46,00 zł
Fascynująca wizja zupełnie nowego świata, pełnego chaosu i innowacyjnych rozwiązań, które niekoniecznie okażą się dobre Wydaje się, że to dzień jak każdy. Pobudka, przygotowania, wyjście z domu. Ale ten poranek jest inny. Przed drzwiami widzisz małe pudełko. Kryje się w nim odpowiedź na pytanie, ile lat będziesz żyć. Otworzysz je? Przed takim dylematem stają wszyscy ludzie. Wielu z nich zaczyna tracić zdrowy rozsądek. Skąd wzięły się pudełka? Kto je umieścił przed drzwiami? Czy to, co zawierają, jest prawdą? Każdy musi podjąć decyzję: chce wiedzieć, ile czasu mu zostało, czy nie? I co zrobić z tą wiedzą? Miara życia ukazuje zupełnie nową rzeczywistość, w której mimo przeciwności i trudnych wyborów wciąż jest miejsce na zrozumienie, dobro i ciepło względem drugiego człowieka. To opowieść o tych, których losy połączyły się ze sobą w wyjątkowy sposób, co przyniosło zarówno cierpienie, jak i wielką radość. Poruszająca, a zarazem przerażająca historia o rodzinie i przyjaźni, a także sile nadziei i przeznaczenia, które zachęcają, by żyć pełnią życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 477
The Measure
Copyright © 2022 by Nikki Erlick
Copyright © 2024 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2024 for the Polish translation by Anna Sznajder
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Opracowanie graficzne okładki: Marcin Słociński/monikaimarcin.comZdjęcie na okładce: © Magdalena Wasiczek/Arcangel ImagesZdjęcie autorki: Federico Photography
Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan
Korekta: Marta Chmarzyńska, Aneta Iwan, Iwona Wyrwisz
ISBN: 978-83-8230-765-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2024
Kiedy pudełko z imieniem Niny pojawiło się pod jej drzwiami, spała jeszcze w swoim łóżku, a jej powieki drgały nieco, gdy jej umysł zmagał się z jakimś trudnym snem. (Znów była w liceum, a jej wymagający nauczyciel żądał, by pokazała wypracowanie, którego wcale nie polecono jej napisać). Ten koszmar znajomy osobom podatnym na stres był niczym w porównaniu z tym, który czekał na nią na jawie.
Tamtego ranka Nina obudziła się pierwsza, jak zwykle zresztą, i opuściła materac, nie wyrywając Maury ze snu. Poszła do kuchni, nadal mając na sobie piżamę w kratkę, włączyła palnik pod pękatym pomarańczowym czajnikiem na herbatę, który poprzedniego lata Maura wyszperała na targu staroci.
Ich mieszkanie o tej wczesnej porze zawsze było pogrążone w rozkosznej ciszy. Czasami tylko zakłócał ją syk kropelki, która wymknęła się spod przykrywki czajnika i spadła na małe płomienie palnika. Później Nina zastanawiała się, dlaczego nie słyszała żadnego poruszenia tego ranka. Nie rozlegały się żadne krzyki czy wycie syren ani wrzaski z telewizji, nic, co miałoby ją ostrzec przed chaosem, który już rozgrywał się na zewnątrz. Gdyby nie włączyła swojego telefonu, być może mogłaby jeszcze choć chwilę nacieszyć się spokojem.
Ona jednak usiadła na kanapie i spojrzała na komórkę, jak to robiła każdego ranka. Spodziewała się, że przeczyta kilka maili i przejrzy serwisy z wiadomościami, po czym rozlegnie się budzik Maury i będą się zastanawiać, co wybrać na śniadanie: jajka czy owsiankę. Do obowiązków Niny należało bycie na bieżąco, ale z roku na rok przybywały kolejne aplikacje i źródła informacji, które powinna śledzić, co sprawiało, że czasami czuła się przytłoczona myślą, że mogłaby czytać całe życie, a i tak wszystkiego by nie nadgoniła.
Tego ranka nawet nie dane jej było zacząć. Jak tylko odblokowała ekran telefonu, wiedziała, że coś jest nie tak. Miała trzy nieodebrane połączenia od znajomych i całą masę wiadomości tekstowych napływających od kilku godzin, głównie od innych redaktorów z ich grupy.
CO, DO CHOLERY, SIĘ DZIEJE?!
Wszyscy takie dostali???
Są WSZĘDZIE. Dosłownie na całym świecie. Jasna CHOLERA.
Ten napis to tak na serio?
Nie otwierajcie, dopóki nie będziemy więcej o nich wiedzieć.
Ale w środku jest tylko sznurek, prawda???
Nina poczuła ucisk w klatce piersiowej i dopadły ją lekkie zawroty głowy, kiedy usiłowała poskładać te wszystkie wiadomości w całość. Kliknęła na Twitter, potem na Facebook, ale wszędzie mnożyły się pełne paniki wiadomości pisane wielkimi literami i okraszane licznymi znakami zapytania. Tutaj jednak znalazła też zdjęcia. Setki użytkowników publikowały fotografie małych brązowych pudełek, które znaleźli przed swoimi drzwiami. I to nie działo się tylko w Nowym Jorku, gdzie mieszkała. To działo się wszędzie.
Na kilku zdjęciach Nina była w stanie rozczytać napis. „W środku jest miara twojego życia”. Co to, do cholery, ma znaczyć?
Jej serce zaczęło tłuc się w piersi jak szalone, próbując nadążyć za kolejnymi pytaniami, które lęgły się w jej głowie. Większość osób w Internecie w obliczu tej samej niejasnej wiadomości na swoich skrzyneczkach szybko dochodziła do tego samego przerażającego wniosku: cokolwiek jest w środku, ma rzekomo wskazywać, jak długie będzie ich życie. Ten czas wyznaczyły jakieś wyższe władze.
Nina już miała krzyknąć i obudzić Maurę, ale wtedy dotarło do niej, że i one musiały otrzymać te przesyłki.
Telefon wypadł jej z trzęsących się dłoni na kanapę. Wstała i nieco otumaniona poszła do drzwi wejściowych ich mieszkania, wzięła głęboki wdech i zerknęła przez wizjer, ale nie była w stanie dojrzeć podłogi. Powoli otwarła podwójny zamek i nieśmiało uchyliła drzwi, jakby za nimi czaił się jakiś nieznajomy, chcący, by go wpuścić do środka.
Pudełka tam były.
Stały na wycieraczce z cytatem Boba Dylana, którą Maura po prostu musiała zabrać ze sobą, kiedy wprowadzała się do mieszkania Niny. „Wyluzuj albo spadaj, koleś”. Nina wolałaby coś prostszego, jakąś naturalną matę siatkową, ale te słowa zawsze wywoływały uśmiech na twarzy Maury i po tygodniach wchodzenia po nich do domu Nina też je polubiła.
Teraz ten napis wykonany niebieską kursywą zakrywały w większości dwie prawdopodobnie drewniane skrzyneczki. Wyglądało na to, że przysłano po jednej dla każdej z nich.
Nina spojrzała w głąb korytarza i zauważyła identyczną przesyłkę czekającą na ich sąsiada spod 3B, starszego wdowca, który opuszczał mieszkanie tylko raz dziennie, po to, żeby wyrzucić śmieci. Zastanawiała się, czy powinna go ostrzec. Ale co takiego mogłaby mu powiedzieć?
Nadal gapiła się na pudełka u swoich stóp, zbyt zdenerwowana, żeby ich dotknąć, ale za bardzo zszokowana, żeby się stamtąd ruszyć, kiedy gwizd czajnika wyrwał ją z transu, a to przypomniało jej, że Maura nadal o niczym nie wie.
Ben również był pogrążony we śnie, choć on akurat nie w domu.
Wiercił się w wąskim fotelu klasy ekonomicznej, mocno zaciskając oczy w ochronie przed światłem wydobywającym się z ekranu laptopa jego współpasażera, podczas gdy niemal jedenaście kilometrów pod nimi miliony pudełek zalały cały kraj niczym mgła.
Trzydniowa konferencja architektoniczna w San Francisco zakończyła się wczesnym wieczorem, więc załapał się na nocny lot do Nowego Jorku, zanim jakiekolwiek oznaki tajemniczych skrzyneczek pojawiły się w zatoce. Jego samolot wystartował tuż przed północą na Zachodzie i wylądował zaraz po tym, jak wstało słońce, na Wschodzie, więc nikt z pasażerów ani członków załogi nie miał świadomości tego, co się dzieje w tym czasie.
Ale kiedy tylko zgasł znak nakazujący zapięcie pasów i wszystkie komórki pasażerów uruchomiły się jednocześnie, wszyscy od razu się dowiedzieli, że coś jest nie tak.
W budynku lotniska tłum zbierał się pod ogromnymi telebimami, na których poszczególne stacje przedstawiały różne wersje wydarzeń.
TAJEMNICZE PUDEŁKA POJAWIŁY SIĘ NA CAŁYM ŚWIECIE.
SKĄD SIĘ WZIĘŁY?
PUDEŁKA MAJĄ PODOBNO PRZEPOWIADAĆ PRZYSZŁOŚĆ.
CO TAK NAPRAWDĘ OZNACZA TWÓJ SZNUREK?
Wszystkie przychodzące loty były opóźnione.
Jakiś ojciec stojący obok Bena usiłował uspokoić trójkę dzieci, kłócąc się jednocześnie z kimś przez telefon.
– Dopiero tu przyjechaliśmy! – powiedział. – Co powinniśmy zrobić? Mamy wracać?
Jakaś bizneswoman wpatrująca się w ekran swojego iPada zaczęła przekazywać innym pasażerom najnowsze wiadomości z Internetu.
