9,99 zł
Spotkali się na molo i spędzili na plaży namiętną noc. Potem się rozstali. Jesse, niegdyś mistrz surfingu, nie może zapomnieć pięknej nieznajomej. Chce ją odnaleźć, toteż wraca do miasteczka w Kalifornii, w którym los ich zetknął. Gdy w końcu na siebie wpadają, nie rozpoznaje kobiety, której szuka...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 157
Tłumaczenie:
Jesse King kochał kobiety, a one kochały jego. Wszystkie z wyjątkiem jednej.
Wszedł do Bella’s Beachwear, należącego do Belli Cruz sklepiku z odzieżą plażową, i przystanął tuż za progiem. Rozejrzawszy się, pokręcił głową. Ależ ona jest uparta! Wnętrze było dobrze utrzymane, lecz budynek znajdował się w żałosnym stanie. I tego Jesse nie potrafił pojąć: dlaczego panna Cruz woli tę rozpadającą się ruinę od rozwiązania, które on proponował?
Przyjechał do Morgan Beach, nadmorskiej mieściny w południowej Kalifornii, dziewięć miesięcy temu, i wykupił kilkanaście obdrapanych sklepów przy głównej ulicy. Kilka wyremontował, resztę zburzył, a na ich miejscu postawił nowe. Dawni właściciele byli zachwyceni; z ledwo skrywaną radością podpisali umowy sprzedaży. Obecnie większość z nich wynajmowała od niego powierzchnię użytkową. Tylko Bella Cruz się sprzeciwiła. Od miesięcy toczyła z nim wojnę.
Najpierw przeprowadziła „siedzący protest”: przez jedno popołudnie wraz z przyjaciółmi siedziała przed buldożerami. Potem zorganizowała marsz protestacyjny, w którym oprócz niej wzięły udział cztery kobiety, dwoje dzieci i pies o trzech nogach. Wpadła też na pomysł nocnego czuwania.
Przed jego biurem pojawiło się pięć osób ze świeczkami. Po chwili nadciągnęła gwałtowna burza. W ciągu minuty świeczki zgasły, a przemoczeni ludzie skryli się przed deszczem. Na placu boju została tylko Bella. Stała w ciemności, wpatrując się gniewnie w jego okno.
O co jej chodzi? – zastanawiał się Jesse, spoglądając na samotną postać. Zachowywała się tak, jakby przyjechał do Morgan Beach specjalnie po to, by zatruć jej życie.
A on znalazł się tu z powodu fantastycznych fal. Kiedy zawodowi surferzy kończą karierę, zwykle osiedlają się tam, gdzie przez okrągły rok można pływać na desce. Większość wybiera Hawaje, jednak Jesse jako rodowity Kalifornijczyk postanowił zapuścić korzenie w Morgan Beach. Stąd miał na tyle blisko do trzech braci, że mógł się z nimi regularnie widywać, a na tyle daleko, że nie wpadał na nich co krok. Lubił rodzinę, nawet bardzo, ale to nie znaczy, że chciał, by wszyscy mieszkali na kupie.
Morgan Beach spełniało jego oczekiwania. I byłoby idealnie, gdyby nie Bella Cruz.
– Przyszedł pan napawać się swoim triumfem?
Odwróciwszy się, ujrzał swoją przeciwniczkę przykucniętą przy gablocie, w której układała okulary słoneczne, kapelusze i torby plażowe. Przez moment mierzyła go takim wzrokiem, jakby był karaluchem, a ona panią domu, która trzyma w dłoni sprej przeciw robakom.
– Chyba nie jest pani uzbrojona? – Ruszył w jej kierunku. – Bo wygląda pani tak, jakby chciała skrócić moje męki.
– Raczej własne – burknęła, prostując się.
Liczyła metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Dobrze. Lubił wysokie kobiety; kiedy się z nimi całował, przynajmniej nic mu w szyi nie strzykało. Nie, żeby marzył o całowaniu Belli. Po prostu stwierdzał fakt.
Miała czarne kręcone włosy, które sięgały do połowy pleców, ogromne czekoladowe oczy oraz pełne zmysłowe usta, na których jeszcze ani razu nie widział uśmiechu. W sumie była ładna, tyle że okropnie się ubierała. W luźnych bawełnianych bluzach i szerokich spódnicach do kostki nadawałaby się na okładkę miesięcznika dla Amiszów. Jesse uwielbiał krągłości, a Bella była krągła jak skrzynka na listy. Wydawało mu się dziwne, że osoba trudniąca się projektowaniem i sprzedażą strojów kąpielowych wygląda tak, jakby nigdy nie miała żadnego z nich na sobie.
