Memoria - David Lagercrantz - ebook + audiobook

Memoria ebook i audiobook

David Lagercrantz

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

PRZESZŁOŚĆ, KTÓRA RZUCA DŁUGIE CIENIE. ZEMSTA, KTÓRA JEST SILNIEJSZA NIŻ CHĘĆ PRZEŻYCIA.

 

Do profesora psychologii Hansa Rekkego i policjantki Micaeli Vargas zgłasza się mężczyzna – Samuel Lidman. Twierdzi on, że na zdjęciu zrobionym przez znajomego w Wenecji widnieje w tle jego nieżyjąca żona Claire. Oficjalnie kobieta, która przez całe zawodowe życie pertraktowała z biznesowymi gigantami, czternaście lat temu zniknęła bez śladu, by kilka miesięcy później spłonąć w pożarze cysterny w Hiszpanii.

Duet śledczych podejmuje się wyjaśnienia zagadki tym chętniej, że Rekke zauważa na zdjęciu parę znaczących szczegółów. Świadczą one nie tylko o tym, że kobieta żyje, ale jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Profesor uświadamia sobie również, że pewne wydarzenia z jego przeszłości mogą mieć coś wspólnego z zaginięciem Claire i wcale nie były dziełem przypadku…

 

Memoria to druga część trylogii Lagercrantza, autora powieści kryminalnych bijących rekordy popularności na całym świecie. W swoich książkach ukazuje największe bolączki współczesnego świata: gwałtownie postępujące rozwarstwienie społeczne, kiepską edukację, niestabilną sytuację polityczną i wzbierający w ludziach gniew, który domaga się ujścia.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 416

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 39 min

Lektor: Adam Bauman
Oceny
4,0 (213 oceny)
84
71
42
12
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
barbara4636

Dobrze spędzony czas

A jednak to nie jest klasa stiega Larssona
10
bibliotekafeniksa2

Dobrze spędzony czas

„Memoria” to wielowątkowa powieść autorstwa Davida Lagercrantza - znanego ze swojej poprzedniej serii „Millennium”. Książka jest drugim tomem cyklu „Rekke&Vargas”. Czy o tym wiedziałam, sięgając po nią? Oczywiście, że nie. Czy mi to przeszkadzało w zrozumieniu historii? Na szczęście również nie! „Memoria” wymaga od czytelnika przede wszystkim skupienia. Mamy tutaj mnóstwo wątków, postaci, kilka różnych perspektywy oraz ram czasowych. Łatwo się w tym wszystkim pogubić, dlatego powieść należy czytać uważnie, bez pośpiechu. Tylko wtedy jesteśmy w stanie zrozumieć i docenić historię, którą stworzył dla nas autor. A jest ona bardzo interesująca. Postacie, które pisarz powołał do życia na kartkach swojej powieści są niesamowicie intrygujące i do bólu prawdziwe. Ich osobowość, historia i wzajemne relacje same w sobie okazały się ciekawe. Nawet drugoplanowi bohaterowie dostali interesujące kreacje, co w moich oczach również było ogromnym plusem. Na szczególną uwagę oczywiście zasługują Rekke...
10
fonorama

Nie polecam

Fatalna intryga złe tłumaczenue
11
Iga66

Nie oderwiesz się od lektury

Swietna lektura
00
AniaKa_83

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna. Tak dobra jak jej poprzedniczka.
00

Popularność




PRO­LOG

1 czerwca 2004 roku pe­wien wę­gier­ski biz­nes­men o po­nad­prze­cięt­nej umie­jęt­no­ści wy­cią­ga­nia wnio­sków pod­niósł słu­chawkę te­le­fonu sta­cjo­nar­nego. Roz­mowa miała do­ty­czyć tak zwa­nej ana­lizy eko­no­micz­nej i nikt nie spo­dzie­wał się oma­wia­nia żad­nych klu­czo­wych te­ma­tów. Ale jako że ana­li­tyk, który za­dzwo­nił, aku­rat tego dnia pa­trzył opty­mi­stycz­nie na wszystko – z wy­jąt­kiem sy­tu­acji w Iraku – to po­ru­szał każdą moż­liwą kwe­stię i przy­pad­kiem wspo­mniał o pro­fe­so­rze Han­sie Rek­kem.

– Sły­sza­łem, że Rekke in­te­re­suje się sprawą śmierci Cla­ire Lid­man.