– Podobno przyszły tylko do dorosłych – oznajmiła głośno, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego. – Żadne dzieci jak na razie ich nie dostały.
Ale większość ludzi wykrzykiwała to samo pytanie do swoich telefonów:
– Do mnie też takie przyszło?
Ben nadal wpatrywał się w ekrany ponad głową. Przymrużone oczy miał przesuszone i obolałe po niespokojnym śnie. Dla niego latanie było czymś w rodzaju pomijania czasu, jakby te godziny spędzone w samolocie istniały poza zwykłym biegiem życia toczącego się poniżej. Ale jeszcze nigdy wcześniej tak wyraźnie nie odczuł różnicy pomiędzy opuszczeniem jednego świata i powrotem do drugiego.
Kiedy szybkim krokiem ruszył w stronę stacji AirTrain kursującego do metra, zadzwonił do swojej dziewczyny Claire, ale nie odebrała. Potem zatelefonował do rodziców.
– U nas wszystko w porządku, nic się nie stało – zapewniła go matka. – Nie martw się. Najważniejsze, żebyś bezpiecznie wrócił.
– Ale… wy też je dostaliście? – spytał Ben.
– Tak – wyszeptała, jakby ktoś mógł ją podsłuchiwać. – Twój ojciec wsadził je na razie do szafy w przedpokoju. – Przerwała. – Nie otwarliśmy ich jeszcze.
Metro jadące do centrum wydawało się nadzwyczaj puste, zwłaszcza jak na godziny porannego szczytu. Ben był jednym z piątki pasażerów w wagonie. Bagaż podręczny postawił między nogami. Czy nikt nie wybierał się dzisiaj do pracy?
Pomyślał, że takie kroki podjęto z ostrożności. Kiedykolwiek zapowiadało się, że w miasto uderzy jakaś katastrofa, zaniepokojeni nowojorczycy unikali podróży metrem. Chyba nie ma nic gorszego, niż zostać uwięzionym w małym, pozbawionym powietrza wagonie pod ziemią.
Pozostali pasażerowie milczeli podenerwowani, zajęli miejsca w sporych odległościach od siebie pochłonięci telefonami.
– To tylko jakieś małe pudełka – powiedział mężczyzna, który rozsiadł się w rogu wagonu. Dla Bena wyglądał, jakby był naćpany. – Ludzie niepotrzebnie tak panikują!
Osoba znajdująca się najbliżej mężczyzny odsunęła się nieco.
A potem ten człowiek zaczął śpiewać w uniesieniu, rękami dyrygując niewidzialną orkiestrą.
Małe pudełka, małe pudełka, małe tandetne pudełka…1
Dopiero słuchając chrapliwego głosu mężczyzny śpiewającego tę piosenkę, Ben naprawdę zaczął się martwić.
Zaniepokoił się nagle, wysiadł pośpiesznie na następnej stacji, czyli na Grand Central, i popędził w górę schodami. Doznał ulgi, kiedy ponownie znalazł się na poziomie ulicy w otoczeniu mnóstwa ludzi. Na stacji było o wiele więcej osób niż w metrze i całe tłumy wsiadały do pociągów jadących na przedmieścia. Ben zaczął się zastanawiać, dokąd oni wszyscy się wybierają. Sądzą, że rozwiązanie zagadki tajemniczych pudełek znajdą poza miastem?
Może po prostu śpieszyli się do swoich bliskich…
Ben zatrzymał się przed wejściem na pusty peron. Usiłował zebrać myśli. Jedna czwarta otaczających go ludzi niosła pod pachą pudełka, ale pewnie jeszcze więcej miało je w plecakach i torbach. Ben z zaskoczeniem odczuł ulgę, że nie było go w domu, kiedy się pojawiły. Pewnie chrapałby smacznie w łóżku nieświadomy niczego, oddzielony od tej nieproszonej skrzyneczki jedynie żałośnie cienką ścianą. Z jakiegoś powodu wydało mu się, że jego nieobecność w domu zmniejszała zagrożenie.
Zwyczajnego dnia na stacji kręciłoby się pełno turystów słuchających audioprzewodników i wpatrujących się w niebiański sufit. Ale dzisiaj nikt się nie zatrzymywał i nikt nie podnosił wzroku.
Kiedy Ben był jeszcze dzieckiem, jego matka zwróciła mu uwagę na te poblakłe złote konstelacje i objaśniła po kolei wszystkie znaki zodiaku. Czy to również ona powiedziała mu, że gwiazdy celowo namalowano odwrotnie? Ten obraz miał być oglądany z perspektywy istoty boskiej, a nie ludzi. Ben zawsze uważał, że to jedynie wymówka, ciekawa historyjka wymyślona po to, by zatuszować czyjś błąd.
– W środku jest miara twojego życia – powiedział do swojego zestawu słuchawkowego jakiś wyraźnie sfrustrowany mężczyzna. – Nikt nie ma pojęcia, o co chodzi! Skąd, do cholery, ja mam to wiedzieć?
W środku jest miara twojego życia. Z informacji, które dotarły do Bena od innych podróżnych na lotnisku, i z tego, co wyczytał w telefonie podczas podróży metrem, wywnioskował, że tak właśnie brzmiał napis na pudełkach. Wszystko zaczęło się zaledwie kilka godzin wcześniej, a już niektórzy uważali, że sznurek ze skrzyneczki wskazywał długość życia danej osoby.
Ale jakim cudem miałoby to być prawdą? – zastanawiał się Ben. Oznaczałoby to, że świat został odwrócony, jak malowidło na suficie nad nim, i ludzie spoglądają teraz na życie z boskiej perspektywy.
Ben oparł się o chłodną ścianę nieco oszołomiony. I wtedy sobie przypomniał, że w połowie lotu obudziły go turbulencje. Tak szarpało samolotem, że niemal rozlał napój współpasażera. Jakby coś na chwilę zatrzęsło atmosferą.
Do Bena dotarło później, że pudełka nie pojawiły się wszędzie o tej samej porze – odbiorcy na całym świecie otrzymywali je w nocy, w zależności od tego, kiedy zapadała ona w danym miejscu. Ale teraz, na stacji Grand Central, kiedy szczegóły poprzedniego wieczoru nadal były niejasne, Ben się zastanawiał, czy przypadkiem to zaburzenie podczas lotu nie oznaczało momentu, w którym pod drzwi domów trafiły tajemnicze skrzynki.
Nina nie chciała otwierać pudełka.
Codziennie czytała wiadomości, zresztą jak zawsze. Śledziła najnowsze doniesienia na Twitterze. Mówiła sobie, że jak zwykle potrzebuje informacji do swojej pracy. Ale nie szukała jedynie nowych historii.
Ona pragnęła odpowiedzi.
W Internecie, pośród teorii usiłujących wyjaśnić nieznane pochodzenie sznurków, pojawiały się takie, które głosiły, że to przesłanie od Boga, sprawka tajnej agencji rządowej lub skutek inwazji istot pozaziemskich. Niektórzy z najbardziej zatwardziałych sceptyków, żeby uzasadnić pojawienie się tych skrzyneczek o wymiarach piętnaście na siedem centymetrów przed każdymi drzwiami na całym świecie, zaczęli zwracać się ku siłom duchowym czy nadprzyrodzonym. Nawet bezdomni, którzy swoje siedziby rozstawiają na ulicach, nawet nomadzi czy autostopowicze, wszyscy obudzili się tego poranka obdarowani pudełkiem, niezależnie od tego, gdzie poprzedniej nocy złożyli głowę do snu.
Jednak na początku jedynie nieliczni przyznali, że wierzą, iż sznurki mogłyby rzeczywiście określać długość życia danej osoby. Wyobrażenie sobie jakiejś istoty z tak nieziemską wszechwiedzą wydawało się zbyt przerażające i nawet tym, którzy wierzyli w Boga, trudno było zrozumieć, dlaczego jego postępowanie miałoby się zmienić tak drastycznie po upływie tysięcy lat.
Ale pudełka ciągle się pojawiały.
Po pierwszej fali, która objęła wszystkich żyjących dorosłych mających co najmniej dwadzieścia dwa lata, w kolejnych dniach skrzyneczki ze sznurkiem trafiały do każdej osoby, która obchodziła dwudzieste drugie urodziny, stanowiące oznakę wejścia w dorosłość.
A pod koniec marca zaczęły krążyć różne historie. Wieści się rozchodziły, kiedykolwiek przepowiednia się sprawdziła, zwłaszcza gdy osoby, które otrzymały krótki sznurek, umierały niespodziewanie. Do telewizji zapraszano pogrążone w żałobie rodziny dwudziestokilkulatków o doskonałym zdrowiu, którym przypadły krótkie sznurki i którzy zginęli w dziwnych wypadkach. Stacje radiowe przeprowadzały wywiady z pacjentami szpitali, którzy porzucili już wszelką nadzieję na wyzdrowienie. Osoby te otrzymały jednak długie sznurki i nagle okazywało się, że są na liście kandydatów do testowania nowego specyfiku czy metody leczenia.
A mimo to nikt nie był w stanie wskazać wiarygodnego dowodu na to, że sznurki były czymkolwiek więcej niż zwykłym pasmem splecionych nitek.
Pomimo dręczących pogłosek i kolejnych świadectw Nina nadal odmawiała obejrzenia swojego sznurka. Twierdziła, że ani ona, ani Maura nie powinny otwierać pudełek, aż nie dowiedzą się czegoś więcej na ich temat. Nie chciała nawet, by znajdowały się one w ich mieszkaniu.
