Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mężczyźni i Maryja
Jak wygrać najważniejszą bitwę w życiu
W ogniu najzacieklejszych potyczek duchowych, kiedy wszystko wydaje się stracone, ludzie, którzy zostali z niczym na wzburzonym morzu, otrzymali ratunek, nową ścieżkę życia – taką, o jakiej im się nawet przez chwilę nie śniło. Fragment
Christine Watkins, autorka bestsellerów Ostrzeżenie i Zawierzenie pod płaszczem Maryi, zebrała wstrząsające świadectwa sześciu mężczyzn, którzy zgubili sens życia, porzucili wiarę, utracili wszelką nadzieję i…zostali ocaleni. Opisane tu historie pokazują, że Bóg przygotował dla każdego z nas niezwykłą szalupę ratunkową – Matkę Bożą. Te inspirujące opowieści są świadectwem działania łaski Jezusa przez Maryję i tego, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Christine Watkins– katolicka prelegentka i autorka bestsellerowych książek, miedzy innymi: Ostrzeżenie, Zawierzenie pod płaszczem Maryi. Niegdyś ateistka, nawróciła się, gdy została cudownie uzdrowiona przez Jezusa za wstawiennictwem Maryi. Mieszka z mężem i dwoma synami w Sacramento w Kalifornii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 274
Originally published under the title
Of Men and Mary: How Six Men Won the Greatest Battle of Their Lives
Copyright © 2018 Queen of Peace Media
All rights reserved
www.queenofpeacemedia.com
Sacramento, California
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2022
Materiały okładkowe:
© jozef sedmak / Alamy Stock Photo
© Fadyukhin / iStock by Getty Images
Envato Elements (tło)
Redakcja: Irena Kanicka
Korekta: Krystyna Stobierska, Anna Adamczyk
ISBN 978-83-66859-98-2
Wydanie I, Kraków 2022
WYDAWNICTWO ESPRIT SP. Z O.O.
ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków
tel./fax 12 267 05 69, 12 264 37 09, 12 264 37 19
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Christine Watkins to inspirująca katolicka mówczyni i pisarka. Jest autorką bestsellerów, między innymi Full of Grace. Miraculous Stories of Healing and Conversion through Mary’s Intercession; Mary’s Mantle Consecration. A Spiritual Retreat for Heaven’s Help; Transfigured. Patricia Sandoval’s Escape from Drugs, Homelessness, and the Back Doors of Planned Parenthood – dostępnej w języku angielskim i hiszpańskim – oraz The Warning. Testimonies and Prophecies of the Illumination of Conscience3.
Watkins jest byłą antychrześcijańską ateistką, która żyła w grzechu, a rozpoczęła życie w służbie Kościołowi katolickiemu po cudownym, ratującym ją od śmierci uzdrowieniu. Doświadczyła go z rąk Jezusa przez wstawiennictwo Maryi. Swoją historię opisała w książce Full of Grace. Miraculous Stories of Healing and Conversion through Mary’s Intercession. Przed nawróceniem Watkins była zawodową baletnicą w San Francisco Ballet Company. Ma dwudziestoletnie doświadczenie jako mówczyni, prowadząca rekolekcje, kierowniczka duchowa i terapeutka. Przez dziesięć lat pracowała w hospicjum z osobami przeżywającymi żałobę, a przez kolejnych dziesięć pomagała w procesie uzdrowienia po aborcji. Christine Watkins mieszka w Sacramento w Kalifornii z mężem i dwójką synów.
Nie doświadczyłem nawrócenia, ale zostałem – jak to się mówi – „przywrócony” wierze: dorastałem w katolickim domu, lecz odstąpiłem od wiary tylko po to, by kilka lat później odkryć, że moje miejsce jest w tym samym Kościele, z którego odszedłem czternaście lat wcześniej.
