9,99 zł
Poznali się na plaży i przeżyli oszałamiający, pełen namiętności tydzień. Okoliczności rozdzieliły ich na pół roku, potem Jack niespodziewanie wrócił. Rita zauważyła, że się zmienił: seksowny i ciepły niegdyś człowiek stał się zimny i odpychający. A ona jest z nim w ciąży. Dla dobra dziecka Jack proponuje jej małżeństwo tylko z nazwy. Ale co zrobić z pożądaniem, które obudziło się na nowo?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 161
Tłumaczenie:
Jack Buchanan słuchał dekoratorki wnętrz rozprawiającej o próbkach materiałów obiciowych i kolorach, lecz jego myśli co chwilę wędrowały gdzie indziej.
Cztery miesiące temu przebywał na pustyni, podejmował decyzje, w których stawką było życie albo śmierć. Dziś jest w Long Beach w Kalifornii, w hurtowni tapicerskiej i ma zdecydować, czy meble w barze najnowszego statku wycieczkowego, „Królowa Morza”, należącego do Buchanan Company mają być obite skórą czy tkaniną. Nie wiedział, czy śmiać się, czy złościć. Wybrał trzecią drogę, zniecierpliwienie.
– Co jest bardziej wytrzymałe? – zapytał, przerywając dyskusję, jaka się wywiązała między dekoratorką a tapicerem.
– Skóra – odpowiedzieli unisono.
– Wobec tego zastosujemy tkaniny – oznajmił Jack i wskazał belę granatowego materiału przetykanego srebrną nicią. – To ma być bar z finezją i fantazją. Bardziej mi zależy na wyglądzie, niż na trwałości. Jeśli chcecie czarną skórę, obijcie nią siedzenia w boksach.
Dekoratorka i tapicer natychmiast podchwycili pomysł i rzucili się do projektowania, a tymczasem Jack rozejrzał się i zadał sobie pytanie, co on właściwie tutaj robi. Jest dyrektorem naczelnym Buchanan Shipping. Zatrudnia ludzi, którym mógłby zlecić takie zadania. No tak, ale przecież postanowił na nowo poznawać firmę od podszewki. Po dziesięcioletniej nieobecności ma wiele do nadrobienia.
Jack, jego brat Sam i siostra Cass jako nastolatki przeszli wszystkie stopnie wtajemniczenia, zaczynając od posady gońca. Ojciec, Thomas Buchanan, wyznawał zasadę, że z dzieci, które dostają wszystko za darmo, wyrastają ofermy. Dlatego dopilnował, aby jego synowie i córka poznali, co znaczy ciężka praca. Nauczył ich szanować pracowników, bez których nie byłoby firmy. Sami musieli kupić sobie samochody, opłacić ubezpieczenie zdrowotne, a jeśli chcieli nosić designerskie ciuchy, musieli na nie zaoszczędzić.
Wtedy Jack trochę się buntował, lecz dzisiaj rozumiał, że ojciec miał rację. Mógł bez problemu przejąć od niego zarządzanie firmą założoną przez pradziadka, która prowadziła interesy na całym świecie. Statki wycieczkowe były tylko częścią floty. Pozostałą część stanowiły statki towarowe i rybackie. Ale to już była domena Sama mieszkającego w San Diego.
– Przepraszam... – dekoratorka zwróciła się do Jacka – pozostaje jeszcze kilka rzeczy do uzgodnienia. Wysokość stołków, szerokość boksów...
Jack uniósł rękę.
– Zostawiam to pani – uciął. – Mam do pani pełne zaufanie – dodał, chcąc złagodzić przykry efekt.
W oczach kobiety dostrzegł błysk zadowolenia.
– Komplet informacji na temat tego, co ustaliliśmy, przyślę faksem – obiecała.
– Dzięki.
Pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł na rojną i gwarną ulicę. Od morza wiała silna bryza, przynosząca zapach soli i wodorostów.
Jack nie był jeszcze gotowy wracać do biura, odpowiadać na telefony, czytać raporty. Wsiadł do samochodu i ruszył przed siebie. Jak najdalej od pracy, odpowiedzialności i niepokoju czającego się w duszy.
Wiedział, gdzie znajdzie spokój.
Może spokój nie jest najlepszym słowem, mówił do siebie dwadzieścia minut później. Ulicę główną w sąsiednim Seal Beach wypełniali turyści, nastolatki z deskami surfingowymi pod pachą, dzieci biegające tam i z powrotem. Hałas ogłuszał, intensywne zapachy z restauracji, kawiarni i cukierni mieszały się z sobą.
Jack powoli przedzierał się przez tłum. Mimo że minęły już cztery miesiące od powrotu z ostatniej misji, nie mógł się przyzwyczaić do takiej masy ludzi wokół siebie. Trudno wykorzenić dawne nawyki – uwaga napięta do ostateczności, wszystkie zmysły wyostrzone, wychwytujące najdrobniejsze sygnały – dzięki którym przeżył na pustyni zamienionej w pole walki.