Ale Maura była bardziej impulsywna i żądna przygód niż Nina.
– Daj spokój – jęknęła. – Boisz się, że się zapalą? Albo może wybuchną?
– Wiem, że nabijasz się ze mnie, ale nikt nie ma pojęcia, co może się wydarzyć – powiedziała Nina. – A co, jeśli to coś w stylu masowych przesyłek z wąglikiem?
– Jeszcze nie słyszałam, żeby ktoś się pochorował od otwarcia pudełka – stwierdziła Maura.
– Może na razie zostawimy je na schodach przeciwpożarowych?
– Ktoś może je ukraść! – przestrzegała Maura. – Albo obsrają je gołębie.
Uzgodniły więc, że będą je trzymać pod łóżkiem, aż zdobędą więcej informacji.
Ale właśnie to wyczekiwanie wkurzało Maurę.
– A co, jeśli to prawda? – spytała Ninę Maura. – Ta cała „miara twojego życia”?
– To po prostu niemożliwe – upierała się Nina. – To jest naukowo nieprawdopodobne, by jakiś sznurek był w stanie przepowiedzieć przyszłość.
Maura spojrzała na Ninę z poważną miną.
– Czyż na tym świecie nie istnieją rzeczy, których nie da się wyjaśnić naukowo ani poprzeć faktami?
Nina nie miała pojęcia, jak ma na to odpowiedzieć.
– A co, jeśli zawartość tego pudełka naprawdę jest w stanie ci powiedzieć, jak długo będziesz żyła? Rany boskie, Nina, czy ta ciekawość cię nie wykańcza?
– No jasne, że tak – przyznała Nina – ale to, że jesteśmy czymś zainteresowani, nie powinno oznaczać, że mamy rzucić się na to bez zastanowienia. Albo to jakieś kłamstwo i nie warto z tego powodu panikować, albo to prawda i musimy być absolutnie pewne tego, co chcemy zrobić z tymi informacjami. Taka skrzyneczka może skrywać w sobie ogrom cierpienia.
Kiedy Nina z innymi redaktorami i kilkoma reporterami przy stole konferencyjnym omawiała nadchodzące wydanie ich czasopisma, główny korespondent do spraw polityki powiedział to, co także pozostałym siedziało w głowie.
– Moim zdaniem musimy o wszystkim zapomnieć i zacząć od nowa.
W najbliższym wydaniu miała się pojawić seria wywiadów z nowymi kandydatami na prezydenta. Większość z nich jakiś czas temu ogłosiła już, że zaczyna tej zimy swoją kampanię. Ale wydarzenia marcowe znacznie przyćmiły jakiekolwiek zainteresowanie wyścigiem o fotel prezydenta i teraz temat ten wydawał się bardzo odległy.
– To musi być coś o sznurkach, prawda? – spytał jeden z korespondentów. – Wszyscy mówią tylko o tym, więc to musi trafić u nas na pierwszą stronę. Wybory i tak odbędą się dopiero za półtora roku. Kto wie, jak wtedy będzie wyglądał świat.
– Racja. Ale bez faktów możemy się przyczynić do siania zamętu – stwierdziła Nina.
– Albo do wzniecania paniki – dodał ktoś inny.
– Wszyscy i tak już się boją – wtrącił jeden z dziennikarzy. – Niektórzy ludzie próbowali sprawdzić zapis ze swoich kamer monitoringu z nocy, kiedy pojawiły się pudełka, ale nikomu nie udało się dostrzec, co tam się wydarzyło. To trochę podejrzane, że w momencie, kiedy obraz się wyostrzył, te przesyłki już tam były. To jakieś pieprzone szaleństwo.
– I nadal takich skrzynek nie dostały osoby, które nie skończyły dwudziestu dwóch lat, prawda? To najniższy wiek, o jakim mi wiadomo.
– Tak, słyszałam to samo. Trochę to nie w porządku, że dzieciaków nie omija umieranie, ale nie mogą się o tym dowiedzieć z wyprzedzeniem.
– Wciąż nie mamy pewności, że sznurki przewidują śmierć.
– Przynajmniej błądzimy po omacku, tak jak inni. – Korespondent podniósł rękę pokonany. – Najprościej spytać ludzi, co zamierzają z tym zrobić, cokolwiek to będzie: budowa bunkra na wypadek apokalipsy czy po prostu olanie wszystkiego.
– Czytałam materiał o parach, które się rozstały z powodu różnicy poglądów na temat sznurków.
– Jesteśmy magazynem informacyjnym, a nie jakimś plotkarskim szmatławcem. Wydaje mi się, że większość ludzi ma teraz na głowie wystarczająco dużo własnych problemów, więc raczej nie odczuwa potrzeby czytania o cudzych – rzuciła Nina. – Oczekują odpowiedzi.
– No cóż, nie wymyślimy odpowiedzi, jeśli takowe nie istnieją – przemówiła spokojnym jak zwykle głosem Deborah Caine, redaktor naczelna. – Ale ludzie zasługują na to, żeby się dowiedzieć, co z tą sytuacją robią ich przywódcy. I akurat to jesteśmy im w stanie przekazać.
Jak można było przewidzieć, odkąd odkryto pierwsze pudełka, biura rządowe każdego szczebla we wszystkich krajach na świecie zmagały się z zalewem telefonów od spanikowanych ludzi.
Kadry kierownicze Rezerwy Federalnej oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego, a także największych światowych banków i korporacji zebrały się od razu, zaledwie kilka dni po pojawieniu się skrzyneczek, aby zadbać o gospodarkę. Żywiono nadzieję, że wypróbowana już kombinacja różnych metod – obniżone stopy procentowe, zwroty podatku, tańsze pożyczki dla banków – odeprze niestabilność rynków wynikającą z tego nieznanego zagrożenia.
W tym samym czasie politycy stający w obliczu rosnącej liczby pytań w poszukiwaniu odpowiedzi zwrócili się do naukowców. A skoro pudełka pojawiły się na całym świecie, badacze z różnych krajów zaczęli kontaktować się ze sobą.
Próbki sznurków poddawano analizie chemicznej w szpitalach i na uniwersytetach na wszystkich kontynentach. W tym samym czasie wyglądające na mahoń tworzywo, z którego wykonano skrzyneczki, również było sprawdzane. Jednak żaden z tych materiałów nie odpowiadał jakiejkolwiek materii widniejącej w bazach danych laboratoriów. I choć sznurki przypominały zwykłe włókna, były zaskakująco wytrzymałe i nie dało się ich przeciąć nawet najostrzejszymi narzędziami.
Sfrustrowani brakiem możliwości wyciągnięcia jakichkolwiek wniosków naukowcy zaczęli ściągać do laboratoriów ochotników ze sznurkami różnej długości, by poddać ich porównawczym badaniom medycznym. I to wtedy zaczęli się martwić. W niektórych przypadkach nie dopatrzyli się wyraźnej różnicy między stanem zdrowia „krótkosznurkowców” i „długosznurkowców”, jak już wkrótce zaczęto ich nazywać, ale w innych testy zrobione krótkosznurkowcom wskazały na poważne problemy: niewykryte wcześniej guzy, nieprzewidziane choroby serca czy inne nieleczone dolegliwości. Podobne zaburzenia zdrowotne diagnozowano u długosznurkowców, ale różnica stawała się niepokojąco wyraźna: choroby wykryte u osób z długimi sznurkami dało się wyleczyć, a tych zdiagnozowanych u krótkosznurkowców nie.
Laboratoria w całym kraju, jedno po drugim niczym kostki domina, zaczęły to potwierdzać.
Wyglądało na to, że długosznurkowcy będą żyć dłużej, a krótkosznurkowcy mieli umrzeć już wkrótce.
Politycy nawoływali swoich wyborców, by zachowali spokój i jakąś normalność, ale międzynarodowa społeczność naukowców jako pierwsza miała stawić czoło tej nowej rzeczywistości. Niezależnie od tego, ile klauzul o zachowaniu poufności zostałoby podpisanych, czegoś o tak ogromnym znaczeniu nie dało się ukryć. Po jakimś miesiącu prawda zaczęła wyciekać z laboratoriów i tworzyć małe kałuże wiedzy, które z czasem zmieniły się w baseny.
Po miesiącu ludzie zaczęli wierzyć.
– Serio wierzysz, że te sznurki to jakieś linie życia? Że one mają nam przepowiedzieć, ile jeszcze czasu nam zostało na tym świecie? – spytała kobieta, unosząc brwi. – Nie wydaje ci się, że to szaleństwo?
Ben siedział w kącie kafejki i analizował plany najnowszego przedsięwzięcia swojej firmy – doskonałego centrum naukowego uniwersytetu na północy stanu. Od lutego nie mógł przestać myśleć o tym projekcie. Wyobrażał sobie przyszłych studentów, uczących się i pracujących pewnego dnia w salach zajęciowych i laboratoriach, które on pomógł zaprojektować. Być może nawet dokonają mającego odmienić świat odkrycia w budynku, którego pierwsze szkice wykonał na końcu swojego notatnika Moleskine.
Ale potem, w marcu, świat się zmienił. I teraz Benowi trudno było się nawet skupić na planach, które miał przed sobą. Kiedy dotarło do niego pytanie zadane przez kobietę siedzącą przy stoliku obok, zaczął się przysłuchiwać.
Najwyraźniej należała do zdecydowanych sceptyków, jak wielu innych ludzi na początku.
Ale ich szeregi topniały z tygodnia na tydzień.
