Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Metafora Współczesności” ma korzenie w „Metaforze”, która znajdowała się pod redakcją Alicji Kuberskiej i Katarzyny Lisowskiej. Pismo jest jednak odrębną publikacją o charakterze międzynarodowym. Niemniej pozostaje otwarte na debiutantów, wspiera początkujących twórców, niezależnie z jakiego są regionu, kraju.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 171
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Międzynarodowa Grupa Literacko-Artystyczna «Kwadrat», 2016
© Istvan Orosz, projekt okładki, 2016
RedaktorAlicja Maria Kuberska
RedaktorKatarzyna Anna Lisowska
„Metafora Współczesności” ma korzenie w „Metaforze”, która znajdowała się pod redakcją Alicji Kuberskiej i Katarzyny Lisowskiej. Pismo jest jednak odrębną publikacją o charakterze międzynarodowym. Niemniej pozostaje otwarte na debiutantów, wspiera początkujących twórców, niezależnie z jakiego są regionu, kraju.
ISBN 978-83-8104-098-3
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
ECHOLOGIA LEŚNA
w czarnawskim lesie
wieczność
igra z nicością
pod postacią przezroczystej ważki
początek bawi się
w chowanego
nawołując go zza pni
skutek
pyta o przyczynę
lecz
słyszy tylko
echo
własnego wołania
a wody życia
płyną i płyną
ciemne nabrzmiałe węzły
pod korzeniami dębów i sosen
POMNIK
powiem prawdę
nigdy nie kochałem brudnej
zaślepionej wsi
gdzie urodziłem się w chacie Dedala
ze złością patrzyłem jak
czarny i unurzany
uporczywie przekopywał
labirynty
chcąc dokopać się
do nieba
był ślepym
zapatrzonym w ziemię kretem
nigdy nie podnosił głowy
ku słońcu
a my często
wspinaliśmy się z bratem po schodkach
na wieżę kościelną
aby stamtąd popatrzeć
na połyskujące z dala
dachy miasta
śnił nam się lot
dlatego ojciec całymi dniami
obmyślał dla nas skrzydła
zapożyczał się u sąsiadów
jeszcze głębiej wbijał
czarny ryjek w ziemię
dziś jeszcze
gdy powracam do wsi
z osmalonymi skrzydłami
przystaję czasem gdy ujrzę kreci kopiec
to pomnik usypany
na cześć mojego ojca
* * *
Urodziła się za mała na świat
Pojedyncza
Całkiem wesoła i jak cielątko smutne
Płakała kiedy wiał wiatr i nie chciała jeść mięsa
Wywołana do tablicy odpowiadała za cicho
Nie na temat
Wyjeżdżając zostawiała nieobecność
Bardzo podobną do niej samej
Odrazę do pajęczyn i duchów
Potem usłyszała dziwne słowo —
Eksterminacja
Brzmiało elegancko i obco
Kilka znaczeń w encyklopedii
Coraz bardziej niewidoczna
Bała się że wkrótce odbiorą ją matce
* * *
Moje sny są przedziwne
Prują się jak swetry
Przechodzą ciasno przez głowę
Pachną wiatrem
Sny sfilcowane
Grzęzną na dnie mokradła
Płynę po nie łódką
Morze ma kolor niebieski albo zielony
Wolałabym niebieski
Ale najdziwniejsze jest to że nie muszę wiosłować
Sama wie dokąd
Sama odnajduje
I wraca
Mimo że dziurawa utrzymuje się na wodzie
Pierzaste sny ćwierkają o trzeciej nad ranem
Głośniejsze od przejeżdżających trolejbusów
I pociągów
Szczekających psów
Budzików
Niemowlaków
Podcinam im lotki aby nie odfrunęły
A wystarczyłoby nadać im imiona
Karmić o tej samej porze
Dać stary siennik
Może czasem przytulić
Tak
Przytulić
* * *
we własnych dłoniach uwięzić perliste pióra
uwite z pajęczyn i potu
nie mnie decydować
życie poddane losowi czy los poddany
okruchy chleba ze śniadania pozostają na kolację
nieprzespana noc sięga rana
a gdyby odnaleźć w sobie siłę
wznieść się ponad chleb powszedni
w dłoniach ponad pergamin unieść imię swoje
uwięzione w piórze
NIESZPORY
Za szachownicą pól
ujrzałem nowe Jeruzalem
modliły się kapliczki pakoskie
jezioro błyszczało w słońcu
niebo w dali siwiało ciszą
bez jednego obłoku
nawet wiatr ucichł
śpiewem ptaków
zbliżał się wieczór
i pacierz
* * *
Zaprowadzę cię na wrzosowiska
gdzie cisza i psy szczekają
zobaczysz wszystko w fiolecie
płowym
wspinają się ku niebu wzgórza
a niebo
kłania ziemi…
Usłyszysz szum potoku
tak delikatnie z górami gada
bukowe niebo bukowa trawa
chmury się cienią…
i rozpłyniemy się
w promieniach słońca
tam zatopimy w płowej zadumie
ZWIDY
Żyć
dla pozoru
jak
mak na polu
kiedy opada
kwiatów czerwień
zostaje gorycz
opium
* * *
Do nieba
idzie się wąską
bramą
może nie zmieścić się
walizka
* * *
Kiedy Gośka odchodziła do nieba,
nie mówiła o niczym innym, tylko o naszej rzece.
Chciała pić wódkę ze sklepu przy zakręcie
i zagryzać wujowymi pomidorami.