Ostatnio rzadko przyjeżdżał do Seal Beach, raczej unikał tego miejsca wywołującego wspomnienia, które od siebie odsuwał. Lecz nie zawsze mu się to udawało.
Wspomnienia nie słuchały rozkazów.
W grudniu dostał urlop. Dwa tygodnie na odpoczynek i regenerację. Pierwsze kilka dni spędził z ojcem, siostrą i bratem i ich rodzinami, potem zaszył się tutaj. Wieczorami spacerował nad oceanem, wsłuchiwał się w szum fal. I wtedy spotkał ją.
Piękną kobietę, samą na plaży. Księżycowa poświata ślizgała się po jej postaci, nadając jej nierzeczywisty wygląd. Już prawie uwierzył, że to zjawa, kiedy nieznajoma odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła pytająco.
Powinna być ostrożniejsza. Samotna kobieta na plaży tonącej w ciemnościach. Rita Marchetti zachowała się jednak rozsądnie, z rezerwą, lecz życzliwie i przyjaźnie.
Pamiętał, że tego pierwszego wieczoru trochę rozmawiali, że spotkali się następnego dnia i następnego. Wszystkie dni, jakie mu zostały do końca urlopu, spędzili razem. I każda wspólnie spędzona chwila żyła w jego pamięci, pulsowała intensywnymi kolorami. Słyszał dźwięk głosu Rity. Muzykę śmiechu. Widział błysk w oczach, czuł jedwabistą miękkość dotyku.
– Miesiącami starałeś się zapomnieć – mruknął pod nosem. – Daj sobie spokój.
To, co razem odnaleźli i przeżyli, minęło. Bezpowrotnie. Dał sobie słowo. I zamierzał go dotrzymać. Już nigdy nie narazi siebie na stratę i ból, nigdy nie narazi żadnej kobiety na cierpienie spowodowane utratą jego jako syna, męża, ukochanego.
To była dla Jacka ciężka lekcja. Odebrał ją w ekstremalnych warunkach, wśród gorących suchych piasków w dalekim kraju. I ta lekcja do dziś go prześladuje. Zwyczajny spacer w wakacyjnym tłumie wprawiał go w stan bliski paniki. Musiał mobilizować całą siłę woli, aby nie rzucić się do ucieczki.
Jack Buchanan miał jednak bardzo silną wolę. Szedł wolnym krokiem, starał się zwracać uwagę na otaczający świat – parę muzyków na chodniku, banknoty rzucane do otwartego futerału do gitary, stoliki przed restauracją, kolejka w otwartych drzwiach ciastkarni.
Zapach świeżych wypieków unosił się w powietrzu. Jack nie przypominał sobie ciastkarni w tym miejscu. To musi być coś nowego, pomyślał. I lokal cieszy się popularnością, skoro tyle ludzi cierpliwie czeka w kolejce. Mijając lśniącą witrynę, zajrzał do środka i nagle usłyszał znajomy śmiech.
Stanął jak wryty.
Wiele miesięcy nie słyszał tego śmiechu, lecz poznałby go na końcu świata. Gardłowy, dźwięczny, przywodzący na myśl gorące noce, jedwabne prześcieradła i ogromne brązowe oczy wpatrzone w niego w ciemności.
Zdawało mu się, że pogrzebał wspomnienia, lecz teraz ożyły w ułamku sekundy. Dech mu zaparło.
Powtarzał sobie w duchu, że to niemożliwe, że to nie ona, lecz nogi już same przekraczały próg i podążały za dźwiękami, jak gdyby to był szlak usypany z okruszków chleba. Musi sprawdzić. Musi zobaczyć.
– Halo! – zawołał za nim długowłosy surfingowiec. – Kolejka obowiązuje wszystkich. Koniec jest tam. – Wskazał za siebie.
– Ja nie kupuję – warknął Jack i obrzucił chłopaka lodowatym spojrzeniem. Zadziałało.
Jack lawirował między ludźmi, stolikami i krzesełkami, aż dotarł do oszklonej lady. Głosy kupujących rozbrzmiewały to głośniej, to ciszej, co chwilę odzywał się wesoły dżingiel staroświeckiej kasy, lecz on na nic nie zwracał uwagi, szukając wzrokiem kobiety, której nie spodziewał się nigdy więcej spotkać.
Nagle ponownie usłyszał ten wyjątkowy śmiech.
Obrócił się na pięcie, zmrużył oczy, krew pulsowała mu w skroniach. Rita Marchetti. Tchu mu zabrakło. Co ona robi w Seal Beach w Kalifornii? Przecież mieszka w Ogden w Utah! I jakim prawem wygląda tak olśniewająco pięknie?
Przyglądał się, jak żartując z klientem, pakuje co najmniej dwa tuziny ciasteczek do czerwonego pudełka, potem zawiązuje je wstążką. Jej drobne dłonie poruszały się szybko i sprawnie, jej duże brązowe oczy promieniały ciepłem. Kręcone ciemne włosy związane w kitkę tańczyły przy każdym ruchu.