– Nie wiem – odparł jej towarzysz, mniej pewny swojego zdania. – Przez sam fakt, że pojawiły się znikąd na całym świecie, muszą mieć coś wspólnego z… magią. – Pokręcił głową, jakby nie potrafił uwierzyć, że w ogóle prowadzą taką rozmowę.
– Musi być jakieś inne wyjaśnienie, coś realistycznego – powiedziała kobieta.
– No cóż, część ludzi nadal twierdzi, że to sprawka jakichś samozwańczych hakerów, którzy już wcześniej przeprowadzili grube akcje – podsunął mężczyzna niepewnie. – Ale nie sądzę, żeby coś takiego mogła zorganizować grupa maniaków komputerowych.
Rzeczywiście jedna z najpopularniejszych teorii rozgłaszanych na początku sugerowała, że międzynarodowa grupa szalonych geniuszy zwarła szyki, żeby odwalić numer na przeogromną skalę. Do Bena to przemawiało: gdyby to wszystko było tylko oszustwem, nikt nie musiałby się godzić z istnieniem Boga, duchów czy jakichś czarów lub wszelkich innych bardziej zakręconych teorii, które teraz wszędzie krążyły. I co najważniejsze, nikt nie musiałby mierzyć się z losem, który jakoby miał przepowiadać kawałek sznurka z jakiegoś zagadkowego pudełka.
Jednak Benowi wydawało się, że to, co się dzieje, ma zbyt wielki zasięg jak na żart stanowiący dzieło człowieka. I wyglądało na to, że nikt nie odnosił korzyści z pojawienia się tych skrzyneczek, że ich celem nie było nic innego jak wywołanie u mieszkańców kuli ziemskiej strachu i dezorientacji.
– A więc ty jesteś gotów przystać na to, że te pudełka to jakiś wytwór magii? – spytała kobieta.
Benowi wydawało się dziwne uznawanie tych sznurków za przejaw magii. Jemu kojarzyła się ona ze sztuczkami z monetami i kartami, których nauczył go dziadek podczas rodzinnych wakacji w Cape May. Magia to było kuglarstwo: „Wybierz jakąś kartę”. Może to i wyglądało tajemniczo, ale zawsze dało się w jakiś sposób wyjaśnić.
Te sznurki nie były magiczne.
– A może to działanie Boga. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Albo kilku. Starożytni Grecy wierzyli w Mojry, prawda?
– Ci sami Grecy poddawali niewierzących egzekucji – rzuciła kobieta.
– Ale to nie oznacza, że się mylili! Czy to nie oni wynaleźli algebrę i demokrację?
Kobieta przewróciła oczami.
– Dobra, to jak inaczej wytłumaczysz te wszystkie przypadki krótkosznurkowców, którzy umarli? – dociekał mężczyzna. – Ten pożar w Brooklynie? Wszyscy ci trzej faceci dostali krótkie sznurki.
– Jeśli grupą kontrolną jest populacja całego świata, z pewnością znajdą się przypadki potwierdzające każdą teorię – odparła kobieta.
Ben się zastanawiał, czy to ich pierwsza randka. Jeśli tak, to nie rozwijała się najlepiej.
Niemal odruchowo przypomniał sobie swoją ostatnią „pierwszą randkę”, na którą poszedł. Niemal dwa lata temu umówił się z Claire w kafejce podobnej do tej, w której właśnie siedział. Jakże się wtedy denerwował. Ta trema typowa dla pierwszych randek, odczuwana w czasach „przed”, ta obawa, że przewrócisz filiżankę z kawą albo że szpinak wejdzie ci między zęby, wydaje się teraz niezwykle trywialna. Teraz się zastanawiasz, jak szybko w rozmowie wypłynie temat sznurków, czy będziecie zwolennikami tych samych teorii i kiedy w końcu zadasz to pytanie, które nie daje ci spokoju.
– Zajrzałaś do swojego? – spytał mężczyzna, zniżając głos.
– Tak, ale to nie znaczy, że w to wierzę. – Kobieta rozparła się na krześle i skrzyżowała ramiona na piersi, gotowa bronić swojego zdania.
Mężczyzna się zawahał.
– Mogę spytać, jakiej jest długości?
Ben uznał, że to było zbyt bezpośrednie jak na pierwszą randkę. Może więc to ich czwarte lub piąte spotkanie?
– Chyba dosyć długi. Ale to przecież nie musi niczego oznaczać.
– Ja jeszcze nie otworzyłem mojego. Mój brat nadal się zastanawia, czy chce to zrobić, a ja wolałbym, żebyśmy zajrzeli do nich razem – odpowiedział mężczyzna. – Jest jedyną rodziną, jaką mam. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby się okazało, że nasze sznurki są różnej długości.
Wrażliwość mężczyzny najwyraźniej wpłynęła na jego towarzyszkę, bo wyraz jej twarzy złagodniał. Delikatnie dotknęła jego ramienia.
– One nic nie znaczą – powiedziała. – Zaczekaj jeszcze trochę i się przekonasz.
Ben usiłował się skupić na leżących przed nim planach pomieszczeń, ale potrafił jedynie myśleć o własnym otwartym pudełku i znajdującym się w nim krótkim sznurku.
A może jest tak, jak ona mówi, i krótki sznurek nie oznacza niezbyt długiego życia. Chciał wierzyć, że kobieta ma rację.
Przeczucie jednak podpowiadało mu, że się myli.
W kwietniu Deborah Caine jako pierwsza w biurze Niny otrzymała oficjalne potwierdzenie. W sali konferencyjnej zwołała małą grupę redaktorów i przekazała im, co właśnie wyjawiło jej źródło z Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej.
– Sznurki pokazują prawdę – oznajmiła powoli. – Nie wiemy jak i nie wiemy dlaczego, ale wygląda na to, że długość sznurka danej osoby naprawdę odzwierciedla przewidywaną długość jej życia.
Wszyscy w sali siedzieli w milczeniu niczym sparaliżowani, aż jeden z mężczyzn wstał i zaczął szybko maszerować po pomieszczeniu.
– To jest, kurwa, niemożliwe – rzucił, odwracając się od Deborah, przez co nie widział jej reakcji.
Ciało i umysł Niny ogarnęło odrętwienie, ale jakimś cudem zdołała się odezwać, a jej głos brzmiał zaskakująco spokojnie.
– Czy oni są tego pewni? – spytała.
– Kilka międzynarodowych grup do zadań specjalnych doszło do tego samego wniosku – odparła Deborah. – Wiem, że nazwanie tego… sensacją brzmi niemal zbyt zwyczajnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z nas ta informacja może odmienić życie. Prezydent ma podobno wygłosić jutro oświadczenie i zdaje się, że Rada Bezpieczeństwa ONZ również coś planuje, ale chciałam wam to przekazać, jak tylko się o tym dowiedziałam.
Nina powoli odzyskiwała zdolność do odczuwania emocji. Zaczęła z paznokcia lewego kciuka zeskrobywać bladoróżowy lakier. Odnosiła wrażenie, że zaraz się rozpłacze. Miała nadzieję, że zdoła uciec do łazienki, zanim ją to dopadnie.
Mężczyzna znajdujący się za nią przestał nerwowo się przechadzać po sali i spojrzał prosto na ich szefową.
– Co mam teraz zrobić?
– Z bieżącym wydaniem? – spytała Deborah.
– Ze wszystkim.
Kiedy Deborah pozwoliła wszystkim się rozejść, Nina zamknęła się w kabinie łazienkowej i zaczęła płakać, oparłszy się o wykafelkowaną ścianę. Przytłoczył ją ogrom emocji.
Pamiętała to nadal nadzwyczaj wyraźnie. Tę chwilę zaledwie tydzień temu, kiedy ona i Maura w końcu razem otworzyły swoje pudełka.
Nina się upierała, żeby pozostawić je zamknięte, ale Maura ostatecznie nie potrafiła się powstrzymać. Pewnego wieczoru przyszła do Niny niezwykle opanowana.
– Chcę otworzyć swoje pudełko – oznajmiła spokojnie.
Nina wiedziała, że Maura jest zdecydowana. Obie mogły obstawać przy swoim. Ale to nie była kwestia czegoś tak prostego jak wybór kanapy. W tym wypadku nie istniał żaden kompromis. Mogły albo zajrzeć do tych przesyłek, albo tego nie zrobić. Nie istniało nic pomiędzy.
Nina bała się otwarcia swojego pudełka, ale miała świadomość czegoś jeszcze bardziej przerażającego, a tym czymś było zrobienie tego w samotności. Jako najstarsza z rodzeństwa była tą nadopiekuńczą siostrą. I teraz ogarniało ją to samo uczucie – pragnienie ochronienia i otoczenia troską wszystkich wokół siebie, co obejmowało również Maurę. Nie mogła pozwolić, żeby Maura zajrzała do pudełka sama.
– Zrobimy to razem – oznajmiła Nina.
– Nie, nie o to mi chodzi. – Maura pokręciła głową. – Nie musisz robić tego dla mnie.
– Wiem – odparła Nina. – Ale nie zmienię tego, co się dzieje. W zastraszającym tempie staje się jasne, że wszyscy jednak zajrzą do swoich skrzyneczek. Ja wolałabym to zrobić, kiedy jesteś przy mnie.
Usiadły więc obie po turecku na dywanie w salonie, energicznie otwarły wieczka swoich pudełek i odkryły skrawki cieniutkiej, błyszczącej tkaniny skrywającej ich zawartość.
Wtedy jeszcze nie były w stanie zinterpretować dokładnego znaczenia długości swoich sznurków, ale trzymając je w palcach, ułożyły je obok siebie. Jedna rzecz stała się natychmiast szokująco jasna: sznurek Maury nie miał nawet połowy długości sznurka Niny.