– Czego pan chce, panie King?
Wyszczerzył zęby. Celowo. Wiedział, jak na jego uśmiech reagują kobiety. Same mu mówiły, że urocze dołeczki przyprawiają je o zawrót głowy. Na Bellę jednak nie podziałały. No cóż. Zresztą nie zamierzał jej uwodzić. Cały czas to sobie powtarzał.
– Uprzedzić, że w przyszłym miesiącu zaczynamy remont tego budynku.
– Remont? – Skrzywiła się, jakby sam dźwięk tego słowa wywoływał w niej niesmak. – Czyli burzenie ścian? Zrywanie drewnianej podłogi? Wymiana szczeblinowych okien? O takim remoncie mówimy?
Jesse prychnął zniecierpliwiony.
– Co ma pani przeciwko solidnym budynkom o nieprzeciekających dachach?
Skrzyżowała ręce na piersi. No proszę, a jednak ma jakieś krągłości.
– Mój nie przecieka. Robert Towner o wszystko dbał.
– Już pani to mówiła. Wielokrotnie.
– Mógłby pan wziąć z niego przykład.
– Nawet nie chciało mu się pomalować od zewnątrz pani sklepu.
– A po co? Sama go pomalowałam trzy lata temu.
– Pani wybrała ten fiolet?
– Lawendę.
– Fiolet.
Oczy jej płonęły. Najchętniej zmiotłaby go spojrzeniem z powierzchni ziemi.
– Nie zamierza pan się poddać, prawda? Każdy budynek przy Main Street musi być beżowy? Mamy wieść idylliczne życie jak żony ze Stepfordu? Maszerować równym krokiem, ubierać się identycznie…
– Co to, to nie – jęknął Jesse, spoglądając na jej koszmarny strój.
Zaczerwieniła się.
– Pozbawia pan miasteczko jego barwnego charakteru.
– I zagrzybionych ścian oraz butwiejących schodów.
– Dawniej panował tu eklektyczny styl.
– I farba złaziła z murów.
– Ależ z pana korporacyjny robot!
Zdumiało go jej oskarżenie. Nigdy nie chciał pracować w żadnej korporacji ani należeć do świata biznesu. Całe życie próbował uniknąć tej pułapki, w którą prędzej lub później wpadali kolejni Kingowie.
Ojciec, bracia, kuzyni… wszyscy siedzieli zamknięci w luksusowych gabinetach na ostatnich piętrach wieżowców. Jego trzej starsi bracia bez słowa sprzeciwu dołączyli do rodzinnej spółki, jakby od urodzenia o niczym innym nie marzyli. Nawet Justice, który mieszkał na ranczu, był głównie biznesmenem.
Tylko Jesse wyłamał się z rodzinnej tradycji i został zawodowym surferem. Uwielbiał słońce, wodę, wiatr, życie bez zobowiązań. Podczas gdy bracia i kuzyni odziani w eleganckie garnitury przewodzili naradom, on podróżował po świecie w poszukiwaniu idealnej fali. Cieszył się wolnością, żył tak, jak chciał. Nie musiał się przed nikim opowiadać; był zależny wyłącznie od siebie.
Niestety, parę lat temu zbankrutował jego ulubiony producent desek. Jesse kupił jego firmę, bo chciał pływać na najlepszym sprzęcie. Tak samo postąpił z firmą wytwarzającą najlepsze pianki. I z zakładem szyjącym najlepsze męskie kąpielówki. Nim się obejrzał, stał się człowiekiem, jakim obiecał sobie nigdy nie być: biznesmenem, szefem King Beach, potężnego przedsiębiorstwa z asortymentem wodno-plażowym. Co za ironia losu…
Odsunąwszy od siebie te myśli, skupił się na Belli.
– Czy naprawdę musimy być wrogami?
– Musimy.
Co za rogata dusza! Od dziesięciu lat odnosił sukcesy w surfingu. Wygrywał zawody, zdobywał tytuły, występował w reklamach, bywał na przyjęciach odwiedzanych przez sławy, rok temu otrzymał tytuł Najbardziej Seksownego Kawalera Kalifornii. Miał pieniądze, wdzięk i powodzenie u kobiet, więc po jakie licho stoi tu i słucha, jak Bella Cruz mu dogryza?