Gdy patrzył na tę niewysoką kobietę o pełnych kształtach, czuł ogarniające go erotyczne podniecenie i radość z ponownego spotkania, lecz zaraz potem namiętność ustąpiła złości, że przeszłość, o której starał się zapomnieć, wróciła i niemal go powaliła.
Rita musiała poczuć na sobie jego wzrok, bo podniosła głowę i omiotła wzrokiem salę. Ich spojrzenia spotkały się. Jack zobaczył, jak oczy Rity robią się jeszcze większe, usta otwierają się, jedna dłoń dotyka szyi, jak gdyby jej również tchu zabrakło. Po chwili wyszła zza lady i...
Jack doznał szoku. Nigdy nie zdołałby się przygotować na to, co zobaczył. Rita była w ciąży.
Pomiędzy jednym a drugim uderzeniem serca jego umysł zarejestrował jaskrawożółty podkoszulek ciasno opinający zaokrąglony brzuch, spodnie rybaczki tuż za kolana i żółte klapki. Milion pytań przemknęło mu przez głowę i zanim zdołał uchwycić chociaż jedno, Rita rzuciła mu się na szyję.
– Jack! – Objęła go mocno, przytuliła się do niego, lecz czując, że nie oddaje uścisku, opuściła ręce. – Co tutaj robisz? Myślałam, że nie żyjesz! Nie odzywałeś się i...
Jack wzdrygnął się, rozejrzał wokół. Ich powitanie wywołało małą sensację, więc rozmowa w cukierni była wykluczona. A mieli o czym rozmawiać.
– Nie tutaj – syknął przez zęby. – Przejdźmy się.
– Pracuję – odparła. Ręką wskazała kolejkę przy ladzie.
– To zrób sobie przerwę.
Ludzie patrzyli na nich, a Jack poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku. Musiał stąd wyjść, lecz nie zamierzał nigdzie się ruszać bez Rity. Ma pytania i nie odpuści, dopóki nie dostanie na nie odpowiedzi. Rita jest tutaj. I jest w ciąży. Sądząc po rozmiarach brzucha, to już szósty miesiąc. Tym bardziej muszą porozmawiać.
Rita zmarszczyła brwi, wygięła usta w podkówkę. Wyglądała bardzo seksy. Uważaj, stary, upomniał się Jack w myśli.
– Casey! – zawołała Rita. Ruda dziewczyna za ladą podniosła głowę. – Wychodzę na kwadrans.
– Jasne, szefowo! – odkrzyknęła Casey.
– To może potrwać trochę dłużej – uprzedził Jack.
Rita, wyminęła go i ruszyła przodem.
– Nie sądzę – rzuciła przez ramię.
Spontaniczna radość ze spotkania prysła. Teraz Rita znowu była opanowana. Zapewne uznała, że celowo nie kontaktował się z nią po powrocie. O tym też porozmawiają. Ale nie tutaj.
Tymczasem już wszyscy w cukierni śledzili tę scenę z nieukrywanym zainteresowaniem. Jackowi było wszystko jedno. Dogonił Ritę, wziął za ramię i wyprowadził ze sklepu. Gdy tylko odeszli kilka kroków, wyrwała mu się.
– Potrafię iść sama – oświadczyła i skręciła w stronę świateł przy przejściu do mola.
Jack z przyjemnością przyglądał się jej plecom i zgrabnym pośladkom. Zapomniał już, jaka jest filigranowa. I jaki ma gwałtowny temperament.
W kilku susach dogonił ją, a kiedy czekali na zmianę świateł, jeszcze raz spojrzał na wydatny brzuch. Poczuł wyrzuty sumienia. Powinien był do niej napisać. Obiecał. Powinien był się z nią skontaktować po powrocie.
Tylko że wtedy nikogo nie chciał widzieć, z nikim nie chciał rozmawiać. Zamknął się w sobie i nawet rodzina nie potrafiła przebić się przez skorupę, jaką się otoczył.
– Jak długo tu jesteś? – zapytała Rita. Jej głos prawie ginął w hałasie ulicy.
– Cztery miesiące.
Podniosła głowę. Gniew i żal przyćmiły złoty blask w jej pięknych brązowych oczach.
– Dobrze wiedzieć – mruknęła.
Zanim zdążył odpowiedzieć, światła zmieniły się na zielone i Rita ruszyła. Wziął ją pod ramię, a kiedy chciała mu się wyrwać, przytrzymał mocniej i puścił dopiero, gdy dotarli na drugą stronę jezdni.
Rita zatrzymała się przy małym skwerku obok parkingu. Dalej był ogródek dla dzieci, jeszcze dalej molo.
– Myślałam, że nie żyjesz.
– Rito...
