Smak dojrzałego wina - Maureen Child, Bronwyn Jameson - ebook

Smak dojrzałego wina ebook

Maureen Child, Bronwyn Jameson

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Spencer Ashton nigdy nie dbał o swoje dzieci z kolejnych związków. Nic dziwnego, że oprócz nazwiska i pracy w rodzinnych winnicach łączy je nienawiść do ojca.  

Weselny toast

Spencer nalega, by Megan poślubiła człowieka, którego ona nie kocha. Zdesperowana, na przekór ojcu, w jednej chwili decyduje się wyjść za biznesmena Simona Pearce’a. Nie przeszkadza jej to, że prawie go nie zna. Nie uda jej się jednak uniknąć skandalu…

 Wieczory w winnicy

Jillian Ashton po śmierci męża rzuciła się w wir pracy, którą uwielbiała – zajęła się produkcją win w rodzinnej winnicy w Kalifornii. Przy okazji jej rozbudowy spotyka po latach brata swego męża, architekta Setha Bennedicta. Nie wie, że on od dawna ją kocha. A Seth czeka, aż Jullian wreszcie to zauważy…    

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 272

Oceny
4,2 (18 ocen)
10
4
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maureen Child Bronwyn Jameson

Maureen Child

Weselny toast

Tłumaczenie:

PROLOG

1968

Spencer Ashton oparł się wygodnie w brązowym, skórzanym fotelu i pozwolił sobie na uśmiech. Odkąd opuścił Nebraskę, w krótkim czasie zaszedł daleko.

Dla niego jednak wciąż nie dość daleko.

Uśmiech na jego ustach przygasł, gdy podszedł do okna. Zobaczył palmy, symbol Kalifornii, które przypominały mu, jak bardzo jego obecne życie różniło się od poprzedniego.

Przyjrzał się swojemu odbiciu w błyszczącej szybie. Znał swoje zalety tak samo dobrze jak konto w banku. Wyrównał rachunki, żeby być uczciwym, przynajmniej wobec siebie.

Był młody, dość przystojny i bardzo ambitny. Dotychczas wszystko to działało na jego korzyść. Zaledwie trzy lata w Banku Inwestycyjnym Lattimer i oto siedzi tutaj, w narożnym gabinecie. Zapracował sobie na to. Pochlebiał Johnowi Lattimerowi, mówił zawsze to, co należało, był wszędzie, gdzie było trzeba, i uczył się. Nauczył się dość, by wiedzieć, że nigdy już nie chce pracować dla kogoś.

Chciał mieć wszystko.

Chciał, żeby od człowieka, jakim był, do tego, jakim jest teraz, dzieliły go lata świetlne. Jeśli nawiedzało go chwilami poczucie winy z tego powodu, że porzucił młodą żonę i dzieci, otrząsał się błyskawicznie. Bardzo rzadko wspominał Sally. Kto ma czas na takie rzeczy? Wspinał się w górę i szkoda było czasu na wszystko, co stawało na drodze do sukcesu.

Postanowił, że nie będzie się oglądał wstecz. Przeszłość dla niego nie istnieje. Zacznie wszystko od nowa. Może iść tylko do przodu. Bank Inwestycyjny Lattimer to dobry krok w tym kierunku, ale pewnego dnia będzie to Bank Inwestycyjny Ashton.

Już to sobie wyobrażał. Wszyscy, którym się nie udało, będą się go bali i będą go podziwiali. Personel będzie się starał wkupić w jego łaski, a konkurenci będą drżeli, żeby im nie podstawił nogi. Jego dom będzie dwa razy większy od domu Lattimera i zadba o to, żeby nie mieć wśród personelu nikogo tak ambitnego jak on sam.

– Władza – mruknął do siebie, spoglądając przez okno na drzewa kołyszące się od popołudniowego wiaterku. – Wszystko sprowadza się do władzy. I do tego, co człowiek jest skłonny zrobić, żeby ją zdobyć.

– Spencer!

Na dźwięk głosu swojego szefa wstał natychmiast. Lattimer miał ohydny zwyczaj, żeby nigdy nie pukać. Doprowadzało to Spencera do szału, ale nie miał zamiaru tego okazywać, w każdym razie jeszcze nie teraz.

– John – uśmiechnął się przyjaźnie, jakby nigdy nie wyobrażał sobie Lattimera sprzedającego na ulicy ołówki za „co łaska”. – Miło cię widzieć.

Spojrzał na młodą kobietę przytuloną do ramienia szefa. John wypchnął ją przed siebie i powiedział:

– Chcę, żebyś poznał Caroline, moją córkę. – Mrugnął do niej. – Moje jedyne dziecko i oczko w głowie.