Tam zawsze jest inaczej,
jakby gasnące okno dotykało ruin pałacu źrenicami
syna, więc nie można myśleć o niczym innym,
jak o kuli powoli przenikającej nurt.
Gdy traci swoją moc,
staje się podobna do czerwonej sukienki,
takiej, która musi być tylko w małym rozmiarze.
Na drewnianym wieszaku fruwa po zagajniku.
Potem jest najtrudniejszy moment, przestrzeń
ogarnia nagły chłód, a ogień żarzy się tylko
we wnętrzach papierosów. Milkną nawet ci,
co dużo widzieli, jakby w widoku zastygł niepokój
o zbyt wielu skrzydłach.
Wtedy już się wie, że najgłębszy odcisk istnienia,
mieszka w łuszczącej się ramie furtki?
Zmierzch — w kruche gałęzie — wczepia rachunek
za życie i różowa Skoda Felka od Janiaczki
sunie po zarośniętych dziurawcem rowach,
rozmywając się w przedwieczornych olszynach.
Pozostają tylko światła,
jakby w środku każdego wiejskiego przystanku
płonęły dwie świece niczym dwa kompasy.
I już nie powinno się bać, tylko dłońmi
obrysować misterną koronkę pelargonii,
by powracać przez świadectwo.
Tyle rzeczy chce się zrobić jeszcze raz:
pogłaskać królicze futro, unieść liliową pomadkę.
Lecz odpłynęła, bo w pokoju — zamiast śmiercią —
zapachniało łęgami. Na spotkanie wybiegły
dwa szare koty z dzieciństwa i śpiewające krowy
przy rosochatej wierzbie.
Tylko my nie wiemy, co zrobić, co powiedzieć?
Może zakląć jak szewc?
W PROSTOKĄCIE
W prostokącie szpitalnego okna
jak w obciętym kadrze
drzewa — zapałki w równych rzędach
bez korzeni i koron
bez początku i końca
każdy dzień sterylny
jak obojętność.
W prostokącie istnienia
tu i teraz
ważne jest tylko
moje ciało.
Czas — stukot butów pielęgniarek.
Ludzie się rodzą
Ludzie umierają
* * *
To twój ostatni dyżur
poznaję po wysokich obcasach
które wcale nie dodają pewności a tylko odrobinę
wzrostu
okłamujesz mnie że bilet wygrałaś na loterii
szpitalnym fartuchem nie da się zakryć
sylwestrowej kreacji
i koloru paznokci który ukrywasz przed
dezynfekującym spirytusem
Londyn– kojarzę Arsenal, Tottenham, Fulham
żadnej pracy na czarno
Jego matka specjalnie uczesała się w kok
nie robiła tego od ostatniej podróży na cmentarz
gdy rozstawała się z pocałunkami na zawsze
Jeszcze tylko raz zmienisz mi opatrunek
pokażesz jak boli pożegnanie ze skrzepem
z zaschnięta krwią która jak mp3 pamięta twój
oddech
i zapach perfum którego nazwy ciągle nie umiem
Wykrochmaliłaś stary czepek jeszcze z promocji
abym mógł zdjąć go jak koronę królowej moich
bezsennych nocy
wcześniej przemyjesz rany troską
bo nie chcą się zrastać i szwy puszczają
na wszystkich skrzyżowaniach
na których przychodzi mi cię żegnać
* * *
Przydzielono nam najmłodszą siostrę
wyrzuconą z zakonu
bo nie umiała zrezygnować z czekolady
i potajemnie topiła ustami kwiaty szronu na
szybach
Ciężko jej będzie
wszyscy mamy dożywocie
raz na miesiąc brokuły na obiad
mieszanie herbaty w jedną stronę
bo z powrotem nie cofa czasu
Nasza siostra o pięknych ustach
i piersiach tłumionych bandażem
strzela do mnie nabojami
pełnym i zielonego atramentu
często zagląda przez ramię i mówi
że moje listy nie są dla ciebie
że piszę je dla Koryntian
Potem
poprawia mi poduszkę
zmienia pampersa
zabiera zimną herbatę
Parzy dłoń o czoło
ZAMYKANIE
Co dzień umiera jedna
miłość
jeden szept stygnie
jedna się kurczy myśl i uczta życia mija
Krzyczę. Wychodzę. Zamykam.
Za nami niepotrzebna
śmierć za dużo o jedno słowo za mało barw i sensu tyle bez znaczenia
Nie pytam już o ciebie tu ciebie nie ma a tam stroisz zaklętą ciszę w przemijania rzeźbę
Wychodzę.
Wszystko już było i tylko szare zimne usta słów szukają daremnie na strunach ciszy
ROZMOWA Z MATKĄ
Stęskniłem się mamo
nic to, ja też cię kocham synku
Ciężko mi beż ciebie mamo
nic to, dasz radę syneczku, jesteś duży
Brakuje mi ciepła twojego
jeszcze trochę synku, niedługo znowu cię utulę
Szukałem cię mamo, u innych kobiet,
wiem synku, wiem, nie trzeba
I nie znalazłem, ty jesteś jedyna
kocham cię synu
Utul mnie — choć raz jeszcze,
synku, dziś cię we śnie utulę,
Będę — z wiatrem przy tobie,
utulę cię, promykiem słońca,
i poślę ci — gwiazdkę z nieba,
srebrną, wybraną tylko dla ciebie.
Zaśpiewam ci — w pieśni skowronka,
będę kotem do nóg ci się tulić,
pogodę ci ześlę piękną, słoneczną,
uścielę ci — wygodną drogę do nieba.