Nie do­dał nic wię­cej, lecz to wy­star­czyło, by cały świat wę­gier­skiego biz­nes­mena za­drżał w po­sa­dach.

Ta hi­sto­ria za­częła się jed­nak o wiele wcze­śniej.

JEDEN

Hans Rekke miał wtedy za­le­d­wie dwa­na­ście lat.

Śnieg pa­dał jak ni­gdy wcze­śniej, w wie­deń­skiej willi roz­legł się dzwo­nek do drzwi. Przy­szedł dok­tor Brandt, na­uczy­ciel ma­te­ma­tyki, ubrany w za dużą fu­trzaną czapkę, a tuż przy nim stał chło­piec w wieku Rek­kego, miał krę­cone włosy, ciemne oczy i prze­ni­kliwe spoj­rze­nie. Dok­tor przed­sta­wił go jako Ga­bora. Hans wy­cią­gnął dłoń.

Dłoń jed­nak za­wi­sła w po­wie­trzu.

Chło­piec po pro­stu go mi­nął, lekko i ele­gancko, jak kot. Miał w so­bie coś zło­wro­giego, Hans nie ro­zu­miał, co się dzieje. Oczy Ga­bora błysz­czały na zie­lono, a w każ­dym jego ru­chu kryła się czuj­ność, go­to­wość. Sy­tu­acja za­częła się wy­ja­śniać, do­piero gdy po­sa­dzono ich przy du­żym biurku, obok re­gału z książ­kami i po­pier­siem Beetho­vena.

Ga­bor naj­wy­raź­niej po­sia­dał ja­kiś ta­lent, a za­mysł był taki, że będą mie­rzyć się je­den z dru­gim, po­rów­ny­wać do sie­bie. Kiedy dok­tor Brandt roz­dał im za­da­nia z teo­rii nie­skoń­czo­no­ści Can­tora, at­mos­fera w po­koju na­tych­miast zgęst­niała. Ga­bor drżał z pod­nie­ce­nia i za­raz za­brał się do pracy. Z ko­lei Hans za­marł jak spa­ra­li­żo­wany i tylko wpa­try­wał się w li­nię jego bar­ków.

– Dla­czego nic nie pi­szesz? – spy­tał dok­tor Brandt.

– Za­raz za­cznę – od­po­wie­dział.

Ale za­miast tego utknął w roz­my­śla­niach, po­chło­nęła go za­gadka cie­kaw­sza od ma­te­ma­tyki, i ze zdzi­wie­niem pa­trzył, jak chło­piec bły­ska­wicz­nie li­czy, nie­mal z wir­tu­oze­rią. „Niech wy­gra”, po­my­ślał. „Co mi szko­dzi”. Mimo to coś w nim chciało się ode­grać, więc po­woli za­czął wgry­zać się w za­da­nie. Po wszyst­kim stwier­dził, że po­szło mu cał­kiem nie­źle, może nie ge­nial­nie, ale cał­kiem, cał­kiem. Gdy jed­nak pod­niósł wzrok, w oczach Ga­bora lśnił triumf.

– Chłopcy, je­stem pod wra­że­niem. Co po­wie­cie na dwa­dzie­ścia mi­nut prze­rwy, że­by­ście mo­gli się po­znać? – za­pro­po­no­wał z wy­raź­nym za­do­wo­le­niem dok­tor Brandt, a wtedy Hans i Ga­bor ubrali się i wy­szli do ogrodu, pod ich bu­tami skrzy­piał lód.

Z nieba spa­dały gę­ste płatki śniegu, był mroźny dzień, a do uszu Hansa do­biegł na­gle ci­chy świst, czte­ro­kreślne G, które roz­le­gało się co trzeci, czwarty wy­dech. Ten ro­dzaj sła­bo­ści kon­tra­sto­wał z tem­pe­ra­men­tem Ga­bora.

– Ćwi­czysz coś? – spy­tał Hans.

Chło­pak wy­glą­dał, jakby się za­sta­na­wiał.

– Sa­mo­obronę.

Ta od­po­wiedź wy­dała się Han­sowi mało pre­cy­zyjna.

– To zna­czy? – do­cie­kał.

– Po­każę ci.