Córka? Dlaczego nigdy nie słyszał, że ten stary pirat ma dziecko?

Umysł Spencera zaczął błyskawicznie pracować. Caroline Lattimer była niebrzydka, choć nieoszołamiająca. Miała ładne, zielone oczy, dobrą figurę oraz ogładę i pewność siebie kobiety wychowanej w dobrobycie. Bez wątpienia była ulubienicą tatusia i Spencer, który nigdy nie przegapiał nadarzającej się okazji, uśmiechnął się do niej zachęcająco.

Odchyliła głowę i spojrzała na niego z zainteresowaniem.

– Panno Lattimer – powiedział, ujmując jej dłoń w obie ręce. – Bardzo mi miło panią poznać.

– Tata dużo mi o panu opowiadał – odpowiedziała miłym, spokojnym głosem.

Nieśmiała, pomyślał. Mimo że, jako całkiem ładna córka bogatego ojca, mogła mieć spore powodzenie, jej wrodzona nieśmiałość powodowała, że nie miała zbyt wiele doświadczeń z mężczyznami. Działało to wyraźnie na jego korzyść.

Spencer przetrzymał jej rękę w swojej dłoni nieco dłużej i pogładził kciukiem jej skórę. Uśmiechnęła się, a on już planował, jak ją uwieść. W głowie pracował mu kalkulatorek, który obliczał, ile czasu zajmie przekonanie jedynego dziecka Lattimera, aby się w nim zakochało. Chyba niewiele, jeśli będzie odpowiednio zagrywał. A później? No cóż, wejście do rodziny szefa to nie taki zły pomysł. W końcu istnieje wiele sposobów zdobywania władzy.

A kiedy ją zdobędzie, nigdy z niej nie zrezygnuje.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Obecnie

– Co to znaczy, że nie ma panny młodej? – Megan Ashton powstrzymała chęć rzucenia się na siostrę. Paige była tylko posłańcem przynoszącym złe wiadomości.

– To znaczy, że nie możemy jej znaleźć – odpowiedziała szeptem siostra, rozglądając się na wszystkie strony. – Nigdzie.

– Wspaniale. – Megan uśmiechnęła się wystudiowanym uśmiechem do gości zapełniających mały salon. Nie powinni zauważyć jej niepokoju. Na to nie może sobie pozwolić.

Chwytając siostrę za łokieć, poprowadziła ją przez pokój i obie wyszły przez szklane drzwi na werandę. Gdy były już na zewnątrz, Megan ściągnęła siostrze z głowy słuchawki i ścisnęła je w dłoni.

– Sprawdzałaś w ogrodzie?

Paige nabrała głęboko powietrza i wypuściła je szybko.

– Uff. Sprawdzaliśmy wszędzie, nawet w każdej toalecie na parterze. Nigdzie jej nie ma. I obawiam się, że nie będzie.

– Co masz na myśli?

– Zostawiła suknię ślubną w pokoju panny młodej – westchnęła Paige.

– Boże! – Megan poczuła, że zaczyna ją ogarniać panika, ale szybko zwalczyła to uczucie.

Była głównym organizatorem imprez w rodzinnym przedsiębiorstwie Winnice i Wytwórnia Win Ashtonów i jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło, żeby jakaś impreza się nie udała. I ta nie będzie pierwszą. Musi pomyśleć. Tylko prędko.

Spojrzała na młodszą siostrę. Jasnobrązowe włosy Paige rozwiewał wiatr, a w jej oczach malowało się przygnębienie. Była rodzinnym geniuszem. Zrobiła licencjat w wieku dziewiętnastu lat i kontynuowała studia biznesowe na Uniwersytecie Kalifornijskim. Teraz przyjechała pomagać starszej siostrze i Megan nie wiedziała, jak by sobie bez niej poradziła.

Paige wzięła się pod boki i zacisnęła pięści. Spojrzała na hol, w którym goście weselni czekali na ceremonię. Miała się rozpocząć za kilka minut.

– I co teraz zrobimy?

– Nie będziemy panikować.

– Świetnie. A jak to zrobimy?

– Nie mam pojęcia – mruknęła Megan i poprawiła kosmyk jasnych włosów, który wysunął się z jej porządnie związanego końskiego ogona.

Tragedia – pomyślała. – No, prawie tragedia. Co to za kobieta, która ucieka z własnego ślubu piętnaście minut przed uroczystością? I co ja mam teraz powiedzieć panu młodemu?

Paige jakby odgadła myśli siostry.

– Ja nie będę powiadamiać pana młodego, że jego narzeczona dała nogę.

Megan skrzywiła się.