A w nocy, gdy już zaśniesz w łóżku,
jak kiedyś, znów usiądę przy tobie,
nachylę się, pogłaszcze, pamiętasz…
będę w tej sukience — w kwiaty kolorowe.
Więc synku, nie martw się że boli,
że już ci trudno nadążyć za latem,
że życie staje się okropnie trudne,
my się spotkamy — już niedługo
— razem.
* * *
Czytałem tak zwanych wielkich
I słuchałem tych o brudnych wargach
Sądziłem, że są lepsi niż ja —
Płód poroniony,
Otwarty na potrzeby innych,
Którzy nie mają nic więcej z istnienia,
Poza samym istnieniem.
Dzieląc nieskończoność,
Dostrzegałem podłość, jak i szlachetność.
Pragnąłem harmonii, jak i porywu tragedii,
Odrobiny podniety i widoku zazdrości w ich oczach.
I dziś wcale nie czuję się słabszy,
Z powodu kruchości mego istnienia.
Wypluwam gorycz
I wspinam się ścieżką ku blaskowi słońca
Mając za nic, kłamstwem podszyte słowa.
IRENA SENDLER
Mówiła o sobie:
„Nie jestem bohaterką, czyniłam tylko ludzką
powinność.
Podałam rękę, wyciągnęłam na brzeg tonących.”
Czas jak bezwzględny łupieżca ukradł
wspomnienia.
Zatarł ślady, zasypał kurzem minione lata.
Zachował pamięć o prawym człowieku.
W szklanych słojach zakopanych w ogrodzie,
wąskie paski papieru przechowały tożsamość.
Podarowała życie na dwóch tysiącach karteczek.
Zapisała starannym pismem nowe imiona
dla dzieci z warszawskiego getta.
Dała im nazwisko — „Nadzieja na ocalenie.”
Na archiwalnym filmie,
drobna staruszka mówi cichym głosem:
„Wierzę, że dobro zawsze zwycięży zło.”
A zmarszczki wokół oczu stworzyły uśmiech
w aureoli.
ŚLAD NA DUSZY I UMYŚLE
odchodzi tato
zamyka drzwi bez pożegnania
tak będzie lepiej mówi do mamy
krzyczę zostań
będę grzeczna
słyszę oddalające się kroki na schodach
a miał mnie zabrać
do krainy Małego Księcia
walę głową w ścianę
nie bardzo rozumiem
dlaczego już mnie nie kocha
nie ma Boga mówię przez łzy
pozwolił mu odejść
jestem przepełniona nienawiścią
chcę zniknąć
wtedy pierwszy raz wymiotuję
KWIAT
Rośnie na łące, jest piękny, pachnący,
jedyny w swoim rodzaju, lecz samotny.
Powoli zanika,
umiera, aby na tym miejscu zagościło
słońce.
* * *
Wieje bez sensu, liście roznosi,
jesienny wiatr w okna uderza.
Snuje się samotnie, okolice przemienia.
Szuka wolności. Znaleźć nie może.
OD ŚMIERCI
Nie pojawiłeś się nawet cieniem
pod oknem
ani pod oczami
Wspomnienia starły się same
jak cyfry na paragonach
za długo trzymane w portfelu
Wczoraj pojawiłeś się pierwszy raz
jakby nic się nie stało
Uśmiechałeś się
piłeś herbatę w kuchni
na swoim stałym miejscu
Sen przechodził w jawę
kontury w rysy twarzy
złudzenia w dotyk
gdy chciałam Cię przytulić
rozpadłeś się na ptaki
Po moim parapecie chodzą gołębie
wysypuję im ziarno
Czekam kiedy wlecisz oknem
i znowu usiądziesz w kuchni
na swoim stałym miejscu
* * *
noc już
dotyka nierównych
chodników
gdzie niezliczone
ślady spoczywają
niczym zimne posągi
gwiazdy ścielą niebo
tańczą wokół księżyca
zastanawiam się która
z nich spadnie pierwsza
i rozpęta wojnę
18’Przyszłaś do mnie po osiemnastej.
W letniej sukience, w złocistych sierpach.
Wojenne drumle grały do rytmu uderzeń:
palcem w ścianę,
potem już tylko kawałek mięsa.
Kobiety rodziły na ulicy, na której stały.
Oddawały dzieci obcym podziemiom;
synku, spoczywaj w deszczu, w ziemi,
która cię nie wykarmiła.
Potem już tylko ciemność.
Leżeliśmy bezbronni,
mocniejsi o skórzane zbroje:
Zostały w spadku po nieobecnych.
A ty znów przyszłaś do mnie po osiemnastej — jakbyś chciała sprawdzić, czy jestem.
Przyniosłaś w sobie wyblakłe słońcem łany, wysuszone warkocze, przez które teraz przeplatam palce.
Erotyk na każdą porę
Dobrze
Że w czterech ścianach ciała
Wiosna od czasu do czasu
Wytęsknione ptaki
Wzbijają się ponad
Rozwiośniają się
Pragnienia
Topią się
Białe śniegi piersi
I ponad
Rozpragnionym niebem
Już tylko
Pogoda
Erotyk z jabłkiem
Niebieski mrok
Ułożył się do snu
Na gałęziach olszyn
Zamilkło
Przewracające się
Z boku na bok
Gopło
Nawet echo
Bijących trwożnie serc
Zatrzymało się
W tatarakach
I wtedy
Podałam ci jabłko
Z obiecanego sadu
Było oczywiste
Że kolejny raz
Narazimy się
Na wygnanie z raju
* * * Bratniej Duszy
jadę w strony rodzinne
już nie w r a c a m
bo bardziej jestem znikąd
przede mną siedzą dwie Ukrainki
łapczywie brudzące palce
tłustymi frytkami zakupionymi na stacji
w tym martwym miasteczku
witają ulice spocone
z podekscytowania kłębiącymi się chmurami
przyjechałam żeby się z tobą pożegnać
bez sentymentów
i nie na zawsze
— jak zawsze —
ładne i różanopalce
przez testowanie promocyjnych szminek
bez celu chodzimy po uliczkach
i to wszystko zdaje się teraz
tak dalekie i nieodkryte
potem mówisz mi jeszcze
nikt tak nie odprowadza jak ty
a ja odpowiadam sobie
że nikogo nie odprowadzam w ten sposób.
ani w ogóle.