Dopiero co świętowały swoją drugą rocznicę, a niedawno zamieszkały razem. Nie rozmawiały jednoznacznie o małżeństwie, ale pewnego dnia Nina przyłapała Maurę, jak ta szperała w szufladach jej komody tuż przez kolacją z okazji ich rocznicy. Obie dobrze wiedziały, że Nina nie cierpi niespodzianek i że nakręca ją wszelkie planowanie, więc może podświadomie doszły do wniosku, że to ona powinna oświadczyć się tej drugiej.
I jak to bywa w przypadku zakochanych w sobie osób, Nina odnosiła wrażenie, że zna Maurę znacznie dłużej niż dwa lata, mimo że ich wspólne życie dopiero się rozpoczynało.
A teraz Nina zyskała już pewność. Życie kobiety, którą kocha, miało zakończyć się przedwcześnie.
Stojąc w ciasnej kabinie biurowej toalety, Nina nie była nawet w stanie cieszyć się ani odczuwać ulgi z powodu otrzymania długiego sznurka i wiedzy, że nie umrze prędko. Nie mogła świętować prawdy podarowanej jej przez sznurek bez pogrążania się w rozpaczy w związku z losem, jaki przewidziano dla Maury.
Klatka piersiowa Niny zaczęła się szybko unosić, dopadała ją hiperwentylacja. Sznurek Maury wygląda na krótki, ale co to tak naprawdę oznacza? Ile czasu właściwie im zostało? Pytanie, które od początku nękało cały świat, zyskało w końcu odpowiedź: sznurki przekazywały prawdę. Ale i tak wiele kwestii pozostawało jeszcze w fazie domysłów.
Kiedy Nina usłyszała, że do kabiny obok wchodzi jakaś kobieta, zakryła usta, żeby stłumić szloch. Wiedziała, że nikt nie miałby jej za złe, gdyby się poddała targającym nią emocjom, ale zawstydzało ją publiczne ich okazywanie, jakby wszystko na świecie nadal toczyło się normalnie i nie zaszły żadne istotne zmiany.
Nina będzie musiała powiedzieć o tym Maurze jeszcze tego wieczoru, żeby ta usłyszała prawdę od kogoś, kto ją kocha, a nie od jakiejś gadającej głowy z telewizji.
Będzie musiała wycofać wszystko, co powiedziała Maurze wówczas, gdy zajrzały do pudełek. Wszystkie te zapewnienia, w które wtedy naprawdę wierzyła, że cała ta sprawa ze sznurkami to jakieś oszustwo.
– To przecież nie może niczego oznaczać – powiedziała Nina, starając się, aby jej głos brzmiał spokojnie. – To tylko kawałek sznurka.
– Reszta ludzi uważa co innego – wyszeptała Maura.
– Co oni wiedzą? Nie żyjemy w jakimś szalonym świecie, w którym magiczne pudełka przepowiadają przyszłość – zirytowała się Nina. – Żyjemy w prawdziwym świecie. A te sznurki nic nie znaczą.
Ale nic, co mogłaby powiedzieć Nina, nie było w stanie rozładować napięcia, które wisiało między nimi od tamtej chwili i wywierało presję na nie obie każdego wieczoru, kiedy kładły się spać, i każdego ranka, gdy się budziły. Nie uprawiały seksu od połowy marca i niemal wszystkie ich codzienne interakcje były zabarwione lekkim niepokojem.
Jakby obie od samego początku wiedziały, że nadciąga coś strasznego.
Kiedy kobieta z sąsiedniej kabiny wyszła z łazienki, Nina opuściła swoje schronienie i zmoczyła pod kranem papierowy ręcznik. Przetarła tym wilgotnym kompresem twarz i kark. Usiłowała odzyskać władzę w kończynach i przywrócić normalny oddech, bo inaczej mogłaby zemdleć.
Kiedy już przekaże Maurze prawdę, będzie musiała również powiadomić o tym rodzinę.
Będzie musiała zadzwonić do swoich rodziców nadal mieszkających na przedmieściach Bostonu, gdzie Nina i jej siostra się urodziły – na tyle blisko, żeby mogli spędzać razem wszystkie święta, i odpowiednio daleko, żeby zaspokoić potrzebę niezależności swoich córek. No i z pewnością będzie musiała poinformować o tym Amie.
Młodsza siostra Niny zdecydowanie postanowiła nie otwierać swojego pudełka i za każdym razem, kiedy o tym rozmawiały, obstawała przy swoim wyborze. Ale czy teraz, kiedy rozwiano wątpliwości co do tego, że pokazywały one prawdę, Amie zmieni zdanie?
Nina wyrzuciła papierowy ręcznik do kosza i spojrzała w lustro poznaczone plamami wody. Malowała się rzadko, ale teraz jej twarz wydawała się bardziej naga niż zwykle. Była zaczerwieniona i wrażliwa, pozbawiona wszelkich ozdobników.
Kiedykolwiek spoglądała na siebie w lustrze, wyraźnie widziała lekkie zmarszczki wokół oczu i dwie delikatne kreski na czole. („Może gdybyś nie była taka poważna cały czas, tak jak ja nie miałabyś zmarszczek” – droczyła się z nią Maura, żartobliwie muskając gładką i ciemną skórę na swoich policzkach). Nina miała zaledwie trzydzieści lat, tylko o rok więcej od Maury, ale wyraźnie zaczynała się już starzeć. I teraz wiedziała, że jej długi sznurek oznaczał, że pewnego dnia spojrzy w lustro i zobaczy w nim bardzo starą kobietę. Aż do dzisiaj Nina najzwyczajniej w świecie zakładała, że Maura nadal będzie stała u jej boku.
Jednak sznurki zniszczyły to złudzenie w jednej przerażającej chwili. Wydawało się, że przyszłość Niny zaczęła nagle przypominać jej obecne odbicie w lustrze – była smutna, bezbronna i samotna.
Ben przechodził przez stację metra Times Square po raz pierwszy od pojawienia się sznurków.
Przesiadając się z linii 1 na Q, musiał pokonać zawilgocony korytarz. Sufit w nim przeciekał nawet wtedy, kiedy nie padało, a chodnik był wiecznie zastawiony śmietnikami w kolorze musztardowym, do których skapywała woda. Kiedy z niego wyszedł, znalazł się na wielkim podziemnym skrzyżowaniu, na które wychodzili pasażerowie z niemal dziesięciu pociągów naraz.
Times Square, najbardziej ruchliwa ze wszystkich stacji nowojorskiego metra, zawsze była pogrążona w chaosie. Nieustający strumień pieszych dostarczał odbiorców wszelkim głosicielom słowa Bożego, czarnowidzom i wszystkim innym osobom, które odczuwały potrzebę publicznego wyrażania swoich opinii.
Ale teraz wydawało się, że panujący tam chaos przybrał jeszcze na sile.
Dwie kobiety odziane w spódnice do kostek nawoływały przechodniów:
– Zaufaj Bogu! On cię ocali! – Dzięki megafonom ich przenikliwe głosy stawały się potężne, co kłóciło się z ich drobnymi figurami. – On ma dla ciebie plan! Nie obawiaj się swojego sznurka!
Kobiety wiary miały tego wieczoru konkurencję pod postacią co najmniej czterech kaznodziejów, ale wygrywały z nimi dzięki megafonom.
Kiedy Ben uprzejmie odmawiał przyjęcia rozdawanych przez nie ulotek i zbliżał się do wejścia na swój peron, docierały do niego słowa głoszone przez jednego z ich konkurentów, mężczyznę w średnim wieku, w poplamionej koszuli zapinanej na guziki, który przekazywał mniej optymistyczną nowinę.
– Apokalipsa nadchodzi! Sznurki to tylko początek! Koniec nastąpi już wkrótce!
Ben usiłował patrzeć na posadzkę, dopóki nie oddali się wystarczająco od tego człowieka, ale spojrzał na ekran wiszący u góry, żeby sprawdzić, kiedy ma nadjechać kolejny pociąg, i niestety napotkał wzrok mówcy, który właśnie kierował pytanie do tłumu:
– Czy jesteś gotowy, by zmierzyć się z końcem?
Miał oczywiście na myśli koniec świata, kres życia. Ale jego słowa uderzyły Bena z ogromną siłą. Wszak znalazł się na tej stacji dlatego, że wybierał się na pierwszą sesję grupy wsparcia mającej zająć się właśnie przygotowaniem ludzi na kres życia.
„Życie z krótkim sznurkiem” – takie słowa widniały na ulotce informacyjnej na temat tej grupy. Ben pomyślał cierpko, że tytuł ten brzmi bardziej ironicznie niż obiecująco, skoro właśnie sam fakt posiadania krótkiego sznurka oznacza, że tego życia danej osobie nie zostało już zbyt wiele.
W następstwie pojawienia się pudełek jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać różne grupy wsparcia dla krótkosznurkowców i ich rodzin. Ben znalazł taką, która spotykała się każdej niedzieli wieczorem od ósmej do dziewiątej w klasie Connelly Academy, czyli prywatnej szkoły na Upper East Side.
Przybył przed czasem na swoje pierwsze spotkanie, kiedy korytarze szkoły były jeszcze pogrążone w niepokojącej ciszy.
Jako dziecko dwójki nauczycieli Ben odczuwał ogromny sentyment do tego typu placówek. Wystarczyło tylko szybkie rzucenie okiem na gazetkę ścienną – na tej prezentowano wiedzę na temat kosmosu, zdjęcia uczniów naklejono na żółte gwiazdki – aby przeniósł się do czasów dzieciństwa, kiedy towarzyszył rodzicom w szkole, w której oboje uczyli i w której gapił się na nastoletnich uczniów będących wtedy dla niego niemal olbrzymami.