Simon Pearce, niedoszły pan młody, multimilioner, nie przyjmie tej wiadomości spokojnie. Zaplanował ten ślub starannie jak inwazję i zawalenie się tych planów w ostatniej chwili będzie dla niego klęską porównywalną z epidemią cholery.

Megan zaczęła masować punkt nad nosem, ale lekki ból głowy rozwinął się już w prawdziwą migrenę.

Współpracowała z Simonem Pearce'em od ponad miesiąca. Był diabelnie przystojny i potwornie irytujący. Wydawał rozkazy i oczekiwał, że ludzie będą je natychmiast wykonywali.

Zajmował się wszystkimi sprawami związanymi ze ślubem i z weselem i sam decydował o każdym szczególe. Aż do dzisiejszego ranka Megan ani razu nie widziała panny młodej. Prawdę mówiąc, nie dziwiła się tak bardzo, że uciekła. Nie miała jednak ochoty osobiście powiadamiać pana Wiem Wszystko Najlepiej, że został wystawiony do wiatru.

Zapach oceanu i chłodny marcowy wiatr ochłodziły nieco jej palące policzki, ale wciąż miała ściśnięty żołądek.

– To by było na tyle – stwierdziła Paige i oparła się o kamienną balustradę. Przechyliła głowę i spytała. – Więc co mam robić, szefowo?

Megan prawie się roześmiała. Szefowo! Siostra nie przyjmowała od nikogo rozkazów, podobnie jak ona sama, co było zapewne cechą rodzinną.

Przypomniała sobie rozmowę z ojcem, jaką odbyła dwa dni temu. Następny, który lubi wydawać rozkazy i oczekuje, że wszyscy będą je wykonywali. Teraz jednak nie miała czasu martwić się tym, co powie Spencer Ashton, gdy się dowie, że nie zgadza się z jego najnowszymi planami.

– To nie może być prawda – mruczała do siebie, chodząc tam i z powrotem i stukając obcasami po posadzce z kamieni rzecznych. – Potrawy się grzeją, tort jest cudowny, muzycy stroją instrumenty od pół godziny. – Wyrzuciła ręce w górę w geście rozpaczy. – Reporterzy czyhają, ksiądz czeka wewnątrz i przytupuje z niecierpliwości, a pan młody pewnie rozgryza kostki lodu ze swojego drinka. Dlaczego ta kretynka, panna młoda, mi to zrobiła?

– Myślę – zauważyła Paige – że nie myślała o tobie.

– Racja – zgodziła się z siostrą. Kilka razy powoli wciągnęła i wypuściła powietrze, żeby się uspokoić, ale zaraz wróciła do tematu. – W porządku, musimy sobie jakoś z tym poradzić.

– To znaczy?

– Idź do gości i pokręć się tam. Zagaduj i uśmiechaj się, na miłość boską!

– Jasne – Paige odsunęła się od balustrady. – A co potem?

– Potem – Megan założyła z powrotem słuchawki od telefonu – czekaj. Porozmawiam z panem młodym, powiem mu, co się stało, i niech zdecyduje, jak chce to załatwić.

– Lepiej, że to będziesz ty, a nie ja.

– Pewnie dlatego zarabiam taką kasę, co?

Simon Pearce spojrzał na swój złoty zegarek po raz kolejny w ciągu ostatnich dziesięciu minut. Zgodnie z programem powinien wejść do sali pięć minut temu, a teraz zbliżać się do powiedzenia „tak”.

Postukał nerwowo w szkiełko zegarka i próbował powstrzymać zbliżającą się wściekłość. Jedno opóźnienie spowoduje następne w dzisiejszym planie uroczystości, a to byłoby niedopuszczalne.

– Mam się zorientować, co się dzieje?

Jego przyjaciel i asystent, Dave Healy, chciał być pomocny.

– Nie, zaczekamy jeszcze minutę, a potem zadam kilka pytań.

Dave wzruszył ramionami.

– To twój pogrzeb.

– Miałeś na myśli ślub?

– Wszystko zależy, jak na to spojrzeć.

– Masz rację.

Dave nie był zachwycony tym, że przyjaciel chciał poślubić Stephanie. On sam ożenił się szczęśliwie ze swoją ukochaną dziewczyną ze studiów i wciąż uważał, że ślub powinien mieć coś wspólnego z miłością.

Simon był innego zdania. Uważał, że miłość tylko przeszkadza i komplikuje sprawy. Lepiej podejść do małżeństwa jak do połączenia dwóch firm.

Podszedł do okien wychodzących na basen i ogrody. Była wczesna wiosna i jeszcze nie wszystkie drzewa miały liście, ale wzdłuż ścieżki do basenu kwitły kolorowe kwiaty.