/6,9 września 2015/
jesień, piątek, Wisła
powinnam napisać dziś coś o pięknie
zachodzącego słońca w stronach ostatniego hotelu
nad Wisłą, albo dalej, nad Tyńcem,
ale słońca już nie ma,
a to znaczy, że nie powinno mnie tu być.
nie sprawdziłam nawet jak stąd wrócić
(sama sobie zazdroszczę takiej wolności)
zobaczyłam za to pięknie zachodzącego
mężczyznę,
który wcześniej wyminął mnie na rowerze
— zrobił sobie przerwę w Parku Dębnickim:
żywo wymachiwał rękami robiąc przysiady.
przypomniał mi pana dziadka w dżinsach w kant
i innego, który za dzwonek w telefonie miał Celine
Dion z Titanica
i jeszcze jednego, który szeptał mi w tramwaju
a dlaczegóż to panienka taka frasobliwa?
nie wolno się smucić.
ale ja wiem łatwo mówić,
a czasem tak bywa, że nie da się inaczej.
wracając minęłam drugi raz tego samego
nieszczęśliwie pijanego mężczyznę
i pomyślałam, że różnimy się
tylko alkoholem
chyba zawsze myślę że znajdę tu jasny ekwiwalent
życia,
a zastaję starość i rozpacz
/30października 2015/
Krzyki, czyli muzyka współczesna stereofoniczna
Krzyk radości i krzyk rozpaczy.
Krzyk szczęścia i krzyk bólu.
Krzyk odrzucenia i krzyk izolacji.
Krzyk zwycięstwa i krzyk przegranej.
Krzyk zachwytu i krzyk obrzydzenia.
Krzyk podniecenia i krzyk beznadziei.
Krzyk buntu i agresji.
Krzyk roszczeń i nienasycenia.
Krzyk świadomy i nieświadomy.
Krzyk prowokujący do zwrócenia uwagi
i krzyk wzywający pomocy.
Krzyk leczony i nieleczony.
Krzyk tłumiony i nietłumiony.
Rzadko utulony, bo gdy utulisz –gaśnie.
Tu niemy krzyk,
tam pijany.
Gdzie indziej uśmierzany inaczej
Taka stereofonia współczesna
zwracająca uwagę
i wzywająca pomocy.
Pełno jej wszędzie.
Kto słyszy te krzyki?
Kto je rozumie?
Jak to możliwe,
aby tak jazgotliwej muzyki krzyku niesłyszeć
lub słyszeć i nie rozumieć?
Czyżby przesyt i znieczulenie?
Kto zechce wsłuchać się w tę muzykę?
Kto zechce pokochać i przytulić krzyczących?
Kto zechce i potrafi im pomóc naprawdę?
Okno Beatrycze
patrzy codziennie pijąc poranną kawę
na okno rozdarte przez czas
koślawy płot z wiecznym cieniem kota
wróble kłócące się na blaszanym parapecie
kawa bez cukru
koniecznie rozpuszczalna
Beatrycze od dawna nie wróży z fusów
niczego dobrego
artefakt obłoku przesuwa się w poprzek
uchylonej okiennicy
napój kończy się
trzeba umyć szyby
myśli dziewczyna
spłukać z nich
widok klucza ptaków
Beatrycze odstawia porcelanową filiżankę
jeszcze pachnącą przebudzeniem
…i na cóż mi ta cała wolna wola
kiedy nie panuję nawet nad snami
mówi cicho
odgarniając z czoła niesforny kosmyk
list do jacka kerouaka
spisujesz kronikę zaburzeń. Solilokwium
z zakończeniem zamkniętym.
twoje piętno w literaturze to fakt, że strona po
stronie wraz z tekstem otwiera się przestrzeń:
ścierniska, żniwiarze, prerie. koszula, którą nosisz
przesiąkła tanim tytoniem i deszczem.
czarny kapelusz przybito ci do skroni jak gwóźdź
do trumny. Przy biurku niczym urzędnik cyzelujesz
perypetie. Dla umysłu słowa są więzieniem
o zaostrzonym rygorze.
kiedy piszę tę depeszę wzdłuż trasy wciąż
przejeżdżają pociągi nabrzmiałe od włóczęgów,
ekstatyczne jak stukot maszyny. czcionka nadaje
kartkom zapach świeżej farby.
wyobraźnia czytelnika rozgrzewa się jak szyny.
iskrzy nad papierem sekwencją wydarzeń:
używek, przyjaciół, podróży. między wierszami
jesteśmy do siebie całkiem niepodobni.
wznieśmy więc toast lurowatym piwem: za tych, co
w drodze.