Ga­bor na­piął mię­śnie, ci­chy świsz­czący od­dech zni­żył się o pół tonu, do fis, przez co Hans stra­cił czuj­ność. W tam­tych la­tach to było jego naj­więk­sze prze­kleń­stwo. Gdy zmie­niały się wra­że­nia słu­chowe, za­czy­nał ob­se­syj­nie ana­li­zo­wać ota­cza­jące go dźwięki. Dla­tego nie był przy­go­to­wany, kiedy Ga­bor go zła­pał.

Miał wra­że­nie, że jest w pu­łapce. Krę­cił się z gwał­towną siłą, po czym ru­nął na zie­mię i przez kilka se­kund wi­dział tylko ciem­ność. Wtedy po­czuł na so­bie oczy Ga­bora, syte i za­do­wo­lone, jak u dra­pież­nika, który do­stał, czego chciał.

Po chwili chło­pak znik­nął. Rekke zo­stał na śniegu, jego głowa pul­so­wała z bólu i do­piero po trze­ciej czy czwar­tej pró­bie udało mu się pod­nieść i do­kuś­ty­kać do domu. Miał lep­kie, mo­kre włosy, długo stał nad wanną na par­te­rze, usi­łu­jąc za­trzy­mać krwa­wie­nie. Za­nim wró­cił do bi­blio­teki, mi­nęło pięt­na­ście, dwa­dzie­ścia mi­nut.

Dok­tor Brandt wciąż sie­dział przy biurku, jego prze­sadne ge­sty i głę­boko za­wie­dziony wzrok wy­ra­żały żal z po­wodu nie­obec­no­ści Ga­bora. Dla­tego nie za­uwa­żył, że Rekke jest blady, a do tego ranny. Matka też nie zwró­ciła na to uwagi. Cały wie­czór szu­kała kilku sztuk klej­no­tów, które na­gle gdzieś znik­nęły.

DWA

Po­li­cjantka Mi­ca­ela Var­gas, po­cho­dząca z Husby, prze­pro­wa­dziła się do pro­fe­sora Hansa Rek­kego na Gre­vga­tan, do za­moż­nej dziel­nicy Sztok­holmu, co wzbu­dziło eks­cy­ta­cję jej oto­cze­nia i spra­wiło, że wszy­scy za­częli plot­ko­wać. Te­raz jed­nak chciała się stam­tąd wy­nieść.

Rekke był przy­gnę­biony i po­grą­żony w bez­na­dziei, pra­wie nie wy­cho­dził z sy­pialni. Gdy tylko Mi­ca­ela tro­chę się po­zbiera, od razu po­je­dzie do niego i się spa­kuje. Naj­pierw jed­nak chciała za­koń­czyć sprawę, którą za­częli. Cho­dziło o pewną ko­bietę – ofi­cjal­nie nie żyła, ale być może zo­stała nie­dawno uwiecz­niona na zdję­ciu z We­ne­cji. Mi­ca­ela tak na­prawdę w to nie wie­rzyła, ale coś ją w tej hi­sto­rii in­try­go­wało.

Dla­tego po­je­chała do ko­mendy przy Bergs­ga­tan, gdzie miała spo­tkać ko­mi­sa­rza Kaja Lin­dro­osa, który zaj­mo­wał się tą sprawą nie­mal czter­na­ście lat temu. Fa­cet się spóź­niał, ale wcale jej to nie zdzi­wiło. Przez te­le­fon spra­wiał wra­że­nie zi­ry­to­wa­nego i nie­chęt­nego. Mi­ca­ela sta­nęła przy re­cep­cji na par­te­rze, apa­tycz­nie wpa­tru­jąc się w okno. Wła­śnie prze­je­chała cię­ża­rówka z wi­wa­tu­ją­cymi ma­tu­rzy­stami. Był piąty czerwca 2004 roku, sło­neczny letni dzień, Mi­ca­ela już miała dać za wy­graną, gdy na­gle usły­szała za sobą głos:

– To ty wę­szysz na wła­sną rękę w spra­wie Cla­ire?

Od­wró­ciła się i uści­snęła mu dłoń. Był młod­szy, niż so­bie wy­obra­żała, pew­nie jesz­cze przed pięć­dzie­siątką, miał duże, brą­zowe oczy i za­cze­sane do tyłu blond włosy, ale mimo to wy­glą­dał na ob­le­cha. Pa­trzył na nią, jakby przy­szła do niego w sa­mym środku nocy. Mi­ca­ela za­cią­gnęła za­mek od kurtki.

– Dzięki, że zna­la­złeś dla mnie chwilę – za­częła.