Myślał o Stephanie Moreland, z którą w tym momencie miał brać ślub. Znali się od kilku miesięcy i kiedy Simon oświadczył się sześć tygodni temu, przyjęła go z godnością.

Takiej właśnie reakcji oczekiwał i tego szukał w kandydatce na żonę. Elegancka, inteligentna i wystarczająco bogata, żeby nie musiał podejrzewać, że chodzi o jego pieniądze. Nie było wprawdzie między nimi iskrzących wybuchów namiętności, ale gdy byli razem, Simon był zadowolony.

Potrzebował żony głównie po to, żeby mu pomagała w interesach. Istniało kilka firm hołdujących starym zasadom, że partner nieżonaty jest mało wiarygodny. Ze Stephanie przy boku mógłby spokojnie planować dalszy rozwój Pearce Industries.

– I dlatego – mruknął do siebie, po raz kolejny patrząc na zegarek – ten ślub musi się odbyć.

Gdy otworzyły się za nim grube, dębowe drzwi, Simon odwrócił się. Do pokoju weszła organizatorka wesela. Jego przenikliwe spojrzenie zatrzymało ją w miejscu.

Megan była wysoką blondynką o chłodnych, zielonych oczach i ograniczonym zapasie cierpliwości. Niejeden raz w ciągu ostatniego miesiąca widział, jak przygryzała wargi, żeby czegoś nie powiedzieć, gdy nie zgadzała się z jego pomysłami dotyczącymi organizacji ślubu i wesela. Musiał jednak przyznać, że była sprawną organizatorką i pewnie dlatego Ashtonowie zatrudniali ją w swym majątku.

Jednak w tym momencie wyglądała tak, jakby chciała się znaleźć zupełnie gdzie indziej.

Jedną z ważnych umiejętności w biznesie jest prawidłowe odczytywanie wyrazu twarzy przeciwnika. Sądząc po zaciśniętych ustach młodej damy i jej przerażonym spojrzeniu, nie miała dla niego dobrej wiadomości.

– Panie Pearce…

– W czym problem? – spytał rzeczowo.

Weszła do pokoju i zamknąwszy za sobą drzwi, spojrzała niepewnie na asystenta.

Widząc jej wahanie, Simon zapewnił:

– Może pani mówić swobodnie przy panu Healym.

– W porządku – odpowiedziała. Odchrząknęła, wyprostowała się i oznajmiła: – Przykro mi, proszę pana, ale pana narzeczona znikła.

– Słucham?!

– Pani Moreland opuściła tę posiadłość – odpowiedziała ze spokojem, nie przerażając się jego wybuchem.

– To niemożliwe.

– A jednak.

Simon poczuł ogarniającą go wściekłość, ale postanowił się opanować. Złość niczego nie rozwiąże.

– Dzwoniła pani na jej telefon komórkowy?

– Tak – odpowiedziała Megan i znów zerknęła niepewnie na Dave'a. – Nie odbiera, ale na poczcie głosowej nagrała, że wyjechała z kraju i nie będzie jej przez kilka miesięcy.

Wyjechała z kraju! Simon usiłował sobie przypomnieć ostatnią rozmowę z narzeczoną. Mówiła coś, że chciałaby się przenieść na jakiś czas do Londynu, ale nie potraktował tego poważnie. Miał zbyt wiele spraw na głowie, aby móc wyjechać gdzieś daleko. Wygląda na to, że Stephanie postanowiła wyjechać bez niego.

Włożył ręce do kieszeni i zaczął intensywnie myśleć. Tak starannie wybrał narzeczoną, był przekonany, że nadają na tych samych falach. Małżeństwo bez niepotrzebnych emocji. Idealne połączenie dwóch rodzin dla wspólnego interesu.

A teraz został porzucony. Niemodne słowo, ale właściwe.

Odejście Stephanie było niewątpliwie ciosem osobistym, ale Simon nie czuł bólu. Jej zniknięcie wywołało u niego raczej wściekłość niż załamanie. Nie udawał, nawet przed sobą, że to małżeństwo byłoby małżeństwem z miłości. Teraz zastanawiał się tylko, jakie będą konsekwencje tego faktu, gdy sprawa niedoszłego mariażu stanie się głośna.

Taki skandal może opóźnić jego połączenie z Fundacją Derry o całe tygodnie, a nawet miesiące. Starszy Derry był gotów do negocjacji tylko z odpowiedzialnymi, żonatymi kontrahentami. Simon nie zdąży już znaleźć innej odpowiedniej żony.

Niech to szlag… Takie rzeczy nie zdarzały się Simonowi Pearce'owi i teraz też się nie zdarzą. On nigdy nie przegrywa.