Pustka wszędzie!…
dziś kiepski połów choć nadzieja duża
w tej sieci najwięcej jest marzeń złowionych
na pewno nie będzie zachwyconych oczy mamy
ale wyciągamy to co nam natura dziś dała
zbyt wolny widać nurt rzeki
płytka woda połowom nie sprzyja
płotka wije się jak żmija w sieci zaplątana
wyjmę ciebie kochana i wpuszczę do rzeki
hymn pochwalny wyśpiewaj maleńka
tym wodom na przekór naszemu losowi
mama się głowi a ojciec się wścieka
pusta butelka tak jak pusta rzeka
* * *
Po co to wszystko
moje wielkie małe
pojedyncze cierpienie też
6. rocznica
katastrofy smoleńskiej
jak złapać sens istnienia
wśród tylu cierpień?
Umieram
i nikt w to nie wierzy
* * *
Tak się boję
że zgaśniesz
a ja jeszcze nie wydoroślałam
kto kota nakarmi nocą
kto kupi
przejrzałe brzoskwinie
i kto będzie tak kochał
mamo…
Julka
(Amazonkom)
drażni mnie szekspirowskie
ujęcie dramatu małolatów
wyniesione do pomnika
trudnej miłości
poznałam
współczesną julkę
skąpaną we łzach poślubionego
onkologiczny laurenty
najlepiej jak mógł
dobrał skalpel i chemię
ubrana w świeżą żałobę
cudem rodzi swój ocalony owoc
z ograniczonym prawdopodobieństwem
na jego wykarmienie
w podarowanym jej teraz
trwa w lęku o każdy cień
jutrzejszych mammografii
na wszelki wypadek
dyktafonem
zapisuje miłosne przesłania
także te dla następcy romea
z przewidywalną
przyszłością
we łzach
Spodnie
Jego życie rozpisał na etapy:
rozłożył
jak nuty na pięciolinii.
On urodził się dziesięć lat wcześniej
zanim to się zaczęło.
Nie zdążył zapamiętać dzieciństwa —
już wtedy musiał być dorosły.
Starość go też ominęła —
znienacka wyszła śmierć
przebrana za żandarma.
Śmiała się z małego chłopca
ze spuszczonymi spodniami.
jakże się nudzę płacząc Simonede Beauvoir
zmartwychwstanie napletka (kilku świętych
napletków)
to jest pytanie
i o pępowinę czy należy do wieczności jak ząb
mleczny
ślina w kawałku chleba trzymanego w ustach na
wieczną pamiątkę lub krew która wsiąkła
relikwio
żabę na pół i martwa będzie
speeri sulamitka
Nie wiadomo, kto zasadził ten stary orzech.
J. W. Goethe, Cierpienia młodego Wertera
strategia przetrwania
kolekcjonowanie kilometrów ziaren przenoszonych
z jednej kieszeni do drugiej
architekt niedoszłego architekta wzrusza kiedy
sadzi
orzechowce
To historia związana z naszym domem w Łańcucie, za którym był sad orzechowy. Dalej cmentarz, miejsce egzekucji Żydów. Cień orzecha. Może to brzmiałoby wyraźniej, ale jest zbyt smutne, nawet dla Sulamitki. Drzewa sadzone przez Speera przetrwały, pewnie nikt nie zastanawia się, kto je sadził. Nasz sad wykarczowano.
miś
mam uszy zapchane
trocinami
grudkami ziemi
i niechcianym jedzeniem
nie usłyszę
jedno oko straciłem podczas wojny
z yorkiem sąsiadki
a drugie guzik z pętelką
leży w kuferku mamy
nie zobaczę
ale poczuję
gdy mnie przytulisz
podrzucisz
i porzucisz
ojciec
stillenacht i wojna
mama szykuje dla niego mundur
nieobecny jest
coraz bardziej
szorstki
mówi nie wyglądaj przez okno
dym w nim rozpływa się
nie chcę by ktoś płakał
przeze mnie
mnie pogrzebano
przez pomyłkę
że to przez niego
takie brednie rozgłaszają
wcześniej widziałem
tylko ich szare twarze
teraz siedzę w ławce
z izaakiem obok jest adam
puszczamy papierowe jaskółki
z nieba piekła
ojciec
wciąż go szukam
Dzień rozdartego serca
Takich świąt jest kilka w roku
a najbardziej dwudziesty szósty lipca
kiedy tort córeńce
i świeczki
dla Ciebie również płonące
każdego roku zanoszę z szeptaniem
duszy — Mamo jak tam jest
i po stokroć „kocham cię”
obydwom wykrzykuję
lecz żadna z Was nie słyszy mnie
zapalam światło obok kwiecia
tym głosom co wciąż sobie szepczą
dlaczego Babciu czy musiałaś
popsuć mi urodziny
Dzisiejszym chryzantemom
prośbę swą zostawiam — trzymajcie
ciepło jak najdłużej
pomiędzy tym i tamtym światem
Z drugiej strony źrenic
Cichnie. Chaos komórek kosi plon.
Zapadają w sobie jedna po drugiej.
Zagubieniem wytrącają lęki.
Wnikasz w świat jak samotne odbicie w lustrze,
a on jeszcze w tobie lśni blaskiem księżyca,
nuci poszumem lasów.
Więc trzymaj, trzymaj kurczowo tę wizję.
Nie płacz — śmiej się,
gdy tajesz niczym wosk, rozszczepiasz
na pojedyncze krople.
Z każdym dniem coraz bardziej
— milknie w tobie promień.
Czas ściera pamięć w pył.
Nie wrócisz na niwy —wysokie myśli
w przykurczu wątłe.
Spowalniają frazy, zacierają ślady,
czepiają o trawy, w liściach plączą,
gmerają w przeszłości.