Bo go fascynowała. Była krnąbrna i wrogo do niego nastawiona, ale miała w sobie coś intrygującego. Coś… dziwnie znajomego. Biorąc głęboki oddech, oparł dłonie na kontuarze i przyjrzał się jej uważnie.
– To tylko ściany i okna, panno Cruz… A może mógłbym do pani mówić Bella?
– Nie, nie mógłby pan. Poza tym to wcale nie „tylko” ściany i okna. – Rozpostarła ramiona, jakby chciała otoczyć nimi chylący się ku upadkowi budynek. – To miejsce ma swoją historię. Całe miasteczko ją ma, a raczej miało, dopóki pan się tu nie pojawił.
Niesamowite: w jej spojrzeniu był jednocześnie żar i lód. Niemal dygotała z wściekłości. Dotąd zawsze potrafił okiełznać kobiecą furię, tym razem czuł się bezradny.
Od miesięcy próbował wkraść się w jej łaski. Gdyby nie jej ośli upór, obojgu im łatwiej by się żyło. Bella miała w Morgan Beach wielu przyjaciół. Na swój skromny sposób odniosła sukces, lecz jego traktowała jak wroga. Dlaczego?
– Remont nie zniszczy historii, natomiast uratuje budynki, które nie przetrwają silnej wichury.
– Jasne – mruknęła Bella. – Wielki z pana filantrop.
– Biznesmen, nie filantrop – rzekł i wzdrygnął się w duchu. Kiedy stał się taki jak reszta Kingów? – Po prostu usiłuję prowadzić firmę.
– A przy okazji przejąć moją?
– Zaręczam, że nie mam takiego zamiaru. – Zerknął na ścianę, na której wisiał jeden z zaprojektowanych przez nią kostiumów.
Produkty King Beach były przeznaczone dla mężczyzn. Jesse wiedział, czego w piance czy kąpielówkach szuka facet, a zupełnie nie orientował się, czego szuka kobieta. Dopóki się nie dowie, nie zamierzał poszerzać asortymentu. Chociaż jego udziałowcy i menedżerowie na to nalegali, on twardo odmawiał. Wolał się skupić na tym, co potrafi, nie rozpraszać się. Bella może nie bać się, że straci klientelę.
– Więc po co pan przyszedł? – spytała, niecierpliwie przytupując nogą. – Do zapłaty czynszu zostały mi jeszcze trzy tygodnie.
– Lubię takie ciepłe serdeczne powitania.
Posłała mu mordercze spojrzenie. Jesse wsunął ręce do kieszeni spodni i podszedł do wieszaków.
– Ciepło i serdecznie to ja witam swoje klientki.
– Których jest tu zatrzęsienie.
– Lato ma się ku końcowi.
– Nikt inny nie narzeka na zastój w interesach.
– Boi się pan, że nie uzbieram na czynsz?
– A powinienem się bać?
Uśmiechając się pod nosem, Jesse wyjrzał przez okno. Życie toczyło się swoim rytmem. Był późny ranek, surferzy opuścili już plażę. Nic dziwnego; najlepiej im się pływało tuż po świcie, zanim zjawiały się matki z dziećmi. Ludzie spacerowali po czystych chodnikach, siedzieli w kawiarnianych ogródkach, leniwie spędzali czas. A on? On stał w sklepie z damskimi strojami plażowymi i rozmawiał z kobietą, która najchętniej wyrzuciłaby go za drzwi.
Powiódł wzrokiem po królestwie Belli. Na jasnobeżowych ścianach wisiały ręcznie szyte kostiumy, a obok nich plakaty przestawiające najpiękniejsze plaże świata. Akurat na plażach Jesse znał się doskonale. Większość z nich widział na własne oczy. Przez dziesięć lat niemal nie wychodził z wody. Pływał, zwyciężał w zawodach, występował w reklamach, dostawał pokaźne honoraria i cieszył się uwielbieniem kobiet.
Niekiedy tęsknił za dawnym życiem.
– Skoro jestem nowym właścicielem, mogłaby pani być odrobinę dla mnie milsza.