– Przepraszam pana – odezwała się Megan, a on znów zwrócił wzrok w jej kierunku. – Jeśli powie mi pan, co mam powiedzieć gościom, mogę to załatwić.

Przyjrzał się jej, nie po raz pierwszy zresztą w ciągu ostatniego miesiąca, i stwierdził, że jest urocza. Blond włosy gładko zaczesane w koński ogon, duże, zielone oczy, które teraz wprawdzie były poważne, ale pamiętał, jak błyskały w nich iskierki humoru. Była inteligentna, wykształcona, z dużą kulturą osobistą. W ciągu tego miesiąca wielokrotnie podziwiał, jak ciężko potrafi pracować i jak potrafi być skuteczna. Nosiła nawet mniej więcej ten sam rozmiar co Stephanie. Jednym słowem, była idealna.

A on, co musiał szczerze przyznać, znalazł się w rozpaczliwej sytuacji.

– Prawdę powiedziawszy, Megan, chciałbym cię prosić o zupełnie inną przysługę.

Zaciekawiona patrzyła to na niego, to na Dave'a.

Simon zrozumiał i poprosił przyjaciela:

– Zostaw nas samych na chwilę, dobrze?

– Jasne. – Dave przeszedł przez pokój i wychodząc, zamknął za sobą drzwi.

– O jaką przysługę chodzi? – spytała natychmiast Megan.

– Tylko ty możesz mi pomóc – powiedział Simon, obserwując ją dokładnie, aby właściwie ocenić jej reakcję. – Chciałbym, żebyś mnie poślubiła.

ROZDZIAŁ DRUGI

Megan miała dwadzieścia pięć lat i już od trzech lat była odpowiedzialna za organizowanie imprez w rodzinnej posiadłości. Myślała, że przez ten czas zaliczyła już wszystko. Organizowała przyjęcia w ogrodzie, wiktoriańskie herbatki, zabawy dla córki senatora, a nawet obchody urodzin najstarszej członkini lokalnego towarzystwa patriotycznego.

Jednak po raz pierwszy zdarzyło jej się usłyszeć oświadczyny porzuconego pana młodego.

Skrzywiła się, potrząsnęła głową i przyłożyła dłoń do ucha, jakby nie dosłyszała.

– Czy pan jest wariatem?

– Na co dzień nie.

– Jakoś mnie to nie pociesza.

Uśmiechnął się, a ona próbowała nie zwracać uwagi na nagłą zmianę, jaką w sobie poczuła. Dziwna reakcja i zupełnie bez sensu, ale była przekonana, że każda kobieta, stojąc tak blisko tego mężczyzny, odczułaby magnetyczne przyciąganie.

Miał prawie dwa metry wzrostu, gęste, falujące, czarne włosy, które były modnie ostrzyżone tak, aby wyglądały na niestrzyżone. Jego oczy miały kolor letniej mgły, a cała twarz wyglądała, jakby została wyrzeźbiona z dębu przez natchnionego rzeźbiarza. Był chodzącym apelem do żeńskich hormonów.

– Chciałbym, żebyś za mnie wyszła – powiedział, spoglądając na zegarek, a potem na nią. – Tak szybko, jak to możliwe.

Zaśmiała się krótko.

– Małżeństwo? Chyba pan żartuje.

Jego szare oczy pociemniały, gdy się w nią wpatrywał, i czuła, jak ten wzrok przenika ją aż do szpiku kości.

– Ja nigdy nie żartuję.

– Szkoda – wymamrotała Megan przekonana, że to jest jakiś głupi dowcip. – Byłby pan w tym dobry.

To się nie dzieje naprawdę, pomyślała, nagle marząc o tym, żeby jego asystent wrócił do pokoju. Bo jeżeli Simon Pearce mówił poważnie, to był to idiotyczny pomysł.

– Niech pan posłucha…

– Mów mi Simon.

– Raczej nie, proszę pana.

– Megan – przerwał jej natychmiast. – Potrzebuję żony. Muszę się ożenić dzisiaj do wieczora.

– Ale dlaczego?

– Co dlaczego?

– Dlaczego taki pośpiech z tym ślubem?

– Nieważne.

– Bardzo ważne, jeśli to ja miałabym być panną młodą.

Westchnął, znów spojrzał na zegarek i zapiął marynarkę.

– Dobrze, powiedzmy, że mężczyzna żonaty wydaje się ludziom, z którymi prowadzę interesy, bardziej ustabilizowany.

– To jacyś Neandertalczycy?

Jeden kącik jego ust uniósł się w górę i Megan miała nadzieję na uśmiech. W ciągu ostatniego miesiąca widziała go zniecierpliwionego, znudzonego, udręczonego, ale uśmiechniętego – po raz pierwszy zaledwie kilka minut temu. Może zachowywał tę potężną broń na sytuacje beznadziejne.