Widzisz — jeszcze gwiazdy świecą,
gdy sięgniesz głęboko.
Nie płacz, śmiej się, gdy krąg się zacieśnia,
bo nadal Orfeusz wnika w cztery ściany.
Dokarmia, dopieszcza
skronie zabłąkanym słowem.
Jeszcze grają wierzby Chopina natchnieniem.
Chociaż blakną myśli — to ciągle są twoje.
Nie płacz, śmiej się.
smak dzieciństwa
wnuczka odwiedza babcię
w porze dojrzewania jabłek
z rzędów drzew tylko jedno
jest dla nich godne uwagi
to najstarsze, najwyższe, umierające
na najwyższych gałęziach
wciąż rodzące tych kilka
najsłodszych owoców
nieosiągalne
dla staruszki i dziecka
codziennie chodzą pod jabłoń
patrzą z utęsknieniem
na czerwieniejące, doskonałe owoce
rozgarniają rękami
wysokie trawy
rzucają w górę patyki
i próbują strącić
uparte jabłka
aż pewnej nocy, po burzy
stało się
smak dzieciństwa
to widok czerwonych owoców
pośród zielonej trawy
to smak obitych od upadku jabłek
brązowych sińców
pod delikatną skórką
i tylko takie sińce
chciałoby się pamiętać
Odwet
przyszła dziewczyna
zbudowała mi łóżko
od środka jestem lepka i nie wiem czy warto
wstać albo lepiej jeszcze zaczepić
myśl — jak chcesz
kolejka zdarzeń przebiega opętaniem
Cogito senny dryf łabędzi na jeziorze
odczuwam znikomą czerń która drąży
można przeszczepić cele poćwiartować
przestrzeń
dmucham
latawiec pęka za wzgórzem
wymyka się koncentracja pośpiesznie
świerszcz zamyka lato
Henry — po przejściach tłumimy niesmak
sznurki nie są analizą chciałam powiedzieć
Pomiędzy
pomiędzy moją skórą
i twoim oddechem
jest łąka
drżąca od trzmieli
wiatr rozgania dmuchawce
na cztery strony rozkoszy
pomiędzy moją skórą
i twoim oddechem
pas startowy lotniska
po nim, ptaki naszych ramion
wzbijają się w niebo
Czarny humor(Pisać sprośne fraszki damie się nie godzi) —
Jak tu wielką damą być, skoro trzeba z renty żyć?
* * *
Ma takie wielkie ego,
że czasem go nie widać zza niego.
* * *
Telegram od strun i klawiszy:
— Nie ma muzyki bez ciszy.
Czasem
Zanim napiszę słowo które,
wolę się ugryźć w klawiaturę.
* * *
W nadmiarze słów dobrze usłyszeć
kilkuwersową ciszę.
Fraszki na kocie powiedzenia
— Te mądrzejsze i te od nie chcenia:
Koty chadzają swoimi drogami.
— A niby po co mają chodzić z nami?
*
Kot na łapy cztery zawsze spada.
— Ma rację, dowód, że nie łamaga!
*
Drzeć z kimś koty.
— Trzeba być kawał hołoty!
*
Kocia muzyka
— Taka, że każdy wnet zmyka!
*
Na kocią łapę z kimś żyć
— Lepiej niż w sprawie rozwodowej tkwić!
Przewodniczki
Nieraz i poszlaki
zawiodą do paki.
Metoda
By lud siedział cicho,
władza mami… Michą.
* * *
Zasadniczo żmija
człowieka omija. Traktuje go jadem
tylko w takim razie, gdy ten się okaże
gorszym od niej gadem.
Kategorie grzeszników
Śmiertelny grzech zwykłego śmiertelnika
nawet i po spowiedzi nie zanika,
a temu, kto wysoko siedzi
ulotni się i bez spowiedzi.
Do parlamentarzysty
Będziesz miał w historii miejsce bardzo istotne
za interpelacje swe mało celne.
Zapamiętają cię pokolenia stokrotne,
bo — wiadomo — głupstwa są nieśmiertelne.
Mysz i żmija (bajka)Rzekła mysz do żmii: — Nie zgrywaj idiotki!Gdy mi jad wstrzykujesz, nie pytaj, czy słodki!
Droga
Na drodze po kariery drabinieprzeszkodą są podkładane świnie.
Skutki makijażuByłaś piękna, młoda, zdrowaTeraz jesteś… Kolorowa.
O różySamotnie się zestarzała,
bo zbyt ostre kolce miała.
MuzykDo gry na strunachchciał być powołany.
Strun chciał mieć wiele,
lecz nie naciąganych.
RadaWygrasz los gdy wreszcietrudu sobie zadasz. Przestań gadać co wieszAle wiedz co gadasz.
O piłkarskiej reprezentacjiZamiast goli — dla kibicamają gest Kozakiewicza.
POLSKIE DROGI
Karykaturyinfrastruktury…
POLSKIE DROGI 2
Automobilemjadą… Promile?!…
GABINET LEKARSKI
Kanciapaeskulapa...PANI BURMISTRZ
PijanyKto dobrze zna temat nie będzie definicją zdziwionyjest to po prostu osobnik przestrzennie zagubiony.
Fraszki dwudziestego pierwszego wiekuon posłał jej swój uśmiech szczeryna Blackberrywysłana z I’phona mrugnęła do niegoemotikonamiłość ich trwała ze cztery godzinyaż się skończyłybaterie jeżyny
* * *
zbyt łatwo wybaczamy
zawinione
rozsądek nie nauczył nas
niczego
wracamy do punktu wyjścia.