– Jest pan właścicielem, bo po śmierci Roberta Townera jego dzieci sprzedały panu budynek. A on mi obiecał, że tego nie zrobią, że będę mogła tu zostać przez pięć lat.
– Ale nie zapisał tego w testamencie – stwierdził Jesse. – Czy to moja wina?
– Zaoferował pan dzieciom Townera fortunę!
– Opłaciło mi się. Zrobiłem dobry interes.
Bella zdławiła westchnienie. Musi pogodzić się z rzeczywistością: budynek, w którym wynajmowała parter na swój sklep, należy obecnie do Kinga.
Robert Towner był uroczym staruszkiem, traktowała go jak swojego przybranego dziadka. Codziennie rano pili kawę, przynajmniej raz w tygodniu umawiali się na kolację. Widywała go znacznie częściej niż jego synowie i miała cichą nadzieję, że kiedyś odkupi od niego budynek. Nie zdążyła. Robert zginął niemal rok temu w wypadku samochodowym. I choć obiecywał Belli, że nikt jej nie wyrzuci, nie wspomniał o niej w testamencie słowem.
Mniej więcej półtora miesiąca po śmierci ojca synowie Roberta sprzedali nieruchomość Jessemu. Od tej pory Bella zaczęła martwić się o przyszłość. Robertowi płaciła niski czynsz, a on go nie podnosił, dzięki czemu mogła sobie pozwolić na tak doskonałą lokalizację. Wiedziała jednak, że teraz sytuacja się zmieni.
Na razie tylko odnawiał kupione przez siebie domy, ale pewnie wkrótce zacznie żądać wyższej opłaty za wynajem. Będzie musiała rozejrzeć się za nowym lokum. Przeniesie się w głąb miasta, dalej od wody i plaży, a tym samym straci ze dwadzieścia pięć procent dochodów.
Jesse King chciał wszystko zniszczyć: jej pracę i życie. Tak jak trzy lata temu. Drań. Niczego nawet nie pamiętał.
Z wściekłości miała ochotę coś kopnąć. Albo kogoś. Najchętniej Kinga. Było to zupełnie nie w jej stylu. Za to też jego winiła. Jesse King oczekiwał, że jak skinie palcem, wszyscy będą potulnie spełniać jego polecenia. Najgorsze było to, że zwykle tak się działo.
– Strasznie panią irytuję, prawda? – Obejrzał się przez ramię i uśmiechnął. – Zupełnie jakby miała pani do mnie jakiś osobisty uraz.
Bella zesztywniała. Denerwowało ją, że Jesse jej nie kojarzy, że nie domyśla się powodu jej wrogości. Ale przecież nie może mu powiedzieć. Prędzej ze wstydu zapadłaby się pod ziemię.
– Czego pan chce, panie King?
Pokręcił głową.
– Bello, zbyt długo się znamy, żeby zwracać się do siebie tak oficjalnie. Mówmy sobie po imieniu.
– Wcale się nie znamy – zaoponowała. Podejrzewała jednak, że jej sprzeciw na niewiele się zda.
– Wiem, ile ten sklep dla ciebie znaczy. – Jesse podszedł z powrotem do kontuaru. Do niej.
Psiakrew, czy ten facet musi tak ładnie pachnieć? Czy jego oczy muszą mieć tak intensywny odcień błękitu? A kiedy się uśmiecha, czy te dwa dołeczki muszą się pojawiać? Czy bez tego nie jest wystarczająco seksowny?
– Masz tu całkiem fajne rzeczy – zauważył, spoglądając na ułożone w gablotach okulary, sandałki oraz torby plażowe. – Doskonałe pod względem kolorystycznym. Jesteśmy do siebie podobni, wiesz? Moja firma również produkuje stroje kąpielowe.
Bella wybuchnęła śmiechem, a on zmarszczył czoło.
– Co cię tak bawi?
– Nic. – Zacisnęła ręce na krawędzi szklanego blatu. – Po prostu moje kostiumy z certyfikowanych tkanin organicznych są ręcznie szyte przez miejscowe kobiety, natomiast twoje przez biedne wyzyskiwane dzieciaki z krajów trzeciego świata.
– Mylisz się – warknął.
– Czyżby?
– Nie jestem oprawcą ani ciemiężycielem.
– A jednak w ciągu niecałego roku zburzyłeś wiele starych domów w okolicy.
– I postawiłem nowe. Sprzedaż wzrosła o dwadzieścia dwa procent. Za karę powinienem wisieć.