– Nie. – Pokręciła głową i uniosła dłoń, nakazując mu milczenie. – To twoja wina – mówiła oskarżycielskim tonem. – Obiecałeś napisać. Nie napisałeś. Od czterech miesięcy jesteś tutaj i nie skontaktowałeś się ze mną.
Jack wypuścił powietrze z płuc.
– To prawda – przyznał.
Rita zachwiała się, jakby ją uderzył.
– Nawet nie jest ci przykro.
Złapał jej spojrzenie.
– Nie. Miałem powody, aby tak postąpić.
– Nie mogę się doczekać, kiedy je poznam.
Drżała. Dłonie mocno zacisnęła w pięści, usiłując opanować przyspieszone bicie serca i nierówny oddech. Spod opuszczonych rzęs spojrzała na Jacka i dech jej zaparło. Nawet z profilu wyglądał obłędnie. Czarne włosy, dłuższe niż kiedy się poznali, niebieskie jak lód oczy, mocno zarysowany podbródek...
Przez jeden magiczny tydzień pół roku temu była w nim zakochana i wydawało jej się, że on w niej również. Potem wyjechał, została sama, czekając na list, który nigdy nie dotarł. Od kilku miesięcy żyła w przekonaniu, że umarł. Że zginął podczas ostatniej misji. Kiedy się poznali, wiedziała, że służy w piechocie morskiej, że przyjechał do domu na urlop. Wiedziała, że wraca tam, gdzie grozi mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Wierzyła jednak, że nic złego mu się nie stanie. Że wróci. Do niej.
Obiecał napisać, a gdy nie dostała żadnej wiadomości, zaczęła go opłakiwać. Uwierzyła, że poległ na służbie i że wszystko, co ich na tak krótko połączyło, zostało przecięte.
A teraz się okazuje, że jest tutaj.
– Jak mnie znalazłeś?
Jack pokręcił głową.
– Nie znalazłem. Po prostu szedłem ulicą, usłyszałem twój śmiech i zamarłem.
O Boże! To był przypadek! Kaprys losu. On wcale jej nie szukał. Pewnie zapomniał o niej zaraz po wyjeździe sześć miesięcy temu. A ona? Rozpaczała. Pogrążyła się w żałobie.
– Myślałam, że nie żyjesz – odezwała się w końcu. Miała nadzieję, że nie usłyszał bólu w jej głosie.
Jack zaczerpnął powietrze głęboko w płuca, wypuścił i dopiero wtedy rzekł:
– Chciałem, żebyś tak myślała.
Kolejny cios. Nogi się pod nią ugięły. Chciał, aby go opłakiwała. Aby czuła obezwładniający ból, który uniemożliwiał jej normalne funkcjonowanie. Przy życiu trzymało ją tylko dziecko, które nosiła pod sercem.
Zamrugała powiekami, aby odpędzić łzy.
– Kim ty jesteś? – zapytała ze złością.
– Tym samym facetem, którego poznałaś sześć miesięcy temu – wycedził przez zęby.
– Nie. – Wyprostowała plecy, uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. – Jack, którego poznałam, nigdy by mnie nie skazał na to, co przeszłam przez te miesiące.
Wydawało jej się, że przez jedno mgnienie w jego oczach zobaczyła cień wstydu, lecz zniknął tak samo szybko, jak się pojawił. Pobożne życzenie, pomyślała.
– Nie rozmawiamy o mnie – rzekł opanowanym tonem. – Jesteś w ciąży.
Rita obronnym gestem objęła rękami brzuch.
– Co za spostrzegawczość!
– Który miesiąc?
Zszokowana, z trudem powstrzymała słowa, jakie cisnęły się jej na usta. Przecież pyta: kto jest ojcem? Nie wiedziała, czy ją zranił, czy obraził, czy może i jedno, i drugie.
– Szósty. Masz odpowiedź na swoje sprytnie zawoalowane pytanie. Tak, jesteś ojcem.
W tej chwili wcale nie była z tego zadowolona. Kocha to dziecko, kochała jego ojca. Ale tego mężczyzny patrzącego na nią z góry lodowatymi oczami nawet nie poznaje.
– I mi o tym nie powiedziałaś.
Zaśmiała się z ironią.
– A jak miałabym to zrobić? Obiecałeś podać mi adres. – Jack zmrużył oczy, mięsień w kąciku ust mu zadrgał. Nie przejęła się tym. – Nie sądzę, aby list zaadresowany Jack Buchanan, Korpus Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych, dotarł do ciebie na pustynię.
– Rozumiem. – Odsunął poły marynarki, wepchnął ręce w kieszenie spodni. Wiatr rozwiewał mu włosy, szarpał czerwonym krawatem, symbolem władzy. – Powiedziałem już, były powody.
– Jeszcze ich nie poznałam.
– Racja. Teraz to nieistotne. Ważne jest – utkwił spojrzenie w jej brzuchu – moje dziecko.
– Mówisz o moim dziecku – poprawiła go i natychmiast pożałowała, że przyszła dzisiaj do pracy. Gdyby wzięła dzień wolny, nie zobaczyłby jej i to wszystko by się nie wydarzyło.