Benowi zawsze wydawało się dziwne, że jego rodzice wydają polecenia, a te wszystkie inne dzieci również muszą ich słuchać, uczyć się od nich. Bywał też zazdrosny lub zaborczy, ponieważ nie chciał dzielić się swoją mamą i swoim tatą z tymi obcymi. Ale główną atrakcją dla niego podczas tych wizyt było to, że siadał z tyłu klasy i bazgrał w zabieranym wszędzie szkicowniku, tworzył rysunki małych domów o dziwnych proporcjach, a kilka starszych dziewczynek przymilało się do niego.
– Kto mieszka w tym małym domku? – zagruchała jedna z nich. – Elf czy wróżka?
Brawura małolata sprawiała, że kusiło go, by im wyjaśnić, że jest już za duży na to, by wierzyć w elfy czy wróżki, ale cieszyło go zainteresowanie ze strony tych dziewczynek i nie chciał go utracić.
Wspomnienia z jego własnych klas nie były aż takie przyjemne. Kiedy tego wieczoru w drodze na spotkanie grupy wsparcia mijał rząd szafek, zastanawiał się, czy którąś z nich zostawiono kiedyś otwartą z kawałkiem srebrnej taśmy zakrywającym zamek – tę metodę wybierali uczniowie, którym nie chciało się zapamiętywać kodu. On sam zakleił drzwi swojej szafki tylko raz. Było to w dziewiątej klasie, po tym, jak zobaczył, że robi to grupa uczniów grających w futbol. Poprosił ich o kawałek taśmy – teraz wydawało mu się to żałosną próbą wkręcenia się do ekipy tych barczystych chłopaków. Nie minęła nawet godzina i Benowi z niezamkniętej szafki ktoś gwizdnął telefon komórkowy oraz kurtkę.
Dotarł przed drzwi klasy 204, gdzie plastikowe krzesła stojące zwykle przy ławkach teraz tworzyły okręg, w którego środku znajdował się tylko jeden mężczyzna.
Zawstydzony przybyciem przed czasem Ben wycofał się na korytarz.
– Za późno! Widziałem cię!
Ben wrócił do klasy i zmusił się do uśmiechu mogącego konkurować z radosnym tonem głosu, który właśnie usłyszał.
– Cześć, jestem Sean, koordynator grupy – przedstawił się mężczyzna. – Ty pewnie jesteś jednym z dzisiejszych świeżaków.
Wymieniając z Seanem uścisk dłoni, Ben próbował ocenić mężczyznę, który miał podobno poprowadzić go ku drodze do wewnętrznej równowagi i akceptacji. Był dobrze po trzydziestce, miał gęstą brodę i luźne dżinsy. Siedział na wózku inwalidzkim, ale i tak sprawiał wrażenie wysokiego.
– Miło cię poznać. Jestem Ben. I owszem, to mój pierwszy raz – przyznał. – Czy to oznacza, że mają też przyjść inne nowe osoby?
– Tak. Poza tobą jeszcze jakaś młoda kobieta zapisała się w tym tygodniu.
– Świetnie – powiedział Ben, usiłując schować wilgotne dłonie w kieszeniach. Czuł, że jego naturalna nieśmiałość mogłaby go teraz pokonać, i miał nadzieję, że nie popełnił błędu, dołączając do tych ludzi.
Damon, kolega ze studiów i jedna z niewielu osób, którym powiedział o swoim krótkim sznurku, przekonał go, by spróbował dołączyć do grupy wsparcia. (Samemu Damonowi szczęśliwie trafił się długi sznurek. Jego ojciec był alkoholikiem po odwyku, więc Damon był święcie przekonany o zaletach terapii grupowej).
Ben żałował, że nie mógł zabrać ze sobą Damona, przynajmniej na tę pierwszą sesję. Nigdy nie radził sobie zbyt dobrze z otwieraniem się przed nowymi ludźmi, a po niedawnej klapie z byłą już teraz dziewczyną Claire obawiał się, że zdolność do zaufania komuś utracił na dobre.
– Jeśli mogę spytać, ty też dostałeś…? – Ben nie był w stanie dokończyć pytania.
– Nie – odpowiedział Sean. – Mój sznurek jest nieco dłuższy niż te, które dostali członkowie tej grupy, ale jestem licencjonowanym klinicznym pracownikiem socjalnym. Zawsze chciałem pomagać ludziom, którzy doświadczają trudnych chwil.
Ben skinął głową w milczeniu. Zbliżająca się do nich brunetka wybawiła go od mogącej się wywiązać gadki szmatki.
– Cześć, Sean – powiedziała, kładąc swoją torebkę na najbliższym krześle.
– Ben, poznaj Leę. Lea, poznaj Bena. – Sean kręcił się na wózku między nimi obojgiem.
– Witamy w klubie. – Lea uśmiechnęła się słodko.
Reszta grupy pojawiła się dosyć szybko. Najstarszym z nich był lekarz, tuż po czterdziestce. (Ben założył, że to lekarz, ponieważ kilka osób powitało go jako „doktorka”, choć ten przedstawił się po prostu jako Hank). Pozostałe osoby były bliższe wiekiem Benowi, miały po dwadzieścia, trzydzieści kilka lat.
Chelsea, dziewczyna o rudoblond włosach, wyglądająca, jakby właśnie opuściła solarium, weszła do klasy, czytając coś na ekranie swojego telefonu. Za nią przybyło kilku mężczyzn: brodaty i przysadzisty Carl z twarzą nieco przesłoniętą daszkiem czapki z napisem Mets, tyczkowaty Nihal w bluzie z Princeton oraz elegancki Terrell, którego błyszczące czarne oksfordki sprawiły, że Ben spojrzał ze wstydem na swoje znoszone tenisówki.
Ostatnią osobą, która przybyła na spotkanie, była Maura, podobnie jak Ben nowa członkini. Usiadła obok niego i powitała go niewyraźnym uśmiechem oraz lekkim skinieniem głową, które on uznał ze nieme podsumowanie niewypowiedzianej opinii, jaką żywiła cała grupa: Beznadziejnie jest być nami.
Ale przynajmniej mamy siebie.
Maura nie miała ochoty dołączyć do grupy wsparcia. Było to dla niej równoznaczne z przyznaniem się do porażki, a ona nie uważała się za żadną defetystkę. Zgodziła się to zrobić tylko po to, by udobruchać swoją dziewczynę.
Nina nawet nie chciała sprawdzać ich sznurków, kiedy te się pojawiły. Maury to jakoś szczególnie nie zaskoczyło, bo to jej dziewczyna zawsze była tą ostrożną.
Ale kiedy w końcu, zgodnie z pragnieniem Maury, otworzyły swoje pudełka, od razu tego pożałowała.
Nina robiła, co w jej mocy, by rozwiać obawy Maury, by ją przekonać, że sznurki nic nie znaczą. Ale odkąd zajrzały do skrzyneczek, Maura miała mdłości, dokuczał jej brak apetytu i ogólne poczucie lęku.
I wtedy, jakiś tydzień później, Nina wróciła do domu z redakcji i poprosiła Maurę, by ta usiadła, ponieważ musi jej coś powiedzieć.
– Deborah otrzymała dzisiaj telefon – zaczęła Nina powoli. – Od kogoś z Departamentu Zdrowia. – Jej oczy nagle się zaszkliły, kiedy usiłowała odnaleźć właściwe słowa.
Ale Maura już wiedziała.
– Powiedz to po prostu, Nino. Powiedz to, do kurwy nędzy!
Nina przełknęła ślinę.
– Sznurki pokazują prawdę.
Maura zerwała się z kanapy i popędziła do łazienki, gdzie padła na kafelki. Kiedy wymiotowała do muszli klozetowej, czuła, że Nina podtrzymuje jej ciemne loki, i wiedziała, że z trudem tłumi łzy.
– Wszystko będzie dobrze – powtarzała Nina, delikatnie gładząc dłonią plecy Maury. – Przejdziemy przez to.
Jednak po raz pierwszy w ich dwuletnim związku Maura nie potrafiła odnaleźć ukojenia w słowach Niny.
Następnego wieczoru siedziały przed telewizorem, trzymając się mocno za ręce, kiedy prezydent wygłaszał przemówienie, w którym zachęcał obywateli do zachowania spokoju, sekretarz Departamentu Zdrowia i Opieki Społecznej przekazywał wnioski, do jakich doszli naukowcy, a dyrektor WHO razem z sekretarzem generalnym ONZ wygłaszali przemowy wzywające do utrzymywania światowej solidarności i współczucia podczas tego niezbadanego kryzysu.
Nawet papież pojawił się na swoim balkonie w Watykanie, aby zwrócić się do milionów przerażonych duszyczek, które bez wątpienia liczyły na jego wsparcie.