– Są… konserwatywni – wyjaśnił.

– To pechowo i bardzo dziwnie, ale mam nadzieję, że pan wie…

– Megan – znów jej przerwał.

Musiała się pohamować, żeby nie wybuchnąć. Czy ludzie zawsze mu na to pozwalają?

– Niegrzecznie jest przerywać.

– Zgadzam się – kiwnął głową – ale bardzo się spieszę i chciałbym, żebyś wysłuchała mojej propozycji, zanim ją odrzucisz.

Nie szkodzi, jeśli sobie pogada, pomyślała. Poza tym informację o tym, że narzeczona go zostawiła, przyjął znacznie lepiej, niż się spodziewała.

– Słucham.

– Potrzebuję żony – powiedział – a ty doskonale pasujesz.

– Bo jestem kobietą?

– To niewątpliwie krok we właściwym kierunku.

– Wszystko razem idiotyczne.

Zza zamkniętych drzwi doszły ją dźwięki kwartetu smyczkowego wynajętego, aby przygrywać gościom. Na zewnątrz promienie słońca oświetlały posiadłość Ashtonów i przedostawały się przez okna, kładąc malownicze cienie na posadzce. A tu, w tym pokoju, jakiś wariat przedstawiał jej szaleńczy pomysł.

– Niezupełnie – zaoponował. – Małżeństwa z rozsądku zawierano od stuleci.

– Tak, i co się potem działo? Ile z tych kobiet kończyło na zamknięciu w wieży albo skuciu łańcuchami w lochach? – Megan marzyła, żeby ten jego asystent, czy ktokolwiek to był, wrócił nareszcie.

Westchnął niecierpliwie.

– W moim domu nie ma lochów, przysięgam.

– Aha.

– Dam ci, co zechcesz, jeśli wyświadczysz mi tę przysługę.

– To coś więcej niż przysługa – obruszyła się. – Przysługa to wyprowadzenie psa czy nakarmienie rybek…

– Pieniądze? – wabił. – Ile by to mogło być?

– Spytam mojego alfonsa – rzuciła obrażona.

Natychmiast zorientował się, że popełnił błąd i uniósł ręce w geście przeprosin.

– Przepraszam, przepraszam. To czym cię mogę skusić?

– Proszę pana…

– Muszę wziąć ślub, Megan. Są tam reporterzy, kamery telewizyjne. Nie uda mi się ich uniknąć, a plotki na temat porzuconego narzeczonego bardzo zaszkodzą moim interesom. – Podrapał się po policzku i nagle wydał jej się bardziej… ludzki niż dotychczas. – Przez taki skandal moja matka może się znaleźć w szpitalu.

Megan wzdrygnęła się na samą myśl. W porządku, nie chodzi mu tylko o interesy. Czuła się z tego powodu jednocześnie i lepiej, i gorzej. Przecież nie będzie wychodziła za mąż za obcego faceta tylko po to, żeby jego matka nie poszła do szpitala.

Chociaż jakiś głos mówił jej, że jej własny ojciec poślubił nieznajomą ze znacznie bardziej merkantylnych powodów.

W jednej chwili przypomniała sobie scenę, która rozegrała się w pokoju jej ojca dwa dni wcześniej.

– Masz już dwadzieścia pięć lat, Megan – powiedział, patrząc na nią, jakby była koniem, którego miał zamiar kupić. Megan miała niemal wrażenie, że będzie sprawdzał stan jej uzębienia, ale nie powiedziała tego głośno, bo Spencera Ashtona i tak interesowała tylko jego własna opinia. – I czas, żebyś wyszła za mąż.

Zbierała się w sobie, żeby coś odpowiedzieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wyjść za mąż? Nawet z nikim nie chodziła przez ostatni rok.

– A ponieważ twój gust, jeśli idzie o mężczyzn, jest dość nieprzewidywalny, pozwoliłem sobie znaleźć ci odpowiedniego męża.

– Słucham?

– Męża, Megan. Chyba znasz to słowo.

– Doceniam to, tato, ale…

– William Jackson – powiedział Spencer i rozparł się wygodnie w olbrzymim, skórzanym fotelu. – Syn senatora Jacksona.

– Willie? – zdumiona podeszła bliżej do biurka, dziwiąc się, że jeszcze stoi na nogach. – Chcesz, żebym wyszła za Williego Jacksona?

– Senator Jackson zgodził się, że jeśli nasze dzieci się pobiorą, przyspieszy pewną ustawę, która pomoże w moich interesach tu, na Wybrzeżu.