– Posłuchaj, jeśli sądzisz, że odwrócę się teraz i odejdę, jesteś w błędzie.
– Dlaczego nie miałabym tak sądzić? – odparowała. – Już raz odszedłeś. I nawet się nie obejrzałeś.
– Nieprawda – mruknął. Podniósł głowę i spojrzał w dal, na ocean. – Myślałem o tobie.
Serce jej drgnęło, lecz natychmiast się opanowała. Odszedł. Odciął się od niej. Pozwolił, aby go opłakiwała. „Myślałem o tobie” nie zrekompensuje bólu, w jakim żyła.
– I mam ci wierzyć?
Rzucił jej szybkie spojrzenie.
– Wierzysz czy nie, to niczego nie zmienia.
– To chociaż jest prawdą – odparła. – Muszę wracać.
– Szef cię nie wyrzuci, jeśli przedłużysz sobie przerwę.
Zaśmiała się.
– Ja jestem szefem. To moja cukiernia i muszę wracać.
– Twoja?
– Tak.
Ruszyła w kierunku przejścia.
– Dlaczego się tutaj przeprowadziłaś? – Rita obejrzała się. – Mieszkałaś w Utah.
Patrząc na niego, niespodziewanie poczuła ogromną tęsknotę. W słońcu wyglądał niebezpiecznie i zarazem pociągająco. Był wysoki, dobrze zbudowany i nawet w eleganckim garniturze trochę przerażający. Czy jest w tym coś dziwnego, że straciła dla niego głowę?
To było wtedy, upomniał ją wewnętrzny głos.
– Przeprowadziłam się, bo chciałam być bliżej ciebie – odrzekła. – Oczywiście to było wtedy, kiedy myślałam, że nie żyjesz. Teraz jedyne, co umarło, to moje uczucie do ciebie.
Idąc, czuła na plecach jego wzrok. Wiedziała, że jeszcze go zobaczy. Ta perspektywa niepokoiła ją i jednocześnie dodawała otuchy.
Tego popołudnia Jack wrócił do cukierni, wybrał stolik, gdzie za plecami miał tylko ścianę, usiadł i zamówił kawę. Obserwował nieprzerwany strumień klientów podchodzących do lady i wychodzących z czerwonym pudełkiem ciastek. To jej miejsce, myślał, nieduże, eleganckie, trochę staroświeckie, z klimatem. Drewniana podłoga, ciemne granitowe blaty, chromowana kasa z ozdobami z mosiądzu, oszklone witryny z wypiekami. Wszędzie dużo zieleni.
Przyjrzał się pracownikom uwijającym się za ladą, w końcu odszukał wzrokiem Ritę. Wyraźnie go ignorowała, lecz nie przejął się tym. Zyskał czas, aby wszystko sobie spokojnie przemyśleć. Wciąż jeszcze nie doszedł do siebie po szoku, jakim było spotkanie z Ritą i wiadomość o dziecku. Przez tyle miesięcy starał się wymazać wspomnienia, a teraz wróciły z siłą tsunami.
Ujrzał ją stojącą na piasku tuż nad wodą. Światło księżyca padało z czarnego grudniowego nieba na jej postać. Miała na sobie kurtkę, lecz zdjęła buty i trzymała je w ręce. Lodowata woda obmywała jej stopy.
Włosy – masa ciemnych loków – powiewały na wietrze. Usłyszała jego kroki, odwróciła głowę i spojrzała na niego. Powinien był ją wyminąć i pójść na molo, lecz coś zmusiło go do zatrzymania się. Zachował bezpieczną odległość, ponieważ nie chciał jej przestraszyć, lecz gdy spojrzał w jej duże brązowe oczy, poczuł magiczną siłę przyciągania. Jeszcze nigdy w życiu nie doznał takiego wrażenia.
– Proszę się nie denerwować – odezwał się pierwszy. – Jestem niegroźny.
– Wątpię – odparła z lekkim uśmiechem. – Ale nie boję się pana.
– Nie? Dlaczego? – Wsunął dłonie do kieszeni dżinsów. – Pusta plaża, ciemna noc, obcy mężczyzna...
– Nie wygląda pan aż tak obco, a ja nie należę do strachliwych. I potrafię szybko biegać.
Roześmiał się. Zaimponowała mu jej pewność siebie i opanowanie.
– Zapamiętam.
– Jestem turystką – wyjaśniła. – A co pana sprowadza na plażę zimą?
Jack spojrzał w dal na czarny ocean.
– Przebywałem poza krajem. Chciałem nasycić wzrok tym widokiem.
– Służy pan w wojsku? – zapytała.
– To widać?
– Fryzura pana zdradza.
– Racja. – Przesunął dłonią po krótko ostrzyżonych włosach. – Piechota morska.
Uśmiechnęła się, a on pomyślał, że jest najpiękniejszą kobietą na świecie.