Wróciłem na łono Kościoła po przygodach syna marnotrawnego. Byłem komikiem estradowym, spotykałem się z dziewczynami, pracowałem w różnych mało satysfakcjonujących zawodach, występowałem w zespole rockowym. Aż w końcu na nowo odnalazłem różaniec. Początkowo nie chciałem, by modlitwa ta stała się częścią mojego życia, ponieważ uważałem ją za niepotrzebnie powtarzalną i strasznie nudną, nie znałem jednak żadnej innej formy praktyki religijnej (kiedy byłem nastolatkiem, moja pochodząca z Austrii babcia kazała mi odmawiać piętnaście dziesiątek). Choć wznowienie modlitwy różańcowej było prawdziwym wyzwaniem, to właśnie dzięki różańcowi mogłem lepiej zrozumieć rolę Maryi nie tylko jako matki Jezusa, ale przede wszystkim jako mojej matki. Ja również wyobrażałem sobie, że jestem synem Maryi. Choć nie wiedziałem dlaczego, wydawało mi się to sensowne.
Pamiętam, jak któregoś wieczoru, krótko przed moim powrotem do Kościoła, rozmawiałem z tatą, zadając mu pytania o Najświętszą Pannę Maryję w Piśmie Świętym. Zaczął mi wyjaśniać, jak ważne było fiat wypowiedziane przez Maryję Bogu, a także jaką rolę odegrała Ona w pierwszym cudzie Jezusa. Następnie spytał mnie, czy słyszałem o jakiejś miejscowości na literę M. „Gdzie to jest?” – spytałem.
„W byłej Jugosławii” – odpowiedział. O byłej Jugosławii wiedziałem tylko tyle, że na jej ziemiach toczy się okrutna wojna, która wydaje się nie mieć końca. Wtedy ojciec spytał: „Wiedziałeś, że Matka Boża się tam ukazuje?”. Spojrzałem na niego, jakby powiedział coś dziwnego, a jednak zapragnąłem dowiedzieć się więcej o tych objawieniach. Dał mi książkę Medjugorje. The Message [Medjugorje. Przesłanie] autorstwa Wayne’a Weible’a. Wziąłem ją do domu, myśląc sobie: „Nie mam pojęcia, czy to prawda, ale chcę poczytać na ten temat”.
Na ogół nie czytam zbyt szybko. Przebrnięcie przez całą książkę zajmuje mi przynajmniej kilka tygodni. Oczywiście są okoliczności łagodzące – zwykle za dużo mam na głowie. Kiedy zagłębiłem się w treść objawień w Medjugorje, nie mogłem się od nich oderwać do białego rana. Każdy rozdział był tak fascynujący, że nie wyobrażałem sobie czytać czegoś innego. Jeszcze dwa dni wcześniej nawet nie słyszałem o tej malutkiej wiosce na drugim końcu świata w Bośni i Hercegowinie, a teraz pragnąłem się tam znaleźć. Gdy wyszedłem z pracy dzień po przeczytaniu pierwszej książki, zaraz kupiłem sobie drugą – Medjugorje. The Mission4. Chciałem porozmawiać z tymi, którzy wiedzieli coś więcej. Kiedy poznawałem kogoś, kto był w Medjugorje, chłonąłem każde słowo na temat tej odległej krainy. Słuchałem księży, którzy udali się tam na pielgrzymkę. Kiedy odbywała się jakaś konferencja poświęcona temu zagadnieniu, musiałem na nią pójść.
Ale przede wszystkim żyłem głównym przesłaniem, które Najświętsza Panna przekazywała nam przez sześcioro widzących: uczęszczałem na Eucharystię, odmawiałem różaniec, chodziłem do spowiedzi, czytałem Pismo Święte i pościłem dwa razy w tygodniu. Ostatnia z tych rzeczy, czyli post, była i wciąż jest dla mnie wyzwaniem; ale rozumiem to tak, że gdyby to było proste, brakowałoby poświęcenia.
Trzy miesiące po tym, jak zacząłem spełniać prośby Maryi, zauważyłem różnicę w moim postrzeganiu świata. Już nie pragnąłem wychodzić na miasto w piątki i soboty. Przestałem też oglądać telewizję, mimo że wcześniej wydawało mi się to konieczne. Podejmowałem takie wybory, które wpływały na poprawę mojego życia i mojej wiary. Życie przesłaniami z Medjugorje poprowadziło mnie prosto do Jezusa i do kapłaństwa. Odpowiedziałem na powołanie wiosną 1995 roku i wstąpiłem do seminarium jesienią rok później. W 2005 roku zostałem kapłanem Archidiecezji Los Angeles w Kalifornii.