Więc o to chodziło. Jak zwykle – o najważniejszą rzecz w jego życiu.

– Więc ty załatwisz Williemu żonę, a senator da ci Kalifornię?

Nieprzyjemny grymas wykrzywił ojcu twarz, a ona poczuła lodowaty kamień w żołądku. Zawsze tak było. Całe życie starała się zasłużyć na aprobatę ojca, ale nigdy jej się to nie udawało. Ale Willie Jackson?

– Mogłaś gorzej trafić. Jest przyzwoitym młodym człowiekiem z dobrej rodziny.

– Jest idiotą – wypaliła Megan. – Milutkim idiotą.

– Dosyć tego. – Spencer wyprostował się w fotelu i oparł łokcie na perfekcyjnie posprzątanym blacie biurka. – William Jackson jest dla ciebie odpowiednim mężczyzną.

– Tato, on jeździ na zjazdy science-fiction ze swoim psem. – Ojciec skrzywił się. – W identycznych kostiumach – dodała.

– Więc mu pomożesz wydorośleć.

– Nie zrobię tego.

Boże, naprawdę to powiedziała? Ale musi gdzieś być granica. Jeśli teraz nie zachowa się jak dorosła, skończy na małżeństwie z Williem i na naszywaniu cekinów na pelerynce jego psa.

– Porozmawiamy o tym, gdy będziesz się zachowywać rozsądniej.

– Zachowuję się rozsądnie.

– Nie, a teraz możesz wyjść.

Nie spojrzał na nią więcej, tylko zaczął wyjmować jakieś papiery. Jakby wszystko było załatwione i jakby zgodziła się na to małżeństwo.

Megan przestała wspominać i powróciła do teraźniejszości. Ojciec nie ustąpi. Chyba że będzie już zamężna…

– Potraktujmy to jako propozycję biznesową – powiedział Simon.

– Biznesową.

– Dostaniesz wszystko, czego chcesz.

Czy wariactwo jest zaraźliwe? Czy poważnie rozważa możliwość poślubienia Simona Pearce'a? Tak, bo w tym przypadku to ona będzie stawiała warunki, a poza tym będzie mogła udowodnić ojcu, że nie może wyjść za Williama Jacksona.

Poza tym, czy to byłoby bardzo nieprzyjemne?

Simon był cudowny, bogaty i trochę zwariowany. Ale są różne rodzaje wariactwa: można być zwariowanym jak Simon lub jak Willie.

– Czy masz psa? – spytała nagle.

– Co takiego? – Zmarszczył brwi. – Nie.

– Dobrze – odetchnęła. – To dobrze.

– Jeśli tak uważasz – mruknął. Z jego spojrzenia wywnioskowała, że też uważa ją za lekko stukniętą.

– Ale mam kilka warunków.

– Słucham – skinął głową.

Zaczęła mówić szybko, żeby nie móc się już wycofać z tej kretyńskiej decyzji.

– Musimy być małżeństwem przez cały rok.

– Rok?

– Tak. – Przez ten czas zdąży znaleźć żonę dla Williego.

Myślał przez chwilę, po czym skinął głową.

– Zgoda.

– Poza tym nikt nie może się dowiedzieć, że jestem zastępstwem w ostatniej chwili. – Zaczęła nerwowo chodzić po pokoju. – Nie obchodzi mnie, jak to wytłumaczysz: że nas poniosło, miłość od pierwszego wejrzenia, cokolwiek. – Obróciła się i spojrzała na niego. – Nie chcę, żeby twoi przyjaciele i rodzina uważali mnie za żonę zastępczą.

– Miłość od pierwszego wejrzenia? – uśmiechnął się lekko.

– Mogło się tak zdarzyć.

– Skoro tak sądzisz. – Skrzyżował ręce na piersiach i spytał. – To wszystko? Żadnych innych warunków?

Jeśli ma to naprawdę zrobić, musi to rozegrać właściwie. Nie chce, żeby jej ludzie współczuli, że mąż ją zdradza.

– Oczekuję, że w czasie trwania naszego małżeństwa będziesz mi wierny. Żadnych skoków w bok.

Zmrużył oczy.

– Ja nie oszukuję i oczekuję tego samego od ciebie.

Wytrzymała jego spojrzenie i skinęła głową.

– Zgoda.

– W porządku. Jeszcze coś?

– Nie. Myślę, że wszystko omówiliśmy.

Simon był zaskoczony. Myślał, że będzie chciała pieniędzy. Dużo pieniędzy. Szczerze mówiąc, chętnie by zapłacił. Zastanawiał się, czym go jeszcze zaskoczy.

– Więc umowa stoi? – spytała, podchodząc i wyciągając prawą rękę.