– Cóż. Dzięki za pańską służbę. A może już się panu znudziły podziękowania?
– Nie. Zawsze miło słyszeć słowa uznania – zapewnił ją. – Czyli turystka. Skąd?
– Z Utah. Dokładnie z Ogden.
– Piękne miejsce. Chociaż ostatni raz byłem tam dobre kilka lat temu.
Nieznajoma rozpromieniła się.
– Dziękuję. Uwielbiam góry. Szczególnie jesienią. Chociaż tu – odwróciła się w stronę oceanu – też jest przepięknie.
– Tak. Stęskniłem się za tym widokiem.
– Na pewno. – Spojrzała na niego z ukosa. – Jak długo pana nie było?
Wzruszył ramionami. Nie chciał, aby wspomnienia pustyni i odgłosów walk zepsuły mu tę chwilę.
– Za długo.
Jak gdyby doskonale rozumiejąc, o co mu chodzi, nieznajoma kiwnęła głową. Milczeli. Jedynym odgłosem zakłócającym ciszę był szum fal uderzających o piasek.
– Powinnam wracać do hotelu – odezwała się po chwili. – Miło mi było pana poznać.
– Ale myśmy się jeszcze sobie nie przedstawili – rzekł pospiesznie. Koniecznie chciał, by nie odchodziła. – Jack.
– Rita.
– Ładne imię.
– Dziękuję.
– Naprawdę musisz wracać? Dasz się zaprosić na kawę?
Uśmiechnęła się, potem odpowiedziała:
– Dam.
– Cieszę się. Ufasz ludziom...
– Właściwie nie – jej głos przeszedł niemal w szept. – Ale z jakiegoś powodu...
– Tak – wpadł jej w słowo. – Jest coś...
Podszedł bliżej i wyciągnął do Rity rękę. Wsunęła dłoń w jego rękę. Jej dotyk był jak rażenie prądem. Jack owinął palce wokół jej palców.
– Chodźmy. Znam takie jedno specjalne miejsce.
– Przepraszam.
Z tonu głosu dziewczyny stojącej przy stoliku poznał, że powtarza to słowo już któryś raz z kolei. To ta ruda, pomyślał.
– Tak, tak. O co chodzi?
– Rita kazała powiedzieć, że to poczęstunek od firmy. – Dziewczyna postawiła przed nim talerzyk z cannoli. Jack zmarszczył brwi. – Uprzedziła mnie, że nie będzie pan zadowolony. Casey – przedstawiła się. – Napije się pan jeszcze kawy?
– Poproszę.
Casey wzięła jego filiżankę i podeszła do lady, a on wzrokiem odszukał Ritę. Chyba się tego spodziewała, bo podniosła głowę i złapała jego spojrzenie. Poczuł się tak jak tamtej pierwszej nocy na pustej plaży. Psiakrew.
Chwilę później Casey wróciła z kawą. Nie spuszczając wzroku z Rity, Jack odchylił się do tyłu, oparł plecami o ścianę i powoli wypił łyk. Mają sobie dużo do powiedzenia. Chociaż teraz wolałby robić z nią zupełnie inne rzeczy.
Dwie godziny później cukiernia opustoszała i Rita zamykała lokal. Jack już wcześniej sprawdził godziny otwarcia: od siódmej do osiemnastej. Rita zasunęła zasuwkę w drzwiach, podeszła do Jacka i zapytała:
– Dlaczego siedzisz tu cały dzień? To prawie stalking.
– Stalking? Nie, nie. Siedzę, jem cannoli – odparł. Kąciki ust Rity drgnęły i już miał nadzieję, że się do niego uśmiechnie tak samo szeroko jak na plaży, kiedy się poznali, lecz się zawiódł. Cóż, najlepszą obroną jest atak. – Powinnaś być tyle godzin na nogach?
– Słucham?
– To uzasadnione pytanie. Jesteś w ciąży.
Udała wielkie zdziwienie i wzięła się pod boki.
– Naprawdę?
Jack westchnął. Sytuacja była absurdalna.
– Posłuchaj. Właśnie się tego dowiedziałem, więc mogłabyś zdobyć się na odrobinę wyrozumiałości.
Rita usiadła naprzeciwko niego.
– Dlaczego? Nie moja wina, że nie wiedziałeś o dziecku. Mógłbyś od początku uczestniczyć we wszystkim, gdybyś do mnie napisał. – Wyciągnęła rękę, urwała zeschnięty liść z rośliny w doniczce stojącej najbliżej stolika, potem znowu spojrzała na Jacka. – Ale nie napisałeś. Znikłeś i pozwoliłeś mi myśleć, że nie żyjesz.
Czyli tak to wygląda z jej strony, pomyślał. Mało zaszczytnie, lecz w tamtym momencie uznał milczenie za najlepsze wyjście.
Chcąc przetrwać na misji, musiał wymazać Ritę z pamięci. Myśli o niej go rozpraszały, osłabiały koncentrację konieczną do przeżycia. A przecież był odpowiedzialny za życie nie tylko swoje, ale i swoich ludzi.