Fascynują mnie relacje ludzi, którzy odkryli prawdę o Jezusie i Jego Kościele i którzy tak jak ja „powrócili do domu”. Na własnym przykładzie przekonałem się też, w jaki sposób lektura potrafi zmienić życie. Niniejsza książka może odegrać taką rolę. Pisarka i mówczyni Christine Watkins zainspirowała wiele osób już swoim pierwszym dziełem Historie cudownych uzdrowień i nawróceń5. Książka Mężczyźni i Maryja z pewnością uczyni to samo. Księża Rick Wendell i Michael Lightner stawili czoła niesamowitym wyzwaniom. Historia rodziny Leatherbych i pełne komplikacji życie Chrisa Watkinsa są wprost niewiarygodne. Zaskakują nagłe zwroty akcji w podróżach ks. Paula Caporaliego i Jima Jenningsa. Nawet gdy wszystkie trudne okoliczności w życiu człowieka wydają się nie do przejścia, dusza odnajduje drogę powrotną do Jezusa przez Jego Najświętszą Matkę. Każde z tych świadectw jest świetnie napisane i wciela w życie prawdę, którą archanioł Gabriel przekazał Maryi: „Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego” (Łk 1, 37). Mam nadzieję, że dzięki tej książce ty sam lub ktoś z twoich bliskich również dokona tego pięknego odkrycia.
ks. Bob Garon
duszpasterz kościoła pw. św. Dydaka
Los Angeles, Kalifornia
Niniejsza książka zaskoczy cię inspirującymi świadectwami mordercy, który przebywał w więzieniu, uzależnionego od narkotyków piłkarza, który marzył o wielkiej karierze, a także kobieciarza i zawadiaki, który umarł, spotkał Boga i odzyskał życie. Pochłonie cię historia męża i ojca, którego małżeństwo było polem bitwy, opowieść pewnego mężczyzny targanego żądzami, rozpaczliwie poszukującego poczucia przynależności, a także potulnego jak baranek człowieka, który w jednej chwili stracił wszystko, na czym zależało mu najbardziej. Ucieszysz się, gdy zobaczysz, że ich grzechy i dawne życie nie są przeszkodą na drodze do zbawienia. Mężczyźni ci stali się żywymi znakami nadziei, chodzącymi dowodami na ludzkie zwycięstwo nad duchową ciemnością.
W ogniu najzacieklejszych potyczek duchowych, kiedy wszystko wydaje się stracone, ludzie, którzy zostali z niczym na wzburzonym morzu, otrzymali ratunek, nową ścieżkę życia – taką, o jakiej im się nawet przez chwilę nie śniło. Zostali poprowadzeni w innym kierunku, którego początkowo wcale nie chcieli obierać, ale który ostatecznie pokochali. W swoich łodziach ratunkowych popłynęli zwycięsko ku zapierającym dech w piersiach, nieznanym perspektywom. Niektórzy zostali księżmi, jeden diakonem. Dwóch spośród tych mężczyzn już dobiło do wiekuistego brzegu.
Poznamy ich najskrytsze winy, cierpienia skrywane za maskami, ciche nadzieje i miłości – uczucia, którymi zwykle z nikim się nie dzielą, może tylko z jednym człowiekiem. A jednak za sprawą Ducha Świętego odsłonili przed nami coś, czego wielu mężczyzn nie pokazuje – swoje dusze. Mamy okazję doświadczyć ekscytującej, wyjątkowej, wręcz odurzającej siły oraz wrażliwości, która tkwi w ich sercach.
Choć książka Mężczyźni i Maryja opowiada o sześciu mężczyznach, może ją czytać każdy, ponieważ to także książka o kobiecie. Kobietą tą jest Najświętsza Maryja Panna. Ona jest dla nas wszystkich łodzią ratunkową, najpewniejszą i najbezpieczniejszą drogą do Jej Syna. To w Niej nasze zwycięstwo i słodkie zapewnienie, że Boży plan jest nieskończenie lepszy od naszego; to Ona wzywa nas do pójścia za Jej Synem, za wszelką cenę, bez względu na to, jak zacięta jest walka.