* * *
W krzywym zwierciadle
prawdy rzeczywistości
jedno pół
i drugie półprawdy odbicie
nie dają pełnego obrazu.
* * *
W oceanie myśli
płotka strawą dla rekina
w potoku słów
płotka pożera olbrzyma
w kałużach nonsensu
brodzimy wszyscy.
* * *
Gdy rywal sięga zbyt wysoko
łatwo go zmienić
w losu ofiarę
wystarczy podciąć mu skrzydła
by stracił do lotu wiarę.
* * *
Za dużo myślimy,
za mało żyjemy.
* * *
Wisława pisze
kolejny wiersz o ciszy —
jak się jest, gdy kogoś tak nie ma.
* * *
W pełnym mieszkaniu
zabrakło kota. Obmyślanie świata
krąży wciąż wokół elementarnych braków
mimo wszechogarniającej pełnoty.
* * *
Oda studenta —
tam sięgaj, gdzie Uczelnia Twoja
Cię nie dosięga.
* * *
Niech już nic się nie dzieje.
Niech księżyce zawisną na niebie
i niech tam będą całą noc.
Obiektyw
Wszystko, co widzisz
jest fikcją.
Rzeczywistość i prawda istnieją
w Twojej wyobraźni.
W SHAKESPEARE CENTRE
Rogerowi Pringle
Kiedy zatem pancerne wierzeje zostały
rozwarte, nie — cynicy tego nie docenią:
w narkotycznej przestrzeni pośród dzieł zetlałych
w napięciu przed spotkaniem drżałam ze wzruszenia.
Dotykam. Nie. W ramionach chronię niby ptaka
First Folio. Hołd pośmiertny aktorów — przyjaciół
Łabędziowi Avonu. Wiem, że Kenneth Branagh
„adopcją” starodruku dług współczesnych spłaca.
To signum wieków. Groźne plamy na stronicach
z wyimaginowaną w miedziorycie twarzą
dość niefortunnie. Jednak nic to wobec błysku
że kart tych dotykali ówcześni drukarze.
Gasną światła. W kołysce z safianowej skóry
powraca do snu mistrz mój. William białopióry.
KSIĄŻKA1879. DOM 1820
Być może, na pchlim targu czekał ten leciwy
„Kupiec wenecki” na mnie. Od jak dawna? Nie wiem…
Słowa na kruchych kartkach nieskończenie żywe.
Rocznik — tysiąc osiemset siedemdziesiąt dziewięć.
Wstęp Williama J. Rolfe’a o dekadę starszy.
Sprofanowane śladem much litery złote
zdobią twardą oprawę. Z exlibrisem z Kansas.
Edycja nowojorska, Franklin Square. A potem
— przegląd anonimowych rycin. Szekspir wcześniej
nie znany. W aksamitach. Dawny Stratford jego.
Dom tylekroć zwiedzany. Bliski. Więc jak we śnie
przygarnęłam staruszka, on — mnie. Czy dlatego
by zderzyć rekonstrukcję współczesną w kolorze
z litografią sprzed blisko dwustu lat? Być może.
STRATFORD. HENLEY STREET
Renesansowy błazen w śmiesznym piruecie
jest wizytówką miejsca co zrodziło Barda.
Włócznia z herbu Szekspirów nad głowami świeci
zachodem słońca. Jeszcze przed chwilą otwarte
pizzerie i przybytki pamiątek kuszących
zatrzaśnięto. Już wiatr się do sprzątania zbiera.
Spływa kurtyna zmroku. Spektakl dobiegł końca.
Scena ulicy Henley do jutra zamiera.
Dom w tej odludnej chwili ma coś z autentyku.
Cień kołyski w przestrzeni zlokalizowanej
aktorską intuicją Davida Garricka.
Odrzucam myśl, że wszystko zrekonstruowane.
Zwłaszcza że most na Londyn w falach średniowiecza
odbity żadnym mitom do dziś nie zaprzecza.
Stratford-upon-Avon to po celtycku „droga nad rzeką”. Rybałt z cokołu u wylotu Henley Street, balansując na jednej nodze, spogląda z zagadkowym uśmiechem w kierunku starego domu o szkieletowej konstrukcji. Czyżby przeniknął wszystkie tajemnice życia, urodzonego i zmarłego w tym miasteczku, Łabędzia Avonu — Williama Szekspira?
Szekspira. Bo dawno spolszczona wersja nazwiska obowiązuje do dzisiaj, chociaż w każdym innym przypadku używamy wersji oryginalnej: Shakespeare.
Z Szekspirem jest tak. Albo poddamy się przeróżnym teoriom spiskowym tzw. „antystratfordczyków” i będziemy śledzić pojawiające się sporadycznie nowe domniemania na temat: kim był i czy w ogóle był taki ktoś jak William Szekspir? Albo pójdziemy drogą wskazaną już w 1623r. w poetyckim wstępie do „First Folio” (z zebranymi utworami Szekspira) pióra aktora i dramatopisarza Bena Jonsona, który umiejscowił osobę zmarłego siedem lat wcześniej przyjaciela słowami: „Słodki Łabędziu Avonu”. Dlatego, z okazji 400, rocznicy jego śmierci, zajrzyjmy do Stratfordu…
Od odejścia największego dramaturga wszechczasów w 1616r. ta średniowieczna angielska miejscowość stanowi dla wielbicieli jego talentu z całego świata literackie sanktuarium i miejsce nieustających pielgrzymek. Nie inaczej jest obecnie: poza jubileuszową kumulacją spektakli, koncertów i wykładów, tradycyjnym pochodem przez miasto uczestników w kostiumach z epoki, z samym Bardem na czele oraz mnóstwem imprez edukacyjnych dla dzieci i młodzieży, będzie tu „gorąco” przez cały rok.