Z początku sądził, że wspomnienia pomogą mu przetrwać, będą przypominały, że istnieje jeszcze inny świat niż to piekło, w którym tkwił. Lecz dwa tygodnie po powrocie z urlopu wydarzyło się coś, co go przekonało, iż myślenie o domu, o Ricie, jest niebezpieczne.
To dlatego zamknął wspomnienia w ciemnym zakamarku umysłu. Nie było mu łatwo, lecz tak długo perswadował sobie, że to jedyne słuszne rozwiązanie, że w końcu uwierzył.
Teraz jednak nie był już tego taki pewny.
– Dlaczego? – zapytała Rita. Oparła splecione ręce na okrągłym szklanym blacie stolika. – Chociaż tyle mógłbyś mi powiedzieć. Dlaczego nie napisałeś?
Złapał jej spojrzenie.
– To w obecnej sytuacji nieistotne. Co się stało, to się nie odstanie. Musimy zająć się tym, co jest teraz.
Kręcąc głową, wyprostowała się, usiadła głębiej na krześle.
– My? Nie ma nas, Jack – oświadczyła. – Już nie ma.
Przez okno wystawowe obok stolika widział Ulicę Główną. Późnopopołudniowe słońce oświetlało chodniki i spacerujących ludzi. Wyglądali tak normalnie. Tak spokojnie. W nim jednak widok nawet małej grupki ludzi budził czujność. Martwiła go ta reakcja, lecz to było silniejsze od niego.
Odwrócił wzrok od spacerowiczów i spojrzał na kobietę, którą kiedyś tak dobrze poznał.
– Dopóki jest dziecko, jesteśmy my – stwierdził. – Jeśli sądzisz, że odwrócę się od dziecka, to się mylisz.
Rita instynktownym ruchem położyła dłoń na brzuchu. Pomyślał, że bardzo często wykonuje taki gest. Czy tak się zachowuje każda kobieta w ciąży, czy tylko ona?
– Jack...
Nie dał jej dokończyć.
– Możemy rozmawiać, możemy dojść do jakiegoś porozumienia – ciągnął. – Fakt pozostaje faktem, teraz tu jestem. Będziesz musiała to zaakceptować.
– Nie będziesz mi rozkazywać – obruszyła się. Potem ze smutnym uśmiechem mówiła dalej: – Żyję swoim życiem. Prowadzę firmę. Noszę moje dziecko.
– I moje.
– Tak, skoro twoja i moja część są nierozerwalnie z sobą złączone, to tak.
– Nie zgadzam się.
Jack zdał sobie nagle sprawę, że taka rozmowa prowadzi donikąd. Błysk uporu w oczach Rity to potwierdził. W porządku, pomyślał, zobaczymy, kto potrafi być uparty.
– Powinieneś już iść. – Rita wstała. Wolnym okrężnym ruchem gładziła brzuch.
Jack śledził jej dłoń i serce zabiło mu mocniej. Jego dziecko. W brzuchu kobiety, która tak krótko była jego kochanką. Nie wyjdzie! Nie odejdzie! Prawdopodobnie tak byłoby lepiej dla nich wszystkich, ale niedoczekanie.
– Odwiozę cię do domu.
Rita zachichotała.
– Tu jest mój dom. Mieszkam na piętrze.
– Żarty sobie stroisz? – Zmarszczył czoło, spojrzał na sufit. – Mieszkasz nad piekarnią?
Rita zesztywniała.
– Tak jest wygodniej. Wstaję o czwartej rano.
– Nie zgadzam się, aby moje dziecko wychowywało się nad piekarnią.
Błysk w oku Rity i uniesione brwi świadczyły, że posunął się o krok za daleko. Mniejsza o melodię. Treść pozostaje niezmieniona. Jego dziecko nie będzie mieszkało w klitce nad piekarnią. Kropka.
– Zatoczyliśmy pełne koło – stwierdziła Rita i podeszła do drzwi. Odsunęła zasuwkę, pchnęła skrzydło i machnęła ręką, jakby chciała go wymieść na ulicę. – Wyjdź.
– Dobrze. – Nie spierał się. Na razie. Wyminął ją, lecz gdy poczuł zapach jej ciała, serce mu się ścisnęło. Pod wpływem impulsu wsunął palec pod podbródek Rity, uniósł jej głowę i zmusił do spojrzenia na siebie. – To jeszcze nie koniec, Rito – rzekł. – To dopiero początek.
Siedząc na kanapie w swoim – to prawda, maleńkim – mieszkanku, Rita podwinęła nogi pod siebie i mocniej zacisnęła palce na komórce.
– Co robić, Gino? – zapytała.
Zamiast odpowiedzieć, siostra Rity zawołała:
– Ally, nie chlap znowu mlekiem na psa!
– A czemu? – rozległ się głosik dociekliwej dwulatki.