– Chciałbym przypomnieć wszystkim słowa, które powtarzamy podczas każdej mszy świętej: „Tajemnica wiary”. Dzięki wierze, tej prawdziwej, akceptujemy fakt, że pewne tajemnice na zawsze pozostaną poza zasięgiem naszego zrozumienia, dopóki będziemy żyć tu, na ziemi – oznajmił papież, a jego słowa przetłumaczono na wszystkie języki. – Wiedza na temat naszego Stworzyciela zawsze będzie niedoskonała. Jak możemy przeczytać w Liście do Rzymian 11,33: „O głębokości bogactw, mądrości i wiedzy Boga! Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi!”2. Dzisiaj przychodzi nam się zmierzyć z czymś niepojętym, z czymś zagadkowym. Zaleca nam się, byśmy uwierzyli, że te pudełka zawierają wiedzę, która aż dotąd była zarezerwowana jedynie dla Boga. Ale to nie pierwszy raz, kiedy wzywa się nas, byśmy uwierzyli w coś, co wcześniej wydawało się niewiarygodne. Nawet apostołowie, przynajmniej na początku, nie wierzyli, że Jezus Chrystus powstał z grobu, ale my już wiemy, że to prawda. I tak jak mam pewność co do zmartwychwstania Chrystusa, nie wątpię, że te pudełka są darem od Boga dla Jego dzieci, ponieważ nikt nie jest bardziej wszechmocny, wszechwiedzący i hojny niż nasz Pan Bóg.
Maura jednak nie postrzegała swojej skrzyneczki jako daru.
Z każdym dniem, kiedy setki tysięcy ludzi świętowały swoje dwudzieste drugie urodziny i znajdowały na progu tajemnicze pudełka, sytuacja stawała się coraz bardziej nagląca. Nie mogli już tylko zgadywać, co miałyby przepowiadać te sznurki.
Zespół amerykańskich i japońskich analityków jako pierwszy zaproponował pewne rozwiązanie: stworzenie finansowanej ze środków rządowych strony internetowej, która pozwoliłaby ludziom we własnych domach uzyskać interpretację długości ich sznurków.
Badacze zebrali pomiary tysięcy sznurków aż po te liczące ułamek milimetra. Doszli do wniosku, opierając się na najwcześniej zgromadzonych danych, że długość sznurka danej osoby tak naprawdę nie odzwierciedla czasu, jaki został jej jeszcze do przeżycia, jak niektórzy początkowo sugerowali. Według nich oznaczała ona miarę życia danego człowieka. Od początku aż do końca.
Zakładając, że najdłuższy sznurek miałby odpowiadać rzadko spotykanej długości życia 110 lat, badacze zaczęli się posuwać stopniowo wstecz i opracowali wstępny przewodnik przełożenia długości sznurka na liczbę lat przypadających jego właścicielowi. Nie potrafili wskazać dokładnej daty – nauka nie osiągnęła jeszcze takiego poziomu precyzji. Ale użytkownicy mogli zalogować się na stronie, wpisać długość swojego sznurka i po przeklikaniu się przez trzy kolejne ekrany przygotowane przez twórców programu po to, aby się upewnić, że dana osoba naprawdę chce iść dalej i nikogo nie pozwie w przypadku otrzymania złych wieści, zobaczyć wynik napisany nadzwyczaj wyraźnie na czarno fontem Times New Roman. Była to informacja pokazująca, jak długo jeszcze będą żyli, określona z dokładnością do dwóch lat.
To, co początkowo niejasno pokazywało, że sznurek Maury był o wiele krótszy od sznurka Niny, teraz było druzgocąco precyzyjne.
Sznurek Maury kończył się przed czterdziestką.
Zostało jej niecałe dziesięć lat.
W pierwszych dniach kwietnia Nina pragnęła rozmawiać z Maurą o tym, co się dzieje, i często to robiły, jednak martwiła się, że nie jest w stanie zaoferować swojej dziewczynie takiego wsparcia, jakie mogłaby ona otrzymać od innych krótkosznurkowców.
– Wiesz, że zawsze będę przy tobie – powiedziała Nina – ale może są osoby, które potrafią cię wspierać w inny sposób? Moja siostra powiedziała, że jej szkoła zaczęła organizować grupy wsparcia w związku ze sprawą sznurków.
– Doceniam to, że starasz się mi pomóc – odparła Maura – ale nie jestem pewna, czy chcę się otaczać grupą ludzi płaczących nad swoimi niedokończonymi sprawami.
– Podobno urządzane są różne rodzaje sesji w zależności od tego… ile czasu komuś zostało według jego sznurka. Tak więc są grupy dla osób, którym został niecały rok, grupy dla tych, którzy mają przed sobą jakieś dwadzieścia lat, i takie dla tych pomiędzy, jak… – Nina nie była pewna, czy wypada dokończyć to zdanie.
– Dla takich jak ja. – Maura zrobiła to za nią.
– Oczywiście powinnaś robić tylko to, z czym będziesz czuła się dobrze, a ja będę cię wspierać bez względu na decyzję, jaką podejmiesz.
Maura spojrzała na Ninę, której szczupła sylwetka wyglądała na jeszcze bardziej delikatną w przyćmionym świetle ich mieszkania, i zgodziła się zapisać do grupy wsparcia, choćby po to, by zetrzeć łzy wywołane poczuciem winy i rozpaczą, wzbierające w oczach Niny.
Niecały tydzień później Maura szła w kierunku szkoły, w której odbywała się sesja terapii grupowej.
Na ulicach powtarzał się ten sam widok – na każdą przecznicę przypadała witryna przynajmniej jednego sklepu lub punktu usługowego, które były teraz zabite deskami. Często się zdarzało, że właściciele tych lokali umieszczali na zamkniętych drzwiach i okiennicach plakaty głoszące na przykład: „Wyruszyłem przeżyć swoje życie”, „Teraz czas na rodzinę” lub „Pora zdobyć jakieś wspomnienia”. Maura mijała właśnie dawny sklep jubilerski, do którego wystawy przyczepiono kartkę ze słowami: „Zamknięte. Szukam zakończenia”.
Jednak bardziej niepokojącym widokiem, rzadszym, choć nie takim znów niespotykanym, było czyjeś pudełko wyzierające diabelsko znad krawędzi kubła na śmieci lub sterty zdezelowanych mebli piętrzących się na chodniku.
W dniach i tygodniach, które nastąpiły po tym, jak ogłoszono wyjaśnienie znaczenia sznurków, ci, którzy byli wstrząśnięci wiadomością, wynajdowali różne metody radzenia sobie z tymi niechcianymi przesyłkami, które wtargnęły do ich życia. Jedni, świadomie wybierając niewiedzę w nadziei na osiągnięcie obiecywanej przez nią błogości, wyrzucili swoje pudełka, żeby uniknąć pokusy. Osoby o skłonnościach melodramatycznych ciskały skrzyneczki do rzek lub jezior albo chowały w jakichś mało dostępnych zakamarkach swoich domów. Ci bardziej niefrasobliwi zostawiali je po prostu na śmietniku.
Niektórzy w napadzie szału usiłowali unicestwić swoje pudełka, ale te przedmioty o niezwykłej mocy były niczym czarne skrzynki samolotów i nie dało się ich zniszczyć, choćby nie wiadomo ile razy się je paliło, rozwalało czy gwałtownie po nich skakało.
Piesi, którym zdarzało się natknąć na otwarte pudełko porzucone na poboczu drogi lub może ciśnięte przez pobliskie okno, zwykle odwracali wzrok i przyśpieszali kroku, jakby właśnie mijali żebraka, którego spojrzenia woleliby uniknąć.
Na szczęście Maura nie natrafiła na żadne porzucone skrzyneczki tego wieczoru, kiedy zbliżała się do wejścia do szkoły. Pomyślała, że ciche ulice Upper East Side, przy których stały czerwonobrunatne kamienice, są zbyt eleganckie albo sztywniackie, żeby spotkać się tam z publicznym okazywaniem uczuć.
Stosownie do okolicy budynek wyglądał na stary i elegancki – stanowił architektoniczny odpowiednik wiekowego filantropa wystrojonego na jakąś galę. Charakteryzował się jedną z tych misternych fasad z okresu przedwojennego, które tak uwielbiali agenci nieruchomości – ozdabiały ją małe rzygacze w kształcie gryfów.
Kiedy wspinała się po szerokiej klatce schodowej wewnątrz i mijała marmurowe tablice z cytatami Platona i Einsteina, jej palce powędrowały do małego turkusowego kolczyka, który nosiła w nosie od czasów studiów i który z pewnością naruszał zasady ubioru obowiązujące w miejscu takim jak to. Młodsza siostra Niny, Amie, uczyła w tej szkole od kilku lat, ale Maura nigdy wcześniej tam nie była.
Kiedy wchodziła na drugie piętro, usłyszała niewyraźne rozmowy. Podążyła za głosami do klasy numer 204. Na szczęście dotarła na spotkanie jako ostatnia.
Wyglądało na to, że nie dokończyła lektury Pokuty.
Amie boleśnie wyciągała ramię pod łóżkiem, rozcapierzając palce w próbie wymacania długopisu, który najwyraźniej potoczył się w jakiś ciemny kąt, kiedy niechcący puknęła kciukiem w grzbiet książki. Wyciągnęła ją – miała miękką oprawę i była nieco przykurzona. Zauważyła, że pozłacana zakładka z monogramem, którą dostała w prezencie od byłego faceta i która już dawno przestała jej przypominać o ich krótkiej relacji, nadal spoczywa między stronami w jakichś dwóch trzecich lektury.
Amie czytała tę książkę w marcu. Nie mogła uwierzyć, że o niej zapomniała, a przecież była nią wtedy tak bardzo pochłonięta – tej nocy, kiedy pojawiły się pudełka. Zasnęła z nią leżącą obok na łóżku i pewnie w zamęcie następnego poranka książka zsunęła się z kołdry gdzieś w zapomnienie, stając się nagle reliktem z czasu „przed”.
Przed.
Amie trzymała książkę w dłoniach, wspominając tamten poranek. Obudziła się późno, jak zwykle zresztą – tego zwyczaju jej siostra nigdy nie była w stanie zrozumieć – niechętna, by porzucić senne marzenia, bez wątpienia zainspirowane lekturą. W swoim śnie była studentką Cambridge w latach trzydziestych i o jej względy zabiegał młody mężczyzna, który mówił jak Hugh Grant. Amie przypomniała sobie, że poczuła lekki zawód, kiedy obudziła się w łóżku sama.
