańcucie, którym dowodził porucznik Eilert Dieken.

23 listopada 1939 r. ukazało się rozporządzenie Generalnego Gubernatora okupowanych ziem polskich Hansa Franka nakazujące noszenie wszystkim Żydom po 10. roku życia białych opasek z gwiazdą Dawida. Mieli oni zakaz opuszczania miejsca zamieszkania. Mateusz Szpytma podkreśla, że aby zrozumieć ówczesne postępowanie Wiktorii i Józefa, trzeba wiedzieć, jaki los gotowali okupanci dla szukających schronienia Żydów oraz tym, którzy im pomagali: „Po ustaniu działań zbrojnych wprowadzono liczne ograniczenia prawne, w tym szczególnie dla osób uznanych za Żydów. Do najtragiczniejszego etapu ich zagłady doszło po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 r. Niemcy podjęli wówczas decyzję o tym, że wszyscy europejscy Żydzi mają zostać w przyszłości zamordowani (podobny los szykowali w dalszej przyszłości etnicznym Polakom). Aby zniechęcić Polaków do udzielania im pomocy, Hans Frank – Generalny Gubernator dla okupowanych polskich ziem – wydał w październiku 1941 r. przepisy, na mocy których nie tylko każdy Żyd, który opuszczał getto, był skazany na śmierć, ale i każdy Polak, który wspomagał Żydów, miał zostać rozstrzelany. Prawa takiego nigdy nie wydano na terenie zachodnioeuropejskich krajów okupowanym przez Niemców. Dramatyczny rozdział wraz z wybuchem II wojny światowej rozpoczął się również w Markowej. Życie wsi uległo zmianie. Terror, godzina policyjna, kontyngenty, obowiązek publicznej służby porządkowej, wywózki na roboty do Niemiec”.

Latem 1942 r. podjęto akcję wymordowania wszystkich Żydów również w Łańcucie i jego okolicach. Niemcy wprowadzili zakaz przebywania Żydów na terenie Markowej i rozpoczęli wywózkę do obozu pracy w Pełkiniach, a następnie do obozu zagłady w Bełżcu.

To wtedy tamtejsi Żydzi nagminnie zaczęli szukać miejsc, w których Polacy mogliby ich ukryć. Były to m.in. stodoły, strychy, ziemianki, piwnice, klasztory, kościoły, kaplice cmentarne oraz prywatne domy.

Wtedy też Józef pomógł jednej z żydowskich rodzin zbudować ziemiankę w pobliskim lesie, a Wiktoria nosiła im nocą, po kryjomu, żywność i ubrania. Niestety po jakimś czasie Niemcy odkryli kryjówkę i zamordowali czworo ukrywających się w niej Żydów: trzy kobiety i dziecko. Ulmowie ocaleli, gdyż nie wydało się, że pomagali tym uciekinierom.

Po prostu ich przyjęli

Prawdopodobnie jeszcze w połowie 1942 r. zupełnie nieoczekiwanie do domu Wiktorii i Józefa Ulmów zapukała grupa Żydów. Byli to: 70-letni Saul Goldman z czterema synami Baruchem, Mechelem, Joachimem i Mojżeszem oraz dwie sąsiadki Ulmów z Markowej: Gołda Grünfeld i Lea Didner – wraz z małą córeczką Reszlą. A więc w sumie siedem osób dorosłych i jedno dziecko.

Wszyscy byli znajomymi Ulmów. Co więcej, Wiktoria i Józef dobrze znali też rodziców Lei i Gołdy, gdyż prowadzili oni w Markowej sklep.

 

Przybysze nie musieli nic mówić, by małżonkowie zorientowali się, o co chodzi.

Czy targały nimi wątpliwości, gdy Żydzi poprosili o możliwość ukrycia się w ich domu? Tego już się nie dowiemy. Podobnie, jak nie można będzie odtworzyć myśli Wiktorii – matki, która z zasady instynktownie chroni dzieci.

Wiadomo jedynie, jakie są fakty: Wiktoria i Józef nie zamknęli drzwi przed siedmioma dorosłymi osobami i jedną małą dziewczynką. A może to właśnie widok dziecka najbardziej skruszył ich serca? Może zobaczyli w nim któreś ze swoich pociech? Tego też nie da się rozstrzygnąć.