Stratford-upon-Avon usytuowany jest na zachodnim brzegu rzeki Avon w hrabstwie Warwickshire, w sercu Midlands. Do domu przy Henley Street, w którym przyszedł na świat syn rękawicznika Johna Shakespeare i zamożnej ziemianki Mary Arden, łatwo dotrzeć z każdej strony — od obecnego dworca kolejowego, od parkingów samochodowych, od Clopton Bridge, wciąż jedynej przeprawę poprzez rzekę w kierunku Londynu. Sąsiadująca obecnie z „kolebką” Szekspira instytucja The Shakespeare Birthplace Trust dba o to, by wszystkie informacje i miejsca dotyczące Szekspira udostępniać zwiedzającym, oczywiście, za odpowiednią opłatą.
Dzięki temu można zobaczyć m.in. także dom jego matki Mary Arden w niedalekim Wilmcote, któremu przywrócono charakter dawnej, tudoriańskiej farmy. Albo krytą strzechą chatę w Shottery, z której starszą o osiem lat małżonkę, Anne Hathaway zabrał osiemnastoletni Will do domu rodziców. Albo posesję Hall’s Croft, gdzie najstarsza córka autora „Hamleta”, Suzanna, mieszkała z mężem, wziętym medykiem czy budynek Cage, dawnego więzienia, gdzie druga córka Judith (bliźniacza siostra zmarłego w dzieciństwie jedynaka Hamneta) przeżywała w mieszkaniu męża Thomasa Quineya swoje rodzinne dramaty. Jest jeszcze zachowany przy Chapel Street i starannie wyposażony przez Trust w meble i utensylia z epoki tzw. Nash’s House, w którym jedyna wnuczka Szekspira, Elizabeth zamieszkała z mężem o tym nazwisku. Nie ma domu sąsiadującego z nim, New Place, najważniejszego, w którym dramatopisarz zmarł w swoje 52 urodziny w dniu 23 kwietnia 1616 roku. Pustkę po nim wypełnia tudoriański ogród, który latem tego roku, z okazji 400. rocznicy śmierci Szekspira zostanie oddany zwiedzającym w zupełnie nowej szacie.
Oto ekspozycja w Visitors’ Centre, skąd przechodzi się do rodzinnego domu słynnego stratfordczyka. Kiedy znalazłam się tam po raz pierwszy, kilkanaście lat temu, wolno było sfotografować tylko główną ścianę w holu z trzymetrowej wysokości portretem Szekspira. Najwierniejszym, jak się przypuszcza, bo zamieszczonym w 1623r., siedem lat po śmierci autora „Otella”, w pierwszym londyńskim wydaniu dzieł, pt. First Folio. Komedie, historie & tragedie. Publikowane zgodnie z oryginalnymi egzemplarzami”. Inny jego wizerunek (a zagorzali badacze co pewien czas odnajdują kolejne), namalowany w 1681r. przez Gerarda Soesta, można sobie kupić co roku jako okładkę kalendarzyka w jednym z niezliczonych sklepów z pamiątkami. Albo ten pierwszy, stylizowany, na miniaturowym blaszanym pudełeczku z miętowymi cukierkami za 2 funty (tyle samo kosztuje wielkie pudło ciastek z jubileuszową fotografią królowej Elżbiety II). Komercja idzie w parze z dumą lokalnych władz, które od wieków czerpią korzyści z szekspirowskiej legendy.
Miarodajnych źródeł, dotyczących losów dramaturga, jest niewiele. Od XII w. do dzisiaj odbywają się w Stratfordzie cotygodniowe targi. Ojciec Williama, John Shakespeare ze Snitterfield, reprezentant miejscowej klasy średniej, zajmował się handlem wełną, zbożem albo rzeźnictwem, a na parterze swego domu wyrabiał skórzane rękawiczki, które chętnie kupowano na markecie. Był też rajcą miejskim. Według dokumentów, główną część budynku przy Henley Street nabył jeszcze przed swoim ślubem, potem resztę.
Obecny wizerunek rodzinnego domu Williama Szekspira, odkupionego od prywatnego właściciela w 1847r. dzięki zorganizowanym zbiórkom pieniędzy, po rekonstrukcji wiernie odpowiada pierwowzorowi elżbietańskiemu.
Pierwsze dwie córki Mary i Johna Szekspirów zgasły w niemowlęctwie. W roku 1564 urodził się William (a po nim jeszcze dwie córki i trzech synów, z którego to rodzeństwa czwórka zmarła jeszcze za życia Williama, podobnie jak i jego rodzice). Spisany po łacinie dokumentna wystawie oraz nota w księdze parafialnej kościoła Holy Trinity (Świętej Trójcy) potwierdza, iż noworodka Williama Szekspira ochrzczono w dniu 26 kwietnia. Domniemany dzień urodzenia ustalono później na 23, w dniu św. Jerzego.
Aktor David Garrick (organizator pierwszego festiwalu szekspirowskiego w 1769r., który też podarował na fasadę ratusza posąg wielkiego dramaturga), ustalił, że autor „Snu nocy letniej” urodził się w pokoju na pięterku. Z nabożeństwem stąpamy po spróchniałej podłodze, po której podobno biegał kilkuletni William. Okno z małymi szybkami oprawionymi w ołów zdobią autografy literatów, m.in. sir Waltera Scotta.