Zanim zwlokła się z materaca tamtego poranka, Nina zdążyła już nagrać na jej poczcie głosowej dwie wiadomości, w których pobrzmiewała panika. (Była tylko rok starsza od Amie, ale od dawna uważała się za autorytet).
– Zadzwoń do mnie, jak tylko to odsłuchasz! – wykrzyknęła do telefonu Nina. – Nie wychodź nigdzie, nic nie rób. Najpierw do mnie zadzwoń! Błagam!
Nina nie wierzyła w inskrypcję widniejącą na pudełkach i chciała zaczekać, aż spotka się w pracy ze swoim zespołem przygotowującym wiadomości. Ale prawda jest taka, że Amie i tak by nie zajrzała do pudełka. Te skrzyneczki pojawiły się wszędzie. Pokazywały, że ich moc jest wprost ogromna. Z jakiegoś powodu świat się potknął i przeleciał przez lustro. Amie, która czytała sporo książek, pomyślała, że to jest ta część opowieści, w której nikt nie ma pojęcia, co się, do cholery, wyprawia i bohaterowie podejmują pochopne decyzje, których konsekwencje ujawnią się dopiero w późniejszych rozdziałach.
Na szczęście sznurki pojawiły w trakcie trwania wiosennej przerwy, więc nikt w Connelly Academy nie musiał w ostatniej chwili podejmować decyzji o odwołaniu zajęć. (Prawdę mówiąc, tylko nieliczne szkoły odwołały lekcje tego dnia, ale Amie słyszała, że w większości klas frekwencja wynosiła jedynie połowę, bo część uczniów i nauczycieli się nie pojawiła).
– Wasi uczniowie, rzecz jasna, będą chcieli zadawać pytania – zwrócił się do personelu w kolejny poniedziałek dyrektor szkoły. – I jestem przekonany, że wszyscy już wyrobiliście sobie zdanie na temat zaistniałej sytuacji. Ale nie możemy mówić uczniom niczego, czego nie wiemy na pewno.
Nauczycielka siedząca obok Amie nachyliła się do niej i wyszeptała:
– Czyli… w zasadzie nie powinniśmy mówić niczego?
Od tamtych dni minął ponad miesiąc i cały świat pojął już, że to poważna sprawa. Ale wydawało się, że sytuacja w szkole w dużej mierze się nie zmieniła – kierownictwo nadal starało się ochraniać swoich uczniów, jak tylko mogło. Zablokowano nawet dostęp do YouTube’a na terenie placówki po tym, jak nauczyciel odkrył, że połowa uczniów w stołówce ogląda filmiki, na których jakiś nastolatek na wszelkie sposoby usiłuje zniszczyć sznurki rodziców. Kiedy kadra później oglądała kilka takich nagrań w pokoju nauczycielskim, Amie z niepokojem patrzyła, jak chłopak próbuje pociąć sznurki sekatorem, zanurza je w jakiejś domowej roboty musującej mieszance kwasów i ciągnie z wysiłkiem jeden koniec, podczas gdy jego buldog gryzie drugi.
– Słuchaj, ja na pewno nie chcę, żeby dzieciaki inspirowały się tymi wyczynami albo żeby oglądały to podczas moich lekcji. – Amie przypomniała sobie słowa koleżanki z pracy. – Ale nie możemy się zachowywać tak, jakby to się nie działo. Nie mogę uczyć ich historii i zachowywać się tak, jakbyśmy właśnie tego nie przeżywali.
Ale czy to nie jest w pewnym sensie niesamowite?, pomyślała Amie.
Doskonale zdawała sobie sprawę z ogromu bólu, jaki ludziom przyniosły te sznurki – dziewczyna Niny, Maura, otrzymała krótki sznurek. Amie, która nadal nie otworzyła swojego pudełka, była w stanie patrzeć na świat nieskażonym wzrokiem i choć nigdy by się do tego nikomu nie przyznała, uważała, że w pojawieniu się ich było coś niemal… ekscytującego. Jasne, przerażającego i dezorientującego, ale może też… nadzwyczajnego? Jako dziecko wyobrażała sobie, że porywa ją przygoda, wchodzi do magicznej szafy, zwiedza fabrykę czekolady albo podróżuje w czasie. (Pewnego razu, kiedy obtarła kolano podczas zabawy na podwórku, przycisnęła palec do swojej ranki i rozsmarowała kilka kropel krwi na policzku, pozując w ten sposób na waleczną księżniczkę z jakiejś odległej krainy, ku przerażeniu Niny, która brzydziła się zarazków). A teraz coś fantastycznego i niewiarygodnego wdarło się nagle do jej świata. I ona była tego świadkiem.
Amie podniosła się powoli z podłogi swojej sypialni z Pokutą w dłoni. Musiała jeszcze sprawdzić kilka wypracowań, a potem chętnie dokończy lekturę. Ale kiedy odkładała książkę na komodę, dotarło do niej, że po raz pierwszy realny świat zwrotem akcji mógł konkurować z wymyśloną rzeczywistością.
Nina i jej koledzy z pracy totalnie zaszokowani wlepiali wzrok w ekran komputera stojącego pośrodku redakcji. Materiał z miejsca wyglądającego na średniowieczną wioskę pokazywał grupę policjantów, którzy zebrawszy się w pobliżu mostu, odgradzali od niego fotografów i gapiów.
Wypadek, jaki się zdarzył w Weronie, trafił właśnie do serwisów informacyjnych w Nowym Jorku. Młoda włoska para, która niedawno wzięła ślub, skoczyła razem z mostu, trzymając się za ręce, po tym, jak podczas nocy poślubnej otworzyła swoje pudełka i odkryła, że panna młoda dostała szokująco krótki sznurek. Pan młody przeżył ich wspólną próbę samobójczą, podczas gdy poślubiona przez niego trzy dni wcześniej kobieta – nie.
Nina się skrzywiła, kiedy pomyślała, że po tym tragicznym wydarzeniu w odległej Weronie można się spodziewać w brukowcach prawdziwego zalewu pozbawionych smaku aluzji do dzieła Szekspira.
– To okropne – powiedział jeden z reporterów.
– Ale wiecie, co jest naprawdę szalone? – spytał jeden z weryfikatorów faktów. – Ten facet zdawał sobie sprawę, że jego samobójstwo się nie powiedzie. Zobaczyli swoje sznurki: jej był krótki, a jego długi. Nawet jeśli zrobiłby coś niezwykle niebezpiecznego, wiedział, że nie umrze.
– Cóż, może i wiedział, że nie zginie, ale z pewnością i tak był tym wszystkim wstrząśnięty. Przecież ryzykował, że będzie sparaliżowany po skoku z tego pieprzonego mostu.
– Jasne, zgadza się. Ale to dziwne.
– Sam nie wiem. Dla mnie to kolejny dowód na to, że nikt nie powinien zaglądać do tych pudełek – oznajmił jeden z reporterów. – To oczywiste, że po zobaczeniu swoich sznurków po prostu zwariowali.
Oni nie byli szaleni, pomyślała Nina. Byli zrozpaczeni.
Nie sądziła jednak, by jej współpracownicy potrafili to zrozumieć. Dostrzegali jedynie dramatyczne widowisko, a ich oczom umykało zwykłe cierpienie, które kryło się pod nim.
Ich zespół był niewielki i zmniejszał się każdego roku wraz z topniejącym budżetem ich czasopisma. O ile Ninie było wiadomo, jako jedyna osoba w redakcji miała tak bliską relację z krótkosznurkowcem.
Jej współpracownicy początkowo podchodzili do tematu raczej nieśmiało, ponieważ rzecz jasna obawiali się naruszenia granicy pomiędzy strefami pracy i życia prywatnego. Jednak zawsze byli sobie na tyle bliscy, że swobodnie rozmawiali o rozpadach związków, weselach, ciążach i zgonach, więc w końcu zaczęli również podejmować temat sznurków.
Jedna trzecia pracowników nie zajrzała do swoich pudełek, a reszta wyglądała na zadowoloną z tego, co znalazła w środku. Kiedy dowiedzieli się o Maurze, kilkoro z nich zaoferowało, że zastąpi Ninę, gdyby musiała wziąć wolne.
Ale ona nawet o czymś takim nie myślała.
Codziennie otoczona wiadomościami nie była w stanie uciec przed tematem sznurków. Błagała Deborah, by ta przydzieliła jej jakikolwiek inny temat, wyglądało jednak na to, że one przestały istnieć. Rywalizacja kandydatów na prezydenta zaczynała nabierać kształtów, a poziom temperatury na świecie wzrastał, ale nic tak nie przyciągało uwagi czytelników jak sznurki. Nina nie przestawała myśleć o nich ani na chwilę i zastanawiać się, czy kiedykolwiek pozna prawdę.
Maura często określała Ninę jako sympatyczną maniaczkę kontroli, która zawsze trzyma pojemniki do przechowywania żywności z odpowiednimi wieczkami i która nigdy nie kupuje nowej spódnicy, o ile nie posiada już pasującej do niej bluzki. Ninie podobało się bycie redaktorką między innymi z powodu zasad, jasnych i zrozumiałych reguł gramatycznych i lingwistycznych, i tego, że dzierży w dłoni czerwony długopis, za pomocą którego może je egzekwować. Zanim ją awansowano, kiedy jeszcze starała się wykazać jako reporterka, uwielbiała wyszukiwanie faktów