– Cla­ire Lid­man nie żyje – ode­zwał się Lin­droos.

– Praw­do­po­dob­nie tak. Mimo to uwa­żam, że sprawa jest dość cie­kawa – stwier­dziła, ma­ca­jąc się po kie­szeni. – Obie­cuję, że nie zajmę ci dużo czasu.

Ko­mi­sarz Lin­droos da­lej się na nią ga­pił.

– Mo­żesz sie­dzieć tu, ile chcesz. Ja i tak w to nie uwie­rzę.

Mi­ca­ela ża­ło­wała, że nie ma nic, czym mo­głaby go uci­szyć.

– Może, za­nim po­dej­miesz de­cy­zję, po­wi­nie­neś naj­pierw zo­ba­czyć to zdję­cie. – We­szła za nim do windy.

Kaj Lin­droos rzecz ja­sna za­mie­rzał na nie spoj­rzeć, tylko wście­kał się na to, że dziew­czyna ma za­le­d­wie dwa­dzie­ścia parę lat, a co gor­sza, jest imi­grantką. Nie­ła­two mu było prze­zwy­cię­żyć uprze­dze­nia, zwłasz­cza je­śli cho­dziło o sprawę Cla­ire Lid­man, naj­więk­szą klę­skę w jego ka­rie­rze. Ta hi­sto­ria bez wąt­pie­nia miała w so­bie coś oso­bli­wego. Piękna, wy­kształ­cona ko­bieta, która per­trak­to­wała z szy­chami w biz­ne­sie, czter­na­ście lat temu znik­nęła bez śladu, by kilka mie­sięcy póź­niej spło­nąć w po­ża­rze cy­sterny w Hisz­pa­nii. Oczy­wi­ście gło­wił się nad tym ty­siące razy. Choć tak na­prawdę... Do dia­bła, to już prze­szłość, a te­raz był piąt­kowy wie­czór. Po­wi­nien wró­cić do domu i się na­pić, a może też po­de­rwać tę po­li­cjantkę. W każ­dym ra­zie nie za­szko­dziło spró­bo­wać.

– Czyli zaj­mu­jesz się spra­wami nie­let­nich? – spy­tał.

– Tak, ale w wol­nym cza­sie pra­cuję też nad in­nymi rze­czami.

– To chyba dość po­pu­larne?

– Na­wet bar­dzo.

– Wy­obra­żam so­bie. Ładna kurtka – stwier­dził, choć tak na­prawdę miał na my­śli jej piersi.

Ska­no­wał ją wzro­kiem od góry do dołu. Nogi mo­głaby mieć dłuż­sze i nie za­szko­dzi­łoby, gdyby czę­ściej się uśmie­chała. Ale nie bę­dzie na­rze­kał.

Gdy we­szli do jego ga­bi­netu, po­śpiesz­nie sprząt­nął z biurka. Zza otwar­tego okna do­bie­gały krzyki ma­tu­rzy­stów w cię­ża­rówce. Miał ochotę po­wie­dzieć coś po­gar­dli­wego, ale nie chciał wyjść na zgreda.

– Ale im­preza – rzu­cił. – Czło­wiek pra­wie ma ochotę do nich do­łą­czyć.

– Pra­wie – pod­kre­śliła Mi­ca­ela.

– Też tak krzy­cza­łaś po za­koń­cze­niu szkoły?

– Z ca­łych sił.

– To chyba nie było tak dawno, co nie? – spy­tał i na­tych­miast tego po­ża­ło­wał.

Znów ta sama iry­ta­cja i pod­świa­doma su­ge­stia, że Mi­ca­ela jest zbyt młoda i nie­do­świad­czona, by snuć za­gad­kowe teo­rie o zmar­twych­wsta­niu Cla­ire. Nie­stety nie mógł już nic z tym zro­bić.

– Co masz na my­śli?

– Nic – od­parł. – Za mo­ich cza­sów te białe czapki ucho­dziły za re­likt po­przed­niej epoki. A te­raz na­gle wszy­scy je no­szą.

– Aha – rzu­ciła obo­jęt­nie.

– Naj­wy­raź­niej by­cie bun­tow­ni­kiem znów jest w mo­dzie.

– Na­prawdę?

– Lu­bisz Ulfa Lun­della?

– Kogo?