Historie tych odważnych mężczyzn sprawią, że zechcesz wskoczyć z nimi do łodzi i popłynąć bezpiecznie do domu.
Zanim poznałam bohaterów niniejszej książki, mieli oni odwagę podzielić się swoimi historiami publicznie – w najdrobniejszych szczegółach. Ta niezwykła otwartość i wrażliwość z ich strony sprawiła, że nawet najciemniejsze fragmenty ich życia stały się światłem w tym pogmatwanym i coraz mroczniejszym świecie.
I nie miejcie udziału w bezowocnych uczynkach ciemności, a raczej piętnując [je], nawracajcie [tamtych]. O tym bowiem, co się u nich dzieje po kryjomu, wstyd nawet mówić. Natomiast wszystkie te rzeczy, gdy są piętnowane, stają się jawne dzięki światłu, bo wszystko, co staje się jawne, jest światłem. (Ef 5, 11–13)
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam historie tych mężczyzn, podczas osobistego spotkania lub na ekranie, byłam zszokowana. Pomyślałam: „To jest zdecydowanie za dobre, by świat się o tym nie dowiedział”. Przezwyciężywszy obawę, że uznają mnie za wścibską, spytałam, czy pozwoliliby mi ująć swoje opowieści w formie pisemnej. Byli życzliwi i zgodzili się, a rezultat znacznie przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. Chris Watkins – który przypadkiem czy raczej zrządzeniem Opatrzności nazywa się podobnie jak ja – sam spisał swoją opowieść, a ja opracowałam pozostałe, opierając się na rozmowach i nagraniach.
Podziękowania z głębi serca należą się tym wyjątkowym apostołom: diakonowi Dave’owi, Chrisowi, ks. Rickowi, z którym w trakcie pracy się zaprzyjaźniłam, ks. Michaelowi, a także Jimowi Jenningsowi i ks. Paulowi, którzy odeszli już do wieczności. Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie.
Podziękowania składam również przyjaznym, wielkodusznym i rzetelnym redaktorom Queen of Peace Media. To Anne Manyak, Dan Osanna i Laura Dayton sprawili, że książkę tak dobrze się czyta.
Kiedy miałem osiem lat, przyśnił mi się niezwykły sen. Grałem w drużynie Philadelphia Eagles przeciwko Phoenix Cardinals. Widziałem otaczające mnie twarze, kolory, śledziłem ruchy i wszystkie zagrania. Nim się obudziłem, postanowiłem, że zrobię wszystko, by pewnego dnia zagrać w kadrze narodowej.
Jestem najmłodszym z jedenaściorga dzieci (Bóg zawsze zostawia sobie najlepsze na koniec). Moja mama cztery razy poroniła, a jeden z moich braci umarł przy narodzinach, miałem więc w niebie pięcioro rodzeństwa, które orędowało za mną, i pięcioro na ziemi, za którymi ja się wstawiam (gdybyście znali moją rodzinę, wiedzielibyście, co mam na myśli). Mój tata się nawrócił, a mama przez większość swojego życia codziennie przyjmowała Komunię. Księża bywali u nas w Święto Dziękczynienia, w Boże Narodzenie, a także, by po prostu pograć w Smear – grę karcianą popularną w moim rodzinnym mieście Oconto w stanie Wisconsin. Rodzice oczekiwali od nas życia wiarą katolicką – „Dopóki mieszkasz w tym domu, będziesz chodził do kościoła” – mówili, a ja się temu sprzeciwiałem. Na słowa „Idziemy do kościoła”, „Odmówimy różaniec”, czy kiedy słyszałem o innych katolickich „obowiązkach”, na mojej twarzy pojawiał się grymas i ściskało mnie w klatce piersiowej. W czasie naszego rodzinnego wieczornego różańca już jako mały chłopiec stosowałem bierną agresję i przysypiałem. Modlitwy mnie uspokajały, ale potrafiłem myśleć tylko o tym, jakie to nudne i jak bardzo chce mi się spać.