Bella ledwo hamowała złość.
– Pieniądze nie są w życiu najważniejsze.
– To prawda. Ważniejszy jest surfing. I świetny seks. – Jesse uśmiechnął się szeroko, czekając na jej reakcję.
Obserwowała go z kamienną miną, starając się nie zdradzić, co czuje na widok dołeczków w jego policzkach i jakie emocje wywołała w niej wzmianka o seksie. Jesse King przebiera w kobietach jak w ulęgałkach. Przekonała się o tym trzy lata temu, kiedy ona również należała do grona jego zagorzałych wielbicielek.
W Morgan Beach odbywały się mistrzostwa świata w surfingu. Przez tydzień miasteczko tętniło życiem. Bella stała na molo, oglądając fale, kiedy podszedł Jesse. Obdarzył ją promiennym uśmiechem, zaczął z nią flirtować, przekomarzać się. Pocałował ją w blasku księżyca, potem zaprosił do baru na końcu mola, gdzie za dużo wypili.
Czuła się wyróżniona uwagą, jaką jej poświęcał. Był niesamowicie przystojny, czarujący, sławny. Ale, tak jej się wtedy wydawało, sława nie uderzyła mu do głowy. Sprawiał wrażenie sympatycznego człowieka. Tego wieczoru, po wyjściu z baru, udali się na spacer. Zatłoczone molo zostało daleko w tyle. W pewnym momencie stanęli nad brzegiem oceanu i patrzyli, jak srebrzyste promienie tańczą na falach.
Kiedy Jesse ją pocałował, uległa magii chwili: roziskrzone niebo, cudowny mężczyzna, ciepły lekki wiatr. Kochali się na piasku, delikatny powiew pieścił ich ciała, szum oceanu szeptał w tle. Bella zobaczyła gwiazdy przed oczami. Co ujrzał Jesse, tego nie wiedziała.
Nazajutrz, w ostrym blasku słońca, poszła go odszukać. Chciała porozmawiać o tym, co się wczoraj wydarzyło.
– Cześć, mała – rzucił, mijając ją. Nawet się nie zatrzymał. Najwyraźniej niczego nie pamiętał.
Była zbyt oszołomiona, by cokolwiek powiedzieć. Obróciwszy się, odprowadziła go wzrokiem. Skręcił za rogiem i znikł z jej życia.
Do dziś pamiętała każdą ekscytującą minutę tamtej nocy na plaży oraz upokorzenie, jakie spotkało ją następnego dnia. Na myśl o wspaniałym seksie w blasku księżyca wciąż czuła dreszcze. Była wściekła, że jedna noc w ramionach Jessego zaważyła na jej życiu erotycznym i oczekiwaniach wobec partnerów. Żaden mu nie dorównywał. Jeszcze bardziej wściekało ją to, że nadal jej nie rozpoznawał. Właściwie nie powinna mu się dziwić.
Ale sobie tak. Każdy może się pomylić, ale tylko idiota powtarza te same błędy.
– Nie ma sensu się dłużej kłócić. Wygrałeś tę rundę. I skoro nie przyszedłeś mnie eksmitować, chciałabym wrócić do pracy.
– Eksmitować? Dlaczego miałbym cię eksmitować?
– Bo jesteś właścicielem budynku, a ja od miesięcy usiłuję cię wykurzyć z miasteczka.
– Fakt, ale jak sama zauważyłaś, wygrałem tę rundę, więc po co miałbym cię eksmitować?
– Czyli przyszedłeś tu dzisiaj, żeby…
– Uprzedzić cię o remoncie.
– Świetnie. Uprzedziłeś. Bardzo dziękuję i żegnam.
Jesse ponownie rozciągnął usta w uśmiechu.
– Kiedy kobieta tak bardzo mnie nie lubi jak ty, zawsze próbuję odkryć, dlaczego.
– Już ci mówiłam.
– Nie, coś więcej się za tym kryje – odrzekł, mrużąc oczy. – Ale dowiem się. Prędzej czy później się dowiem.
Tytuł oryginału: Conquering King’s Heart
Pierwsze wydanie: Silhouette Desire, 2009
Redaktor serii: Ewa Godycka
Korekta: Urszula Gołębiewska
© 2009 by Maureen Child
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2013, 2017
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN: 978-83-276-3035-3
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.