„Te pie­przone la­ski z przed­mieść nie wie­dzą kom­plet­nie nic o Szwe­cji”, po­my­ślał.

– A więc co chcia­łaś mi po­wie­dzieć? Miejmy to już z głowy. – W jego gło­sie po­brzmie­wała iry­ta­cja.

Mi­ca­ela przy­tak­nęła, po czym wy­jęła z kie­szeni pla­sti­kową to­rebkę ze zdję­ciem.

Kaj przez chwilę się bał. Nie ro­zu­miał dla­czego. „Nie, nie”, uspo­ka­jał się. „To nie­moż­liwe”. Mieli akt zgonu i próbki DNA, a on na wła­sne oczy wi­dział jej ciało. Cla­ire Lid­man nie mo­gła spa­ce­ro­wać te­raz po ulicy w ele­ganc­kim czer­wo­nym płasz­czu.

TRZY

Hans Rekke grał na for­te­pia­nie ada­gio so­naty Pa­te­tycz­nej. Prze­rwał po za­le­d­wie kilku mi­nu­tach. Utwór do niego nie prze­ma­wiał, ale praw­do­po­dob­nie wcale nie z winy Beetho­vena. Te­raz nic już do niego nie prze­ma­wiało. Wstał i nie mógł zde­cy­do­wać, w którą stronę pójść. W lewo czy w prawo?

Jego ży­cie skła­dało się te­raz z tego typu de­cy­zji. Po­wi­nien się po­ło­żyć, czy jesz­cze chwilę po­sie­dzieć? Za oknem wył alarm sa­mo­cho­dowy, a w po­koju ty­kał ze­gar, tik-tak, przy­po­mi­na­jąc mu, ile se­kund prze­pa­dło na bez­sen­sow­nych za­ję­ciach.

Gdzie się po­dzie­wała Mi­ca­ela? Nie wi­dział jej od ty­go­dnia. Może prze­pro­wa­dziła się do sie­bie, ale czy ktoś mógł ją za to wi­nić? W końcu był dla niej mar­nym to­wa­rzy­stwem. Mimo to jej znik­nię­cie spra­wiało mu ból. Po­sta­no­wił, że pój­dzie do kuchni i na­pije się wina, było z nim tak źle, że uznał to na­wet za prze­jaw ak­tyw­no­ści. Osta­tecz­nie jed­nak nie dał rady. Skie­ro­wał się do ła­zienki i otwo­rzył szafkę z le­kami. „Za­mknij ją”, po­my­ślał. „Idź stąd”. Ale jego dło­nie żyły wła­snym ży­ciem i się­gnęły po nowe ta­bletki od Fred­diego, le­ka­rza z pie­kła ro­dem.

Lek na­zy­wał się Oxy­Con­tin, we­dług ulotki pra­wie nie wy­wo­ły­wał uza­leż­nie­nia. „Co za kpina”, po­my­ślał i usiadł na se­de­sie, a wtedy po­wró­ciły do niego wspo­mnie­nia, oczy­wi­ście nie te przy­jemne, tylko znów pod­szyta lę­kiem prze­szłość, tamte dawne dni w Wied­niu, gdy śnieg na­wet na chwilę nie prze­sta­wał pa­dać. Czy kie­dy­kol­wiek się od nich uwolni? Pod­niósł się i za­czął na­słu­chi­wać. Usły­szał coś? Tak. Kroki na scho­dach, zna­jome kroki.

Ob­casy córki stu­kały po po­sadzce, ryt­micz­nie jak za­wsze, a może... wsłu­chał się uważ­niej... a może wcale nie. Ju­lia szła wol­niej, jakby po­zba­wiona ener­gii i mło­dzień­czej but­no­ści, co przy­po­mniało mu, że ostat­nio wy­glą­dała na przy­gnę­bioną. Ale stare wspo­mnie­nia za­kry­wały jego my­śli jak we­lon i nie pa­mię­tał, czy coś mu o tym na­po­my­kała.

Uła­dził włosy i ru­szył do drzwi. Nie mu­siał szu­kać klu­cza. Ju­lia sama so­bie otwo­rzyła, a on przy­glą­dał się jej nie do końca przy­tom­nie. Była ubrana w dżinsy z dziu­rami na ko­la­nach, skó­rzaną kurtkę ku­pioną w se­cond-han­dzie i czarne buty na gro­te­skowo wy­so­kich ob­ca­sach. Poza tym miała ostry ma­ki­jaż. Za­pięła kurtkę, jakby mar­zła.