Tak czy inaczej, zaprosili przybyszów do środka, wskazując im drabinę, po której mieli, każdy po kolei, wejść na strych – tylko tam było wolne miejsce.

Pewne jest też, że nie wiedzieli, na jak długo Żydzi u nich pozostaną.

Po prostu ich przyjęli.

*

Nastała nowa rzeczywistość. Ulmowie musieli teraz utrzymywać już nie osiem osób, tylko szesnaście. Nie jedną rodzinę, tylko trzy.

Wiktoria dzielnie organizowała dla wszystkich żywność, kupowała większe ilości chleba, co zwracało we wsi uwagę i mogło budzić podejrzenia. A gdy brakowało pieniędzy, jeździła na targ do Kańczugi i sprzedawała kosztowności, które mieli ze sobą Żydzi.

Pewien mieszkaniec Markowej wspomina: „Wiem, że moja mama pomagała jej gromadzić jedzenie w czasie wojny, ale ja wtedy nie wiedziałem, że potrzebowali tak dużo, bo pomagali ukrywającym się u nich Żydom. Chociaż jak dziś o tym myślę, to wydaje mi się, że ciocia się z tym w rodzinie nie kryła. Czuła się bezpiecznie. Ciągle coś kupowała, zamieniała, jeździła na sprzedaż do Kańczugi. Oni byli biedni, a potrzeby mieli ogromne, bez pomocy Niemczaków by sobie nie poradzili”.

 

Ale też rodzina ich ostrzegała. Antoni Ulma, brat Józefa, wielokrotnie mówił do niego:

„Józef, nie przechowuj Żydów, bo będą z tego kłopoty”. A Józef odpowiadał: „Nie mogę ich wyrzucić z domu, bo to są również ludzie”.

Ulmowie otrzymywali anonimy. W jednym z nich napisano: „Panie Szpytma, te Żydy co macie u siebie to usuńcie ich w jakikolwiek sposób… Macie upomnienie od człowieka który wie że macie Żydów. Proszę miejcie się na ostrożności i Żydów usuńcie”.

Ale i to nie skłoniło małżonków do zmiany decyzji. Mimo że przecież mieli wiedzę i pełną świadomość, że za ukrywanie Żydów grozi im wszystkim kara śmierci. Zresztą strach ten paraliżował życie w całej miejscowości. Na przykład, w niedzielę, 13 grudnia 1942 r., sołtys Markowej ogłosił publicznie przed kościołem, że Niemcy planują akcję poszukiwania Żydów w domach Polaków. W ten sposób ostrzegał mieszkańców przed niebezpieczeństwem.

*

Jesienią 1943 r. Wiktoria odkryła, że znowu jest w ciąży.

Do rodziny Ulmów miało wkrótce zawitać siódme dziecko. Poród był przewidziany na wiosnę 1944 r.

Egzekucja

Był 24 marca 1944, piątek. Kończył się Wielki Post, za tydzień miała nastać Niedziela Palmowa. Wiktoria i Józef byli już po wielkopostnej spowiedzi, przygotowywali się do świąt Zmartwychwstania.

Tego dnia, zanim jeszcze nastał świt, przed dom Ulmów podjechało pięciu niemieckich żandarmów oraz kilku granatowych policjantów. Dowodził nimi słynący z wyjątkowego okrucieństwa Eilert Dieken.

Wtargnęli do środka. Nagle rozległy się strzały, które obudziły domowników, zarówno śpiącą na dole rodzinę Ulmów, jak i śpiące na strychu dwie rodziny żydowskie.

 

W pierwszej kolejności Niemcy zamordowali Żydów.

Następnie wygonili na podwórko rodzinę Ulmów. Wiktoria była w zaawansowanej ciąży. Na jej oczach żandarmi strzelili w tył głowy Józefa. Gdy spojrzała, jak osunął się na ziemię, już nie żył. To był dla niej i dla nienarodzonego dziecka pierwszy szok. I najpewniej pierwszy skurcz porodowy. Drugi wstrząs i drugi skurcz Wiktoria przeżyła, gdy kilka sekund później spojrzała na sześcioro swoich maleństw, płaczących bezradnie i wyciągających do niej ręce.

Nie zdążyła ich nawet przytulić. Niemcy po chwili rozstrzelali i ją, wraz z jej nienarodzonym dzieckiem. Na oczach szóstki pozostałych: ośmioletniej Stasi, siedmioletniej Basi, sześcioletniego Władzia, czteroletniego Frania, trzyletniego Antosia, niespełna dwuletniej Marysi.