Na moją wiarę większy wpływ miał sport niż moja rodzina. Pewnego dnia mama wróciła ze świętego miejsca zwanego Medjugorje z dwudziestoma pięcioma szkaplerzami. Nie chciałem nosić szkaplerza, ponieważ – jak wszystko, co wiązało się w mojej rodzinie z wiarą – było to na mnie wymuszone. Ale kiedy w szkole średniej zauważyłem, że mój sportowy przeciwnik, Jim Flanigan, pod koszulką ma szkaplerz, zaintrygowało mnie to. Jim był świetnym gościem, który grywał w drużynach Bears i Packers. Nigdy wcześniej nie widziałem szkaplerza u kogoś, kto – co tu dużo mówić – nie był święty. Także zacząłem go nosić i nigdy go nie ściągałem. Gdyby się zerwał, miałem ich więcej. Do czasu zakończenia nauki w college’u rozdałem mnóstwo szkaplerzy. Dawałem je ludziom, którzy byli tym zainteresowani. Mówiłem im o obietnicy Matki Bożej: „Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego”. Wierzyłem w te słowa, a więc wierzyłem w Maryję. Po prostu nigdy nie odczuwałem Jej miłości.
W ósmej klasie, w wieku czternastu lat, miałem już sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry wzrostu i ważyłem sto trzydzieści kilogramów, więc przedstawiciele drużyny futbolowej zaczęli brać mnie pod uwagę. Kiedy główny trener przyszedł porozmawiać z moimi rodzicami o przyjęciu mnie do reprezentacji szkolnej, z radością skorzystałem z okazji. W krótkim czasie zacząłem odnosić sukcesy we wszystkich szkolnych dyscyplinach sportowych, w których startowałem, a do końca pierwszej klasy otrzymałem wyróżnienia w trzech reprezentacjach. W ostatnim roku nauki w liceum zaczęli się za mną rozglądać selekcjonerzy drużyn uczelnianych z całego kraju. Postanowiłem pójść na Eastern Michigan University w Ypsilanti – szkoła ta należała do pierwszej dywizji NCAA6. Po prostu nie mogłem odrzucić tej propozycji. Oferowano mi pełne stypendium i możliwość zdobycia dyplomu z rzeźbiarstwa – jednej z moich pasji.
W pierwszych dniach w college’u mówiłem sobie: „Wow, teraz wybór należy do mnie! Róbta, co chceta”. Kościoła nie było na mojej liście rzeczy do zrobienia, a zatem w wieku osiemnastu lat odsunąłem na bok moje katolickie wychowanie. W trakcie tego pierwszego roku nauki dwa razy miałem złamane serce. Po pierwsze, zostałem zawieszony: trener odsunął mnie na rok, co oznaczało, że nie wolno mi było brać udziału w rozgrywkach, ale mogłem trenować z drużyną. I wtedy poznałem dziewczynę, w której się zakochałem. Oddałem jej całe swoje serce, a kiedy się rozstawaliśmy, ono mi pękło.
A co porabiałem w weekendy? Imprezowałem. Bez dyscypliny i struktury, którą nadawały wyjazdy z drużyną, chcąc utopić swoje smutki, zacząłem wychodzić z kumplami i podrywać dziewczyny. Piłem przy tym dużo piwa i ogólnie rzecz biorąc, pakowałem się w kłopoty. Sięgnąłem też po marihuanę. Alkohol i narkotyki szybko stały się nieodłączną częścią mojego życia i zyskiwały nad nim kontrolę.
Przez trzy lata staczałem się na dno. W czasie gdy wartości, w których wyrastałem, traciły na znaczeniu, podjąłem pracę. Byłem ochroniarzem podczas koncertów rockowych w różnych miejscach w Detroit. Ważyłem przeszło sto czterdzieści kilogramów i interesowało się mną kilka firm ochroniarskich, więc dosłownie i w przenośni zacząłem rozpychać się łokciami. U różnych pracodawców chwaliłem się: „Mogę skombinować jeszcze siedmiu gości, którzy ważą tyle co ja. Dajcie mi tylko więcej kasy”. Na koncertach zespołów heavymetalowych, takich jak Metallica, Rage Against the Machine, Suicidal Tendencies [Skłonności samobójcze] czy Nine Inch Nails [Dziewięciocalowe gwoździe], zazwyczaj stałem pod sceną i odciągałem ludzi na bezpieczną odległość od muzyków. Chroniłem gości, którzy zdzierali sobie gardło, krzycząc przeciwko Bogu.