– Niezupełnie. Ja też mam pewien warunek.

– Mianowicie?

– Jeśli mamy być małżeństwem przez rok i żadne z nas nie może się… spotykać z nikim innym, to musi to być rzeczywiste małżeństwo.

– To znaczy?

– Wiesz chyba, o czym mówię. Jeśli się umawiam, nie oszukuję.

– Ja też nie.

– W porządku, ale nie mam zamiaru żyć cały rok bez seksu.

Chciała wysunąć rękę z jego dłoni, ale przytrzymał ją silniej. Ona żyła ostatni rok bez seksu i nie zwiędła ani nie umarła, ale może taki mężczyzna jak Simon Pearce nie potrafi być bez kobiety dłużej niż kilka dni. Uniosła głowę i powiedziała odważnie:

– W porządku, to chyba rozsądne. Powiedzmy, raz w miesiącu?

Roześmiał się.

– Dwa razy dziennie.

Uniosła brwi ze zdumienia.

– Jesteś królikiem?

Uśmiechnął się i pomyślał, że rok z nią będzie znacznie ciekawszy, niż byłoby małżeństwo ze Stephanie. Przez cały czas znajomości Stephanie ani razu go nie zadziwiła ani nie rozśmieszyła.

Megan była zupełnie inna. Wiedział oczywiście, że nie zgodzi się na seks dwa razy dziennie, ale dobry negocjator zaczyna od najwyższej stawki.

– Więc miałabyś problem z dwa razy dziennie?

Skinęła głową.

– Można tak powiedzieć. A raz na trzy tygodnie?

Pokręcił głową.

– Raz dziennie.

Zmrużyła oczy i zaoferowała:

– Raz na dwa tygodnie.

– Co drugi dzień.

– Pewnie łatwiej by mi się myślało, gdybyś puścił moją rękę.

– Podoba mi się twoja ręka.

– Dobra, Simon, raz w tygodniu.

Dawno się tak świetnie nie bawił przy negocjacjach. Jego nagłe małżeństwo mogło się okazać znacznie ciekawsze, niż mógł przypuszczać.

– Trzy razy w tygodniu.

– Dwa.

– Zgoda.

– Jeszcze jedno – powiedziała, wyrwając rękę. – Noc poślubna. Mam nadzieję, że nie zamierzasz zaczynać już dzisiaj?

Kiedy patrzył na nią, właśnie tego pragnął. Choć na ogół nie był mężczyzną, którym rządzą hormony, chciał dotykać jej skóry i zerwać z niej tę atrakcyjną, czarną spódniczkę i jedwabną, białą bluzkę.

– Może najpierw moglibyśmy się trochę lepiej poznać? – W jej uśmiechu krył się jakiś podstęp. – Powiedzmy, sześć miesięcy?

– Czy to następne negocjacje? Zaczynasz wysoko.

– Szybko się uczę.

Bawiło go to mimo wszystko.

– A może tydzień? Jeden tydzień – powtórzył.

Myślała dłuższą chwilę, po czym powoli skinęła głową.

– Jeden tydzień.

Jej zielone oczy błyszczały, a kiedy oblizała suche wargi i przełknęła, Simon wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić. Dlaczego nie zwrócił na nią uwagi przez cały miesiąc? Jak mógł nie zauważyć tych oczu? Tych ust?

Żeby nie dać po sobie niczego poznać, spojrzał na zegarek.

– Powinnaś iść się przebrać w suknię ślubną. Powiem księdzu, że będziemy gotowi za pięć minut.

Smętnie pokręciła głową.

– Naprawdę masz fioła na punkcie punktualności?

– To jedna z moich zalet.

– Albo wad.

Znowu się uśmiechnął. Teraz już mógł sobie na to pozwolić. Klęskę zamienił w triumf.

– Megan, będziesz miała cały rok, żeby poznawać moje wady, ale teraz…

– Jasne: ubierz się i weź ślub.

Kiedy doszła do drzwi, obejrzała się przez ramię.

– Mam nadzieję, że jesteś świadomy tego, w co nas pakujesz.

Wyszła, a Simon przekonywał samego siebie, że wie, co robi. Przecież zawsze wie.

Tytuł oryginału:

Society-Page Seduction

Just a Taste

Pierwsze wydanie:

Silhouette Books, 2005

Opracowanie graficzne okładki:

Kuba Magierowski

Redaktor prowadzący:

Małgorzata Pogoda

Korekta:

Jolanta Nowak

© 2005 by Harlequin Books S.A.

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2006, 2012, 2014

Poprzednio opowiadania ukazały sie pod tytułami: Skandal w wyższych sferach i Smak dojrzałego wina.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgoda Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Staroscinska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-0780-5

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com