Świadek egzekucji relacjonował później: „To był dramat. Ale jeszcze niezakończony. W czasie rozstrzeliwania na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lament ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice już byli rozstrzelani. Wszystko to robiło wstrząsający widok”.

Zaraz potem Niemcy zaczęli strzelać do dzieci. Ginęły jedno po drugim: Stasia, Basia, Władzio, Franio, Antoś, Marysia.

Wprawdzie, jak zeznawał świadek, po zastrzeleniu rodziców żandarmi przez moment zaczęli się zastanawiać, co zrobić z dziećmi, ale po krótkiej naradzie Dieken zdecydował, żeby je rozstrzelać. Trójkę lub czwórkę dzieci własnoręcznie zabił Josef Kokot, określany „diabłem Łańcuta”. Krzyczał przy tym: „Patrzcie, jak giną polskie świnie, które przechowują Żydów”.

Ciała zamordowanych wrzucono do wykopanego przed egzekucją dołu.

Gdy kilka dni później kilku mężczyzn z Markowej potajemnie nocą przekładało ciała do trumien, to właśnie wtedy jeden z nich – Franciszek Szylar – odkrył, że z narządów rodnych Wiktorii wystawały główka i piersi dziecka.

Poród musiał się rozpocząć w czasie egzekucji.

*

Jan Szpytma z Markowej (rodzony brat Mateusza Szpytmy z IPN) wyznał w rozmowie z Agnieszką Bugałą, że jedną z pierwszych osób, które przyszły do domu Ulmów po popełnionej tam zbrodni, była Stanisława Kuźniar. Opowiadał: „Ciocia wspominała, że gdy tam przyszła, wszystko było we krwi. Krew kapała z sufitu na stół w izbie, ściany i powała były zakrwawione. Przed domem pobojowisko, a na podłodze leżały zdjęcia. Dom był przeszukany, wszystkie szafki otwarte. Za wiele tam nie było, ale i tak co cenniejsze, to zabrali. Ciocia płakała, gdy mówiła o tej zbrodni… No i o dzieciach. Myślę, że gdyby je ocalili, a nie rozstrzelali jak psy, ona by je wychowała.

Kochała je, a sama własnych nie miała, więc dałaby im dom. To morderstwo niosła przez całe życie. Nie pogodziła się z tym, co zrobiono rodzinie Ulmów, choć serce miała dobre, nie szukała zemsty. Po prostu nigdy nie zrozumiała, jak oni mogli to zrobić”.

*

W styczniu 1945 r. ciała rodziny Ulmów zostały ekshumowane i przeniesione na cmentarz w Markowej. W 2023 r. ekshumowano je po raz drugi – tuż przed beatyfikacją, aby pobrać relikwie. Dzięki temu mogą one teraz peregrynować po Polsce i ludzie przy nich się modlą, wypraszając cuda i łaski.

Proces bez precedensu

Bez precedensu był proces beatyfikacyjny Wiktorii i jej rodziny.

Postępowanie w sprawie wyniesienia na ołtarze było prowadzone pod nazwą: „Proces beatyfikacyjny lub deklaracja o męczeństwie Sług Bożych Józefa Ulmy i Wiktorii Ulmy, Małżonków, i 7 Towarzyszy, ich Dzieci, zabitych, jak się utrzymuje, z powodu nienawiści do Wiary (†1944)”. Znamienne jest, jak podkreśla ks. prof. Józef Naumowicz, znawca pierwszych wieków Kościoła, że już w tytule jest mowa o siedmiorgu dzieciach, a więc również o tym, które zaczęło się rodzić w czasie egzekucji. Mimo że nie zostało ono przecież ochrzczone. W teologii istnieje jednak pojęcie „chrzest pragnienia”.

– Można mieć stuprocentową pewność, że małżeństwo Ulmów pragnęło swoje siódme dziecko ochrzcić, tak jak wcześniej zadbało, by sześcioro pozostałych dzieci ten sakrament przyjęło. Rodzące się dziecko miało więc udział w chrzcie „pragnienia” okazanego w postawie rodziców – mówi ks. Naumowicz.