Po latach dowiedziałem się, jakiej długości były gwoździe, którymi przebito dłonie i stopy Chrystusa – miały dziewięć cali…
Na drugim roku trener przywrócił mnie do rozgrywek i bardzo mnie chwalił. Oglądaliśmy powtórki meczów, a on komentował: „Patrzcie, jak Lightner ich zablokował. Tak to się robi”. Moje umiejętności i postura szybko sprawiły, że zacząłem grać w pierwszej dywizji rywalizacji uczelnianej na wielkich stadionach, za grubą kasę. Byłem na dobrej drodze do reprezentacji narodowej.
Kiedy ja zaliczałem wzloty i upadki na boiskach, moja mama jeździła do Jugosławii (obecnie Bośni i Hercegowiny), by spotykać się z Maryją Dziewicą w niewielkiej mieścinie zwanej Medjugorje. Cała rodzina uznawała to za szaleństwo, stawiając jej diagnozę „stukniętej”. W połowie ostatniego roku w college’u przyjechałem do domu na Święto Dziękczynienia – zebrała się tam moja bliższa i dalsza rodzina. Któregoś dnia przed pójściem spać wsunąłem swoją podręczną saszetkę (wolałem nie nazywać jej „nerką”) pod kanapę. Rano moja trzyletnia siostrzenica znalazła ją i otworzyła, szukając ołówka. Wyciągnąwszy z niej foliowy woreczek z czymś w środku, spytała moją mamę: „Babciu, co to?”.
Obudziłem się, a nad głową dyndała mi torebeczka z marihuaną. Przez przezroczysty plastik zobaczyłem zalaną łzami twarz mamy. Zamarłem. Moja siostra, która siedziała na skraju łóżka – pracowała wówczas jako terapeutka uzależnień – nabijała się ze mnie:
– Ha, ha, teraz będziesz musiał jechać do Medjugorje.
– To świetny pomysł – ogłosiła mama. – Pojedziesz ze mną do Medjugorje na Boże Narodzenie.
– Boże, tylko nie to – zaprotestowałem. Przez kilka kolejnych dni wymyślałem tyle wymówek, by nie jechać, że pomysły już mi się kończyły. Ale moja mama jest uparta. Prosiła, żebym jechał, a właściwie kazała mi to zrobić, zmusiła mnie do tego. Choć uważałem, że jest kompletnie szurnięta, chciałem, żeby dała mi spokój i przestała płakać, więc w końcu się poddałem.
W tamte święta wsiedliśmy do samolotu w Detroit, a kiedy dolecieliśmy do Zurychu w Szwajcarii, byłem skołowany i wykończony.
– No – westchnąłem. – W końcu jesteśmy.
A moja mama na to:
– Coś ty, mamy teraz cztery godziny do następnego lotu.
Mina mi zrzedła. Już sobie wyobrażałem, jak znów siedzę wciśnięty w wąskie siedzenie, po obu stronach mając nie najszczęśliwszych współpasażerów, którzy muszą siedzieć koło wielkiego, ponurego kolesia. Gdy samolot wylądował w Zagrzebiu, w Chorwacji, westchnąłem:
– Nareszcie.
A mama na to:
– Teraz godzina czekania i kolejny lot.
– Kolejny?
– Lecimy do Splitu.
Kiedy wylądowaliśmy, znów westchnąłem:
– Nareszcie!
– Teraz przesiadamy się na autobus – oświadczyła mama.
Pielgrzymi władowali się do pojazdu i zaczęli odmawiać różaniec. Przeszedłem w tryb uśpienia, jak zawsze. Kiedy się obudziłem, wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że jedziemy krawędzią stromego, wznoszącego się na jakieś trzydzieści metrów klifu. Usłyszałem samego siebie: „Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen”.