– Bo on tego nie lubi! – odkrzyknęła matka, zniżyła głos do szeptu i wyjaśniła: – On to uwielbia. Całą noc się liże, a potem podłoga śmierdzi kwaśnym mlekiem.
Rita uśmiechnęła się mimowolnie. W takich chwilach bardzo tęskniła za rodziną. Za rodzicami. Za siostrą. Za braćmi. Za ich dziećmi. Wszyscy mieszkali w Ogden i pracowali w rodzinnej piekarni.
– Michael! Braden! Nie ma jeżdżenia deskorolką po schodach! – Nad pięcioletnimi bliźniakami zawsze było trudno zapanować. – Teraz będzie chwila spokoju – Gina wróciła do rozmowy. – Na czym skończyłyśmy?
– Jack. Żyje. Jest tutaj.
Rita mocno zagryzła dolną wargę, aby się nie rozpłakać. Nie da mu tej satysfakcji.
Czy już nie wypłakała morza łez? Po dwóch miesiącach bezskutecznego czekania na wiadomość uznała, że zginął w akcji. Nie wyobrażała sobie innego powodu milczenia Jacka. Cudownie się rozumieli. W ciągu zaledwie tygodnia wytworzyła się między nimi silna więź. Rita pokochała Jacka całym sercem. Matka zawsze jej mówiła, że czas nie ma żadnego wpływu na miłość. Możesz znać kogoś pięć dni albo pięć lat, to bez różnicy.
Rita nie potrzebowała nawet pięciu dni, by się przekonać, że Jack jest mężczyzną, którego pragnie. Kiedy wyjechał, pogrążyła się w rozpaczy. Do chwili, gdy się dowiedziała, że jest w ciąży.
– Jest tu? U ciebie?
– Nie. Ale jest w Seal Beach. Przyszedł dziś do cukierni.
– O Boże! Co zrobiłaś? Co mówił? Gdzie, do diabła, cały czas się podziewał? Dlaczego nie napisał? Drań.
Rita parsknęła krótkim śmiechem. Oburzenie w głosie siostry trochę poprawiło jej humor. Jak radzą sobie ci, którzy nie mają siostry?
– Na jego widok omal nie krzyknęłam – przyznała się Rita. – A potem go objęłam i wyściskałam.
– Oczywiście, że go wyściskałaś – odparła Gina. – Ale potem dałaś mu kopniaka?
Rita znowu się zaśmiała.
– Nie, ale żałuję, że wtedy o tym nie pomyślałam.
– No tak. Jeśli mnie potrzebujesz, Jimmy zajmie się przez kilka dni dzieciakami, a ja przylecę i skopię go w twoim imieniu.
– Zawsze mogę na ciebie liczyć – stwierdziła Rita z westchnieniem.
– Jasne, że możesz. Więc gdzie on się podziewał?
– Nie wiem.
– Dlaczego nie napisał?
Grymas bólu przebiegł po twarzy Rity.
– Nie wiem.
– Co powiedział?
Rita wypiła łyk herbaty ziołowej i dopiero wtedy się odezwała:
– Chciał rozmawiać tylko o dziecku.
– Aha.
– Właśnie. – Rita powoli odstawiła kubek na stolik kawowy. – Był... zaskoczony i nie wyglądał na uradowanego.
– Nie musi się cieszyć. Ale o co chodzi? Nie lubi dzieci? Zaczekaj... – Rita odchyliła się na oparcie kanapy. Moje mieszkanie wcale nie jest małe, myślała. Jest przytulne i mam tu wszystko, co potrzeba. – Już jestem. Skończyłam karmić Kirę i zaniosłam ją Jimmiemu. Jak ogarnia mnie wściekłość, muszę chodzić.
– Gino, nic mi nie jest. Ale musiałam z tobą porozmawiać.
– Jasne. Co teraz? Co zamierzasz zrobić? Jak się z tym czujesz?
– Odpowiedź na oba pytania brzmi nie wiem. – Rita wstała z kanapy i podeszła do okna. Widok na Ulicę Główną przypominał jej historyczną Dwudziestą Piątą w Ogden. Tam również stały staroświeckie domy i lampy ozdobione koszami kwiatów.
Ogarnęła ją tęsknota za domem.
– Nie wiem, co robić – wyznała. – Nie wiem, co on zamierza.
– Cokolwiek to będzie, dasz sobie radę – zapewniła ją starsza siostra. – Nie jesteś sama, pamiętaj.
– Ale czuję się sama.
– Wciąż go kochasz, prawda?
Rita przyłożyła dłoń do szyby. Chłodne szkło ostudziło emocje wywołane pytaniem Giny.
– Tak. Jestem głupia, prawda? – szepnęła.
Tytuł oryginału: His Unexpected Heir
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2017
Redaktor serii: Ewa Godycka
Korekta: Urszula Gołębiewska
© 2017 by Maureen Child
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans Duo są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
ISBN: 978-83-276-3841-0
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.