Nie umarło ono śmiercią naturalną, ale zostało zabite przez tych, który kierowali się nienawiścią do wiary i do wartości płynących z wiary. W takich przypadkach mówi się o chrzcie krwi:

„Najmłodsze dziecko Ulmów zostało zanurzone w tzw. chrzest krwi, podobnie, jak to miało miejsce w przypadku Świętych Młodzianków z Betlejem, którzy nie dostąpili sakramentu chrztu, a są czczeni w liturgii Kościoła” – tłumaczy na stronie Ulmowie.pl ojciec prof. Szczepan Praśkiewicz, relator Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.

W niedzielę, 10 września 2023 r., to bezimienne, rodzące się dopiero dziecko Wiktorii i Józefa zostało beatyfikowane – to pierwszy taki przypadek w dziejach chrześcijaństwa.

Od tej pory także ono staje się pośrednikiem na drodze do Boga.

Jest to zarazem wyraźny przekaz Kościoła do współczesnego świata o wartości życia dziecka, które jest jeszcze w łonie matki.

Najpierw sprawiedliwi, potem błogosławieni

Michael Schudrich, naczelny rabin Polski, stwierdził w wywiadzie dla KAI: „Kiedy Pan Bóg stwarzał człowieka, to chciał, żeby każdy był tak dobry jak Ulmowie, bo oni są wzorem człowieczeństwa. Dla mnie Sprawiedliwi są najlepszymi ludźmi na świecie”.

Właśnie od Sprawiedliwych wszystko się zaczęło.

Zanim w ogóle doszło do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Wiktorii i Józefa Ulmów, przez pół wieku egzekucja tej rodziny była w Markowej tematem tabu. Nawet wśród krewnych panowało bolesne milczenie. Bano się o tym mówić. Dopiero, gdy w 1995 r. zostali uhonorowani tytułem Sprawiedliwi wśród Narodów Świata, przyznawanym przez Instytut Yad Vashem w Jerozolimie, wspomnienia stopniowo zaczęły głośno odżywać, a bratanek Wiktorii Stanisław Niemczak zamieścił na grobie Ulmów tablicę informującą o ich heroicznym czynie wraz z mottem zaczerpniętym z Talmudu: „Kto ratuje jedno życie, jakby świat cały ratował”.

I to był przełom. Ludzie bardziej zainteresowali się tematem, a duchowni z parafii św. Doroty z Markowej zaczęli zbierać świadectwa, gromadzić materiały. Najpierw ks. Wincenty Kras, a później ks. proboszcz Stanisław Leja. Ten ostatni podjął starania o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, a ówczesny metropolita przemyski abp Józef Michalik (któremu podlegała ta parafia) ochoczo poparł ideę.

Mówił później publicznie:

„Ulmowie są bohaterami. Józef miał żonę, gromadkę dzieci. Nikt nie czyniłby mu zarzutu, gdyby chroniąc najbliższą rodzinę, nie otwarł drzwi uciekającym przed śmiercią sąsiadom. W tej ostatecznej sytuacji wybrał jednak heroizm, człowieczeństwo, nie poszedł na żadne kompromisy. Dał nam drogowskaz, jak postępować także w czasach, gdy nie musimy już za własne wybory płacić życiem”.

Początkowo rodzina Ulmów była włączona w trwający od 1994 r. zbiorowy proces 122 kandydatów na ołtarze, męczenników II wojny światowej. Ale w 2017 r. nowy metropolita przemyski abp Adam Szal zwrócił się do watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, by z procesu zbiorowego wyłączyć sprawę Wiktorii i Józefa Ulmów oraz ich siedmiorga dzieci i dalsze postępowanie poprowadzić oddzielnie. W Watykanie przychylono się do tej prośmy i w ten sposób doszło do otwarcia osobnego, tzw. drugiego procesu beatyfikacyjnego tej rodziny. Stąd też przy procesie Ulmów pracowało dwóch postulatorów: na etapie zbiorowym – bp Stanisław Jamrozek, na osobnym zaś – ks. Witold Burda.

 

Proces ten zakończył się w grudniu 2022 r. Po tym, jak papież zaakceptował publikację stanowiącą dowód męczeństwa, czyli Positio, które przygotował ks. Witold Burda, Watykan ogłosił dekret o męczeństwie Ulmów i wyznaczył datę beatyfikacji.

Czy Wiktoria mogła uciekać

W stwierdzeniu męczeństwa tej wyjątkowej rodziny ważne było też określenie motywów działania prześladowców. Trzeba było zbadać, czy kierowała nimi nienawiść do wiary lub do wartości wypływających z Ewangelii.