Kiedy wreszcie dojechaliśmy do Medjugorje, byłem wykończony. Podróż trwała dwadzieścia siedem godzin. Mieliśmy nocleg w pobliżu góry Križevac (Góry Krzyżowej), na którą wchodziły tłumy pielgrzymów, modląc się i pokutując. Nim zapadliśmy w długi i głęboki sen, mama spojrzała na mnie i powiedziała z powagą:
– Proszę cię tylko o jedno podczas pobytu tutaj: idź do spowiedzi. Jeśli nie dla siebie, to chociaż dla mnie.
Odpowiedziałem, że pójdę.
Rano wszystkie te babcie, które tu przyjechały, wyglądały na uradowane. Zastanawiałem się: „Co ja tu robię? Kompletnie tu nie pasuję”.
– Wsiadaj do auta – zakomenderowała mama. – Jedziemy do kościoła.
– Przejdę się – odparłem.
Kościół św. Jakuba znajdował się jakieś półtora kilometra od naszego miejsca noclegu i chciałem przejść tę drogę w samotności. Krocząc przez winnicę, wypowiedziałem swoją pierwszą prawdziwą modlitwę:
– Boże, jeśli istniejesz, ja Cię nigdy nie poznałem. Nigdy Cię nie widziałem ani nie słyszałem. Nigdy nie czułem Twojej obecności i nie doświadczyłem Ciebie. Równie dobrze możesz być największym oszustwem w historii, które dwa tysiące lat temu wymyśliło jakichś dwunastu pijaków. Masz siedem dni, by udowodnić mi, że jesteś, w przeciwnym razie dalej będę żył, jak chcę.
Kiedy dotarłem do kościoła, na drzwiach zauważyłem znak dotyczący spowiedzi – „Język angielski, hiszpański, włoski”. „Chyba tu powinienem iść” – pomyślałem, ustawiając się na końcu kolejki. Kiedy przyszła moja kolej, wszedłem do ciasnego pomieszczenia (dla mnie przeważnie jest za mało miejsca) i uklęknąłem. Wyobraziłem sobie osiemdziesięcioletniego księdza, który siedzi za kratkami konfesjonału. Myślałem, że zszokuję starszego pana, aż uszy mu zwiędną.
Powiedziałem, że nie pamiętam formułki spowiedzi, więc ksiądz pomógł mi ją wygłosić. Następnie przez trzydzieści pięć minut wygadałem mu wszystko. W najdrobniejszych szczegółach opowiedziałem o moich przygodach: o narkotykach, alkoholu, walkach za pieniądze, o kobietach, kradzieżach, kłamstwach – złamałem wszystkie przykazania. Kiedy skończyłem wyznawać grzechy, ksiądz nie wydawał się zszokowany, a więc zdumiałem się ja. Udzielił mi jakiejś prostej rady i jako pokutę miałem odmówić pięć razy Ojcze nasz.
Wpadłem w konsternację. Pięć Ojcze nasz nie wystarczy. Nie czułem się godny Bożej miłości i wyobrażałem sobie, że będę musiał wejść na górę Križevac jakieś trzydzieści trzy razy.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
1 Polskie przekłady książek tego autora: Konsekracja św. Józefowi, tłum. M. Samborska, Kraków 2021 oraz Dziesięć cudów Różańca, tłum. M. Majdan, Warszawa 2020 [przyp. red.].
2http://www.medjugorje.hr/pl/objawienia-medziugorskie/oredzia/?datum=2011-9-25.
3 Wydanie polskie: Ostrzeżenie. Świadectwa i proroctwa o oświeceniu sumień, tłum. M. Mendroch-Karbowska, Kraków 2020.
4 W. Weible. Medjugorje. Misja, tłum. Z. Oczkowska, Kraków 2001.
5 C. Watkins, Historie cudownych uzdrowień i nawróceń, tłum. J. Przybyłowska, Warszawa 2014.
6 Najwyższa dywizja National Collegiate Athletic Association – głównego systemu międzyuczelnianych rozgrywek sportowych w Stanach Zjednoczonych. Kryterium przydziału do jednej z trzech dywizji jest między innymi budżet przeznaczany przez uczelnię na sport [przyp. tłum.].