– Dzień do­bry, ko­cha­nie. A co to, pada śnieg? – spy­tał, pa­trząc na jej ra­miona, jakby do­strzegł tam kilka płat­ków.

– Żar­tu­jesz so­bie?

– Tak – od­parł za­wsty­dzony. – Prze­pra­szam.

Wy­cią­gnął ręce, by ją ob­jąć. Ale ona po pro­stu go mi­nęła.

– Tato, jest śro­dek lata.

– No prze­cież.

– A może ten śnieg pada ci w gło­wie? – Tra­fiła w sedno.

Czas wró­cić do te­raź­niej­szo­ści, w końcu przed nim stała jego córka. Przyj­rzał się jej tro­chę do­kład­niej. Ewi­dent­nie schu­dła, co zu­peł­nie mu się nie spodo­bało. To ka­ra­nie ciała mieli w ge­nach. Jego matka oczy­wi­ście wi­działa w tym cnotę, oznakę klasy i ele­gan­cji. Ale on wie­dział, że za tą cnotą prze­waż­nie kryje się zgroza, śmier­telne uza­leż­nie­nie, które w jego od­czu­ciu jako je­dyne po­maga osią­gnąć stan za­po­mnie­nia, nie­bytu.

– Ko­cha­nie – za­czął. – Chodź, zjemy obiad.

– Bę­dziesz go­to­wał? – Jej wą­skie ra­miona były spięte, a głos nie­przy­ja­zny.

– Oczy­wi­ście – od­parł, po czym wszedł do kuchni i otwo­rzył lo­dówkę. – Prze­cież za­wsze bawi cię, jak nie­zdar­nie mie­szam w garn­kach. W ra­zie czego pani Hans­son na pewno coś przy­go­to­wała. Co my tu mamy. – Zaj­rzał do mi­ski na środ­ko­wej półce. – Ri­sotto! – Za­cią­gnął się za­pa­chem. – Na bu­lio­nie wa­rzyw­nym i bia­łym wi­nie, z par­me­za­nem. A tu­taj są jesz­cze... – Roz­pro­mie­nił się. – Sma­żone pie­czarki i ru­kola, to bę­dzie praw­dziwa uczta.

– Nie, nie, mu­szę już iść.

– Prze­cież do­piero przy­szłaś. Pod­grzeję coś w mi­kro­fali. Może na­leję ci też wina, w końcu nie­dawno skoń­czy­łaś dzie­więt­na­ście lat, prawda? – Uśmiech­nął się sze­roko, uda­jąc bar­dziej zdez­o­rien­to­wa­nego niż w rze­czy­wi­sto­ści, ale nie otrzy­mał nic w za­mian.

– Przy­szłam tu, żeby z tobą po­roz­ma­wiać – po­wie­działa, a on za­trzy­mał się z ri­sot­tem w dłoni, prze­czu­wa­jąc, że za­raz usły­szy coś nie­po­ko­ją­cego.

A może to było tylko na­tar­czywe wspo­mnie­nie tam­tej zimy, dla­tego ro­bił wszystko, co w jego mocy, by spra­wić wra­że­nie spo­koj­nego ojca, na któ­rym można po­le­gać – jakby wcale przed chwilą nie za­żył opia­tów.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki
Ty­tuł ory­gi­nałuEN REKKE/VAR­GAS DEC­KARE. ME­MO­RIA
Tłu­ma­cze­nieJu­styna Kwiat­kow­ska
Pro­jekt okładkiJo­nas Ha­age, nkel.se
Re­dak­tor pro­wa­dzącaDo­rota Ja­błoń­ska
Re­dak­cjaAlek­san­dra Ku­bis
Ko­rektaAnna Bur­gerJa­dwiga Prze­czek
En Rekke/Var­gas dec­kare. Me­mo­ria © Da­vid La­ger­crantz, first pu­bli­shed by Nor­stedts, Swe­den in 2023 Pu­bli­shed by agre­ement with Nor­stedts Agency and Bo­okLab Li­te­rary Agency Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ju­styna Kwiat­kow­ska 2024 Co­py­ri­ght © by Wielka Li­tera Sp. z o.o., War­szawa 2024
ISBN 978-83-8360-017-8
Wielka Li­tera Sp. z o.o. ul. Wiert­ni­cza 36 02-952 War­szawa
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.