W procesie beatyfikacyjnym Ulmów nie było tu wątpliwości. Niemieccy zbrodniarze jawnie działali w duchu antychrześcijańskiej ideologii zła. Kierowali się nienawiścią do tego, co Boże i co dobre. Przejawiali nienawiść do Żydów i do Polaków, którzy ich ratowali. Z nienawiścią mordowali. Mocno określa to jeden z bohaterów filmu dokumentalnego Dariusza Walusiaka pt. Ulmowie. Błogosławiona rodzina: „Ten, co do nich strzelał, to nie był kat, tylko jakiś demon. Ktoś, kto działał w duchu Złego”.

 

Warto w tym miejscu wspomnieć, że dowódca żandarmów porucznik Eilert Dieken, który osobiście podjął decyzję, że dzieci też należy rozstrzelać, przeszedł wcześniej szkolenie ideologiczne z elementami antychrześcijańskimi w programie. Oficjalnie wystąpił też z Kościoła. Na czapce, którą nosił, widniał wizerunek trupiej czaszki!

Natomiast inny z oprawców, Joseph Kokott, który własnoręcznie zamordował trójkę lub czwórkę dzieci Ulmów, przyznał po latach, że mordując, kierował się nie tylko nienawiścią do narodowości tych, których zabijał, lecz także do wyznawanej przez nich religii (Niemiec ten został aresztowany w 1957 r. w Czechosłowacji, a później, jak pisze Agnieszka Bugała, przewieziono go do Rzeszowa, gdzie rozpoczął się jego proces. Został skazany na karę śmierci przez Sąd Wojewódzki w Rzeszowie. Nie przyznał się do winy. Mówił, że był w czasie II wojny światowej młodym człowiekiem i musiał słuchać rozkazów. Potem skrócono mu karę więzienia do 25 lat. Zmarł w szpitalu więziennym w Bytomiu w 1980 r.).

Zachował się przekaz, że Wiktoria próbowała uciekać z miejsca rozstrzelania. Jeżeli nawet tak było, to nie przekreśla to jej męczeństwa.

 

Ksiądz prof. Józef Naumowicz wyjaśnia:

– Był to naturalny odruch matki, która w dodatku niedługo miała urodzić dziecko. Podobnie zresztą było w przypadku ks. Popiełuszki, też usiłował wydostać się z bagażnika samochodu oprawców i krzyczał „Ratunku!”. Należy ratować swoje życie, dopóki można. Chrześcijanin nie może pragnąć śmierci ani jej szukać.

***

Gdyby drugi raz Wiktoria i Józef – bo wciąż należy traktować ich razem – mieli podejmować tę kluczową w ich życiu decyzję, zapewne postąpiliby tak samo. Ulmowie bowiem, jak dowiódł ten najbardziej precedensowy proces beatyfikacyjny w historii, żyli miłością na co dzień i ostatecznie największe z przykazań wypełnili w stopniu heroicznym.

Dlatego Kościół ogłosił, że Wiktoria i Józef oraz siedmioro ich dzieci: Stasia, Basia, Władzio, Franek, Antoś, Marysia i Dziecko, które zaczęło się rodzić – są błogosławieni. Czyli szczęśliwi w Królestwie Bożym.

Teraz potrzebny będzie cud za wstawiennictwem Ulmów, by mógł się rozpocząć ich proces kanonizacyjny, by zostali ogłoszeni świętymi dla całego Kościoła powszechnego, a nie jak w przypadku beatyfikacji – tylko dla lokalnego.

*

Imię Wiktoria – oznacza „zwycięstwo”.

Wiktoria Ulma odniosła największe ze zwycięstw.

Beatyfikowana 10 września 2023 r. razem z całą rodziną.

W 1995 r. uhonorowana tytułem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, przyznawanym przez Instytut Pamięci Męczenników i Bohaterów Holocaustu Yad Vashem w Jerozolimie za udzielanie bezinteresownej pomocy Żydom w czasie II wojny światowej.

W 2010 r. odznaczona pośmiertnie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Patronka małżeństw, które za jej wstawiennictwem modlą się za siebie nawzajem oraz za swoje dzieci. Także za te, które dopiero mają przyjść na świat. Albo za nienarodzone, przedwcześnie zmarłe.